czwartek, 13 listopada 2014

Złote miasto Inków - Cusco


11 lipiec 2014 Piątek

Rankiem po idealnie przestanej nocy, pobudka po 5. Mam jednak duży problem nie wiem gdzie podział się mój nóż. Wpadam na to po chwili, że chyba zostawiłem go w hotelowym pokoju na łóżku. Cholera no to pewnie już przepadł. Widok za to piękny, gdy zaczynam schodzić z góry słońce dopiero leniwie wstaje z nad powierzchni jeziora Titicaca. Mercado otwierają o 6.30 mam zamiar zjeść tam śniadanie i iść na terminal. Miastem idzie się świetnie z rana, świeże powietrze , żadnych ludzi prawie nie ma. 

Idę do tego mojego hostalu i w recepcji tłumaczę , że zostawiłem tam mój nóż wczoraj. Babka idzie sprawdzić pokój i po chwili wraca z moim nożykiem, uffff ;). Jak zwykle mam szczęście i dobrych, uczciwych ludzi spotykam na swojej drodze. Dziękuję pięknie i zadowolony idę w kierunku Mercado. Tam te stoisko gdzie jadłem wczoraj jest jeszcze zamknięte. Piję więc sok z wyciśniętych owoców za 3 sole, dokupuję bananów za sola. Na skrzyżowaniu ulic, są stoiska z jedzeniem i ławkami. Jest Quinua z mlekiem i serem za 2 sole. Jest to coś jak owsianka, najadam się do pełna i ruszam na terminal i czekam na autobus. Tam o 7.30 czekam i widzę na placu, że coś nie tak jakaś inspekcja autobusu, poznaję na dworcu turystę z Australi - Dominica. Również zmierza do Cusco, wykupił jakiś drogi 3 dniowy trekking do Machu Picchu. Mamy do przejechania 340km tym autobusem a więc sporo. Zapraszają nas do autobusu, facet przy drzwiach po zapakowaniu naszych plecaków filmuje nas kamerą i bilet również. Jestem zdezorientowany, film jakiś kręcą czy co? Ale to chyba ze względów bezpieczeństwa, jedziemy w końcu. Widać ostatnie widoki na magiczne jezioro Titicaca. Potem górskie równiny jak można tak to nazwać. Trawy, pola i pasające się lamy. Dojeżdzamy do miasta Juliaca, tam facet mówi, że czeka nas przesiadka do drugiego autokaru który stoi przed nami ponieważ w naszym jest zaledwie 5 osób. Wyciągamy plecaki i wkładamy do drugiego autokaru. W przerwie idę do pobkiskiego sklepiku i za sola kupuję takie dmuchane białe, słodkie pianki.

W środku całkiem inna klasa autobusu, telewizory lcd, ładne pomarańczowe zasłony, nie to co tamten staroć z którego wysiedliśmy. Ruszamy, oglądam górskie pejzaże i objadam się piankami z moim nowym znajomym. Opowiada mi że w Australii jest bardzo drogo, szczególnie w Sydney tam gdzie mieszka. Za to praca jest bardzo dobrze płatna. Jest studentem geologi, pytam go ile zapłacił za swój 3 dniowy trekking. Odpowiada mi, że 500$! Ja mu że za te pieniądze to ja mogę przeżyć komfortowo z 2 miesiące tutaj jak nie dłużej. Nie rozumiem po co ludzie płacą majątek za jakieś banalne trekkingi z przewodnikami. Ja gdy chcę iść na trekking nigdy za nie go nie płacę. Zatrzymujemy się na jakimś pustkowiu, tam wchodzi babka sprzedająca żelatynę w kubkach za 50 centów. Potem wchodzi jakiś facet w stroju ochroniarza i sprawdza ludziom torby, okazuje się, że to kontrola narkotykowa! Sprawdzają też torby w luku bagażowym, wychodzę szybko na zewnątrz i sprawdzam czy nie tykają mojego plecaka, lub też nie wkładają do niego żadnych dragów. Na szczęście oni sprawdzają tylko Peruwiańczyków. Po kontroli ruszamy dalej, jak widać płacąc za tanie autokary trzeba liczyć się z różnymi niespodziankami i kontrolami. Punktów kontrolnych zarówno w Argentynie i Peru jest bardzo dużo z powodu panującego tutaj dużego ruchu narkotykowego.

Po przejechaniu przez góry i kanionu dojeżdzamy do Cuzco położonego w dolinie otoczonego wzgórzami i w oddali jednym ośnieżonym szczytet. Mijamy lotnisko dosłownie w środku miasta pomiędzy budynkami. Na terminalu jesteśmy ok 16.00 a mieliśmy być o 14.30. Dom musi szybko iść do centrum załatwić coś tam z trekkingiem. Umawiamy się na placu więc na 18.00. Na terminalu zaczepia mnie jakaś babka i oferuje hostal którego miałem szukać. Jest w centrum samym i kosztuje 20 soli. Ok decyduje się tam pojechać, dostaję mapkę z adresem. Po wyjściu z terminalu taksówkarze napadają słownie i oferują przejazd. Chcą za 5 soli, ja mówię mojej menadżerce od hostalu że maks to 3 sole mogę zapłacić. Znajduję się jeden chętny i zawozi mnie do samego centrum. Tam idę z placu w górę i idę do mojego hostalu. Otwiera mi drzwi Peruwianka i wpisuję się w jej księgę, dostaję na parterze pokoik, mają wifi oczywiście. Zrzucam z siebie plecak i idę na plaza de armas, tu na środku duży, złoty pomnik Tupaca Amaru - Wojownika Inki. Potężne katedry, pełno turystów dosłownie tłumy. Idę ulicą Mantas, szukać Mercado i tam coś zjeść. Przechodzę przez kolejny mały placyk z Kościołem. Przez piękną kamienną bramę łukową, na ulicy tłumy. Jestem przy kolejnym placu ze świątynią, wchodzę do budynku mercado, pytam gdzie można tutaj coś zjeść, babka mówi że nie ma już nic. Idę więc na zewnątrz i na ulicy sprzedają w malutkich budkach, lub wózkach stojących na skrzyżowaniach. Za 1sola kupuję miesko z kurczaka z frytkami, zapuszczam się dalej tą targową ulicą, wszędzie tutaj pełno stoisk z wiszącym krowim mięsem, od zapachu którego robi mi się niedobrze. Widzę babkę siedzącą przy metalowym grillu na jednej z węższych uliczek. Sprzedaje smażone mięso które nadziane jest na patyczek szaszłykowy wraz z jednym ziemniaczkiem. Do tego jest w pojemniczku zielony pikantny sos z aji, który nabiera się drewnianą łyżką. Taka przekąską kosztuje mnie sola, którą jem na stojąco przy rozpalonym grillu. Jak widać w Peru każdy pracuje jak może, sprzedając na ulicach jedzenie, słodycze, łody i wszystko inne. Nie widać tutaj żebractwa i jakiegoś kryminalizmu. Pod kolejną katedrą kolejny grill, a co mi tam jem kolejny szaszłyk;). Najedzony wracam na plaza de Armas.

Tam w tym samym czasie widzę idącego Dominica. Witamy się ponownie, mówi że nic jeszcze nie jadł. Polecam mu jedną pollerii (kurczakowni)którą mijałem i facet mnie zaczepił i mówił "powiedz znajomym". Przyprowadzam więć Doma i mówię o to jesteśmy. Dostaję za to darmowy napój, ja jestem najedzony więc nic nie zamawiam, ale surówki się nakłada samemu. Więc nakładm sobie cały talerz darmowych surówek. Dom kurczak z frytami, opowiada mi o swoim życiu w Australi. Po kolacji bujamy się po mieście, pełno tutaj tych cholernie droich sklepów z odzieżą i nie tylko. Dom zaprasza mnie do Sydney, gdy już tam kiedyś dotrę, on rusza do hotelu, bo musi szykować się na trekking. Ja również idę do hostalu, bo marznę a jestem w krótkich ciuchach. Postanawiam jutro spędzić cały dzień na zwiedzeniu miasta. Lecz rano muszę kupić bilet autobusowy aby dostać się do Machu Picchu, oddalonego stąd o ok 120km. Jest patent jak to zrobić prawie za darmo. Bus do Santa Maria i stamtąd do Hydroelectrica i z buta torami do Miasteczka Aguas Calientes położonego pod samymi ruinami. 











Rankiem ruszam na miasto ok 8.00 na placu nikogo nie ma prawie, idealne warunki do fotografowania. Poteżna katedra jest otwarta, strażnik na wejściu mówi, że żadnych zdjęć. Na pewno, bez flasha rozumiem ale po to tu wchodzę żeby właśnie robić zdjęcia! Zawsze muszą utrudniać i uprzykrzać człowiekowi podróż jakimiś chorymi zasadami. Katedra to coś niesamowitego, potężne boczne ołtarze z masą różnych świętych, po drugiej stronie to samo na jednym z nich odprawia się mszę właśnie. Wszystko tutaj w środku jest dosłownie złoteo koloru. Katedra jest potężna i magiczna. Leci seria fotek i wychodzę na zewnątrz.

Aby kupić bilet do Santa Maria muszę dotrzeć do terminalu Quillabamba na ul. antonio Lorena. Idę więc przez centrum i przed siebie do góry. Dochodzę do tego terminalu, jak zwykle wiele firm przewozowych. Pytam o ceny i godziny odjazdu, wybieram oczywiście najtańszy autokar za 15 soli, z godziną 7.30 jutro z rana. Mając bilet wracam do hostalu. Teraz planem jest wejście na górę nad miastem na której stoi duży biały pomnik Jezusa i są tam potężne ruiny Inków - Saksaywaman. Od hostelu zaledwie w górę schodami gdzie siedzą Peruwianki z porozkładanymi napojami dla spragnionych turystów. Po 8 min i jestem na drodze asfaltowej. Tutaj jest już wejście i budka kontrolna. Pewnie wstęp pare soli? Ja pytam o cenę do tego parku na gorze, babka mówi, że 70 soli wstęp! Cooo? Chyba ich z deka porąbało za wstęp na górę płacić tyle kasy. Mówie pani "no gracias, muy caro, Adios". Czyste szaleństwo. Postanawiam znaleźć jakąś darmową drogę do parku. Idę więc w górę drogą asfaltową, wszędzie z prawej strony na górce druty kolczaste aby nikt tędy nielegalnie nie wchodził. Z góry i z dołu jadą auta wiozące turystów do innego wejścia wyżej. Ja patrzę a z dołu jadzie taksi Danielle z bratem z którymi byłem na wyspach na jez. titicaca i byli w mojej grupie. No nie wierzę, oni zatrzymują taksi i witamy się ponownie zaledwie po paru dniach rozłąki. Co za niespodzianka, dostaję od nich krótkiego stopa pod wejście do parku. Rozmawiamy tam na górzę mówię, że ja idę poszukać jakiegoś wejścia innego bo nie mam zamiaru płacić za wejściówkę albo znaleźć inny punkt widokowy na miasto. Ruszam więc kawałek w dół spowrotem i jest tam na zakręcie normalna droga wiodąca do góry w stronę lasku.

Wspinam się trawiastym stromym zboczem, pasą się tutaj krowy i są malutkie domki zbudowane z brązowych bloków błotnych. Wyżej jest ich więcej, siedzi na zewnątrz jakaś dziewczyna pytam jej gdzie jest droga na tą górę? Ona mówi "gringito" do swoich braci i jeden z nich tłumaczy mi że mam podążać ścieżką do góry i dotrę do jakiegoś punktu widokowego. Tak też robie, prowadzi mnie dwójka zasmarkanych i urbrudzonych Peruwiańskich chłopczyków. Wyżej odbijam znów na pole trawy idąc w kierunku jakiegoś przeze mnie obranego punktu widokowego z eukaliptusami na górze. Docieram na sam szczyt i mam swój piękny nieodpłatny widok, ciszę i spokój bez żadnej osoby. Widać stąd pięknie w dole te ruiny Inków, za nimi dużą część Cuzco. W oddali górę ze śnieżnym szczytem. Po jakimś czasie w tym magicznym miejscu, zaczynam schodzić w dół w stronę ruin. Schodzę stromą ścieżką przez eukaliptusowy lasek i wdycham głęboko silny zapach tych pięknie pachnących drzew. Dochodzę do paru domków, ktoś postawił sobie na ogródku dużą figurę klęczącego sługi Inki z wyrwanymi sercami i składającego ofiarę dla bogów. W obawie, że moje też może zaraz tutaj zostać wyrwane po fotkach schodzę niżej. A tu niespodzianka. Od tej strony ruiny są totalnie otwarte! Nie ma żadnej kontroli, haha udało się wejśc za darmo!Mój wewnętrzny przewodnik jak zwykle mnie nie zawiódł;) Na trawie pasie się mała lama z pięknym niebieskim okiem jakiego jeszcze nie widziałem. Robie więc zdjęcie makro z jak najbliższej odległości.

Schodzę niżej, jestem przy poteżnych skalnych ruinach - Saksaywaman, które wymiatają po całości. Skalne bloki są ogromne, w kolorze ciemnej szarości. Do tego piękne blękitne niebo z białymi chmurkami sprawiają, że chcialo by się tu leżeć i medytować cały Boży dzień. A i do tego całkiem za free. Pod ogromnym kamiennym magicznym portalem, kolejna niespodzianka. Spotykam znów Danielle z bratem, cykają mi pamiątkowe zdjęcia. Następnie chodzę i zwiedzam cały kompleks. Potem przepiękne widoki na całe Cuzco ze specjalnego punktu widokowego. Tak właśnie o to mi chodziło. Gadam ze strażnikiem parku, zafascynowany jest gdy mu opowiadam o podróży. Następnie wędruję na drugą górę po drugiej stronie z dużym pomnkiem Jezusa. Tutaj oczywiście zarabianie na turystach postaci robienia sobie zdjęć z Peruwianką odzianą w kolorowy strój i jej uwiązaną na smyczy biedną lamą, jakiś dziadek pogrywa na instrumencie. W pewnym momencie jednej z Peruwianek lama ucieka ze smyczy. Haha "no more lama". Lama gdzieś biegnie i uwalnia się z objęć komercji. Po chwili w tym obleganym miejscu, chcę zejść tymi schodami prowadzącymi w stronę miasta tam gdzie nie chciałem płacić za wstęp. Schodzę i jak się okazuje przy wyjściu nikt nie sprawdza czy masz bilet czy nie! Haha udało się zwiedzić nie płacąc ani sola.












Schodzę niżej i idę na prawo na kolejny mały placyk z Kościołem, tutaj widoki na dachy Cuzco kolejny punkt widokowy. Idą jakieś 2 dziewczyny, pytam więc o zdjęcia. Ustawiam się na słupku nad dachami Cuzco i mam fotkę rodem z Assassin Creeda;). Dziewczyna ma na imię Sofia i przyleciała tu w odwiedziny do rodziny ze Szwajcarii. Dlatego dobrze mi się i płynnie rozmawia po Angielsku. Zapoznaję się też z jej koleżanką, postanawiamy coś zjeść i pobujać się po Złotym mieście Ików. Idziemy więc na plac główny tam jej koleżanka idzię na uczelnię, ja z Sofią idę do jej restauracji ulubionej. Po spędzeniu wspólnego czasu umawiamy się wstępnie na kolejny dzień po moim powrocie z Machu Picchu. Wracam do hostalu, dokonuję ostatniego ściągania torrentem bo jutro już bez neta.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz