czwartek, 5 marca 2015

Pobyt na gospodarstwie w Cangahua i wulkan Cayambe


25 luty 2015 Środa

Po spakowaniu mokrego namiotu i przejściu przez drut kolczasty pola na którym spałem udaje się pod dom Kolumbianki która wczoraj obdarowała mnie wrzątkiem na moje remedium. Robię pranie w kamiennej do tego specjalnie stworzonej myjce. Dolną część moich ubłoconych spodni, ręcznik i skarpety które rozwieszam na moim plecaku maszerując w dół w stronę miasteczka Tabacundo. Po drodze trafiam na jakiś ogród botaniczny z godzinami otwarcia od 8-12 i 13-14 ale co dziwne brama jest tylko uchylona a już jest po 8. Po wejściu do środka zatrzymuje mnie Pan ochroniaż i mówi, że to nie jest obiekt dla turystów a jedynie hodowla róż a te godziny otwarcia które tu widnieją to dla firm lub osób zainteresowanych kupnem. Hodowla róż jakoś mało mnie interesuje a więc ruszam dalej i już po chwili jestem w Tabacundo. Na placu głównym z niedziałającą fontanną i Kościołem rozkładam mój namiot do wyschnięcia a sam idę do cienia pod rozłożyste drzewo pod którym stoją dwie młode uczennice. Jedna jest w mundurku szkolnym co tu w Ameryce płd. jest standartem , dziewczyny czekają na zajęcia które mają się zacząć o 12.00. Na budynku urzędu miasta winieje duże, kolorowe malowidło z różową różą jako symbolem miasta bo w tej okolicy jak się dowiedziałem znajduje się w cholere hodowli róż i innych habzi które sprzedaje się na cały Ekwador. Przychodzi czas na śniadanie więc w tym celu udaje się do Mercado gdzie za 3$ w jednym z Comedorów zamawiam kompletne śniadanie tak jak to miało ostatnio z tym drugim daniem w postaci kurczaka z ryżem i surówką które biorę na wynos. Z drogi głównej koło stacji benzynowej łapię krótkiego stopa do miasta Cayambe gdzie mam zamiar się udać na trekking pod zbocze wulkanu o tej samej nazwie. Marszem z plecakiem do centrum miasta gdzie pytam pana policjanta o centrum informacji turystyczej ale chyba nie ogarnia bo musi skontaktować się przez krótkofalówkę z centralą i dopiero po tym każe udać mi się do parku do budynku "Municipio" stamtąd jednak odsyłają mnie spowrotem na róg parku do innego zabytkowego gdzie znajduje się iTur. Ładna kobieta tam pracująca z nienaturalnie dużym biustem wręcza mi mapę i wyjaśnia mi mniej więcej jak się dostać pod zbocze wulkanu i w stronę schroniska. Ja się zastanawiam jak ja to ogarnę ten trekking bo mięśnie mnie bolą z deka po wczorajszej wędrówce i jakoś jestem zmęczony "może wartoby odpocząć jeden dzień?" Jak zawsze pomoc od wszechświata już się zaraz zjawi ;) a mianowicie po podładowaniu baterii w środku gdy jedna z pracownic informuje mnie uprzejmie o 13.00 że zamykają bo idą na obiad dzieję się po raz kolejny magia! W trakcie krótkiej rozmowy z jedną z pracownic o imieniu Betsy dowiaduje się że jej rodzina ma niedaleko gospodarstwo gdzie aktualnie jest tam jej brat i serdecznie zaprasza mnie tam jeśli chciałbym zostać na noc. Mam wrócić o 14.00 a ona w tym czasie skontaktuje się z bratem. Zostawiam więc plecak w środku biura które zamykają, zabieram mój obiad w pudełku na wynos i udaję się do parku gdzie go spożywam. Jest tutaj coś niesamowitego, przy jednym z murków znajduje się cały szereg specjalnych siedzisk "tronów" do pastowania butów na którym siadają kliencia biedni pucybuci zarabiają w ten sposób. Widziałem już mnóstwo biednych ludzi pucybutów w różnych miastach w Peru czy tu w Ekwadorze ale takiej alei polerowania butów z takimi "królewskimi tronami" jeszcze nie widziałem! 

street art w mieście Cayambe

Plac główny z pomnikiem Diablo Huma - Cayambe

Stanowiska Pucybutów na placu

Gra o tron - sezon 8
 O 14.00 wracam pod biuro turystyczne gdzie poznaję siostrę Betsy - Shirley z którą mam się udać jej samochodem do wioski Cangahua gdzie mają gospodarstwo. Wsiadam do czerwonego sedana i poznaję młodą i ładną dziewczynę która okazuje się być żoną brata Shirley. Ma ona na kolanach małego 2 letniego synka. Dojeżdzamy do wioski Cangahua gdzie na placu robimy zdjęcia i idziemy kupić dla mnie jedzenie. Zaopatrzam się w banany,jogurt, bułki, ser i te bloki z trzciny cukrowej (panela). Kawałek wyżej za wioską kamienna droga doprowadza do ładnego parterowego gospodarstwa które jest bardzo stare. Ten budynek ma dobre 200 lat co należy tutaj do rzadkości. Na miejscu poznaję brata Shirley o imieniu Danny. Po prawej stronie jest wysoka skarpa w której na dole są wydrążone 4 małe jaskinie z drewnianymi bramami gdzie trzymają oni 2 kozy i 8 owiec, mają też 3 małe byki.Teren tutaj jest przy gospodarstwie jestpięknie zielony i totalnie spokojny i położony w małej eukaliptusowej dolinie. Są tutaj biedne, brudne i zasmarkane dzieci które przyszły aby otrzymać trochę ubrań od rodziny Dannego. Dzieciaki dostają cały wór ubranek i potem zaglądają do niego przeglądając jego zawartość. Danny ze swoją młodą żoną Nati pokazują mi cały dom zaczynając od sypialni z dwoma łóżkami w której mam się rozgościć. W holu wiszą poroża jakiś lokalnych saren a w głębi jest wypaśny stary kominek z kamiennym siedziskiem dookoła niego i obłożony baranią skórą. Jest tu łazienka z ciepłą wodą również, jadalnia z dużym stołem i stara kuchnia z paleniskiem i kuchenką gazową. Mam do dyspozycji makaron i ryż tak więc dziś będę mógł sam sobie przyrządzić coś ciepłego. Na zewnątrz w środku tego domu w kształcie podkowy poznaję inną mieszkającą tutaj osobę - jest to kobieta w średnim wieku o imieniu Yolanda do której należy większa część budynku. Pod nogami miotają się 4 psy, dwa kundle, owczarek niemiecki i inny duży pies nieznanej mi rasy. Mój przyjaciel kupuje od tej kobiety dla mnie litr świeżego mleka od krów które ona posiada, na stole w jadalni jest dla mnie cała szklanka miodu z pasiek która owa kobieta również tutaj posiada.Po zapoznaniu mnie z terenem moi nowi znajomi odjeżdzają i zostawiają mi cały dom do dyspozycji, Danny zjawi się jutro ok 8 rano w celu opieki nad zwierzętami. Ja nie czekając zabieram się za gotowanie makaronu który jem z trzeba smażonymi jajkami i serem białym i pomidorem które mam w posiadaniu. Popijam to pysznym gorącym mlekiem osłodzonym miodkiem którego nie czułem w ustach chyba od 9 miesięcy ;) .Po kolacji rozpalam w kominku poczynając od kawałka europalety a kończąc na dużych kłodach eukaliptusa. Jest tak niesamowicie przyjemnie i błogo, że nie pamiętam kiedy tak ostatnio się czułem tak samo jak nie pamiętam kiedy ostatni raz wygrzewałem się przy kominku. Na dodatek dziś mam obolałe nogi po tym długim górskim trekkingu ale ciepło paleniska działa kojąco i idealnie. Gdy ogień przygasa wpadam na genialny pomysł, udaję się do Yolandy poprosić o parę ziemniaków i poznaję u niej w kuchni jej męża - Mauricio. Po krótkiej pogawędce z trzema dużymi ziemniakami w ręce wracam do siedziska przy kominku gdzie wrzucam ziemniaczki w żar. Po gorącej kąpieli już są gotowe do jedzenia tak więc rozkoszuje się ich smakiem posypanymi solą. Na prawdę dawno temu dane było mi przebywać w tak przyjemnych warunkach i smakować takich rarytasów jak miód czy ziemniaki z ogniska no w tym przypadku z kominka ponad 200 letniego domu co uważam za jeszcze większą frajdę. To jeden z tych momentów gdy człowiek podróżując w ten sposób z niewielkim budżetem i jedząc wiadomo że za grosze jest w stanie tak bardzo docenić jedzenie i satysfakcjonować się nim i rozkoszować jego smakiem. Dla niektórych to codzienność takie jedzenie i warunki a dla mnie już po raz kolejny jest to totalny luksus podczas mojej ponad półtora rocznej podróży ;)
Z Shirley w Cangahua

Biedne dzieci Kichwa na gospodarstwie w Cangahua
moja sypialnia na gospodarswie




Hell Yeach!!!!

26 luty 2015 Czwartek

Rankiem w budynku straszna pizgawa więc ubieram się w długie spodnie i polar od razu. W kominku jeszcze gorąco mógłbym opiec kolejne ziemniaki ale nie chcę katować Yolandy. Po 8.00 słońce oświetla cały tutejszy teren a więc rozpoczyna się piękna i słoneczna pogoda. Udaję się pod roznące tutaj eukaliptusy, ściągam koszulkę i opalam się wdychając ich zapach. Ok 9.00 przyjeżdza Danny z którym rozmawiam a potem wypuszczamy owce i kozy z tych małych jaskiń gdzie śpią a następnie krowy. Idziemy z nimi na górę na teren należący do niego i tam przywiązujemy zwierzęta aby się pasły i kierujemy wodę na pole z małych kanalików którymi ona płynie pomiędzy polami na zboczu tej góry. Wracamy na dół i tam Danny maluje drewniane wrota tych jaskiń a ja idę gotować ryż na obiad który potem spożywamy jako zupę nuddle i ryż z sałatką z tuńczyka. Udajemy się do miasteczka Cangahua na plac gdzie korzystam z wifi. Potem robię zakup owoców (po 5 sztuk pomarańczy i mango i ananasa 1,75$). Gdy wracamy od razu ciśniemy na górę na pole po zwierzęta, Danny wraca z 3 bykami i 8 owcami a ja odwiązuje od drzewa kozła i kozicę i trzymając je na sznurku z trudem wracam na dół bo durny kozioł próbuje ruchać kozicę i miota się jak szalony atakując ją co chwilę od tylca. Udało się się jednak doprowadzić je na dół po zbutowaniu kozła wielokrotnie w zad. O 16.30 Danny się zbiera na chatę a więc widzimy się jutro o tej samej porze. Ja zajadam się na kolację resztką sałatką z tuńczyka i miodem z bułeczkami które upiekła Yolanda oraz ananasem.

pasam krowy

i owce

staruszka Kichwa z kozą

Kichwa z psem


27 luty 2015 Piątek

Rankiem na zewnątrz bawię się z psami chcę wygłaskać tego owczarka niemieckiego ale ten większy mieszaniec jest zazdrosny i warczy na niego a ten od razu się poddaje kładąc na grzbiecie. Widać kto tutaj króluje, no cóż pozostaje mi wygłaskać tego przywódcę zamiast osobnika mojej ulubionej rasy owczarzy którą sam posiadałem przez okres 13 lat! Przychodzi przed 10.00 mój przyjaciel który dziś przywiózł mi wór ziemniaków i warzywa oraz mięso, mam zamiar ugotować z tego zupkę. Następnie wypuszcza on zwierzęta ja skrobię trochę wspomnienia a o 11.00 zabieram się za gotowanie zupy która jest przyrządzana na wywarze z mięsa owczego. Do dyspozycji mam ziemniaki, 2 zielone papryki, 3 pomidory, 2 duże cebule i marchewki oraz sól. Ok 12.30 spożywamy w jadalni zupę doprawioną dodatkowo moim białym serem pokrojonym w kosteczki, zupa jak dla mnie jest pyszna i Danny też zachwala ale szkoda , że nie miałem żadnych przypraw do niej. Na drugie danie w postaci gotowanego mięsa z owcy z ryżem nie mam miejsca po dwóch talerzach zupy. O 14.00 udaję się na dół do miasteczka na plac bo umówiłem się, że pogadam z moją rodzinką na skype. Po udanej i przyjemnej konwersacji wracam na górę i pomagam mojemu przyjacielowi ze zwierzętami tym razem prowadząc spowrotem 3 byki. Jutro jest sobota i Danny zaprosił mnie do siebie do domu gdzie mieszka a jest to tuż przy mieście Cayambe w Juan Montalvo. Mam tam dojechać autobusem za 0,35$ na 8.00 na śniadanie z nim i jego rodzinką. Rozmawiam z Yolandą i zapraszam ją na zupę którą przyrządziłem, jemy wspólnie kolację rozmawiając. Okazuje się że kobieta mieszka tutaj już od dwudziestu lat ze swoją rodziną, a więc o wiele dłużej niż Danny bo jego rodzina kupiła część budynku zaledwie 3 lata temu. Kobieta zajmuje się hodowlą i sprzedażą świnek morskich które tutaj się je. Ma ich ponad 100 które zaprezentowała mi wcześniej wraz z 25 ulami z których otrzymuje pyszny miodek i też sprzedaje. Opowiada, że jakiś czas temu w tym budynku mieszkała rodzina o nazwisku "Zapote" a wcześniej jakiś bogady ród rodziny "Madonaldo" czy jakoś tak chyba źle napisałem to nazwisko.Po kolacji Yolanda udaje się na swoje pole po krowy. Kupiłem przed kolacją od niej litr świeżutkiego i jakże naturalnego mleka oraz ok 500g miodku który normalnie sprzedaje za 5$ ale mi sprzedała prawie za darmo bo za 2$!! Miód jest z kwiatu eukaliptusa i jest przepyszny tamten który był w szklance już został w całości przeze mnie skonsumowany.

W tym ponad 200 letnim budynku mieszkam
28 luty 2015 Sobota

Po wszamaniu gorącej owsianki z mlekiem i bananami i zamknięciu drzwi kluczami które zostawił mi wczoraj mój przyjaciel udaję się w górę na autobus. Do miasteczka łapię stopa a stamtąd od razu na plac i czekam na autobus. W środku siadam koło kierowcy i mówię żeby mnie wysadził koło parku w Juan Montalvo przed miastem Cayambe. Gdy jestem na miejscu w tym parku gdzie znajduje się ogromny plac zabaw dla dzieci dzwonię do Dannego który zaraz po mnie przychodzi i udajemy się do jego domu. Tam witam się z jego żoną Nati i synkiem Israelem. Skromny dom z kuchnią wewnątrz małego dziedzińca, podają mi na wejściu śniadanie w postaci makaronu kremowego z ziemniaczkami i gotowanymi jajkami. Shirley którą poznałem wcześniej jeszcze śpi, my udajemy się na ogród-pole za dom. Mają tutaj pełno kukurydzy i drzewa owocowe, drzewko sosnowe "romero" ten sam zapach którego olejek do masażu posiadam. Próbuję różnego rodzaju owoców których jeszcze nie jadłem a są to; Babaco, groselia, capuli, arrayan, mataramia, maliny (mora). W oddali jest ich pasający się piękny, biały koń. Poznaję rodziców moich przyjaciół matkę o imieniu Fanny I ojca Bayardo ,który służył w armii przez okres 30 lat  a teraz pełni funkcję prezesa opieki na ponad 20 społecznościami - wioskami. Udajemy się samochodem wraz z Danym i jego żoną na poszukiwania butli z gazem po mieście Cayambe. Po wielu próbach udaje się znaleźć samochód ciężarowy znajdujący się na którejś z ulic i wymienić pustą butlę na pełną. Tutaj w większości miast i miasteczek właśnie tak się żyje, nie ma płynącego w rurach gazu doprowadzanego do budynków mieszkalnych a są to kuchenki na podpinane pod nie butle gazowe. Gdy gaz się kończy trzeba ogarniać wymianę butli i łapać te rozwożące go ciężarówki albo palić drewnem i gotować w piecu jak ktoś posiada. Po powrocie zgrywam im fotki które wykonałem na gospodarstwie i potem raczę się pyszną zupą z kury i drugim daniem podczas którego poznaję jakiegoś faceta jeżdzącego ponoć w górę pod zbocze wulkanu Cayambe i być może w poniedziałek będę się tam z nim mógł zabrać. 

Znak stop w Hiszpańsko-Kichwa

Na posiadłości rodziny Dannego

z przyjaciółmi w ich domku w Juan Montalvo

Danny dostaje telefon, że musi udać się do Cancaghua. Pod domem stoi pickup do którego wsiadamy i jedziemy z małżeństwem do tej wioski, są oni właścicielami pola ze zbożem które tam oglądamy. Wracamy spowrotem i udaję się z moim przyjacielem jego żoną i 2 letnim dzieckiem do Cayambe. Oni prowadzą w Niedzielę po mszy katechezę dla dzieciaków z miasta, dziś mają jakieś przygotowanie w salce na dzień jutrzejszy. Ja z Dannym udajemy się do wnętrza Kościoła a potem po schodach na górę na dach, tam zabawiam się w Asassin Creeda i łażę po dachu Kościoła a nawet wspinam się na jego Kopułę! Tak jestem Asassyn Creedem po raz kolejny! Wspinania na kopułę Kościoła z tak świetnym widokiem i to przy słonecznej pogodzie jeszcze nie było. Gdy wrócę do Europy mam zamiar podbić wysokie dachy, kopuły i dzwonnice Katedr i Kościołów a następnie wykonać i przeżyć skok wiary do wozu z sianem który sobie wcześniej przygotuje ;p . Po zaliczeniu kopuły i dzwonnicy Kościoła w Cayambe schodzimy na dół i udajemy się do salki katechetycznej gdzie uczestniczę przy analizowaniu tekstu bibli przy pomocy specjalnie do tego stworzonych podręcznikach z pytaniami do przeczytanego tekstu bibli. Potem zostaję zaroszony na pizzę na którą wspólnie się udajemy i dołącza do nas brat Dannego. W Pizzerii "Teo's" Danny zamawia tzw. Porcje "personal" są to 4 kawałki pysznej pizzy na normalnym talerzu. Jemy wspólnie kolację popijając coca colą. Po niej wędrujemy na dół gdzie żegna nas brat Dannego, ja również mam zamiar wrócić do Cancaghua na gospodarstwo ale moi przyjaciele zapraszają mnie na nocleg u siebie. Ja nie chcąc sprawiać kłopotu odmawiam ale oni nalegają a poza tym już podobno nie ma autobusu powrotnego. Jedziemy autobanem do Juan Montalvo i idziemy do domu wuja Dannego gdzie mam spać dzisiaj. Jest to piętrowy dom, w środku w kuchni poznaję kolejną rodzinę są tutaj wujek Dannego - Jose i ciotka Angela  Wraz z dziećmi Dominickiem, Kevin i dziewczyną Katy. Aktualnie szykują kolację w postaci kiełbasy którą potem przyrządzają i gotują w dużym garnku i równie dużym palenisku. Opowiadam o swoich przygodach, atmosfera wesoła i przyjemna no może którą czasami przerywa mały chłopczyk który ciągle beczy, przewraca się i uderza o coś. Po 22.00 ja idę w kimę do małej chatki która znajduję się na zewnątrz budynku w którym obecnie przebywam. Miejsce jest zarąbiste z dużym łóżkiem i dwoma ciepłymi kocami bo cały czas przebywam w górskiej części Ekwadoru a która tutaj wynosi ok 3000m a więc w nocy z deka pizga. Jutro z rańca Danny jak będzie szedł na mszę przyniesie mi kurtkę którą zostawiłem u nich w domu.

Kościół w Cayambe

Medytacja na dachu Katedry

Jestę Assassyn Creedem - łażę po dachu


Jestę Assassyn Creedem - zdobywam kopuły

Jestę Assassyn Creedem - i wspinam się na dzwonnice

no i panoramie Cayambe

pyszna pizza z przyjaciółmi

domowa produkcja kiełbasy

moja chata "House of chocolate" - Zjadłem przed snem wszystkie cukierki - sorry :)

Wulkan Cayambe i jego lodowiec

1 marzec 2015 Niedziela

Nocka w chatce cieplutka z powodu dużej ilości koców którymi byłem przykryty. Ok 9.00 domownicy wstają i zapraszają mnie do kuchni gdzie raczę się chlebem z jajkiem,marmoladą oraz kakao. Po śniadanku sprzątam trochę zamiatam podłogę i zgrywam filmy i muzykę na komputer Katy. Udajemy się na cmentarz do Cayambe gdzie spoczywają dziadkowie Katy. Cała rodzinka siada koło grobowca którym są ściany z okienkami w środku których spoczywają zmarli. Gdy przechadzamy się przez cmentarz ku wyjściu zauważam jakąś rodzinkę która siedzi na grobowcu i pije oranżadę i zagryza bułką. Tutaj w Ekwadorze tradycja owiedzania zmarłych na cmentarzu odbywa się na wesoło przy rozmowach oraz posiłku. Teraz mamy spotkać się z naszymi Katechetami i za chwilę przychodzi Danny z Nati i synkiem i wraz z nimi udaję się na miasto. Dostaję zaproszenie na obiad przed tym jak pojadę do Cangagua na gospodarstwo. Taksówką dojeżdzamy więc do pewnej restauracji "Chifa Fenix" gdzie jem pyszny rosół a na drugie danie mięso z ryżem i warzywami po Chińsku. Po pysznym obiadku idziemy na mały plac skąd odjeżdza autobus do Cangahua którym się zabieram. Po przyjeździe do wioski korzystam z wifi dopóki bateria trzyma. Kupuję po drodzę na gospodarstwo 2 paczki lodów które obalam gdy już jestem na miejscu. Drzemka w tym wygodnym łóżku, nagle ktoś puka do drzwi ja wstaję i patrzę a na zewnątrz chyba z 15 samochodów. Otwieram drzwi stojąc ubrany w krótkie spodenki i koszulkę oraz japonki i facet stojący na zewnątrz jest zaskoczony, że w środku turysta. Ludzie z samochodów udają się tunelem do środka na dziedziniec. Od przewodnika z którym rozmawiam dowiaduję się że te wszystkie osoby które tu przybyły zarówno młodzi jak i starzy to rodzina 93 letniej staruszki która tutaj też dziś przybyła. Właśnie do niej w przeszłości należał ten budynek ma ona na nazwisko Zapote. Na dziedzińcu cała rodzinka jest ustawiona do zdjęcia do którego i mnie zapraszają. Potem następują jakieś problemy z kolejnym a więc ja biegnę szybko i cykam dwie foty aparatem ustawionym na statywie. Cała rodzina Zapote dziękuje mi za wykonie zdjęcia, ja podczas krótkiej rozmowy z członkami rodziny dowiaduje się że są z Quito tak więc zapraszam na masaż w postaci wizyty domowej gdy już wrócę do stolicy. Podaję swój numer telefonu, potem cała rodzinka odjeżdza a ja wracam do środka. Piję gorące kakao i robię zapiski po których oglądam serial ;)

takie autobusy !

jak zawsze przez odjazdem autobusu sprzedaż owoców, warzyw i lodów 


2 marzec 2015 Poniedziałek

Dziś Danny przyniósł mi sardynki w puszce i trochę warzyw. Usmażyliśmy też popcorn, który od razu zapakowałem do worka drogę bo dziś wyruszam pod szczyt wulkanu Cayambe 5790m. Mam podjechać do wioski "Monjas" z tym facetem Nelsonem ok 15.00 zgodnie z tym co powiedział Danny. Wyprowadzamy wspólnie owce i przywiązujemy je koło domu a następnie o 10.00 ruszamy z buta na dół do Cangahua gdzie kupuję 4 banany, 500g sera i 8 bułek integral. Autobusem jedziemy do centrum miasta Cayambe na spotkanie z żoną Dannego w mieście próbuje "ceviche concha" które mi stawiają. W piekarni u znajomej dokupuję 3 integrale i jedną dużą bezę. Po przyjeździe do ich domu posilam się mleczną zupą z "morocho" oraz drugim daniem czyli tradycyjnie kurczak z ryżem i warzywami. Mamy czekać na tego faceta Nelsona ale po tym jak Danny dzwoni okazuje się, że on już dawno pojechał na górę a przecież miał się tutaj zjawić i zabrać jego konia na pole no i mnie przy okazji. No cóż teraz będę musiał tam dojechać autobusem albo stopem tak więc szybko zbieramy się. Dostaję w prezencie owsiankę i mydło bo moje się skończyło. Z Dannym i jego żoną dojeżdzamy samochodem na skrzyżowanie skąd ma odjechać autobus do wioski Monjas. Czekam na rogu z jakąś dziewczyną o bardzo ciemnej karnacji z czerwonawymi i jakby "brudnymi" policzkami co jest typowe dla osób mieszkających wysoko w górach. Podjeżdza autobus ale dosłownie jest pełny i ledwo co mieszcze się z moim ogromnym plecakiem na schodach na jego tyle dopiero wyżej gdy część osób wysiada siadam na tylne siedzenie. Po ok 30 min jazdy i zapłaceniu 60 centów jestem w wiosce Monjas. Ruszam w górę z buta w kierunku schroniska, po drodze w domku jednej starej babki nabieram wody do butelki. Z początku babka była zdenerwowana i zdziwiona co ja tu robie na jej posesji a dopiero jak wyjaśniłem skąd jestem i co tu robie to zaczęła przepraszać za agresję wyjaśniając coś tam o rabunku jej domu. Ruszam dalej w górę ale wędrówka jest męcząca z powodu jedzenia które targam w tym 2 pomidory i dwie marchewki oraz pół kilo miodu które też zabrałem jednak robią swoje. Jest pochmurnie cały czas gdy kroczę mijając małe domki zbudowane z bloków błotnych i widząc tam pracujących, ubogich ludzi Kichwa. Wyżej udaje mi się złapać stopa pickupem do położonej kawałek dalej w górze wioski Pimonte gdzie dojeżdzam aż za nią. Z facetem i jego żoną podchodzimy zboczem góry do ich ubogiego domku, zaraz z dołu przyjeżdza ich synek na koniu. Ich dom jest przedostatni dalej nie ma już żadnych budynków, pnę się do góry stromym zboczem przechodząc koło ostatniego domu i witam się z kolejną ubogą rodzinką Quechua z zasmarkanymi i brudnymi małymi dzieciaczkami. Jestem na drodzę już i stąd widać przesłonięty chmurami, biały szczyt wulkanu Cayambe 5790m. Niedługo będzie ciemno tak więc pora na szukanie miejsca na namiot, szukać nie muszę bo po lewej stronie ukazuje mi się idalnie do tego stworzona, zielona górka z widokiem na szczyt który tutaj z tej strony jest pokryty ogromnym lodowcem. Przebijam się przez trawy i dzikie pastwisko dla krów bo ścieżki nie ma tu żadnej idzie się więc z trudnością ale czego człowiek nie zrobi dla kempingu z doskonałym widokiem. Na górze szukam najlepszego miejsca jakie jest tylko możliwe i po wyrwaniu jakiś suchych roślin i ugnieceniu traw mam skrawek płaskiego terenu na namiot. Ok 23.00 gdy otwieram wejście ukazuje mi się biały szczyt wulkanu Cayambe oświetlony światłem księżyca, który jest właśnie w pełni. Lepiej być nie mogło, nocny widok zapierający dech w piersiach nie ma co trzeba zrobić fotę. Wychodzę w samych bokserkach i koszulce i wcale nie jest zimno bo zero wiatru a jestem na wysokości ok 4100m. Jutro trzeba dojść do schroniska.

panorama wraz z wulkanem Cayambe

Star Camp przed samym wulkanem Cayambe

3 marzec 2015 Wtorek

Rano gdy otwieram namiot to zastaje piękny widok na szczyt wulkanu Cayambe 5790m przy totalnie bezchmurnym niebie. Schodzę z góry i przedzieram się przez te kłujące, suche trawy które teraz są całe mokre a w skutek czego zaraz moje spodnie. Jestem spowrotem na drodze dla samochodów którą idę do góry, naszły już chmury także szczyt jest już lekko przysłonięty.

dzień dobry Cayambe :)

Poranek z Cayambe 5790m
Widzę zaraz, że z dołu jedzie jakiś biały samochód gdy jest już koło mnie zatrzymuje tego pickupa i ładuję się na pakę. Droga jest tak cholernie wyboista, że dosłownie skacze na tyle gdybym nie podłożył mojej butelki z wodą pod dupę to kiepsko by z nią było. Oparty o plecak dojeżdżam jakoś cało do miejsca niedaleko schroniska jak to mówi dwóch facetów z którymi tu przyjechałem. Dotarli tu oni do tego skupiska głazów i kamieni aby zrobić pare fotek do pracy. 
Wszystko u góry we mgle i nic nie widać ale ruszam drogą wyżej która doprowadza mnie do kamiennego budynku schroniska "refugio ruales oleas berge" znajdującego się powyżej 4600m. Za nim jest dolina do której z dwóch stron schodzi lodowiec Cayambe. Widok jest niesamowity a szczególnie, że wyszło słońce i widać szczyt wulkanu. 



Miodowo pod Cayambe

Hoooooolaaaaaaaaaa !!
Szczyt Cayambe 5790m

Po zjedzeniu partii miodu udaję się do środka schroniska które jest wyłożone drewnianymi deskami i boazerią. Jest tutaj w jadalni grupa turystów która wróciła właśnie ze szczytu wulkanu. Pracuje tutaj jeden ekwadorczyk odziany w niebieski polar pytam go więc czy mógłbym zagotować sobie wody na herbatę w znajdującej się tutaj kuchni? On na to że dostęp do niej to 7$ a w ogóle wejście do schroniska to 2$ ! Co to za schronisko z opłatą za wejście?? Jakieś jaja chyba sobie robią! Jestem oburzony i dziękuję serdecznie za wrzątek na herbatę który miałby mnie kosztować 7$. Zajadam się dwoma marchewkami a potem pytam tego samego faceta czy mogę zostawić tutaj mój plecak bo chcę pójść kawałek wyżej aby zobaczyć takie małe jeziorko które widziałem na necie. Facet powiada, że nie ma problemu i na dodatek po krótkiej rozmowie mówi mi, że jak wrócę to będę mógł sobie zrobić tą herbatę. Jednak jak człowiek zapyta po raz drugi i wyjaśni jest autostopowym podróżnikiem bez większej ilości monet to ludzie jak zawsze wspierają ;). Zostawiam więc plecak w pokoju pracownika, zabieram butelkę z wodą, zimową czapkę i rękawiczki i ruszam w drogę. Podejście jest pylisto-skaliste i bardzo strome, potem na krawędzi półki skalnej na której siedzę mam zajebisty punkt widokowy na znajdujący się w dole spękany lodowiec. Wyżej dochodzę do jeziorka malutkiego ale jest przesłonięte mgłą. Postanawiam iść wyżej aby postawić stopy na lodowcu co po chwili realizuję. Jest tutaj pełno błota pod którym jest topiący się twardy lód muszę uważać żebym się nie wypierdzielił. Dopiero za chwilę stawiam obie nogi na białym lodowcu gdzie już lepiej mi się idzie i nie zaliczam poślizgów. Jest tutaj pięknie wszystko białe a w górze widać oświetlony słońcem szczyt wulkanu Cayambe. Idę wyżej ale wszędzie tutaj są głębokie szczeliny w lodowcu jak wpadne to będzie po mnie! Muszę uważać też na małe roztopione oczka wodne aby mi tam noga nie wpadła i się nie zamoczyła w lodowatej wodzie. Znajduje więc przejścia które są połączone lodem omijając te duże i szerokie lodowcowe szczeliny a przeskakując tylko te wąskie i nie groźne. Gdy zaglądam do tych dużych i głebokich na tyle że nie widać nawet dna tylko czarną jamę w dole to na prawdę się przerażam stojąc na krawędzi. Łaże trochę po lodowcu ale potem sobie zdaję sprawę, że wyżej nie chcę wchodzić bo mogłoby się źle skończyć bez posiadania raków, czekana i liny oraz osoby towarzyszącej. Ostrożnie wracam na dół we mgle uważając na szczeliny i szukając bezpiecznej drogi. Udaje mi się wrócić do poziomu skał gdzie już jestem spokojny. Mój ostatni raz gdy widziałem lodowcowe szczeliny chyba miał miejsce dobre 15 lat temu gdy byłem wraz z rodziną w Europejskich Alpach. Wówczas tato zabrał mnie na jeden z lodowców gdzie byłem z nim na krawędzi potężnego niebieskiego lodowca z płynącą w dole lodowcową rzeką. Pamiętam, że miałem niezłego stracha wtedy ale dzięki temu wspominam to bardzo pozytynie i wyraziście jako niezłą przygodę za dziecka. Wróciwszy do schroniska zaparzam herbatę na którą składają się liście Boldo i Cedron o cytrynowym posmaku. Słodzę ją miodem i popijam wcinając kanapki. Przychodzi potem do schroniska przewodnik z Azjatką a dokładanie jest to kobieta z Japonii z którą ma dziś o północy zacząć wędrówkę na szczyt. O 18.00 zbieram się ze schroniska i rozbijam namiot pomiędzy głazami na samej krawędzi przepaści z widokiem na lodowiec i szczyt wulkanu!!

lodowiec Cayambe

trochę filtra




przeraczając szczeliny lodowca

lód, cud i miód !!




złoto na Cayambe !

a w oddali wulkan Antisana 5704m



4 marzec 2015 Środa


W nocy nie było tak zimno jak się spodziewałem bo na namiocie nie ma szronu a więc nie było poniżej zera. Pakuję namiot do którego przylepił się ten piasek wulkaniczny który będę musiał potem zmyć aby mi się materiał nie poniszczył. Wracam przed 7.00 do schroniska a w środku ta Japonka z przewodnikiem niestety nie udało się wejść na szczyt bo się źle czuła. Weszli na jakieś 5400m po czym zaczeli drogę powrotną, trzeba pamiętać o tym, że szczyty wulkaniczne w Ekwadorze to nie taka prosta sprawa. Tutaj wszystko jest blisko równika a więc w tym miejscu ziemia jest najbardziej wypukła na całym globie co powoduje, że pięcio i sześcio tysięczniki mają bardzo utrudnione warunki atmosferyczne szczególnie wulkam Chimborazo który porównywalny jest z warunkami panującymi na K2 !! Bardzo dużo osób i Himalajistów w pierwszej kolejności udają się na wspinaczkę na najwyższy szczyt Ekwadoru - Chimborazo w celu aklimatyzacji po czym od razu lecą w Himalaje na podbój najwyższych szczytów w tym Everestu. 


obóz pod Cayambe na 4600m <3 !!

Posilam się śniadaniem popijając herbatką z moich ziół i miodem z bananami - coś przepysznego. Zapytałem przewodnika czy mogę się z nimi udać na dół bo zaraz zjeżdzają pickupem, odpowiedź pozytywna więc ładuję plecak na pakę a ja sam wchodzę do środka. Japonka nie czuje się za dobrze poza tym dziwi mi jak Ci Japońce podróżują bez znajomości języka Angielskiego a nie wspominając już o Hiszpańskim panującym w całej Ameryce płd. Z wyjątkiem Brazylii. Droga jest tak wyboista, że śniadanie przewraca mi się we wszystkich kierunkach w moim żołądku. Dojeżdzamy na dół do głównej drogi gdzie zaraz niedaleko przy restauracji "caffe vaca" wysadzamy Japonkę która zapłaciła za nieudane podejście na szczyt Cayambe ok 400$! Za tyle to ja spokojnie 2 miesiące przeżyje w Ekwadorze. Przewodnik zawozi mnie do drogi wlotowej do Cangahua gdzie udaję się złapanym stopem na plac na którym korzystam z wifi. Wędruję potem w górę w kierunku gospodarstwa gdzie gościłem się przez ok 5 dni. Kolejny stop podwozi mnie na samą górę i po chwili już widzę się z Dannym do którego wcześniej dzwoniłem i uprzedziłem, że wracam z gór. Opowiadam o wyprawie i dwóch nocach spędzonych na zboczu wulkanu. Robię pranie ciuchów i myję mój namiot również zmywając z niego pył wulkaniczny. W kominku wcześniej palił mój znajomy korzystam z okazji i wrzucam do żaru ziemniaki które potem już upieczone i posypane solą pochłaniam jak opętany. Dziś jest środa i spędzę kolejną nockę na gospodarstwie i odpoczne w wygodnym i ciepłym łóżku. Jutro ostatni dzień z rodzinką Dannego bo wracam po południu do miasta Cayambe a w piątek mam zamiar udać się spowrotem do San Antonio koło Quito do muzeum Inti Nań i odwiedzić moich znajomych.