wtorek, 10 maja 2016

2 lata podróżowania po Ameryce Łacińskiej w skrócie i o tym jak zmieniło to moje życie!


Po raz pierwszy postawiłem swoje stopy na tej ziemi na Ziemi Ameryki Południowej 10 maja 2014 roku. Przybyłem do Sao Paulo w Brazylii na lotnisko po 12 godzinach lot z Hiszpanii tylko z dwoma pomysłami i planami w głowie. Pierwszym z nim było dotarcie do wodospadów Iguazu a drugim potem kierowanie się na południe kontynentu aby dotrzeć do Patagonii i zobaczyć największy na świecie lądolód „Perito Moreno” oraz dotrzeć na koniec świata czyli do punktu najbardziej wysuniętego na południe na całym świecie nie licząc Antarktydy – lodowego kontynentu. Na początku byłem bardzo nie ufny bo wystraszyłem się iż Sao Paolo jest najniebezpieczniejszym miastem świata. Kartele, fawele i ludzie którzy nie rozmawiają po Angielsku. Po Hiszpańsku tu się nie dogadasz a mój obecny nie był na takim poziomie aby się płynnie porozumiewać. Po nocy na lotnisku następnego dnia rano pojechałem prosto na terminal autobusowy skąd kupiłem bilet do miasta „foz do iguacu” gdzie dojechałem rankiem aby zobaczyć najbardziej spektakularne wodospady Świata. Postanowiłem udać się na stronę Argentyńską gdzie wychodziło taniej za bilet wstępu i lepszy widok.

Argentyna


Pierwszy stop już po Argentyńskiej stronie złapany zawiózł mnie blisko tego miejsca, ale było za późno na zwiedzanie a więc zdecydowałem iż prześpię się w tej dżungli. Pumy i dzikie zwierzęta to w tym Parku Narodowym normalka, ja natomiast znalazłem ścieżkę ze szlabanem na którą wkroczyłem i znalazłem skrawek ziemi w miarę płaskiej i gdzie nie było za dużo chaszczy. Rozbiłem mój pierwszy namiot w dżungli z grasującymi tam pumami. Modliłem się tylko aby mnie jakaś nie dopadła bo mogło być po mnie. Pierwszy raz poczułem taki gorąc w namiocie i po raz pierwszy słyszałem w nocy odgłosy zwierząt dżungli. Kolejnego ranka wstałem cały i zdrowy, na szczęście nic się nie wydarzyło czyli nie było pum albo były tylko się bały, gałęzie z ogromnych drzew też nie spadły i mnie nie zgniotły. Udałem się do kasy biletowej i kupiłem bilet wstępu. Byłem w Parku Narodowym pierwszy i jak szedłem ścieżką ukazały mi się tapiry i inne rajskie zwierzęta i ptaki. Potem doszedłem do potężnego i największego wodospadu zwanego „Gardłem diabła” gdzie miliony ton wody spadają w dół tworząc wszechobecne krople wody. Potem udałem się w kolejne sekcje parku i oglądałem kolejne przepiękne wodospady jakich jeszcze moje oczy nie widziały. 

Dzika dżungla, pumy, najpiękniejsze wodospady na Świecie. Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z Ameryką Południową i Środkową. 

Po wodospadach Iguazu wieczorem udałem się na kolejnego stopa aby jechać dalej. Byłem totalnie zagubiony bo nawet nie wiedziałem jak i którędy będę jechał. Po chwili przy drodze zauważyłem dwójkę podróżników a był to chłopak i dziewczyna. Jak się okazało dziewczyna to Bułgarka a chłopak z Francji o ksywie Bapt. Pierwszgo wieczora autostopowaliśmy razem i rozbiliśmy namioty przy drodze. Kolejnego dnia gdy nie mogliśmy złapać stopa bo była nas trójka postanowiliśmy się rozdzielić. Obraliśmy ten sam cel którym było miasto „Posadas” lecz nie wiedzieliśmy czy się zobaczymy jeszcze. Mi ze stopem poszło szybko, ale jechałem z jakimś podejrzanym listonoszem który wydawał mi się być gejem i gaz w kieszeni miałem w pogotowiu. Dojechałem z nim do tego miasta i poszedłem szukać biura informacji turystycznej i gdy tak siedziałem i korzystałem z wifi po chyba godzinie pobytu w tym mieście zauważyłem moich znajomych autostopowiczów. Ucieszyłem się strasznie i było mi raźniej bo nie czułem się pewnie sam stopując na obcym kontynencie gdzie ludzie nie mówią prawie po angielsku a ja po Hiszpańsku nie rozumiałem wtedy zbytnio. Powiedzieli mi iż mają ogarnięty couchsurfing i może mógłbym też zostać zapytałem. Potem nasze losy się połączyły na pewien czas bo stopowaliśmy wspólnie 10 dni i to jedynie 500km, zostając w paru miejscach pięknych np. nad brzegiem rzeki oddzielającej Argentynę i Paragwaj czyli rzeką „Paraną”. Spaliśmy w busie opuszczonym rodem z Into the Wild i w lesie. Po kilku dniach niesamowitej wspólnej podróży dotarliśmy do miasta Corrientes gdzie postanowiliśmy się rozdzielić. Moja intuicja podpowiedziała mi aby jechać na spotkanie z Andami na północy Argentyny a moi znajomi chcieli jechać do Buenos Aires czyli stolicy tego kraju. Pożegnaliśmy się więc i ja ruszyłem do miasta które przeszedłem całe z buta aż za most spinający oba brzegi potężnej rzeki Parany. Na bramkach płatniczych miałem super szczęście gdzie spotkałem kierowce kabiny do tira. Jechałem z nim 2 dni ponad 800km do Salvador de Jujuy. Spałem tam na stacji benzynowej ale miałem znów problem ponieważ nie miałem żadnych planów i czułem się zagubiony. Kierowca tira powiedział iż wiezie go aż do Peru i mógłbym się z nim zabrać ale na wysokiej przełęczy spadł śnieg i muszą czekać. Miałem wstać rano i pojechać z nim. Wyszło inaczej. Pracująca kelnerka na tej stacji zafundowała mi obiad i posunęła mapę tej okolicy. Znalazłem szlak trekkingowy i po dwóch nocach spędzonych w namiocie udałem się aby łapać stopa w góry. Fatalnie ze stopem na północy Argentyny prawie nikt się nie zatrzymywał, byłem wkurzony i zaniepokojony i nie miałem zaufania do tych ludzi. W końcu jakoś się udało złapać i podarowano mi gdy jechałem słynne liście koki które się ssie pod policzkiem w celu pobudzenia ponadto super działają one na wysokościach. Wkroczyłem na szlak i to mając liście koki! Tu w tych górach dopiero upewniłem się sam siebie aby się nie zamartwiać i nie poddawać i aby mieć większe zaufanie do tych ludzi na północy kraju pomimo tego iż oni nie mają go do Ciebie. Opiszę teraz moją trasę w skrócie aby nie rozpisywać się o detalach bo wszystkie te szczegółowe wspomnienia są w sekcji odwiedzone kraje.

Przejechałem potem w rejony suchego klimatu na wysokościach ponad 3000m gdzie widziałem kolorową niesamowitą wioskę „Purmamarca”. Jezioro Solne „Salinas Grandes” coś podobnego do „salar de uyuni” w Boliwii czyli największego jeziora solnego na Świecie!. 


Chile


Kolejny stop przez wysokie góry i dojechałem na najbardziej suche miejsce na Ziemi czyli Pustynię Atacamę w Chile. Potem po dniach spędzonych w San Pedro de Atacama pojechałem do Calama gdzie udałem się do najgłębszej kopalni miedzi na świecie chuquicamata. 

Z tego miejsca postanowiłem udać się nad wybrzeże Oceanu Spokojnego do  miasta Iquique gdzie miałem po raz pierwszy w moim życiu kontakt z tym Oceanem. Spotkałem podróżnika z Brazylii i udaliśmy się w miejsce” El gigante de Atacama” gdzie spędziliśmy noc na dzikiej pustyni. Razem udaliśmy się do miasta Arica przy samej granicy z Peru. Tam świętowaliśmy zwycięstwo Chile z Hiszpanią bo właśnie tego czasu rozpoczął się Mundial 2014 w Brazylii. Zleciało tutaj jakoś w tym kraju ze 3 tygodnie myślę i chyba tyle samo na północy Argentyny.


Peru


Wjechaliśmy razem do Peru do miasta Tacna a potem udaliśmy się do Arequipa. Tam rozdzieliliśmy się on chciał jechać nad jezioro Titicaca a ja najpierw zdobyć pewien wulkan „Misti” o wysokości 5800m. Czyli najwyższy w moim życiu a potem udać się do najgłębszego kanionu na Świecie „Canyon Colca”. Obie rzeczy mi się udały czyli 3 dniowy mordercy i samotny trekking na wulkan i przejście przez Kanion i to z Polakiem Przemkiem którego spotkałem w mieście Arequipa. Wszechobecni Indianie Quechua w pięknych kolorowych i tradycyjnych strojach, chadzające lamy góry. Największe ptaki na świecie czyli Kondory latające w górze. W Peruwiańskich Andach to normalka. Po tym wspaniałym trekkingu w Kanionie Colca udałem się nad największe najwyżej położone jezioro na świecie – jezioro Titicaca 3812m. Popłynąłem na dwudniowego tripa na tamtejsze wyspy z Indianami, którzy mieszkają na małych wysepkach z trzciny. Ten trip rozwalił system i zobaczyłem jak potrafią ludzie żyć. Poza tym w Peru i krajach Ameryki łacińskiej żyją w małych i obskurnych, biednych domach najczęściej w stanie surowym aby nie płacić podatku za mieszkanie tam. Bo jest takie prawo jeśli nie ukończysz swojego domu to jesteś zwolniony z opłat podatkowych. W Peru na ulicach widać wszechobecną biedę a domy ludzi w nich mieszkających przerażają, na ulicach śmieci i syf bo problemem Ameryki Łacińskiej jest to iż w wielu krajach nie ma śmietników i wszystko wystawiane jest na ulice czyli worki ze śmieciami. Zabierają je śmieciarki oczywiście ale czasami okropnie jedzie jakimś zgniłym mięsem i innymi rzeczami. Także jeżeli planujesz podróż do Ameryki płd. czy środkowej to musisz być nastawiony na to iż miasta wyglądają zupełnie inaczej niż w Europie a nawet są rzekłbym ich przeciwnością pod względem czystości, zapachu, chodników i ulic.

Kolejne miejsce w jakie się udałem było to Złote miasto Inków czyli Cuzco a stamtąd już do Machu Picchu. Niesamowite ruiny Inków skryte w Zielonych górach Peru. Spotkałem na kempingu dwóch Polaków. Jeden z nich podróżował z Argentyńczykami i ma na imię Kamil. Drugi którego poznałem innego dnia polecił mi niesamowite śnieżne góry w Peru zwanymi „Cordilliera Blanca” czyli biała kordyliera. Jak wspomniał o tym iż w tych górach znajduje się ponad 30 szczytów wyższych niż 6000m, 280 jezior i ponad 60 rzek wiedziałem iż to jest teraz moim miejscem docelowym. Z buta pocisnąłem do miasta Ollantaytambo aby zobaczyć fortecę Inków. Po ponownym powrocie do Cuzco i zwiedzeniu kolejnych ruin Inków dowiedziałem się też iż na głównym targu zwanym „ Mercado „ sprzedaje się legalnie te szamańskie psychodeliki „Ayahuasca i kaktus San Pedro”. Tutaj normalnie organizuje się ceremonie dla turystów czy podróżników pod patronatem szamana który czuwa nad całą ceremonią bo ludzie po zażyciu psychodelików doznają wizji i kontaktów z wyższymi wymiarami i istotami. Te substancje oczywiście w Polce i większości świata są zakazane i zostały wrzucone do jednego worka z twardymi narkotykami takimi jak kokaina, heroina amfetamina i crack. To jest totalna głupota!! Cała propaganda i ograniczanie wolności w Europie i wmawianie społeczeństwu iż coś jest narkotykiem co wcale nim nie jest istnieje tylko po to bo rządy nie chcą ludzi wolnych i świadomych oraz mądrych bo byliby oni zagrożeniem dla systemu. System dobrze wie iż wszystkie psychodeliki takie jak LSD, grzybki, DMT (Ayahuaca), kaktus San Pedro czy Peyote z Meksyku poszerzają świadomość i czynią ludzi wolnymi! Społeczeństwo tego nie chce bo chcą nas niewolnikami pracy i podporządkowania się Im. Polecam wszystkim film ukazujący całą prawę o psychodeliki. Bo pora w końcu skończyć z tą popieprzoną propagandą wszechobecnych zakazów, kłamstwa i kontroli wolności.

filmy:





Gdy byłem w Peru jeszcze nie byłem na tyle świadomy aby się na to odważyć aby udać się na ceremonie najsilniejszego i najpotężniejszego psychodeliku Ayahuasca (wrót do innego wymiaru, kontaktu z Bogiem i światem astralnym wielowymiarowym). Moja intuicja podpowiedziała mi lepiej tego nie robić jeszcze. Pewnie nie byłem na to gotowy ale teraz tego żałuję trochę a poza tym było to trochę kosztowne jak na mój budżet. Prawie całej Ameryce Południowej i Środkowej Ayahuasca jest legalna i nikt nie robi z tym problemu a szamani używają jej o tysięcy lat w dżungli do tych duchowych ceremonii i oglądanie świata przez pryzmat trzeciego oka! Także polecam wszystkim udać się będąc w Peru na Ceremonię tego świętego pnącza którym jest Ayahuasca. Nawet będąc w Ekwadorze czy Kolumbii można takie ceremonie też ogarnąć. Bardziej skomplikowane jest w Ameryce Środkowej bo tu już nie ma Amazońskiej dżungli a więc liczą za transport i koszta są większe. 

Wracając do mojego pobytu w Peru miałem nowy plan aby udać się w te potężne góry. Wyznaczyłem trasę przejazdu i jechałem trochę autobusami bo są tanie tutaj w Peru i można się udać jakimiś nocnym aby z rana być na miejscu. Ogarnąłem Couchsurfing w mieście Ayacucho gdzie spędziłem 2 tygodnie w domu rodzinki Indian Quechua. Było to małżeństwo z dwójką synów którzy żyją bardzo skromnie w ubogim domku w górze miasta. Są oni producentami pięknych tekstyliów a jak się ostatnio dowiedziałem przyjechali do nich na CS Francuzi i mają projekt wybudowania małej szkoły na piętrze ich domu aby uczyć Angielskiego. W Peru edukacja jest tragiczna dzieci nie uczą się angielskiego prawie, wszechobecna bieda nie pozwala ludziom na rozwój, nie mają oni bieżącej wody a toalety często w ogóle jak u nas kiedyś na wsiach w drewnianej wiacie za domem. Projekt w celu wybudowania szkółki jest ciekawy i jak coś to podaję linka gdyby ktoś zechciał go wesprzeć;


Po 2 tygodniowym spędzeniu czasu u tej rodzinki Quechua postanowiłem iż koniec z autobusami i muszę dotrzeć autostopem do tych śnieżnych gór, trasa jaką wybrałem prowadziła przez liczne kaniony i góry. Złapałem stopa tirem z rodzinką jadącą do miasta Huancayo gdzie mogłem przenocować w ich przydrożnej restauracji jaką prowadzili. W nocy temperatury na wysokościach powyżej 3000m spadały do około zera. Mój śpiwór na zimno „Husky enjoy -26 „ jeszcze mnie nie zawiódł i pozwalał mi spać w nim w samych bokserkach nie odczuwając chłodu. Udałem się następnie dalej w kierunku Białej kordyliery i trafiłem do małego miasteczka Jauja gdzie przejechałem na wylot i złapałem darmowe taxi  jako autostop. W środku była pewna dziewczyna która przypadkiem ponownie na mnie wpadła w restauracji gdy posilałem się aby łapać kolejnego stopa. Potem zaprosiła mnie do swojej małej restauracji w postaci namiotu z jedzeniem gdzie ona wraz z rodziną sporządzali jedzenie dla mieszkańców bo akurat na wiosce odbywało się tzw Impreza Patronatów czyli „fiestas patronales” są to imprezki pod patronatem świętych Katolickich i każdy rejon i miasteczko ma własne odrębne terminy tych świąt. Już wcześniej w Ayacucho i Huancayo zakosztowałem darmowego jedzenia które bardzo często z tych okazji jest szykowane a nawet darmowych Peruwiańskich browarków. Myślę nawet iż możliwe jest podróżowanie i jedzenie za darmo po tym kraju. Można było by np. sprawdzić sobie kalendarz tych imprezek pod patronatem „fiestas patronales” i zaplanować sobie przejazd z jednego miasteczka do drugiego jeżdżąc tam i wbijać się na darmowe wyżerki i picie nie płacąc nic i przejechać tak cały kraj – to jest pomysł !! W Peru święta i zabawa i darmowe jedzenie przez cały rok. Kalendarz świąt można sobie zobaczyć pod tym adresem:


a to i tak chyba nie wszystkie z nich!

Okazało się więc iż zostałem na tej wiosce chyba z 6 dni w domu u tej rodzinki, pomagałem im w szykowaniu jedzenia w tym namiocie i co się okazało iż na wiosce mieszkał Polski ksiądz! Udałem się aby z nim pogadać i co najzabawniejsze i zaskakujące ksiądz ten pochodził z Ząbkowic i chodził do tej samej szkoły co ja a raczej ja do tej samej co on czyli Radiobudy! Byłem niesamowicie zaskoczony i zdumiony. Po dniach spędzonych w tej małej wiosce Acolla z rodzinką Quechua i trzema córkami tej rodziny pora  było jechać w te niesamowite góry. Kolejne stopy i miasteczka w końcu mnie tam zaprowadziły. Wcześniej sprawdziłem na mapie mniej więcej w jakie miejsca się udam i przyjechałem do małej wioski Catac gdzie kolejna rodzinka mnie zaprosiła na noc i potem wyruszyłem nad pierwsze jezioro w górach ok 3900m! Pierwszy górski trekking w przepięknej białej kordylierze i to z psem który się do mnie przyłączył, nocleg w opuszczonej chacie pod lodowcem! Następnie pojechałem do tak jakby stolicy tych gór czyli miasta Huaraz gdzie zaopatrzyłem się w małe mapki trekkingowe i wyznaczyłem kolejne punkty. Udałem się nad piękne jezioro które leżało po samym lodowcem a nad nim szczyty z lodowcami i śniegiem osiągające ponad 6 tys metrów! Gdy wracałem zostałem zaproszony do domu przez kolejną rodzinkę Quechua z którymi zostałem tydzień w ich ubogim domku zrobionym z błota bo tak tu ludzie w górach mieszkają. Spędziłem z nimi moje 26 urodziny na które przygotowali specjalnie dla mnie Świnkę morską! Wtedy jeszcze jadłem mięso i nie byłem wegetarianinem tak więc była bardzo smaczna. Europejczycy i ludzie na całym świecie nawet nie zdają sobie sprawy iż Świnki morskie tak naprawdę pochodzą właśnie z Andów czyli z rejonów Peru i Ekwadoru gdzie były hodowane i jedzone o setek czy tysięcy lat. Poza tym według Peruwiańczyków ich mięso jest bardzo zdrowe i daje im długowieczność. To Hiszpanie po podboju i wymordowaniu rdzennych Indian zabrali te zwierzęta z powrotem do Europy i zrobili z nich maskotki czyli zwierzątka domowe sprzedając je w sklepach zoologicznych! W Peru również jest kultura jedzenia ton ziemniaków czyli tak jak u nas Polce z tą różnicą iż w Peru istnieje ponad 1000 różnych typów ziemniaków! Małe, słodkie o różnych smakach i rozmiarach. Jedzenie jest bardziej ekologiczne i ludzie nie używają tyle chemii i modyfikacji genetycznych. Problemem Peruwiańczyków jest to iż każdy ich posiłek składa się z mięsa smażonego i ziemniaków jako śniadanie, obiad i kolacja. Ja nie potrafiłbym jeść takich dużych porcji wyglądających jak obiad na śniadanie! 

Rodzinka Quechua z którą mieszkałem powiedziała mi iż niejednokrotnie widzieli przechodzących turystów i zapraszali ich do siebie ale oni nie przyjmowali ich zaproszeń. Widać że Indianie Quechua chcą poznawać nowe kultury i ludzi ale jak widać Europejczycy a w szczególności turyści są zamknięci i nie ufni do tych ludzi. Powiedzieli mi o tym iż ostatnich gości jakich mieli to byli podróżnicy z Francji jakieś 10 lat temu! Widziałem zdjęcie i dzieci na nich którzy wyrośli obecnie na chłopaków silnych i córkę która teraz ma 18 lat! Byłem ich pierwszym gościem w ciągu ostatnich 10 lat! Masakra. Przyjęli mnie gorąco i serdecznie jak członka własnej rodziny, dali jedzenie i dach nad głową pomimo tego,  że sami nic prawie nie mają i żyją w ubóstwie i błotnych domkach. Nie mają bieżącej wody a toalety poza domami jak na wsiach w postaciach szambo.
Po spędzeniu moich urodzin z tą wspaniałą rodzinką i pomocy im w pracach przy błotnym domku wyruszyłem w kolejny podbój miejsc.

Kordyliera Biała okazała się być najpiękniejszymi górami mojego życia. Spędziłem tam ponad 2 tygodnie chodząc po wysokogórskich kanionach prowadzących do jezior na wysokościach ponad 4200m gdzie spałem pod szczytami osiągającymi ponad 6000m a w tym niedaleko najwyższego szczytu Peru czyli góry Huascaran 6768m który jest zaledwie o niecałe 200m niższy niż najwyższy szczyt Pasma Andów jakim jest szczyt Aconcagua 6961m! Piękne niebieskie lodowcowe jeziora i szlaki na których byłem prawie sam. Spałem tam gdzie mnie zastała noc na tak wysokich progach bo od 3800m-4600m spędziłem noce. Widziałem też słynną górę z filmów gdy zaczyna się i wyskakuje góra otoczona gwiazdami zwana Paramount. Ta właśnie góra jest w tej kordylierze i nosi nazwę Artesonraju 6025m nawet udało mi się spać pod samą górą Paramount z filmów! Udałem się jeszcze w inne piękne miejsca i miałem widoki na liczne lodowce i sześcio tysięczniki. 3 tygodnie spędzone w najpiękniejszych i zarazem najwyższych górach mojego życia! Potem kończył mi się pobyt w Peru także udałem się w stronę granicy z Ekwadorem  na północy kraju gdzie już miałem kolejny plan w Ekwadorze aby udać się w kolejne góry i Parku Narodowego na południu. Peru więc zaskoczyło mnie niesamowicie a nawet samo Machu Picchu nie było tak wyjątkowe jak jezioro Titicaca, Wulkan Misti 5800m na który udało mi się wejść i spać na samym jego szczycie oraz Kordyliera Biała która powaliła mnie z nóg swoim ogromem, majestatem i pięknem.

Podsumowanie:
Peru jakbym miał podsumować bardzo tanie, np. hostel z prywatnym pokojem za 20zł można ogarnąć z dzielonym o wiele taniej. Na ulicach sprzedaje się wszystko a w szczególności jedzenie z grilla. Na każdym rogu i co 5 metrów ludzie chodzą i coś sprzedają. Pirackie filmy i muzykę za co w Europie idziesz siedzieć. Sprzedaje się ubrania, słodycze, mięso, zupy. Idziesz sobie ulicą i są małe siedziska i przy stołach siedzą ludzie i posilają się. Ja sam tak jadłem bo jest najtaniej i możesz spróbować prawdziwego lokalnego jedzenia. Nikt nie dba o jakieś sprawy i kontrole takiego typu jak Sanepid także czasem trzeba uważać co się je i pije. Ja miałem kilka razy rewolucje w brzuchu z powodu wypicia sławnego napoju ze sfermentowanych zbóż „Chicha” które normalnie są przeżuwane w ustach. Potem się to wypluwa i zachodzi proces fermentacji! W życiu już tego nie wypije więcej o czym się przekonałem po pobycie w Ekwadorze gdy ponownie wjechałem do Peru ale tym razem do dżungli przy Amazonce ale o tym potem. Ja zajadałem się w górach chodząc na wyczerpujące trekkingi taką smażoną kukurydzą chrupiącą zwaną „Cancha” do tego zagryzałem smaczny suchy żółty ser. To jest tradycyjna przekąska czy jedzenie jakie tu wszyscy Indianie Quechua jedzą. Do tego ziemniaczana masa nadziewana mięsem,serem i cebulą zwane „papas rellenas”, owoce morza „Ceviche”. Są też tutaj liczne rodzaje kukurydzy w tym fioletowa! Napój coś w rodzaju kompociku jest nazywany „Chicha Morada” i serwują go często przy obiadkach bo gdy płacisz za obiad to jakoś 4-5 soli czyli ok 4-5 zł! W lokalnych restauracyjkach zwanych tam „Comedor” albo w na głównym targu czyli „Mercado Central”. Zupy też podawane są z lokalnymi innymi rodzajami tak jakby ziemniaka zwanego Juka „Yuka”. Ponad to owoce „Granadilla, awokado, papaje itp” są tutaj na porządku dziennym. Obiad najtańszy jest gdy bierze się menu dnia i którego skład wchodzi zupa, drugie danie i napój z którego dolewką jeśli chcesz nie będzie najmniejszego problemu :).

Peru to taniutki kraj czyli raj dla podróżników. Przepiękne Andy i niesamowite krajobrazy natury. Ludzie Quechua mili jedni skryci w sobie, drudzy otwarci i pomocni. Piękne i kolorowe ich tradycyjne stroje, imprezy dni świętych z darmowym jedzeniem i piciem. Potomkowie Królestwa Inków wciąż się tam znajdują i czekają aby Cię ugościć w swoich ubogich domach i podzielić się z Tobą wszystkim czym mają ! Powinniśmy się od nich uczyć bo jak często przecież posiadamy prawie wszystko a nie potrafimy się tym z nikim dzielić? Na to pytanie niech każdy sam sobie odpowie.



Ekwador


Po wykorzystaniu wszystkich 90 dni mojego pobytu udałem się busem z braku czasu do miasta pod granicę z Ekwadorem. Spotkałem tak podróżniczkę z Montrealu w Kanadzie i okazało się iż mamy ten sam punkt podróży na południe Ekwadoru, ja do tego Parku Narodowego a ona na wolontariat koło tego miejsca niedaleko. Pojechaliśmy wspólnie tym samym autobusem do ostatniego miasta przy granicy i zaczęliśmy wspólny autostop który poszedł jak z płatka, szybko i sprawnie. Zadziwiło mnie to iż pomimo dwóch osób poszło nam tak wspaniale. W czasie drogi zmieniłem swój plan i pod wpływem intuicji postanowiłem pojechać z nią do tego wolontariatu gdzie chciałem zapytać czy nie mógłbym zostać i pomóc tam. Dotarliśmy tam tego samego dnia wieczorem CZYLI 16 września 2014 i okazało się iż mogę zostać. Moją motywacją było to iż chciałem pomóc a w wolnym czasie wykorzystać czas na stworzenie bloga bo wcześniej wszystkie wspomnienia zapisywałem w moim papierowym dzienniczku. 

W wolontariacie w miejscowości Malacatos spędziłem 2 miesiące ale był to zwariowany wolontariat z mnóstwem problemów a co najciekawsze pierwszy w moim życiu. Nigdy nie pracowałem za jedzenie i spanie po 5 h od poniedziałku do piątku.

Po dwóch miesiącach i stworzeniu bloga został mi jedynie miesiąc na zwiedzanie kraju także było trzeba ruszać ponownie w drogę. Zaplanowałem wspaniałe miejsca do odwiedzenia i udałem się w drogę. 

Moim pierwszym punktem docelowym był Pak Narodowy „Las Cajas” spędziłem tam jedną noc i widziałem lamy. Następnie zwiedziłem piękne miasto „Cuenca” gdzie podziwiałem piękną katedrę. W Ekwadorze również jest pełno potomków Inków zwanymi tutaj Quichua czyli Kiczua mają również kolorowe stroje w zależności od regionu oraz władają podobnym do Peruwiańskiego języka Quechua. Ekwador jest krajem z ogromną ilością wysokich wulkanów także moim następnym punktem na drodze był wulkan Chimborazo 6262m który jest nazywany Mount Everestem Ameryki płd. Dlaczego? A no dlatego, że Ekwador leży na równiku co sprawia iż ziemia jest bardziej wypukła i ten wulkan mierzony od Środka Ziemi jest znacznie wyższy względnie niż Mount Everest. Poza tym panują tam niesamowicie utrudnione warunki ciśnieniowe co sprawia iż ludzie szukujący się do zdobycia Najwyższego szczytu świata jadą tam i wchodzą na szczyt aby się zaaklimatyzować i potem cisną od razu na Mount Everesta! 

Przyjechałem do miasta skąd udałem się do biura turystycznego aby zapytać o koszta wędrówki na szczyt to powiedziano mi na początku ok 100$ na co jeszcze bym się zgodził. Z tego względu iż byłem sam potem koszta urosły do 180$. Szukałem przewodników nawet pod samym schroniskiem u góry w Parku Narodowym ale niestety nie udało mi się znaleźć. Za drogo jak dla mnie. Poszedłem więc na wędrówkę do ostatniego schroniska na wysokości 4880m gdzie dotarłem wieczorem i rozbiłem namiot. O poranku oczywiście szron i mróz na namiocie się pojawił, jak zawsze nie zmarzłem dzięki mojemu termicznemu śpiworowi. Rankiem widok na najwyższy szczyt Ekwadoru! Coś przepięknego! Wędrówkę na niego normalnie odbywa się w nocy aby być na górze o poranku bo potem przychodzą chmury i nic nie widać. Z tego pięknego miejsca udałem się do kolejnej bardzo znanej miejscowości z kolejnym wulkanem i tym razem aktywnym! Miasteczko zwie się Baños i leży u stóp wulkanu Tungurahua 5023m i nawet w miasteczku znajdują się znaki o aktywności a jak jechałem to widziałem jak ze szczytu wydostawały się kłęby dymu. W sierpniu 2014 roku lawa spływała po nim strumieniami teraz mamy końcówkę listopada i wulkan się uspokoił. Moim marzeniem jest zobaczenie aktywnego wulkanu. Postanowiłem udać się na wędrówkę w kierunku jego szczytu ale droga okazała się być męcząca, z ciężkim 20kg plecakiem w upale i wilgotnym lesie deszczowym nie było to takie proste. Spałem gdzieś u góry i kolejnego dnia     doszedłem do opuszczonego i zniszczonego przez wulkan schroniska. Gdy szedłem wszędzie było mokro, padało, mgła postanowiłem zawrócić. Kolejnym wspaniałym punktem był wodospad „Pailon del Diablo” gdzie spałem nielegalnie zaraz koło niego w chatce którą budowano. Z gór droga dalej prowadziła w stronę Ekwadorskiej dżungli do miasta Tena które jest miasteczkiem położonym w dżungli. Są niedaleko jaskinie, rzeka z czystym naturalnym kąpieliskiem gdzie się udałem z nowo poznaną znajomą z Hiszpanii. Rajskie motyle wszędzie i małe rajskie wodospady skryte w dżungli! Kolejnymi punktami był Park Narodowy Sumaco Galeras z kolejnym wulkanem. Lecz tam kupiłem przewodnika na jeden dzień wędrówki ale prawie nic nie widziałem. Za to wszędzie było mokro i błotnisto. Potem udałem się na kolejne małe naturalne kąpieliska z wodospadzikami i rajskimi motylami.

Punktem docelowym było dostanie się do miasta „Puerto Francisco de Orelleana” skąd chciałem popłynąć Amazonką do Peru do miasta Iquitos czyli serca dżungli Amazońskiej. W mieście spotkałem nową znajomą która ugościła mnie w swoim skromnym domku i zabrali mnie nad rzekę z kolejnym wodospadem. Po raz pierwszy jadłem tam robaki takie białe i ohydne podpiekane na grillu z juką. Kupiłem łódź do miasteczka „Nuevo Rocafuerte” które leży przy Amazonce w dżungli i graniczy z Peru. W Ekwadorze można przebywać legalnie 3 miesiące w roku. Nie działa tutaj system wyjazdu do innego państwa i powrotu aby przedłużyć wizę. Jedyną opcją jaka jest to wykupić na dłużej co według mnie nie ma sensu bo w razie gdy skończy się twój termin pobytu nie możesz wrócić do kraju przez następne 9 miesięcy. Tak więc nawet jeśli zostaniesz dłużej to nic się nie stanie bo nie płaci się mandatu za każdy kolejny dzień poza legalnym pobytem co ma miejsce w innych krajach. Lepiej to sprawdzić gdy się będzie w kraju bo może coś się zmieniło. 

Mnie będąc w Ekwadorze wpędzono w błąd i zapłaciłem za to wysoką cenę. Mianowicie powiedziano mi mieszane opinie iż gdy wyjadę i wjadę w nowym roku to mamy nowy rok i będę mógł dostać pozwolenie nowe na kolejne 90 dni. Tak mi powiedział ktoś wcześniej i tak mi nawet powiedziano na tej granicy w biurze „Migraciones” gdzie załatwia się sprawy paszportowe. Panowie strażnicy powiedzieli mi iż Po Nowym Roku który już wkrótce będę mógł dostać kolejne 90 dni. Zmieniłem więc plany i postanowiłem, że popłynę do tej pierwszej wioski na Amazonce po Peruwiańskiej stronie i tam przeczekam 3 tygodnie około aby w Nowym 2015 wrócić do Ekwadoru , zwiedzić i poszukać pracy z masażami tam. Po wbiciu mi do paszportu pięczątki wyjazdowej z kraju popłynąłem więc do malutkiej wioski „Pantoja”. Tam spałem w jednym domku na górze u rodzinki która miała małą restauracyjkę. We wiosce bieda, owoców i warzyw brak. Do tego miejsca przypływają wszyscy podróżnicy chcący spłynąć z Ekwadoru Amazonką do Iquitos w Peru w samym sercu dżungli a stamtąd można dalej do Brazylii i nawet do samego ujścia najdłuższej rzeki na Świecie! Ja zmieniłem plany i zaplanowałem powrót do Ekwadoru. W ciągu dni obijałem się i czytałem, jadłem też jajka żółwi rzecznych i ich mięso. Teraz jako wegetarianin mam wyrzuty sumienia. Poznałem znajomych z lokalnego małego szpitala z którymi spędzałem czas. Nawet wykonałem parę masaży dla ludzi jak rozeszła się wieść po wiosce iż jestem fizjoterapeutą. Wszyscy Ci ludzie nigdy jeszcze w życiu nie mieli wykonanego masażu. Podczas tego czasu zaproszono abym wypił ten peruwiański napój ze sfermentowanego zboża czyli Chicha, na początku odmówiłem bo dwa razy miałem problemy z żołądkiem w Peru. Mój znajomy namawiał mnie i mówił iż to inny rodzaj Chichy i żebym się napił. Uległem więc i się napiłem ale stało się potem coś bardzo złego. Jakoś po kilku dniach byłem osłabiony, kręciło mi się w głowie i nie widziałem ostro. Myślałem, że to od tego upału mi się coś stało. Nie wiedziałem o co chodzi na początku. Spędziłem w takim stanie Wigilię i Święta Bożego narodzenia z ludźmi u których mieszkałem oraz z moimi znajomymi lekarzami ze szpitala. Spotkałem też podróżnika Hiszpana o Polskim nazwisku Malinowski który przypłynął tutaj drewnianą tratwą którą sam skonstruował. Spędziłem Sylwestra na lokalnej imprezce i powitałem nowy 2015 rok. Wiedziałem iż coś jest nie tak i postanowiłem udać się do Ekwadoru z powrotem tak jak zaplanowałem jeszcze przed pojawieniem się tutaj. Opieka medyczna w Ekwadorze dla każdego jest za darmo nawet dla obcokrajowców. Jak byłem w wolontariacie to zaszczepiłem się za darmo na żółtą febrę i dostałem żółtą książeczkę nawet, ale dziwnym trafem moja odporność spadła. O tym napiszę potem. Wróciłem jakoś 6 stycznia 2015 do Ekwadoru dostając kolejne 90 dni pobytu w tym kraju i łodzią dopłynąłem z powrotem do miasta  Puerto Francisco de Orelleana lub zwanego Coca. Wykupiłem tani hotel i poszedłem do szpitala na testy. Zrobiłem wszystkie krew, mocz i kał i wyszło że mam zapalenie wątroby typu A! Na szczęście A bo jakby było B czy C to mogłoby być po mnie! Teraz zaskoczyłem co się stało. Po wypiciu tej Chichy czyli sfermentowanego  napoju na pewno to załapałem w tej wiosce Pantoja gdzie nikt nie dba o higienę. Lekarka wypisała mi kwitek na elektrolity abym uzupełniał przez kolejne dni. Dieta teraz tylko gotowana zero smażonego i alkoholu. Czytałem o diecie przy WZW A i okazało się iż najlepiej w celu regeneracji wątroby ją stosować przez  miesięcy. Jak ja niby tyle wytrzymam? Odpoczywałem w hotelowym pokoju i gdy chodziłem na miasto aby zjeść prosiłem o wszystko gotowane. Spotkałem dwie Polki w tym mieście które udawały się w to samo miejsce gdzie ja byłem, ostrzegłem je od razu aby nie piły tam  tej Chichy czasem tak jak ja. Odpoczywałem w mieście parę dni i rozpocząłem moją nową dietę. Jakoś poczułem się lepiej stworzyłem kolejne plany podróży. Udać się nad niesamowite wodospady w dżungli, wejść na aktywny syczący wulkan oraz pojechać do stolicy Ekwadoru czyli Quito aby tam znaleźć pracę z masażami. W Ekwadorze walutą jest Dolar Amerykański tak więc można sobie przyrobić w dolarach a co ciekawe Ekwadorski jeden dolar jest tutaj w postaci Monety. Monety ten kraj ma własne wybijane tutaj. 

Gdy poczułem się lepiej wyruszyłem w drogę autostopem i dojechałem do przepięknych ogromnych wodospadów „Cascada magica” czyli magiczny wodospad przy którym spałem oraz największy wodospad w całym Ekwadorze „Cascada San Rafael” który rozwalił system. Następnie udałem się w stronę wulkanu Reventador 3560m gdzie wysadził mnie mój kierowca przy małej wąskiej ścieżce do niego prowadzącej. Ścieżka okazała się koszmarem była tak błotnista, stroma i wąska że mało co dawałem radę. Gorąco i duszno pełno błota które musiałem omijać bo buty zassysane były w nie niczym bagno. Tylko ja i dżungla. W pewnym momencie na ścieżce znalazłem aparat fotograficzny marki Sony wx350 z 32x zoomem, wifi i 32gb kartą sandiska! Aparat był lekko mokry ale działał!!  Rozbiłem namiot wyżej i rozpętała się burza i padał deszcz a do tego słyszałem odgłosy huczącego wulkanu a rankiem postanowiłem zawrócić i przejść z powrotem te godziny drogi bo nie miałem wystarczającej jej ilości chyba aby dotrzeć na szczyt. Wróciłem do miasteczka El Chaco i tam ugościł mnie pewien znajomy poznany. Postanowiłem sprzedać ten aparat który znalazłem za wulkanie i moim znajomi z biura turystycznego pomogli mi szukać klientów i szukać kupców. Finalnie znalazłem pewnego mechanika z warsztatu który zobaczył aparat z wifi i kartą i takim zoomem i chciał kupić. Tutaj nawet w kraju takiego modelu nie ma! Miałem niesamowite szczęście iż go znalazłem. Facet powiedział iż nie ma kasy i musi jechać do stolicy do banku aby ją wybrać pojechaliśmy razem z jego rodziną więc i tam zapłacili mi 300$ które zażądałem za aparat. Udało mi się sprzedać go za cenę nowego w Polsce! 

Kolejnym niesamowitym zaskoczeniem było to iż tego samego dnia pojechałem z nimi do miejsca na północ stolicy gdzie przebiega słynna Ekwadorska linia środka świata „Mitad del Mundo”. Pożegnaliśmy się tam a ja chciałem koniecznie zobaczyć ją zanim pojadę do stolicy szukać pracy z masażami. Wszechświat sam mi pomógł w co totalnie nie mogłem uwierzyć! Zaczął padać deszcz zdecydowałem iż pójdę jutro z rana zobaczyć linię środka ziemi. Szukałem miejsca na namiot i znalazłem tuż obok ścieżkę z napisem „muzeum Inti-Nan” gdzie przebiega prawdziwa linia bo w tamtym całym Mitad del mundo gdzie stoi ten pomnik się kiedyś pomylono w pomiarach i linia leży 200m mierzona GPS wojskowym dokładnie tutaj w tym muzeum. Zamykali jej już a ja zapytałem się faceta w Środku czy mógłby przenocować w namiocie bo okolica wydawała mi się nie pewna. Nie dość że się zgodził to jeszcze zaoferował mi noc w domku na wzór indiańskiego abym przespał tam bo w nocy zimno. Wziąłem prysznic, korzystałem z wifi a rankiem kolejnego dnia wydarzyło się coś niesamowitego. Spotkałem otóż właściciela Muzeum Środka Świata miał na imię Fabian i zapytał mnie o podróż i gdy dowiedział się iż jestem fizjoterapeutą i przyjechałem do stolicy szukać pracy to odparł iż tu mogę pracować bo on ma łóżko do masażu a codziennie przyjeżdżają tutaj tłumy wraz z przewodnikami i kierowcami i mają na zwiedzanie ok 40min i w tym czasie mogę oferować swoje masaże tym właśnie przewodnikom i kierowcą. Nie mogłem w to uwierzyć! 

Zostałem w muzeum od 23 stycznia do 18 lutego 2015 i pracowałem biorąc za masaż 15$. W tym samym domku mieszkałem i miałem pokoik z wifi a w łazience obok ze stołem do masażu miałem swój gabinet masażu. Właściciel nic mnie nie policzył za pokój i masaże bo po prostu chciał mi pomóc. W muzeum każdego dnia oprowadzali turystów pracujący tam przewodnicy a moi znajomi.

Następnie po pracy w muzeum i odpoczynku i kontynuowaniu mojej diety chciałem wyruszyć na północ i zobaczyć kolejne niesamowite miejsca i wulkany.

19 lutego wyruszyłem więc z muzeum, żegnając się serdecznie z moimi znajomymi i dziękując za to że mogłem pracować i sobie dorobić jako szef własnego gabinetu masażu!

Kolejnymi stopami dojechałem do niesamowitego jeziora Cuicocha 3100m z przepiękną wyspą n środku tego górskiego jeziora gdzie miałem przygodę z trującymi jagodami i mnie sparaliżowały częściowo iż musiałem dzwonić na pogotowie i ratownicy mnie odnaleźli i zawieźli do szpitala. Myślałem że umrę a na ratowników czekałem ok 4 godziny zanim mnie znaleźli. Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie i po 2 litrach kroplówki po nocy spędzonej w szpitalu wyszedłem już i ponownie pojechałem nad to same jezioro i wspiąłem się z moim ok 20kg plecakiem nad jezioro na wysokość 4200m gdzie postawiłem namiot i rankiem miałem widok na wszystkie ośnieżone wulkany Ekwadoru i to w następny dzień pobytu w szpitalu! Miałem widoki na Cerro Imbabura 4630m dalej ośnieżony wulkan Cayambe 5790m, wulkan Antisana 5704m I dokładnie na wprost wulkan Cotopaxi 5897m za nim daleko daleko oświetlony pomarańczowym kolorem wchodzącego słońca najwyższy szczyt Ekwadoru - wulkan Chimborazo 6268m pod którym jakiś czas temu obozowałem. Za mną gdzie postawiłem namiot skalisty szczyt wulkanu Cotacachi 4939m.

Jezioro i jagody o mały włos nie pokonały mnie przez to zatrucie ale udowodniłem iż to ja je pokonam i wspiąłem się sam tak wysoko zupełnie bez ścieżek chodząc po trawach. Zrobiłem to i widok mi wynagrodził wszystkie nieprzyjemności związane z tym zatruciem 2 dni wcześniej.

Gdy patrzyłem z tego miejsca na wulkany obrałem już następny jako Cel aby chodzić po jego lodowcu!

Najpierw udałem się na kolejne górskie trekkingi i kolejne górskie jezioro położone w kraterze wulkanu. Było to "la laguna grande" na wysokości 3720m. Gdzie po prawej stronie jeziora jeziora widniał w górze szczyt "Fuya Fuya 4275m na który wszedłem i rozbiłem tam namiot oczywiście. Rankiem pamiętam latały Ogromne kondory. Z nad jeziora po załamaniu się pogody i deszczu na piechotę udałem się w dół do małego miasteczka skąd chciałem udać się do miasta Cayambe i wejść na wulkan o tej samej nazwie.

W mieście tym w biurze turystycznym spotkałem pewną dziewczynę pracującą tam i powiedziała mi iż jak nie mam gdzie spać to jej brat ma gospodarstwo w pewnej wiosce i mogę tam zostać. Gdy skończyła pracę pojechaliśmy tam wspólnie jej autem i zapoznałem się z jej bratem, żoną i dzieckiem. Piękny stary budynek w małej wiosce gdzie oczywiście mieszkają Indianie Kiczua. Zaoferowano mi iż mogę zostać tak długo jak będę chciał. Postanowiłem odpocząć po tych górskich wędrówkach i przygodzie z trującymi jagodami i zregenerować siły przed kolejnym wulkanem. Zostałem na gospodarstwie 5 dni gdzie miałem swój pokój, salon z kominkiem i kuchnię.

Potem wyruszyłem na niesamowitą wyprawę w stronę wulkanu Cayambe 5790m. Spałem przy schronisku na 4600m a kolejnego ranka wybrałem się wyżej aby udać się na lodowiec gdzie głębokie szczeliny przerażały mnie swoją głębokością.

Wróciłem ponownie na gospodarstwo do moich znajomych Dannego i jego rodziny. 

Kolejna wyprawa nad pewne jezioro okazała się fiaskiem bo padało cały czas i pomimo tego iż tam doszedłem nie cieszyła mnie ona zbytnio. Wróciłem do miasta Cayambe i zostałem tym razem w mieście u rodziny Dannego a mianowicie jego kuzynki Leslie. 

Po tych pięknych miejscach zaplanowałem powrót do Stolicy Ekwadoru czyli Quito gdzie miałem kolejny projekt aby sprzedawać elektronikę i telefony która tutaj jest niesamowicie droga! Mój znajomy poprosił mnie o szukanie kontaktów i firm które zainteresowane byłyby ich kupnem. 
W międzyczasie dostałem wiadomość o klientce która chciała masaż bo pracując w muzeum na środku świata miałem liczne kontakty. Więc wróciłem do moich znajomych z muzeum i jeden z nich zaproponował iż mogę zostać u niego na noc wraz z żoną i córeczką. Skupiłem się na chodzeniu po mieście i najpierw co musiałem zrobić to szukać sklepów z telefonami i zbierać informacje o cenach i skąd kupują. W międzyczasie miałem tą klientkę na masaż oczywiście wizyta domowa bo nie miałem gdzie bo pracę w muzeum już zakończyłem. Jakoś tak się złożyło iż się zaprzyjaźniliśmy i mogłem zostać u niej jako na Couchsurfingu przez okres miesiąca. W międzyczasie udałem się na kolejne górskie trekkingi w tym najsławniejszy wulkan Cotopaxi 5897m. Udało mi się autostopować do wysoko prawie aż do schroniska gdzie prowadzi droga. Rozbiłem namiot na śniegu na wysokości 4880m potem kolejnego dnia rozpocząłem wędrówkę w dół. 

Kolejnym niesamowitym punktem był autostop nad przepiękne jezioro w kraterze wulkanu Quilotoa 3914m gdzie po noclegu przy samej krawędzi krateru  udałem się następnego dnia rano na wędrówkę dookoła. Stamtąd zmieniłem klimat i autostopowałem na piękne plaże Ekwadorskiego wybrzeża Oceanu Spokojnego. Były to miejsca plaże Los Frailes i Tortuga  w Parku Narodowym Machalilla. Następnie miasteczko Puerto Cayo oraz niesamowita plaża Ayampe. Kolejnymi pięknym miejscem w które chciałem się udać była plaża na północy o nazwie Mompiche. 

Wybrzeże zaliczone i pora była wracać do Quito do mojej przyjaciółki. Spędziliśmy wspólnie święta Wielkanocne i udało mi się zobaczyć niesamowitą drogę krzyżową na której ludzie się biczowali i nosili nawet krzyże w postaci kaktusów! 

Kolejnym krajem do którego miałem zamiar się udać to była Kolumbia. Przyszedł czas pożegnania się z moją przyjaciółką po miesiącu spędzonym wspólnie w stolicy tego kraju czyli Quito i z moim projektem sprowadzania elektroniki i telefonów w celu sprzedaży ich tutaj nie wypaliło. Udałem się autostopem na północ kraju zobaczyłem przed wyjazdem jeszcze jedno jeziorko Yahuarcocha z pięknym widokiem na miasto Ibarra. A następnie dotarłem do granicy z Kolumbią.


Pora na podsumowanie tego kraju w którym przyszło spędzić mi pół roku.
Więc Ekwador jest bardzo tani i można zjeść obiad czyli menu dnia za cenę od 2-3$ w tych lokalnych małych restauracyjkach zwanymi „Comedor”. Wychodzi prawie tak tanio jak w Peru a nawet powiedziałbym, że tak samo. Podobne jedzenie i zupy. Ludzie Quichua też jedzą tutaj w górach świnki morskie i mają te piękne kolorowe stroje podobnie jak Peruwiańczycy. Mają liczne święta patronalne. Z hotelu ani razu nie korzystałem w tym kraju tak więc nie będę wypowiadał się na tematy cen z nimi związanymi. Ludzie przyjaźnie nastawieni do Ciebie ale i tak w większości zawsze wołają na Ciebie „Gringo” jakbyś pochodził z USA. Gdy tłumaczysz im czy to w Peru czy w Ekwadorze, że jesteś z Polski to nie mają zielonego pojęcia gdzie to jest. Dopiero coś zaskakują gdy mówisz „Ziemia Jana Pawła II , Polskiego papieża” albo wspominasz o „Robercie Lewandowskim”. Prawie we wszystkich przypadkach ludzie nie mają pojęcia gdzie Polska leży na Świecie. Ekwador ma wszystko, jest piękny i zielony z dżunglą, ma wysokie góry i wulkany ze śnieżnymi pokrywami, rzeki, wodospady, rajskie motyle, wybrzeże Pacyfiku czyli plaże. Jest jedno miejsce albo trzy za Polską pod względem wielkości kraju ale mieszka w nim zaledwie 16 milionów ludzi. Jest tani pomimo panującej tutaj waluty jaką jest dolar, nie licząc elektroniki bo jej ceny przerażają! Poznałem w Ekwadorze mnóstwo wspaniałych osób i przyjaciół którzy zaprosili mnie do swoich domów, gościli i nakarmili. Ze stopem nie było najmniejszych problemów, przejechałem cały kraj autostopem prawie bez żadnego autobusu. Ludzie przyjaźni i chętnie zabierają na stopa oczywiście jak wyglądasz jak człowiek a nie kryminalista. Drogi jak tafla prawie w całym kraju, także jeździ się miło i przyjemnie. Taka sama sytuacja ze sprzedawaniem na ulicach różnego rodzaju jedzenia, słodyczy, ubrań itp. Handel uliczny w Ameryce płd. kwitnie i wydaje się jakby całe te kraje były jednym wielkim targiem. Ludzie ubodzy i skromni, mieszkający często w fatalnych warunkach bez bieżącej wody i toalet w domach. Nie spędziłem tutaj czasu w górach u rodzin Indian Quichua bo jakoś nie było okazji a nie raz mnie zaprosili na jedną nockę przed wypadem nad to jezioro gdzie się otrułem jagodami. Było to miasteczko gdzie mężczyźni mieli zaplecione warkocze bo taka tam panowała tradycja. Cały kraj więc wypełniony jest rdzenną ludnością czy to w górach Indianami Quichua czy to Indianami z dżungli Amazońskiej. Cudowne krajobrazy, jeziora w kraterach wulkanów, dzikie plaże, przebiegający równik i wiele innych rzeczy za którymi będę bardzo tęsknił. Trzeba to wszystko zobaczyć bo jest to przeżycie być w kraju środku świata a tym bardziej spędzić ponad 20 dni w pracy z masażami gdzie przebiega linia Ekwadoru, stać na niej i czuć emanującą energię zwaną „Siłami Coriolisa”.



Kolumbia


Jak byłem w stolicy to okazało się iż mój wyjazd i wjazd z Ekwadoru nie był zarejestrowany w systemie i babka od spraw paszportowych powiedział mi iż 90 dni w roku możesz legalnie przebywać na terenie tego kraju. Strażnicy na granicy wprowadzili mnie w błąd i powiedzieli że po Nowym Roku to się kasuje tak jakby pozwolenie i masz nowe 90 dni. Co było nie prawdą. Musiałem czekać na granicy z Kolumbią ze dwie godziny i kserować specjalne dokumenty i zapłacić parę dolarów za ich wydruk. Dopiero wtedy mogłem przekroczyć granicę spokojnie i rozpocząć realizowanie moich kolejnych punktów podróży. 

Pierwszym z nich w Kolumbii tuż przy granicy była cudowna katedra w wąwozie wyglądająca jak pałac „Sanktuarium w Ipiales”. Następnie po udaniu się tam wyruszyłem w stronę wulkanu Cumbal 4764m. W całej Kolumbii panuje Guerilla czyli odziały paramilitarne walczące z rządem Kolumbii i zabijające policjantów. Sprawa jest taka iż od lat w Kolumbii trwa wojna domowa, jest teraz niby czas pokoju ale i tak zdarzają się liczne ataki, porywania turystów niby i inne rzeczy. Jednym słowem jak natrafisz na Guerillię to masz przesrane podobno. Kolumbia to kraj narkotykowy gdzie produkuje się 80% całego światowego rynku tego narkotyku. Rządził nim wcześniej najbardziej znany handlarz i zarazem najbogatszy człowiek na świecie tamtych czasów Pablo Escobar. Jest o nim film pełnometrażowy „Escobar Historia Nieznana” oraz serial „Narcos” jeśli ktoś jest zainteresowany kartelami i historią o największym byłym handlarzu kokainy na świecie. 

Problem z Guerrillą czyli FARC wygląda następująco :

FARC-EP (hiszp. Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia – Ejército del Pueblo) – najstarsza, największa i posiadająca największy potencjał kolumbijska organizacja partyzancka biorąca udział w wojnie domowej w tym kraju rzez rząd Kolumbii i kilka innych państw uważana za organizację terrorystyczną (czemu sprzeciwiają się liczne rządy regionu). Sama FARC-EP uważa się za agrarną platformę polityczną chłopstwa i ruch antyimperialistyczny inspirowany przez boliwarianizm.
FARC została utworzona w 1964, pierwotnie jako zbrojne skrzydło Kolumbijskiej Partii Komunistycznej. Pretekstem do utworzenia grupy był atak wojsk rządowych na wiejskie enklawy powstałe w okresie La Violencia (konflikt wewnętrzny trwający w okresie 1948-1958). Grupa początkowo dowodzona była przez siedmioosobowy sekretariat pod dowództwem Pedro Antoniego Marine znanego jakoManuel Marulanda. Po śmierci Marulandy w 2008 roku zastąpił go Leon Saenz alias Alfonso Cano, Cano zginął 4 listopada 2011 roku w ataku wojsk rządowych. Od 2011 roku nowym dowódcą jest Timoleón Jiménez alias Tymoszenko.
FARC deklaruje, że reprezentuje sprzeciw biedniejszych mieszkańców kolumbijskich wsi wobec zjawisk takich jak: wpływ polityczny Stanów Zjednoczonych na wewnętrzne sprawy Kolumbii; neoimperializm; monopolizacja zasobów naturalnych przez międzynarodowe korporacje; represje przeciwko ludności cywilnej ze strony państwa i sił paramilitarnych oraz ekonomiczna grabież kraju prowadzona przez rząd. Siły FARC-EP są nieokreślone. W 2001 roku liczbę żołnierzy organizacji szacowano na 16 tys. w 2007 roku FARC informował, że liczy 18 tys. żołnierzy, w 2010 roku wojsko wierne rządowi oszacowało że siły FARC składają się z 18 tys. członków z czego połowa należy do czynnych oddziałów bojowych. W 2011 roku prezydent Kolumbii Juan Manuel Santos stwierdził, że FARC liczy mniej niż 8 tys. członków. Od 1999 do 2008 roku, armie partyzanckie FARC i ELN kontrolowały 30-35% terytorium Kolumbii. Obecnie największa koncentracja sił partyzanckich FARC ma miejsce w południowo-wschodnich regionach kraju, na równinach u podnóża górskiego łańcucha Andów. Ponadto FARC działała niekiedy na obszarach Peru, Wenezueli, Brazylii, w Panamie i Ekwadoru. Sporadycznie występowała w innych krajach Ameryki Łacińskiej, głównie Meksyku, Paragwaju, Argentynie i Boliwii. W 2010 roku oszacowano, że FARC była obecna w 24 z 32 prowincji Kolumbii, głównie tych na wschodzie i południu, głównymi obszarami działalności grupy miały być Putumayo, Tolima, Nariño, Cauca i Valle del Cauca.


Cała ta organizacja występuje generalnie za miastami a nie w nich także ukrywają się oni we wioskach i miasteczkach. Gdy doszedłem nad jezioro przed wędrówką na ten wulkan facet z jednego domku powiedział mi iż tutaj jest czerwona strefa z FARC. Wystraszyłem się iż mogą mnie porwać dla okupu czy coś. Doszedłem do jeziora gdy było już ciemno i zamiast rozstawiać namiot zapukałem do jednego z domków gdzie rodzinka przyjeła mnie i pozwoliła mi spać w małej jadłodajni na słomianym materacu. Potem wyruszyłem na wulkan dziką ścieżką wspinając się po jego zboczu i zobaczyłem nawet po raz pierwszy miejsce katastrofy lotniczej która miała miejsce ponad 10 lat temu. Widziałem wrak samolotu, torby ofiar, buty a nawet kość! Chciałem wejść na sam szczyt ale załamała się pogoda, zastała mnie noc i wiatr wiał strasznie. Postanowiłem wrócić na dół i oddalić od tego cmentarzyska po katastrofie. Skały były tak strome, że nie mogłem wejść a nie chciałem ryzykować.

Kolejnym miejscem w Kolumbii do jakiego się udałem to było miasto Pasto gdzie dojechałem z pewnym kierowcą Carlosem który na wejściu zaprosił mnie na imprezkę urodzinową córki jego drugiej kobiety. Potem zapłacił za hostel dla mnie w mieście. Z hostelu udałem się na couchsurfing do hosta również o imieniu Carlos. Spędziłem tam kilka dni z miłym hostem Carlosem i zwiedziliśmy całą okolicę. Spotkałem się ponownie z moim politykiem Carlosem i pojechałem w góry wraz z nim i dziewczyną – Niemką która też była na CS. Kolejny wulkan z jeziorem w środku miał być ale urwała nam się droga z powodu fatalnej pogody, mieliśmy dojść do gorących źródeł ale też tam nie doszliśmy za to doszliśmy do innych takich małych i zupełnie w innym miejscu. Mieliśmy piękne widoki i jedną nockę spędzoną w namiocie.

Wróciłem na mieszkanie do mojego hosta Carlosa, potem Niemka odjechała a ja szykowałem się na spotkanie z Polką Moniką która podróżowała z Meksyku w stronę Ekwadoru skąd przyjechałem. Ustaliliśmy termin i spotkaliśmy się w mieście Popayan gdzie oczywiście dojechałem autostopem górskimi drogami. Miała tam ogarnięty CS. Potem zmieniliśmy Hosta bo w tym domu nie mieliśmy gdzie spać prawie. Kolejna miła osoba ugościła nas w swoim domu przez Couchsurfing. Była to młoda szczupła dziewczyna mieszkająca z siostrą i mamą. Po zwiedzeniu miasta i rozmowach z Moniką i wymianie opowieściami ona pojechała do Pasto na południe Kolumbii ja natomiast udałem się do kolejnego miasta Cali. Znalazłem tam Couchsurfing kolejny postanowiłem iż w Kolumbii  nie będę jeździł stopem po małych wioskach i miasteczkach i rozbijał namiotu gdzie popadnie bo trafię na te partyzanckie oddziały FARC czyli guerrillę i mogę mieć przesrane. Nie czułem się pewnie spać gdzieś na dziko w tym kraju. Spotkałem moją hostkę ale  mogłem zostać tylko 3 dni u niej. Postanowiłem zmienić więc na kolejnego CS. Okazała się nim kobieta po 40tce miła i sympatyczna o imieniu Margarita z którą się zaprzyjaźniłem i mogłem zostać u niej miesiąc. Zwiedziliśmy razem okolicę Cali i udaliśmy się nad fajne wodospady w góry za miastem. Dużo czasu też spędziłem na pisanie bloga z tego co pamiętam i ogarnianie filmów na youtube. Także ten miesiąc zleciał szybciej niż mi się zdawało. Zostałem też potraktowany gazem łzawiącym na protestach studentów którzy robią „ziemniaczane bomby” i rzucają po ulicach blokując je. Gdy zjawia się policja to wtedy zaczyna się zadyma. Takie protesty mają miejsce w wielu szkołach i uczelniach w  Kolumbii. 

Przyszedł czas na opuszczenie miasta Cali i pożegnania się z moją przyjaciółką Margaritą z którą spędziłem tyle czasu.

Już wcześniej mój znajomy Kamil z Polski którego poznałem pod Machu Picchu w Peru polecił mi aby się udać do słynnej miejscowości San Cipriano gdzie jeżdżą po torach kolejowych motory i zawożą Cię do małej wioski skrytej w dżungli gdzie mieszkają sami murzyni. Jest to turystyczne miejsce bo ma rzekę czystą jak kryształ i naturalne kąpieliska z głęboką wodą. Udałem się więc w to miejsce w dżungli z piękną i rzeką i akurat to było w tygodniu także nie było nikogo prawie. Oczywiście wszyscy nastawieni na turystykę i zapraszano mnie do hosteli ja natomiast rozbiłem namiot przy samej rzece na chyba 3 noce. Kąpałem się w niesamowitej krystalicznie czystej rzece.
Cudowne miejsce i te motory z platformą transportową przewożące ludzi zwane „Brujita” czyli wiedźma. Coś niesamowitego a gdy jechał pociąg to się trzeba było ewakuować lub gdy jechała inna wiedźma z naprzeciwka trzeba było znieść cały motor z torów.

Moim kolejnym punktem były oczywiście góry i Park Narodowy „Las Nevados” koło super turystycznego miasteczka „Salento”. Umówiłem się z moją  przyjaciółką Margarittą u której byłem miesiąc na CS w mieście Cali bo miała wolne i chciała się ze mną wybrać w góry na wędrówkę. Najpierw dojechałem do miasta Armenia a stamtąd udałem się do miasteczka Salento gdzie przespałem na dziko w namiocie. Przyjechała moja przyjaciółka i po zrobieniu zapasów jedzenia udaliśmy się w górski szlak. Spędziliśmy tam dwie noce w zielonych górach i rzekach przy schronisku małym. Następnie ona musiała wracać do pracy ja postanowiłem iść dalej aby przejść do jeziora położonego wysoko w górach. Pożegnaliśmy się ponownie więc ale tym razem chyba na dobre bo potem mam zamiar jechać na północ Kolumbii bo plany mam aby dostać się do Meksyku więc będę zmierzał teraz na północ cały czas. Rozpocząłem niesamowicie trudną górską wędrówkę w deszczu, błotnistej drodze, 20 kilowym plecakiem, przemokłem cały i grzałem się w chacie na wysokogórskim gospodarstwie gdzie pozwolono mi skorzystać z kuchni i przygotować posiłek. Ruszyłem dalej w stronę jeziora i pewien wędrujący chłopak powiedział mi iż mogę przejść na drugą stronę gór do małej wioski i po drodze udać się do gorących źródeł pod wulkanem Tolima 5215m. Postanowiłem iż spróbuję to zrobić i po kilku dniach wędrówki oraz z psem przybłędą udało mi się przejść tam. Zrobiłem 50 km po wysokich górach w deszczu, wietrze, i niesamowicie błotnistej ścieżce. Następnie po dojściu do tej wioski małej zapytałem w lokalnej małej restauracji czy mógłbym zostać parę dni i odpocząć po tym męczącym trekkingu i co najważniejsze wysuszyć moje rzeczy w tym totalnie przemoczone buty. Zostałem przyjęty zaoferowano mi darmowe jedzenie i spanie:D. Niesamowita przygoda w tych górach i tak trudnych warunkach których chyba nigdy nie zapomnę no i tego małego pieska który ze mną przywędrował aż do tej wioski a gdy byłem w tej restauracji czekał na mnie pod budynkiem. Daliśmy mu jedzenie ale potem gdzieś zniknął.

Pora było ruszać następnie w kierunku stolicy Kolumbii czyli 10 milionowego miasta Bogoty a stamtąd niedaleko  do miasteczka Zipaquira na spotkanie z kolejną Polką Kasią z którą rozmawiałem jedynie przez internet przez Couchsurfing gdy byłem w Ekwadorze i powiedziała mi gdy będę w Kolumbii to możemy się spotkać.

Kolejne stopy zawiozły mnie do Bogoty a raczej przed nią jak dojechałem była noc i kazałem mojemu kierowcy zatrzymać się przed miastem abym mógł rozbić namiot. Miejscem na kemping okazał się być jakiś eksluzywny cmentarz z ochroną. Przemknąłem się i postawiłem namiot na posadzce za kapliczką. W nocy obudził mnie strażnik cmentarza ale ja nawet nie wychodziłem z niego powiedziałem mu iż zastała mnie noc i rozbiłem namiot.  Powiedział mi tylko że mam wstać o 5 rano bo przychodzi zmiana ochrony i może być problem. Powiedziałem mu więc aby mnie obudził z rana. Kolejnego dnia wjechałem do stolicy ale nawet nie chciałem go zwiedzać, nie lubię miast szukałem ewentualnie jakiegoś CS'a ale nikt mi nie odpowiedział pozytywnie to też postanowiłem skontaktować się z Polką – Kasią i powiedziała iż mogę przyjechać do miasteczka Zipaquira. Spotkaliśmy się tam wieczorkiem gdzie ona jest na wolontariacie od paru miesięcy i uczy dzieci Angielskiego w szkole. Zaprosiła mnie do swojego mieszkania gdzie mieszka z dwoma koleżankami jedną z Ukrainy a drugą z Hiszpanii. Trafiłem na kolację podczas której zjadłem barszcz ukraiński i smakował jak ten Nasz! Niesamowicie się cieszyłem, zjawili się też jej znajomi – podróżnik z Portugalii Joao i Alejandro którego mama ma tą szkołę gdzie Kasia uczy Angielskiego. Chłopacy zaprosili mnie na swoje mieszkanie aby dziewczyny się nie krępowały i miały swobodę. Przyjechała do mnie koleżanka z CS której pytałem o nocleg i udaliśmy się wspólnie do kopalni soli w postaci Katedry podziemnej coś w rodzaju naszej Polskiej Wieliczki. Z chłopakami na mieszkaniu liczne piwka i meczyk gdy grała Kolumbia. Kolejna Koleżanka Bibiana z Bogoty przyjechała aby się ze mną spotkać i powiedziała mi potem iż może się udać ze mną na plaże na północy kraju gdzie ja zmierzałem też. Czasami fajnie mieć kompana na krótkie wypady wspólne bo człowiek podróżując sam autostopem czasami rzeczywiście ma dość i jakoś samotność dotyka. Są takie chwile wiadomo każdy je ma także fajnie jak od czasu do czasu pojawi się ktoś na wypady w piękną naturę. Spędziłem parę dni na mieszkaniu w miasteczku Zipaquira z chłopakami na mieszkaniu i pojechałem do szkoły gdzie nauczała Kasia. 

Znalazłem kolejny Couchsurfing na swojej drodze do plaż Kolumbii a dokładnie w Mieście Bucaramanga i tam się udałem po pożegnaniu z rodaczką i chłopakami z mieszkania którzy mnie ugościli. 

Gdy jechałem po drodze jeden z moich kierowców powiedział mi, że niedaleko miejsca gdzie on mieszka znajduję się największa na świecie kopalnia szmaragdów. Wydobywane są z niej najpiękniejsze na świecie szmaragdy o ciemo-zielonym zabarwieniu. Zmieniłem plany i zamiast od razu jechać na Couchsurfing i kolejnych gór Kolumbii postanowiłem spróbować się dostać do tej kopalni gdzie podobno ludzie szukają szmaragdów aby się wzbogacić i ja też mógłbym. 

Wystraszyłem się jak mi powiedziano o licznych wojnach rodzin właścicieli kopalni iż jedna rodzina wybiła drugą aby nimi zawładnąć. Ponad to podobno tam jest niebezpiecznie i jak znajdziesz szmaragd i ludzie zobaczą to Cię mogą zobaczyć. Tak mi mówiła rodzina tego kierowcy który zaprosił mnie do domu na noc abym wypoczął i wziął prysznic. 

Pojechaliśmy kolejnego dnia do miasteczka Chiquinquira gdzie wypytałem ludzi czy w tym miasteczku Muzo gdzie jest kopalnia szmaragdów jest niebezpiecznie. Powiedziano mi że nie ma FARC czyli guerrilli a jak tam dotrą obcokrajowcy to podobno są chronieni. Udałem się więc na stopa w tamtą stronę, miasteczko skryte jest w prawie niedostępnych górach gdzie udało mi się dotrzeć paroma stopami w tym ciężarówką z krowami. 

Kolejnym stopem jakim jechałem było nowe auto a kierowca miał na sobie pełno złota ze szmaragdami. Zapytałem go to powiedział mi iż pracuje w Meksykańskiej kopalni bo są dwie ta i Kolumbijska. Powiedział mi abym się skontaktował z pewnym facetem właścicielem kopalni. Jak przyjechałem do miasteczka to pojechałem pod jego dom i zapytałem o niego syna który otworzył mi drzwi ale jego ojciec pojechał do stolicy w biznesach (zapewne handlować szmaragdami). Skontaktowałem się z nim telefonicznie i powiedziałem iż jestem podróżnikiem z Polski i chciałem zobaczyć kopalnie do której nie można wejść bez pozwolenia poza tym nie ma tu żadnych turystów i chyba prawie nigdy tu nie przyjeżdżają bo to nie miejsce dla nich. Facet zgodził się i powiedział iż przyśle górnika i mnie zabierze jutro na kopalnie. Stało się jak powiedział a ja spędziłem około pięć dni na jego daczy nad miastem z pięknym widokiem na całe górnicze miasto Muzo. 

Udało mi się wejść do kopalni i chodzić po niej z górnikiem, oglądać jak szuka się szmaragdów a nawet brać udział przy podkładaniu ładunków wybuchowych. Podarowano mi też szmaragdy. Potem spędziłem jeszcze kilka dni na picu z górnikami którzy w sumie całą kasę zarobioną pakują w browarki.

Po niesamowitej przygodzie z kopalnią szmaragdów zmierzałem na kolejny CS do miasta Bucaramanga. Zatrzymałem się w turystycznej miejscowości San Gil i tam zakupiłem ogromne mrówki zwane „culonas” czyli dupiaste które się je! W Bucaramanga spotkałem się z dziewczyną oferującą mi nocleg przez CS. Miała na imię Michelle i mieszkała wraz z siostrą i jej dzieckiem w bardzo nowoczesnym budynku. W ciągu kolejnych dni oprowadziła mnie po mieście i po okolicach i udaliśmy się nawet w góry. Spędziłem tam parę dni i postanowiłem również zostawić u niej na mieszkaniu część moim rzeczy a mianowicie mój ciężki termiczny śpiwór, polar, spodnie przeciwdeszczowe bo kolejne góry sobie odpuściłem z braku czasu pobytu w Kolumbii który niedługo mi się będzie kończył. Poza tym wkraczam do Ameryki Środkowej niedługo gdzie są tropiki i jadę na wybrzeże także nie mam go zamiaru targać ze sobą i się męczyć. Pożegnałem się z moją przemiłą CS'ką i podjechałem autobusem za miasto do małej wioski aby stamtąd rozpocząć autostop. Przyjechałem tam w nocy także rozbiłem swój namiot u Pewnej Pani na posadzce przy domku a rankiem ruszyłem dalej na północ aby się spotkać z moją koleżanką Bibianą którą poznałem jak byłem u Kasi z Polski.

Następnie w końcu po następnych autostopach dojechałem do pewnego miasteczka nie daleko Santa Marta a potem kupiłem autobus do tego miasta bo miałem spotkać się z Bibianą. Jak się okazało czekała już na mnie na dworcu autobusowym. Potem nie daleko w jakimś lekko podejrzanym ale pustym miejscu rozbiłem kemping i rano okazało się iż moje buty trekkingowe zniknęły. Byłem załamany iż zostałem tylko w Japonkach i musiałem kupić nowe teraz bo te moje stare miały vibram, goretex i były nie do zajechania. No niestety stało się. 
Moja koleżanka znała tutejsze plaże także pojechaliśmy do pewnej małej miejscowości zwanej Taganga gdzie znaleźliśmy tani hotel i spędziliśmy wspólnie parę dni na pięknych plażach. 

Następnie czas mnie gonił i pożegnałem się z moją znajomą dziękując jej za wspólny czas i udałem się do miasta Cartagena na kolejny CS którym był facet w średnim wieku – Belg i jego rodzina. Jego matka była Polką także zna niektóre zwroty po Polsku a co najważniejsze upiekli Polski Chleb! Coś niesamowitego po tak długim czasie tu spędzonym w Ameryce płd. jeszcze nie jadłem Polskiego chleba. Facet miał trójkę dzieci wraz z piękną Kolumbijską żoną. Spędziłem u nich parę dni a czas mój wykorzystałem na zwiedzaniu zabytkowego miasta Cartagena.
Kolejnym punktem docelowym było miasto Turbo do którego się dostałem aby kupić łódź do ostatniego miasteczka przy granicy z Panamą czyli Capurgana. Spędziłem tak kilka cudownych dni i jak się złożyło nie sam. Nastał ostatni dzień mojego pobytu w Kolumbii także musiałem ją opuścić i kupić motorówkę do pierwszego miasteczka już po stronie Panamy.

Czas na podsumowanie Kolumbii:
Nie tak niebezpiecznie jak o tym mówili, na partyzanckie odziały FARC które niby porywają nie trafiłem. Ze stopem nie miałem najmniejszych problemów. Ludzie Kolumbii okazali się być jednymi z najmilszych jakich spotkałem do tej pory a mało tego wręczyli mi gotówkę nie jednokrotnie! Ceny obiadów w Kolumbii większe niż w Ekwadorze ale nie dużo bo obiad też można było znaleźć  za 5-6 tysięcy peso czyli 2$. Są takie fajne słodycze zwane „Bocadillo de guayaba” czyli słodkie kostki miąższu z owocu guayaby. Woda w większości sprzedawana jest w plastykowych torebkach a nie w butelkach co rozwaliło system. Transport autobusowy też nie jest drogi i jak ktoś chce to można w miarę tanio podróżować po kraju. Ja tam raz czy dwa przejechałem i to bardzo krótki dytans. Kolumbia to piękny kraj posiadający piękne góry, wulkany, jeziora wybrzeże oceanu Spokojnego na zachodzi kraju oraz na północy Morze Karaibskie. Tropikalne lasy, wodospady i dżungla. Niesamowicie przyjaźni ludzie pomagający Ci w podróży i oferujący spanie w ich własnych domach czy nawet w daczy właściciela największej kopalni szmaragdów świata. Ciekawostką jest to co mi powiedzieli lokalni ludzie iż w Kolumbii 5 gramów zioła kosztuje 2$ i tyle samo płacisz za gram kokainy czego oczywiście nikomu nie polecam. Jest to tak tanie bo przypominam iż Kolumbia wciąż produkuje 80% światowego przemysłu kokainowego skrytego gdzieś w dżunglach w tym kraju do której ja nawet nie miałem zamiaru się udawać. 90 dni pobytu w tym kraju nauczyło mnie iż nie sensu się bać w to co Ci ludzie wmawiają i to co się słyszy w telewizji i wszędzie o Kolumbii iż jest niebezpiecznie, zabiją Cię tu i porwą albo będziesz siedział w jakimś więzieniu. Oczywiście jeśli ktoś ryzykuje, zapuszcza się tam gdzie nie powinien i zaczyna jakieś czarne interesy z najgorszym świństwem świata jakim są narkotyki to potem niech się nie dziwi iż ma problemy i go zamykają w więzieniu! Dziewczyny tutaj są przepiękne i jeśli jesteś blondynem z kolorowymi oczami to masz szczęście! W Kolumbii wszyscy tańczą i imprezują i słuchają muzyki takiej jak reggaetón, Cumbia, bachata ponad to tańczy się tutaj Salsę.
Kolumbia to przepiękny, tani kraj z przyjaznymi ludźmi do którego zapraszam serdecznie i będę zanim tęsknił bo jeszcze tyle tam do zobaczenia w tym góry :).



Ameryka Środkowa – Panama


Przepłynąłem szybką motorówką z ostatniego miasteczka Capurgana w Kolumbii do Puerto Obaldia już po Panamskiej stronie. Jestem już w Ameryce Środkowej więc, na granicy w porcie żołnierze, zdjęć nie wolno robić nie wiem czemu. Na łodzi płynęła ze mną pewna Argentynka która też chce złapać łodziostop w górę Panamy tak jak ja. Załatwiłem sprawy paszportowe i udałem się do miasteczka. Tutaj w Panamie walutą jest Dolar Amerykański także w miasteczku skończyły się już tanie ceny co miało miejsce od Peru aż do Kolumbii. Tutaj za obiadek chcieli mnie policzyć chyba 4-5 $ także podziękowałem i kupiłem sobie jakieś inne rzeczy do jedzenia. Rozpocząłem poszukiwania łodziostopa i dowiedziałem się o pewnym facecie o imieniu Juan i spotkałem się w restauracji z nim gdzie jadł obiad. Postawił mi też posiłek i zaczęliśmy rozmawiać i powiedziałem mu iż podróżuję autostopem i nie mam tyle gotówki aby płacić ponad sto dolarów za motorówkę na północ Panamy i chciałem zobaczyć te rajskie wyspy San Blas z Indianami Kuna. Powiedział mi, że mi pomoże i ucieszyłem się niesamowicie a co było zaskakujące w momencie gdy siedziałem przy stole przyszła ta dziewczyna – Argentynka i też go szukała. Mogłem nawet zostawić swoje rzeczy w domu u jego wujka i swobodnie chodzić sobie po miasteczku. Kolejnego dnia rano spotkaliśmy się z kapitanem łodzi i kazał on mi i Giselli czyli tej dziewczynie z Argentyny udać się do biura portowego gdzie musieliśmy ich powiadomić o naszej obecności na łodzi która była łodziom dostawczą także musieliśmy dostać pozwolenie. Strażnicy portowi z niechęcią z nami gadali i na początku nam nie chcieli dać pozwolenia na rejs, wraz z Gisselą musieliśmy się tłumaczyć iż nie mamy pieniędzy bo podróżujemy autostopem itp. czyli się płaszczyć i prosić władz portowych. Potem wypełnili nam potrzebne papiery przyszedł jeszcze facet w średnim wieku taki Hiszpan z rowerem i też załatwił. Potem wszyscy udaliśmy się do kontroli bagażu i dostaliśmy pozwolenie na opuszczenie portu. Łódź już czekała a nazywała się „Król Oceanu” świetna nazwa. Okazało się iż płynę nie tylko z Gisellą ale też z Hiszpanem – Carlosem podróżującym na rowerze aż z Argentyny i dwoma Urugwajczykami z walizkami. Gdy łódź zacumowała weszliśmy na pokład na którym powitała nas kucharka, 3 chłopaków, mój znajomy Juan który nam pomógł wejść na łódź oraz kapitan łodzi. Załadowali oni wszystkie pakunki i potem wyruszyliśmy w 5 dniowy rejs wybrzeżem Panamy gdzie zatrzymaliśmy się niejednokrotnie na rajskich wyspach z Indianami Kuna, wyspy te nazywają się San Blas i jest ich ponad 360 z czego chyba tylko 100 jest zamieszkana! Złapałem łodziostopa przez rajskie wyspy na Karaibach – przygoda niesamowita.

Po cudownej wyprawie dopłynęliśmy wszyscy do małej wioski nie daleko miasta Colon gdzie mieszkał Juan który załatwił nam wszystkim podróżującym transport tą łodzią. Argentynka od razu pojechała dalej kontyować swoją podróż do Meksyku i było jej śpieszno. Pożegnaliśmy się i zostałem z Carlosem – podróżującym na rowerze i tymi dwoma Urugwajczykami. Juan zaprosił nas do swojego domu i nakarmił i pozwolił spać w swoim domu. Następnego dnia się pożegnaliśmy po wspólnej podróży ale jednocześnie powiedzieliśmy do zobaczenia ponieważ każdy z nas miał ten sam kierunek – Meksyk także kto wie może wkrótce się zobaczymy.

Ja znalazłem CS koło miasta Colon i tam się udałem do pewnego faceta który robił coś w rodzaju mini wolontariatu czyli praca parę godzin dziennie za miejsce na nocleg. Domek przy plaży miał i pomagałem mu przez parę dni. Zaplanowałem w tym czasie kolejne punkty podróży i chciałem udać się w góry. Szukałem też Couchsurfingu w mieście Panama aby je zwiedzić ale nikt mi nie odpowiedział pozytywnie co mnie oburzyło bo wysłałem ze 20 zapytań o nocleg. Postanowiłem przejadę miasto nie zatrzymując się nawet tam i będę zmierzał w stronę gór.

Pocisnąłem za Miasto Panama i znalazłem się w miasteczku La Chorrera gdzie zaproszono mnie na nocleg do domu pewnej rodzinki która mnie ugościła a ja skorzystałem z internetu i wyszukałem interesującą mnie trasę gdzie się udam już niedługo w Kostaryce i w Nicaragui. Zaplanowałem sobie już kolejne punkty i miejsca do zobaczenia. 

Wyruszyłem do miasta „Valle de San Anton” czyli doliny świętego Anoniego gdzie przywitały mnie góry i wodospady skryte w lesie. Spędziłem tam z naturą kilka wspaniałych dni a potem rozpocząłem autostopowanie na samą północ kraju gdzie kolejnym celem było zdobycie najwyższego szczytu Panamy czyli wulkanu Baru 3474m.
Przyjechałem tam i dowiedziałem się o drogę prowadzącą na szczyt i rozpocząłem wędrówkę ale nie tak jak mi sugerowano w nocy aby być o poranku na szczycie. Po nocy nie lubię chodzić, złapałem stopa aż do Parku Narodowego gdzie rozpocząłem wędrówkę męczącą w górę. Udało mi się wejść przed samym zachodem słońca skrytym we mgle! Postawiłem namiot i zmarzłem w nocy bo na tej wysokości temperatura znacznie spadła ale przetrwałem. Śpiwór mój zostawiłem w Kolumbii także trzeba sobie dawać teraz jakoś radę bez niego.

Po zdobyciu najwyższego szczytu Panamy wróciłem do miasteczka Boquete oczywiście superturystycznego ale znalazłem miejsce na namiot na plantacji kawy gdzie rozbiłem namiot za pozwoleniem pilnujących tam biednych ludzi. Jak się okazało rankiem na tym terenie mieszkali też inni podróżnicy, jeżdżący ogromnym kolorowym autobusem będąc zespołem muzycznym i przyjechali tutaj aż z Kanady!Spędziłem tam z nimi jakoś dwa dni a następnie ruszyłem w drogę stronę Kostaryki. Skontaktowałem się też z moim znajomym którego poznałem na Machu Picchu w Peru i powiedział mi jak będę w Kostaryce to abym mu dał znać to się spotkamy. Dałem mu już znać będąc w Panamie, że się zbliżam pomału. Potem przyjechałem na granicę z Kostaryką.

Podsumowanie Panamy: Spędziłem tutaj mało czasu  tym kraju a więc dużo pisać nie będę. Według mnie ceny dwukrotnie wyższe niż w Kolumbii za obiad. Do tego nie dają Ci dwóch dań tylko jedno i bez napoju. Rajskie Wyspy San Blas przepiękne, w Panamie mieszka zaledwie 3,5 miliona osób. Walutą jest dolar Amerykański. Kraj ten ma dostęp do dwóch Oceanów czyli Spokojnego i Atlantyku czyli do Morza Karaibskiego. Posiada również góry co jest ważne dla ich miłośników takich jak ja.


Ameryka Środkowa – Kostaryka


Tutaj jakby to ująć w skrócie, nie planowałem zbyt długiego pobytu z powodu tego iż Kostaryka jest cholernie drogim krajem a z gotówką mi dobrze i nie chciałem jej wydać tutaj jeśli mam cisnąć na Mesyk. Kolejnym krajem do jakiego się miałem udać na drodze do Meksyku jest Nicaragua. Kostarykę miałem przejechać szybko i wjechać do taniej Nicaragui zaraz po zdobyciu jej najwyższego szczytu. Oczywiście wyszło inaczej. 

Będę pisał tutaj w wielkim skrócie bo za długo tu już jestem aby opisywać wszystko. Mianowicie po wjechaniu do tego kraju udało mi się nielegalnie zdobyć najwyższy szczyt tego kraju! Kolejny dach kolejnego kraju zdobyty:). Następnie pojechałem do do stolicy Kostaryki czyli miasta San Jose do mojego znajomego którego poznałem na Machu Picchu w Peru gdzie zostałem zaproszony przez niego. Spędziłem z Rodrigo i jego rodziną ok 3 dni. Następnie udałem się do miasteczka la Fortuna aby zobaczyć wulkan Arenas i obozować nad jeziorem. Wyszło inaczej i to wydarzenie odmieniło całe moje dotychczasowe plany. Mianowicie zostałem zaproszony na pewną farmę przez kierowcę z którym jechałem. Była to farma jego znajomego, tam spadł mi mój telefon po drugim dniu pobytu i rozbił się jego wyświetlacz. Wkurzyłem się strasznie bo chciałem jakoś za dwa dni jechać do Nikaragui i uciekać z tej drogiej Kostaryki. Po wymianie wyświetlacza za który wraz z pokrowcem zapłaciłem 50$ czyli prawie 200zł złapałem stopa na gospodarstwo i facet powiedział mi iż ma dla mnie pracę. Mógłbym sprzedawać wycieczki turystą i robić masaże. Zdziwiłem się po raz kolejny że ludzie mi sami oferują robotę i to już po raz kolejny. Postanowiłem więc zostać na farmie i spróbować. Będąc w tym biurze turystycznym poczułem jakąś dziwną atmosferę i moja intuicja po pasu dniach podpowiedziała mi aby z tego zrezygnować a skupić się na masażach. Opuściłem farmę i wykupiłem pokój na miesiąc za 100$ czyli ok 380zł. To co zrobiłem to wydrukowałem ulotki oferując masaże z usługami domowymi za 13 000 CRC czyli obecnej tu waluty co wynosi 26$. Chodziłem po miasteczku i rozdawałem ulotki w sklepach, na ulicy i parku. Miałem klientów ale nie za dużo oczywiście, to potem zacząłem pracę w restauracji na 10 dni jakoś jako pomocnik kuchenny co okazało się fatalną robotą i stresującą. Zadzwoniłem więc do mojego znajomego Santosa który zaoferował mi robotę na budowie gdy jechaliśmy stopem do tego miasta. Powiedział mi, że nie ma problemu i zapłaci mi ok 640$ za miesiąc roboty ze spaniem i zjedzeniem. Jak dla mnie bomba. Dużo czytałem ostatnimi czasy i oglądałem filmy o tym jak traktuje się naprawdę zwierzęta przy uboju i po obejrzeniu tego filmiku którym wszystkim polecam postanowiłem iż nie będę jadł mięsa z tych zabijanych i maltretowanych zwierząt. 




Santos przyjechał po mnie i zabrał mnie na piwka z jego robotnikami, tak się spiliśmy iż kolejnym postanowieniem było to iż nie będę więcej pić.

Następnie spędziłem miesiąc pracując na budowie na plantacji ananasów od pon – sob po ok 10h dziennie. Pracowałem z dwoma kolegami z Nikaragui. Nawet udało mi się spotkać z moim przyjacielem Carlosem z którym płynąłem tym łodziostopem przez rajskie wyspy San Blas i przyjechał on mnie odwiedzić swoim rowerem. Wolny czas po pracy poświęcałem na czytaniu artykułów i oglądaniu filmów na tematy medycyny naturalnej i zacząłem dochodzić do prawdy i odkrywać kłamstwa w jakich żyjemy. Co opisuje teraz w moim nowym dziale bloga 

Postanowiłem w czasie pracy na budowie iż poproszę rodzinę aby wysłali mi tutaj do Kostaryki nową kartę do bankomatu bo ta moja już niedługo straci ważność po nowym roku. Chciałem wykorzystać to iż zostaję w jednym miejscu na dłużej ponownie po półtora miesięcznej pracy w miasteczku La Fortuna gdzie wykonywałem masaże. 

Po miesiącu pracy na budowie paczka jeszcze nie doszła a więc zastanawiałem się jak z tym sobie poradzę bo podałem adres mojego znajomego ze stolicy u którego mieszkałem. Zapytałem czy mógłbym u nich zostać w domu i poczekać na paczkę którą on ma odebrać dla mnie bo jeszcze nie doszła a pracę na budowie zakończyłem. Powiedział iż nie ma problemu tak więc przyjechałem tam i zostałem ugoszczony ponownie w domu mojego przyjaciela którego poznałem na Machu Picchu w Peru. Zastanawiałem się co będę teraz robił przez ten czas bo mamy 25 Październik a paczka nie dotarła jeszcze i może iść do około miesiąca a więc powinna być w Kostaryce ok 8 listopada najpóźniej. Wpadłem na pomysł taki sam jak na Kanarach na Gran Canarii czyli iż pójdę na ulicę i zacznę grać i zarabiać czyli ponownie zamienię się w ulicznego grajka – artystę. Mam ze sobą mój ukochany instrument Drumlę na której grałem też na Kanarach. 

Poszedłem więc z krzesełkiem które mi pożyczono i ustawiłem mały kartonik do którego przechodnie wrzucali mi pieniążki. Tak rozpocząłem moją pracę i wyszło mi genialnie poza tym życzliwi ludzie tutaj chętnie pomagają Ci. Waluta Colon (CRC) jest bardzo silna bo 500 kolonów to 1$ ludzie wrzucali mi zazwyczaj po kilkaset kolonów a nawet banknoty 1000 (2$), 2000(4$), 5000 (10$) a nawet ze 3 razy 10 000 (20$). Zasada walutowa jest tu prosta wszystko się mnoży razy dwa i Ci wychodzi kwota w dolarach. Siedziałem na ulicy grając wiele dni po ponad 8h dziennie i zarobek przekroczył moje najśmielsze oczekiwania!  

11 listopada w Nasze Polskie Święto Niepodległości odebrałem z poczty paczkę z Polski, z kartą do bankomatu, słodyczami, koszulką i flagą. Jakoś trzy dni wcześniej na ulicy poznałem fajną dziewczynę która generalnie wyznaje podobną życiową filozofię jak moja – ma na Imię Cithia. 

Postanowiliśmy wybrać się w góry razem nad miasto San Jose czyli stolicę Kostaryki. Tam męczący trekking w celu do szczytu do którego nie dotarliśmy bo było za późno a namiotu nie miałem ale i tak było niesamowicie. 
Już wcześniej pożegnałem się z moimi znajomymi u których mieszkałem a potem wprowadziłem się do domu kuzynki mojej przyjaciółki Cinthii. W tym czasie wybraliśmy się również na północ kraju do miasta Liberia gdzie ona ma projekt związany z małpami bo studiowała biologię i ma projekt z tym związany na ukończenie studiów.

Ona pojechała tam pierwsza potem ja dojechałem do niej i zapłaciliśmy za wynajem pokoju. Chodziliśmy wspólnie wzdłuż rzeki wypatrując małpy Kongo zwane wyjcami. Sytuacja tu w mieście Liberia jest dla nich skomplikowana bo następuje proces urbanizacji, rzeka jest niesamowicie brudna a małpy nie mają gdzie się podziewać i jak się rozmnażać. Mogą wyginąć przez postępujący przemysł dlatego też Cinthia się zajmuje takim projektem  i jak ma nadzieje wypali i im pomoże. 

Cinthia pracowała wcześniej z żółwiami na plaży Cabuyal gdzie przypływają ogromne i największe na świecie żółwie morskie i składają jaja na plaży. Pojechaliśmy tak jednego dnia aby popływać na dzikiej plaży i czułem się jak w raju. 

Po niesamowitym pobycie w mieście Liberia postanowiliśmy iż wrócimy do stolicy Kostaryki  i dorobimy sobie a było to jakoś 3 grudnia 2015 roku. Ja się skoncentrowałem oczywiście na graniu na ulicy na okarynie bo mój instrument drumla pękł podczas pierwszych dni grania i musiałem kupić jakiś inny.

Po powrocie do Stolicy 16 grudnia 2015 udało nam się znaleźć mieszkanie za cenę 240$ za miesiąc. Oczywiście koszty podzieliliśmy po połowie. Wyszło tak iż w tym mieszkaniu przyszło nam mieszkać przez 5 miesięcy czego ja wcześniej absolutnie nie planowałem. 
Spędziliśmy wspólnie Święta Bożego Narodzenia w domu u jej rodziny, powitaliśmy w górach Nowy 2016 rok a tym samym trzeci już Sylwester podczas podróży. Na początku nowego roku ukazał się nawet o mnie artykuł w lokalnej gazecie jako autostopowicza przemierzającego świat. 
Podczas tego czasu spędzonego z Cinthią przez te 5 miesięcy bardzo dużo się od siebie nauczyliśmy i wciąż uczymy. Przez ten czas poza tym rozwijałem swoją wiedzę i świadomość. Doszukiwałem się prawd i zakłamań na świecie jakimi jesteśmy manipulowani. Gram na ulicy na okarynie w dni które chce mi się iść do pracy i tam być nie ma żadnego przymusu i po raz kolejny jestem sobie szefem. 

Dziś mamy 10 maj 2016 i mija dziś dokładnie 2 lata Autostopowej podróży po Ameryce Łacińskiej.


Od dokładnie 9 miesięcy przebywam w Kostaryce. Tutaj zmieniło się moje życie bo od prawie 8 miesięcy jestem wegetarianinem i nie piję alkoholu i czuje się rewelacyjnie jeszcze nigdy tak dobrze się nie czułem. Tutaj w tym kraju zacząłem czytać bardzo dużo informacji na tematy zdrowego jedzenia i medycyny naturalnej. Między innymi zamieniłem toksyczną sól kuchenną z zabójczym fluorem na najbardziej czystą i krystaliczną sól Himalajską. Kolejną rzeczą jaką się pozbyłem była pasta do zębów również z fluorem którą prawie wszyscy z nas używamy. Fluor to jedna z najsilniejszych toksyn roztrzaskujących nasz system odpornościowy i hormonalny przez usuwanie jodu z organizmu. Myję zęby naturalnie bakteriobójczym olejem kokosowy z sodą oczyszczoną od ponad pół roku i moje zęby mają się świetnie. Cała wiedza którą zgromadziłem do tej pory albo jej część znajduje się w nowym dziale mojego bloga Zdrowie, Świadomość i rozwój duchowy aby każdy z Was mógł się kształcić i rozwijać oraz być zdrowym i świadomym. Niestety większość z nas kończy szkołę i myśli sobie, że jest wykształconym człowiekiem i pracującym. Jednak to nie jest prawda moim zdaniem edukację po skończeniu szkoły czy studiów dopiero należy rozpocząć bo system edukacji na świecie już dawno zbłądził a raczej został solidnie zaplanowany aby nas wyszkolić postarzam wyszkolić jak tresowane pieski pod propagandą strachu w postaci złych ocen. System ten nasz szkoli a nie uczy i powinien być zakazany lub totalnie zmieniony. Jesteśmy szkoleni i szykowaniu do niewolniczej pracy aż do 67 roku życia pod pretekstem zapewnienia sobie bezpiecznej przyszłości która nie istnieje tak naprawdę bo skąd możemy wiedzieć co się jutro zdarzy? Poniżej daje link do filmu który warto sobie obejrzeć o naszym systemie edukacji


Więcej informacji będę publikował w nowym dziale bloga który się znajduje u góry w zakładkach.

Wracając do Kostaryki w której jestem od 9 miesięcy muszę ją niesamowicie pochwalić. Po pierwsze ludzie – są niesamowicie życzliwi i przyjaźni. Pomagają Ci, mają wielkie serca i jak zwykle po chwili jesteś „Amigo” czyli przyjacielem. Ludzie Ameryki Łacińskiej zmieniają Cię na lepsze, pomagają Ci być bardziej cierpliwym, życzliwym i uczą Cię jak oddawać się innym i jak dawać w sytuacji w której sami nic prawie nie posiadają. Uczą Cię jak pomagać drugiemu człowiekowi, chętnie słuchają i nie przerywają gdy mówisz bo ich Ego nie panuje tak nad nimi jak nad ludźmi Europy i innych wysoko rozwiniętych krajów. Ludzie Ameryki Łacińskiej to przyjaciele którymi już po chwili się stajesz z nimi i zawsze będą Cie mieć w swoim sercu. Pytać Cię będą gdy się z nimi rozstaniesz i wymienisz kontaktem jak tam przebiega Twoja podróż, będą za Tobą prawdziwie tęsknić i Ty za nimi jako za Osobą nie jako kogoś, kogo można wykorzystać. Ponad to Ci ludzie gdy z nimi rozmawiasz nie przerywają Ci gdy wymieniasz się poglądami a poza tym przyznają Ci rację.

Ludzie i młodzież tutaj gdy słyszą iż podróżuję autostopem prawie od 3 lat to są zdumieni i zawsze mi mówią „ja też chcę tak podróżować jak Ty, też chcę być wolny”. Gdy przez ten cały czas pobytu na ulicy z nimi rozmawiam i dzielę się moją wiedzą i obalam zakłamania naszego systemu jakim jest ta cała chora struktura społeczeństwa o dziwo przyznają mi rację. Dlaczego tak jest, dlaczego Ci ludzie tak chętnie słuchają co do nich mówisz, dostrzegają prawdę w tym co mówisz, nie krytykują Cię? Dlaczego są tak mili i dobrzy w stosunku do Ciebie ? Dlaczego chcą słuchać co masz im do powiedzenia i dlaczego pragną się zmienić? Dlaczego pragną zostawić to kłamstwo w którym żyją tą iluzję wolności, Matrixa w którym żyjemy? Dlaczego przyznają mi rację jak  im opowiadam o tym niewolniczym systemie w którym żyjemy i jakimi niewolnikami jesteśmy nawet tego nie zauważając i myśląc iż wszystko jest w porządku? Dlaczego dostrzegają i widzą prawdę? Odpowiadam:

Dlatego, że nie ma tutaj tak licznego konsumpcjonizmu jak w Europie, dlatego że mieszkają tutaj biedni ludzie którzy nie mają dostępu do tak licznej i zmanipulowanej edukacji. Ponad to nie ma tutaj wpływu Religii Katolickiej na Państwo, ludzie nie są fanatykami Religijnymi krytykującymi wszystkich i wszystko dookoła a szczególnie wiarę w dogmaty jeśli podważysz to pójdziesz do piekła! Ludzie tutaj nie dają się kontrolować i omamić jakiejkolwiek religii która każda z nich zawsze nam wmawia iż to ona jest tą prawdziwą i tylko w nią trzeba wierzyć. Nic bardziej mylnego! Ludzie w Ameryce Łacińskiej a w szczególności mieszkańcy Kostaryki w przeciwieństwie do ludzi Europy, USA i innych krajów z potężnie rozbudowanymi społeczeństwami nie dają się tak ogłupić poprzez ślepą wiarę w Polityków, patriotyzm, religię i konsumpcjonizm. Ludzie tutaj mają otwarte umysły i są chętni na zmiany i prawdziwą naukę a nie szkolenie ślepych piesków bezmyślnie podążających za swym Panem jakim jest system edukacji całego świata. Oczywiście widać również konsumpcjonizm i te całe zniewolenie co ma miejsce w krajach wysoko rozwiniętych ja powiedziałbym wielce zagubionych.

Widać niestety to co przychodzi wraz z krwiożerczą cywilizacją i przyszło już dawno temu z Europy gdy Hiszpanie pod Imieniem Jezusa mordowali niewinnych rdzennych mieszkańców tego kontynentu. To są jego nauki? Tego nauczał Jezus aby mordować niewinnych bliźnich? Trzeba zdawać sobie sprawę iż całe nasza struktura społeczeństwa jest zbudowana na Fanatyźmie Religijnym, zakłamaniu polityczno-gospodarczym w celu ograniczania naszej wolności. To nic innego jak dzisiejszy legalny system Pan-Niewolnik. Panem jest oczywiście Rząd i sprawujący władzę politycy a Niewolnikami jesteśmy My – obywatele danych krajów. 

Sorry ale niewolnictwo się nie skończyło a wręcz przemieniło w takie nowoczesne i prawie nie dostrzegalne dające Nam złudne uczucie wolności np. w postaci weekendu czy urlopu. Co potem? Wracasz z powrotem do systemu Pan-Niewolnik i harujesz na emeryturę, najsmutniejsze jest to iż większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Myśli, że wszystko jest w porządku. Wcześniej Niewolnicy przez tysiące lat za swoją ciężką pracę dostawali miejsce do spania i jedzenie. W dzisiejszym nowoczesnym systemie niewolnictwa postanowiono awansować nas niewolników i dać nam kasę i system demokracji tworząc iluzję tego iż mamy jakiś wpływ tego jak możemy budować nasze kraje i je zmieniać. Zastanówmy się iż patrząc na Historię wstecz to nie my budujemy i zmieniamy Nasze kraje tak jak królowie rządzili Naszymi Państwami a my wykonywaliśmy jako chłopi ich rozkazy walcząc w obronie kraju. Teraz mamy to samo Nowoczesny system jakim jest Demokracja czyli to samo Politycy jako królowie i rządzący zmieniający ustawy i wszystko co im się żywnie podoba. My za to płacimy z własnej kieszeni a Oni nam dali skrzyneczkę do której możemy wrzucać swoje głosy i wybierać przywódców Naszego kraju czyli polityków i prezydentów. System konsumpcjonizmu zaszedł tak daleko iż trzeba było stworzyć coś aby nam dać iluzję tego, że zmieniamy i tworzymy nasz własny kraj i jesteśmy wolnymi ludźmi. Prawda jest zupełnie inna a rządzący do kadencję robią to samo a my obywatele wciąż narzekamy i jesteśmy nie zadowoleni z tego. To ja się pytam co my tu jeszcze robimy? Prawdziwą wolność można osiągnąć tylko wtedy gdy się z tego zakłamanego systemu jakim jest społeczeństwo wydostanie, skończy z konsumpcjonizmem i przestanie zamartwiać o iluzję bezpiecznej przyszłości. Można to wtedy dostrzec gdy wyjdzie się poza szklaną kopułę i zobaczy to co jest na zewnątrz i doświadczy życia poza nią a nie krytyka wszystkiego i wszystkich oraz wieczne narzekanie na wszystko gdy się jeszcze nigdy spoza kopuły nie wyszło i nie ma pojęcia na zewnątrz. Pora  się przebudzić pora na Polskę Przebudzoną i Wolną. Pora na to aby się wyzwolić z tego zakłamanego systemu. 

Będę się z wami dzielił informacjami na te tematy tak samo jak teraz tworzę projekt czyli kolejnego bloga po Hiszpańsku dla tych cudownych ludzi z Kostaryki którzy mi pomogli gdy grałem na ulicy. Tworzę nowego bloga na temat tego jak można podróżować za grosze, jak można żyć za grosze w Ameryce Środkowej i Południowej, jak być szczęśliwym i zdrowym i jak się wyzwolić z tego chorego systemu niewolnictwa. Tworzę ten projekt nie tylko dla ludzi z Kostaryki ale też dla wszystkich Narodowości posługujących się językiem Hiszpańskim oraz dla wszystkich ludzi ze wszystkich Narodowości Świata. Będzie też po Polsku już na pewno w moim nowym dziale:

Bo przyszedł czas aby zmieniać Świat na lepsze, dzielić się wiedzą i informacjami o prawdzie, pomagać sobie nawzajem jak być zdrowym i uświadamiać o tym czym jesteśmy manipulowani i czym zatruwani. Po to mamy ten  internet aby się wzajemnie dzielić i sobie pomagać. Po to mam bloga o moich podróżach abyście mogli wiedzieć i poznawać wspaniałe miejsca które zwiedziłem i zwiedzę. Po to właśnie kolejne projekty w celu wzajemnej pomocy i dzielenia się. Moim pragnieniem największym jakie posiadam nie są miejsca piękne, nie jest nawet zwiedzenie świata całego czy to że jestem wolny. Moim największym pragnieniem jest to aby każdy z Was, mógł być świadomy, zdrowy, wolny od systemu społeczeństwa, miał nieograniczoną ilość czasu, aby podróżował, robił to co chciał, żył za grosze albo bez pieniędzy co jest możliwe w wielu miejscach na Świecie. Moim marzeniem jest to aby ten cały diabelski system legalnego niewolnictwa w końcu upadł i każdy z nas mógł być wolny. Dlatego gdy czujecie się z czymś źle czy w jakiejkolwiek sytuacji proszę Was słuchajcie się intuicji słuchajcie się tego głosu który was prowadzi mówi do Was iż pora z tym skończyć. Bądźcie silni i podejmujcie działania jeśli np. Twój głos czyli intuicja Ci wyraźnie powtarza. Zmień to, Chcę podróżować, chcę wyjechać, chcę medytować każdego dnia oczywiście mam tu na myśli intuicję która Ci podpowiada w dobrych intencjach dla Ciebie i Twojego otoczenia bez krzywdzenia innych osób. Chodzi mi o czyste intencje i zmiany które pojawiają się i chcą Cię uwolnić. Gdy czujesz się z czymś źle to podejmij wyzwanie i się jej posłuchaj. Wiem, że jest trudno wyruszyć  np. w podróż i zostawić wszystko ale zastanów się czy to Wszystko to tak naprawdę Ci pomaga w byciu wolnym i uszczęśliwia? Czy to WSZYSTKO o którym zawsze mówisz bardziej Ci tak naprawdę szkodzi bardziej niż pomaga a Ty po prostu do tego jesteś przywiązany niż z szczęśliwy z tego co robisz. Jeśli dojdziesz do takiego właśnie wniosku iż nie jesteś szczęśliwy w tym co robisz to pora się uwolnić i słuchać swojego głosu wewnętrznego czyli intuicji. Aby podjąć takie działania jest ciężko dlatego szczególnie polecam codzienne zarezerwowanie  czasu przynajmniej 2h dziennie albo i więcej i rozpoczęcie Medytacji z kontrolowaniem swojego wdechu i wydechu starając się skupić tylko na nim i nie myśleć o niczym innym. Ćwiczyć jogę, zastosować zmianę diety najlepiej na wegetariańską i słuchanie tylko i wyłącznie muzyki relaksacyjnej, odgłosów natury, muzyki zen, reiki, do snu, muzyki BrainSync która chyba najbardziej polecam. Potem wszystko to wszystkie nasze pragnienia i marzenia oraz to co podpowiada nam intuicja aby zmienić w naszym życiu czy od czegoś się uwolnić stanie się możliwe!! Będziemy na tyle silni aby podjąć decydujące zmiany w naszym życiu i się uwolnić od rzeczy które nas zniewalają a przybliżyć się do rzeczy które nas będą w stanie uwolnić i zmienić całe nasze życie i podejście do nas Samych a przede wszystkim do otaczającego Nas Świata.


Jego podsumowanie zrobię pewnie jak będę go opuszczał. Jak na razie to nie wiem kiedy to nastąpi.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz