czwartek, 19 lutego 2015

Praca na Środku Świata !!


Okres 23 styczeń - 18 luty 2015

Po fartownym zaproszeniu na nockę indiańskiej chacie muzeum "Inti Nań" kolejnego dnia rano udaje mi się poznać szefa tego miejsca jest to brodaty,wyłysiały facet w średnim wieku - Fabian. W trakcie rozmowy dowiaduje się ode mnie, że jestem fizjoterapeutą i proponuje mi że jeśli szukam pracy jako masażysta mogę tutaj popracować w muzeum bo przyjeżdza mnóstwo przewodników i kierowców z turystami którzy czekają na nich ok 40 minut gdy są w trakcie zwiedzania. Tak myślę sobie "rzeczywiście przecież to idealny czas na 30 minutowy masaż ;)". Szef prowadzi mnie do pomieszczenia-łazienki w środku której znajduje się brązowy stół do masażu. Pomieszczenie doskonałe na terapię, wogóle ze ździwienia pytam "co robi tutaj w łazience to łóżko?". Okazuje się, że jakieś 4 lata temu szef zakupił stół dla swojej terapii bo przybyła tutaj też jakaś podróżniczka z USA i znała się na masażach. Tak więc stół jest jego a teraz ja go dzierżawie jak się okazać ma nieodpłatnie. Pomieszczenie zarówno jak i stół jest całe zakurzone ale zostaje uprzątnięte w połowie przeze mnie a w połowie przez pewnego Murzyna który tu pracuje. Pierwszym klientem jest szef - Fabian który płaci mi 15$ za 30min masażu bo taką mam stawkę za terapię. Poznaję pracowników-przewodników muzem a są to; Diego,Andres,Ricardo, Dwóch Carlosów,Daniel i piękne kobiety Mirian, Ibeth, Paola z ogromnymi piersiami i druga Paola pracująca tutaj w sklepiku. Gdy muzeum jest otwarte a następuje to o godzinie 9.30 zjawia się pierwsza grupa turystów wraz z przewodnikiem czy kierowcą. Przewodnik kupuje bilety dla swojej grupy turystów i gdy jest sam podchodzę i oferuje swoje usługi. Następuje oczywiście wielkie zdziwienie "cooo masaże tutaj w muzeum??" Po czym udaje mi się namówić pierwszego przewodnika na masaż ;). Tak szukam kolejnych i kolejnych podając swój numer telefonu tym którzy odmawiają terapii gdy zechcą się zdecydować innym razem przyjeżdzając wraz z turystami.

Tak szukam chętnych w piątek i sobotę. Przez te dwa pierwsze i dosyć pochmurne dni udało mi się zarobić 35$ a więc nie jest źle.
jajko na gwozdziu

witamy witamy



medytacja na srodku swiata

W niedzielę 25 stycznia 2015 postanowiłem się udać na górę która jest tuż obok "mitad del mundo" czyli środka świata. Wyruszyłem z zamiarem zobaczenia ze szczytu miasta Quito czyli stolicy Ekwadoru oraz wulkanu Cotopaxi w tle.Zabrałem ze sobą tylko butelkę wody i aparat. Słońce grzeje nie miłosiernie i to o godzinie 9.20 gdy wyruszam. Znajduję jakieś przejście pomiędzy budynkami i ścieżkę w górę suchego zbocza góry przecinając bezasfaltową drogę która również zmierza w górę. Wyznaczyłem sobie cel którym jest duże drzewo na szczycie góry a myślę, że stamtąd widok już będzie niesamowity. Przedzierając się zaroślami i skrótami docieram do zamkniętej metalowej bramy którą przedostaję się na drugą stronę i wita mnie mały eukaliptusowy las. Od razu w nozdrza bije ich silny zapach - coś niesamowicie przyjemnego a w szczególności, że minęło dużo czasu gdy chodziłem w Eukaliptusowych lasach po górach w Peru. Zrywam więc liście, rozgniatam i wdycham silny zapach ale to mi nie starcza więc wkładam sobie do dziurek w nosie eukaliptusowe pogniecione liście i teraz to mi maszerować pod górę no i  zapach mi nie zniknie bo las się właśnie kończy ;). Po godzinie 12.30 jestem wysoko w górze przy tym drzewie i pasających się tutaj krowach, oczywiście eukalipusowe liście z nosa już dawno wyciągnąłem. Teraz tylko piękne widoki na miasto San Antonio i szczyty zielonego zbocza wukanu zwanego "El Crater" a zanimi połacie chmur znacznie niżej niż te tutaj. Po przejściu kawałek wyżej wkraczam w strefę karłowatych sosen. Widok który chciałem zobaczyć jak narazie mi się nie pojawia muszę przejść chyba na drugą stronę góry. Pojawiają się za to rajderzy na crossach, zatrzymuję jednego z nich i pytam o drogę dokąd ona prowadzi i jak daleko do miasta Quito w dole. Mówią mi, że jakieś 2,5h. Jak dla mnie to trochę za długo poza tym coś już jakieś chmury nadchodzą. Pytam czy nie podwieźliby mnie kawałek? Jeden z nich opancerzony strojem, kaskiem z kamerką GoPro 3 zaprasza mnie na tył swojego motocykla. Obejmuję go, nóg za bardzo nie mam na czym położyć to jedną podkurczam a drugą udaje mi się jakoś oprzeć, butelkę natomiast zamocowałem do paska z tyłu na błotniku. Ruszamy! Facet próje jak wariat po płaskim, ja mam stracha siedząc z tyłu bez kasku i pancerza ale co tam ważne, że moto crossowy stop in progress ;D. Potem dojeżdzamy do jakiejś skoczni, reszta zawodników wjeżdza w dół z którego wyskakuje spowrotem na ścieżkę. Zaczynają się koleiny i na jednym z zakrętów gdy facet zwalnia motor się przewraca na ziemię a my razem z nim. Na szczęście cali i zdrowi wstajemy, aparat cały a więc jest git tylko woda w butelce gdzieś zniknęła. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo jest chwilka na foty z widokiem na miasto Quito w dole, wulkanu jednak nie widać bo naszły chmury ale teraz rozumiem dlaczego się wywaliśmy tutaj bo przecież miałem zrobić te zdjęcia więc jak zawsze wszechświat dopomaga w spełnianiu marzeń i obdarowuje idealnym punktem widokowym. Bo przecież gdy zapierdzielamy motorem obydwie ręce mam zajęte kurczowo trzymając się kierowcy i bojąc o to że spadnę przy dużej prędkości. Zjeżdzamy niżej do wyciętych drzew a potem już do jakiejś małej wioski gdzie ludzie patrzą na mnie ze zdziwieniem obserwując jakiegoś gringo w kapeluszu zapierdzielającego z tyłu na crossie! Pod sklepem cała ekipa zatrzymuje się aby coś wypić i zjeść opowiadam im po krótce o sobie. Dziękuję mojemu kierowcy za moto stopową przejażdzkę z zajebistą dawką adrenaliny i pora złapać kolejnego stopa do miasta na dworzec "Ofelia" no a stamtąd już za 15 centów do muzeum autobusem. Po drodzę w wiosce w której większość ludzi to Kichwa (Quechua) zatrzymuje się na rybną zupę "ceviche" za dolara i porcje ryżu z gotowaną juką. Posilony schodzę niżej tam w oddali widzę stojącego pickupa i ładujących się na niego ludzi. Biegnę więc i gdy jestem przy aucie pytam czy jadą do Quito? Zapraszają mnie na pakę która wyładowana jest młodzieżą, pijanym facetem który pierwszy do mnie zagaduje, jakąś babką z indiańskim dzieckiem i innymi. Właźi jeszcze po mnie chyba z 4 osoby i chyba jest tu łącznie z 15 osób. Z taką ilością ludzi na pace pickupa pierwszy raz przychodzi mi jechać ;). Gdzieś tam w dole wysiadłem i złapałem busa na dworzec Ofelia skąd wróciłem do muzeum. Pierwszy trekking w tej okolicy uważam za zaliczony zarówno jak i pierwszy moto crossowy górski stop ;).
panorama na wulkan Pululahua, mitad del mundo i miasto san antonio

Mitad del mundo z gory

widok na Quito

w miejscu wywrotki
crosso stop !!

tyle ludzi na pace

Ekwadorski maluch na pace autostopu

Kolejne dni spędzam w muzeum gdzie zarówno pracuję jak i śpię w moim fajnym i wygodnym pokoju. Pacjentów nie ma dużo bo tylko niektórzy przewodnicy są chętni i udaje mi się zaprosić jedną lub dwie osoby dziennie lub też totalnie nie mam nikogo. Wpadłem też na pomysł aby zrobić ulotki i podrukować i porozdawać ludziom w miasteczku San Antonio gdzie właśnie się znajduję. Od dużego ronda gdzie znajduje się "mitad del mundo" w dół prowadzi długa cztero pasmowa droga. Po jej obu stronach jest pełno sklepów i restauracji. Roznoszę do nich moje malutkie ulotki które wyglądają mniej więcej tak;

Przedstawiam się w nich i oferuję ludziom masaże zapraszając do muzeum do mojej sali z profesjonalnym łóżkiem. Rozdaję również ulotki przechodniom na ulicy. Będąc z ulotkami w jednym z zielarskich sklepów posiadającym mnóstwo roślin z dżungli postanowiłem zapytać o jakąś roślinę na problem z wątrobą który aktualnie posiadam przez załapanie WZW typu A. Babka poleca mi torebeczkę z wysuszonymi liściami o nazwie "Boldo". Wróciwszy do mojej chatki w muzeum postanowiłem poczytać o tej roślinie i rzeczywiście okazuje się, że ma silne działanie przeciwbakteryjne, przeciwwirusowe powoduje lepsze wchłanianie i przetwarzanie tłuszczy oraz wzmacnia produkcję żółci. Jest to idealna roślina chroniąca żołądek i wątrobę. Kupiłem więc torebkę za jedynego dolara która starcza na ok 5 dni. Ja rozgniotłem liście i wsypałem ich zgodnie z zaleceniami 2 łyżki zalewając wrządkiem który otrzymałem od rodzinki quechua która tutaj mieszka i produkuje przepiękne tekstylia. Herbata po zaparzeniu ma smak lekko gorzkawy ale aromat miętowo-eukaliptusowy. Wierzę w tą roślinę Boldo i że znacznie przyśpieszy proces regeneracji mojej wątroby bo mam ochotę napić się w końcu jakiegoś piwka lub też czegoś mocniejszego ;).

31 styczeń 2015 Środa

Dokładnie wczoraj na fejsbuku zauważyłem, że mój znajomy Felix, którego poznałem na Kanarach gdy szukaliśmy jachtostopu zjawił się w stolicy Ekwadoru. Napisałem do niego i dziś mamy się spotkać po ponad roku bo ostatni raz się widziałem z nim jakoś 4 stycznia 2014 gdy też zakończyliśmy melanż po przywitaniu nowego roku w Puerto Mogan na Gran Canarii. O 12.00 w muzeum zjawia się Felix ze swoim plecakiem, w kapeluszu i włosach o połowę dłuższych niż poprzednio. Obściskujemy się mocno po tak długim niewidzeniu lecz potem nadrabiamy opowieściami z naszej podróży. Felix jak się okazuje przypłynął tutaj finalnie łodzią a dokładnie na Karaiby a stamtąd do Brazylii i już dłużej niż ja się włóczy po Ameryce płd. Teraz ma niesamowity plan ; mianowicie jutro udaje się w stronę Kolumbii, potem do Panamy z której ma zamiar złapać jachtostopa na Australię stamtąd już Tajlandia, Japonia, Chiny i co mnie rozwaliło zmierza do Mongolii w której chce podróżować na koniu i polować z własnym ptakiem na ramieniu ;) Z tego względu, że mój ziomeczek nie ma gdzie spać ugadałem z szefem i może zostać na noc w domku gdzie mieszkam. Rozmowy kończą się późno w nocy gdy siedzimy w moim pokoju. Kolejnego dnia gramy w muzeum rzucając monety do tzw. Puma-boxu gdzie są powicinane otwory i każdy ma właściwą punktację a największą z nich jest "500" i jest to paszcza pumy gdzie trafienie monetą nie jest takie proste. Zakładem w tym przypadku są przepyszne lody w sklepiku obok który prowadzi moja nowo poznana koleżanka Paola (fajne imię tyle, że kojarzy mi się z sokami w Polsce ;D ). Jako pierwszy zdobywam 2 tysiące punktów i rozkoszuje się smakiem loda z pysznego tropikalnego owocu "Guanabana". Po sprawdzeniu drogi Felix niestety musi ruszać tak więc żegnamy się i mamy nadzieje spotkać być może w Australii lub w tej Mongolii ;D.
ekwador w skrócie

Jose - czlowiek kichwa wyszywajacy przepiękne tekstylia


Spotkanie po ponad roku z moin ziomkien Felixem z którym na Kanarach razem szukałem jachtostopu na Karaiby
Kolejne dni spędzam na szukaniu kolejnych przewodników i kierowców i masuję ich w mojej sali. Łażę po mieście z ulotkami od których wycinania boli mnie już palec bo na 20 kartkach jest ich około 600! Tak więc chadzam po wszystkich sklepikach i zapraszam na masażę. Wpisałem też wizyty domowe, że oferuję i tak też udaje mi się któregoś dnia odwiedzić pacjentów lecz nietypowo bo nie w domu a w sklepie meblowym gdzie wykonałem masaż na krześle;D. Kolejną nietypową wizytą był masaż w supermarkecie gdzie pracowniczki mają pomieszczenie (zaplecze) z łóżkiem na którym został wykonany masaż a nawet dwa. Co dziwne po rozdaniu takiego mnóstwa ulotek przez pare dni bo ok 1500 zadzwoniły zaledwie 3 osoby! Zapytałem się moich znajomych przewodników w muzeum o co kaman? Powiedzieli mi że tutaj większość osób myśli iż chodzi o usługi matrymonialne! Haha to Ci dopiero coś! No jakby mi fajne laski płaciły jeszcze za takie coś to nie pogardziłby ;). To już wiem co znaczy tutaj w Ekwadorze termin "masaż" oczywiście, że nie dla wszystkich bo część ludzi nie wie nawet co znaczy termin "fizjoterapeuta" tu określany też jako "terapista". No ale co tam się przejmować, wpadłem na pomysł aby też poroznosić ulotki do domów. W tym celu powkładałem w klamki, drzwi do skrzynek oraz w zamki od samochodów więc propaganda pełną parą. Zauważyłem też iż o wiele lepiej funkcjonuje to jak nie tylko rozdaję ulotki lecz gdy zaangażuje się z osobą w krótką rozmowę i wyjaśnię skąd jestem, co robię i co oferuję. Tym sposobem jakoś załapałem pacjenta który przyszedł na dwudniową terapię była to pierwsza osoba jaka zjawiła się do mnie z miasta bo większość to przewodniczki i przewodnicy. Fajną niespodzianką było to, że dostałem dwukrotnie pieniążki od dwóch różnych grup Polaków. Po opowiedzeniu o moim podróżowaniu i przygodach wręczono mi 20$, a za drugim razem od kobiety z innej Polskiej grupy 15$ tak więc dzięki Rodacy za wsparcie mnie supertrampa, będę miał na dobry wysokoprocentowy trunek jak mi się wątroba podreperuje ;D.

Przez muzeum dziennie przewija się z dobre 200 setki turystów szacuję, chodzą oni z przewodnikami a potem pod koniec też są zapraszani na taniec chłopaka przebranego w strój "diablo Uma" - diabeł uma oraz tradycyjnie na koniec na zakup wyrobów rodzinki Quechua czyli Jose wraz z żoną Rositą i córką z dzieckiem która obdarowuje mnie wrzątkiem codziennie którym zaparzam moje remedium. Tak w ogóle tutaj w muzeum Inti Nan jest pełno roślinności, kwiatów, drzew i latających kolibrów spijających nektar z wnętrza kwiatów. Miejsce jest totalnie ciche i spokojne tzn. Rano i wieczorem po 17.00 gdy już nie ma turystów jest idealne do pracy. W mieście zgiełk, hałas i skażenie tu natomiast miejsce gdzie znajduje się równik, środek świata na którym udało mi się stanąc jednocześnie na obu półkulach - południowej i północnej. Za pokój i mój pokój do masażu nie płacę nic, na zewnątrz mam prysznic z ciepłą wodą a do tego wi-fi. Na obiadku chadzam do pobliskiej jadłodajni gdzie proszę o przygotowanie mi gotowanego jedzenia i płacę za zupkę, drugie danie i napój najpierw 2,50$ ale zbiłem z ceny i jem za jedyne 2$. Czego więcej chcieć? No może więcej chętnych na masaże bo nie idzie tak jak się tego spodziewałem ale nie jest najgorzej. Znajduje się również tutaj energia bijąca z wnętrza ziemi oraz równikowe siły magnetycze zwane "aceleration of  coriolis". To jest miejsce niesamowite, spokojne, zielone itp. jak dla mnie ogród Edenu tylko gdzie moja Ewa...? Jak się ma niedługo okazać wkrótce się zjawi ;)
przedziwny chrząszcz


nadrzewna chata strażnika muzem

mój pokój

moja Indiańska chata w której mieszkam i pracuję

środek świata

totem totemowi nie równy

zegar słoneczny w języku kichwa (czyt. kiczła)


mój salon masażu

Któregoś dnia gdy roznosiłem ulotki wstąpiłem do jednego z zakładów fryzjerskich. Zacząłem rozmowę z jedyną siedzącą tam i bardzo ładną kobietą, typową ciemnoskórą indianką o lekko skośnych oczach. Podczas rozmowy zauważyłem, że jej się podobam tak więc nie tracąc czasu pocałowałem ją i umówiłem się na wieczór na godzinę 19.00 gdy skończy pracę. Poszliśmy do parku w San Antonio i tam miło spędziliśmy wieczór na przytulaniach, rozmowach itp. Dowiedziałem się od Mirian, że ma małą 3 letnią córeczkę którą udało mi się poznać gdy zostałem zaproszony na zupę rybną do restauracji jej wójka. Mirian jest naprawde sympatyczną i wesołą kobietą pochodzi z wybrzeża Ekwadoru a więc wygląda inaczej niż większość tutejszych kobiet. Jest tutaj od dwóch miesięcy i może dlatego nie wiedziała na początku gdzie jest park do którego teraz chadzamy. Spędzamy jakoś 3 wspólne wieczory gdy kończy pracę ale nie do późna bo ja muszę być w muzeum przed 22.00 bo potem strażnik Fredy idzie do domu i nie wejde do środka, a poza tym ona z restauracji wuja do domu z córką też się zbiera po 21.00. Postanowiłem, że pora się zbierać niedługo w drogę i ruszać dalej autostopem. Tak więc postanawiam zakończyć pracę w środę 18 lutego 2015. Mirian w Piątek czy sobotę jedzie do rodziny nad wybrzeże i jej do środy akurat nie będzie. Ja mam zamiar pojechać kawałek na północ nad piękne jezioro z wyspą i pod wulkan Cayambe się udać a następnie wrócić do San Antonio i spędzić trochę czasu z Mirian która już wcześniej mi powiedziała "teraz jesteś ale potem odjedziesz i już Cię nie zobaczę". Zaproponowałem jej, że może podróżować ze mną jeśli chce no ale zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie. W piątek więc pożegnałem się z Mirian i mamy nadzieje zobaczyć się gdy wrócę tu spowrotem.

14 luty 2014 Sobota

Dziś Walentyki a Mirian pojechała do rodziny nad wybrzeże zamiast spędzić ten czas ze mną. Ja natomiast jestem umówiony z inną dziewczyną mianowicie moją przyjaciółką z muzeum - Ibeth. Dzień ten jednak nie będzie randką z nią czy coś w tym stylu bo po pierwsze jest ona zajęta a po drugie zaprosiła mnie do pomocy nad projektem na uczelnie i właśnie na tym dziś się skoncentrujemy o ile nie rozproszy mnie jej urok osobisty ;D. Projektem jest zrobienie zdjęć w kilku miejscach w celu oznakowania dróg specjalnymi kierunkami np. Do muzem. O 11.30 czekam na nią na rondzie, podjeżdza taksówka a w środku Ibeth, wsiadam więc i zapoznaje się z jej ojcem do którego owa taksi należy, mamą i siostrą. Zostajemy wysadzeni pod wejściem do punktu widokowego położonego nad pięknym zielonym kraterem wulkanu Pululahua w którym w dole położona jest wioska i pola uprawne. Tutaj cykam foty do jej projektu a potem udajemy się autostopem na pace pickupa spowrotem do "mitad del mundo" jemy obiad w restauracji koło muzeum a potem robimy kolejne foty pomnika i dróg przy rondzie na których właśnie brak oznaczeń do miejsc turystycznych. Następnie udajemy się autobusem po mieście który zawozi nas kawałek dalej i stąd idziemy pod same ruiny fortecy "Pucara de Rumicucho" czyli świątyni ku czci boga słońce. Tutaj przepiękne widoki na dolinę i góry w oddali przesłonięte pasmem chmur które właśnie nachodzą. Ibeth złożyła mnie w ofierze na świętych schodach świątyni. Wróciwszy na drogę łapiemy powrotnego busa do centrum San Antonio gdzie dostaję od niej zapłatę którą sama mi zaproponowała za tą sesję fotograficzną. Ibeth jedzie na spotkanie z chłopakiem a ja wysiadam wcześniej przy głównej ulicy bo idę kupić awokado w promocji w tych białych namiotach rozłożonych z okazji walentynek. Normalnie płaci się dolara za 2 szt. Ja kupiłem za tą cenę 4 szt. Normalnie to co jadam po za obiadami w restauracji to na śniadanie owsiana z bananami i papają oraz kanapki z awokado i pomidorem na przemian z białym serem. Utrzymuję więc dietę wysokobiałkową lecz niskotłuszczową przez co ostatnio znów schudłem no ale co tam wątroba ważniejsza a poza tym mam ostatnio szczęście do dziewczyn to chyba nie jest źle ;).

krater wulkanu Pululahua

Pululahua Meditacion
Pomnik Mitad Del Mundo




świątynia słońca koło Pululahua



!!


świątynia słońca - Pucara de Rumicucho
zostaję złożony w ofierze na schodach światyni słońca

15 luty 2015 Niedziela

Z tej okazji, że na całym świecie trwa Karnawał dziś na ulicy w San Antonio jest pochód. Postanowiłem wyrwać się na jakiś czas z muzeum i to zobaczyć bo przecież praca nie jest najważniejsza. Udaję się więc na rondo przy "mitad del mundo"a następnie idę główną ulicą w dół i oglądam pełno przebranych tancerzy w kolorowe stroje. Dziewczyny na samochodach bardziej ubogo w szaty jak to przystało na imprezę karnawałową. Wszyscy obecni czy podziwiający paradę przy ulicy czy to przechodnie zaopatrzeni są w pianę w postaci spray'a. Tancerze zostają obficie opryskani pianą przez dzieciaków czy też dorosłych ale nie bez odzewu bo większość z nich również zaopatrzona jest w spray'e i pianowa wojna trwa. Ja też chcę się dołączyć więc kupuje od faceta obwieszonego spray'ami mały za dolara. Psikam więc wszystko co się rusza dookoła ; tancerzy, dzieci, od tyłu na plecy gdy nie widzą, stare babki i piękne cycate dziewczyny starając celować pianą dokładnie za dekolt ;D . Ja również po chwili już jestem usmarowany pianą mój aparat na szczęście nie bo chronię go osłaniając ręką. Po przejściu parady która udała się na dół do parku ja wracam do muzeum do pracy bo zostały mi 3 ostatnie dni tak więc przydałoby się jeszcze przyrobić na masażach. W ciągu tego dnia udało mi się zapodać dwa masaże dla przewodników przyjeżdzających tu z turystami ;)
a masz !!
a masz !!!!
No i a masz !


tyyyyle piany w puszkach na karnawał




łooooo

karnawał ze znajomymi w muzeun

;)

z szaloną ekipą

16 luty 2015 Poniedziałek

Dzień jak zawsze spędzony na poszukiwaniu osób na masaże, rozmowach z moimi kolegami przewodnikami oraz w przerwie na graniu przez wifi grę w którą się niesamowicie wciągnąłem a mianowicie "Clash of Clans". Dopiero pod koniec dnia udało mi się wyłapać klienta na masaż. Okazał się nim być 62 letni sympatyczny Weteran Wojny Wietnamskiej mieszkający w USA. Po masażach w muzeum następuje karnawałowe szaleństwo i wraz moimi kolegami i koleżankami przewodnikami ganiamy się po terenie i oblewamy się wodą z wiader, psikamy pianą w spray'u!! Po udanej mokrej zabawie koledzy udają się do domów zarówno jak i ja do swojego ściągnąć te mokre ciuchy i udać się do miasta po jakieś jedzenie. Ale zaraz zaraz mam pochodzone bo przecież dziś rano prałem moje rzeczy i są jeszcze mokre. Życie ratuje mi Indianin Jose który mi gotuje wodę na moje remedium i tym razem nie zawodzi i obdarowuje mnie 3 bułkami które z moim awokado i pomidorem smakują wyśmienicie ;)

17 luty 2015 Wtorek

Dziś ostatni dzień pracy w muzem ale potem się okaże jednak, że spędzę tutaj jeszcze jeden dzień. Udaje mi się wymasować dwie osoby w tym godzinny masaż za który zgarniam podwójną stawkę. Przed zamknięciem muzeum zgrywam zdjęcia na komputer Ibeth które robiłem do jej projektu tutaj w muzeum. W między czasie mój znajomy przewodnik Diego jak zwykle informuje mnie o zjawiających się tutaj Polakach. Tym razem jest to ładna dziewczyna o włosach koloru blond. Po raz kolejny z zaskoczenia śpiewam "Polskaaaaa Biało-Czeeeerwooonii..." Dziewczyna jest zaskoczona i pyta "skąd wiedziałeś?" Oznajmiam więc, że mam sekretne info od moich przewodników. Kasia mieszka aktualnie w USA w Miami i pracuje jako lekarz. Przeplatamy rozmowy z moim kopiowaniem zdjęć na komputer Ibeth które przed chwilą rozpocząłem ale się wkurzam bo już od dobrych 15 min komp się zawiesza. Jakieś szczęście mam ostatnio do Polek iż nie mają czasu dużo na rozmowy, w tym przypadku Kasia udaje się jutro z rana na trekking pod wulkan Cotopaxi. Dziś ostatni dzień Karnawału w Ekwadorze tak więc przewodnicy znów wariują i psikają pianą a ja z Kasią uciekam bo wyprałem ciuchy i nie ma zamiaru znów ich suszyć. Zostajemy zaproszeni przez przewodników na empanady, wsiadamy do dwóch aut ja z Kasią, Carlosem i Ricardo. Podjeżdzamy w dół kawałek do miasteczka Pomasqui. Tam wbijamy do jednej restauracji fast fooda i mamy tu jeść ja średnio z takim jedzeniem smażonym ale z tego względu, że mamy ostatni dzień karnawału postanowiłem się skusić. Zamówiłem więc ogromnego hamburgera z frytkami za jedyne 2,30$ wraz z Kasią i przewodnikami jemy, śmiejemy się i popijamy piwko klub (ja tylko w małej ilości ze względu na wątrobę). Pamiątkowe foty a z Kasią wymieniam się facebookiem, szkoda że nie mieliśmy okazji dłużej pogadać. Żegnam się z nią i przewodnikami bo jutro ruszam. Lecz jak się okaże zostane na następny dzień. Wracam do muzeum do mojego lokum. Plan mam teraz taki aby udać się na północ nad podobno przepiękne jezioro z wyspą "Cuicocha", zobaczyć wulkan Cayambe i wrócić do San Antonio i gdy będę przejeżdzał przez Stolice odwiedzić tych pacjentów którzy życzą sobie wizyty domowe bo do muzeum już nie wracam na masaże no chyba że odwiedzić moich znajomych. Czasu dużo nie mam tak więc jak tu wróce to tylko na pare dni tak myślę. 
 
przed moją Indiańską chatą