sobota, 4 lipca 2015

Kolumbijska Kopalnia Szmaragdów !



23 Czerwiec 2015 Wtorek

Z Kasią żegnam się w południe dziękując za gościnę i za wspólnie spędzony czas i mamy nadzieje zobaczyć się gdy ponownie wrócę do Kolumbii. Koleżanka z Polski była tak miła, że podarowała mi na drogę serki i ciasteczka Oreo;) Ruszam z buta na wylot z miasta gdzie przejeżdza mnóstwo tirów jadąc w stronę Bucaramanga. Zatrzymuje się jakiś facet pickupem i mówi, że może mnie podwieźć kawałek ale najpierw jedziemy do jego firmy którą jest fabryka cegłówek, tam on gada coś z pracującymi i podaje wodę dla swojego konia w stajni. W biurze dostaję herbatę i ruszamy w drogę. Ja kieruję się do tych miasteczek Raquira i Villa de Leyva które mi polecono, dojeżdzam tym autostopem do miasta Ubate które jest podobno liderem Kolumbii w produkcji mleka i serów. Przechodzę przez ryneczek z ładnym kościołem który oglądam wewnątrz i ruszam dalej ale po drodze zatrzymuje się aby zjeść obiad i tak napełniam żołądek samą zupą z mnóstwem ziemniaków, juki i fasoli, że nie mam już miejsca na drugie danie a więc biorę na wynos. Przechodzę na wylot miasta i zatrzymuje się grubawy kierowca i proponuje mi podwózkę w stronę tego jeziora które chciałem zobaczyć dziś przed udaniem się do tych wiosek. Rozmawiamy po Angielsku bo on mieszkał w Anglii około 10 lat i słychać u niego wyraźny akcent w tym języku. Jedzie akurat w stronę tego jeziora które oglądamy z jednego punktu widokowego a potem jedziemy do miasteczka w którym mieszka -  Simijaca. Proponuje mi, że jak chcę to może zabrać mnie na gospodarstwo które posiada wraz z rodziną z którą chce mnie zapoznać. Zgadzam się na propozycję bo za dwie i pół godziny i tak będzie ciemno i nie ma co łapać dziś stopa.

W czasie przejazdu opowiada mi o tym iż w pobliżu znajduje się największa kopalnia szmaragdów w Kolumbii i że te wydobywane tutaj należą do najpiękniejszych na świecie z powodu ciemnozielonego zabarwienia. Poza tym ok 30 lat temu miała tutaj miejsce wojna pomiędzy dwoma rodami walczącymi o przejęcie kontroli nad kopalniami i wygrała rodzina Carranza zabijając tą drugą. Poza tym tutaj został wydobyty największy szmaragd na świecie.

Jestem tak zaciekawiony historią i tą kopalnią szmaragdów, że chciałbym się tam udać i zobaczyć to miejsce. Dojeżdzamy na górę do tego gospodarstwa które rodzina Oscara posiada od niedawna a wszystko z powodu jakiegoś długu przez problemy w firmie którą on prowadził. Mają tutaj uprawę kukurydzy której worki pakuje ojciec Oscara na bardzo stary pickup marki ford. Wracamy w stronę jego miasteczka zatrzymując się po drodze abym spróbował słodkich deserów czyli envuelto owiniętego w liście banana i słodki Deser ze świeżego sera "cuajada". Zostaję zaproszony do ich domu gdzie dostaję swój pokój z ogromnym łóżkiem i wychodzę z moim znajomym na spacer z jego ogromnymi niczym lwy dwoma psami rasy terranova. Opowiadam o swojej podróży Oscarowi i jego matce nauczają mnie pewnego zwrotu grzecznościowego "su merce" który używa się tylko w prowincji Boyaca np. "Muchas gracias su merce"  chyba tak to się pisze. Oscar mówi, że gdy był w Angli spotkał mnóstwo Polaków i ma mnóstwo znajomych. Cały czas myślę aby zobaczyć i dostać się do tej kopalni szmaragdów, ale coś kobieta wspomina że może być niebezpiecznie bo gdy się znajdzie  jakieś szmaragdy wartościowe ludzie Cię mogą podobno zabić. Jest próba płukania ziemi w której można znaleźć szmaragdy. Postanawiam, że się tam udam choć uczucia mam mieszane, Oscar powiedział mi że jutro rano pojedziemy wspólnie do miasta Chiquinquira i popytamy jak dostać się do tej miejscowości Muzo z kopalnią szmaragdów. Odgrzewam w mikrofali drugie danie które zoatało mi z obiadu zakupionego w mieście za 5000 peso czyli 2$.

Kościół w Umbato




24 Czerwiec 2015 Środa

Po śniadaniu i spakowaniu plecaka jestem gotowy do drogi i żegnam się z mamą Oscara i idę z nim do pobliskiego baru gdzie pytamy lokalnego starca który kiedyś pracował w kopalni i wie jak tam dojechać. Mówi, że z dworca autobusowego się kupuje bilet który kosztuje 20 tys peso prawie 28zł także ten transport odpada mam zamiar autostopować. Choć mam mieszane uczucia co do tego miejsca bo po tym jak mi powiedziano, że może być niebezpiecznie a ludzie kopalni są podobno dobrze uzbrojeni to widząc Gringo z dużym plecakiem mogą chcieć mnie okraść albo i gorzej. Jedziemy do miasta Chiquinquira z Oscarem i jego ojcem który chce tam sprzedać kukurydzę. Idziemy do Kościoła "iglesia de renovacion" w środku na dole jest "pozo de virgen" czyli małe źródełko otoczone kamieniami gdzie podobno dokonują się cuda. Następnie przechodzimy na duży plac i zwiedzamy katedrę główną. Miasto Chiquinquira jest podobno głównym miejscem pielgrzymkowym tutaj w Kolumbii i jednocześnie najbardziej katolickim miejscem gdzie ludzie są bardzo wierzący. Na plac koło Kościoła przychodzi znajomy Oscara z którym się zapoznaję i ma mi wyjaśnić jak wygląda sytuacja z tą kopalnią w Muzo. Mianowicie co najważniejsze nie jest tam niebezpiecznie, nie ma guerrilli przede wszystkim, a Gringo są tam chronieni i szanowani, dojazd zajmuje ok 2,5 h z dworca autobusowego i kosztuje o 18 000 peso. Widać, że facet jest bogaty bo ma złoty pierścień wypełniony szmaragdami i diamentami. Idziemy na chwilę do domu gdzie mieszka i prezentuje mi 3 ciemnozielone całkiem spore szmaragdy które mogęt sobie przez chwilę potrzymać i zrobić zdjęcie. 

wojna o szmaragdy wciąż trwa ;)

miejsce códów i uzdrowień

Katedra główna w Chiquinquira

szmaragdy !! Szkoda, że nie moje
Żeganam się z Oscarem i nowo poznanym znajomym i z buta ruszam w stronę z której właśnie przyjechałem aby dostać się na drogę prowadzącą do Muzo. Łapię krótki motostop do pobliskiej wioski gdzie po chwili mam kolejny transport a jest to ciężarówka z 5 krowami na pace na którą wchodzę z jakimś dziadkiem. Zarówno krowy i ja latam na boki na zakrętach a potem na jakimiś rozwidleniu dróg w pobliskiej małej restauracji zostaje zaproszony przez kierowcę na dwa piwka i opowiadam o podróży i moim kraju współpracownikom tego transportu a potem jeden z nich wręcza mi 10 000 peso  ok 14 zł abym kupił sobie coś do jedzenia;) Przejeżdzam z nimi dalej w stronę miasteczka Maripi ale droga jest tak wyboistsa i bez asfaltu to też trzesie niesamowicie. Kierowca pojejchał skrótem i wysadził mnie na totalnym zadupiu gdzie nic nie jeździ i stąd jak powiedział mam godzinę wędrówki do Maripi. Ruszam na dół ścieżką podziwiając pięknie zielone góry i doliny w oddali będąc już w tropikalnym klimacie po tej stronie gór. Gdzieś tam daleko w dole zaczynają się pierwsze domki i gdy pytam o drogę jednego Kolumbijczyka z dwoma małymi córeczkami ten odpowiada, że została jeszcze godzina drogi. Jestem trochę zaskoczony bo ponad godzinę to ja już idę ale za to dostaję zaproszenie aby napić się "Guarapo" jest to sfementowany sok z trzciny cukrowej o zielonej barwie i smakuje trochę jak chicha którą piłem w Peru. Po krótkiej gościnie u Kolumbijskich wieśniaków kontynuuję wędrówkę i w końcu nadjeżdza jeep obładowany bagażami i pełny, ładuję mój plecak do środka a sam z braku miejsca staję na schodku z drzwiami i trzymając się bagażnika na górze dojeżdzam do Maripi. Tam ludzie jak zwykle patrzą na mnie i podziwiają bo to nie jest miejsce turystyczne, jem obiad za 4 tysiące peso i mam kolejny transport do Muzo. Wsiadam do auta z Kolumbijską parą z której mężczyzna pracuje w kopalni szmaragdów co po nim widać bo ma złotą zawieszkę ze szmaragdami i nowe auto którym właśnie jadę. Ciśniemy drogą bardzo krętą i pylistą, podziwiam piękne widoki dolin i zielonych gór i rozmyślam o skrytych pomiędzy nimi kopalniach złota i szmaragdów do której zmierzam. Dojeżdzamy do punktu z którego widać w dole pięknie położone miasteczko Muzo a nad nim na skale napis "Paz, Dios ve todo" - pokój, Bóg widzi wszystko. Zapytałem mojego kierowcę jak dostać się do kopalni szmaragdów on powiedział mi że mam skontaktować się z Panem Guilermo Porras który jest właścicielem kopalni. Przy jakimś hotelu pytam jednego chłopaka jak go złapać i gdzie, to mi odpowiada, żebym wziął te trójkołowe moto-taksi bo oni wiedzą gdzie jest jego dom i mnie tam zawiozą. Wsiadam więc i jadę na dół do miasteczka podjeżdzając pod ten budynek, płacę 2 tys peso i pukam do drzwi i po chwili otwiera mi młody chłopak któremu się przedstawiam i wyjaśniam że chciałbym porozmawiać z Panem Guilermo na temat pozwolenia wejścia do kopalni. Chłopak mówi ,że wyjechał ale zaprasza mnie do środka i czekam aż do niego zadzwoni, potem już rozmawiam z właścicielem mówiąc, że jestem podróżnikiem z Polski i chciałbym zobaczyć kopalnie wewnątrz. Po wyjaśnieniu mu, że dostałem o nim infofmacje od pewnego faceta z którym tu przyjechałem on mówi ,że skontaktuje się z osobą która ewentualnie będzie mogła mnie oprowadzić. Chłopak który tu mnie wpuścił okazuje się być synem właściciela kopalni i po chwili mówi, że przyjedzie jeden z górników i będzie mógł mnie jutro zabrać do kopalni szmaragdów. Czekam na niego w tym domu jakieś 3 godziny do ok 19.00. Zjawia się pewien chłopak, grubawy i cały brudny od pracy w kopalni i po zapoznaniu się z nim wsiadam na motor i jadę powyżej miasteczka na "finkę" czyli gospodarstwo tego właściciela gdzie będę mógł zostać na noc. Dojeżdzamy na górę i tam jest mały murowany domek gdzie mieszkają dozorcy tego terenu, wraz z nimi i ich dziećmi oraz żoną górnika którego poznałem o imieniu Willson jem racuchy popijając napojem z owsianki. Dzieci zaciekawione wypytują mnie o wszystko a potem po kolacji dojeżdzam kawałek wyżej do domku na górze gdzie dostaję jeden z 3 pokoi, każdy z nich ma łazienkę i duże łóżko a w salonie jest plazma i jestem tu zupełnie sam. Dostaję kalosze o numerze 42 w których udam się do kopalni i Willson mówi, że przyjedzie po mnie rano o 5:30.

przejażdzka z psami

autostop z krowami 



" Bóg widzi wszystko "

Planeta małp

z moim znajomym Willsonem




25 - 29 lipca 2015 Dni w Muzo

W czwartek rankiem o 5;40 przyjechał po mnie Willson, ubrany w krótkie spodenki , koszulkę i kalosze wsiadłem na motor i razem dojechaliśmy do miasteczka na plac gdzie pełno górników szykowało się do transportu na kopalnie. Po wypiciu pysznego soku z pomarańczy wsiadłem do samochodu poleconego przez Willsona który ma mnie zabrać do kopalni położonej ok 30 min drogi stąd. W środku 4 Kolumbijczyków podejrzanie wyglądających z którymi przejechałem okropnie wyboistą i pylistą drogą do obszaru gdzie ludzie płuczą ziemię wyrzuconą przez kopalnię i szukają szmaragdów. Większość z tych ludzi jest bardzo biedna i liczy na szczęście w znalezieniu szmaradgu najlepiej większego i ciemnozielonego bo te o ciemniejszym zabarwieniu należą do bardzo wartościowych. Podjeżdzamy pod kopalnie "Mina Real" gdzie już czeka na mnie Willson i wchodzimy do biura gdzie szef odprawia górników i przydziela ich do właściwych tuneli gdzie będą pracować. Mój znajomy z nim rozmawia i prezentuje moją osobę, potem zapada decyzja że będę mógł udać się do środka i dostanę kask i górniczą latarkę czołówkę ale najpierw jedziemy na motrze kawałek dalej na pewny plac który jest jedną wielką restauracją gdzie posilają się górnicy przed wejściem do kopalni. Wszyscy spoglądają na mnie z zainteresowaniem mnie myśląc i pytając mnie czy przyjechałem kupić szmaragdy. Ja mówię, że podróżuję autostopem i nie mam kasy na zakup klejnotów. Znajomi zapraszają mnie typowe śniadanie Ameryki Płd. Czyli smażony kurczak, platan z ryżem a w międzyczasie też ludzie szukają kupców na sprzedaż złotej biżuterii z diamentami i szmaragdami bo te miejsce jest również punktem sprzedaży i zakupu szmaragdów. Po śniadaniu okazuje się, że moim przewodnikiem będzie kuzyn właściciela kopalni którego poznałem wczoraj w domu gdzie czekałem na Willsona. Podjeżdzamy pod biuro gdzie dostaję kask a potem pod tunel wydobycia "corte futuro", po zaczepieniu górniczej latarki z akumulatorem do kasku wchodzimy do tunelu. Ten punkt wydobycia ma ok 1 km długości i może dodatkowo 2 km w innych bocznych tunelach. Gdy przechodzimy wąskim i niskim korytarzem przechodzi mnóstwo górników pchających wózki wypełnione kamieniami i ziemią. Na końcu korytarza witają mnie górnicy wydobywający czarne skały i szukający szmaragdów używający do tego specialnego młota pneumatycznego na sprężone powietrze. W innym korytarzu jest 20m szyb prowadzący w dół którym mam za chwilę zejść. Górnicy mówią, że normalnie jest bardzo ciężko znaleźć wartościowe ciemne szmaragdy. Wszyscy z zaciekawieniem pytają mnie skąd jestem, niektórzy znają Papieża Polaka który odwiedził Kolumbię wiele lat temu i podobno był  nawet tutaj niedaleko w Chiquinquira skąd wczoraj przyjechałem. Zapinam specialną uprząż do której zostaje przymocowana lina, po spuszczeniu plastykowej tuby z powietrzem schodzę na dół po drabinine ok 20m do nowego malutkiego punktu wydobycia. Jestem cały spocony i brudny i piję ten napój gatorate który kupił dla mnie mój przewodnik. Górnicy pożyczają mi ten mały górniczy młoteczek (tu zwany geodeta) i mogę sobie kruszyć skały i szukać szmaragdów ale niestety bez skutku. Wracamy na górę i idziemy do innego korytarza szukać szmaragdów oraz do miejsca gdzie górnicy robią nowe drewniane uocnienia i rozłupują skały młotem pneumatycznym. Potem podkładają ładunki wybuchowe i każą mi otworzyć usta bo za moment pójdą eksplozje i po chwili słychać stłumione sześciokrotne wybuchy "pufff, puff, puff, puff, pufff, pufff". Rozmawiam z górnikami i generalnie większość z nich pracuje tutaj za płacę mimimalną wynoszącą 680 tysięcy peso (980zł) i mówią że w drugiej kopalni należącej do Meksykańczyków płacą drugie tyle bo mają oni znacznie więcej miejsc do wydobywania i szmaragdy są właśnie ciemnozielone czyli o większej wartości i najpiękniejsze na świecie. Po zwiedzeniu kopalni wychodzimy na zewnątrz i zauważam jak czarny jestem, wszedłem do kopalni jako Gringo i białas a wyszedłem jako murzyn to też poszła mi szybciej zmiana rasy niż Michaelowi Jacksonowi ;).

Rozmawiałem z jednym z szefów wydobycia i powiedział mi, że jak chcę to jutro mogę udać się do innego tunelu aby poszukać szmaragdów w ziemi zmieszanej ze skałami bo tam są teraz większe szanse na znalezienie. Po powrocie do biura rozmawiam na ten sam temat i szef każe mi przyjechać jutro z rana o 7:00 i będe mógł ponownie wejść do kopalni. Pokazuje mi też swoje duże i krystaliczne szmaragdy które posiada i mniej więcej o łącznej wartości 50 milionów peso ( ponad 400 tys PLN )!! Zostaje zaproszony na obiad do biura i rozmawiam z Carlosem od którego dostałem pozwolenie na wejście do kopalni. Potem Wsiadam na motor z moim przewodnikiem Edwardem i jedziemy spowrotem do Muzo po drodze pijemy piwko z innymi górnikami którzy pokazują mi szmaragdy piękne i zielone które znaleźli i sprzedali za niemałą sumę. Edward podarowuje mi małą bryłę ze szmaradgem i dwa małe także mam swoje pierwsze szmaradgy ;) Po powrocie na gospodarstwo do domku w którym obecnie mieszkam i prysznic trwa ok 30 min bo jestem tak czarny. Zwiedzam cały teren gospodarstwa na którym znajdują się niezliczone drzewa mandarynek i pomarańczy, owoców guanabana, są tutaj konie, dwa pawie, krokodyl żyjący w oczku wodnym koło mojego domu i ta mała małpka uczepiająca się grzbietu psa i skacząca tu i ówdzie. Niżej jest przepiękny punkt widokowy z widokiem na całe miasteczko Muzo w dole i przepiękne zielone doliny.

poszukiwacze szmaragdów przed kopalnią 

przed biurem kopalni Mina Real

śniadanko przed wejściem na kopalnie

złoto,diamenty i szmaragdy !



górnik z Polski








moje poszukiwania szmaragdów



Minecraft

jestę górnikę




nowe rusztowanie

gdy młoteczek nie służy to wiertara na sprężone powietrze idzie w ruch




po skończonej pracy


Kolumbijskie Bogactwa




po wyjściu z kopalni

mój !!!


górnicze miasto Muzo




mój basen na posiadłości właściciela kopalni

 ♥ ♥
W piątek ponownie przyjeżdza po mnie rankiem o 5;30 Willson i jedziemy do miasta na plac na sok. Znajduje mi transport do kopalni i wsiadam do kolejnego auta z jakimiś kupcami którzy jadą na plac przy kopalni. W biurze przebieram się w te brudne ciuchy z wczoraj i dostaję przy odprawie górników mojego nowego przewodnika a jest nim facet w średnim wieku z brzuchem, udaje się wyżej do wejścia "corte sido" jem śniadanie darmowe dla pracowników i rozmawiam z ładnymi dziewczynami tu pracującymi i pomagającymi swojej mamie. Dostaję kask z latarką i uprząż bo tutaj wejście nie jest łatwe, mianowicie trzeba zejść po drabinie 27m. Tak więc powoli schodzę i jestem już po chwili na dole, stamtąd kawałek tunelem z wodą i kolejny szyb tym razem 17 metrowy. Ta kopalnia jest mniejsza niż tamta której byłem wczoraj i wszystka ziemia stąd wydobywana jedzie do góry wciągana na linach. Poznaję kolejnych górników ciężko tutaj pracujących, opowiadam im ,że Polska to jest górniczy kraj i mamy bardzo dużo kopalni w tym węgla ale jest o wiele bardziej niebezpiecznie niż tu bo jest pełno metanu i mieliśmy już niejedną katastrofę. Jeden młody górnik prezentuje mi tunele tej kopalni a potem biorę udział w pracach które mają miejsce dziś w jednym bardzo wąskim i niskim tunelu. Wchodzę na górę po drewnianych deskach i oglądam jak się podkłada ładunki wybuchowe w wywiercone w skale dziury, eskpert od materiałów wybuchowych wkłada ich sześć, potem wszyscy wychodzimy z tego małego tunelu i przechodzimy do główniejszego oddalając się od strefy zagrożenia. Odliczanie trwa...... potem sześciokrotne "buum,buuum,buuum,buuum,buum, buuum" i  czekamy chwilę i udajemy się spowrotem do małego tunelu gdzie wszędzie jest pełno dymu i smrodu od wybuchu. Dowodzący wydobyciem wchodzi wraz z ekipą na górę i oczyszczają tam gdzie był wybuch zrzucając kamienie na dół. Pozostali górnicy i ja siedzimy w małym tunelu patrząc jak lecą na dół kamienie i oczyszczamy wybierając ziemię w międzyczasie rozłupując skalne bryły gdzie mogą być skryte szmaragdy oraz przebierając w tej czarnej ziemi. Niestety szmaragdów nie widać to podchodzę bliżej miejsca gdzie spadają kamienie z góry i przebieram trochę szukając i rozłupując bryły. Następnie górnicy używają wiertary pneumatycznej aby pogłebiać tunel tak więc spada więcej kamieni i trzeba uważać. Dobrze, że mam kask bo już nie raz uderzyłem głową o sufit, potem wychodzimy ponownie i idzie kolejna eksplozja i kolejny dym. O godzinie 12.00 wszyscy wychodzimy na zewnątrz i wspólnie jemy obiad na górze w tej restauracji. Mój przewodnik mówi , że muszą zejść ponownie i kończy o 16.00 także mogę zostać na górze i się zrelaksować. Pomagam tym trzem siostrą tłumaczyć czasowniki z angielskiego na hiszpański. Finalnym etapem wydobywania szmaragdów jest wywożenie ziemi na zewnątrz i płukanie jej wodą gdzie jest jedna osoba sprawdzająca i kontrolująca, która przebiera ziemię. Od mojego znajomego dostałem dwa małe szmaragdy które będą moją pamiątką z tego miejsca. Wracam po 16;00 do biura z górnikami jadąc starym czerwonym jeepem gdzie odbieram swoje rzeczy i żegnam się z pracownikami dziękując za dwa pozwolenie wejścia do kopalni i wracam spowrotem do jeepa. Trzęsie tak, że chyba jeszcze nie doświadczyłem takiej przejażdzki, lepiej wyszło wczoraj pomimo wszechobecnego pyłu gdy wracałem motorem który amortyzował wstrząsy. W miasteczku kupuję banany i papaję oraz dwa piwka poker bo dziś Kolumbia będzie grała z Argentyną.Długi prysznic po którym woda jest czarna ale to dobrze bo powracam do swojej ojczystej rasy białej ;) Potem już tylko piwka, meczyk w którym Kolumbia przegrała w karnych z Argentyną i w kimę.



jedziemy z ładunkami wybuchowymi !




podkładanie materiałów wybuchowych


obiadek dla górników

płukanie ziemi i skał w poszukiwaniu szmaragdów
wszystkie moje  ♥ !
W sobotę miałem ruszać spowrotem do Chiquinquira i stamtąd do Tunja ale wyszło tak ,że zostałem i zamiast moich planów spisywania wspomnień na bloga rozpoczęły się trzy dni melanżu. Najpierw zaproszono mnie na obiadek a potem przyglądałem się jak znajomi grają w tradycyjną Kolumbijską grę w Tejo która polega na tym aby trafić metalowymi krążkami do środka obłożonego 4 trójkątnymi papierowymi znacznikami umieszczonymi na błotnej masie ułożonej pod kątem ok 50 stopni. Drewniane deski wyłożone błotem są po obu stronach i w odległości ok 20m, położone na wprost siebie. Gdy metalowy krążek spadnie na znacznik ten wybucha i wtedy punkt dla przeciwnika także trzeba uważać aby nie wysadzić znacznika z prochem. Moi znajomi grają składem 3 na 3 osoby o niezliczoną ilość piw a, że jestem kibicem to przy każdej kolejce i ja dostaje piwko. Wieczorem po grze idą kolejne i czas schodzi do późna na rozmowach już w stanie "Borracho - pijanym" i jeden z przyjaciół górników - Chester zaprasza mnie na urodziny jego córki które będą organizowane jutro w domku gdzie mieszkam. Wszyscy chcieli nauczyć się przekleństw po Polsku tak więc nauczyłem ich i zaczęli wzajemnie na siebie przeklinać haha ;)

gra w Tejo

Shakira rzuca





W niedzielę rano przychodzą z dołu nadzorcy z dziećmi i zaczynają sprzątać wokół domku i w środku ja też ogarniam swój pokój i pakuje większość rzeczy do plecaka bo mam wszystko porozrzucane. Potem w kuchni obok zaczyna się gotowanie w wielkim i przepotężnym garze a kucharzami są mama solenizantki, dozorczyni i Majinbuu czyli Willson :) Ja pomagam w dmuchaniu różowych balonów z napisem "15" bo to 15 urodziny oraz zawieszam dekoracje w tym samym kolorze. Potem już zjeżdzają się goście i dostajemy potem do jedzenia ryż z kurczakiem zmieszany z innym mięsem i podpieczonym platanem. Jest też napój z gotowanego ryżu zwany "masato" doprawiony guarapo. Od znajomych dostaję piwka i po jednej stronie domku zaczyna się śpiew pewnego zaproszonego tutaj artysty gatunku muzycznego "vallenato" bardzo popularnego w Kolumbii coś w rodzaju naszego disco polo. Przychodzi solenizantka i wstydliwa nie chce przemawiać do mikrofonu. Przemówienia wykonują jej rodzice babcia która odmawia modlitwę i nawet mnie zapraszają do przemówienia tak więc po licznych nawołaniach idę i składam życzenia oraz dziękuję za zaproszenie mnie tutaj kalecząc moim Hiszpańskim ;).  Następnie każdy dostaje kawałek tortu i trochę szampana który też okazuje się być w różowym kolorze. Układamy plastykowe krzesła w okrąg i gramy w Kolumbijskiego pokera czyli pijąc piwka o tej nazwie z kolejnych skrzynek. Wszyscy zaciekawieni i zadowoleni, że podłapałem też sporo zwrotów typowo Kolumbijskich np. "Marica" to znaczy gej ale używa się tego coś w rodzaju przecinka jak u nas kurwa. Opowiadam im o moim kraju, rozmwiamy na tematy związane ze szmaragdami i potem brat właściciela kopalni który siedzi na wprost mnie mówi mi że nie mogę jutro wyjechać stąd tak jak chciałem bo jest wolne no i jest święto "San Pedro - św Piotra" i jest tradycją tutaj w Kolumbii, że wszyscy udają się nad rzekę aby świętować, kąpać się i imprezować. Idę spać dopiero późno no bo pokera (piwo) trzeba skończyć ;)

dmucham balony


Chester z córką obchodzącą urodziny

małpę też zaprosili

Bo poker to męska gra

nawet pies się narąbał
W Poniedziałek rano obudziłem się bardzo głodny ale na szczęście znalazłem na lodówce dużą porcję ryżu z kurczakiem. Zadowolony byłem bardzo bo nie musiałem schodzić kawał do miasteczka aby kupić jedzenie, a na deser nazrywałem sobie jeszcze pełno mandarynek rosnących tu na ogrodzie. Pomagałem w sprzątaniu po wczorajszej imprezie urodzinowej córki Chestera a ok 12;00 zszedłem na dół na drogę i udało mi się złapać stopa motorem do tego miejsca nad rzeką gdzie mają świętować. Na wejściu przywitał mnie jeden z górników którego poznałem w kopalni i wracałem z nim w piątek do miasta. Zostałem zaproszony do obalenia kubka oranżady i zapoznania się z resztą rodziny w tym ładnej córki górnika. Pełno samochodów i ludzi w tym miejscu, zjawia się kolejny górnik i witamy się ponownie dostaję od niego piwko a potem postanawiam ,że jednak wejdę do tej wody która nie jest zbytnio przejrzysta. Wchodzę do rzeki ubraniach i pływam trochę oraz skaczę przy skarpie gdzie woda jest najgłębsza. Potem obiadek na który zapraszają mnie znajomi czyli  tradycyjnie - kurczak, juka i ryż który spożywam wybierając jedzenie z pojemnika leżącego na siedzeniu motoru. Wędrujemy drogą w górę rzeki gdzie jest pełno ludzi bawiących się pod sceną umieszczoną przy samej rzece. Poznaję nowych znajomych, jednym z nich jest chłopak który pochodzi z rodziny o nazwisku "Pachon" która była pierwszymi właścicielami kopalni szmaragdów. Rozmawiamy po Angielsku bo podróżował po Europie przez ok 6 miesięcy podczas których wydał 100 tysięcy Euro jak sam powiada. Tak tutaj cała ta sprawa ze szmaragdami to niezliczone ilości bogactw i pieniędzy które posiadają właściciele i wyżej postawione osoby. Pachon jest zadowolony strasznie, że Gringo taki jak ja używa zwrotów typowo latynoskich i lokalnych których mnie nauczono. Dostaję kolejne piwka i rozmawiam z nowo poznanymi znajomymi. Jest tutaj pełno ładnych Kolumbianek tańczących i bawiących się pod sceną, pryska się też wszystkich dookoła pianą w spray'u aby było zabawniej. Przyjeżdza też ten facet z biura Carlos który prezentował mi wcześniej swoje szmaragdy i wpuścił mnie do środka. Opowiadam wszystkim o Polsce jako kraju górników oraz o po niemieckich kopalniach i ukrytych skarbach w rejonie z którego pochodzę czyli gór sowich i pasma górskiego Sudety w którym co roku odkrywa się nowe ukryte wejścia do sztolni itp. Wieczorem już wstawieni wracamy do Muzo ale zatrzymujemy się w małym zajeździe skąd prowadzi potem droga na gospdarstwo gdzie mieszkam i kontynuujemy rozmowy przy piwie. Dobrze, że tutaj piwo jest w tych 330ml puszkach i nie jest tak mocne bo gdyby było inaczej to przy tej ilości piw którą już wypiłem trudno byłoby dotrwać do godziny 21;30. Po maratonie w piciu pokera żegnam się ze znajomymi i wracam na gospodarstwo ale niestety musiałem obudzić dozorcę bo zoatawiłem im klucz i dodatkowo jeszcze pies się rozszczekał.

Kolumbijczycy świętujący nad rzeką


River Party !
30 czerwiec 2015 Środa


Pora ruszać po czasie spędzonym w szmaragdowym miejscu, z pięknymi widokami, odwiedzeniu kopalni i poznaniu wielu wspaniałych ludzi oraz 3 dniach gry w pokera ;). Planem jest dojazd do miasta Bucaramanga gdzie prawdopodobnie będę miał couchsurfing bo ogłosiłem publicznie, że szukam noclegu i już wcześniej odpowiedziało mi parę osób tak więc trzeba ogarnąć neta i się skontaktować. O 8;00 wyruszam na dół i żegnam z dzieciaczkami oraz dozorcą i jego żoną dziękując za pobyt i gościnę na gospodarstwie. Schodzę na dół do drogi i wędruję w kierunku miasteczka i akurat jedzie w górę Willson z którym też mam okazję się pożegnać a potem ustawiam plecak i wylocie czekam na stopa. Wyjeżdza facet na motorze i pytam czy jedzie do Maripi lub do Chiquinquira ale odpowiada, że tylko kawałek rozgrzać motor natomiast zaprasza mnie na śniadanie i każe swojej mamie je przyszykować. Po chwili już jestem na posesji gdzie mieszkają wraz z mnóstwem psów i kotów gdzie jem arepę z jajkiem i piję Kolumbijską kawę. Wracam na  drogę i czekam na stopa ale niestety nic się nie zatrzymuje.  Ludzie albo mają  stracha albo są pełni i nie mogą mnie zabrać to postanawiam, że popytam w miasteczku kto będzie jechał do Chiquinquira i czy mógłby mnie zabrać. Niżej tam gdzie schodzę po chwili zjawia się jeep transportowy, zatrzymuje się gdy macham i pytam czy móże mnie podwieźć do Chiquinquira ale wyjaśniam, że mam tylko niby 10 000 peso bo podróżuje autostopem, jeden z siedzących w środku mówi, że mi dołoży kasy i kierowca po na myśle się zgadza i pakuje mój plecak na górny bagażnik a ja zajmuję ostatnie miejsce w aucie i dziękuję serdecznie za przyjęcie mnie. Zdecydowałem się zatrzymać jeepa bo chciałbym dziś dotrzeć do Bucaramanga. Wręczam moje 10 tys peso facet dokłada mi 5 tys a kierowca od siebie 3 tys bo przejazd kosztuje 18 tys peso. Opowiadam o swojej autostopowej podróży i to już ponad rocznej po Ameryce południowej i wszyscy  zaciekawieniem słuchają i wypytują mnie wszystko. Mamy przerwę w miasteczku Maripi gdzie facet który dołożył mi do biletu funduje mi posiłek - kurczaka z juką i napojem który spożywam wraz z nim i jego rodziną. Dojeżdzam ok 12;00 do Chiquinquira gdzie udaję się w kierunku centrum aby skorzystać z neta a gdy szukam sklepu aby kupić ser spotykam ponownie kierowcę jeepa którym tutaj przyjechałem i gdy dowiaduje się o moich serowych poszukiwaniach oferuje mi podwózkę w inną część miasta. Po drodze pyta mnie czy mam jakąś monetę z Polski, mówię że zostało mi jeszcze pare jednogroszówek i on chce mi za nią zapłacic i żebym mu podał cenę ale mi jest głupio podawać  cenę także mówię mu że tyle ile mi da będzie git.  Wręcza mi 10 000 peso które zapłaciłem za przejazd i stary banknot kolumbijski o nominale 100 peso. Wyszło więc na to, że miałem przejazd za darmo i sprzedałem jednogroszówkę za 14 zł!! Teraz to jakby się zastanowić to mógłbym niezły biznes tu zrobić i sprzedawać jednogroszówki za tą cenę to przy 100 sztukach 1400zł  bym mógł dostać ;). Ogarniam neta i couchsurfing znajduję od jakiejś dziewczyny u której podobno będę mógł się zatrzymać. Cisnę na wylot z miasta ale tam dosyć ciężko ze stopem, dopiero za jakiś czas zauważam auto po przeciwnej stronie drogi i pytam gościa gdzie jedzie? On mi że niedaleko bo może jakieś 4 km dalej zaledwie ale to dobrze bo z doświadczenia wiem, że gdy mi nie idzie w jedym miejscu łapanie stopa zamiast sterczeć długi czas bez niczego lepiej się przemieścic kawałek bo jakoś zawsze udaje mi się w nowym miejscu kogoś złapać. Wysiadam więc na stacji benzynowej i tak jak myślałem zatrzymuje się jeden samochód ale nie dla mnie tylko sobie robi jakiś postój, ja i tak nie mam zamiaru się poddawać i podbiegam i pytam czy mógłbym się zabrać z nimi do Barbosa gdzie jadą. Z początku mi odmawiają bo mają pełno rzeczy na tyle ale już po chwili zmieniają zdanie i ładuję plecak na pakę i wsiadam do tyłu. Matka z synem kierowcą po chwili nabierają zaufania do podróżnika z Polski bo na początku widziałem w ich oczach niepewność teraz rozmawiamy sobie na luzie i nawet kobieta powiada, że mieszkała w Hiszpanii przez długi czas także doskonale zna trasę w tym drogę św. Jakuba którą tam przebyłem i wyspy kanaryjskie po których pdróżowałem. Wysadzają mnie na stacji benzynowej na samym wylocie z miasta i mało tego dostaję o kobiety 20 000 peso (28zł)!! Co to się dziś dzieje tutaj to przegięcie na prawdę gościnność i dobroć Kolumbijczyków nie zna granic! Na stacji udaje mi się przed zmrokiem ogarnąć autostop z 3 informatyko- inżynierami którzy jadą w stronę Bucaramanga zatrzymując się w San Gil czyli turystycznym centrum rejonu Santander. Dojeżdzamy tam przed 21;00 ale ja nie wjeżdzam na noc do miasta tylko tuż przed nim zatrzymuję się w celu rozbicia namiotu. Jest tutaj jakiś tartak mały także widząc światła w budynku idę i pytam się kobiety w średnim wieku czy mogłbym tutaj rozbić namiot na nockę wyjaśniając o autostopowej podróży. Kobieta wraz z synem zgadzają się i mówią, że bez problemu mogę rozbić namiot na posadzce tuż przed wejściem do ich domu. Na drugim piętrze mieszkają sąsiedzi i wychodzą też 3 zaciekawione dziewczyny. Dostaję na przywitanie loda z marakui i ryż z jajkiem i warzywami. Kobieta opowiada mi o tym rejonie, że pełno jest tutaj jaskiń w tym "Los Indios, Vaca" które podobno są bardzo długie i kręte niczym labirynt. Tutaj w San Gil je się też gigantyczne mrówki zwane "Culonas" czyli "dupiaste" i nazywa się tutaj w Kolumbii też tak kobiety z większymi tyłkami ;). Muszę jutro spróbować tzn. Oczywiście mrówek. Prezentuję rodzince trochę zdjęć na aparacie a potem rozbijam namiot koło wejścia do budynku.

1 komentarz: