czwartek, 30 lipca 2015

Panama i Rajskie Wyspy San Blas


19 lipiec 2015 Niedziela



Musieliśmy wstać wcześnie z rańca bo Paola ma łódź o godzinie 7;00 ale gdy jesteśmy w porcie okazuje się, że łódź ma opóźnienie i czekamy do godziny 8;00. Rozstanie przychodzi nam niezwykle trudno bo spędziliśmy 3 romantyczne dni i mamy nadzieję zobaczyć się pod koniec roku gdy wszystko pójdzie zgodnie z planem i wrócę do Kolumbii. Paola odpływa a ja idę do hostalu i zabieram swój plecak bo zjawiły się te dwie osoby z którymi mam płynąć do Puerto Obaldia w Panamie ale kobieta powiedziała mi, że będę musiał dopłacić 10 000 peso bo są tylko 3 osoby wraz ze mną. Potem przychodzi kolejna osoba a jest nią backpackerka z Argentyny i też płynie do Panamy tak więc płacę normalną cenę 30 000 peso po czym ważymy plecaki i muszę dopłacić 5000 za przekroczenie dopuszczalnego limitu 10 kg co jest dziwne bo wcześniej z turbo nie zapłaciłem nic. Pakujemy plecaki w plastykowe worki i wsiadamy na małą łódź, Argentynka ma na imię Gisela i opowiada mi o kalendarzu Majów i zajebistą sprawą jest mały pokrowiec w którym trzyma karteczki zwane "wiadomość od wszechświata" na których zapisuje różnego rodzaju sentencje związane z emocjami, energią i zachowaniami itp. I rozdaje każdemu jedną wiadomość aby sobie wylosował. Gdy płyniemy opowiada mi o kalendarzu Majów i o moim znaku zodiaku którym jest "kosmiczny czerwony księżyc" i oznacza to zmiany, oczyszczenie, generalnie rewolucje i przemiany. Gisela mieszkała w Barcelonie przez 8 lat gdzie zdobyła wiedzę na ten temat i uczęszczała na różnego rodzaju kursy w tym Reiki. Po 20 minutach dopływamy do Puerto Obaldia i wysiadamy na plaży gdzie wita nas napis "Bienvenidos a Panama" i pani żołnierz która informuje nas o zakazie robienia zdjęć. Przechodzimy do ogrodzonego terenu wojskowego gdzie czeka nas kontrola paszportowa i sprawdzanie plecaków. Jest też tutaj dużo turystów którzy czekają na odprawę do miejsca z którego właśnie przypłyneliśmy. Po dokładym sprawdzeniu plecaków idziemy do miasteczka gdzie jest budynek "Migraciones" i tam dostaję pieczątkę wejściową do Panamy i tutaj jest ona ważna aż przez 6 miesięcy. Teraz jedynym problemem pozostaje wydostanie się stąd i przepłynięcie łodzią na północ w okolice wyspy El porvenir gdzie zaczynają się drogi. Wcześniej z Giselą spytaliśmy ile kosztuje taki transport to powiedziano nam że 110$! Cena jest z niesamowicie wysoka i nie mamy pieniędzy aby opłacić tak drogi transport i trzeba będzie dogadać się co do ceny albo znaleźć najlepiej jachtostopa. Moja koleżanka udała się do portu na poszukiwanie łodzi ja natomiast poszedłem na zwiad tego miejsca i zauważyłem dwa lokale z internetem gdzie godzina kosztuje 1,5$ ale jest tyle osób, że trzeba się zapisywać w kolejce. Zapytałem w miasteczku pewnego faceta o najtańszy transport drogą morską to powiedział mi żebym poszukał mężczyznę o imieniu Juan Carlos bo on jest właścicielem łodzi. Poszedłem pod wskazany mały domek i go nie zastałem ale pewien chłopak zaprowadził mnie do restauracji w której go spotkałem podczas gdy spożywał swój posiłek. Zaprosił mnie abym się przysiadł do niego tak więc usiadłem i wyjaśniłem, że jestem autostopowiczem i szukam jakiegoś taniego transportu aby dostać się na północ kraju w okolice miasta Colon. Młody chłopak - mulat powiedział mi, że ma łódź ładunkową i płynie do Miramar niedaleko miasta Colon i może mnie zabrać a o koszta mam się nie martwić ;). Zapłacił za obiad dla mnie czyli porcję ryżu z mięsem i surówką która tutaj nie jest tak tania jak w Kolumbii bo wynosi 4,5$ za same drugie danie a więc wychodzi na to, że będzie drożej tutaj w Panamie niż w Kolumbii i Ekwadorze gdzie mogłem zjeść obiad za 2 $. Opowiadam Juanowi Carlosowi o mojej podróży i wymieniam się z nim facebookiem. W trakcie rozmowy przychodzi z jakimś murzynem ta Argentynka którą poznałem - Gisela i też będzie płynąć tą samą łodzią! Dostała zaproszenie od tego faceta do jego domu aby się przenocować bo jutro wypływamy. Mój nowy znajomy Juan Carlos również zaprasza mnie do domu swojego wuja gdzie śpi i mogę zostawić plecak w środku i spokojnie pochodzić po miasteczku. Juan powiada mi, że będziemy płynąć ok 4-5 dni i to zatrzymując się na przepięknych wyspach - San Blass gdzie żyją indianie Kuna! O tych wyspach już czytałem na internecie i widziałem zdjęcia dlatego też zdecydowałem się na wyprawę drogą morską a nie lotniczą która jest o wiele droższa bo ok 350$ kosztuje samolot z Kolumbii do Panamy i co zwiedzisz po drodze? - nic. Walić samoloty gdy nie muszę nie korzystam bo dla mnie jest to ostateczna droga transportu gdyby nie można było się inaczej przedostać no to w ostateczności samolot. Poszedłem do jednego z lokali z internetem gdzie musiałem zapisać się w kolejce aby skorzystać z wifi, bo w miasteczku Puerto Obaldia w którym właśnie się znajduję są tylko dwie kafejki intenetowe z małą ilością komputerów. Za godzinę użytkowania wifi przyszło mi zapłacić 1,5$ a o wstawieniu nowych postów na bloga mogę na razie zapomnieć bo internet jest tak wolny, że szkoda mi przepłacać. Wieczorem na placu spotkałem Argentynkę i pogadaliśmy trochę, potem udałem się do domu gdzie zostawiłem plecak i z braku miejsca zaoferowano mi nocleg w drewnianym domku obok zupełnie pustym ale w środku znalazłem materace, na jednym z nich się rozłożyłem po wysmarowaniu kremem przeciwko komarom i przekimałem.



Witamy w Panamie


park w Puerto Obaldia


Indianie Kuna




a może Samoloto stopem? :)




kokosowe łodzie
Wyspy San Blas

20 lipiec 2015 Poniedziałek

Wstaję trochę pogryziony przez komary które kąsały w nocy. Szykuję się do wyprawy jachtostopowej, Juan Carlos każe mi zaczekać w miasteczku przy restauracji i będę musiał udać się do biura portowego i okazać swój paszport. W restauracji spotykam Gisel i częstuje mnie ciastkami i nową karteczką z wiadomością od wszechświata na której mi wychodzi żeby nie mówić dziś za dużo heheh. Wyjaśnia mi, że mamy dziś dobrą energię zgodnie z kalendarzem Majów i pare innych rzczy. Przychodzi nasz znajomy Juan Carlos i po chwili kapitan łodzi którą mamy płynąć. Zbieramy się i udajemy do biura portowego gdzie zapadają decyzje o pozwoleniach wypłynięcia. W biurze trzech poważnie wyglądających Panameńczyków którym wyjaśniamy, że mamy płynąć łodzią z Juanem Carlosem ale oni mówią, że to jest łódź transportowa i nie jest to takie proste. Wyjaśniamy, że oboje jesteśmy podróżnikami - autostopowiczami i nie mamy kasy aby płacić ponad 100$ za rejs łodzią turystyczną, dodatkowo Gisela mówi, że wykonuje terapie energetyczne i masaże a ja jestem fizjoterapeutą. Pracownicy biura mówią, że potem mogą mieć problemy i normalnie tu się płaci za rejsy i czekamy i czekamy gdy jeden z nich skończy podbijać dokumety jakieś i w końcu zapada decyzja. Dostajemy pozwolenie na rejs!!! Okazujemy nasze paszporty które kopiuje ten facet bo potrzebne są na łódź w razie kontroli. Przyszedł jeszcze jakiś facet - Hiszpan i powidział, że nie ma kasy tylko kartę kredytową i musi się dostać do Miasta Panama aby wybrać gotówkę to go zaraz zjechali na miejscu ale potem też dostał również pozwolenie. Gdy czekamy pod biurem na kapitana łodzi Hiszpan - Carlos opowiada, że podróżuje już od ponad 5 miesięcy po Ameryce Płd. Na rowerze. Udajemy się do kontroli bagaży przy porcie w trójkę, ja idę szybko z naszymi paszportami zrobić kopię które są potrzebne aby legalnie odpłynąć tą łodzią. W porcie widzimy niebieską, drewnianą łódź z napisem na tyle " Panama ". Przychodzą Ci chłopacy - Murzyni którzy są załogą statku i pakują na małe łodzie towary które zawożą na statek który po chwili przypływa i cumuje. Statek którym będziemy płynąć ma zajebistą nazwę "Rey del Oceano - król oceanu";). Na pokładzie spotykamy czarnoskórą kucharkę Carmen i mechanika. Na pokład wchodzi 5 podróżników ja , Gisela, Hiszpan i dwóch mężczyzn z walizkami z Urugwaju i trójka czarnoskórych chłopaków z załogi Juan Carlos i kapitan. Gdy wszystkie towary zostają załadowane opuszczamy port i płyniemy wzdłuż linii brzegowej gdzie towarzyszą nam widoki na porośnięte zieloną dżunglą niskie góry. Po trzech godzinach rejsu dopływamy do zielonych wysepek z palmami i co prawda niebo lekko zachmurzone i nie widać tego słynnego błękitu wody ale i tak czuję się jak w raju. Po drodze jeden z członków załogi statku łowi ogromną rybę zwaną "sierra" - kucharka Carmen mówi , że jutro będzie z niej obiadek omnomnomnom :). 

mój statkowy stop czy tam jachtostop 




na pokładzie !




Karaibska Bestia !
Dopływamy do portu na wyspę "Caledonia" gdzie widać drewniane szałasy indian Kuna z którzy wychodzą i podziwiają naszą łódź. Gdy już statek zacumowany dostajemy obiad czyli kurczaka z ryżek, kto by się spodziewał, że jeszcze zostanę nakarmiony na tej łodzi. Podróż z Puerto Obaldia na tą wyspę zajęła nam 3 godziny bo wyruszyliśmy o 11;00 a teraz jest godzina 14;00. Dziś tutaj zostajemy na noc i ruszamy jutro z rańca aby sprzedać Indianom do sklepików różne produkty. Na wyspach generalnie panują bardzo zaoatrzone zasady i generalnie co do fotografii bo bez pozwolenia nie wolno ich wykonywać a jak ktoś Cię zauważy to mogą zarządać tzw. "Multa - opłaty karnej" i te opłaty są tutaj wariactwem bo mogą Ci kazać płacić też za wkroczenie na plażę, z tego względu lepiej jest pytać o wszystko i o robienie zdjęć niż wykonywać je na hama gdy patrzą na Ciebie Indianie no chyba, że zna się technikę "sekretnej fotografii" tak jak ja. Zeszliśmy na ląd z Giselą i dwoma Urugwajczykami i szliśmy przez wioskę oglądając Indianki Kuna ubrane w kolorowe stroje, złote zawieszki, bransolety na nogach i rękach wykonane z koralików. Każda z kobiet ma krótko przycięte włosy i złoty okrągły kolczyk w środku nosa wychodzący po obu stronach przegrody nosowej. Mijamy małą szkołę gdzie mają właśnie lekcje małe dzieci Kuna. Dochodzimy do magicznego miejsca gdzie widać małą kokosową wysepkę i piękną plaże, mężczyźni pływają małymi łódeczkami tu i tam, po drugiej stronie znajduje się inna większa wyspa. Znajomi zostają tutaj aby pogadać a ja idę sam na zwiad wioski gdzie Indianie mieszkają w małych drewnianych szałasach z niskimi wejściami. Doszedłszy do któregoś z domków zobaczyłem trzy kobiety z dziećmi i zacząłem wypytywać trochę rzeczy aby mi przetłumaczyły w ich języku ale kobiety tutaj są bardzo nieśmiałe i też dużo z nich nie zna Hiszpańskiego to też zaprowadziły mnie do szałasu gdzie na hamaku bujał się mężczyzna i jest on mężem tej kobiety która mnie wprowadziła. 


Wypytuję go o zwroty w ich języku;

nue gambi - dzień dobry benue gambi - jak sie masz?
Igi benuga - jak się nazywasz?
Igi birga benica - ile masz lat?
Saila - ceremonia religijna
Spiewają i rozmawiają
Dada - słońce, dziadek
Ni - księżyc
Nuedi - dobrze
Demar - morze
Sapur - dżungla
Nisqua - gwiazda
Machigua - dziecko
Ome - kobieta
Yer tailegue - jesteś ładna
Nue gampi - miło poznać
Nana - mama
Baba - ojciec
Imar ochigana - owoce
Yer dailege - ładny
Dule masi - jedzenie tradycjonalne
Ua - ryba
Macheret - mężczyzna
Nega - dom
Ur - ulu- statek
Tupu - wyspa
Agu itomoga - nie rozumiem
Bab tummad - Bóg
Bee - jesteś

Bardzo ciekawą sprawą są liczby w języku Kuna bo używane są w zależności od kształtów;

Mataguen - 1 płaski
Kuaguen - 1 okragły
Uarguen - 1 pionowy
Goguen - 1 ubrania itp.

Co oznacza, że liczebniki do liczby 100 będą miały zupełne inne nazwy w każdym z przypadków - Cóż za skoplikowanie tutaj!

Birgambe gaka bake bag - liczba 18 !!!!

Wypytałem również o tradycję jakie tu panują oraz wierzenia to facet powiedział mi, że wierzą w Jezusa co mnie zdziwiło. Mają świątynie zwaną "Casa Sagrada" gdzie rozmawiają i śpiewają. Ceremonia małżeńska jakoś zatarła się z tradycji bo kiedyś gdy mężczyzna starał się o względy kobiety to musiał rozmawiać najpierw z jej rodzicami a teraz jak mówi jest nowocześnie i gdy kobieta i mężczyzna się wzajemnie lubią to dochodzi wiadomo do czego i tyle. Wygląda na to, że po Europejsku tutaj u Indian Kuna jeśli chodzi o seks. Dodatkowo mają ciekawą tradycję miesiączkowania u dziewczynek gdy jedna z młodych Indianek ma pierwszy okres w życiu maluje się jej całe ciało czarnym sokiem z rośliny "Jagua" na okres 5 dni aby powiadomić mieszkańców wioski o tym, że dziewczynka jest gotowa rodzić dzieci. Tutaj więc można wiązać się z kobietami w tak młodym wieku co jest nie do pomyślenia w normalnym cywilizowanym świecie. Facet który mi przekazał informacje ma na imię Beninicio i jest sparaliżowany od pasa w dół i ma poparzone ciało i jak sam mi opowiada miał wypadek z benzyną i jego ciało zostało poparzone w 95%. Zapisuje mu też parę tłumaczeń po Polsku i pokazuje zdjęcia gór z podróży i z takim podziwem je ogląda jakiego jeszcze nie widziałem u nikogo. Wręczam mu w podziękowaniu na pamiątkę monetę jednogroszową z Polski które specialnie zabrałem tutaj aby rozdawać je dobrym i pomocnym mi osobą. Fotografuję jego dzieci i wchodzę do drugiej chaty gdzie mieszka część jego rodziny i kupuję jedną puszkę zimnego napoju którą tam wypijam rozmawiając z nieśmiałymi Indiankami. Poten żegnam się z nowo poznaną rodziną Kuna i przechadzam się po kolejnych wąskich ścieżkach wioski oglądając kolejne osoby. Dzieci są bardzo zaciekawione i mnie zaczepiają i wypytują a ja korzystam z mojej sekretnej technki fotografi która polega na zawieszeniu aparatu na szyi i wykonywaniu zdjęć bez patrzenia naciskając spust gdy aparat zwisa koło brzucha w pozycji horyzontalnej. Mówię od teraz już dzień dobry w języku Kuna "Nue Gambi" na które mi odpowiadają dwie młode i piękne bliźniaczki z dużymi i kształtnymi piersiami i uśniechają się zaciekawione moim wyglądem. Przy linii brzegowej Indianie mają drewniane podesty które są toaletami a w innych kwadratowych umieszczonych w wodzie na palach trzymają też świnie. Po zwiedzeniu wioski wracam na statek i jem kolację a potem wskakuję do wody i pływam z jednym z Urugwajczyków. Potem wszyscy rozwieszają hamaki a ja układam matę na podeście, Gisela dostała fajny miękki materac do spania a Hiszpan - Carlos załapał się na hamak natomiast ja tam kozacko na mojej macie prawie pozbawionej powietrza, okryty kurtką idę w kimę. Od komfortu wygodnego spania zdążyłem się już odzwyczaić ciesząc się pełnią niezapomnianej podróży która ma teraz miejsce na Karaibskich wyspach San Blas!



Indianie Kuna


Obiadek na statku


Wioska Caledonia


Uczące się dzieci Kuna




mężczyźni wyruszają na połów i zbieranie kokosów


Kobieta wyszywająca "Mola" tradycyjne tekstylia


Indiańskie dzieci




Piękne, młode Indianki


i te brzydsze starze 


złote zawieszki i kolczyki w nosie oraz piękne kolorowe stroje


chrum chrum





21 lipiec 2015 Wtorek

W nocy padał deszcz także tezeba było wstać i zasłonić okna statku z tej strony z której zacinał deszcz. Rano wcześnie pobudka i witam się z członkami załogi i podróżnikami i ruszamy w drogę po odpaleniu silników. Nelson - czarnoskóry członek załogi ciągle nas rozbawia i śpiewa " y bailamos va chata" co znaczy " tańczymy va chatę - jeden z tradycyjnych kolumbijskich tańców" przeciągając wymowę i zmieniając tonację.

Podziwiam zieloną linię brzegową z górami, latające ryby które wyskakują z wody co jakiś czas. Już o 8;00 Dopływamy do pierwszej wyspy "Tubala" gdzie cumujemy i kapitan idzie awizować ludzi potem część z Indian Kuna przychodzi i kupuje różnego rodzaju produkty spożywcze. Potem dopływamy na większą wyspę "Mulatupu" gdzie zauważam pierwszego Albinosa czyli człowieka o białym kolorze skóry. Tutaj też jemy na obiad rybę która została wczoraj złowiona oraz oglądamy jakąś ceremonię gdzie do portu przychodzi pełno ludzi w tym Indianki w kolorowych strojach i stają przy brzegu gdzie stoi zacumowana mała łódź. Potem pojawiają się trzy z zasłoniętymi twarzami i wsiadają na łódkę, z początku myślę, że to jakieś wygnanie z wyspy czy coś ale potem przychodzą mężczyźni ze zwłokami owiniętymi materiałem i kładą na łódź płynąc na cmentarz gdy jedna z kobiet pochyla się i opłakuje zmarłego. Panuje całkowity zakaz robienia zdjęć bo Indianie mogą zarządać kary. Wykonując zdjęcia z łodzi w przypadku gdy ja nie mógłbym zapłacić to mogą rządać nawet 500$ od łodzi!! Trzeba więc uważać aby się nie wplątać w kłopoty bo Indianie są wrażliwi na punkcie zdjęć co szczególnie zauważyłem wczoraj na pierwszej wyspie gdy przechadzałem się po wiosce z aparatem zawieszonym na szyi to niektóre z kobiet i dzieci chowały się przede mną! Udało mi się cyknąć parę fotek z ukrycia tej ceremonii ale bez łodzi bo nie chciałem ryzykować. Gdy już wszyscy Indianie zakupili produkty odpływamy z portu i oglądamy kolejne przepiękne małe wysepki z palmami i plażami i to zupełnie bezludne! Wyspy San Blas to ok 370 wysepek z których podobno ponad połowa jest jest nie zamieszkana! Na wyspach żyje ok 35 000 osób w tym 40 wysepek jest zamieszkana przez Indian Kuna. Dopływamy na piękną małą wysepkę "isla pino" gdzie możemy się wykąpąć w krystalicznej wodzie i podziwiać plaże kokosowymi palmami. Schodzę jako jedyny z podróżników na ląd i mówiąc Indianom na przywitanie "Nue gambi" idę przez wioskę na tą plażę. Tutaj zabawiliśmy zaledwie ok 25 minut po czym ruszamy dalej do wioski przy linii brzegowej o nazwie "Mastupu" gdzie możemy się ponownie wykąpać tym razem skaczemy ze statku. Widoki niesamowite wyszło słońce i woda zmieniła kolor na taki jaki powinna czyli lazurowy a za nami jakaś mała wyspa z palmami ;). Wieczorem ok 18;00 dopływamy do większej wyspy "Ustupu" gdzie cumujemy ale do innego statku bo w porcie już są dwa zacumowane i aby zejść na ląd musimy przejść przez pokład dwóch statków . Tutaj mamy prysznic na zewnątrz przy porcie i w końcu pojawił się sygnał dla sieci komórkowej i znajomi z łodzi korzystają bo mają Panamskie numery z możliwością korzystania z danych. Jest też sklepik z dwoma ładnymi dziewczynami Kuna gdzie zakupuję ciastka i wypytuję o nowe rzeczy w ich języku np. Części ciała;

Nono - głowa
Saila - włosy
Uaia - uszy
Asu - nos
Ibia - oczy
Galla - usta ll(j)
Argan - ręce
Bina - serce
Nu - piersi , ptak
Saban - brzuch
Mali - noga
Naisor - stopa

Gdy sprawy językowe mam za sobą wracam z Carlosem na łódź i rozmawiam z ekipą podróży. A potem wszyscy idą w kimę ale w nocy budzi mnie deszcz który na mnie leci tak więc trzeba wstać i ponownie zasłonić okna bo walą takie pioruny i tak leje, że przez 10 minut oglądam co się dzieje i dopiero wracam do snu.



Hiszpan Carlos ścierający kokosa z którego będzie ryż


z kucharką Carmen








jeden z Albinosów zwanych tutaj "księżycowymi dziećmi "


Panamski Bronek


Ceremonia pogrzebowa na wyspie Mulatupu


Isla Pino



22 lipiec 2015 Środa

Rankiem wcześnie wstajemy, mam ochotę owoce i warzywa ale problemem jest to, że tutaj w tych lokalnych sklepikach i zarówno jak i na całej wyspie nie ma owoców i warzyw. Jedyne co można ogarnąć to kokosy i przy dobrym szczęściu ananasy. Akurat na statku obok do którego przycumowaliśmy widzę, że mają kokosy więc pytam czy nie podarowaliby jednego? Dostaje zaraz od faceta z załogi i mi go rozłupuje na miejscu i gdy usłyszał, że jestem z Polski od razu się cieszy i wykrzykuje "Lewandowski" bo bardzo dużo osób tutaj w Ameryce Płd. zna naszego zawodnika Roberta. Wracam na nasz statek i dzielę się otrzymanym kokosem z załogą. Przed samym odpłynięciem kupiłem jeszcze dwa za 0,80$ bo ten pierwszy był niesamowicie smaczny. Pierwsza wyspa do której dopływamy to "Mamitupu" gdzie jemy śniadanie przyrządzone przez naszą kucharkę Carmen, drugą wyspą jest "Achutupu" gdzie jako jedyny schodzę na ląd bo jakoś pozostali z załogi nie mają ochoty poznawać Indiańskiej ludności. Zapytałem kapitana ile tutaj zostajemy to powiedział mi, że godzinę. Przyłącza się do mnie młody chłopak i mówi, że mnie oprowadzi i idę z nim do domu pastora Kościoła Ewangelickiego gdzie dostaję pozwolenie aby zajrzeć do ich świątyni i zrobić zdjęcie. Potem przechodzimy pomiędzy szałasami i jesteśmy na plaży gdzie widać pięknie kolejną małą wysepkę oraz po drugiej stronie kolejną gdzie Indianie ładują kokosy do swoich małych łódeczek. Potem zauważam, że przyszli po mnie członkowie załogi pracujący na naszej łodzi i powiedzieli, że mnie szukają po wyspie bo odpływamy - tak więc dostałem ochrzan. Miała być godzina ale jednak wyszło na to, że wcześniej i wyszła lipa ale wyspę zwiedziłem. Następnie płyniemy podziwiając przepiękne małe wysepki w oddali. Jesteśmy w porcie na kolejnej "Ailigandi" gdzie zabawiamy jakiś czas dając czas ludziom na zakupy i zabierając puste butle gazowe które idą na dół w dziobowej części statku. Wieczorem dopływamy na wyspę "Playon Chico" gdzie w końcu mam dostęp do neta przez wifi na placyku gdzie gra w piłkę pełno małych Indiańskich dzieci. Nelson z Giselą poszli sobie na dach statku tak więc dziś "Titanic" pełną parą, mam nadzieje tylko, że nasza łajba nie podzieli jego losu ;).



Tak śpimy na łodzi





Indianie mieli Powstanie w 1925












wyspa za wyspą




ze statku też skaczemy


Wyspa Achutupu


Kościół w Achutupu




Mola które wyszywają Indianki Kuna




kokosowo




Jedna z malutkich kokosowych wysepek których tutaj ponad 360

23 lipiec 2015 Czwartek

Rano z Mauricio i Carlosem udaliśmy się na poszukiwania owoców i przeszliśmy przez most do pobliskiej szkoły gdzie sprzedają arbuzy ale jak się okazało najtańszy arbuz 2,5$ za którego nawet nie mam zamiaru płacić bo słyszałem, że tu można znaleźć za dolara ananasa tak więc ruszamy spowrotem do wioski mijając Indianki prowadzące dzieci do szkoły. Po wypytaniu lokalnej ludności która nam generalnie odpowiadała, że nie mają pojęcia gdzie zakupić Ananasa trafiamy do jednego sklepiku w którym facet powiada, że wie i prowadzi nas do jednego z szałasu gdzie udaje nam się w końcu kupić ten owoc. Wracamy na statek i dzielimy się jakże cenną zdobyczą z dużą ilością witaminy C.


Most w Playon Chico




Mała, Słodka Albinoska - jedna z księżycowych dzieci


Indianie budujący chaty



Statek odpływa z portu i pora ruszać w drogę poznawać kolejne piękne wyspy San Blas.
Dopływamy do jednej z nich "Ticantiki" gdzie woda jest czyściutka od razu hop do morza z dachu statku z Urugwajczykami. Zakładam maskę do nurkowania i podziwiam małą rafę koralową na której możemy stanąć bo głębokość tutaj się zmniejszyła do zaledwie 40 cm gdzie przy statku wynosiła dobre 5m. Chcemy wspólnie płynąć na plaże przy lini brzegowej ale zaraz nas nawołują ze statku żeby wracać i się nie oddalać tak więc wracamy spowrotem. Potem odpływamy i płyniemy długo bez postoju mijając liczne palmowe wyspy, niektóre z nich są bardzo małe może mają z 10m długości albo i mniej. W oddali daleko daleko widać za mgłą kolejne - tyle wysp w jeszcze moje oczy nie widziały.

Na ok 15;00 jesteśmy w Tupile gdzie zostaniemy na noc. Są to dwie połączone mostem wysepki - ta na której jesteśmy to "Corazon de Jesus - serce Jezusa" a druga "Nargana". Uprzedzono nas aby się tutaj nie kąpać bo pływają tu jakieś groźne krokodyle! Pierwsze co robię po zejściu na ląd to kupuję warzywa i owoce bo są zapakowane w worki tutaj w porcie. Kupuję 5 pomarańczy za dolara i 2 pomidory i marchewkę za które musiałem zapłacić chorendalnie wysoką cenę 1,40$! Ruszamy z Maurycym na drugą wysepkę potem do nas dołącza jego kompan i razem wspólnie gramy z chłopcami w piłkę nożną na jednej z uliczek wioski ale potem przegania nas jakąś kobieta bo suszy pranie i udajemy się na boisko piłkarskie koontynując grę w "głupka" która polega na tym, że wszyscy obecni ustawiają się w kółko podczas gdy jedna osoba wchodzi do środka i musi odebrać piłkę jednemu zawodnikowi i właściwie podać do innego wtedy następuje zmiana. Jest nas tyle, że zabierających w kole ustawiamy jako trzech i ja się nabiegałem sporo tutaj. Potem przed 18;00 gdy już wracamy na statek to zaczepia nas jeden z Indiańskich seniorów i się oferuje do pokazania rękodzieł które wyrabia. Na statku akurat trafiliśmy na porę kolacji którą jest "Pulpo" czyli przepyszna ośmiornica ryżem i jak dla mnie jest to najsmaczniejsze danie jakie zostało podane do tej pory. Potem dziadek o imieniu "Jesus" czyli Jezus zaprasza mnie do swojej chaty gdzie pokazuje małe drewniane figurki które wyrzeźbił. Oferuje nawet prysznic z wiadra dla mnie i dla innych członkóe załogi którzy zechcieliby się umyć. Myję się z błota po grze w piłkę a wieczorkiem ponownie wychodzę z łodzi i idę do pobliskiego drewnianego okienka gdzie jest część załogi i dostaję od kapitana statku piwko. Sam potem zakupuję kolejne marki Balboa i dołącza do mnie Maurycjusz z którym piję dwa kolejne w tym jedno w pobliskim barze. Cena za puszkę 1$ ale i tak warto było zapłacić 2 dolce aby w końcu napić się czegoś zimnego i chmielowego ;) ale nie samym chmielem człowiek żyje także trzeba było jeszcze zapalić fajkę pokoju z Mauricio. Wieczorem po powrocie na statek zaprezentowałem mój instrument "drumla/jaw harp/harpa de boca" na którym brzdękam sobie czasem ;)






Piraci z Karaibów - Kapitan Jack Sparrow na pokładzie !!


Po ataku piratów !




24 lipiec 2015 Piątek

Dziś ostatni dzień podróży bo mamy po południu dopłynąć do naszego miejsca docelowego "Miramar". Wcześnie rano bo już o 6;00 wypływamy z portu i od tego momentu dopiero zaczynają pojawiać się niezliczone ilości wysepek większych i mniejszych. Płyniemy przez długi czas gdzie zaczyna się obszar turystyczny bo przy niektórych wyspach zacumowane są prywatne jachty, drewniane domki osadzone na palach w morskiej wodzie robią wrażenie. Ok godziny 11.00 jesteśmy na malutkiej wysepce "El Porvenir" gdzie cumujemy statek do okrętu marynarki wojennej. Tutaj będziemy musieli okazać potem nasze paszporty bo to jest jakiś ważny punkt kontrolny ale najpierw wszyscy rozkoszujemy się urokami wyspy. Piękna woda, piasek z kokosowymi palmami, wszyscy skaczemy do wody a potem nurkuję i wyławiam Karaibską, piękną rozgwiazdę całkiem inną niż widziałem w morzu śródziemnym czy będąc na wyspach Kanaryjskich. Potem po relaksie idziemy do biura z paszportami które nam sprawdzają i opuszczamy tą piękną wysepkę.


przepyszna Karaibska Ośmiornica omnomnom






Robinson Crusoe czy Castaway?




w raju !!




Estrella del Mar ♥




Piraci z Karaibów


z piratką kucharką Carmen
Dopływamy ok 14;00 do Miramar gdzie każdy z nas podróżników wyruszy w krótce własną drogą ale cel jest ten sam - Meksyk! Posilamy się ostatnim obiadem na łodzi przyrządzonym przez Carmen, facebookiem już się wcześniej po wymienialiśmy. Dziękuję kapitanowi za przyjęcie mnie na darmowy i wspaniały rejs. Gisela od razu łapie stopa do miasta Colon do którego wszyscy zmierzamy. Żegnam się z nią śląc jej dobrą i pozytywną energię na jej podróż. Pozostała część załogi czyli ja, Carlos i Mauricio wraz ze swoim kumplem chcemy wyruszyć jutro z rańca. Juan Carlos który zaprosił mnie na łódź zaprasza nas do siebie do domu gdzie mieszka ze swoją żoną i dwójką dzieci. Idziemy tam wspólnie i kładziemy nasze rzeczy w pokoju. Następnie rozłupujemy dwa kokosy maczetą i wypijamy z nich mleczko a potem konsumując zawartość. Juan Carlos zaprasza nas na wieczór na ośmiornicę którą mają zamiar przyrządzić dla nas a my tymczasem idziemy na plażę w poszukiwaniu kolejnych kokosów a potem Maurycy z kolegą wraca na naszą łódź ja na chwilę też gdzie załapuje się ba piwko od załogi drugiego statku i zabieram jedno na Carlosa bo ten podróżnik - rowerzysta nie ma pieniędzy tak więc nie kupi sobie bronka. Wypijamy nasze piwka wspólnie a potem idziemy pod małą szkołę przy plaży bo jest tam otwarte wifi. Ja szukam jakiegoś couchsurfingu na jutro w Colon i znajduję pewnego faceta który mi odpisuje, że będę mógł zostać u niego mieszka w domku z widokiem na plaże ale w zamian za pracę 4 godziny dziennie. Zgadzam się na propozycję tego couchsurfingu i potem wracamy do domu Juana Carlosa gdzie po prysznicu idziemy do domu jego rodziców na pyszną kolację z ośmiornicy. Urugwajczycy postanawiają spać na naszym statku który wciąż stoi zacumowany w porcie także mi i Hiszpanowi przypada ten pokoik gdzie śpimy na materach.


rozłupuję kokosy tonami


i śmigam na ramieniu z maczetami


taaakie kraby !!

1 komentarz: