wtorek, 16 czerwca 2015

Miasto Armenia i trekking w górach "Los Nevados"


5 czerwiec 2015 Piątek

Rano po spakowaniu wszystkich rzeczy witam się ze znajomymi i dostaję na śniadanko trochę ryżu z mięskiem oraz wcinam owsiankę i po ogarnięciu się żegnam z Franqui'm i wsiadam na motor jakiegoś faceta który właśnie jedzie do wioski. Po drodze gdy jedziemy wraca Faisuri z którą rownież się żeganam  i już po chwili jestem na wiosce i  dzwonię do tego Murzyna Tico który tutaj mnie przywiózł tą brujitą i teraz ma mnie odebrać. Mówi mi że będzie na torach za ok 20 min ale gdy byłem na stacji czekałem kolejne 40 minut i wykonałem dwa telefony z zapytaniem gdzie on się podziewa w ogóle bo zapłaciłem mu za przejazd w dwie strony. Słyszący to obok Murzyn z którym gadałem słysząc to się oburza i każe mi dać telefon i że on z nim pogada. Dowiaduje się że on jest w Buenaventura ale przyśle kogoś innego po mnie i zjawia się po chwili jakiś chłopak tym pojazdem brujitą i pytam czy przyjechał po mnie? On mi odpowiada, że tak i każe wsiadać na platformę z motorem i jedziemy! Podobno niedługo ma przejechać torami pociąg, który kursuje 2-3 razy dziennie pomiędzy Cali a Buenaventurą tak więc co jakiś  czas mój kierowca zatrzymuje się i wyłącza silnik aby nasłuchiwać zbliżającego się pociągu. Najpierw nadjeżdza z na przeciwka kolejna brujita obładowana ludźmi i wysiadamy z naszej po czym wyciągam plecak a kierowca znosi z torów ten dziwny pojazd aby tamci mogli przejechać a zaraz po nich słychać zbliżający się pociąg towarowy który już po chwili przejeżdza trąbiąc. Potem spowrotem brujita trafia na tory i jedziemy dalej i już tym razem z większą prędkością i dojeżdzamy do stacji w Cordoba Tam już tylko napełniam  butelkę z wodą i ruszam przez wiszący most do głóenej drogi opuszczając tą cudowną krainę



Tak się śmiga wiedźmą

śmigam i ja


Droga jest w stanie naprawy i ustawiam się w cieniu mostu łapiąc stopa ale za cholerę nic się nie chce zatrzymać i to chyba z powodu podwójnej ciągłej w tym miejscu. Przejeżdzają tutaj takie płatne jeepy jadące gdzieś wyżej w kierunku miasteczka  "lobo guerrero" gdzie muszę obrać drogę na miasto Armenia aby udać się potem w góry. Zatrzymuję jednego z tych jeepów i wyjaśniam że podróżuje autostopem i pytam kierowcy czy nie mogłby mnie podrzucić wyżej gdzie będzie mi łatwiej coś zatrzymać. Kierowca mówi abym wsiadał więładuję się do środka z plecakiem i jadę z murzynami w górę doliny dojeżdzając do jakiegoś miasteczka które jest ostatnim przystankiem dla tego jeepa i jeden z wysiadających czarnoskórych wręcza mi 5000 peso mówiąc abym sobie coś kupił ;). Niedość że przejechałem jeepem za darmo to jeszcze dostałem ok 2$ gotówki za którą na pewno kupię sobie potem coś do jedzenia. Tutaj jest jakaś kontrola policji i samochody nie chcą się zatrzymywać ale idę wyżej i próbuję na zatoczce gdzie znajduję kierowcę tira który jedzie w kierunku miasta Armenia ale potem odbija na BogotęŁaduje się z plecakiem do kabiny i jedziemy przez zielone doliny gór Kolumbii lecz kierowca nie jest zbyt rozmowny. Wysiadam gdzieś koło jakiegoś ronda gdzie kupuję sobie w przydrożnym namiocie 5 bananów bo  nie mam już nic do jedzenia, po posileniu się nimi jestem na rondzie gdzie trafia mi się kolejny kierowca tira marki keenworth i wita mnie po Angielsku "hello my friend" co jest dla mnie zaskoczeniem. Plecak każe mi położyć pomiędzy kabiną a naczepą i gdy wsiadam do kabiny mówi abym zaczekał i podkłada mi pod nogi szmatę abym nie pobrudził podłogi. Po chwili zaczynam rozumieć czemu bo cała kabina jest olśniewająco czysta że tak czystej jeszcze nie widziałem ;). Kierowca tira jest tylko o 3 lata starszy ode mnie i się bardzo cieszy, że mnie zabrał bo po pierwsze jestem pierwszym Gringo a po drugie chce praktykować Angielski. Jedziemy więc i rozmawiamy w dwóch językach on nazywa mnie swoim profesorem ja go też proszę aby mnie poprawiał gdy mówię do niego po Hiszpańsku. Gdzieś po drodze zatrzymuje się i kupuje mi zimny sok z trzciny cukrowej który jest przepyszny a potem na stacji  benzynowej gdzie tankujemy wręcza mi 10 000 peso i każe iść do restauracji i kupić coś do jedzenia. Posiliłem się zupką i drugim daniem którego nie byłem w stanie zjeść całego więc mi zapakowano na wynos. Po powrocie zauważam, że on czyści przednią szybę mi się wydawało jak jechaliśmy iż była w stanie perfekcyjnym ale może się mylę. Dojeżdzamy do momentu gdzie odbija droga na Armenię a on śmiga do góry tutaj się żegnam z moim kierowcą Felipe i on zaprasza mnie do miasta Medellin gdzie mieszka a i na drogę wręcza mi puszkę tuńczyka, ciastka i 5000 peso ;). Idę kawałek do straganów przy drodze gdzie sprzedają słodycze i owoce i korzystam z okazji gdy zatrzymuje się kolejny ciężarowy jadący do Armenii. Zawozi mnie do jakiejś wioski o nazwie "La Irlanda" czyli Irlandia, kurdę co oni tu mają z tymi nazwami jestem w Irlandii a jutro 20 km dalej wjazd do Armenii? Haha tutaj ludzie nawet nie zdają sobie chyba sprawy że w Europie mamy kraj o tej nazwie. Jest już ciemno tak więc na noc nie wjeżdzam do miasta a idę szukać miejsca na kemping tutaj w tym miejscu i skręcam w boczną drogę gdzie jest jakiś ogrodzony biały budynek tam pytam chłopaka czy mógłbym rozbić namiot na jedną noc tylko bo jutro z rana jadę do miasta Armenia. Chłopak przyprowadza matkę której wyjaśniam całą sytuację i skąd jestem i zostaję wpuszczony do środka gdzie jest tutaj też mały piesek który ciągle szczeka. Ten budynek to jest szkoła dla dzieci i ta kobieta mieszkaka tutaj wraz ze swoimi dziećmi. Rozbijam namiot na posadzce na zewnątrz jadlni a potem kobieta zaprasza mnie na kolację; pyszną zupkę warzywną i ryż z mięsem oraz napój z Paneli czyli trzciny cukrowej. Pokazuję im zdjęcia z podróży i opowiadam o przebytej trasie, a chłopakowi podaję adres mojego bloga który chciał. Kobieta ma sześcioro dzieci co jest tutaj normalką i to jest w separacji z mężem już od lat i jak widać można jakoś fukcjonować w normalnych warunkach i pracują tutaj w szkole. Potem idę spać do mojego namiotu który przeniosłem do jadalni koło gniazdka gdzie mogłem korzystać z telefonu bez utraty poziomu baterii ;).



Autostop w kierunku Armenia

kemping w szkole 

6 czerwiec 2015 Sobota

Rano dostaję od  Lorian kawę i francuską bułeczkę na śniadanie i pyta mnie czy kurczaka z  ryżem który został mi z wczoraj i jest z lodówce chcę aby podgrzać dla mnie. Decyduję się zjeść go jako śniadanie a po posiłku gdy już jestem spakowany i gotowy do drogi Lorian wręcza mi na drogę mleko w proszku i dwa duże kawałki paneli za które serdecznie jej dziękuję i żegnam się z nią i jej wnuczkiem bo reszta domowników jeszcze śpi. Na drodze jest totalna lipa ze stopem potem udaję się z buta na jakieś rondo ze 2 km dalej i zatrzymuje faceta na motorze i mówi mi, że podrzuci mnie kawałek ale do kontroli policji bo nie mam kasku. Z miejsca gdzie się zatrzymuję biorę autobusik do miasta bo zaledwie jest tam 4 km a nie chcę tracić czasu i energii na kolejnego stopa czy marsz. Wysiadam gdzieś  niedaleko centrum więc odrazu tam idę i po drodze pytam faceta gdzie złapie autobus do Salento - miasteczka które jest miejscem wypadowym w góry i on informuje mnie uprzejmie, że tutaj zaraz na tej ulicy koło której jestem zatrzymuje się właśnie autobus. Skontaktowała się ze mną już wczoraj moja przyjaciółka Margarita z Cali u której mieszkałem ponad 2 tygodnie i powiedziała, że jeśli chcę to może do mnie dołączyć bo ma jutro wolne ja oczywiście się zgadzam poczekać do jutra. Czas w mieście Armenia w którym właśnie jestem  mam zanmiar wykorzystać na szukanie punktu napraw telefonów bo moja ukochana nokia e52 totalnie padła i nie chce się włączyć. Po drodze zwiedziłem ze 2 Kościoły i parki gdy doszedłem do jednego z centrów handlowych znalazłem ten serwis który mi polecono. Facet powiedział że na 17.00 jest w stanie wgrać nowego softa tak więc nie pozostaje mi nic innego jak poczekać. Jem obiad za 4 tys peso i udaje mi się też kupić duży worek z boldo za 5000 i potem odpoczywam w parku aż do godziny 17.00 a potem wracam do serwisu ale jednak lipa i nie dało się przywrócić telefonu do działania no cóż może innyn razem w innym mieście teraz śmigam na ten autobus do Salento. Mam farta bo gdy jestem na tej ulicy autobus właśnie stoi i czeka ale trzeba zabulić 4000 peso. Po ok 45 min jazdy jestem w miasteczku ale na pierwszy rzut oka widaćże jest ono cholernie turystyczne tym bardziej że jest już po zmroku i na dodatek jutro jest Niedziela a w Poniedziałek wolne bo jest Boże Ciało zwane tu "Corpus Cristi". W miasteczku sprzedaje się pełno jedzenia teraz a szczególnie Arepy z serem ja wole zjeść bardziej ekonomicznie i kupuję w sklepie prawie pół kilo sera i bułki które jem na placu głównym a potem pyszną panelę. Znajduję za miasteczkiem miejsce na kemping w małym kanionie gdzie jest jakieś gospodarstwo i obserwuję pełno migających świetlików co jest niesamowicie piękne. Jutro przyjeżdza Margarita po południu i idziemy w góry ;)






Polska????


Witamy w Armenii

Właściciel Biedronek w Polsce - Jeronimo Martins opanował już Kolumbię!! Sklepy Ara czyli Polska Biedronka !

7 czerwiec 2015 Niedziela

Rankiem po spakowaniu namiotu idę do miasteczka na tą główną turystyczną ulicę ale o tej porze nie ma zupełnie nikogo. Na wprost są schody prowadzące do góry na punkt widokowy po chwili jestem już na górze a oprócz mnie są tutaj jedynie dwie osoby rozkładające namiocik z napojami i piwami dla turystów którzy się tutaj w krótce mają zjawić. Korzystam więc z uroków tego miejsca i podziwiam widoki na całe miasteczko Salento w dole a potem gdy szykuje owsiankę pod krzyżem na górze facet od namiotu z napojami rozmawia ze mną i gdy się dowiaduje, że już od ponad roku podróżuje po Ameryce płd. to wręcza mi dwa banany które mogę teraz dodać do owsianki ;). Kawałek niżej jest kolejny punkt widokowy tym razem na piękną zieloną dolinę gdzie leży Cocora czyli punkt znajdujący się bliżej gór i szlaków górskich do którego trzeba się udać potem. W miasteczku ogarniam jakąś badziewiastą mapę w centrum informacji turystycznej na placu ale się dowiaduje, że niby od Concora trzeba z przdwodnikem iść dalej a jak nie to potem jak mnie złapią to mnie deportują i niby jakieś pozwolenie trzeba mieć gdzieś trzeba dzwonić bla bla bla. Jak się potem okaże to są totalne bzdury !! Potem znajduję w miasteczku na rogu placu genialną mapę z opisami szlaków i odległościami i nawet czasem przejścia a nie jak ta gówniana mapa co otrzymałem z punkcie informacji turystycznej - ja nie wiem co za ludzie tam pracująŁaduję potem baterie w sklepie ze sprzętem turystycznym a następnie jem kanapki i czekam na Margaritę bo dzwoniła i powiedziała, że wyjechała już w stronę Salento. Witamy się gdy przyjeżdza ok 14.00 i kupujemy prowiant na wędrówkę (ser,bułki,pomidory,2 puszki tuńczyka,banany,pomarańcze, makaron,2 piwka poker,napój gazowany) i potem z placu odjeżdzamy jeepem w stronę Cocora. Po 20 minutach jesteśmy na miejscu skąd ruszamy w górę ogarniając trasę na mapie i pytając lokala o tempo do punktu docelowego. Mamy zamiar dojść do miejsca zwanego Estrella del Aqua oddalonego stąd ok 10km ale że zaczynamy wędrówkę ok 16.00 to chcemy dojść  dzis do Acaime 2770m 5km stąd gdzie można obozować. Ruszamy ścieżką która wraca mnóstwo turystów, idziemy zieloną doliną widząc w górze wysoką skałę. Potem już wkraczamy w strefę tropikalnego lasu ale zaczyna trochę kropić i ścieżka też jest mokra i błotnista. Przechodzimy ok pięć czy sześć mostków biegnących nad rzeką i ok 18.00 jesteśmy w tym miejscu gdzie widnieje napis "Acaime" i jest to jakieś małe gospodarstwo gdzie można obozować i za wejście się płaci 5000 peso potem za kemping od osoby drugie tyle. Decydujemy się iść kawałek dalej i znaleźć jakieś miejsce na rozbicie  namiotu ale bez opłaty i znajdujemy ogrodzony teren należący do tego Acaime ale jest tu mała bramka którą przechodzimy i rozbijamy namiot na ścieżce za darmo ;). Potem schodzimy spowrotem kawałek nad rzekę aby się umyć lecz bardzo szybko bo woda jest niesamowicie zimna i wracamy do namiotu.


Super turystyczne miasteczko - Salento

kocham tutejsze ptaki

Widok na Salento

w każdym miejscu żołnierze patrolujący teren przed grasującącymi tu oddziałami Guerrilli




plac w Salento



8 czerwiec 2015 Poniedziałek

Dziś z Margarittą po zjedzeniu owsianki i spakowaniu namiotu udaliśmy się wyżej błotnistą i stromą ścieżką w kieruku " Estrella de Aqua" oddalonego ok 5km od miejsca w którym obozowaliśmy i zajeło nam to ok 3h od 8.20 - 11.30 jakoś i przy czym zatrzymywaliśmy się w celu odpoczynku bo Margarita nie miała wiele sił idąc z ciężkim plecakiem. Po dotarciu na miejsce okazało się że jest to zielony i w miarę płaski teren a w oddali jest domek. Najpierw odpoczeliśmy na trawie susząc rzeczy w tym mój namiot i popijając piwko "Poker". Gdy zaczęło znów kropić zebraliśmy się do domku gdzie pewien młody chłopak tutaj żyje z rodzicami i mają krowy, kaczki oraz kury a dla turystów sprzedają napój z paneli z serem i bułką za 4000 peso tak więc wędrowcy mogą się posilić. Wchodzimy więc do kuchni i gdzie popijamy ten słodki napój z trzciny cukrowej i posilamy a nastepnie gdy przestaje padać oglądamy cały teren gdzie płynie tuż obok rzeka. Latają również kolorowe ptaki którym robię z trudnością zdjęcia bo są kawałek w oddali. Potem z na tyłach gospodarstwa rozbijamy kemping dlatego że moja przyjaciółka musi jutro z rana wracać do pracy tak więc nie ma sensu iść wyżej bo będzie miała ona mnóstwo kilometrów potem do przejścia spowrotem. Idziemy też nad wodospad kawałek dalej ale woda a w tym miejscu jest lodowata tak więc kąpiel trwa chwilę bo jest tak zimna że nóg nie czuję. Wieczorem miałem zamiar przyrządzić posiłek w tej kuchni nieodpłatnie używając pieca ale okazało się, że chłopak gdzieś wybył także zadowolilośmy się kanapkami z serem i słodką guayabą popijając mleko w proszku.


z Margarittą - gotowi do wędrówki


kemping gdzieś w tropikalnym lesie

Poloco



Tak w Kolumbii gra się w Pokera!



Kemping na gospodarstwie Estrella del Aqua

9 czerwiec 2015 Wtorek

W nocy padało a więc namiot jest mokry, ogarniamy rzeczy i idziemy do chatki gdzie na ogniu gotuję owsiankę którą spożywamy z bananami i panelą. Po śniadaniu pakujemy się i odprowadzam Margarittę do bramy wyjściowej z gospodarstwa bo ja ruszam w góry wysoko w kierunku wulkanu Tolima a ona spowrotem do Cocora i potem do Cali gdzie spędziłem z nią prawie 3 tygodnie. Dziękuje więc jej za wyśmienicie spędzony czas i za to, że mogłem poznać tak dobrą osobę z tak pozytywną energią;) Mam nadzieję oczywiście na ponowne spotkanie tylko nie wiem kiedy no cóż teraz pozostaje jak narazie kontakt telefoniczno-facebookowy. Ja ruszam w stronę kolejnego gospodarstwa tzw. "Finca Primavera" stąd ok 7km ale zaczyna padać deszcz i wyżej droga jest cholernie stroma i błotnista z tym że błoto osiąga w niektórych miejscach na spokojnie 30cm także staram się iść jakoś omijając te miejsca i uważając żeby się nie przewrócić i nie upaćkać. Wyżej już dochodzę na wysokość 3590m do jakiegoś miejsca gdzie droga jest mniej błotnista i kończy się tropikalny las deszczowy a zazcynają tereny z żółtawymi trawami i jakimiś krzewami ale wyżej znów zaczyna się błoto bo ścieżka jest wydeptana przez muły i konie ale znajduję rozwiązanie bo po obu stronach ścieżki znajdują się wąskie pasma ziemi z trawą po których idę i przeskakuję z jednej na drugą i nie dlatego żeby nie było mokro w butach bo już jest ale dlatego żeby nie zaliczać poślizgów i się nie wypierdzielić. Cały czas pada deszcz odkąd wyruszułem tak więc jestem już cały mokry ale po 3,5h wędrówki o 12.40 dochodzę do tego gospodarstwa na 3680m i witają mnie dwie kobiety z dwójką małych dzieci. Ściągam z siebie mokre ciuchy i rozwieszam do wyschnięcia i przebrany i zmęczony wchodzę do kuchni witając z mieszkającymi tutaj i pytam czy mógłbym sobie przyrządzić posiłek bo mam makaron, tuńczyka i pomidora. Kobieta mówi, że jak oni skończą gotować to jak najbardziej. Przychodzi w międzyczasie inny wędrowiec wracający spod szczytu wulkanu Tolima gdzie był przy lodowcu ale jak sam mówi szczytu nie widział bo wszystko było we mgle. Pochodzi z Hondurasu a aktualnie mieszka w stolicy Kolumbii - Bogocie i mieszkał przez rok w Peru i zna te góry po których wędrowłem - Cordilliera Blanca jak dla mnie będące na chwilę obecną najpiekniejszymi i  najwyższymi górami po których dotychczas wędrowałem. Na piecu gotuję makaron i herbatę z boldo a potem posilam się ogromną pocją tuńczyka z makaronem i pomidorem. Stąd mam zamiar dojść do jeziora "laguna encanto" 3880m a do przejścia stąd jest 6,4km i to w dwie i pół godziny bo jest 16.00 potem zapada zmrok. Rodzinka mówi mi, że z jeziora drog prowadzi do gorących źródeł a stamtąd można przejść dalej do wioski Juntas i potem do dużego miasta Ibague po drugiej stronie gór nie wracając spowrotem do Salento lecz droga jest cholernie długa. Dziękuję rodzince za gościnę i informacje i wyruszam dalej. Tak w ogóle to sprzedaje się tutaj na gospodarstwie np. Pół kilo sera za 4000 peso, śniadania i obiady za 8000. Pada teraz mniej i ścieżka biegnie teraz bardziej po płaskim ale wciąż pełno błota które staram się omijać dalej wyłaniają się z mgły skalne szczyty i przez chwilę widać kawałek ośnieżonego szczytu wulkanu Tolima 5215m. Jestem wyżej ale jeziora dalej nie widać więc ugniatam trawę i rozbijam namiot bo jest już ciemno i potem gdy siedzę sobie już w namiocie słyszę jakieś szelesty o materiał mojego namiotu, włączam latarkę i zauważam małego czarnego pieska ale nie wiem czy jakiś dziki czy nie więc każe mu uciekać. Jutro z rana przydałoby się dojść do tego jeziora.

teraz już samotnie na szlaku

posiłek w górskiej chacie "Finca Primavera" 3660m

przysonięty chmurami wulkan Tolima 5215m
10 czerwiec 2015 Środa

W nocy padało i pada do tej pory a ja rozwiesiłem pare ubrań do wyschnięcia które są teraz bardziej mokre niż suche. Gdy wychodzę z namiotu za potrzebą patrzę a koło niego leży skulony ten mały czarny piesek nazwijmy go włóczykijem i wołam ale się nie rusza dopiero gdy podchodzę podnosi głowę i patrzy na mnie. Robi mi się smutno bo spał na zewnątrz gdzie w nocy zapewne było kilka stopni i do tego padał deszcz tak więc po śniadaniu oddaje mu sporą część owsianki z bananami i posłodzoną panelą a potem jedną z moich bułek. Gdy pakuję namiot on dalej leży i chyba nie ma zamiaru się ruszyć ale wstaje i biegnie w górę poszczekując ja nie wiem czemu ale po chwili zauważam faceta na koniu za którym jest kolejny koń a z przodu biegnie pies. Przejeżdza tuż obok, korzystam z okazji i pytam go jak daleko do jeziora "Laguna Encanto". On mi na to, że 10 min drogi zaledwie, gdy odjeżdza po spakowaniu namiotu ruszam w drogę mobilizując włóczykija aby się ruszył i udał ze mną bo pewnie się zgubił i jak go zostawie to umrze z głodu. Ucieszony merda ogonem i podskakuje ze szczęścia biegnąc przede mną i ciesząc się, że nie jest już sam. Jest bardzo pochmurno i nici z widoku na wulkan Tolima ale chociaż dobrze że przestało już padać. Po chwili widać już to małe jeziorko "Encanto" 3880m przechodzę na jego drugą stronę i widok jest o wiele ładniejszy z tej strony i dodatkowo rosną tutaj te dziwne rośliny "Frailejon" mniejsze i większe a po lewej stronie odsłoniła się jakaś wysoka i skalista góra, lekko przyprószona śniegiem. Widać w oddali w dole płaską dolinę do której zmierzam bo znaki wskazują w tym kierunku do gorących źródeł "termas cañon". Mijam jakieś jaskinie o których wspominał ten podróżnik iż można tam nocować, dalej w dole te rośliny frailejon są tak wysokie że takich jeszcze nie widziałem bo mają ok 4m. Ktoś mi w wcześniej powiedział, że rosną one 1cm w ciągu roku to znaczy iż ten potrzebował 400 lat aby urosnąć do takich rozmiarów! Ruszam z włóczykijem dalej i wchodzimy na ogromne płaskie pole w dolinie gdzie pasają się krowy które potem nas otaczają i chcą zaatakować pieska, ja w sumie jestem też otoczony przez te byki z rogami tak więc trzeba się zbierać z tego pola szalonych krów a poza tym nie ma czasu do stracenia bo droga przede mną długa do termów potem do jakiegoś miasteczka Juntas a stamtąd do Ibague. Znaki wskazują drogę "termas cañon→" ale nie jest napisana odległość tak jak wcześniej a jedynie kierunek. Ścieżka schodzi do wąwozów z rzeką a potem pnie się ostro w górę co jest dziwne bo dolina biegnie w dół w całkiem innym kierunku ale potem zauważam znak "Juntas-Ibague→" także czuję się bezpiecznie bo jest tutaj mnóstwo innych ścieżek wydeptanych przez krowy i można łatwo zboczyć z trasy i się zgubić. Cały czas jest pochmurnie ale na szczęście nie pada w przeciwieństwie do dnia wczorajszego. Włóczykij na zmianę biegnie przede mną lub za i finalnie widać w dole jakąś chatkę z flagami, pasającymi się końmi i małym bajorkiem wyglądającym na te termy. Schodzę na dół i przekraczam rzekę o pomarańczowym kolorze i dotykam i rzeczywiście cieplutka! Wchodzę na posejsę z włóczykijem który zaraz rozkłada się na trawie a ja idę do środka chaty wyłożonej plastykowymi foliami w środku jest piecyk, sterta garnków i jakieś rzeczy spożywcze w postaci makaronów i przypraw. Wołam "Hola!!" Ale nikt nie odpowiada tak więc jestem sam a właściciele gdzieś wybyli. Jest tutaj mały budyneczek z jakimiś gratami i rzeczami i kolejny mały doprowadzający gorącą wodę do zbiornika gdzie są te gorące zródła a widok wody przypomina ten sam co w termach na wulkanie Azufral gdzie udałem się z moją koleżanką z Niemiec. Rzeczy mam przemoczone a więc rozwieszam je do wyschnięcia na sznurku wraz z namiotem który zawisa na tablicy informacyjnej a ja przy okazji ją czytam i widzę, że do tego całego miasteczka Juntas jest 50km! Dobrze, że nie stąd tylko z Cocora skąd wyruszałem z Margarittą a stąd jakieś ponad 20km także trzeba się zrelaksować w gorących źródłach przed dalszą wędrówką ale najpierw obiad. Rozpalam ogień w piecyku i wsypuje makaron, korzystam z soli i zauważam że u góry jest jakąś zupa pieczarkowa tak więc rezygnuję z pomysłu na tuńczyka i makaron i podkradam trochę zupy i wsypuję do wody z makaronem. W drugim otworze zaparza się herbatka z liści boldo potem już tylko rozkoszuję się smakiem zupy a raczej gulaszu grzybowego ;). Sporą część jedzenia oddaję włóczykijowi który jest wygłodzony a sam udaję się na tyły i idę do gorących źródeł i ściągam z siebie wszystko i na waleta wbijam do  cieplutkiej wody!! Chyba nie ma nic piękniejszego być w takim miejscu otoczonym przez wysokie góry i podnóża wulkanu Tolima i relaksować się po ponad 4 godzinach ciężkiej wędrówki z ciężkim plecakiem. W tym gorącym jeziorku jest głęboko że można nawet sobie popływać, potem zaczynaa padać deszcz a więc wybiegam jak wariat na golasa i lecę ściągnąć rzeczy sznurka i schować buty ale nie wiem czy i tak mogą być bardziej mokre. Wracam wody i naprzemiennie wychodzę z niej chłodząc się w deszczu i zimnym wietrze i grzejąc się w ciepełku. Spędzam w wodzie chyba z dobre 2 godziny do momentu gdy widzę nadjeżdzające na koniach z góry osoby jadące w moim kieruku, zapewne są to właściciele tego miejsca. Zakładam na siebie spodnie i idę do domku gdzie mam swoje rzeczy i przebieram się i potem witam z chłopakiem który przyjechał tutaj z Juntas wraz z dwoma innymi mężczyznami i kobietą z dzieckiem. Przyjechali z Juntes do którego się udaję pakując właśnie swoje rzeczy bo jest już po 16.00 a więc mam jakieś dwie godziny zanim zapadnie zmrok. Zostawiam rodzince puszkę tuńczyka w zamian za użycie zupy grzybowej i ruszam w drogę ale bez mojego pieska włóczykija bo nie mogę go odnaleźć i biedny na pewno się przestraszył tych ludzi na koniach i dużego psa który przybył wraz z nimi i gdzieś uciekł. Droga kręta i błotnista z kamorami prowadzi w górę i potem jestem na jakiejś przełęczy na 4000m i w końcu zaczynam schodzić w dół dochodząc do doliny z mnóstwem frailejonów i widokiem na wulkan Tolima przykryty czapą z chmur i rozbijam tutaj namiot.

panorama kemping


jezioro Encanto pod wulkanem Tolima


Takieeee Frailejony !!

Z moim towarzyszem włóczikijem



Dżdżownica gigant



zupa pieczarkowa w górskiej chacie

gorące źródła

widok a termy


kolejny kemping pod wulkanem Tolima
11 czerwiec 2015 Czwartek

Myślałem, że wczorajsze gwieździste niebo zwiastowało dobrą pogodę na dziś ale jak się okazało zaczęło padać i ponownie nici z widoków na wulkan Tolima oraz z suszenia ubrań na plecaku. Wstałem wcześniej i wyruszyłem w drogę już o 6.40 idąc już tym razem w dół doliną podążając wyznaczonym szlakiem i doszedłem do miejsca gdzie w dole ukazały mi się jakieś dwa małe gospodarstwa z pastwiskiem dla krów i gdy tam zszedłem zagubiłem ścieżkę bo doszedłem do rzeki której nie można było przekroczyć. Zawróciłem i otworzyłem kolejną bramkę na posiadłość i doszedłem do budynku który okazał się małą szkołą "Escuela de Salto" i zawołałem dzień dobry - "hola!" I wyszedł młody mężczyzna. Zapytałem czy to jest droga do Juntas ale on mnie zaprosił do środka i że mi wyjaśni za chwilę, wszedłem więc do środka i powitała mnie kobieta w średnim wieku i siedzący w rogu na podwyższeniu starzec a następnie dwóch małych chłopców którzy weszli po mnie. Dostałem śniadanie w postaci gorącego kakao i trzech małych bułeczek w międzyczasie gawędząc sobie i opowiadając skąd przybywam. Ludzie dopiero zaczynają sobie kojarzyć Polskę gdy wspominam o Naszym Papieżu "Juan Pablo II". Wymieniam się doświadczeniami z  Ekwadoru z tym chłopakiem bo był tam i zna trochę miejsc. Dziękuję uprzejmie za śniadanko i zbieram się do dalszej drogi bo jest przed 9.00 a przede mną ok 5h wędrówki do miasteczka Juntas a i tak już jestem zmęczony po dojściu tutaj a najgorsze jest to że ponownie trzeba się wspiąć na górę i to jest godzina ostrej wędrówki poza tym znów pada! No cóż nie będzie mi dane wędrować w sprzyjających warunkach. Żegnam się i ruszam ponownie wkraczając na zagubioną ścieżkę która pnie się bardzo stromo w górę do tego błoto i masakryczna ilość kamieni. Wyżej gdy się na chwilę zrobiło płasko a ja sapię jak pies okazuje się że to nie koniec podejścia a zaczyna się ogromna ilość błota i wody i podejście jest o wiele niebezpieczniejsze bo wchodzi się po drewnianych śliskich kłodach, są one strome i jeden fałszywy krok i lecę w dół tym bardziej, że moje buty na mokrym drewnie i kamieniach zachowują się niczym na lodzie! W końcu jestem na górze i mam dość ale teraz trzeba zejść na dół! No to teraz się zacznie dopiero, ciągle pada deszcz wszystko mam schowane w plecaki idąc w tych spodniach i koszulce. Ścieżka z kamorami i błotem doprowadza mnie do jakiegoś gospodarstwa "las nieves" na ok 3600m gdzie postanowiłem odpocząć trochę i bardzo dobrze bo zaczeło tak lać że dawno takiego deszczu nie widziałem a poza tym drewniany domek okazał się opuszczony. Znalazłem trochę sera i słodyczy z owocu guyaba posiliwszy się ruszyłem dalej w dół i za jakiś czas wkroczyłem w strefę tego zielonego, tropikalnego lasu deszczowego gdzie wąska ścieżka zamieniła się w potok z kamorami i taką ilością błota w niektórych miejscach niczym bagnisko zasysające moje buty. W pewnym miejscu odwróciłem się za siebie a za mną na czterech łapach biegnie włóczykij!! Kurwa ale się ucieszyłem widząc ponownie tą psinę która przeszła ze mną wczoraj tyle kilometrów i mi się zagubiła podczas pobytu  gorących źródłach. Włóczykij odwzajemnia tym samym piszcząc z radości, podskakując i merdając ogonem ja go pieszczę i głaskam wynagradzając przebytą trasę. "Compañero vamos!" - idziemy przyjacielu! Ścieżka jest tak błotnista i kamienista, że nawet włóczykij ma problemy ze schodzeniem i raz z tyłu a raz z przodu śmiga znajdując ten lepszy i bezpieczniejszy grunt do schodzenia którym podążam i ja. Jesteśmy sobie przewodnikami czy też "pathfinder'ami" naprzemiennie i dochodzimy niżej do kolejnej opuszczonej chaty gdzie odpoczywamy chwilę ale krótko bo już w dole zza chmur i mgły widać kawałek zielonej doliny i trzeba tam jak najszybciej zejść może nie będzie padać. Po kolejnym trudnym etapie zejścia dochodzimy do momentu gdzie trzeba przekroczyć rzekę ale nie ma mostku tak więc ściągam buty i na boso przechodzę na drugi brzeg. Od tego miejsca droga staje się już łatwiejsza i nie pada, niżej już jest jakiś domek i kolejne termy. Niżej już więcej domków, pare wodospadów widać i na 14.30 jestem już na wiosce Juntas gdzie w pierwszym domku położonym nad rzeką pytam pewnej kobiety malującej metalowy stolik czy mógłbym sobie na kuchence przyrządzić obiad i przeprać i wysuszyć rzeczy. "Oczywiście" - odpowiada. Włóczykij siada przed domemem i grzecznie czeka na mnie gdy ja rowieszam część rzeczy do wyschnięcia na tyłach domu a potem przyrządzam wspólnie posiłek z kobietą Nancy. Jest to makaron z tuńczykiem, pomidorem i sałatą oraz cebulą który wyszedł przepysznie. Nancy mieszka tutaj od trzech miesięcy i to miejsce jest weekendową restautacją i sprzedaje także soki oraz napój z paneli z serem. Po obiedzie robię pranie i rozwieszam wszystkie moje rzeczy do wyschnięcia w tym buty które są niesamowicie mokre w środku. Jestem strasznie zmęczony i włóczykij leżący przed domem też, daję mu jedzenie i wodę poza nim jest tutaj jeszcze 6 innych psów należących do Nancy. Kobieta pochodzi z miasta Bucaramanga i ma 50 lat i 6 dzieci co tutaj jest normalką w tym najstarszego syna w wieku 32 lat! Spędzam czas na rozmowach z nią i jej sąsiadem oraz jakimiś chłopakiem poza tym dostałem własny pokój i będę mógł zostać na noc w ciepełku i wypocząć po ponad 50km wędrówce po górach w ciągu tych dni ;)

kemping wśród Frailejonów

szkoła na górskim zadupiu w El Salto


takie stonogi!

mój domek w Juntas

sardynka z ryżem, platanem i surówką
12 i 13 Czerwiec 2015 Piątek i Sobota

Wszystkie rzeczy nadal schną w szczególności moje buty które są całe mokre.
Przygotowuje jak to mam w zwyczaju na śniadanie owsiankę z owocami papai i banana która smakuje bardzo Nancy. W piątek pomagam w przygotowaniu jedzenia na Sobotę i Niedzielę dla turystów którzy tutaj mają się zjawić. Szykujemy kiełbasę zwaną Reyena czyli królowa i farsz do niej jest niesamowicie dziwny bo składa się na niego też mięta, ziemniaki i skwarki lecz smak jest bardzo pyszny gdy próbuję. Mielę kawałki juki z których potem wieczorem przyrządzamy małe empanady wypełnione mięsem i ryżem. W sobotę generalnie wypoczywam z najdzieją, że do jutra moje buty wyschną i będę mógł ruszać w drogę w kierunku stolicy Kolumbii czyli Bogoty. W celu przyśpieszenia procesu schnięcia pakuję do środka gazety i papier toaletowy i zostawiam na noc.



jakiś nocny i złoty stwór

przed domeczkiem gdzie regenerowałem siły i suszyłem rzeczy

wioska Juntas
13 Czerwiec 2015 Niedziela

Buty wyschły przez noc, nogi już mnie nie bolą bo wypocząłem przez te dwa dni tutaj w Juntas u Nancy ale teraz pora ruszać w drogę. Pakuję z rańca wszystkie rzeczy i jem na śniadanie kiełbasę “Reyena” i popijam kawę w celu zapewnienia sobie energii na dzień dzisiejszy. Dostaję w prezencie na drogę pyszną marmoladę z owocu Guayaby którą zajadałem się podczas pobytu tutaj. Ruszam na dół tej małej wioski z buta i potem łapię autobus do większego miasta Ibague w którym szukam internetu ale ciężko jest coś znaleźć jakaś porażka, w końcu udaje mi się ogarnąć kafejkę i powrzucać foty na bloga co zajmuje też sporo czasu bo internet zamula strasznie a do tego myślałem, że mnie szlag trafi bo co chwile tuż obok jakiś koleś napierdzielał z trąbki bo dziś Kolumbia gra z Wenezuelą bo jest rozgrywany Puchar Ameryki Łacińskiej „Chile 2015”. Ogarniam potem jakiś obiad z 5000 peso i ruszam z buta w kierunku wylotu z miasta ale wędrówka się dłuży, miasto zupełnie jakby opuszczone nie wiem czy to z powodu meczu czy Niedzieli. Wszyscy siedzą po barach i restauracjach poubierani w żółte koszulki kibicując Kolumbii ja zaś w trochę innych kolorach bo niebieskich spodniach i pomarańczowej koszulce idę sobie przez Ibague. Gdzieś tam daleko po ponad 2 godzinach wędrówki udaję mi się dojść z pomocą ludzi na główną drogę prowadzącą do Bogoty z Armenii. Udaję się zatrzymać po godzinie stania kierowcę ciężarówki który jedzie do jakiegoś tam miasta Girardot gdzie ma rozładunek a potem wali na Bogotę. Kolega pyta mnie o moją podróż o której mu dużo opowiadam bo jest bardzo zaciekawiony opowieściami. Potem o nawija się temat o UFO jakiś punktach na naszym globie gdzie znikają ludzie i mi mówi też o jakiejś górze tutaj w Kolumbii gdzie o wielu osobach słuch zaginął. Po rozładunku kartonów z Kolumbijską kawą w mieście Girardot ruszamy dalej i ok godziny 22.30 jesteśmy przed Bogotą i ja mu mówię, żeby wysadził mnie w jakimś miejscu na kemping przed stolicą bo nie mam zamiaru wjeżdzać do niej na noc. Wysadza mnie w dzielnicy Soacha a raczej przed koło cmentarzyku jakiegoś chronionego. Tam śmigam szybko po trawie, strażnik w budce mnie nie zauważa to biegnę za jakąś kapliczkę i pod jej dachem sobie rozbijam namiot. Tutaj znacznie chłodniej niż w miejscach w których wcześniej byłem bo Bogota leży na wysokości 2640m ale mam mój śpiwór także chłód mi nie groźny. Jak już siedzę sobie w namiocie to widzę światło latarki na moim namicie, nikt nic nie mówi to ja odzywam się pierwszy mówiąc “hola” i potem odzywa się męski głos pytający co tutaj robię. Odpowiadam więc, że przyjechałem właśnie z miasta Ibague z kierowcą tira bo jestem autostopowym podróżnikiem i pytam jednocześnie o pozwolenie zostania na jedną nockę tutaj a jutro z samego rana się zmywam. Strażnik odpowiada, że ok ale mam czas do 4.30 bo potem przyjeżdzają osoby na drugą zmianę i może być problem. Ja się cieszę, że nie ma problemu i idę w kimę ustawiając wcześniej budzik na ustaloną przez strażnika godzinę.