poniedziałek, 19 stycznia 2015

Magiczne Wodospady i trekking na Wulkan


16 styczeń 2015 Piątek

Pora ruszać w drogę, zwiedzać kolejne piękne miejsca w Ekwadorze bo przecież po to tu wróciłem. Problem z wątrobą to jedno ale chęć eksploracji i kontynuacja autostopowania to drugie. Wczesnym rankiem pakuję plecak i wyruszam zaopatrzyć się w jedzenie na podróż. Wczoraj postanowiłem że będę powoli zmierzał do stolicy Ekwadoru czyli Quito ale najpierw chcę zobaczyć najpotężniejszy i chyba najbardziej spektakularny wodospad tego kraju mianowicie wodospad San Rafael. W Coca można tanio zjeść przy parku niedaleko rzeki. Małe lokalne restauracje znajdują sie zaraz koło postoju taksówek. Proszę uprzejmię kobietę o gotowane śniadanie i dwie porcje na wynos a są to ryż, gotowany kurczak, sałata i juka. Za 3 porcje płacę 5$, te na wynos zapakowane w plastykowe pojemniki i dwa napoje w woreczkach. Zaopatrzam się w 5 bananów, pół kilo białego sera, 6 pomidorów i 12 bułek. Jedzenie waży niesamowicie ale teraz mogę ruszać w drogę w tym celu idę na przystanek i wyjeżdzam busem za centrum miasta gdzie kładę plecak i próbuje złapać stopa. Od razu gdy stanąłem przy drodze poczułem się niesamowicie szczęśliwy, po ponad miesiącu wróciłem na moją ściężkę autostopowej podróży. W jednej chwili pojawił się uśmiech na mojej twarzy, ogarnęło mnie takie szczęście  iż nagle wszystkie problemy z wątrobą ustąpiły bo nie kręci mi się w głowie, widzę wyraźnie - Git majonez!Wszyscy kierowcy mnie mijają i albo pokazują, że im nie za bardzo pasuje mnie podwieźć albo mają na mnie wyrąbane nie zwracając uwagi. Po 40 min oczekiwania zatrzymuje się otyły facecik niebieskim nisanem. Pytam czy zmierza do Baeza gdzie mam się udać. Odpowiada, że jedzie w tym kierunku do Loreto ale przejazd z nim będzie kosztować 3$. Ja informuję uprzejmie,że jestem autostopowiczem i nie mam kasy na płacenie za przejazdy i to jest mój sposób podróżowania. "dobra wsiadaj" - odpowiada. Jadę więc moim pierwszym dziś autostopem. Otyły facet opowiada o swoim zawodzie jakim jest praca adwokata a ja mu o swojej podróży. Jedyną ciekawą rzeczą podczas przejazdu z nim do Loreto było to iż jadąca przed nami ciężarówka wioząca na pace ogromny pusty i otwarty zbiornik na paliwo zerwała kabel energetyczny wiszący powyżej. Zostaliśmy zmuszeni do gwałtownego hamowania i wyprzedzenia tego niebezpieczeństwa. W miasteczku Loreto od razu pomaszerowałem ubrany w spodnie supertrampa w kratę, szarą koszulkę z symbolem medytacji i kapelusu na wylot z miasta przed mostem. Tam dosłownie po chwili kolejny stop. Facet z żoną i dwójką dzieci - dziewczynką na tyle koło której usiadłem i jej młodszym braciszkiem na kolanach mamy. Podczas jazdy po drodze zatrzymaliśmy się nad wodospadem "Hollin" i mój znajomy zapłacił wejściówkę dla mnie 1$ i wraz z jego 12 letnią córką zeszliśmy na dół zobaczyć ok 10 m wodospad który wywarł na mnie pozytywne wrażenie. 

Wodospad Hollin

Około godziny 13.00 po przebytej krętej trasie w górskiej części dżungli dojechaliśmy do miasta Baeza. Zostałem zaproszony na posiłek do schludnie wyglądającej restauracji którym była zupa warzywna, gotowany kurczak specjalnie dla mnie a na deser figa polana słodkim syropem z kawałkiem białego sera. Coś przepysznego! Moi znajomi okazali się tak hojni, że zapłacili w sklepiku za płatki owsiane, mydło i ciastka które miałem zamiar kupić. Poprosili mnie o facebooka i adres mojej strony internetowej a następnie pożegnałem się z nimi na skrzyżowaniu. W oczekiwaniu na kolejnego stopa spotkałem autostopowicza z psem jakąś mieszanką labradora. Facet Francuz z długą brodą po 30tce wyglądający jak menel ale za to jaką trasę odwalił. Powiedział mi, że przybył tu stopem z Kanady a psa którego ma zabrał z Meksyku aktualnie jedzie do granicy z Kolumbią aby spotkać się ze swoją dziewczyną którą poznał również w Meksyku. Gdy staliśmy we dwójkę nikt się nie chciał zatrzymać tak więc on poszedł dalej, ja złapałem taksi pickupa ale zapytałem czy mogę za darmo bo jestem autostopowiczem. Oczywiście po chwili wylądowałem na pace wraz z moim plecakiem a po chwili facet mijając tego francuza z psem również się zatrzymał i finalnie razem stopem dojechaliśmy do miasteczka El Chaco. Przez całą drogę piesek leżał koło mnie i lizał mnie trochę po ręce. 

W miasteczku mój znajomy od razu uderzył na wylot z miasta ja natomiast udałem się do centrum inf. Turystycznej gdzie uzyskałem informację, że przed wodospadem San Rafael znajduje się też inny zajebisty wodospad "cascada del rio malo " lub "cascada magica" czyli magiczny wodospad. Poza tym niedaleko jest też aktywny wulkan Reventador 3560m z którego podobno ulatuje dym. Ruszam na wylot z miasteczka w tej zielonej dolinie i próbuję złapać stopa koło stacji benzynowej gdzie ceny ropy to oczywiście 1,03$ za galon czyli 4l. Wychodzi więc taniej niż za wodę w butelce za której 3l zapłaciłem w mieście Coca bo 1,25$! Czerwony pickup się zatrzymuje i facet z żoną zapraszają mnie na pakę bo z tyłu siedzi ich córka obładowana z boku walizkami. Po przejechaniu kolejnych krętych dróg ze wspaniałymi widokami docieramy do jakiegoś drewnianego domku gdzie widnieje napis "cascada magica" wysiadam i wita mnie dwóch pracujących tu facetów. Wpisuje się na listę, witam z pieskiem i idę drogą w kierunku wodospadu. Już z daleka widać unoszące się wysoko krople wody. Jestem po chwili na miejscu. 50 metrowy poteżny wodospad jest przeogromny i roztacza wokół siebie na dole istną mgłę stworzoną z setek tysięcy kropel wody które już czuje na sobie w odległości dobrych 40 metrów od ściany spadającej wody. Wszystko tu jest mokre i wilgotne ja postanawiam rozbić mój namiot pod tym wodospadem. Znajduję jakąś trawkę gdzie nie ma błota i po chwili namiot już stoi i jest już cały mokry jak i połowa plecaka który postawiłem kawałek dalej. Pakuję go do środka namiotu, nagle rozbrzmiewają huki grzmotów błyskawic i zaczyna padać deszcz. Ściągam z siebie wszystkie ubrania i idę nago w kierunku wodospadu. Deszcz i tysiące kropel wody które uderzają we mnie wraz z silnym powiewem powietrza bijącym od wodospadu sprawiają, że jestem już po chwili cały mokry. Stoję twarzą w twarz z tym 50m magicznym wodospadem znosząc chłód powiewu wraz z bijącymi we mnie kroplami. Napinam więc mięśnie mocno i stoję sam, zupełnie nago stawiając czoło tej niesamowitej potędze natury. Wiem, że gdybym pod niego wszedł nic by ze mnie nie zostało. Zmiażdzyłby mnie swoją siłą jak miażdzy się nogą owoc na ulicy w niego wdeptując. Czym jestem w obliczu takiej potęgi żywiołu? Stoję cały czas napinając mięśnie już trzęsąc się z zimna i powoli zaczynam rozumieć. Mógłbym tu tak stać godzinami a może nawet dniami, nie jedząc a pijąc tylko wodę którą mnie obmywasz. Co z tego to ty masz całą wieczność tutaj w tym miejscu, nie ja. Ty masz czas i ja mam czas bo wyruszyłem w podróż ale czym jest czas? To jest nic innego jak iluzja. Skoro naukowcy już potwierdzają i nie jest to fikcją, że możliwe jest w przyszłości podróżowanie w czasie, tworzenie tuneli czasoprzestrzennych i skracanie czasu podróży z milionów lat świetlnych do kilku minut to czym jest czas? Proste - czas tak naprawdę nie istnieje. Owszem istnieje dla nas w mierze naszego życia ale to jest jedna sekunda w istnieniu Wszechświata a rzekłbym nawet jej bardzo mały ułamek. Wygrałeś! Pokonałeś mnie w wyzwaniu i to czym?Zwykłym wiatrem i tymi tysiącami czy milionami pojedynczych, chłodnawych kroplel wody które wytwarzasz. Zarazem jednak jesteś moim mistrzem ze wszystkich wodospadów jakie kiedykolwiek widziałem i pod jakimi dane mi było spać. Na dodatek dziś dokładnie mija 1,5 roku gdy jestem w autostopowej podróży, więc nie ma chyba nic lepszego niż świętowanie z tak poteżnym, magicznym mistrzem i słuchanie jego szumiących nauk ;) ommmmmmmm.


Taki kemping ! Nad Magicznym Wodospadem

17 styczeń 2015 Piątek

Szybka owsianka z bananami jedzona na stojąco w samych gaciach z powodu panującej wilgoci pod wodospadem. Pakuję namiot który jest cały mokry i ruszam do tego punktu kontrolnego gdzie suszę namiot. O godzinie 10.00 pora ruszać do największego wodospadu Ekwadoru. Staję więc przy drodze i przy muzyce RockNRolla lecącego z domku obok czekam na stopa. Nikt jednak się nie chce zatrzymać, właśnie wyszło słońce i zrobiło się gorąco ale co tam, ruszam w drogę. Po przejściu z ok 1km zatrzymuje się pickup.Facet zawozi mnie pod jakąś firmę Koreańską gdzie ma dostarczyć materiał. W cieniu słupa elektrycznego czekam na kolejny transport, tym razem są to 3 faceci z dzieckiem na tyle. Wyglądają groźnie dosyć i jeden z nich wylądający jak typowy Polski dres z wyciętymi wzorami na włosach pyta "What are u doing here?" itp. Zawożą mnie do wejścia na wodospad. Tam rejestruje się i patrzę na znak, który pokazuje odległość 1,5 km do wodospadu. Udaje się ścieżką w dół idąc zieloną dżunglą, widzę pare ptaków. Dochodzę do tego potężnego wodospadu, jest tutaj platforma widokowa bo znajduje się on w dole. Zauważam wydeptaną ścieżkę za ogrodzeniem postanawiam więc tam pójść. Widok stąd jest o niebo lepszy niż z platformy a poza tym jestem na samej krawędzi przepaści. Ten dwuspadowy wodospad San Rafael jest niesamowicie potężny i szeroki. Tony wody spadają z niesamowitym hukiem unosząc niezliczone ilości kropel wody. W końcu udało mi się zobaczyć ten sławny wodospad który widziałem na zdjęciach. Siedzę i rozmyślam dopóki nie przychodzą ludzie. Widok jest niesamowity a sprawia go też to, że akurat słońce jest w zenicie. 

Wodospad San Rafaef



Po zachwytach związanych z tym miejscem lecz mniejszych niż pod magicznym wodospadem udaje się spowrotem do wyjścia. Pytam kobiety w biurze gdzie znajduje się wejście na wulkan Reventador 3562m. Odpowiada mi, że mam udać się ok 10km w górę w strone wioski o tej samej nazwie. Ruszam więc w kierunku głównej drogi z 3l wody w butelce, którą trzymam w ręce. Fartem udaje mi się złapać stopa jeszcze przed wkroczeniem na główną mało tego para która mnie zabrała dokładnie wie gdzie znajduje się wejście na wulkan. Wysadzają mnie za ostrym zakrętem wskazując jakąś wąską ścieżkę. Jest ona przy strumyku, nic nie wskazuje na to że to jest droga na wulkan. Żadnych znaków czy szlaków jak zawsze tutaj w górach Ameryki płd. Ruszam więc w górę tą błotnistą i wąską ścieżką, wszystko wokół to bujna zielona rośninność i liany. Wyżej ścieżka ostro pnie się w góre, panuje ogromna wilgoć i więcej tych zarośli które ocierają się o mnie mój plecak. Są momenty gdzie muszę kucać czy prawie się czołgać bo nad głową są nisko zawalone drzewa czy kłody. Kawałek wyżej zaczyna się masakra mianowicie na ścieżce pojawiają się miejsca ze stojącą wodą gdy w nie wdeptuje buty zapadają się prawie do połowy. Muszę uważać więc żeby nie wpaść głębiej w te istne bagnisko bo w butach mokro mieć nie chcę z małym dodatkiem błota. Omijanie ich to istna sztuka bo nie ma miejsca na przejście inną drogą z powodu tych cholernych zarośli dżungli po obu stronach ścieżki. Jedyną dostępną opcją to trzymanie się tych drzewek czy lian i stąpanie po bokach bagniska gdzie buty nie zapadają się tak głęboko w błoto. Co chwilę musze omijać te bagniska minęła zaledwie godzina a ja już mam dość poza tym jestem cały mokry z wysiłku. Jest duszno, wilgotno i mam na sobie cholernie ciężki plecak. Gdy wychodzę na zewnątrz tego ciemnego tropikalnego lasu w miejscu jakiś traw i w miarę otwartego terenu w nadziei ujrzenia wulkanu przeżywam rozczarowanie bo ścieżka ponownie wchodzi do lasu i pnie w dół kawałek po to aby piąć się bardzo stromo w górę. W pewnym momencie patrzę pod nogi i widzę zawieszony na malutkiej lianie czarny aparat kompaktowy pokryty wilgocią. Ktoś go zgubił tutaj wędrując. Jest to mały kompakt sony dsc wx350, w środku karta sd 32gb sandisk extreme pro o prędkości zapisu 90mb/s czyli najszybsza dostępna na rynku chyba. Suszę go z wilgoci moją koszulką i włączam aparat i wyskakuje mi jakiś nieznany język ale aparat działa!! Haha ja to mam szczęście znalazłem właśnie całkiem nowy i sprawny aparat kompaktowy i to w środku dżungli;) Jak widać morderczy samotny trekking zboczem wulkanu się opłaca. Wyżej kolejne bagniska których mam już dość. Jest już przed 18.00 minęły 3 godziny wędrówki a wulkanu dalej nie widać ani roślinność nie zmieniła wyglądu na bardziej skąpą co znaczyłoby o znacznej wysokości. Znajduję miejsce w którym ścieżka jest płaska i pozbawiona błota i rozkładam tutaj mój namiot. Całe buty mam mokre i pokryte błotem do tego spodnie i ręce. Namaczam ręcznik i ścieram z siebie ubrudzenia. Aktywny wulkan daje o sobie znać grzmiąc niczym burza po czym syczy "puufffffff puuffff puff puff puff puff" ten głośny dźwięk oznajmia, że chyba szczyt jest gdzieś niedaleko poza tym po raz pierwszy przychodzi mi słyszeć dźwięk aktywnego wulkanu. Trochę się obawiam, że może wybuchnąć a wtedy mógłbym mieć przerąbane. W namiocie bawię się moim nowym nabytkiem który znalazłem, zmieniam język z Holenderskiego na Polski. Aparat okazuje się mieć wifi i można nawet nim sterować za pomocą smartfona. Nie wiem czy go sprzedawać czy zatrzymać dla siebie ;). Oglądam znajdujące się na nim fotografie na których jest ta ok 40 letnia kobieta Holenderka z jakimś facetem. Ostatnie zdjęcia zostały wykonane wczoraj wyżej na wulkanie. Czyli babka zgubiła go w przed dzień mojego przybycia. Na karcie znajduje się ok 600zdjęć w tym filmów. Są one z jakiejś wyprawy w Himalaje i kempingu cholernie wysoko na śniegu, wspinaczki na linach i wędrówki przez lodowiec. Oglądam wszystkie filmy w tym jakieś video-logi tej kobiety której języka kompletnie nie rozumiem. Jestem zafascynowany jej wyprawą po obejrzeniu tego materiału. Nagle zaczyna się błyskać i rozpętuje się burza która tłumi odgłosy aktywnego wulkanu a pioruny walą dookoła zarówno gdzieś daleko jak i blisko. Leżąc okryty śpiworem sam w namiocie w górskiej dżungli, teraz zacząłem się trochę bać, że mi walnie w namiot albo jakieś drzewo mi poleci na głowę a do tego ten wulkan huczący.Ciężko mi przychodzi zaśnięcie w takich ekstremalnych warunkach więc rozmyślam i postanawiam, że jutro wracam na dół ponieważ zostało mi pół butelki wody a nie wiem jak daleko jeszcze na wyższe piętro wulkanu. Poza tym mam dość tych bagnisk i trudu związanego z ich przekraczaniem, co innego gdybym miał kalosze.

nocleg w dżungli na wulkanie

18 styczeń 2015 Sobota

Namiot mokry w środku od wilgoci, posilam się tylko kanapkami i zaczynam pakowanie aby wracać na dół skąd przyszedłem. Wczoraj gdy szedłem przedzierając się przez ten gąszcz wszystko było suche teraz wszystko jest mokre, ścieżka jest tak wąska że wszystkie te rośliny ocierają się o mój plecak i ręce i nogi. Z drzew kapie woda pozaz tym w powietrzu unosi się mgła. Gdzieś tam za mną słychać syczenie wulkanu. Liany i zarośla zaczepiają o mój plecak co mnie wkurza niesamowicie bo utrudnia mi to wędrówkę tą błotnistą ścieżką. Po tym deszczu jest tu teraz tyle błota iż moje buty zapadają się w nie co chwilę a w pewnym momencie nadeptuję na miejsce gdzie lewy but zapada mi sie w błoto tak że trochę jego dostaje mi się do środka.Wyciagam to co mogę i kontynuję wędrówkę przedostając się z trudem przez te bagniska. Po ok 2,5h jestem na dole przy drodze i strumieniu i idę na mała wysepkę z kamyczkami gdzie ściągam wszystko do wysuszenia i wyprania. Piorę moje spodnie w kratę ale w ostatnim momencie woda porywa mi moje mydło które zakupił mi nowy znajomy z którym autostopowałem. Próbowałem je złapać ale nurt wody okazał się szybszy i przyszło mi koszulkę i skarpety wypłukać tylko w wodzie i wymyć buty które były całe w błocie. Słońce świeciło tylko ok 40min potem zebrały się chmury i zacząłem pakowanie na szybko bo poczułem kropelki deszczu. Spakowałem do torby mokre rzeczy i ruszyłem na drogę w celu złapania stopa i udania się do tego miasteczka El Chaco które znajduje się znacznie niżej. Idę sobie więc drogą pare ciężarówek mnie mija ale w pewnym momencie zatrzymuje się facet z żoną i zabierają mnie ze sobą, jadą do Quito bo ich córka zachorowała. Zawoża mnie do samego El Chaco i wysadzają przy tej restauracji gdzie ostatnio pytałem o wodę. Postanawiam tu zjeść zupkę i gotowane mięso z kury wraz z ryżem i surówką ze względu na moją wątrobę. Tu w miasteczku również jest pochmurnie ale idę na zewnątrz i na barierce przy boisku piłkarskim rozwieszam do wyschnięcia namiot i te ciuchy. Ludzie się na mnie patrzą i zagadują co ja tu robię. Gdy zaczyna trochę kropić przenoszę się na trybuny koło boiska i tam pod dachem rozwieszam moje rzeczy i zauważam że jest tu koło boiska Info Centro czyli to miejsce z darmowym internetem. 

choinka z butelek

prywatna miejska suszarka w El Chaco
Podpinam się do wifi i sprawdzam na internecie wartość aparatu który znalazłem mianowicie w Polsce nowy chodzi po ok 850zł a karta pamięci 200zł. Czyli wychodzi na to, że znalazłem aparat o wartości ponad 1000zł. Odrazu ściągam na mój telefon specjalny program do tego aparatu sony dx350 i testuję funkcję sterowania nim z pozycji smartfona która działa wyśmienicie. Mogę teraz robić szpiegowskie zdjęcia z ukrycia albo ustawić aparat i kogoś podglądać haha. Zastanawiam się czy w ogóle go sprzedawać czy zostawić dla siebie ten kozacki aparat z wifi i 20 krotnym zoomem. Jedynym problemem jest to że nie ma ona żadnego kabla ani ładowarki. Udaję się w tym celu do sklepu z komórkami i elektroniką w tym miasteczku i okazuje się że kabel jest taki sam jak do mojego telefonu. Sprawdzam w sklepie za pomocą mojej ładowarki czy aparat się ładuje po podłączeniu kablem i działa to sprawnie. W sklepie właściciel gdy dowiaduje się, że jestem fizjoterapeutą i szukam pracy dzwoni do jakiejś znajomej która poszukuje kogoś do pomocy. Po jakimiś czasie zjawia się miła kobieta w średnim wieku i jest zainteresowana moją pomocą. Lecz jutro udaje się do stolicy w poszukiwaniu klientów i wraca dopiero w Czwartek ja chyba nie zostane tutaj do tego czasu. Przy okazji poznaje jeszcze w sklepie znajomego właściciela który okazuje się być Kolumbijczykiem i aktualnie mieszka tutaj, gdy się dowiaduje że szukam miejsca na nocleg to zaprasza mnie do siebie. Wieczorem jedziemy na jego motorze pod dom w którym wynajmuje mieszkanie, jest mechanikiem i tu aktualnie pracuje. Jest to pokój z łazienką za który płaci 100 dolarów miesięcznie. Rozkładam swoją matę samopompującą na ziemi i mam własne łóżko. Mokre rzeczy wystawiam na zewnątrz do wyschnięcia i gdy mój znajomy gdzieś wychodzi ja biorę gorący prysznic po raz pierwszy od nie pamiętam jakiego czasu bo jak byłem w dżungli niżej to tam ludzie nie korzystają z ciepłej wody z powodu panujących tam upałów.


Powrót do Coca i choroba


8 styczeń 2015 Czwartek

Oświetlam latarką w środku nocy pomieszczenie w którym się znajduję i pakuję się starając nie hałasować aby nie obudzić tych chłopaków na hamakach. Totalnie nie wyspany wychodzę z plecakiem, obszczekują mnie jakieś małe głupie kundle. Żywej duszy nie widać, dopiero gdy usiadłem na krawężniku przy tym metalowym zejściu do porciku zauważyłem mojego nowego kolegę Kamila z Turcji. Siedzimy i czekamy na tego faceta który się nie zjawia jak narazie a już jest 5 rano. Dopiero jakoś po kolejnych 15 minutach oczekiwania podpływa ten facet bez jednej ręki sterujący łodzią. Drugi młodszy wpuszcza nas na pokład oraz jedną dziewczynę z jakąś kobietą. Po chwili dołącza jeszcze jakiś gruby facet w czerwonej kurtce. Jest tyle miejsca, że kładę się na tej ławce na materacu i idę spać. Budzę się dopiero gdy zaczyna padać, deszcz zacina od prawej strony łodzi gdzie właśnie się znajduję. Jesteśmy na razie na poziomie wioski Tiputini. Tutaj wsiadają nowi pasażerowie i płyniemy dalej w górę omijając licze piaskowe wyspy z powodu niskiego poziomu rzeki. Potem czytam trochę Papillona, mój kolega Turek wciąż śpi. Jem na śniadanie ten obiad z pudełka czyli ryż z mięsem i smażonymi bananami z czerwoną papryką którą sobie wczoraj kupiłem. Dopiero w połowie drogi mamy możliwość rozprostowania nóg gdy dopływamy do tej wioski Pańacocha. Tam Kamil opowiada mi też, że przypływają tutaj turyści i udają się w górę jakiejś małej rzeki aby obejrzeć pływające tam piranie! Tak się zastanawiam dlaczego mój kolega Turek ma Polskie imię Kamil?? Otóż po zapytaniu go o to on odpowiada mi, że imię Kamil wcale nie jest Polskie lecz pochodzi właśnie z Turcji. Gdy panowała ona nad Europą a Polska toczyła również z tym imperium liczne wojny właśnie stało się tak, że imię Kamil przywędrowało do Polski. Turkowie już nie używają tego imienia na co dzień bo nie jest ono popularne lecz w Polsce moda na nie wciąż trwa. Poza tym zafascynował mnie on swoim planem podróży. Udaję się on w górę na wycieczkę po Ameryce Środkowej do Kolumbii przez Panamę,Costa Rickę,Nikaraguuę,Honduras,Salvador, Gwatemalę,Belize i stamtąd uderza na Kubę i chce zwiedzić wszystkie wyspy Karaibów i wrócić do Ameryki Płd! Co za zajebisty pomysł. Lecz podróżuje on autobusem odkąd zaczął podróż w Argentynie bo nie rozmawia ani słowem po Hiszpańsku. Trasa świetna ale ja chciałbym ją zrobić stopem jak zawsze. 
dzieci płynące do szkoły 


nawigator łodzi

Dopływamy po 200km ok 15.00 do Coca. Wychodzimy i idziemy do tego centrum informacji turystycznej gdzie pracuje moja znajoma Jessi. Witam się z nią i siadam na krześle korzystając z wifi wraz z moim kolegą. Wciaż mam problem z tym że kręci mi się lekko w głowie. Postanawiam udać się jutro z rana do szpital na badania w obawie o moje zdrowie. Problem pojawił się 27 grudnia 2014 i dalej nie ustępuje. Wody pije wystarczająco a więc to na pewno nie z powodu odwodnienia. O 16.30 gdy zamykają biuro i Jessi kończy pracę mam zamiar z nią porozmawiać ale jak mi tłumaczy idzie teraz na uczelnie. Ja nie chcąc przeszkadzać idę do tego hostalu taniego i płacę 5$ za pokój na pierwszym piętrze. Jestem zmęczony i osłabiony a więc nie ma co się przemęczać i łazić z plecakiem. Odpoczywam więc w hotalu ściągając jakieś filmy na telefon przez wifi i wychodzę tylko kupić coś do jedzenia.


No to się załatwiłem ;/

9 styczeń 2015 Piątek

Dziś udaję się do szpitala na badania tak więc nie jem śniadania. Pakuję plecak i idę na ulicę na przystanek łapać busa do nowego szpitala który znajduje się w górę miasta. Płacę 25 centów za przejazd i kierowca informuje mnie, że to mój przystanek. Wysiadam więc rozglądam się w koło lecz żadnego szpitala nie widać. Pytam jednego ze stojących na przystanku facetów którędy do szpitala ? Pokazuję mi, że mam udać się w górę drogą. Po krótkiej wędrówce z góry widać położony na dole duży, płaski nowy szpital w Coca. Przechodzę budkę kontrolną ze szlabanem i idę po dużym parkingu. W szpitalu są dwa wejścia - Emergencia (pogotowie) i wejście do szpitala. Wchodzę do szpitala i opowiadam jednemu z doktorów tam chadzających co mi jest. On odsyła mnie na pogotowie. Tam w środku poczekalnia z okienkiem za który po drugiej stronie nikogo jak narazie nie ma. Widać tylko chodzące po korytarzu pielęgniarki i siedzących pacjentów. Pukam w szybkę - bez odzewu. Drugi raz - to samo. Zaczepiam wychodzącą stamtąd kobietę w białym fartuchu i ona tam kogoś powiadamia. Przychodzi młody lekarz w niebieskim fartuchu ,okularach, masce i tatuażem na prawym przedramieniu. Opowiadam o kręczkach w głowie i lekko zamazanym wzroku. On od razu zaprasza mnie do środka. Wchodzimy do jednego z pomieszczeń i tam sprawdza mi ciśnienie i cukier kłując mnie w palec. Cukier wychodzi w normie. Teraz każe mi się teraz położyć i poczekać. W międzyczasie przychodzi dwóch pielęgniarzy dziewczyna i chłopak. Pytają skąd jestem itp. Następnie do pomieszczenia wchodzi dziewczyna w białym fartuchu chyba pielęgniarka. Jest ona najładniejszą pielegniarką jaką do tej pory udało mi się kiedykolwiek zobaczyć. Widząc mnie leżącego na łóżku pyta się co mi jest. Opowiadam również i jej. Potem ona mówi mi, że chce zrobić zdjęcie mnie a szczególnie moich zielonych oczu! Robi więc swoje zdjęcie a ja jej oferuje, że gdyby chciała pooglądać sobie moje zielone oczy to na facebooku mam zdecydowanie więcej zdjęć ;) Wymieniamy się więc fejsem i daje mi również hasło do szpitalnego wifi. Ma na imię Adriana i pracuje tu jako pielegniarka od 2 lat.Całuje mnie w policzek i gdzieś tam wychodzi. Potem wraca ubrana w kosmicznie seksownie ciuchy. Teraz zauważam jaki ma ogromny biust. Gdy podchodzi mówi do mnie że skończyła zmianę w pracy i udaje się do domu. Tym razem całujemy się dwukrotnie w policzek i mam zamiar z nią porozmawiać;) Przychodzi do mnie dopiero za jakiś czas młoda Pani doktor też bardzo piękna. Kurde gdzie ja jestem to chyba jakiś raj, same piękne pracowniczki ;) Opowiadam jej o moich objawach. Wypisuje mi skierowanie na badania do laboratorium na krew,mocz,kał. W tym celu udaję się do łazienki. Następnie zostawiam w recepcji mój plecak i butelkę wody. Wychodzę na zewnątrz i wędruję do szpitala i tam w okienku rozmawiam z kolejną ładną dziewczyną która przyjmuje moje próbki i pobiera mi potem krew. Każe mi wrócić po wyniki o 10.30 czyli za półtora godziny bo na szpitalnym zegarze widnieje 9.00. Wracam tam na pogotowie i czekam ten czas. Potem wracam po wyniki oczekując na nie niecierpliwie ok 20 minut. No i czytam na samym dole widnieje napis po Hiszpańsku "Hepatitis A ; positivo" ! No to kurwa doigrałem się...Mam wirusowe zapalenie wątroby typu A. Jestem totalnie załamany bo wiem dlaczego, jestem pewny że to przez tą chichę którą wypiłem 23 grudnia będąc w Pantoja w Peru a 27 zaczęły się te problemy. Po co ja to robiłem? Wcześniej będąc w Peru piłem chichę przecież dwukrotnie i dwukrotnie miałem problem z żołądkiem. Czy to mnie niczego nie nauczyło? Po co mi było próbować inny rodzaj chichy do którego mnie namówiono bo inny typ tym razem z juki? Tak to jest gdy nie słucha się własnej intuicji. W tym właśnie momencie gdy mi proponowano pojawiła się myśl aby tego nie pić. Nie posłuchałem się i wypiłem jednak i teraz poniosę tego konsekwencje. Jestem załamany i jednocześnie lekko ucieszony, że nie załapałem WZW typu B lub C bo wtedy byłoby już po mnie! Wracam na pogotowie do pani doktor i pokazuję wyniki. Ona czyta a ja siedzę załamany na krześle podpierając rękami głowę. Pani doktor informuje mnie uprzejmie, że mam WZW A o czym już wiem. Poza tym wszystko w normie i wypisuje mi karteczkę z medycyną i każe udać się z nią do apteki szpitalnej. Teraz mnie obowiązuje ścisła dieta, tylko gotowane potrawy mogę jeść. Żadnych słodyczy, tłuszczy i cieżkostrawnych potraw. W aptece dostaję jakieś 3 saszetki z proszkiem o nazwie "tutti frutti" są to jakieś elektrolity które mam rozpuścić w 1 litrze wody i wypić podczas 24 godzin. W ogóle się zdziwiłem, że mnie nie zatrzymują na obserwację. Muszę przyznać, że w tym osłabionym stanie wolałbym zostać na jakiś czas w szpitalu a tak to muszę wrócić do tego hostalu i płacić za noce bo nie ma mowy żebym ruszał się stąd przez najbliższe dni w tym stanie. Mam jednym słowem teraz Przejebane;/. Ale jak się potem okaże będą plusy z tego,że zostane trochę w tym mieście o których potem napiszę. Już samym ogromnym plusem i chyba najważniejszym jest darmowa opieka medyczna w Ekwadorze. Nie potrzeba tu żadnego ubezpieczenia ani żadnych dokumentów. Także cieszy mnie to że każdy tu dostaje darmową opiekę i leczenie. Gdyby coś poszło nie tak jestem w dobrym miejscu na leczenie i pod skrzydłami pięknych doktorek i pielęgniarek które są istnymi aniołami. Dziękuję serdecznie więc jednemu z nich - mojej Pani doktor za pomoc i udaję się spowrotem autobusem do centrum miasta przy rzece gdzie znajduje się mój hostal i wykupuję kolejną noc. Odpoczywam tam i potem idę w poszukiwaniu jakiegoś gotowanego jedzenia. Jak się okazuje nie jest to takie proste bo w większości tych małych restauracyjek tzw. "Comedor" serwują tylko menu czyli to co zostało aktualnie przygotowane a jest to normalnie mięso smażone z ryżem i tłusta zupa. Udaje mi się znaleźć jedną restauracyjkę o nazwie "El viajero" czyli podróżnik, jest mi ona więc przeznaczona. Pytam uprzejmych kobiet czy mają coś gotowanego bo mam problem z żołądkiem i potrzebuje specjalnej diety. One mówią, że przyrządzą specjanie dla mnie posiłek. Dostaję po chwili gotowaną jukę z bananami i ryżem oraz surówką. Udało mi się więc trafić na odpowiednie dla mnie jedzenie;) Może nie będzie tak źle jakby się miało wydawać.
Poza tym prowadzę nieustanną facebookową konwersację na facebooku z pielęgniarką którą poznałem w szpitalu dziś ;)
Klaun pracujący w autobusach miejskich
 
Restauracja dla podróżników
10 styczeń 2015 Sobota

Po wczorajszych rozmowach z pielegniarką zdecydowaliśmy się spotkać. Przyjedzie do mnie z miasta gdzie mieszka oddalonego od Coca o ok 30 minut autobusem. Umówiliśmy się po obiedzie na godzinę 15.00. Udało mi się zjeść w tej samej restauracji gotowaną potrawę tą samą co wczoraj i płacąc 2$. O umówionej godzinie spotkałem się w Parku z Adrianną. Przyszła w obcasach ubrana w jeansy i bluzkę z duuuużym dekoltem. Pod szyją jakaś złoto-niebieska zawieszka i kolczyki w kształcie liści w złotym kolorze. Witamy się pocałunkiem w policzek. Zapytałem jej wczoraj wcześniej o to czy ma szczepionki na WZW bo nie chciałbym jej zarazić. Jest ona tak piękna, że w ogóle zastanawiam się co ja tu robię bo mój podróżniczy ubiór przy jej wyglądzie to porażka;p Gdy idziemy przez park widzę, że wszyscy nas obserwują i zazdroszczą Gringo obecności tak pięknęj kobiety. Spacerujemy nad rzekę a potem dostaję zaproszenie od Adrianny do jakiegoś lokalu i tam ona zamawia mi sałatkę owocową a dla siebie piwo. Ja nie mogę pić bo teraz przy moim problemie z wątrobą nie ma mowy o jakimkolwiek alkoholu. Tak więc rozmawiamy siedząc na przeciw siebie. Adriana opowiada, że ma 5 dziecko i 29 lat w co nie daję wiary bo wygląda na młodszą ode mnie lub w moim wieku. A tutaj informacja odnośnie tego, że tu w Ameryce płd. Zapytanie kobiety o wiek nie stanowi żadnego problemu i nikt nie czuje się skrępowany czy zawstydzony tak jak to ma miejsce w Polsce bardzo często słysząc jakąś głupią odpowiedź "kobiet się o wiek nie pyta". A właśnie, że się pyta i jestem tu od 10 maja na tym kontynencie i jeszcze się z odmową nie spotkałem ;). Kultura i zwyczaje w Ameryce południowej wymiatają. Wędrujemy potem zmienić lokal i Adriana stawia mi wodę gdy ona pije piwo popalając papieroska. Chciałem sobie zapłacić za moje bezalkohole napoje w postaci wody i powerade'a ale ona odmówiła. Idziemy na mały disco stateczek na którym się znajduję bar i można potańczyć lecz teraz poziom wody jest tak niski, że same wejście na niego stanowi problem a poza tym oprócz nas nie ma tu nikogo. Ostatecznie po wypiciu soku z ananasa ze stateczku schodzimy i udajemy się do kolejnego lokalu i tam na piętrze tańcujemy. Po tańcach udaję się z piękną pielęgniarką do mojego hostalu. Na tym skończę opisywanie tego wieczora;).
 
Z pielęgniarką po godzinach pracy
Sobotni poranek jak wymarzony u boku piękna pielęgniarka którą poznałem wczoraj w szpitalu. Chyba czasami warto zachorować;p Jestem gdzieś w dżungli, w mieście Coca niby mam ten problem z wątrobą ale tak jak już pisałem okazuje się nie być tak źle jak myślałem;) Mam nadzieje, że zostane uleczony przez tego Anioła czyli pielęgniarkę. Opuszcza ona mój hostalowy pokój rankiem bo musi wracać do swojego miasta gdzie mieszka. Wczoraj wieczorem gdy szedłem do łazienki zauważyłem dwie dziewczyny w innym z hostelowych pokoi o jasnej Europejskiej karnacji. Dziś wychodząc z pokoju patrzę a na stoliku leży kartka z listą gości "Patrycja i Joanna - kraj Polska". Gdy jedna z dziewczym wychodzi z toalety ja krzyczę "Polska!! Biało-Czerwoni!" - dziewczyna odpowiada "wiedziałam". Witamy się i to ona przedstawia się jako Asia. Przychodzi po chwili jej przyjaciółka z którą podróżuje - Patrycja. Ja akurat wcinam na kanapię w holu owsiankę z bananami i częstuję jednym z nich koleżanki z Polski. Co za spotkanie!! Są to pierwsze Polskie podróżniczki jakie udało mi się spotkać w podróżu tu po Ameryce Południowej. Dziewczyny gdy opowiadają mi, że zaczęły podróż od najniebezpieczejszego z krajów tego kontynentu czyli Wenezueli i przejechały stopem przez Kolumbię do Ekwadoru jestem w niesamowitym szoku! Podziwiam je za odwagę i to bardzo. W podróży są ponad 2 miesiące, skończyły studia prawnicze w Krakowie i rzuciły się w wir niekończącej podróży. Brawo dziewczyny bo co może być bardziej pięknego niż podróże i bycie wolnym. Najlepsze jest to, że znają mojego bloga. Opowiadają iż podczas wyszukiwania jakiś informacji o spływie z Coca do Pantoja dokąd się udałem natrafiły na bloga i czytały. Pytają mnie "a naprawiłeś już pokrowiec??" ja początkowo nie wiem o co chodzi dopiero załapałem po chwili, że naprawiałem pokrowiec na dokumenty wszywając dwa nowe zamki;) ale mnie tym ubawiły że akurat o tym wspomniały z tych informacji co wyczytały. Dziewczyny są niesamowite i nastał dla mnie kolejny wesoły dzień;). Planem dziewczyn jest spływ moją trasą z której narazie zrezygnowałem czyli spływ Amazonką do Iquitos w Peru. Chcą one tam już płynąć jutro, zapraszają mnie nawet ze sobą. Ja po raz kolejny muszę odmówić bo czekałem specjalnie do nowego roku aby dostać kolejne 3 miesiące w Ekwadorze. Idę za to z nimi do biura i towarzyszę przy zakupie biletów na jutrzejszy spływ w dół Amazonką do Nuevo Rocafuerte. Wędrujemy też na lokalny mini market pod namiotami gdzie polecam im te białe wijące się robaki w celu konsumpcji lub jak wolą już usmażone na grillu nadziane na szaszłyk. Dziewczyny próbują ale widocznie im nie smakują bo Asia oddaje szaszłyk jednemu z siedzących w pobliżu bezdomnych;). Wybieramy razem kasę z bankomatu, jak dla mnie kolejne 100$;/. Z Patrycją wędrujemy razem do jednej z kafejek internetowych gdzie ja ogarniam bloga a Asia odpisuje w pocie czoła na masę wiadomości na facebooku. Wieczorem wkurzam się na dziewczyny trochę bo kupiły sobie jakąś wódkę i obalają ją właśnie. Proponują mi też oczywiście ale ja mam zakaz. No ale kończy się na tym, że jak to Polacy mają w zwyczaju po licznych namowach postanawiam się skusić z i wypić z nimi lecz nie wódkę a piwko. Przy tak niesmowitej okazji spotkania dwóch Polek chyba niemożliwa była odmowa. Kupujemy 6 pak pilsenerów małych płacąc 6$ i idziemy na ławeczkę przy rzece i kulturalnie w parku pijemy jak na Polskich Obywateli przystało;) Wymieniamy się przy tym opowieściami z podróży. Wracamy do naszego "5 gwiazdkowego" hotelu. Kontynuujemy rozmowy ale potem trzeba iść spać bo dziewczyny jutra z rańca wstają i płyną. Trochę jest nam smutno, że nie mamy więcej czasu. Żegnam się z dziewczynami i dziękuję serdecznie za doskonały czas i podarowany gaz pieprzowy bo ten mój co zakupiłem w Chile gdzieś się ulotnił. Nie mam pojęcia jak to się stało w tej Pantoja w Peru. Teraz dostałem gaz na psy podobno silniejszy. Teraz więc mogę kontynuować podróż z poczuciem bezpieczeństwa jak do tej pory. Życzę Asi i Patrycji bezpiecznej i niesamowitej podróży i mamy zamiar spotkać się gdzieś w Patagonii do której jak się dowiedziałem one też zmierzają ;)

Z autostopowiczkami z Polski Asią i Patrycją 

a tak pijemy wieczorkiem (tylko 2 malutnie bo watroba mi wysiadzie)


Postanowiłem zostać tu w tym mieście i przeznaczyć pare dni na kurację.


W ciągu tych dni nie robię nic specjalnego. Mając wykupiony hostelowy pokój odpoczywam dużo, czytam ebooki, oglądam filmy, chadzam po mieście trochę i jadam w tej restauracji to gotowane jedzenie. Zrąbał mi się czytnik kard sd a więc musiałem za 4$ zakupić nowy.Rozmawiam z moimi przyjaciółmi z Polski i Rodziną na skype. Kupuję również bogate w białka i witaminy Awokado i wcinam z bułkami. Nie tłusty biały ser który mogę również jeść w mojej diecie. Poza tym spotykam się z moją przepiękną pielęgniarką Adrianą także moje leczenie trwa;) Szczęście w nieszczęściu po prostu.


sobota, 10 stycznia 2015

Pobyt w Pantoja - Wigilia i Nowy Rok

1 tydzień w Pantoja

Piątek rano, wstaję po kompletnie nie przespanej nocy z powodu pogryzienia przez komary. Na śniadanie od tej ubogiej rodzinki dostaję trochę małych bananów i jem z bułkami które zakupiłem w Nuevo Rocafuerte po Ekwadorskiej stronie. Posilony niczym Adam Małysz biorę się za pisanie. Celem na dziś jest naprawienie mojego pokrowca na dokumenty na szyję. Kupuję więc w malutkim drewnianym sklepiku 2 małe nowe zamki płacąc za każdy po solu. Starzec powiedział mi, że wieczorem jego żona mi wszyje na maszynie nowe zamki. Tego dnia zwiedzam miasteczko w którym nie ma żadnych aut bo nie prowadzą tutaj żadne drogi. Jest to totalnie odcięte od świata miejsce, cisza i spokój, skromni, ubodzy Peruwiańczycy o brązowych odcieniach skóry od jasnego do ciemniejszego. Mieszkają oni w drewnianych domkach o dachach wyłożonych palmowymi liśćmi lub metalowymi blachami. Większość jest zbudowana na ok 1-2m palach gdzie pod nimi znajduje się pusta przestrzeń.Nie mają szyb, w domkach są po prostu wycięte otwory. W celu wentylacji niektóre domki mają małe otwory w niektórych miejscach.
Gdy idę wyżej przechodząc koło małej szkoły i boiska pytam miłej i ładnej Peruwianki o drogę do budynku z internetem. Ona jak informuje, że znajduje się niedaleko miejsca gdzie mieszkam bo na górce przy szpitalu. Idę więc w tym kierunku kolejnym chodnikiem. Drzwi do lokalu z internetem są zamknięte, dowiaduje się, że internet jest dostępny od 10.00-13.00 i od 20.00-23.00. Chadzam więc po miasteczku,potem postanawiam kupić w jednym ze sklepów moskitierę. Płacę za nią 28soli. Po powrocie do domku postanawiamy wszyć nowy zamek do mojego pokrowca na dokumenty lecz nie działa maszyna. Idę więc ze starcem wyżej i w jednym z domków on rozmawia ze swoją znajomą w moim imieniu i okazuje się ona być miłą kobietą i ręcznie wypruwa stare zamki wszywając nowe. W trakcie rozmowy dowiaduje się, że jestem fizjoterapeutą i chce masaż. Umawiam się z nią w jej chacie na godzinę 19.00. Tak się szczęśliwie składa, że spotykam jednego faceta o i imieniu Jesus, który też sobie życzy masaż pleców. Umawiam się z nim na godzinę 6.00 rano pod hostalem gdzie mieszka.  Przychodzę o umówionej godzinie do tej kobiety w średnim wieku i wykonuje jej masaż lewej nogi z kremem mentolowym. Policzyłem jej połowe mojej ceny czyli 10 soli bo wszyła mi te nowe zamki do mojego pokrowca na dokumenty. Przed wykonaniem masażu jak zawsze przeprowadzam wywiad z pacjentem i przeciwskazań nie było. Tutaj  ludzie pałają niesamowitym zdrowiem, żadnych problemów z sercem czy innymi schorzeniami lub operacjami w wyniku złego odżywiania czy też z innych powodów. Jestem zdumiony w jak dobrym stanie zdrowia są tutaj osoby w średnim i podeszłym wieku! Po powrocie do chaty jem zupę rybną z gotowanymi platanami. Przywieszam moskitierę i układam się do snu gdy głośna muzyka z klubu obok przestaje hałasować.
W nocy jednak kiepsko ze spaniem na podłodze nawet z moskitierą bo dalej czuje na sobie jakieś muszki czy inne małe robaczki.

Kolejnego dnia czyli w sobotę wędruję kawałek wyżej od tego przy rzecznego domu gdzie mieszkam znajduje się wejście do bazy wojskowej przy której leży Migraciones (miejsce gdzie załatwiamy sprawy paszportowe), tuż obok posterunek policji i centro de salud (szpital). Następnie jest budynek z internetem, lecz aktualnie jest nieczynne bo mają wizitację jakiegoś reportera. Mam wrócić ok 15.00. Koło budynku szpitalnego jest mała ławka znajdująca się pod dużym drzewem. Siadam tam więc i łapię trochę orzeźwiającego powiewu powietrza bo jest straszny upał. To miejsce akurat znajduje się na górce tak więc jest trochę wiatru w porównaniu z jego brakiem na dole przy rzece. Po chwili zagaduje do mnie jakiś chłopak ze szpitala i pyta skąd jestem itp. Dowiaduje się, że to drzewo pod którym siedzę ma pyszne owoce. Patrzę w górę i rzeczywiście na gałęziach wiszą długie, zielone i ogromne jakby fasole. Mój nowy znajomy Dentysta Armando w którego żyłach płynie Francuzka krew, ponieważ dziadkowie przypłyneli z Francji uciekając przed II Wojną Światową. Zrywa on specjalnym kijem ze sznurkiem jednego owoca. W środku tej metrowej fasolki są małe, białe i włochate owoce jeden przy drugim. Jest miękki i słodkawy, z dużą czarną pestką której się nie spożywa.


motyl ognisty 

Zagaduje do mnie kolejny facet którego spotkałem w Nuevo Rocafuerte i miałem z nim płynąć do Pantoja. Informuje mnie o wizycie tego reportera i prosi o udzielenie wywiadu. Idziemy do budynku z internetem i tam zapoznaje się z tym kamerzystą. Opowiadam o przebytej podróży. Prosi mnie o udzielenie krótkiego wywiadu odnośnie zalet internetu w tak odciętym od świata miejscu jak miasteczko Pantoja znajdującym się w dżungli przy Amazonce.Internet poza tym tutaj istnieje zaledwie od roku. Mój Hiszpański nie jest na tyle dobry abym w tym języku udzielal wywiadów więc odpowiadam na pytania po Angielsku. Po przeprowadzonym wywiadzie Peruwiańczyk obiecuje, że mi wyśle link do filmu gdy ten będzie gotowy. Za to że udzieliłem wywiadu również będę mógł skorzystać z internetu pierwszą godzinę za darmo. Potem idę szukać restauracji i znajduję ten dom gdzie rozmawiałem z tą dziewczyną. Domek znajduje się koło boiska piłkarskiego z małymi trybunami. Kupuję obiad, tutaj nie ma dwuczęściowego posiłku tak jak wcześniej spożywałem zupę i drugie danie. Jest tylko drugie danie i napój (refresco). Jest to ryż, podsmażane platany, sałata, pomidor oraz sos z aji. Po zjedzeniu obiadu rozmawiam z tą dziewczyną o pięknym imieniu Marilin. Przy okazji pytam czy może nie mieli by miejsca dla mnie na rozbicie namiotu bo w tamtym domku przy rzece gdzie mieszkam to mam tragedię co nocy z jakimiś muszkami itp. i nie mogę spać. Matka dziewczyny decyduje że zamiast namiotu na ogrodzie to mogę spać na górze na pierwszym piętrze. Dziękuję i mówię, że mam zamiar zjawić się wieczorem. Wracam do rodzinki z przy rzecznego domku i informuję o tym, że dostałem zaproszenie od innej rodzinki do ich domku i się przenoszę aby też z nimi trochę pomieszkać. Nie wspominam nic o panujących u nich w domu trudnych warunkach czyli o gryzących mnie insektach i codziennej głośnej muzyce w barze bo obraziliby się na mnie zapewne.
Idę potem się wykąpać, schodzę do malutkiego portu gdzie dzieciaki skaczą i pływają w brązowej wodzie Amazonki. Ja mam lekką obawę co do wejścia do tej wody. Mogą mnie zaatakować piranie, kajmany lub jakieś inne niebezpieczne zwierzęta, ale skoro małe dzieci się kąpią to czemu ja nie miałbym spróbować? Są dwie opcje kąpieli tutaj. Woda z wiadra lub w rzece. Nie istnieje tutaj żadne rozprowadzanie wody do kranów w domach. Ewentualnie można wziąść prysznic z deszczówki która jest zbierana w specjalnych beczkach. W tym domku w którym mieszkam nie ma takiego luksusu. Wchodzę do rzeki, namydlam się a potem pływam z dzieciakami a raczej spływam wraz z silnym nurtem rzeki.Lecz tylko kawałek, zatrzymując się przy łodziach, wracając na pieszo w to samo miejsce i powtarzając zabawę. Gdy żartuję mówiąc małym chłopcom, że płytnę do Iquitos wiosłując moimi nogami i rękoma chcą płynąć ze mną i popisują się podczas swojego pływania i skoków do wody. Pierwsza kąpiel w rzece Napo udana, nie dopadła mnie żadna pirania czy też kajman nie odgryzł mi moich dłoni więc dalej mogę wykonywać moje masaże. Pakuję plecak, zabieram moskitierę i wędruję do tej restauracji (comedor). Marilin prowadzi mnie na górę gdzie mam miejsce na drewnianej podłodze. Całe to piętro jest odkryte, nie ma żadnych ścian. Od strony boiska jest tylko mała pół metrowa ścianka połączona z podłogą oraz obok ławeczka. Przenoszę ławeczkę na drugą stronę i przywiązuje do niej i do belki moją moskitierę pod którą układam moją matę do spania. Łóżko mam gotowe, w restauracji wieczorem jedzą Ci żołnierze z bazy wojskowej. Potem ja dostaję darmową kolację i jest to po raz kolejny pyszny kurczak z ryżem i podpiekanymi platanami. Potem opowiadam o swoich wojażach. 21 letnia dziewczyna Marilin ma małego dwuletniego synka, ma również dwie siostry które znajdują się w Iquitos wraz z jej ojcem. Po kolacji i rozmowach idziemy spać. Wnętrze domku to te cienkie deski z których zrobione są ściany sypialni.

tak spałem na piętrze przez ponad 2 tygodnie

Podczas kolejnych dni generalnie wstaję rano ok 6, jem śniadania, obiady i kolację zostając zaproszonym przez rodzinkę u której mieszkam a więc nie płacę nic. Czytam tego genialnego ebooka "Papillon" o ucieczce z więzienia i przygodach w dżungli Ameryki południowej. Chadzam się kąpać nad rzekę i pływam kawałek z jej szybkim nurtem.Zrywam z palm pomarańczowe owoce kokosów i po zrobieniu w nich dziury moim nożem wypijam ze środka wodę. Z powodu panującego upału a szczególnie gdy brak wiatru sypiam w ciągu dnia na trawie , na trybunach czy w innych miejscach. Pomagam przy koszeniu trawy na ogrodzie przy domku gdzie mieszkam. Wycinam ją siekając maczetą. Mają oni również 2 domki z kurami z których przyrządają posiłki. Jem na śniadania pyszne małe jajka żółwi które są w środku tłuste i bardzo smaczne. Co do żółwii to pewnego dnia gdy wędrowałem aby użyć komputera to spotkałem mojego znajomego dentystę - Armando. Czekał on przy jednym z drewnianych domków na kolację, którą szykował jego szef. Zostałem zaproszony również na kolację. Przy stole wraz z Peruwiańczykiem i jego żoną i dziećmi poczęstowano mnie mięsem z żółwia i to prosto ze skorupy leżącej na stole! Żółw został upieczony na grillu. Podano mi go z ryżem, juką oraz do popicia owsiankowy gęsty napój. Mięso bardzo smaczne i smakiem przypominające cielęcinę. Dowiaduje się, że sezon na żółwie zaczyna się od listopada do stycznia, a więc trafiłem idealnie. Można je złapać kawałek w górę rzeki na małych plażach lub rzecznych jeziorkach. Żółw ten ważył ok 8kg. Łapie się również i spożywa małe krokodyle a nawet małpy. Przy okazji dostaję informację, że ojciec tej kobiety dobrze zna wędrowanie po dżungli do której można się udać z tej wioski. Postanawiam, że zapytam go o to czy mógłbym się z nim wybrać gdy przypłynie ten stateczek z Iquitos wraz z jej ojcem. Potem udaje się do tego budynku z internetem gdzie tu kosztuje niesamowicie drogo jak na Peru. 3 sole trzeba zapłacić za godzinę, normalnie gdy przemierzałem Peru płaciłem 1 sola. Przez 2 godziny zaledwie 20 zdjęć jestem w stanie wysłać. Tragdia z prędkością wysyłania! Każdego wieczora na boisku przy domku w którym mieszkam rozgrywane są mecze piłki nożnej 6 na 6 lokalnych zawodników. Mecz trwa od momentu gdy słońce jest już niżej czyli ok 17 do ok 18.20 gdy jest już ciemno bo boisko nie posiada oświetlenia. Tak w ogóle to jest tutaj problem z prądem bo koło szpitala znajduje się duży, paliwowy generator prądu który dostarcza go do domów od ok godziny 10.00-13.00 i od 18.00-23.00. Potem zapada już noc, podczas której wszędzie dookoła słychać dźwięki cykad, jakiś ptaków tropikalnych a przy bezchmurnym niebie można oglądać w mroku nieskończone ilości gwiazd w tym oriona, którego nigdy nie udało mi się dostrzec w Polsce. Zajadam się owocami Mamey,guaba oraz próbuję caimito (wyglądem przypominające awokado, białe w środku i bez pestek i bardzo słodkie). Udało mi się, że trafiłem tutaj właśnie o tej porze roku bo sezon na te owoce i żółwie właśnie trwa;)

porcik w Pantoja


Piątek 19 Grudnia 2014 jest bardzo smutnym dniem. Gdy przychodzę do domu kolejnego pacjenta, który życzył sobie masaż dowiaduje się, że od jego żony iż zginęła wczoraj mała 8 letnia dziewczynka. Okazuje się, że dziecko się utopiło w rzece gdy bez opieki weszła do wody. Zwłoki wyłowiono w jakiejś wiosce niżej. Opowiada mi, że twarz i oczy dziewczynki zjadły piranie czy inne ryby. Coś strasznego!! Gdzie kurwa byli rodzice? Dlaczego nikt jej nie pilnował? Przecież ta rzeka jest cholernie niebezpieczna bo nurt porywisty a w środku gałęzie i inne zagrożenia! 8 letnie dziecko, pozbawione opieki musiało stracić życie aby dać lekcję  nieodpowiedzialnym rodzicom. Wiem, że takie tragedie się zdarzają nie bez powodu, aby nauczyć czegoś rodziców. Tylko dlaczego małe dzieci mają płacic cenę życia za głupotę i nieodpowiedzialność rodziców? W ponurym nastroju wykonuje masaż w jednym z tych ubogich drewnianych domków dla kolejnego Znajomego o imieniu Roy. Płaci mi 10 soli za wykonany masaż, który był jego pierwszym w życiu zarówno jak tych wszystkich ludzi których masowałem. Zachwala bardzo gdy kończę a od jego żony dostaje zimny napój robiony z słodkiego bloku trzciny cukrowej (panela). Ostatnio poznałem też dwójkę podróżników z Chile z którymi wymieniałem się wrażeniami z podróży. Dziś również przypłynęli nowi podróżnicy jeden chłopak-żongler z Urugwaju z jakąś nowo poznaną koleżanką która pochodzi z Australii. Wieczorem kolejna kąpiel w rzece i wracając zauważam, że z domku niedaleko tego w którym mieszkam wychodzą różne osoby odwiedzając rodzinę tej małej dziewczki która się utopiła. Jedna z wracających kobiet opowiada mi, że dziewczynka nie miała matki która odeszła z powodu nagannego zachowania swojego męża. To teraz już doszło do mnie dlaczego doszło do tej tragedii. Nieodpowiedzialny ojciec wychowujący samotnie trójkę dzieci. Podobno zwłoki małej leżą na stole, ja nawet nie mam zamiaru tam wchodzić i ich oglądać z brakiem twarzy zjedzoną przez ryby i piranie. Wystarczy mi, że sobie to wyobraziłem. Poza tym jeszcze wyrwałoby mi się i wygarnąłbym ojcu co myślę o jego osobie. Ten smutny dzień kończy się dla rodziny (ojca i rodzeństwa) zmarłej i znajomych zapaleniem świec w środku domu. Dla mnie oglądaniem meczu na boisku i zjedzeniem pysznej a wieczorem medytacji w intencji dziewczynki.

2 tydzień w Pantoja

W Sobotę rano z domu zmarłej dziewczynki wyrusza garstka ludzi niosiących trumnę z ciałem małej. Nie ma tu żadnej procesji z udziałem kapłana czy tego rodzaju spraw. W wiosce nie istnieje nawet Kościół, jest tylko jeden malutki ale znajdujący się w bazie wojskowej. Ludzie idą po prostu na cmentarzyk zakopać ciało małej. Peruwiańczycy tu miejszkający mówią, że wierzą w Boga i są Katolikami lecz nie ma tutaj żadnych oznak tej religi. Są natomiast ludźmi którzy według mnie są bardziej szlachetni,pomocni, dobroduszni i otwarci aniżeli jeden Praktykujący Katolik. Po wycięciu kolejnej partii trawy maczetą na ogrodzie postanawiam spróbować więcej tych tropikalnych owoców - Kaimito. W tym celu wspinam się na drzewo, dziewczynka Rosita podaje mi kij bambusowy którym strącam te żółtawe owoce. Jest trochę niebezpiecznie bo jestem na ok 10 m a wieje wiatr co jakiś czas poruszając całym drzewem. Strącam chyba z 20 tych owoców i schodzę. Okazuje się, że pękły w większości. Pakuję do miski i przynoszę do domu. Tam oczyszczam je w wodzie i obieram ze skóry. Są słodkie i pyszne, natomiast bardzo klejące. Gdy się dotyka rękoma to za jakiś czas zostaje na nich istny klej jak ten do butów prawie;). Po południe spędzam na czytaniu ebooka.


Nawet najbrzydsze psy potrzebują pieszczot. Pies rasa Peruwiańska ;)

Kolejne dni z rana to "maczeta zabija 4" czyli koszenie trawy. Rozmowy z moim przyjacielem Armando, który jednego dnia zaprosił mnie na darmowe czyszczenie zębów specjalistyczną maszynką. Nie to żebym miał brudne ale profilaktyka jest bardzo ważna. Do tego poczęstował mnie fluorem, po takiej terapii moje zęby od razu poczuły się lepiej.

Któregoś dnia gdy odwiedzałem Armando w tym malutkim szpitalu poznałem również pewną bardzo ładną Panią Doktor tu pracującą. Czarne kręcone włosy, duży biust a w żyłach Brazylijska Krew. Odcień skóry znacznie jaśniejszy niż Peruwiańskich Indian a więc typowy dla ludzi Brazylii. Zostałem zaproszony na wigilię dla pracowników szpitala i posterunku policji która zwana jest "Reunion" i odbędzie się jutro o północy.
Tego samego dnia chciałem pomóc trochę w budowie domku należącego do jednego z członków rodziny Don Nico czyli męża Marceli u których mieszkam. Kawałek niżej idziemy do domku brata Nicolasa i tam pomagam przy budowie. Jest to jak narazie drewniana konstrukcja, podaję z dołu ostre blachy które on wraz z bratem kładą jako dach.

baza wojskowa

statek płynący do Iquitos

W dzień Wigilii postanowiłem się trochę ogarnąć i po 6 miesiącach zapuszczania brody zgoliłem ją w końcu. Gdy zobaczyłem swoją twarz nastąpił szok i nie mogłem siębie poznać;) Potem gdy rozmawiałem już ogolony przy porcie z jedną, ładną tutejszą Peruwianką zaczepił mnie podróżnik z bardzo gęstą czarną brodą (w tym momencie pożałowałem zgolenia mojej ;\ ) ale nie chcąc przeszkadzać w rozmowie powiedział tylko, że pogadamy później.

Wigilia tutaj zwana jest "Noche Buena" i zaczyna się nie tak jak zwykle gdy pojawi się pierwsza gwiazdka na niebie. Tu rozpoczyna się ona o północy i w ten Świąteczny dzień spożywa się Indyka. Nie ma wielu potraw tak jak to mamy w zwyczaju jeść w Polsce. Jest to normalny posiłek z rodziną w przypadku tej wioski gdzie się znajduję, nie ma tu żadnych świątecznych ozdób na domkach. Zauważyłem tylko w jednym jakieś świecidełka i że w lokalnym sklepiku się sprzedaje ozdóbki. Sztucznych i tym bardziej prawdziwych choinek oczywiście brak. Rodziny są tutaj bardzo biedne tak więc nie ma tradycji kupowania prezentów dla dzieci. Jedyną miłą świąteczną niespodzianką było w dniu wczorajszym rozdawanie dla wszystkich mleka kakaowego wraz z kawałkiem keksa tu zwanego - paneton. Udało mi się też spróbować tego dobrego ciasta z tym smacznym mlekiem. Okazuje się, że to nie wszystko,bo moja znajoma Pani doktor o pięknym imieniu Emily poinformowała mnie, że dziś od godziny 17.00 w szpitalu jest organizowana Wigilia dla dzieci. Poszedłem więc zobaczyć i wewnątrz budynku stało pełno dzieci ustawionych w kolejce z kubeczkami w ręce. Pracownicy szpitala czyli Emily, Armando, Jema, William i szef Tulio byli dla dzieci świętymi mikołajami lecz ubrani w normalne robocze ciuchy. W środku pomieszczenia zostały puszczone kreskówkowe bajki wyświetlane z projektora i  świąteczną muzyką. Na stole przy którym stali Armando i Emily znajdowały się zabawki dla dzieci. Każde dziecko podchodziło do stołu i wybierało sobie zabawkę dostając przy tym tego keksa "paneton" i kubeczek mleka czekoladowego od Pani przy dużym garnku. Jest to naprawdę genialne bo dla tych biednych dzieci jest to jedyna okazja na otrzymanie jakiegokolwiek prezentu. Dziewczynki wybierają jakieś małe torebeczki do szycia i świecące zawieszki a chłopcy samochodziki. Potem gdy już maluchy zostały uszczęśliwione prezentami ja wraz z pracownikami posilamy się panetonem i mlekiem czekoladowym. Wracam do rodziny u której mieszkam, przychodzi również mój przyjaciel Armando. Wraz z całą rodzinką jemy ciasto popijając oranżadą. Wieczorem ok 22.00 gdy ponownie wracam do szpitala wszyscy śpią. Ja korzystam w tym czasie z internetu. O północy przechodzimy do budynku policji. Prawie wszyscy dzwonią i odbierają telefony od najbliższych i znajomych składając sobie życzenia. Na tyłach budynku na tarasie jemy wszyscy kolację. Jest to bardzo tłuste mięso "chancho"i ziemniaki. Do picia mój ulubiony napój Inca Kola a na deser kolejna porcja mleka i keksa (paneton). Po Świątecznej kolacji wracam z Emily do szpitala, reszta idzie na imprezkę do lokalnego baru. W środku spędzamy czas przy jej komputerze do późna.
Wigilia dla biednych dzieciaczków

Ciasto wigilijne z rodzinką u której mieszkałem

Następnego dnia w końcu spotykam tego podróżnika przy porcie. Jest to 21 letni Hiszpan, który jest w podróży 3 miesiące. W jego żyłach płynie Polska krew bo jego dziadek jest Polakiem dlatego też ma on na nazwisko - Malinowski ;). W czasie II wojny światowej uciekli oni z Europy i aktualnie mieszkają w stolicy Argentyny - Buenos Aires. Mało tego dwa razy odwiedził Polskę którą bardzo zachwala i mówi że Polki to najpiękniejsze kobiety na Świecie. Zwiedził kilka miejsc np. Warszawę i Gdańsk oraz swoją rodzinę w Cieszynie. Jeszcze bardziej jestem zaskoczony gdy opowiada mi, że przypłynął tutaj na tratwie z Ekwadoru! Pomógł mu ją skonstruować pewien Indianin Ekwadorczyk w Wiosce Tiputini. Nie zapłacił nic za 3 dniową konstrukcję tej tratwy. Spłynięcie tu do Pantoja zajęło mu 2 dni. Miał nią płynąć aż do Iquitos ale rozmyślił się i ma zamiar poczekać na łódkę która go tam zabierze. Podziwiam go za ten pomysł i odwagę oraz za to że podróżuje praktycznie bez pieniędzy mając w kieszeni grosze. Przypomniał mi się bohater filmu "Into the Wild" który zrobił sobie nielegalny spływ w Wielkim Kanionie.Edi swoją podróż zaczął na Kubie z której przyleciał do Quito czyli stolicy Ekwadoru.

Kolejne dni mijają na rozmowach w naszej tzw. "Świątyni" czyli okrągłej kamiennej platformie, pokrytej dachem i z siedziskami która znajduje się przy porcie. Ważnymi tematami rozmów są również lokalne dziewczyny których większość imion już tutaj znam;). Któregoś dnia od mojej znajomej Pani doktor czyli Emili dostałem zaproszenie aby popracować trochę w ich szpitalu. Przyszedłem i przebrałem się w robocze ciuchy i gdy pacjenci przychodzili do szpitala informowałem iż jestem fizjoterapeutą. W rezultacie  masowałem jedną kobietę która prowadzi lokalny sklep. Pozostałe osoby albo z innych wiosek albo nie stać ich na terapię. Tak w ogóle to złapałem problem z żołądkiem bo znów skusiło mnie aby spróbować "Chicha" jest to sfermentowany napój który tu akurat przyżądzany jest z juki. Kobiety robią z niej coś w rodzaju papki którą przeżuwają w ustach, a następnie wypluwają i wtedy po kilku dniach zachodzi proces fermentacji. O sposobie przyrządzania tego kwaśnego napoju dowiedziałem się po fakcie. Poza tym w dzień Wigili zmieszała się ona z tym mięsem tłustym - Chancho i to spowodowało rewolucję w moim żołądku jak mi powiedzieli moi znajomi. W piątek już poczułem się lepiej i problem ustąpił. Tego samego dnia o ile dobrze pamiętam Edi chciał spłynąć swoją tratwą kawałek aby nagrać film na swojej kamerce GoPro 3. Dogadał się z miejscowymi aby potem go przyholowali spowrotem. Pomogłem mu odcumować tratwę i zaczął spływ. Ja wraz z dwoma Peruwiańczykami popłyneliśmy za nim łódką, wsiadłem również na jego tratwę zbudowaną z 4 kłód,podłogi z desek, i półkrągłego dachu z liści palmowych. Po przywiązaniu liny do małej łodzi facet ma problem z silnikiem i zamiast płynąć spowrotem w góre płyniemy w dół i zatrzymujemy się przy jednej z malutkich plaż. Tam czekamy w środku tratwy wraz z Edkiem i tym chłopakiem aż tamten drugi wróci z nowym silnikiem. Gdy czekamy tną mnie te cholerne małe muszki bo jestem w krótkich ciuchach. Po jakiś 30 minutach wraca ten facet i płyniemy w górę rzeki lecz płyniemy tak wolno że zajmuje nam to ok 20min aby wrócić odcinek ok 400m. Edek postanowił oddać tratwę facetowi o imieniu Roy którego masowałem wcześniej. Cumujemy tratwę koło jego domku i wracamy łodzią do portu. Poleciłem mu wcześniej aby tego nie robił tylko spłynął tą tratwą do Iquitos tak jak zamierzał. Podróż zajęłaby z 10 dni ale musiałby zatrzymywać się na noc w małych wioskach po drodze. On jak sam mówi jednak poczuł lęk i zmienił zdanie. Zaproponował mi że gdybym z nim popłynął to tak ale sam się obawia podróży. Ucieszyłem się gdy mi zaproponował przygodę tratwą, napewno było by to coś niesamowitego ale ja po Nowym Roku wracam do Ekwadoru. Czekam tu w Pantoja już od 12 grudnia aby wrócić do tego kraju. Odmówiłem mu więc, gdybym nie wracał na pewnobym się z nim zabrał. Teraz i tak już za późno bo tratwa należy już do Roy'a.
Moja koleżanka Pani Doktor

Edi Malinowski - Hiszpan który przypłynał tu swoją tratwą 

na tratwie Edka


27 Grudnia 2014 w Sobotę poszedłem z Edkiem do Szpitala gdzie po znajomości używam komputera i internetu który raz jest a raz go nie ma. Tam skopiowałem mu zdjęcia z naszego wczorajszego spływu tratwą. Jak się okazało posiada nawet taki sam dysk twardy WD Elements 1tb jak ja. Gdy on korzystał z internetu jak dostałem bardzo szybkie zaproszenie od Emily aby popłynąć z nią i jej pacjentami do szpitala w Nuevo Rocafuerte w Ekwadorze. W porcie już czeka wojskowa, metalowa łódź, w niej leżąca kobieta w zaawansowanej ciąży wraz z mężem, mały chłopczyk z matką który ma problemy z oddychaniem, oraz inna kobieta której problemu nie znam. Emily podpina kobiecie w ciąży kroplówkę a jej mąż trzyma ją w górze. Siadam z Emi na przodzie gdzie jest jeden żołnierz z tyłu drugi sterujący łodzią. Odpala silnik i ruszamy ale zatrzymujemy się przy porcie bazy wojskowej, gdzie dostajemy przeciwdeszowe wojskowe poncho. Widać że w górze rzeki leje, aktualnie ma ona bardzo niski poziom który obniża się z powodu braku opadów a podwyższa wraz z ich obecnością. W pewnym momencie coś uderza pod spodem łodzi, trzęsie się ona na boki i stajemy. Okazuje się że stoimy na mule bo jest niski poziom rzeki. Żołnierz odpycha wiosłem łódkę i finalnie udaje nam się znaleźć inną drogę bliżej brzegu. Rzeka teraz jest bardzo niebezpieczna bo zarówno pod spodem jak i u góry znadują się liczne piaskowe wyspy. Omijamy je wraz z mnóstwem wystających z wody konarów. Nagle nastaje jakiś problem z silnikiem, Wojskowy go wyłącza i znosi nas do brzegu pod zwisjące gałeźie zarośli. Wbijam wiosło w muł aby łódź nie spływała niżej. Żołnierz na tyle robi coś na tyle z silnikiem i udaje się go ponownie odpalić. Kłopoty z silnikiem i niskim poziomem rzeki, chorzy na wojskowej łodzi w tym kobieta w ciąży pod kroplówką. Cóż za przygoda! Załadamy nasze wojskowe poncha bo pada lecz tylko trochę i przez chwilę.  Po ok godzinie jesteśmy w Nuevo Rocafurte. Idziemy do tego szpitala gdzie mają znacznie lepszą opiekę medyczną. Pacjenci są przyjęci bez żadnego problemu, bo tutaj opieka medyczna w Ekwadorze jest za darmo. Nie ma różnicy z jakiego kraju pochodzisz! Kobieta w ciąży ma problem z płodem lecz nie groźny. Emily pokazała mi zdjęcie rentgena tego chłopczyka który ma problemy z oddychaniem. Gdy je ujrzałem zamurowało mnie. Na zdjęciu w przełyku widnieje moneta! Jest to 50 centów Peruwiańskich, takiego widoku jeszcze moje oczy nie widziały. Chłopczykowi w tym szpitalu też nie mogą pomóc i muszą popłynąć do szpitala w Coca. Gdy mama chłopca idzie gdzieś tam z Emi prosi mnie o popilnowanie chłopczyka. Biorę go więc na kolana na których śpi aż do powrotu mamy. Fajną rzeczą jest tutaj w Ekwadorze, że w szpitalach mają automaty z darmowymi prezerwatywami marki "made in Korea" ;). Pacjenci zostają w szpitalu a ja z Emily i w towarzystwie żołnierza sterującego łodzią wracamy do Pantoja. Tym razem łódź dociera z nurtem znacznie szybciej i nie napotykamy żadnych przeszkód. Po powrocie idę do domku Roy'a gdzie mieszka aktualnie Edward. Idziemy do "świątyni" i rozmawiamy do późna ok 23.30 gdy już nie ma światła. Wracam do domu na piętro zupełnie po ciemku bo nie mam ze sobą latarki i bateria w telefonie mi padła. W nocy gdy rozpętuje się burza, przenoszę moją matę do spania i śpiwór bo kropi na mnie deszcz. W chwili gdy się przenoszę zauważam dopiero przy błysku pioruna że zawieszony jest hamak tutaj i ktoś w nim śpi! Myślę "co do cholery ten ktoś tu robi?" świecę latarką i pytam go jak się on tu znalazł? Odpowiada, że jadł kolację i zapytał o miejsce na nocleg tak jak ja wcześniej. Rano wstaję i okazuje się, że kojarze tego chłopaka to on wczoraj przypłynął zaraz po nas z Rocafuerte. Okazuje się być Szkotem mieszkającym i pracującym aktualnie w Barcelonie. Jemy razem śniadanie w postaci pieczonych bułeczek z juki z warzywami w środku. Ja jestem tak głodny że płacę rodzince 5 soli za normalne śniadanie, czyli rybę z ryżem i podsmażonymi platanami. Kolejne wspólne rozmowy w "świątyni" kolega ze Szkocji miał płynąć tak ja ja do Iquitos ale też się rozmyślił i chce wracać do Ekwadoru aby stamtąd szybko dostać się do Cusco w Peru gdzie 10 stycznia ma samolot powrotny do Barcelony. Przed Nowym rokiem przypływa do portu ponownie mały stateczek tzw. lancha.

Sylwester 2014/2015

Gdy przechadzałem się po wiosce zauważyłem że pod sklepem siedzi na krześle kukła z winiaczem i panetonem. Okazuje się bowiem że ostatniego dziś robi się kukły ze szmat a następnie o północy podpala tym samym paląc nowy rok. Gdy spotykam Edwarda on też będzie takową pomagać robić w domu gdzie mieszka wraz z tymi dzieciakami. Ja też przy okazji składam wizytę w domu u jednej z koleżanek, ona akurat wraz chrześnicą przygotowują kukłę. Pomagam więc wypychać szmatami. Wieczorem spotykam się z Edkiem i postanawiamy zaprosić nasze koleżanki na sylwestra z tego domu gdzie pomagałem z kukłami. Gdy one się szykują ja kupuję butelkę alkoholu - Cańa Linda jest to coś w rodzaju 35% wódki z trzciny cukrowej. W trakcie gdy obalamy buteleczkę wznosząc toasty "na zdrowie" i po Hiszpańsku "Salud" przychodzą wystrojone koleżanki, ale mówią że idą teraz palić tą kukłę i wrócą za 10min. My czekaliśmy jakiś czas i one się nie zjawiły. Idziemy więc do lokalnego baru, tam właśnie palą jedną z kukieł. Ludzie wystrzeliwują stuczne ognie, ja składam noworoczne życzenia znajomym z wioski, potem gdy mamy iść z Edkiem w miejsce spotkania z tymi dziewczynami widzę moją kolejną znajomą Kolumbiankę którą poznałem kilka dni wcześniej. Składamy również źyczenia i potem idziemy na ławkę, rozmawiamy. Finalnie idziemy razem na dyskotekę która się znajduję w jednym z drewnianych domków. Tańczymy przy dużej ilości muzyki Peruwiańskiej do ok 5.00. Nowy rok 2015 witam więc w Peru , w towarzystwie pięknej młodej Kolumbianki z którą spędzam również miło pierwszy dzień Nowego Roku;)

takie kukły się pali w Nowy Rok

2 stycznia 2015 w Piątek następują dwa pożegnania. Mianowicie mój przyjaciel Edward opływa statkieczkiem do Iquitos. Życzę mu powodzenia w dalszej podróży i mamy nadzieje się zobaczyć gdzieś w Patagonii do której on też zmierza. Mi coś się dłuży jak narazie pierwotny plan dotarcia w to miejsce. Na chwilę obecną przebywam prawie na samej górze Ameryki Płd.  a czeka mnie zjazd na sam dół tego kontynentu. Kolejna osoba wybywa stąd a mianowicie jest to ta Kolumbianka z którą się bawiłem i miło spędziłem czas. Płynie ona wraz z ojcem i bratem do Ekwadoru do miasta Nueva Loja. Ja zostaję dłużej tutaj na pare dni bo mam problem z widzeniem. Odwodniony chyba nie jestem ale muszę przyznać, że odkąd tu jestem mało jadłem i też nie za dużo się ruszałem. Może problem jest z tym związany albo z tym, że na moim śpiworze i plecaku i jednej z koszul już jakiś czas temu zauważyłem czarne plamki wilgoci. Jestem pewny, że stało się to podczas mojego pobytu i noclegów na piętrze domku. Pomyślałem sobie, że mogłem też wdychać tą wilgoć i mam przez to problemy z widzeniem. Mam nadzieje, że nie ale postanowiłem zmienić miejsce spania na ostatnie dni mojego pobytu tutaj. Przeniosłem się więc do szpitala jak mi wcześniej już zaproponowano. Wysuszyłem na słońcu moje rzeczy. Wyprałem też ręcznie śpiwór ale te czarne plamki wilgoci nie zniknęły. Słońce je zabiło mam nadzieję i problemu nie będzie. Przeniosłem wszystkie swoje rzeczy do pokoju gdzie śpi Armando mój przyjaciel dentysta. Naprawił mi zęba, w dzień nocy sylwestrowej, który mnie już dłuższy czas pobolewał tylko w momencie gdy jadłem. Teraz ząb już jest w stanie idealnym ale aby wyruszyć chciałbym aby tak samo było z moim widzeniem. Może po prostu muszę się zacząć ruszać z moim plecakiem,bo ostatnio się rozleniwiłem. Przyleciał też samolot z Iquitos aby zabrać chorą pacjentkę do dużego szpitala w tym mieśćie. Ta Pielęgniarka Jema poleciała wraz z nią.






6 styczeń 2015 Wtorek

Czas ruszać spowrotem do Ekwadoru. W tym celu wybrałem się wczoraj nad rzekę i pytałem ludzi czy nie płyną do Nuevo Rocafuerte. Dostałem wiadomość, żeby spróbować kolejnego dnia wcześnie rano ok 6.00 bo teraz już nikt nie płynie. Wieczorem udałem się do Migraciones i dostałem wyjściową pieczątkę z Peru.

7 styczeń 2015 Środa


Dziś wstałem rano o 5 i spakowawszy plecak wyszedłem na korytarz szpitala. Wszyscy jeszcze śpią, zauważyłem jedynie małą tarantulę łażącą po podłodze. Chciałem ją z początku rozgnieść ale przecież tak na prawdę lubię ptaszniki sam posiadając jednego w domu w moim terrarium. Zlitowałem się nad nim więc i ruszyłem ponownie nad rzekę. Gdy tam dotarłem byłem praktycznie sam, dopiero później zjawiły się pierwsze osoby których zacząłem wypytywać kierunek do Rocafuerte. Zjawił się potem jeden z mieszkańców którego znam. Powiedział mi, że wypływa dziś w południe. Zaraz po nim zauważyłem jednego faceta niosącego w misce do swojej łódeczki mnóstwo platanów. Zapytałem gdzie je zabiera. Powiedział, że dla zwierząt. Poprosiłem go o możliwość otrzymania paru i dostałem 4 platany bardzo miekkie. Po zjedzeniu słodkiego śniadania, przyszedł również Nicolas u którego na pięterku mieszkałem. Również szuka możliwości dostania się do Rocafuerte. Postanowione wypływamy o 11.00. Zapłaciłem temu całemu Peterowi 15 soli za przeprawę. Przed wypłynięciem mam zamiar kupić jeszcze sobie na drogę 2 obiadki zapakowane do pudełek. Gdy przychodzę do jadłodajni gdzie mieszkałem przez długi czas, niestety nie ma jedzenia. Będzie dopiero na obiad, idę na dół nad rzękę i szukam tego całego Petera. W porcie nie ma łódki którą mi wcześniej pokazywał. Myślę, że odpłynął beze mnie i zaczynam jego poszukiwania. Finalnie znajduję go w miejscu gdzie wpadł do rzeki ten metalowy domek. Żołnierze linami do niego przywiązanymi próbują go jakoś wyciągnąć. Pompa pracuje wypompowując wodę ze środka. Peter mówi, że jednak wyruszamy o godzinie 12.00. Po powrocie do szpitala mój przyjaciel Armando w prezencie wręcza mi koszulę polo w żółto-brązowe paski oraz zajebiste spodnie supertrampa w kratę! Jestem niesamowicie ucieszony z nowego ubioru;). Ja w prezencie wręczam mu 1 groszową monetę z Polski, których zostało mi jeszcze trochę. Trzymam je na takie właśnie specjane okazje gdy ktoś mi pomógł bardzo, okazał gościnę itp. Tu w Ameryce płd. monety z danego kraju są bardzo wartościowym i docenianym prezentem, szczególnie gdy są podarowane dla ludzi ubogich. Robimy pamiątkowe zdjęcia przed szpitalem. Żegnam się z całą i ruszam w dół nad rzekę.
Moi znajomi ze szpitala od lewej William,Tulio,Emily,Ja i Armando

Pora wrócić na smoczą ścieżkę, kontynuować przygodę i ruszać w nieznane! Mam tylko nadzieję, że problem z tym nieostrym widzeniem zniknie wkrótce. Emily napisała mi skierowanie na badanie krwi, cukru, cholesterolu itp. Mam zamiar udać się do szpitala po Ekwadorskiej stronie gdzie opieka jest całkowicie darmowa i sprawdzić co jest grane z moim wzrokiem. Na dole zamawiam 2 porcje obiadu i czekam na Petera. Dostaję zapakowane w pudełka 2 porcje ryżu z mięsem i smażonymi bananami. Nicolas już siedzi na ławce i gdy wychodzi ze swojego domku Peter idziemy i wsiadamy do drewnianej, małej łodzi wraz z dziewczyną, kobietą i jej dzieckiem. Płyniemy w górę rzeki, której poziom wody w tym miejscu jest bardzo niski. Część rejsu łódką śpię a część oglądam bujne zielone drzewa z lianami i wygrzewające się na drewnianych kłodach żółwie. Dopływamy do strefy wojskowej gdzie żołnierz prosi mnie o moje dane i numer paszportu. Podaje mu je jako jedyny i ruszamy dalej. Ponownie jestem w Ekwadorze. Pierwsze co robie po dopłynięciu do Rocafuerte to idę do sklepu i tam zakupuje za 70 centów 3 pomidory i 2 czerwone papryki! Witaminy! Przez ponad 3 tygodnie prawie nie jadłem pomidorów i papryki. W Pantoja jest straszny dificyt warzyw i owoców. Można je tylko kupić po Ekwadoskiej stronie. Nawet w tych jadłodajniach nie serwowali dodatków warzywnych do tego ryżu,miesa i bananów. No może raz na jakiś czas skubnąłem kawałek pomidora. Pożądam teraz cholernie wszystkiego rodzaju warzywa i owoce które znam. Coś czuje że jak wróce do Coca to posypią się płatki owsiane z masakryczną wręcz ilością owoców. Zjadam więc mój obiad z dwoma pomidorami. Zauważyłem, że w porfelu zostało mi 9,50 sola w monetach. Na miejscu wkurzyłem się na swoją głupotę dlaczego nimi nie zapłaciłem za obiadki tylko w banktnocie. Nie mając zamiaru ich targać szukam sposobu aby zamienić je na dolary, których powinno być 3. W sklepach mi nie chcą zamienić. Idę więc do Migraciones wbić pieczątkę wlotową do kraju. Mój znajomy policjant, który wcześniej mnie odprawiał do Pantoja zgodnie z tym co powiedział teraz wpisuje mi kolejne 90 dni pobytu w Ekwadorze! Tak więc wszelkie rodzaje plotek i nieprawdziwych informacji o tym gdy upłynie twoje 90dni pobytu to trzeba czekać 6 miesięcy czy dłużej.  Jak się okazuje Nowy Rok kasuje wszystko! Haha udało się! Mam kupę czasu teraz aby zwiedzić o wiele więcej tego kraju i może z początku popracować i przyrobić sobie w dolarach. Potem udaję się do tego szpitala gdzie ostatnio przypłyneliśmy z Emily wraz z jej pacjentami w tym tego dzieciaka z monetą w gardle. Daję lekarzowi skierowania na badania i informuję o lekko poruszającym się i zamazanym obrazie. Mam iść z papierkiem do okienka, tam lekko otyła kobieta informuje mnie uprzejmie, że muszę zapłacić 12$. Ja od razu zdziwiony pytam dlaczego skoro opieka jest tu za darmo. - szpital jest na wpół prywatny i za badanie trzeba płacić. - Słyszę od niej. Postanawiam więc zrezygnować i gdy przybędę do miasta Coca tam udać się do całkiem publicznego szpitala i jak mi powiedziała nowo wybudowanego. Gdy wychodzę na zewnątrz spotykam faceta na któtko ściętego z czarną brodą. Widać, że jest turystą i zaraz zagaduje po Angielsku. Pochodzi z Turcji i nie potrafi rozmawiać po Hiszpańsku. Teraz ma zamiar się udać do Coca a stamtąd do Kolumbii do miasta Cali gdzie znajduje się jego znajomy. W sumie ostatnie wieści jakie dostałem od mojego kolegi Kamila z Polski, którego poznałem pod Machu Picchu też pochodziły z Cali. Może też się wybiorę do Kolumbii, wszyscy podróżnicy których do tej pory spotkałem zachwalają tej kraj i mówią iż jest superbezpiecznie. Gdy Siedzę na ławce i rozmawiam z moim nowo poznanym kolegą zjawia się dwóch Gringo. Są oni Australijczykami i szukają miejsca na nocleg. Polecam im więc to miejsce z hostalem gdzie ostatnio tu spałem w tym bambusowym domku na podłodze. Ja potem również tam się udaję i pytam moich znajomych o możliwość przespania na podłodze w domeczku. Dostaję pozwolenie i tym razem całkiem za darmo, nawet dostałem zaproszenie na kolację. Tradycyjnie to samo co zazwyczaj kura, ryż i smażone platany. Było mi dane też pobawić się chwilę nowym iPhonem 5 z tą funkcją zabezpieczenia na odcisk palca. 1200 $ zapłaciła ta kobieta za niego! Nigdy chyba się nie przekonam do tej marki sprzętu tym bardziej do imacków. Pamiętam gdy podłączyłem mój dysk twardy do jednego z nich kompletnie nie działał w systemie Apple'a. Po kolacji udało mi się również skorzystać z łazienki i wziąść prysznic. Pogawędziłem chwilę z Australijczykami bujającymi się na hamakach i powiedziałem im mniej więcej kiedy powinien przypłynąć stateczek płynący do Iquitos gdzie się udają. Jutro łódź odpływa do Coca o 5 rano, idę więc spać bo czeka mnie pobudka jakoś o 4.30.