poniedziałek, 19 stycznia 2015

Magiczne Wodospady i trekking na Wulkan


16 styczeń 2015 Piątek

Pora ruszać w drogę, zwiedzać kolejne piękne miejsca w Ekwadorze bo przecież po to tu wróciłem. Problem z wątrobą to jedno ale chęć eksploracji i kontynuacja autostopowania to drugie. Wczesnym rankiem pakuję plecak i wyruszam zaopatrzyć się w jedzenie na podróż. Wczoraj postanowiłem że będę powoli zmierzał do stolicy Ekwadoru czyli Quito ale najpierw chcę zobaczyć najpotężniejszy i chyba najbardziej spektakularny wodospad tego kraju mianowicie wodospad San Rafael. W Coca można tanio zjeść przy parku niedaleko rzeki. Małe lokalne restauracje znajdują sie zaraz koło postoju taksówek. Proszę uprzejmię kobietę o gotowane śniadanie i dwie porcje na wynos a są to ryż, gotowany kurczak, sałata i juka. Za 3 porcje płacę 5$, te na wynos zapakowane w plastykowe pojemniki i dwa napoje w woreczkach. Zaopatrzam się w 5 bananów, pół kilo białego sera, 6 pomidorów i 12 bułek. Jedzenie waży niesamowicie ale teraz mogę ruszać w drogę w tym celu idę na przystanek i wyjeżdzam busem za centrum miasta gdzie kładę plecak i próbuje złapać stopa. Od razu gdy stanąłem przy drodze poczułem się niesamowicie szczęśliwy, po ponad miesiącu wróciłem na moją ściężkę autostopowej podróży. W jednej chwili pojawił się uśmiech na mojej twarzy, ogarnęło mnie takie szczęście  iż nagle wszystkie problemy z wątrobą ustąpiły bo nie kręci mi się w głowie, widzę wyraźnie - Git majonez!Wszyscy kierowcy mnie mijają i albo pokazują, że im nie za bardzo pasuje mnie podwieźć albo mają na mnie wyrąbane nie zwracając uwagi. Po 40 min oczekiwania zatrzymuje się otyły facecik niebieskim nisanem. Pytam czy zmierza do Baeza gdzie mam się udać. Odpowiada, że jedzie w tym kierunku do Loreto ale przejazd z nim będzie kosztować 3$. Ja informuję uprzejmie,że jestem autostopowiczem i nie mam kasy na płacenie za przejazdy i to jest mój sposób podróżowania. "dobra wsiadaj" - odpowiada. Jadę więc moim pierwszym dziś autostopem. Otyły facet opowiada o swoim zawodzie jakim jest praca adwokata a ja mu o swojej podróży. Jedyną ciekawą rzeczą podczas przejazdu z nim do Loreto było to iż jadąca przed nami ciężarówka wioząca na pace ogromny pusty i otwarty zbiornik na paliwo zerwała kabel energetyczny wiszący powyżej. Zostaliśmy zmuszeni do gwałtownego hamowania i wyprzedzenia tego niebezpieczeństwa. W miasteczku Loreto od razu pomaszerowałem ubrany w spodnie supertrampa w kratę, szarą koszulkę z symbolem medytacji i kapelusu na wylot z miasta przed mostem. Tam dosłownie po chwili kolejny stop. Facet z żoną i dwójką dzieci - dziewczynką na tyle koło której usiadłem i jej młodszym braciszkiem na kolanach mamy. Podczas jazdy po drodze zatrzymaliśmy się nad wodospadem "Hollin" i mój znajomy zapłacił wejściówkę dla mnie 1$ i wraz z jego 12 letnią córką zeszliśmy na dół zobaczyć ok 10 m wodospad który wywarł na mnie pozytywne wrażenie. 

Wodospad Hollin

Około godziny 13.00 po przebytej krętej trasie w górskiej części dżungli dojechaliśmy do miasta Baeza. Zostałem zaproszony na posiłek do schludnie wyglądającej restauracji którym była zupa warzywna, gotowany kurczak specjalnie dla mnie a na deser figa polana słodkim syropem z kawałkiem białego sera. Coś przepysznego! Moi znajomi okazali się tak hojni, że zapłacili w sklepiku za płatki owsiane, mydło i ciastka które miałem zamiar kupić. Poprosili mnie o facebooka i adres mojej strony internetowej a następnie pożegnałem się z nimi na skrzyżowaniu. W oczekiwaniu na kolejnego stopa spotkałem autostopowicza z psem jakąś mieszanką labradora. Facet Francuz z długą brodą po 30tce wyglądający jak menel ale za to jaką trasę odwalił. Powiedział mi, że przybył tu stopem z Kanady a psa którego ma zabrał z Meksyku aktualnie jedzie do granicy z Kolumbią aby spotkać się ze swoją dziewczyną którą poznał również w Meksyku. Gdy staliśmy we dwójkę nikt się nie chciał zatrzymać tak więc on poszedł dalej, ja złapałem taksi pickupa ale zapytałem czy mogę za darmo bo jestem autostopowiczem. Oczywiście po chwili wylądowałem na pace wraz z moim plecakiem a po chwili facet mijając tego francuza z psem również się zatrzymał i finalnie razem stopem dojechaliśmy do miasteczka El Chaco. Przez całą drogę piesek leżał koło mnie i lizał mnie trochę po ręce. 

W miasteczku mój znajomy od razu uderzył na wylot z miasta ja natomiast udałem się do centrum inf. Turystycznej gdzie uzyskałem informację, że przed wodospadem San Rafael znajduje się też inny zajebisty wodospad "cascada del rio malo " lub "cascada magica" czyli magiczny wodospad. Poza tym niedaleko jest też aktywny wulkan Reventador 3560m z którego podobno ulatuje dym. Ruszam na wylot z miasteczka w tej zielonej dolinie i próbuję złapać stopa koło stacji benzynowej gdzie ceny ropy to oczywiście 1,03$ za galon czyli 4l. Wychodzi więc taniej niż za wodę w butelce za której 3l zapłaciłem w mieście Coca bo 1,25$! Czerwony pickup się zatrzymuje i facet z żoną zapraszają mnie na pakę bo z tyłu siedzi ich córka obładowana z boku walizkami. Po przejechaniu kolejnych krętych dróg ze wspaniałymi widokami docieramy do jakiegoś drewnianego domku gdzie widnieje napis "cascada magica" wysiadam i wita mnie dwóch pracujących tu facetów. Wpisuje się na listę, witam z pieskiem i idę drogą w kierunku wodospadu. Już z daleka widać unoszące się wysoko krople wody. Jestem po chwili na miejscu. 50 metrowy poteżny wodospad jest przeogromny i roztacza wokół siebie na dole istną mgłę stworzoną z setek tysięcy kropel wody które już czuje na sobie w odległości dobrych 40 metrów od ściany spadającej wody. Wszystko tu jest mokre i wilgotne ja postanawiam rozbić mój namiot pod tym wodospadem. Znajduję jakąś trawkę gdzie nie ma błota i po chwili namiot już stoi i jest już cały mokry jak i połowa plecaka który postawiłem kawałek dalej. Pakuję go do środka namiotu, nagle rozbrzmiewają huki grzmotów błyskawic i zaczyna padać deszcz. Ściągam z siebie wszystkie ubrania i idę nago w kierunku wodospadu. Deszcz i tysiące kropel wody które uderzają we mnie wraz z silnym powiewem powietrza bijącym od wodospadu sprawiają, że jestem już po chwili cały mokry. Stoję twarzą w twarz z tym 50m magicznym wodospadem znosząc chłód powiewu wraz z bijącymi we mnie kroplami. Napinam więc mięśnie mocno i stoję sam, zupełnie nago stawiając czoło tej niesamowitej potędze natury. Wiem, że gdybym pod niego wszedł nic by ze mnie nie zostało. Zmiażdzyłby mnie swoją siłą jak miażdzy się nogą owoc na ulicy w niego wdeptując. Czym jestem w obliczu takiej potęgi żywiołu? Stoję cały czas napinając mięśnie już trzęsąc się z zimna i powoli zaczynam rozumieć. Mógłbym tu tak stać godzinami a może nawet dniami, nie jedząc a pijąc tylko wodę którą mnie obmywasz. Co z tego to ty masz całą wieczność tutaj w tym miejscu, nie ja. Ty masz czas i ja mam czas bo wyruszyłem w podróż ale czym jest czas? To jest nic innego jak iluzja. Skoro naukowcy już potwierdzają i nie jest to fikcją, że możliwe jest w przyszłości podróżowanie w czasie, tworzenie tuneli czasoprzestrzennych i skracanie czasu podróży z milionów lat świetlnych do kilku minut to czym jest czas? Proste - czas tak naprawdę nie istnieje. Owszem istnieje dla nas w mierze naszego życia ale to jest jedna sekunda w istnieniu Wszechświata a rzekłbym nawet jej bardzo mały ułamek. Wygrałeś! Pokonałeś mnie w wyzwaniu i to czym?Zwykłym wiatrem i tymi tysiącami czy milionami pojedynczych, chłodnawych kroplel wody które wytwarzasz. Zarazem jednak jesteś moim mistrzem ze wszystkich wodospadów jakie kiedykolwiek widziałem i pod jakimi dane mi było spać. Na dodatek dziś dokładnie mija 1,5 roku gdy jestem w autostopowej podróży, więc nie ma chyba nic lepszego niż świętowanie z tak poteżnym, magicznym mistrzem i słuchanie jego szumiących nauk ;) ommmmmmmm.


Taki kemping ! Nad Magicznym Wodospadem

17 styczeń 2015 Piątek

Szybka owsianka z bananami jedzona na stojąco w samych gaciach z powodu panującej wilgoci pod wodospadem. Pakuję namiot który jest cały mokry i ruszam do tego punktu kontrolnego gdzie suszę namiot. O godzinie 10.00 pora ruszać do największego wodospadu Ekwadoru. Staję więc przy drodze i przy muzyce RockNRolla lecącego z domku obok czekam na stopa. Nikt jednak się nie chce zatrzymać, właśnie wyszło słońce i zrobiło się gorąco ale co tam, ruszam w drogę. Po przejściu z ok 1km zatrzymuje się pickup.Facet zawozi mnie pod jakąś firmę Koreańską gdzie ma dostarczyć materiał. W cieniu słupa elektrycznego czekam na kolejny transport, tym razem są to 3 faceci z dzieckiem na tyle. Wyglądają groźnie dosyć i jeden z nich wylądający jak typowy Polski dres z wyciętymi wzorami na włosach pyta "What are u doing here?" itp. Zawożą mnie do wejścia na wodospad. Tam rejestruje się i patrzę na znak, który pokazuje odległość 1,5 km do wodospadu. Udaje się ścieżką w dół idąc zieloną dżunglą, widzę pare ptaków. Dochodzę do tego potężnego wodospadu, jest tutaj platforma widokowa bo znajduje się on w dole. Zauważam wydeptaną ścieżkę za ogrodzeniem postanawiam więc tam pójść. Widok stąd jest o niebo lepszy niż z platformy a poza tym jestem na samej krawędzi przepaści. Ten dwuspadowy wodospad San Rafael jest niesamowicie potężny i szeroki. Tony wody spadają z niesamowitym hukiem unosząc niezliczone ilości kropel wody. W końcu udało mi się zobaczyć ten sławny wodospad który widziałem na zdjęciach. Siedzę i rozmyślam dopóki nie przychodzą ludzie. Widok jest niesamowity a sprawia go też to, że akurat słońce jest w zenicie. 

Wodospad San Rafaef



Po zachwytach związanych z tym miejscem lecz mniejszych niż pod magicznym wodospadem udaje się spowrotem do wyjścia. Pytam kobiety w biurze gdzie znajduje się wejście na wulkan Reventador 3562m. Odpowiada mi, że mam udać się ok 10km w górę w strone wioski o tej samej nazwie. Ruszam więc w kierunku głównej drogi z 3l wody w butelce, którą trzymam w ręce. Fartem udaje mi się złapać stopa jeszcze przed wkroczeniem na główną mało tego para która mnie zabrała dokładnie wie gdzie znajduje się wejście na wulkan. Wysadzają mnie za ostrym zakrętem wskazując jakąś wąską ścieżkę. Jest ona przy strumyku, nic nie wskazuje na to że to jest droga na wulkan. Żadnych znaków czy szlaków jak zawsze tutaj w górach Ameryki płd. Ruszam więc w górę tą błotnistą i wąską ścieżką, wszystko wokół to bujna zielona rośninność i liany. Wyżej ścieżka ostro pnie się w góre, panuje ogromna wilgoć i więcej tych zarośli które ocierają się o mnie mój plecak. Są momenty gdzie muszę kucać czy prawie się czołgać bo nad głową są nisko zawalone drzewa czy kłody. Kawałek wyżej zaczyna się masakra mianowicie na ścieżce pojawiają się miejsca ze stojącą wodą gdy w nie wdeptuje buty zapadają się prawie do połowy. Muszę uważać więc żeby nie wpaść głębiej w te istne bagnisko bo w butach mokro mieć nie chcę z małym dodatkiem błota. Omijanie ich to istna sztuka bo nie ma miejsca na przejście inną drogą z powodu tych cholernych zarośli dżungli po obu stronach ścieżki. Jedyną dostępną opcją to trzymanie się tych drzewek czy lian i stąpanie po bokach bagniska gdzie buty nie zapadają się tak głęboko w błoto. Co chwilę musze omijać te bagniska minęła zaledwie godzina a ja już mam dość poza tym jestem cały mokry z wysiłku. Jest duszno, wilgotno i mam na sobie cholernie ciężki plecak. Gdy wychodzę na zewnątrz tego ciemnego tropikalnego lasu w miejscu jakiś traw i w miarę otwartego terenu w nadziei ujrzenia wulkanu przeżywam rozczarowanie bo ścieżka ponownie wchodzi do lasu i pnie w dół kawałek po to aby piąć się bardzo stromo w górę. W pewnym momencie patrzę pod nogi i widzę zawieszony na malutkiej lianie czarny aparat kompaktowy pokryty wilgocią. Ktoś go zgubił tutaj wędrując. Jest to mały kompakt sony dsc wx350, w środku karta sd 32gb sandisk extreme pro o prędkości zapisu 90mb/s czyli najszybsza dostępna na rynku chyba. Suszę go z wilgoci moją koszulką i włączam aparat i wyskakuje mi jakiś nieznany język ale aparat działa!! Haha ja to mam szczęście znalazłem właśnie całkiem nowy i sprawny aparat kompaktowy i to w środku dżungli;) Jak widać morderczy samotny trekking zboczem wulkanu się opłaca. Wyżej kolejne bagniska których mam już dość. Jest już przed 18.00 minęły 3 godziny wędrówki a wulkanu dalej nie widać ani roślinność nie zmieniła wyglądu na bardziej skąpą co znaczyłoby o znacznej wysokości. Znajduję miejsce w którym ścieżka jest płaska i pozbawiona błota i rozkładam tutaj mój namiot. Całe buty mam mokre i pokryte błotem do tego spodnie i ręce. Namaczam ręcznik i ścieram z siebie ubrudzenia. Aktywny wulkan daje o sobie znać grzmiąc niczym burza po czym syczy "puufffffff puuffff puff puff puff puff" ten głośny dźwięk oznajmia, że chyba szczyt jest gdzieś niedaleko poza tym po raz pierwszy przychodzi mi słyszeć dźwięk aktywnego wulkanu. Trochę się obawiam, że może wybuchnąć a wtedy mógłbym mieć przerąbane. W namiocie bawię się moim nowym nabytkiem który znalazłem, zmieniam język z Holenderskiego na Polski. Aparat okazuje się mieć wifi i można nawet nim sterować za pomocą smartfona. Nie wiem czy go sprzedawać czy zatrzymać dla siebie ;). Oglądam znajdujące się na nim fotografie na których jest ta ok 40 letnia kobieta Holenderka z jakimś facetem. Ostatnie zdjęcia zostały wykonane wczoraj wyżej na wulkanie. Czyli babka zgubiła go w przed dzień mojego przybycia. Na karcie znajduje się ok 600zdjęć w tym filmów. Są one z jakiejś wyprawy w Himalaje i kempingu cholernie wysoko na śniegu, wspinaczki na linach i wędrówki przez lodowiec. Oglądam wszystkie filmy w tym jakieś video-logi tej kobiety której języka kompletnie nie rozumiem. Jestem zafascynowany jej wyprawą po obejrzeniu tego materiału. Nagle zaczyna się błyskać i rozpętuje się burza która tłumi odgłosy aktywnego wulkanu a pioruny walą dookoła zarówno gdzieś daleko jak i blisko. Leżąc okryty śpiworem sam w namiocie w górskiej dżungli, teraz zacząłem się trochę bać, że mi walnie w namiot albo jakieś drzewo mi poleci na głowę a do tego ten wulkan huczący.Ciężko mi przychodzi zaśnięcie w takich ekstremalnych warunkach więc rozmyślam i postanawiam, że jutro wracam na dół ponieważ zostało mi pół butelki wody a nie wiem jak daleko jeszcze na wyższe piętro wulkanu. Poza tym mam dość tych bagnisk i trudu związanego z ich przekraczaniem, co innego gdybym miał kalosze.

nocleg w dżungli na wulkanie

18 styczeń 2015 Sobota

Namiot mokry w środku od wilgoci, posilam się tylko kanapkami i zaczynam pakowanie aby wracać na dół skąd przyszedłem. Wczoraj gdy szedłem przedzierając się przez ten gąszcz wszystko było suche teraz wszystko jest mokre, ścieżka jest tak wąska że wszystkie te rośliny ocierają się o mój plecak i ręce i nogi. Z drzew kapie woda pozaz tym w powietrzu unosi się mgła. Gdzieś tam za mną słychać syczenie wulkanu. Liany i zarośla zaczepiają o mój plecak co mnie wkurza niesamowicie bo utrudnia mi to wędrówkę tą błotnistą ścieżką. Po tym deszczu jest tu teraz tyle błota iż moje buty zapadają się w nie co chwilę a w pewnym momencie nadeptuję na miejsce gdzie lewy but zapada mi sie w błoto tak że trochę jego dostaje mi się do środka.Wyciagam to co mogę i kontynuję wędrówkę przedostając się z trudem przez te bagniska. Po ok 2,5h jestem na dole przy drodze i strumieniu i idę na mała wysepkę z kamyczkami gdzie ściągam wszystko do wysuszenia i wyprania. Piorę moje spodnie w kratę ale w ostatnim momencie woda porywa mi moje mydło które zakupił mi nowy znajomy z którym autostopowałem. Próbowałem je złapać ale nurt wody okazał się szybszy i przyszło mi koszulkę i skarpety wypłukać tylko w wodzie i wymyć buty które były całe w błocie. Słońce świeciło tylko ok 40min potem zebrały się chmury i zacząłem pakowanie na szybko bo poczułem kropelki deszczu. Spakowałem do torby mokre rzeczy i ruszyłem na drogę w celu złapania stopa i udania się do tego miasteczka El Chaco które znajduje się znacznie niżej. Idę sobie więc drogą pare ciężarówek mnie mija ale w pewnym momencie zatrzymuje się facet z żoną i zabierają mnie ze sobą, jadą do Quito bo ich córka zachorowała. Zawoża mnie do samego El Chaco i wysadzają przy tej restauracji gdzie ostatnio pytałem o wodę. Postanawiam tu zjeść zupkę i gotowane mięso z kury wraz z ryżem i surówką ze względu na moją wątrobę. Tu w miasteczku również jest pochmurnie ale idę na zewnątrz i na barierce przy boisku piłkarskim rozwieszam do wyschnięcia namiot i te ciuchy. Ludzie się na mnie patrzą i zagadują co ja tu robię. Gdy zaczyna trochę kropić przenoszę się na trybuny koło boiska i tam pod dachem rozwieszam moje rzeczy i zauważam że jest tu koło boiska Info Centro czyli to miejsce z darmowym internetem. 

choinka z butelek

prywatna miejska suszarka w El Chaco
Podpinam się do wifi i sprawdzam na internecie wartość aparatu który znalazłem mianowicie w Polsce nowy chodzi po ok 850zł a karta pamięci 200zł. Czyli wychodzi na to, że znalazłem aparat o wartości ponad 1000zł. Odrazu ściągam na mój telefon specjalny program do tego aparatu sony dx350 i testuję funkcję sterowania nim z pozycji smartfona która działa wyśmienicie. Mogę teraz robić szpiegowskie zdjęcia z ukrycia albo ustawić aparat i kogoś podglądać haha. Zastanawiam się czy w ogóle go sprzedawać czy zostawić dla siebie ten kozacki aparat z wifi i 20 krotnym zoomem. Jedynym problemem jest to że nie ma ona żadnego kabla ani ładowarki. Udaję się w tym celu do sklepu z komórkami i elektroniką w tym miasteczku i okazuje się że kabel jest taki sam jak do mojego telefonu. Sprawdzam w sklepie za pomocą mojej ładowarki czy aparat się ładuje po podłączeniu kablem i działa to sprawnie. W sklepie właściciel gdy dowiaduje się, że jestem fizjoterapeutą i szukam pracy dzwoni do jakiejś znajomej która poszukuje kogoś do pomocy. Po jakimiś czasie zjawia się miła kobieta w średnim wieku i jest zainteresowana moją pomocą. Lecz jutro udaje się do stolicy w poszukiwaniu klientów i wraca dopiero w Czwartek ja chyba nie zostane tutaj do tego czasu. Przy okazji poznaje jeszcze w sklepie znajomego właściciela który okazuje się być Kolumbijczykiem i aktualnie mieszka tutaj, gdy się dowiaduje że szukam miejsca na nocleg to zaprasza mnie do siebie. Wieczorem jedziemy na jego motorze pod dom w którym wynajmuje mieszkanie, jest mechanikiem i tu aktualnie pracuje. Jest to pokój z łazienką za który płaci 100 dolarów miesięcznie. Rozkładam swoją matę samopompującą na ziemi i mam własne łóżko. Mokre rzeczy wystawiam na zewnątrz do wyschnięcia i gdy mój znajomy gdzieś wychodzi ja biorę gorący prysznic po raz pierwszy od nie pamiętam jakiego czasu bo jak byłem w dżungli niżej to tam ludzie nie korzystają z ciepłej wody z powodu panujących tam upałów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz