czwartek, 10 listopada 2016

"66 twarzy Jacentego ;D"


11 listopad 2016 


Dziś właśnie mija dokładnie 2,5 roku od momentu gdy postawiłem swoje stopy w Ameryce Południowej!! Z tej okazji przygotowałem coś zupełnie innego niż dotychczas tak więc zamiast pisać coś na blogu to tym razem zrobiłem krótki filmik.

Sporo osób pytało mnie zawsze "a gdzie zdjęcia selfie, czemu nie robisz selfie?" Odpowiedź jest prosta; bo nie przepadam za bardzo za tego typu zdjęciami i prawie ich nie wykonuje. Jednakże poszperałem na moim dysku i znalazłem ich nawet całkiem sporo, zebrałem je w całość i postanowiłem zaprezentować jak zmieniała się moja facjata przez te 2,5 roku podróży w Amerce Łacińskiej ;)

 Także zapraszam serdecznie na filmik pt. "66 twarzy Jacentego" ;D pozdrawiam goraco!
Ps. Zapraszam do komentowania i która twarz tobie najbardziej przypadła do gustu haha ;)


sobota, 5 listopada 2016

Spotkanie z Kasią z Polski, wyprawa z wariatami w góry oraz produkcja instrumentu Didgeridoo !


27 wrzesień 2016 spotkanie z Kasią z Polski


Kolejnym ciekawszym wydarzeniem było spotkanie kolejnej rodaczki :). Najpierw w ogóle o tym jak się skontaktowaliśmy.

Kasia napisała w grupie autostopowicze czyli my posta odnośnie tego iż wpada do Kostaryki i czy ktoś tam jest z Polski. Ja tego posta nie zauważyłem na facebooku ale oznaczył mnie Maciek Badziak – kolega podróżnik. Tak też zobaczyłem posta dopiero i napisałem do Kasi gdy ma jakieś pytania niech pisze na priv.

Poszedłem dziś na TEC aby skorzystać z internetu i jakąś godzinę przed planowanym wyjściem z tutejszej biblioteki napisała do mnie Kasia i powiedziała iż dziś przyleciała na Kostarykę i jest w Cartago. W Cartago? Ale jaja przecież ja tu mieszkam! Mało tego powiedziałem jej, że jestem na uniwersytecie technologicznym także może tu przyjść jak chce. Okazało się iż mieszka też niedaleko stąd i przyleciała do kuzynki której mąż jest profesorem tu na uniwerku! Tośmy się oboje zdziwili!! Poza tym dziś w ogóle to miałem jechać do San Jose i zarabiać na ulicy ale jakoś intuicja mi podpowiedziała abym nie szedł tylko zrobił sobie dzień wolny i poszedł do biblioteki na neta i proszę jakie zaskoczenie:). To już setny jak nie tysięczny dowód na to iż zbiegi okoliczności nie istnieją!

Umówiliśmy się więc pod biblioteką na 13:00. Gdy bujałem się na huśtawce zauważyłem idącą wysoką dziewczynę o włosach koloru blond także wiedziałem iż to Kasia. Przywitaliśmy się serdecznie i na zaczęliśmy rozmowę na tej huśtawce właśnie. Kasia powiedziała iż przyleciała z USA bo była na wymianie studentów i właśnie ją zakończyła i chcieli wysłać ją samolotem do Polski ale ona zapytała czy zamiast do Polski mogą jej bilet do Kostaryki załatwić i tym ciekawym sposobem znalazła się tutaj odwiedzając kuzynkę. Kasia studiuje finanse a raczej już kończy bo w 27 października z tego co pamiętam ma mieć obronę aby zdobyć tytuł magistra. Opowiedziałem jej w wielkim skrócie o mojej ponad 3 letniej podróży autostopem. Pytała mnie również o miejsca do zwiedzenia to poleciłem parę mi znanych w tym dwa wulkany które musi zobaczyć bo przecież u ich podnóża mieszkamy a są to wulkan Irazu oraz wulkan Turrialba który jakoś od maja tego roku się ponownie uaktywnił i wyrzuca co jakiś czas kłęby pyłu wulkanicznego co zostało przeze mnie udokumentowane i z filmowane podczas mojej wyprawy tam:)

Zaproponowałem Kasi iż możemy się razem wybrać na to gospodarstwo które ma mój przyjaciel Bernal u którego wynajmuję pokój i powiedziałem, że jak chce to możemy się tam wybrać jutro w górskie, zielone tereny z rajskimi motylami i rzeką.


28 wrzesień 2016 Jedziemy na gospodarstwo

Umówiłem się z Kasią na uniwerku o 9:00 przy a stamtąd poszliśmy do mojego mieszkania gdzie zapoznałem Kasię z jego właścicielem Bernalem. Kasia była zafascynowana malowidłami oraz tą roślinnością w środku. Wsiedliśmy do jeepa Bernala i pojechaliśmy najpierw po jego znajomego którym okazał się chłopak skejcik przypominającym z wyglądu skrzata. Następnie do sklepu kupić ser, bułki oraz masło i Kasia zakupiła sobie piwka i cuba libre czyli rum z colą. Po drodze Bernal zakupił jeszcze kozie mleko. Pojechaliśmy na punkt widokowy skąd było widać pięknie całą dolinę z miastem Orosi oraz jezioro. Wstąpiliśmy też do pewnego domku dwóch braci bliźniaków którzy zajmują się wyrabianiem rzeźb z drewna kawowego. Liczne figurki dziadów i babek z laskami oraz twarze zrobiły na mnie wrażenie tym bardziej iż przypominały drzewa Enty z władcy pierścieni.
Następnie zjechaliśmy w dół nad to jeziorko i dojechawszy do tamy ujrzeliśmy wytryskującą wodę na moście zatrzymaliśmy się tam aby zrobić zdjęcia tamy i zobaczyliśmy piękną tęczę tworzącą się z tej wytryskującej wody której źródłem okazała się pęknięta tuba.

Koło tamy grill także Kasia spróbowała jakiegoś tam mięcha i pocisnęliśmy do miasta orosi. Bernal po raz kolejny zaprosił nas do spróbowania czegoś nowego a były to orzeszki ziemne w panierce cukru z trzciny cukrowej i to z przyprawą chili.

Miało to miejsce tuż pod Kościołem i to najstarszym i jako najlepiej zachowanym w całej Kostaryce a jego data powstania to chyba 1730r. W jego wnętrzu przywitał nas Jezus w niebieskiej sukience.... . To już po raz kolejny w Ameryce Łacińskiej rzeźby i twarze Jezusa po pierwsze są w tutejszym odcieniu czyli Jezus – Latynos oraz jego stroje i zdobne szaty jakich jeszcze oczy nie widziały. Tym razem wersja niebieskiej sukienki która raczej według mnie zrobiła parodię z osoby Jezusa i wyglądało to komicznie :). Jaki kraj – taki Jezus hehe tak to bym podsumował.

Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy już w stronę tego gospodarstwa ale zaliczyliśmy jeszcze jeden przystanek. Zatrzymaliśmy się mianowicie przy drodze gdzie pewien facet w takim otwartym namiocie sprzedawał owoce Pejibaye - Wilhelmka wytworna czyli owoce palmowe. Kasia miała okazję spróbować i podsumowała tak jak ja smakuje jak taki słodki ziemniaczek. Mało tego tutaj piję się wodę z młodego kokosa zwaną „Pipa” która podobno jest najzdrowszą i najczystszą wodą jaka istnieje na naszej planecie. Pipa wiadomo co oznacza po Polsku:) „Pipa fria” oznacza „zimna pipa” także mieliśmy też okazję napić się przez słomkę prosto z zimnej pipy hehhe czyli z młodego kokosa.

Finalnie dojechaliśmy na gospodarstwo gdzie zjedliśmy owoce pejibaye z majonezem oraz ja przygotowałem kanapki na wypad w góry. Owoce popiłem mlekiem z kozy którego chyba nie piłem od ponad 20 lat. Pamiętam tylko tyle, że jak byłem mały to miałem alergię na mleko z krowy i rodzice kupowali mleko od kozy Dobrocina i tak się wyleczyłem z alergii. Mleko od kozy jest super zdrowe a już nie wspominając o pysznych serach. Chcesz jeść zdrowo i bez chemii które ładowane są teraz wszędzie do jedzenia oraz w postaci antybiotyków, sterydów i hormonów podawanych zwierzętom? To kup sobie kozę :) Bernal piję alkohol taką tutejszą wódkę która robiona jest z trzciny cukrowej – Cacique ale jest on szalony bo pije ją z mlekiem czasem i to teraz z mlekiem kozim co sam zaprezentował! Takiego czegoś jeszcze nie widziałem aby pić alkohol z mlekiem! Wariactwo!


Zabraliśmy się i poszliśmy drogą w górę, podejście okazało się stromę dosyć także trzeba było chwilę odsapnąć. Doszliśmy na górę i weszliśmy w las, było pełno błota na ścieżce także zrezygnowaliśmy z dalszej wędrówki ale udało nam się usłyszeć przynajmniej małpy wyjce oraz zobaczyć tę piękne, ogromne i niebieskie motyle – morpho.

Wróciliśmy do drogi głównej i poszliśmy tym razem w inną stronę dalej idąc w górę. Znaleźliśmy opuszczoną drewnianą chatę, jakieś płótniane poniszczone wigwamy. Ukazał się piękny widok na góry, las oraz wulkan Irazu w oddali. Zeszliśmy niżej i weszliśmy do opuszczonej chaty gdzie posililiśmy się kanapkami oraz ciastkami akurat podczas gdy rozpadał się deszcz. Ktoś zostawił tutaj garnki, przyprawy, olej a nawet biblię. Po ulewie gdy schodziliśmy na dół udało się nam zobaczyć kolorowego tukana siedzącego na drzewie iglastym.

Wróciliśmy na dół na gospodarstwo gdzie dojedliśmy platany z serem a raczej ja dojadłem bo Kasia już była pełna.

Przed 17:00 wróciliśmy z powrotem do Cartago i podwieźliśmy Kasię do miejsca gdzie mieszka jej kuzynka aby nie musiała iść z buta spory kawał i tak się już dziś nachodziliśmy w tych górach.

Dolina Orosi

Z Kasią Rodaczką


przy tamie z Kasią

takiee tęcze !!


Escobary

Przepiękne rzeźby z drewna kawowego


Entowie

rodzina Entów

Kościół w Orosi


Jezus w sukience !! Jezus Latynos :)

Samochód Komunisty Bernala 

Jest i Fidel Castro pilnujący drzwi kierowcy

jest i Lenin pilnujący drzwi pasażera

owoce palmowe - pejibaye

lodówka rewolucjonistów Kostaryki


idziemy w góry




Dzięcioła na iglaku to rozumiem

ale Tucan na sośnie ?



Bernal jest artystą i maluje portret biologa którego zamordowano bo bronił żółwi które są na wyginięciu..... 


Poniżej film z mojej wyprawy z Kasią z Polski:
                     (film z napisami PL)




29 wrzesień – 21 październik 2016


Okres ten oczywiście spędzony na ulicy w pracy, kolejni wspaniali ludzie, uśmiechy, piękne dziewczyny chodzące po tej ulicy gdzie gram. Dzielenie się moimi historiami oraz polecanie mojej strony internetowej.

Poza pobytem na ulicy spędzam czas też w domu w Cartago aby odpocząć i jak zawsze poczytać pewne wartościowe rzeczy oraz coś obejrzeć. Znalazłem też już jakiś czas temu pewnego starca który mieszka nie daleko i sprzedaje zdrowe, swojskie mleko od krowy za cenę 1000crc (2$) za 2,5l co jest dla mnie rewelacją. Kupiłem z tej okazji też płatki śniadaniowe których strasznie dawno nie jadłem i przy okazji zdziwiło mnie iż znalazłem z supermarkecie „Pequeńo mundo” musli z Czech :) Jeszcze tu nie widziałem żadnych produktów od naszych płd. sąsiadów a tym bardziej z Polski. Także ucieszyłem się iż mogłem kupić coś z rejonu bardzo bliskiego mi bo mieszkam na płd. Polski przy samej granicy z Czechami, poza tym zawsze jeździło się z rodziną na jakieś wycieczki tam czy zakupy także prawie jak w domu :)


12 październik 2016

Kasia z Polski chciała się ponownie spotkać i poprosić mnie abym pokazał jej stolicę Kostaryki czyli miasto San Jose. Zgodziłem się więc i rankiem spotkaliśmy na uniwersytecie w Cartago a stamtąd poszliśmy na dworzec autobusowy i pojechaliśmy do San Jose.

W trakcie jazdy opracowywałem trasę wliczając w to muzeum narodowe do którego chciała iść Kasia. Jak dojechaliśmy do miasta zobaczyłem na horyzoncie czarne chmury a więc jak chcemy coś zobaczyć to musimy się sprężać bo może zaraz padać.

Zaczęliśmy zwiedzanie od Parku głównego „Parque Central” oraz Katedry „Metropolitana” tuż obok. Następnie poszliśmy na plac „plaza de la Cultura” i wstąpiliśmy do teatru narodowego. Chcieliśmy wejść do muzeum pre Kolumbijskiego muzeum złota „Pre- Colombian museo de oro” ale za wejście dla obcokrajowców 10$ !! Ceny z dupy tutaj wymyślają sobie. W innym muzeum „ Museo de jade” czyli przed Kolumbijskiego muzeum wyrobów z kamienia które tworzyli tutejsi Indianie powiedzieli nam tą samą cenę. Poszliśmy więc na pewien bazar z rękodziełami, kolorowymi torbami oraz instrumentami muzycznymi a następnie do tego muzeum narodowego który wstęp okazał się w końcu bez płatny. Pierwsze i chyba najlepsze wrażenie jak dla mnie zrobiły motyle „morfo” te piękne, ogromne i niebieskie motyle to moje ulubione. W zrobionym w środku ogrodzie motyle miały położone na tackach owoce guayaby które sobie sączyły i dzięki temu można było do nich podejść i zrobić zdjęcia czy nakręcić film, nieco wyżej okazało się iż jest też specjalne miejsce gdzie motyle opuszczają swoje kokony i przechodzą metamorfozę :) .


Następnie poszliśmy do parku narodowego „parque nacional” tam przerwa na szamę i lody „copos” które sprzedają jeżdżący z wózkami mężczyźni na ulicy :)

Potem przez kolejny park „parque Morazan” i na ulicę główną „avenida central” gdzie pracuje na ulicy i gram. Tutaj Kasia poszukiwała jakiś bluzek. Ze sklepów poszliśmy do „Mercado Central „ czyli na ten targ miejski gdzie kupiłem parę warzywek potem na kolację i wróciliśmy do Cartago po dniu zwiedzania San Jose.


Na następny dzień zostałem zaproszony przez Kasię i jej kuzynkę na obiad wegetariański także poszedłem w odwiedziny zapoznając się z Joanną i jej synkiem Adasiem. Także zostałem ugoszczony , pogadali my i zjedli.


17 - 19 październik 2016 didgeridoo


Właściciel domu gdzie mieszkam zaprosił nas mieszkających tutaj na wypad w góry w stronę wulkanu Turialba który już od maja wyrzuca co jakiś czas pył. Pojechaliśmy ja, Anderson, Martin oraz Dawid. Po raz kolejny piękne widoki górskiego klimat:

Poniżej film z tej wyprawy z Polskimi Napisami: TYLKO DLA DOROSŁYCH 18+





Kolejnego dzionka pojechaliśmy też z Bernalem na gospodarstwo gdzie wcześniej byłem z Kasią. Tym razem ja, Martin i Dawid pojechaliśmy tam aby szukać bambusów na instrumenty didgeridoo które chcemy zrobić.

Instrumenty są kozackie i grali na nich Aborygeni – indianie z Australii w moim przekonaniu od tysięcy lat!! Poza tym dźwięk tego instrumentu jest co raz bardziej powszechny i występuje bardzo często łącząc rytmy muzyki trance. Moim ulubionym zespołem w tym klimacie jest „Hilight tribe”.

DIDGERIDOO
Nazwa instrumentu nie pochodzi od żadnego aborygeńskiego słowa ale od irlandzkiego wyrażenia „Dudaire Dubh” znaczącego dosłownie „czarny trębacz”. Słowo to po raz pierwszy pojawiło się w druku w 1926 roku.

Didgeridoo ma kształt rury, zazwyczaj o długości od 1 do 1,5 m, bardzo rzadko spotyka się instrumenty krótsze lub dłuższe. Autentyczne aborygeńskie didgeridoo robione są z lokalnych odmian eukaliptusów, zazwyczaj z głównego pnia drzewa, choć spotyka się instrumenty zrobione z bocznych gałęzi. Rzemieślnicy wytwarzający te instrumenty spędzają dużo czasu wyszukując odpowiednie drzewo, które musi w środku być wyjedzone przez termity, bez naruszenia zewnętrznej części pnia.

Aby uzyskać odpowiedni dźwięk, należy nie tylko dmuchać do instrumentu, ale raczej „buczeć”. Większość doświadczonych muzyków grających na didgeridoo wykorzystuje tzw. technikę oddechu cyrkulacyjnego, polegającą na równoczesnym dmuchaniu powietrzem z ust i wciąganiu go do płuc przez nos. Używając tej techniki, dobry muzyk może nieustannie grać jeden modulowany dźwięk tak długo, jak tylko chce. Na współczesnych nagraniach mistrzowie didgeridoo potrafią grać nieustannie przez parę godzin.

Nie istnieją żadne solidne źródła, według których można by określić dokładnie, kiedy instrument ten został wynaleziony, niemniej często można spotkać się ze stwierdzeniem, że jest to jeden z najstarszych instrumentów dętych na świecie. Badania archeologiczne aborygeńskich malowideł skalnych w północnej Australii sugerują, że mieszkańcy rejonu Kakadu używają didgeridoo od przynajmniej 1500 lat.

Dla aborygenów zamieszkujących północną Australię didgeridoo jest ważna częścią ich kultury i odgrywa kluczową rolę w wielu z ich tradycyjnych ceremonii, w czasie których na didgeridoo mogą grać tylko mężczyźni.


Dotarliśmy do miejsca przy rzece gdzie rosną bambusy i poszliśmy z maczetą i piłą aby szukać odpowiednich. Najpierw jednego z bambusów ściął sobie Dawid potem Martin a ja cierpliwie czekałem na maczetę bo piła tępa. Ściąłem 2 bambusy, odmierzyłem długość oraz przyciąłem na mniejsze kawałki. Martin pajacował i rzucił maczetą w ziemię aby pokazać jak się wbija. Niestety nie poszło mu to a ja w tym samym momencie dostałem ziemią w lewe oko, zaraz mnie przeprosił po tym. Na tym nie koniec bo gdy maczetowałem bambusa kawałek uderzył mnie po raz kolejny w lewe oko. Na szczęście nic się nie stało poważnego chodź zastanawiałem się czy aby na pewno bo czułem przez cały ten dzień jakbym coś miał pod powieką i odczuwałem ból. Na szczęście kolejnego dnia wszystko minęło.

Z miejsca wycinki bambusa poszliśmy zabierając po jednym w stronę gospodarstwa. Spory kawałek tam mieliśmy a ponadto rozpadał się deszcz także przyszliśmy cali mokrzy. Zjedliśmy obiadek.

Potem rozpocząłem pracę nad moim didgeridoo. W pierwszej kolejności należało metalowym prętem przebić membrany (miejsca styku poszczególnych segmentów bambusa) tak aby dobrze oczyścić jego wnętrze. Następnie zrobiłem ustnik szlifując górę bambusa. Potem sprawdziłem jak brzmi moje własne Didgeridoo. Okazało się iż brzmi super teraz kwestia praktyki.

Pojechałem jeszcze kolejnego dnia i zrobiłem jeszcze 3 kolejne i znalazłem odpowiednią długość i tonację dźwięku bo tamte wcześniejsze okazało się trochę za ciężkie i dźwięk nie był tak czysty. Tym razem z 4 instrumentów wybrałem jeden najlepiej brzmiący :)

W następną niedzielę pojechałem aby zobaczyć się z Cinthią i wręczyłem jej również 2 didgeridoo aby praktykowała bo tak na prawdę to ona wspomniała o tym instrumencie Didgeridoo że by chciała mieć i zainspirowała mnie do ich stworzenia i również posiadania. Nauka gry na nim nie jest taka prosta jak się wydaje bo to jest tak jakby tuba w którą należy odpowiednio dmuchać aby wydobyć konkretny dźwięk:)



Poniżej film przedstawiający moje poszukiwania odpowiedniego bambusa oraz fragment jego wytwarzania: