poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Kostaryka - Wodospady i Nielegalne zdobycie najwyższego szczytu!


9 Sierpień 2015 Niedziela

Wstaję w miarę wcześnie i na zewnątrz budynku podłączam telefon do ładowania. Spakowuję namiot i rozkładam go do wyschnięcia na ogrodzeniu. Gdy mój znajomy wstaje jako pierwszy mogę skorzystać z komputera aby popisać trochę a następnie prezentuje mój instrument "jaw harp". Gdy telefon podładowany i śniadanie zjedzone pora ruszać w drogę, żegnam się z moimi znajomymi i idę do centrum miasteczka. Chodzę po Chińskich sklepach i szukam małej butli gazowej do mojej kuchenki ale nic z tego bo nie mają gazu do tego typu mocowania co mój. Postanawiam zakupić jedzenie przez prekroczeniem granicy i alkohol 95% aby zrobić kuchenkę z puszki i gotować w Kostaryce bo o zjedzeniu obiadków za 2-3$ mogę zapomnieć. Udaję się do apteki gdzie zaopatrzam się w dużą butelkę alkoholu za 2$  a potem idę do lokalnego supermarketu i tam zakupuję 1kg ryżu, owsiankę, chiński makaron, 3 tuńczyki, 3 puszki fasoli, sos sojowy, sos pomidorowy, oregano, cebulę, 2 główki czosnku, 2 marchewki, zieloną paprykę i napój w puszce za wszystko płacę 14$ i 4$ za spodenki do kąpieli. Mój plecak teraz waży tyle, że masakra no ale jestem wyposażony w jedzenie na parę dobrych dni. Udaję się do "Migraciones" czyli na granicę gdzie najpierw sprawdzony zostaje mój plecak w specialnym pomieszczeniu. Myślałem, że będę musiał wyciągać wszystko ale gdy wypakowuję z góry rzeczy mówiąc "comida, comida, comida - jedzenie .... .... " facet karze pakować  mi spowrotem wszystko i po sprawie. W okienku po Panamskiej stronie dostaję pieczątkę wyjściową i przechodzę do budynku już po stronie Kostaryki gdzie strażnik pyta mnie o cel wizyty, ile mam pieniędzy na koncie i gotówce. Z tego co mi wiadomo przy przekroczeniu granicy z tym Państwem podobno minimalna kwota którą można posiadać to 300$. Od razu mówię mu że cisnę do Meksyku a pieniędzy w gotówce jakieś 200$ i na koncie wystarczająco. Strażnik patrzy na mnie i uśmiechając się wbija mi 90 dni pobytu w tym kraju. Pierwszym celem tutaj w Kostaryce jest najwyższy szczyt "Cerro Chirripo 3820m". Ustawiam się z plecakiem tuż przy granicy i unoszę kciuka w górę zaczynając autostop w tym kraju. Większość ludzi widząc mnie pokazuje mi pewien znak a jest to dłoń uniesiona palcami do góry które są ze sobą złączone. Na początku nie kumam o co chodzi ale potem łapie ze to znaczy iż są "pełni" i nie mają miejsca. Zatrzymuje się po jakimś czasie auto osobowe i trąbi, ja biegnę z plecakiem i szczęśliwy, że udało mi się złapać pierwszego stopa.


z rodzinką u której mogłem rozbić namiot



Kostaryka!!
Facet jedzie do jakiegoś miasteczka "Rio Claro" gdzie mnie wysadza. Nie mam żadnych pieniędzy tak więc idę do pobliskiego bankomatu z którego wybieram 45 000 Colonów co wynosi 321 zł a za tą kwotę w Kostaryce to raczej dużo nie kupimy. Pieniądze są najpiękniejsze na świecie bo przedstawiają zwierzęta i na dodatek wszystko w kolorze !! Teraz już wiem czemu tutaj tak drogo bo aby wydrukować tak piękne i kolorowe banknoty to nie małe koszta są zapewne. Zgłodniałem zaraz i maszeruję pod jakiś budynek bo pada deszcz i tak rozkładam swoje rzeczy do gotowania. Koło mnie jacyś pijacy czy ćpuni i pytają skąd jestem i co tu robię. Mam jeszcze resztę gazu w butli z której korzystam gotując zupę z tego chińskiego makaronu, pomidora i sosu sojowego oraz czosnku. Posilony przy drodzę ustawiam się z plecakiem i chcę złapać stopa ale ludzie coś nie chcą się zatrzymać dopiero ogagniam później na parkingu tuż obok gdy sam osobiście muszę się pofatygować i zapytać kierowcy odjeżdzającego mini busa który oferuje mi przejazd do jakieś tam wioski. Po drodze kupują mi cały woreczek tych owoców czerwonych, kulistych i z włoskami zwanych "Mamon"  czyli tutejszą odmianą "Liczi" które zajadam w samochodzie a część zostawiam na później. Wysadzają mnie na jakiejś stacji benzynowej gdzie stoi jedno auto a jest to jeep o sraczkowatym kolorze. Podchodzę i widzę w środku młodą kobietę i faceta tankującego paliwo, pytam czy nie jadą w kierunku San Isidro czasem? Facet odpowiada, że nie. Ja sprawdzam mapę i patrząc  na kolejne miejscowości pytam czy będa przez nie przejeżdzać. On mi mówi, że tak przejeżdzają przez nie i jednak będę się mógł z nimi zabrać. Carlos albo jak sam mówi Colombia bo jest Kolumbijczykiem i tak go nazywają zaprasza mnie do restauracji obok gdzie oni wspólnie jedzą a ja dostaję sok z mango oraz podpieczonego platana z fasolowym kremem. Ruszamy w drogę i gdy patrzę na zegarek w aucie to coś mi nie pasuje bo jest godzina wtecz a na moim telefonie jest po 17;00. Okazuje się, że godzina jest poprawna tak więc nastąpiła zmiana czasu czego nie lubię no i co znaczy, że będzie robić się ciemno ok 18;00. Jego żona śpi sobie na tylnym siedzeniu a ja rozmawiam z Kolumbią i dowiaduje się, że gdy miał dwa latka wyjechał do USA i mieszkał tam przez długi czas a teraz mieszka tutaj w Kostaryce od 17 lat pracując w biurze które zajmuje się sprzedażą ziem. Ma żonę oraz synka i jest surferem, mieszka niedaleko jednej z najlepszych plaż do surfowania "Dominical". Mówi, że jak chce to będę mógł zostać na noc w biurze w którym pracuje w miejscowości "Platanillo" gdzie są piękne wodospady i jak mam ochotę to mógę się tan jutro udać. Daje mi swój telefon i sprawdzam na internecie ten wodospad "Nauyaca" jest rewelacyjny i nawet nie ma co się zastanawiać jutro tam ruszam. Przed zmrokiem dojeżdzamy do "Platanillo" i podjeżdzamy pod jego biuro a jest nim drewniany domek z tarasem, stojący na zboczu i z widokiem na dżunglę. Tutaj mogę bez problemu sobie rozbić namiot, mam łazienkę i mało tego jest tu wifi do którego doataje hasło. Wymieniam się z Carlosem numerem i w razie problemów mam się kontaktować przez whatsapp a jutro rano o 8;00 przyjedzie do biura do pracy. Lepiej mi się nie mogło trafić, zadaszony taras gdzie rozbijam namiot,wifi i łazienka co prawda biuro jest przy samej drodze i jest hałas od ulicy ale co tam. Korzystam z internetu do późnego wieczora a potem idę spać.


najpiękniejsze pieniądze na świecie!

podsmażony platan z kremem fasolowym 

ponad 150 rodzin bez dachu nad głową a część z nich mieszka tu na moście
10 Siepień 2015 Poniedziałek

Rano na śniadanie owsianka z owocami "Mamon - liczi", pakuję wszystkie rzeczy a o 8;00 przyjeżdza Kolumbia i witamy się, może mnie nawet podwieźć do wejścia tego wodospadu. Nie ma sensu iść tam z moim ciężkim plecakiem to zostawiam go w biurze a zabieram tylko butelkę wody i spodenki kąpielowe i jedziemy w dół miasta ale potem okazuje się w połowie drogi, że trwa naprawa drogi tak więc nie zabierając czasu mojemu przyjacielowi ruszam z buta w dół mijając roboty drogowe. Niżej jest już znak na wodospady i bezasfaltową drogą dochodzę do jakieś grupy turystów gdzie stoją konie i z tego miejsca jest ok 4km do wodospadów "Nauyaca" za wstęp do których trzeba płacić 4000 Colonów czyli ok 32zł. Nie ma żadnej kontroli więc śmigam przez tropikalny las w którym jest tak duszno i gorąco, że już po chwili jestem cały mokry. Przechodzę koło domu gdzie jest się kupuję bilety, nikt nic nie sprawdza tutaj to przechodzę szybko i za jakiś czas już jestem przy bramie wejściowej na wodospad. Niżej okazuje się, że wodospady są nawet dwa, idę na prawo do tego pierwszego i ukazuje mi się potężny wysoki wodospad wokół którego pełno unoszących się kropel wody. Nie ma tu jeszcze nikogo a więc udało mi się dojść przed turystami. Dopiero za jakiś czas przychodzi para z Holandii i robią mi zdjęcia a potem wspólnie idziemy na dół do pięknego wodospadu! Po wykonaniu zdjęć przebieram się w spodenki i płynę pod wodospad. Jeden chłopak wspina się bez żadnego zabezpieczenia. Ja masuję plecy silną wodą lejącą się z góry a potem wracam na brzeg, jest już pełno turystów tutaj którzy są z USA. Zaczyna padać silny deszcz to chowam moje ubrania, porfel telefon i aparat pod jedną z małych skał.  Spędzam tutaj jeszcze trochę czasu i płynę ponownie pod wodospad a następnie wracam na górę i przebieram się w kabinie i rozpoczynam powrotną wędrówkę do drogi głównej. Idę w górę ale nikt się nie chce zatrzymać dopiero potem jakiś chłopak na motorze podrzuca mnie pod sklep gdzie zakupuję dużą bułkę, mortadelę i snikersa z migdałami. Teraz mam zamiar coś ugotować ale przecież nie mam soli no to przy jednym z budynków pytam faceta w średnim wieku czy nie ma może trochę soli. Po chwili dostaję sól w woreczku i dziękuję mu ale gdy już mam wychodzić zauważam pustą i zgniecioną puszkę to pytam czy nie ma takiej nie zgniecionej bo chcę zrobić kuchenkę na alkohol. Facet jest tak uprzejmy, że znajduje mi solidniejszą metalową puszkę w której robimy otwory gwoździem. Po raz pierwszy robię taką kuchenkę bo zawsze korzystałem z moich małych butli gazowych. Zostałem zaproszony na jutro rano na kawę i może będę mógł się zabrać z moim nowym znajomym do miasta San Isidro gdy uda mu się naprawić auto. Wracam do biura i witam ponownie w Carlosem i jestem w idealnym momencie bo mówi, że zaraz wychodzi. Żegnam się i z nim bo jutro z ranka ruszam i dziękuję za miejsce do spania tutaj na tarasie biura. Gdy odjeżdza ja próbuję gotować na tej puszce ale gdy odpalam alkohol to gaśnie i niestety nie da rady. Jest jeszcze resztka gazu na którym udaje mi się przyrządzić obiadek na tarasie i najadam się jego połową a drugą zostawiam na potem. Za jakiś czas rozpętuje się potężna tropikalna ulewa, ja korystam z niej i na zewnątrz biorę deszczowy, ciepły prysznic bo byłem cały spocony po tej wędrówce z wodospadów. Rozbijam namiot po raz kolejny na tarasie i słucham jak ulewa przybiera na sile i walą głośne pioruny. Oczywiście zapiski i internet wifi który jest na tyle silny, że ściągam sobie torrentem nowy sezon "true detective" ;). Napisałem też do Maćka Szarskiego z ekipy "Przez kontynenty" kórzy okrążyli świat i spotkałem go w Peru. Aktualnie jest w Nikaragui i zmierza do Kostaryki to może byłaby okazja aby się ponownie spotkać. Podaję mu swoją lokalizację i zobaczymy co z tego wyjdzie. Jutro ruszam do miasta San Isidro skąd chcę się udać na najwyższy szczyt Kostaryki "Cerro Chirripo 3820m".


kemping na tarasie biura

owoce Liczi


błotna twarz w dżungli wszystko widzi - streż się



Wodospad Nauyaca


drugi z wodospadów Nauyaca


krowa czy słoń??

takieeee drzewa w dżungli
Polak potrafi czyli nielegalna wędrówka na najwyższy szczyt Kostaryki

11 Sierpień 2015 Wtorek

Obudziłem się wcześniej i na śniadanie zjadłem jedzenie przyrządzone wczoraj a potem po spaakowaniu ruszyłem do tego domu gdzie ogarniałem tą puszkę na kuchenkę. Zostałem zaproszony na kawę z krakersami i poprosiłem mojego znajomego czy mógłbym dokonać korekt bo niestety alkohol w tej skonstruowanej się nie chce palić jakoś. Ostatecznie znaleźliśmy inne rozwiązanie a mianowicie metalową podstawkę w środku której przybiliśmy 4 gwoździe i wkład z puszki z alkoholem w środku na gwoździach można osadzić garnek i pali się alkohol idealnie teraz;). Po sporządzeniu nowej kuchenki survivalowej złapałem spod tego domu stopa z wytatuowaną kobietą w średnim wieku do kolejnej wioski i po tym jak mnie wysadziła nadjechał kolejny samochód w środku którego okazał się siedzieć ten facet który zawitał tam gdzie robiłem kuchenkę z moim znajomym. Pojechałem z nim do samego San Isidro i wysadził mnie na drodze prowadzącącej do "San Gerardo" czyli miasteczka z którego rozpoczyna się wędrówkę na "Cerro Chirripo". Łapię stopa na pace i koleś zawozi mnie kawałek wyżej a stamtąd kolejny ale tym razem motor. Siadam na tył i trzymając się mocno dojeżdzam prawie do samego "San Gerardo" tym motorostopem potem jeszcze kawałek pod górę, leży sobie pomarańcza więc ją rozcinam i jem i podjeżdzam wyżej minibusem pod biuro parku narodowego. W środku okazuje się, że w Parku Narodowym pabnuje całkowity zakaz kempingu u gotowania czy palenia ognisk.Dziś nie mogę tam wejść bo wymagana jest rezerwacja do schroniska za którą trzeba zapłacić w banku w San Isidro i wrócić tutaj a wtedy Pan wyda mi bilet. Za całość dwudniowej wyprawy to koszt ok 40 000 Colonów czyli ponad 300 zł - hahha chyba ich tutaj posrało i poupadali na głowy ze szczytu tej góry!! W życiu nie mam zamiaru płacić takiej kwoty za wejście na wulkan i postanawiam, że spróbuje znaleźć sposób ominięcia kontroli. Każe facetowi wypisać dane do wpłaty aby nie było podejrzanie, że przyjechałem i usłyszawszy o kosztach sobie odchodzę mówiąc "Dzięki za drogo , papa  ". Cała trasa to stąd ok 20 km na szczyt na 7km znajduje się chata z przekąskami a na 14km te "schronisko" czy ten śmieszny hotel już na wysokości 3400m. Biorę darmową mapkę z odległościami i ruszam z buta do malutkiego miasteczka gdzie pełno hostali i turystów z USA. Plecak waży nieziemsko wypełniony tym jedzeniem które targam z Panamy. Wyżej jest jakiś hotel i jakby budynek kontroli a zaraz za nim rozpoczyna się stroma ścieżka w kierunku szczytu na wulkan. Zaczynam o 14;00 i idę powoli w górę potem pojawia się pierwszy słupek z odległością i widzę, że pierwszy kilometr mam ze sobą. Dowiedziałem się, że ewentualna kontrola może być w którymś z tych punktów na górze ale mam nadzieję przemknąć nie zauważony. Wkraczam w potężny i wiligotny las dżungli górskiej którą jest lekko błotnista ścieżka a w niektórych miejscach są drewniane pnie ustawione jako schody po których idzie  się znacznie łatwiej. Potężne wysokie drzewa, zwisające liany, zarośla i potężne paprocie oraz liście drzew sprawiają, że jest tu wilgotno i ciemno. W którymś momencie zaczyna lekko padać to chowam się na chwilę pod pniem jednego z tych dużych drzew i czekam jak ustaje. Gzieś na 4 czy 5 kilometrze zaczyna tak lać, że w przeciągu minuty jestem przemoczony do suchej nitki dodatkowo poczułem zapach alkoholu i po otwarciu plecaka zauważyłem iż pół butelki mi się rozlało w plecaku i to na pokrowiec gdzie była zapalniczka.... Wkurzony z powodu ubytku alkoholu do gotowania i ulewy idę w górę bo nie ma co czekać i tak już jestem cały mokry a w butach dosłownie pływa bo słyszę takie lekkie "chlup chlup" stawiając kroki. Docieram cały przemoczony do tej chaty na 7 kilometrze która teraz jest zamknięta ale są siedziska i zlew z kranem gdzie będę mógł nabrać wody. Ściągam z siebie buty i skarpety z których wyciskam litry wody i myślę aby ugotować obiad. Przyrządam sobie ryż z warzywami, fasolą, tuńczykiem sosem pomidorowym i sojowym i posilam się do pełna połową porcji a reszta na potem. Odpoczywam trochę i postanawiam, że będę kontynuować wędrówkę w górę kolejne 7 km rejon tego schroniska aby rozbić gdzieś tam nielegalny kemping i jutro z rańca mieć tylko 5km na szczyt. Pakuję wszystkie rzeczy i zauważam, że w tej chatce ktoś jest pukam i otwiera mi chłopak w zimowej czapce i pytam go czy nie nalałby mi wrzątku bo herbatę chciałem wypić. Po chwili już piję herbatę z liści Boldo chodząc w miejscu bo jestem na boso a w stopy jest mi niesamowicie zimno po mimo drewnianej podłogi. Chłopak pyta czy idę w górę do tego hotelu to odpowiadam, że tak. On na to, że zadzwoni na górę bo na mnie czekają tam bo dojdę późno. Myślę "przecież ja nie mam rezerwacji i jak on im powie o mnie to będą ta na mnie czekać aby mnie złapać albo odesłać spowrotem i zaraz się wyda że jestem tu nielegalnie". Odpowiadam więc chłopakowi, żeby się nie martwił bo dzwoniłem z dołu do hotelu i sam ich powiadomiłem, że będę późno. On odpowiada, że ok i ruszam w drogę zakładając czołówkę i odpalając tryb energooszczędny dwóch diod led i reguluję jasność na najmniejszą. Było blisko z tym gościem teraz żałuje, że w ogóle poprosiłem o tą herbatę. Na szczęście już nie pada i mogę sobie spokojnie wędrować w górę oświetlając ścieżkę pod nogami. Nagle patrze na ścieżce świecą się jakieś oczy... myślę czy to nie jakiś tygrys lub  puma i odplam 75 lumenową diodę led po odpaleniu której ścieżka staje się jasna jak w dzień i widzę tą bestię dżungli którą okazuje się być zając... . Zając kurwa hahahaah a ja miałem nadzieję zobaczyć chociaż małpę czy coś dziwacznego no cóż cisnę dalej a zając skaczę kawałek dalej ścieżką i potem znika. Wyżej już wychodzę z tego tropikalnego lasu bo zaczyna się wolna przestrzeń gdzie widać światła z doliny z której przyszedłem a u góry piękne gwieździste niebo z ogromną drogą mleczną i spadajacą gwiazda czyli meteorytem który chyba przelatywał blisko bo okazał się bardzo duży i był wyraźny. Po ostrożnej wędrówcę jestem na trzynastym kilometrze skąd idę wypatrując schroniska i skrywajac światło latarki aby mnie nie wypatrzono. Potem po słupku z 14 kilometrem ścieżka prowadzi w dół i jestem przy budynku w którym jest już zupełnie ciemno tak więc szybko przemykam i idę dalej kawałek jakieś 200m gdzie znajduję jakieś krzaki przy ścieżce z miejscem gdzie by rozbić namiot. Myślałem aby przejść te ostatnie 5 km i być na szczycie jutro przed wschodem słońca ale się rozmyśliłem bo nie mam mojego śpiwora mogę zmarznąć w nocy a poza tym jestem już zmęczony niesamowicie. Ugniatam trawę, wyrywam jakieś kłujące rośliny i rozbijam namiot. Potem ściągam mokrawe ciuchy i przebieram się w suchę i okrywam kocem i idę w kimę.



testuję nową kuchenkę na alkohol

wędrówka w dżungli o latarce do 14 kilometra


12 Sierpień 2015 Środa

Ustawiłem budzik na 4;30 ale i tak wstałem po 5;30 chyba i po spakowaniu plecaka i zostawieniu w krzakach jedzenia oraz mokrych rzeczy ruszam w drogę o 6;20. Teraz odciążony cisnę szybciej i sprawniej, z góry wraca już pełno turystów wracających z szczytu. Pogoda tutaj jest do dupy bo nadciąga mgła i jakieś szare chmury ostatnie 2800m w górę gdzie przy stromym etapie zatrzymuję się aby zjeść śniadanie czyli ryż z wczoraj. Potem po stromym podejściu po skałach do góry jestem już na szczycie gdzie powiewa flaga Kostaryki i  znajduje się tablica z napisem "Cerro Chirripo 3820m". Udało się !!!! Najwyższy szczyt Kostaryki zdobyty i to nielegalnie nie płacąc ani grosza za wstępy, rezerwacje i hotel które niby były wymagane. Huraaaa !!;)

Na górze zimno jak cholera i wieje poza tym dookoła mgła tak więc z powodu braku widoków nie zabawiam długo i ruszam ponownie w dół. Teraz w Ameryce Środkowej jest pora deszczowa a więc trzeba mieć niesamowite szczęście aby zobaczyć coś z góry przy słońcu. Postanawiam, że zejdę dziś spowrotem do samego "San Gerardo" ale przede mną 20km w dół i teraz pada lekki deszcz przy silnym wietrze ale na szczęście niżej wychodzi słońce i mogę wysuszyć trochę rzeczy. Odbieram moje torebki foliowe z ciężkim jedzeniem i ubraniami które zostawiłem w krzakach w miejscu kempingu i ruszam w drogę. Wodę nabrałem wcześniej, mijam schronisko jak gdyby nigdy nic mówiąc tylko "Hola" do tnacych tam drewno dwóch mężczyzn i idę przed siebie. Teraz w pełni mogę rzec iż się udało zdobyć najwyższy szczyt Kostaryki nielegalnie - Polak potrafi ! Tak więc do boju Polacy zdobywajmy góry i szczyty nawet nielegalnie zamiast płacić fortuny za wejście ;). Rozwieszam sobie ciuchy na plecaku bo słońce grzeje i ruszam w dół bo przede mną 14km. Potem odpoczywam na 7 kilometrze jedząc kanapki i śpiąc chwilę. Spotkałem tu też te dwie dziewczyny z Danii i tych Amerykanów schodzących ze szczytu. Po odpoczynku kolejne 7 km ostrego schodzenia w dół, czuję że stopy mam na pewno niesamowicie obtarte bo bolą mnie.




Dach Kostaryki zdobyty!!!



znowu w dżungli czyli droga powrotna




Gdzieś tam niżej ponownie spotykam dziewczyny i tą rodzinkę z którymi idę kawałek. Potem  deszcz zaczyna znów padać i znów jestem przemoczony po chwili na szczęście nie jest tak silny jak wczoraj i dobrze, że schowałem suche ubrania do worka foliowego bo gdy tym razem przemoknie plecak one pozostaną nie tknięte przez deszcz. Jestem na dole kawałek dalej jest daszek należący do jednego z domków, siadam tam i odpoczywam bo nogi mnie tak bolą iż nie mogę prawie chodzić. Ktoś wychodzi z domku i ja pytam kobiety czy mógłbym rozbić namiot u nich na ogrodzie. Po chwili dostaję miejsce za domem na dużym ogrodzie przy kurniku gdzie jest płasko. Będę mógł wypocząć sobie bez problemu dzisiaj bo miałem szukać niżej miejsca w miasteczku ale znalazłem szybciej i w lepszym miejscu. Wyprałem sobie też od razu ubrania w kamiennym zlewie do tego służącym. Chciałem poprosić o wrzątek na owsiankę ale rodzinka mnie nakarmiła podarowując przepyszną kolację (ryż z frytkami, fasolą i dwoma mięsnymi klopsami) ;). Potem jak wróciłem do namiotu to już nie miałem sił na nic i zasnąłem bo przeszedłem dziś 25km z ok 20 kg plecakiem a wczoraj pod górę 14km czyli łącznie 39km w przeciągu 26h - masakra. Moje stopy mają potężne obtarcia które bolą niesamowicie.

Valle de Anton i najwyższy szczyt Panamy


30 lipiec 2015 Poniedziałek

Rankiem po śniadaniu pora ruszać w drogę to też żegnam się z Carlosem i dwoma psinami i ruszam z buta w stronę miasteczka "Pina". Próbowałem złapać stopa po drodze wielokrotnie ale jakoś tutaj ludzie są rzeczywiście z ograniczonym zaufaniem i nie chcieli mi pomóc. Dotarłem więc na przystanek gdzie jedna Murzynka powiedziała, że zaraz przyjedzie autobus i po chwili już wsiadłem do środka po zapakowaniu plecaka do bagażnika. W środku całą drogę stałem bo było tyle ludzi i to sami czarni a ja byłem jedynym białasem który się tam znalazł. Miałem jechać na dworzec aby stamtąd ogarnąć busa do miasta Panama za 3$ ale pomysłałem "nie no Panie jakim autobusem, co prawda byłoby łatwiej bo wyczułem brak zaufania do autstopowiczów ale to zapewne zmyłka i to zaledwie drugi dzień stopowania w tym kraju to może dlatego odnosze złudne wrażenie braku gościnności". Mówię więc kierowcy autobusu aby wysadził mnie przy stacji benzynowej gdzie zauważyłem znak w kierunku autostrady. Na stacji łapię już po minucie stopa i facet z synem zawożą mnie na sam wlot przy autostradzie. Już po chwili mam kolejne auto i kolejny mężczyzna z 4 letnim synkiem i jak mi mówi jedzie kawałek. W trakciee rozmowy wychodzi, że jedzie do swojego domu zmienić samochód i jedzie do samego miasta Panama. Gdy już jesteśmy na miejscu podjeżdza jego żona białym busem i po otrzymaniu szklanki wody i 2 owoców mango ruszamy w stronę miasta. W trakcie przejazdu postanawiam, że nie ma najmniejszego sensu wjeżdzać do miasta Panama aby potem płacić za aurobus by się z niego wydostać. Planuję przedostać się boczną drogą do miasta La Chorrera gdzie mam zamiar skorzystać z jakiegoś komputera i wstawić informacje na bloga czego nie robiłem z braku czasu od około miesiąca. Wysadzają mnie przy dużym moście prowadzącym w tym kierunku i akurat na poboczu zatrzymał się samochód widać, że nowy i jedzie do salonu chyba. Bięgnę tam szybko i otwiera szybę gruby facet posilający się kurczakiem z ryżem i pytam go czy jedzie w kierunku "La Chorrera" on mi, że tak i każe poczekać jak zje. Autostop idzie jak z płatka nie mogę uwierzyć w to co się dzieje bo jeszcze przed chwilą myślałem, że będzie tutaj tragedia a tu proszę i jak się okaże to jeszcze nie koniec niespodzianek na dziś ;). Z facetem przejeżdzam przez kanał panamski już chyba po raz piąty z kolei i dojeżdzam do samego miasta La chorrera gdzie jem obiad za 3$ ale tylko drugie danie bo to nie Kolumbia, Ekwador czy Peru gdzie za 2$ masz zupkę,drugie danie i napój. I tak mi się trafiło tanio bo tutaj normalna cena to 3-5$ za danie i to te najtańsze menu. Znajduję kafejkę internetową i spędzam ponad 3h ogarniając informacje na bloga. Potem z buta kieruję się już na wylot po drodze wstępując do supermarketu "super 99" gdzie zakupuję najtańsze parówki, paprykę,bułkę, owsiankę. Pora znów zacząć oszczędzać na jedzeniu bo Panama do tanich nie należy jeśli chodzi o ceny żywności. Zastanawiam się co to będzie w Kostaryce która jest najdroższym krajem Ameryki Środkowej i ludzie mnie straszą, że panują tam dwukrotnie wyższe ceny niż tu w Panamie. Coś czuję, że pocisnę przez ten kraj niczym torpeda no chyba, że zatrzyma mnie jakieś naprawdę piękne miejsce wtedy cena nie gra roli oczywiście przez pewien czas :)

Idąc sobie na wylot tego miasta zauważyłem po prawej stronie drzewo a na nim duży, żółty drewniany domek z drabiną. W momencie gdy wyciągałem aparat aby cyknąć fotę facet koszący tutaj trawę przestał ją kosić i spytał mnie czy nie chcę zdjęcia tam na górze. "Oczywiście,że chcę" - odpowiadam i pytam go czyj to jest domek i kiedy został zbudowany? On mi powiada, że te trzy budynki tutaj to jest jego rodzina i domek na drzewie należy do jego rodziny. Podobno spali już w nim jacyś podróżnicy wcześniej i jak chcę to ja też mogę tutaj zostać na noc ;). Wszystko byłoby ok gdyby nie to iż znajduję się on przy głównej i hałaśliwej ulicy czego nie lubie bo jak spać to spać w ciszy i spokoju. Facet gdy to słyszy mówi, że ma miejsce w domu i jak chcę to mogę zostać na noc. Jest już 17;00 miałem autostopować dalej dziś ale postanawiam, że zostanę. Facet prowadzi mnie do swojego domu kawałek dalej gdzie siadam na zewnątrz i po chwili poznaję jego syna na wózku inwalidzkim o imieniu  "Jesus - Jezus". Jest on Cierpi na chorobę zwaną "wrodzoną łamliwością kości" która powoduje iż kości są tak słabe ,że nie jest się w stanie normalnie poruszać, poznaję jego żonę wraz z córeczkami,matkę i babcię oraz kolegę Omara. Opowiadam im długie historie o mojej podróży i to w języku Angielskim w którym rozmawiamy. Dostaję pyszną kolację i dowiaduję się od Jesusa, że jest on pisarzem i napisał między innymi opowieści dla swoich córek. Pracuje na komputerze z Omarem . Ma on w domu bardzo szybki i internet a więc jestem w stanie przesłać przez noc część moich zdjęć i filmów na moje konto dropbox. Dostaję swoje miejsce do spania w jakimś pomieszczeniu roboczym z gratami i łazienką. Otrzymuję materac i w częściach i układam je na podłodze i jestem gotów do spania.

31 lipiec 2015 Wtorek

Miałem ruszać dziś ale wyszło tak, że postanowiłem zostać jeden dzień dłużej tutaj aby porozmawiać z rodzinką która mi zaoferowała, że gdy chcę mogę zostać. Z rańca przyrządziłem śniadanie z jajek i z parówek a potem skupiłem się na wyszukiwaniu miejsc w Kostaryce które chciałbym zobaczyć. Jesus wstał późno bo ok 12;00 i jak sam mówi chadza spać dopiero o 3 w nocy tak więc śpi potem do południa. Omar pracuje dla firmy dell przez internet i dostaje dziś wypłatę z tej okazji zaprasza mnie na obiad do restauracji gdzie jemy pyszną ośmiornicę z ryżem i surówką oraz deser w postaci ciasta. Po południu gdy chłopaki pracują w domu na swoich komputerach ja bujając się na hamaku sprawdzam kolejne miejsca do zwiedzenia w Kostaryce i Nikaragui a są to liczne jeziora i mnóstwo aktywnych wulkanów które chciałbym zobaczyć.

Potem gram na moim instrumencie - drumli który na chłopakach wywiera niemałe wrażenie. Wieczorkiem zgodnie z tym co im obiecałem kopiuje im moje seriale, filmy oraz muzykę z mojego dysku twardego. Rozmawiamy wspólnie i dowiaduje się, że pradziadek Jesusa był rycerzem stąd zabytkowy 200 letni miecz w domu który miałem okazję zobaczyć. Powiedzieli mi również o wojnie która tutaj miała miejsce w 1989 roku gdy to kanał Panamski był zagrożony przez rządzących krajem w tym czasie. Kanał Panamski wybudowali Amerykanie także w przypadku jakiegokolwiek stanu zagrożenia będą go bronić co wtedy miało miejsce. Jesus gdy był małym chłopcem opowiada że pamięta jak spadały bomby i tutaj w La Chorrera gdzie mieszka zgineło również wielu cywili.

Ok 23;00 żegam się z chłopakami bo jutro rano wyruszam wcześnie rano tak więc nie będziemy mieli okazji się już zobaczyć. Dziękuję za wszystko a chłopaki zapraszają mnie do siebie gdy wrócę ponownie do Panamy i w razie jakichkolwiek kłopotów mogę na nich liczyć ;).

Dodaj napis




z przyjaciółmi w La Chorrera


1 Sierpień 2015 Środa

Rankiem w kuchni przyrządzam śniadanie i po spakowaniu plecaka wsiadam do samochodu z rodzicami Jesusa i jedziemy na boisko zobaczyć jak uczy się gry w piłkę ich 4 letni wnuczek. Następnie zawoża mnie na stację benzynową przy autostradzie gdzie udaję mi się złapać stopa pickupem z trzema facetami a dwójka z nich z tatuażami w hip hopowym stylu. Okazują się być przyjaźni i zapraszają do przydrożnej restauracji gdzie każą mi wybrać coś do jedzenia. Wybieram arepę z serem i coca colę i konsumujemy w samochodzie a potem po wypiciu coli wypijam puszkę piwa którą dostałem od moich nowych znajomych. Jak sami mówią jadą do miasta Santiago gdzie dziś zaczęły się imprezy tak więc będzie tam pełno dziewczyn. Wysadzają mnie przy drodze prowadzącej do Valle de Anton i zaraz łapię kolejnego stopa którym dojeżdzam do połowy drogi a potem biorę busa za 65 centów do tego miasteczka. Można tutaj zobaczyć złote żaby które są symbolem narodowym Panamy. Postanowiłem, że poszukam ich w środowisku naturalnym gdzie podobno występują na północy od miasteczka. Wstęp do ogrodu zoologicznego to 5$ tak więc dałem sobie spokój z jego zwiedzaniem.

Valle de Anton jest bardzo turystycznym miejscem, jest to małe miasteczko otoczone przez góry znajdujące się w zielonej dolinie. Pierwszego dnia zaliczyłem kemping na górze zwanej Los Indios gdzie spędziłem bardzo miło czas z pięknym krajobrazem i pomimo szalejącego wiatru udało mi się znaleźć skrawek terenu gdzie mogłem rozbić namiot.

Valle de Anton






Panorama z widokiem na Valle de Anton




górski kemping

2-3 Sierpień 2015

Kolejne dwa dni to kempingi nad dwoma różnymi wodospadami. Pierwszym z nich był "Las Mozas" gdzie kąpałem się w rzece będąc pod małym wodospadem. Było to miejsce tak piękne którego nigdy nie zapomnę a szczególnie kąpieli w rzece króra jest skryta w zielonej dżungli.

W poniedziałek kolejny dzień w tym magicznym i wspaniałym miejscu. Pełno tutaj drzew z owocami mango które jadłem niejednokrotnie zbierając je z ziemi w różnych miejscach miasteczka. Po południu udałem się do kolejnych wodospadów "Chorro del Macho" gdzie podziwiałem je pnąc się stromą ścieżką do góry i finalnie rozbijając namiot w dżungli przy strumyku gdzie mogłem się wykąpać przed pójściem spać. Gdy byłem w namiocie usłyszałem, że coś przelatywało koło mojego namiotu jakby ktoś rzucał kamieniami. Wyszedłem z namiotu z latarką i rzuty ustały gdy ponownie wróciłem do środka ponownie świsty. Wyszedłem wkurzony tym razem już nastawiony do walki i zacząłem krzykliwie wołać po Hiszpańsku "que paso?,  tienes problema? Pasa aca hijo de puta! Pasa aca! - co jest? Masz jakiś problem? Podejdź tutaj skur...synu! ". Myślałem, że rzuty nie ustąpią ale gdy tylko wyszedłem z namiot ustały. Gdy poownie byłem w środku to wymieniłem baterie w latarce która tym samym ponownie stała się potworem jasności i oślepienia w razie gdyby ktoś miał się tutaj zjawić. Nikogo nie było jednak i tak w ogóle jakby się nad tym zastanowić to były chyba małpy rzucające w moim kierunku. Wychodzi na to, że prawdopodobnie wydzierałem się do małp i chyba zrozumiały po Hiszpańsku - może jednak rzeczywiście pochodzimy od małp ;). Pewności w sumie nie mam czy to małpy czy to ktoś próbował mnie przestraszyć dlatego tworzę sobie ochronę w postaci otaczającego mnie białego Boskiego Światła zatrzymującego wszelkie zło i na dodatek coś w rodzaju ochronnej kopuły którą jestem otoczony i zupełnie nie widzialny z zewnątrz. Może to brzmi jak jakaś fantazja i pierdoły ale mam dużo wiedzy na temat medytacji i technik ochronnych oraz autosugestii. Bo potęga jest w nas tylko trzeba wiedzieć jak ją właściwie użyć a zamiast strachu i obaw zawsze lepiej być pozytywnej myśli i pozostawać i optymistą.













wodospad las mozas




podczczas wędrówki nad kolejny wodospad




mały szczurek




4 Sierpień 2015 Wtorek

Nocka mineła spokojnie bez problemów i rankiem po spakowaniu namiotu ruszam do miasteczka aby podładować baterie i ładuje je w jednej z restauracji oraz suszę mój namiot. Potem pora ruszać w drogę więc z przystanku autobusowego biorę busa do "Las Uvas" gdzie zaczyna się autostrada i już po chwili zatrzymuje się samochód. Facet trochę dziwnie wyglądający i starym rozwalonym bordowym sedanem jadący do miejsca gdzie właśnie zmierzam a jest nim miasto Santiago. Po drodze wstępujemy do szpitala w jednym z miast bo tu leżała jego matka niedawno ale zapomniał on zabrać pompki do materaca tak więc udał się po nią. Po przejechaniu autostradą jakiś 170km wysiadłem na jednej ze stacji benzynowych w Santiago i zauważyłem stojącego tam pomarańczowego tira. Zapytałem kierowcy czy nie jedzie przypadkiem do miasta "David" które jest ostatnim większym miastem przed granicą z Kostaryką gdzie się właśnie udaje. Kierowca tira mówi, że jedzie do samej granicy z Kostaryką ale odpowiada, że nie może zabierać pasażerów jednak po chwili zmienia zdanie i każe mi wsiadać do kabiny która jest ogromna a z tyłu wielkie łóżko do którego zaprosił już wiele kobiet. Cóż za szczęście mam dzisiaj bo bez najmniejszego problemu złapałem dwa autostopy nie czekając nazwałbym to przesiadką wysiadając z jednego auta i już po chwili znajdując się w drugim. Kierowca odpala silnik i ruszamy w drogę przy ogromnym huku tej potężnej bestii bo tiry i autobusy tutaj są sprowadzane ze Stanów i z Kanady i ryczą niesamowicie głośno. Jedziemy wolno bo droga jest do dupy z licznymi dziurami i w trakcie napraw. Kierowca pochodzi z miasta "Boquete" które leży u stóp wulkanu Baru 3474m i znajduje się nieopodal miasta David. Już wcześniej polecano mi to turystyczne miejsce mówiąc iż jest bardzo piękne i mogę wejść na wulkan który jest najwyższym szczytem Panamy tak więc myślę, że odwiedze to miejsce przed zawitaniem do Kostaryki. Kierowca  raczej jest małomówny i korzysta nałogowo ze swojego telefonu podczas jazdy pisząc i wysyłając notki głosowe przez whatsaap. Potem jedziemy już o zmroku dojeżdzając do jakiejś przydrożnej restauracji gdzie posilam się kolacją za 3$  potem ponownie ruszamy w drogę i ok 21;00 kierowca zabiera stojącą przy drodze kobietę ja z siedzenia przesiadam się na tył. Kobieta jest Indianką i okazuje się podróżować do miasta David i ma 36 lat i dwójkę dzieci które na nią czekają w domu. Opowiadam i jej o swojej 2 letniej autostopowej podróży przez świat. W mieście David znajduje się droga wlotowa w kierunku miasteczka Boquete gdzie mam zamiar udać się jutro z rana a dziś rozbić namiot w jakimś spokojnym miejscu poza miastem i proszę kierowcę aby mnie wysadził przed wjazdem do miasta. Kobieta jednak zaprasza mnie do siebie do domu gdzie będe mógł się przespać bo ma wolne łóżko! - cóż za miła niespodzianka. Wysiadamy razem przy głównej drodze i bierzemy taksówkę dojeżdzając pod jej dom gdzie ona wchodzi i zabiera jakieś rzeczy i wsiada spowrotem do taksi bo ma dziś wracać do miasta Panama. W domu wita mnie jej matka, mąż i opiekunka do dzieci już po chwili dostaję własny pokój z klimatyzacją bo tutaj jest cholernie gorąco. Biorę prysznic i po wypiciu szklanki zimnej wody oraz podziękowaniu za przyjęcie mnie udaję się spać bo jest już 23;00. Jutro wytłumaczą mi jak dostać się stąd na dworzec autobusowy który za 3$ ma mnie zawieźć do samego "Boquete" gdzie chcę wejść na wulkan Baru gdy będzie to możliwe bez zbędnych opłat i przewodników.

5 Sierpień 2015 Środa

Wstaję wcześnie rano budząc się w pokoju który miałem zupełnie dla siebie I witam z nowo poznaną Panamską rodzinką, której uprzejmie pytam czy mógłbym zrobić pranie na zewnątrz gdzie mają specjalny do tego kamienny zbiornik. Piorę moje rzeczy bo jednak koszulka i ręcznik zapachem nie imponowały i po chwili wszystko już świeże i pachnące także będzie można ruszać w drogę. Rodzinka mnie nakarmiła oferując na śniadanie parówkę, arepę i podsmażonego platana czyli tego ziemniakowego banana. Wraz z moim gospodarzem wsiadam do jednego z autobusików którym mam dojechać na dworzec a stamtąd do Boquete za 3$ oczywiście wyskakuję po drodze gdy zauważam, że bus skręca w strone centrum i idę z buciora w stronę tej drogi wlotowej gdzie wczoraj wysadził mnie ten kierowca tira. Po drodzę gdy tak sobie idę a już zaczyna się robić gorąco zauważam jeden z samochodów stojących na światłach, podchodzę więc i pytam gościa czy jedzie w stronę Boquete a on na to że nie ale może mnie podwieźć do tej drogi wlotowej czyli właśnie tam gdzie miałem iść a byłby to spory kawał. Ustawiam się przy drodze z uniesionym ku górze kciukiem i czekam ale coś nie idzie, obok znajduje się budka z owocami i warzywami i patrze mają ananasy !! Mam takiego smaka na ananasa, że od razu tam lece jak głupi i pytam ile kosztuje. Facet mi, że ma dwa jeden za dolara i drugi za 75 centów oczywiście biorę tego tańszego i trochę mniejszego a po czym patrze i obok budki zatrzymał się stary samochód i to kurwa jaki Ruska „Łada”. Korzystam z okazji i gdy Starszy Pan kupuje owoce pytam go czy nie podrzuciłby mnie do Boquete i zaprasza mnie do samochodu który się okazuje być moim pierwszym zabytkowym autostopowym samochodem pochodzącym z Rosji tutaj w Ameryce Płd. Wysadza mnie w połowie drogi jakoś przy stacji benzynowej a stamtąd łapię kolejny a tym razem zupełne przeciwieństwo bo nowiutka Honda SUV z Chińczykiem z którym dojeżdzam do samego Boquete i jeszcze zostałem zaproszony przez niego na kawę która jak zobaczyłem w tej ekskluzywnej restauracji kosztowała ok 3,5$! Kawa kurwa za prawie 4 dolce koleś ma szmal jak wydaje sobie na kawusie prawie 16zł. Energia jest trzeba będzie ogarnąć wejście na wulkan Baru 3474m  który widnieje nad miastem i jest najwyższym szczytem tutaj w Panamie. Pogoda jest słoneczna i sprzyjająca do trekkingu i robienia fotografi bo ani za gorąco ani za zimno tak więc śmigam do centrum informacji turystycznej gdzie dostaje darmowe wifi i informacje gdzie znajduje się droga na wulkan. Jest to droga dla samochodów terenowych i trzeba podjechać do samego wejścia parku bo stąd jest kawał. Na szczyt podobno idzie się 13km i ok 6h wędrówki to wychodzi. Babka poleca aby iść tak jak wszyscy w nocy i być o wschodzie słońca na górze, ale ja mam wyrąbane na chodzenie po nocy bo bo ja zobaczę i jeszcze się wypierdziele o latarce i będę miał pozamiatane. Zasadę mam – gdy jest ciemno nie ma łażenia po miastach, górach czy innych miejscach. Dzień jest dniem a noc nocą i jak Bóg przykazał trzeba się trzymać tej zasady aby się nie wplątać w kłopoty czy nie wyrządzić sobie jakiejś krzywdy. Poza tym w nocy wyłażą węże i inne plugactwa tak więc powodzenia dla turystów.

Zakupuję prowiant i trafiam do restauracji gdzie mogę zjeść obiad za 3,5$ i posilony ruszam w kierunku drogi do El Salto która prowadzi do Parku Narodowego z Wulkanem Baru. Dojeżdzam kawałek wyżej z jakimś dziadziem na małe gospodarstwo a stamtąd już z buta asfaltową drogą chcę złapać kolejnego stopa ale nic tu nie jeździ prawie. Mijam liczne plantacje kawy z pracującymi tam rolnikami i dopiero spory kawał wyżej ogarniam krótkiego stopa, znów z buta i kolejny stop na pace pickupa którym wjeżdzam już do Parku Narodowego. Droga jest tak wyboista i kamienista, że po chwili już boli mnie tyłek i kurzy się tak, że muszę koszulką zasłaniać twarz aby normalnie móc oddychać – to się nazywa górski autostop! Wysiadam już w lesie gdzie widnieje tabliczka z napisem powiadamiającym o tym, że na szczyt zostało 10km czyli wygląda na to iż przejechałem od wejścia do parku 3 kilosy. Ruszam nie czekając szybkim tempem w górę, droga kamienista i te nowe buty co zakupiłem nawet sprawdzają się w górskich warunkach. Sosnowy las się kończy i zaczyna tropikalny las deszczowy gdzie ścieżka robi się bardziej stroma co sprawia, że pocę się też w większej ilości poza tym ostatnie 2 miesiące nie chodziłem po górach. Popijam wodę z butelki którą trzymam w ręcę ale oszczędzając na szczyt i może na jutro bo nigdzie nie widać żadnego strumyka ani wodospadu żeby nabrać świeżej. Wypartuję każdy kolejny znak z informacją o pozostałej odległości na szczyt i przy jednej z nich słyszę jakieś trzaski i szelesty gdzieś w krzakach. Myślę sobie „Kurwa pewnie jakiś dziki tygrys się czai albo puma i chce mnie wpierdzielić na obiad bo wyczuł Polskie mięso a poza tym jestem sam ”. Zauważam jednak po chwili w górze coś na drzewie i okazuje się, żę to nie puma a duże czarne skaczące małpy ! Dobra ruszam dalej bo z małpami na rozmowy ochoty nie mam jakoś. Wyżej już mgła, pogoda się pogarsza i robi się wietrznie i zimno ale ciśnę ostro w spodenkach i krótkiej koszulce bo zawsze łatwiej i tak się człowiek nie zmęczy i nie spoci. Po wielu godzinach wędrówki bo zacząłem jakoś o 14,00 a na górę doszedłem ok 19,00 gdzie ukazały mi się potężne antenty i budynki koło nich i fartem udało mi się w panującej tam mgle załapać na ostatnie promienie słońca. Wieje tu cholernie i jest zimno a ja nie mam ciuchów na zimne warunki bo zostawiłem je w Kolumbii na chacie u Hosta. Rozbijam namiot osłoniony od wiatru przy samej krawędzi przepaści mając nadzieję, że pogoda się poprawi jutro bo właśnie zaczął padać deszcz i słychać huki nadchodzącej burzy. Światło piorunów przebija się przez materiał namiot, mam tylko nadzieję, że żaden piorun mnie nie walnie tylko wysoka antena zrobi swoje i go ściągnie.
Poza tym boli mnie głowa od tej wysokości bo ostatnimi czasy przebywałem na poziomie morza a nie w górach tak jak to mam w zwyczaju także jestem zmęczony ale z lekka ciężko jest zasnąć.

widok na Boquete


energia musi być czyli blok z trzciny cukrowej


szczurza ku...wa?


ostatnie słoneczne chwile 
6  Sierpień 2015 Czwartek

W nocy zmarzłem pomimo założenia na siebie dwóch par skarpet i spodni, koszulki, bluzy, kurtki o czapki zimowej. Jednak brak śpiwora zrobił swoje i marzły mi nogi i stopy także organizm budził mnie automatycznie co chwile nie dając mi zasnąć na dłużej chroniąc mnie przed wyziębieniem. Rankiem słyszę na zewnątrz jakiś ludzi którzy krzyczą - od razu wiem, że to zapewne turyści którzy tutaj przybyli na wschód słońca. Po wyjściu z namiotu ukazuje mi się niesamowity widok  na rozległe tereny a potem  ogromnie długi cień wulkanu i na niebie promień słońca dosłownie przecinający niebo. Pakuję namiot i nachodzą chmury oraz mgła która niestety zasłania widoki no ale cóż się dziwić po tej wczorajszej burzy. Gdy owsianka zjedzona a namiot spakowany pora ruszać na szczyt z krzyżem aby coś zobaczyć ale jak narazie mgła. Idę w kierunku tych budynów gdzie wcześniej widziałem turystów bo woda mi się kończy i chcę zapytać w budynku czy nie mógłbym dostać z kranu lecz po dotarciu na miejsce jest tam jedna dziewczyna tylko i okryta kapturem. Witam się z nią i pytam co tutaj robi sama? Odpowiada, że szuka wody!! No to witam w klubie bo ja też jej szukam. Żadnych kranów nie widać ale wypartuję duży, plastykowy zbiornik na deszczówkę i stamtąd nalewamy wody do naszych butelek. Dziewczyna mi dziękuję za znalezienie wody i jak się okazuje jest Meksykanką, która rozpoczęła niedawno ok 5 miesięczną podróż i kieruje się do Ameryki Płd. Zostawiam swój plecak i idziemy razem na skalną górę z krzyżem gdzie znajduje się szczyt wulkanu i już po chwili zdobywamy najwyższy szczyt Panamy stojąc na 3474m i mając pod sobą całe "morze" białych chmór. Wieje tutaj cholernie dlatego ubrany jestem w kurtkę i czapkę zimową dopiero za jakiś czas zmniejsza się ilość chmur i widać pięknie okolicę oraz ocean Spokojny i jakąś rzekę do niego wpływającą z drugiej wschodniej strony pełno chmur także nie możemy zobaczyć Karaibów bo podobno przy dobrej pogodzie można zobaczyć Ocean Spokojny i Atlantycki czyli Morze Karaibskie to byłoby coś wspaniałego ale cóż pogody się nie wybiera. Po pobycie na szczycie zaczynamy wspólną wędrówkę w dół ale moja nowo poznana koleżanka jest bardzo wolna dlatego też muszę na nią czekać wielokrotnie teraz rozumiem dlaczego doszła na szczyt jako ostatnia i odłączyła się od swojej grupy. Schodzimy razem powoli spowrotem na dół i mija nas grupka młodych Niemców która jako jedyna przyszła po nas na szczyt. Po przejściu 10 km zostawiam Meksykankę bo zostały jeszcze 3 km do drogi asfaltowej a z tego co widziałem nic tu nie jeździ a więc będę jeszcze musiał zejść spory kawał w dół aby ogarnąć jakiegoś stopa spowrotem do miasta Boquete w którym chcę być przed zmrokiem. Żegnam się z nią dziękując za wspólną wędrówkę i ruszam swoim tempem, przy drodze na punkcie kontrolnym zauważam przeogromną, zieloną gąsienicę z dziwnymi sterczączymi włoskami wyglądającymi niczym małe sosenki czy jakieś iglaki. Takiego tworu natury jeszcze nie widziałem i pomyśleć, że niedługo przepbrozi się w motyla - jak ogromny będzie on musiał być!

W dole koło przystanku autobusowego łapię autostop do samego Boquete na plac główny gdzie podpinam się do wifi do którego wcześniej dostałem hasło. Gdy już się ściemnia ruszam na drugą stronę miasteczka za rzekę aby znaleźć jakieś miejsce na dziki kemping. Jest jakieś miejsce z ogrodzeniem ale zauważam wejście to idę do środka i znajduję się na plantacji kawy, dalej jest jakiś mały domek a obok niego ludzie. Okazują się to być Indianie - dzieci i dorosły mężczyzna ktòrych pytam czy mógłbym rozbić mój namiot na jedną nockę. Przyjaźnie wyglądający mężczyzna się zgadza po wysłuchaniu moich wyjaśnien skąd jestem i o podróży. Małe dzieciaczki też z zaciekawieniem słuchają i patrzą uważnie jak rozbijam swój namiot. Dzieci pytają cz
y mam coś do okrycia podczas spania? Ja wyjajaśniam, że nie bo mój śpiwór zostawiłem w Kolumbii one zaraz przynoszą mi lekką kołdrę abym mógł się nią przykryć ;). Właściciel powiedział mi, że mieszkają tutaj na tym terenie e autobusie jakieś osoby z Gwatemali czy coś i są muzykami i jak chcę to mogę jutro z nimi pogadać.

Poranek na najwyższym szczycie Panamy


Jestem w Niebie!


promienie u góry to jakiś cud

potężny cień wulkanu




być ponad chmurami kocham to uczucie






Najwyższy szczyt Panamy zdobyty - wulkan Baru 3474m


to gdzie teraz ?










taaaaaka gąsienica


7 sierpień 2015 Piątek

Po 6:00 usłyszałem  "Hola" i gdy zaspany otworzyłem namiot ujrzałem Indianina którego zapytałem wczoraj o pozwolenie i przyniósł mi on śniadanie - dwa smażone jajka i kawę! Cóż za niespodzianka mnie spotkała bo ostatni raz gdy ktoś mi przyniósł kawę do namiotu czy śniadanie było to w Szwajcarii gdy zaczynałem moją autostopową podróż ale pamiętam jak dziś, że byłem również niesamowicie zaskoczony. Mój przyjaciel mnie zostawia bo idzie do pracy, ja myślałem o planach i postanowiłem zostać jeden dzień dłużej tu w Boquete aby popisać trochę to mówię mu że zobaczymy się wieczorem. Rankiem idę przeprać moj rzeczy do małego strumyka gdzie mieszkają te osoby w autobusie. Autobus jest niesamowity i kolorowy pomalowany zarąbiście i potem nad rzeką Poznaję Mark'a członka zespołu Soulfire z którym rozmawiam i opowiada mi o ich projekcie oraz o niesamowitej technice budowania własnego domku zwanej "earthbag building". Pokazuje mi zdjęcia na swoim tablecie i po zobaczeniu tego cuda ekologiczego budownictwa mam ochotę taki dom właśnie sobie wybudować. Technika polega na budowaniu domu z worków plastykowych wypełnionych w środku ziemią która przy wysokiej temperaturze chłodzi a przy niskiej ogrzewa a wyglądem przypominają one domki z baśni albo hobbittonu ;)

w przekolorowym zajebistym autobusie mieszkają muzycy - podróżnicy którzy przyjechali nim tutaj aż z Oregonu. Jako paliwo używają zużytego oleju spożywczego i już od ok 5 lat są w podróży !! Mark, Cooper, Claudia i Andrea aktualnie zatrzymali się w tym miasteczku i wyprawiają koncerty. Mają też stronę na facebooku zwaną "soulfire project" tak samo ja ich zespół. Tak w ogóle to ten autobus zbudował Cooper ze swoim najlepszych przyjacielem Polakiem w Kanadzie. Jego dziewczyną jest piękna Gwatemalka która poleciła mi mnóstwo miejsc do zwiedzenia w tym kraju w tym aktywne i wybuchające wulkany:) Spędzam z nimi trochę czasu między innymi udaliśmy się pod jedne z drzew które uderzyliśmy maczetą i wypłyneła z niego ciecz o czerwonej barwie niczym krew. Prawdziwe krwawiące drzewo którym wysmarowaliśmy sobie twarze i ręce bo działa idealnie na skórę i nawet jako filtr przeciwsłoneczny.

Potem opowiadałem i słuchałem ich opowieści a wieczorem muzyki bo przygotowują się do dzisiejszego koncertu w jakiejś restauracji. Pożegnałem się z nimi przed ich wyjściem do restauracji i idę z Indiańskimi dziećmi rozbijać ponownie tutaj mój namiot.

Jutro ruszam w stronę Kostaryki następnie Nikaragui i Gwatemali i zaczynam właśnie moją ognistą drogę smoka bo kraje te są pełne przepięknych, aktywnych i wubuchających wulkanów a szczególnie w Gwatemali! Majowie, wybuchające wulkany i dzika dżungla czyli prawdziwa przygoda dopiero się zaczyna !;) Mam nadzieję, że pokocham Amerykę Środkową tak samo jak i Południową.



nieziemski Autobus podróżników i muzyków










kaleczę drzewo które krwawi


Krew z drzewa którą się smaruje skórę


siema

8 sierpień 2015 Sobota

Żegnam się z Indiańską rodzinką i dziećmi a potem idę do strumyka się wykąpać przed wyruszeniem w drogę. Następnie ruszam do miasteczka i pytam w jednym z hosteli o podładowanie telefonu. Siadam i korzystam z wifi ale potem dopiero dowiedziałem się, że te komputery co tu są to można z nich za darmo korzystać. Miałem wyruszać dziś wcześnie rano a wyruszyłem dopiero ok 15;00 po zjedzeniu obiadu w restauracji. Z wylotu stopem dojechałem do tej stacji benzynowej w połowie drogi a stamtąd następnym do David. Czekałem na jednym z przystanków autobusowych aż trochę przestanie padać i dopiero udałem się na wylot na stację benzynowa skąd dojechałem do "Concepcion" lecz facet wysdził mnie w kijowym miejscu i to na samym początku miasteczka to postanowiłem, że już zapłace 1,5$ za autobus który zawiezie mnie do samej granicy z Kostaryką. Dojechałem tam jakoś godzinę przed zmrokiem i pomyślałem sobie, że nie ma co dziś przekraczać granicy i jechać po ciemku tak więc przekroczę ją jutro z rana a teraz idę szukać miejsca na kemping. Wszedłem w jakąś spokojną uliczkę i zapytałem jednego faceta z domu czy mogę rozbić u nich na ogródku namiot? Coś tam z początku mi powiedział o jego groźnym psie ale finalnie dostałem pozwolenie od niego i rozbiłem go przed domem. Opowiadałem i o podróży dając adres mojego bloga a potem dostałem od rodzinki kolację grałem z ich synem na Playstation 4 w "last of us" i "fifę 2015 ;)". Podarowali mi wifi także będąc w namiocie mogłem sobie swobodnie korzystać z internetu. Jutro wbijam do najdroższego kraju Ameryki Środkowej - Kostaryki także chyba zaopatrze się w jedzenie tu w Panamie przed przekroczeniem granicy.