wtorek, 25 listopada 2014

Zmiana planów – kierunek Banos


21 listopad 2014 Piątek

Pobudka o 6.30 po nocy przespanej idealnie w łóżku. Wychodzę na zewnątrz tego budynku kontroli parku narodowego, wulkan Chimborazo jest w całości oświetlony przez słońce. Patrzeć na najwyższy szczyt Ekwadoru o poranku to coś bezcennego! Dziś o 14.00 ma przybyć ten przewodnik i mam z nim wchodzić na szczyt tego wulkanu. Najpierw muszę złapać stopa do wioski niżej i kupić jedzenie. Wracam do środka budynku i tam z automatu nalewam gorącą wodę do mojego garnka i jem owsiankę z bananami. Przychodzi ten facet który mnie zaprosił na nockę i życzy smacznego. Pakuję się, potem jeszcze piję herbatę i dziękuje za gościnę. Udaję się na drogę tam, pierwsze auto zabiera mnie po chwili, jak się okazuje to Kolumbijczycy, facet z ojcem,żoną i córeczką . Mieszkają w Quito w Ekwadorze, facet wyjechał ok 10 lat temu z Kolumbii pracować do Ekwadoru. Zawożą mnie do wioski San Juan. Tutaj jest kafejka internetowa. Spędzam tutaj na internecie 2 godziny. Potem płacę 1,35$ i doładowuję moje konto Ekwadorskiego nr telefonu za 3$ . Piszę pamiętnik na chodniku w cieniu. W międzyczasie już pare razy dzwoniłem do tego faceta Don Rodrigo aby potwierdzić czy ktoś będzie o 14.00. Jak narazie żadnego kontaktu. Kupuję potem w małym sklepiku 7 bułek, 2 papryki i pomidory, paczkę ciastek, 3 słodkie bułki i mały serek biały płacąc ponad 4$. Jem pod sklepem, potem dzwonię do tego faceta, w końcu odbiera ale jak się okazuje on mówi że jest problem z przewodnikiem i nie lubi załatwiać takich spraw przez telefon. Ja mu odpowiadam że czekałem pod wulkanem nie po to aby mi mówił że ma problem z przewodnikiem! Mówi że możemy się spotkać w tym biurze o 16.00 w Rio Bamba. Zgadzam się na to ale mówię że dziś chce wyruszyć bo tracę czas. Łapię stopa z wioski starym, niebieskim pickupem forda i jadę na pace do Rio Bamba, tam wysiadam daleko ok centrum. Czekam na miejskiego busa który za 25 centów zawozi mnie do Parku Infantil. Tutaj mam zamiar czekać, siedzę na ławce w cieniu i obserwuję jak ludzie pływają rowerami wodnymi po małym stawie, jeżdzą tu faceci sprzedający lody, facet na rowerze trójkołowym sprzedający chipsy. Potem idzie jakiś chłopak pchający wózek z czymś bordowym i okrągłym na patyku. Pytam go co to jest? On mi mówi że są to jabłka w lukrze, biorę jedno za 50 centów. Jest na prawde pyszne! Takiego jabłka jeszcze nie jadłem. Potem zaczyna grać muzyka i pojawia się mnóstwo dzieci w kolorowych strojach. Ja leżę na trawie i czekam. Potem gdy przechodzę przez park jest jeszcze więcej dzieci w kolorowych strojach. Wędruję pod biuro firmy Alta Montana. Przychodzi jakiś facet o 16.00 witam się z nim, próbuje otworzyć drzwi zamknięte kłódką lecz ta odmawia posłuszeństwa. Gdy on się mocuje z nią ja idę na główną ulicę bo jest tam pochód, idą grający na bębnach, tamburynach i piszczałkach jakby żołnierze ubrani w białe kaski, za nimi tancerki, potem dzieciaki w kolorowych strojach które widziałem w parku. Wracam do biura, facet ściągnął całe drzwi metalowe. Rozmawiamy o szczegółach 140$ za przewodnika 10$ za sprzęt. Potem się jeszcze okazuje że za transport w jedną stronę 30$ mało tego oni nie mają samochodu i nie mam gdzie zostawić plecaka. To jest problem, musiałbym zostawić go w tym punkcie kontrolnym gdzie spałem. Potem się jeszcze okazuje że 10$ trzeba zapłacić za pozwolenie na wejście, bo oni nie mają pozwolenia. Tak sobie myślę "z jakiej racji mam płacić za to że oni nie mają pozwolenia?" Inne firmy mają. Chcą wyruszyć o 21.00 z biura, a zacząć wędrówkę na szczyt o 23.00. Jak dla mnie to jest stanowczo za późno, jeszcze się okazuje że nie mają umowy żadnej na wejście dla mnie tylko jakiś śmieszny rachunek. Mówię że potrzebuję umowę, potem mogę zapłacić a nie odwrotnie. Każą mi poczekać ok 30min to wrócą z umową. Gdy wychodzą co raz intensywniej moja intuicja mówi mi że nici z podboju najwyższej góry Ekwadoru. Za drogo, jakaś dziwna sytuacja, poza tym nie mam zamiaru się śpieszyć. Decyduję się po prostu wyjść z biura i odpuścić sobie. Sprawdzam mapę i mam zamiar udać się do Ambato a stamtąd do sławnej miejscowości - Bańos, u stóp aktywnego wulkanu Tungurahua 5016m. Chcę dostać się teraz do miasteczka San Andres aby tam rozbić mój namiot. Idę cały czas ulicą - Veloz. Gdzieś wyżej widzę że babka wewnątrz serwisu obówia na grillu przyrządza frytki. Jedna porcja to 75 centów. Kupuję porcję frytek, z parówką, keczupem i majonezem oraz odrobiną surówki. Jest tak smaczne że zamawiam większą porcję za dolara, jedząc i opowiadając seniorom o mojej podróży. Potem wędruję za rondo i tam akurat załapuję się na busa do San Andres płacąc 25centów za 15km. Wysiadam, jest już po zmroku, wysiadła również grupka ludzi których pytam czy znają jakieś dobre miejsce na rozbicie namiotu? Oni mówią żebym z nimi poszedł to mi pokażą. Wychodzimy za teren zabudowany i jest mały lasek za farmami. Dziękuję serdecznie grupce dzieci i dorosłych i udaję się w tą stronę. Jest tutaj obok lasku niżej jakaś piasczysta ścieżka na której rozbijam namiot uważając aby nie przebić materiału małymi agawami które tu rosną. Jestem trochę rozczarowany bo miał być zdobyty dziś najwyższy szczyt Ekwadoru a jednak dupa. Jak widać plany się jak zawsze zmieniają, intuicja w ostatnim momencie mi kazała zrezygnować z tego planu. No trudno, czekają na mnie na pewno inne przygody i ciekawe miejsca ;)
Człowiek Krzak

kciuki w góre




jabłko w lukrze :)

parada




Banos i aktywny wulkan Tungurahua

22 listopad 2014 Sobota

Rankiem widzę że tą ścieżką na której stoi mój namiot jakiś facet chce przeprowadzić krowy! Wołam do niego że nie ma przejścia. On coś tam krzyczy że to jest ścieżka! Ja że potrzebuje przynajmnidj 20 minut na spakowanie. Pakuję więc mokry namiot,bo padało w nocy trochę. Ruszam przez miasteczko i pytam o faceta przy kościele o wodę. On pokazuje mi kran kawałek dalej z którego nabieram wodę do mojej butelki. Potem już jestem na drodzę i łapię stopa. Nikt się nie chcę zatrzymać w przeciągu 10min. Idę więc dalej w kierunku świateł, patrzę że zatrzymuje się na nich srebrny pickup toyoty. Podbiegam i pytam faceta czy jedzie w kierunku Ambato? On że tak i każe mi wsiadać, plecak na pakę i jedziemy. Mówi że najpierw pojedziemy załadować towar na pakę, facet ma hostel w Rio Bamba i mały sklep w Ambato dokąd jedziemy. Dojeżdzamy do jakiejś małej wioski gdzie pełno Indian Quechua. Tutaj czekamy na farmie z 20 min na załadunek ziemniaków, pomagam przy tym i stojąc na pace odbieram od wieśniaka 7 worków ziemniaków, jak się okazuje jadą one do Ambato do jego sklepu, który prowadzi jego żona. Facet w ogóle ma stopień sierżanta i pracował jako wojskowy. Dojeżdzamy do miasta, wysiadam na wylocie na miasto Bańos dokąd zmierzam. Zaraz za rondem łapię kolejnego stopa starym pickupem z facetem i jego córką. Jedziemy razem do miasta Pelileo jakieś 15km. Tam idę ruchliwą drogą w dół na wylot. Dopiero za jakiś kilometr staję przy drodzę i już po 30sekundach mam kolejnego stopa i jak się okazuje do Bańos. Chłopak pracujący dla Tetra Paka jedzie z matką do Puyo. Jedziemy piękną zieloną doliną, potem ukazuje się w chmurach dymiący wulkan Tungurahua. Coś niesamowitego. Oni kupują na parkingu słodycze z Cańa którymi mnie częstują. Wjeżdzamy do turystyczego miasta Bańos. W miasteczku widnieją przydrożne znaki ostrzegające o tym że jest to strefa zagrożona wybuchem wulkanicznym!! Gdzie ja jestem? Ostatnia erupcja wulkanu miała miejsce w sierpniu tego roku, widziałem zdjęcia na internecie, potężne gejzery lawy i ognia. Coś pięknego. Wysiadam tutaj dziękując za podwózkę. Wędruję do centrum, w punkcie informacyjnym dostaję darmową mapkę trekkingową. Wyłysiały koleś nie udziela mi żadnych konkretnych informacji, sugerując abym zapytał o więcej w centrum trekkingowym. Po ogarnięciu mapki postanawiam udać się ścieżką trekkingową w górę po zboczu wulkanu do wioski Pondoa na 2497m a stamtąd wyżej do schroniska na 3830m. Posilam się kanapkami w parku, kupuję kolejną wstęgę na nadgarstek i ruszam w górę miasta poszukując ścieżki. Przechodzę koło cmentarza, potem przez rzekę. Nie ma żadnych znaków, schodzę na główną drogę. Potem w przydrożnej restauracji pytam o drogę kobiety, która mówi że muszę się wrócić. Już zgupiałem, nie widziałem żadnej ścieżki trekkingowej. Kupuję za dolara słodycz z Cani. Babka tłumaczy mi drogę, a potem jej mąż zaprasza mnie na spróbowanie soku z trzciny cukrowej. Bierze pocięte kawałki Cani, wkłada do maszyny i po chwili w kubku jest już sok z bambusowego pędu trzciny cukrowej. Dostaje darmowy sok który smakuje wyśmienicie. To jest spożywanie natury bez dodatków chemi. Jeszcze gdy patrzysz po raz pierwszy raz w życiu jak się mieli trzcinę cukrową i otrzymuje sok, to jest coś niezapomnianego. Facet mówi że trzcinę trzeba obrać a potem pocięte kawałki można gryźć lub zrobić sok. Dziękuje serdecznie za sok i za wskazanie drogi. Wracam się spowrotem kawałek i po trudnościach udaje mi się odnaleźć ścieżkę, jest ona bardzo stroma i porośnięta trawami. Pnie się cholernie stromo, muszę odpoczywać co jakiś czas, na punkcie widokowym oglądam miasto Bańos w dole. Po długiej wędrówce dochodzę do tej wioski - Pondoa. Tutaj jakiś znak wskazujący 200m do tymczasowego schroniska. Po zjedzeniu słodyczy dochodzę do kompleksu budynków schroniska. Wychodzi młody facet, którego pytam o drogę. Przynosi mi dokładniejszą mapkę i wyjaśnia drogę. Pytam go czy mógłby napełnić mi butelkę wodą pitną? On napełnia mi ją i jeszcze przynosi drugą 1,5l butelkę. To schronisko do którego chcę się udać jest opuszczone, a powyżej tej wioski nie ma już żadnych domów. Tak więc posiadanie większej ilości wody jest bardzo ważne. Dziękuję mu i ruszam brukowaną drogą, potem odbijam w ścieżkę, jest ona wąska, potem zaczynają się tunele które porośnięte są korzeniami jakiś roślin. Przechodzę nimi bo błotnistej, stromej,wilgotnej i wąskiej ścieżce. Jest na prawdę ciężko, potem wyżej jakieś pastwiska i łąki oraz wyżej kolejne zalesione tunele. Dochodzę do drogi, idę kawałek dalej gdzie znajduje się zarośnięty i opuszczony punkt kontrolny na ok 2800m . Za nim kolejny tunel, jest on błotnisty, jest tu ciemno, a u góry jako dach są to jakieś korzenie i tropikalne rośliny. Czuję się jak w jakiejś baśni! Przechodzę takich pare tuneli i po lewej stronie widzę pole z trawką ogrodzone drutem kolczastym. Jest 17.30 zaraz będzie ciemno, tak więc postanawiam tu obozować i ruszyć jutro rano. Rozbijam namiot i oglądam widok ponad chmurami. Niżej było widać całą dolinę zieloną, teraz nie widać nic, poza tym nachodzi zaraz mgła i zaczyna padać deszcz.

Aktywny Wulkan tungurahua 5023m

trzcina cukrowa

awokado

widok na Banos











23 listopad 2014 Niedziela

Wcześnie rano pakuję namiot i wyruszam w górę już o 6.40 tymi tunelami ziemnymi. Wyżej wchodzę w strefę lasu tropikalnego, wszędzie mokro i wilgotno, jestem cały spocony i mokry od zebrania na siebie wody ze zwisających traw i roślin. Wszędzie jest mgła, poranek umija mały koliberek wysysający nektar z pięknych fioletowych kwiatów, istna dżungla jak dla mnie i to na wysokości 3 tysięcy metrów. Liany, gęste drzewa z powykręcanymi korzeniami i porośnięte mchem i jakimiś porostami. Ścieżka jest niesamowicie stroma, pełno błota i te tunele z korzeniami w których muszę się schylać. Plecak już mam mokry zarówno jak i całą twarz. Idę zupełnie sam popijając wodę i odpoczywając często. Po 3 godzinach wędrówki docieram do jakiegoś budynku, dalej wszystko we mgle a więc nici z widoków na wulkan. Wchodzę do tego zdewastowanego, starego schroniska. Jest całe w środku porośnięte mchem, są nawet w kuchni stare naczynia i talerze. Miejsce jest na prawdę odjazdowe bo lubię opuszczone budynki. Tutaj znajduję nawet jedną cytrynę i jem ją bo jest dobra. Ktoś tu chyba był jakiś czas temu, po zjedzeniu cytryny i kanapek postanawiam wracać spowrotem. Nie ma sensu iść dalej w górę, nie mam dużo wody a poza tym buty i spodnie mam już totalnie przemoczone. Schodzę więc tymi błotnistymi tunelami i przez las. Spodnie i buty całe ubłocone, moje długie już włosy i broda -mokre. Potem po ok 1,5 godzinie jestem na drodzę którą idę do tej wioski Pondoa. Tam schodzę do tego schroniska i witam się z tym chłopakiem który wczoraj dał mi wodę i mapę. Pyta mnie jak tam? Mówię że to tragedia ta ścieżka, przy takim stopniu nachylenia i warunkach pogodowych wędrówki z ciężkim plecakiem był to jeden z cieższych trekkingów jak dla mnie. Zaprasza mnie na herbate. Ja najpierw rozwieszam namiot do wyschnięcia. Poznaję jego siostrę, matkę i ojca. Całe to miejsce to rodzinny biznes. Piękne nowy kompleks schroniska. Pytam o to czy mogę zrobić pranie? Facet pokazuje mi pralnie w postaci kamiennych zlewów z mydłem. Piorę w misce spodnie, skarpety i koszulkę. Potem piję z nimi w środku darmową kawę i zajadam się podarowaną bułką z serem. Mają też tutaj malutkiego szczeniaczka owczarka niemieckiego, mało tego wygląda tak samo jak mój gdy kupowaliśmy mojego. Ma na imię Rex, nadali mu tak bo oglądali odcinki znanego Europejskiego serialu o psie - Komisarz Rex. Pytam o nocleg ile by kosztował? Chłopak mówi że 10$, ale zapyta ojca o to czy można taniej. Tak dostaje swój prywatny domek z sypialnią i łazienką za 5$! Za taką cenę to nawet w Polsce nie kupisz noclegu, do tego mają wifi. Oni potem gdzieś jadą i zostawiają mnie samego. Prysznic od razu biorę po tym ciężkim trekkingu. Wieczorem postanawiam zjeść coś ciepłego, syn właściciela zamknął restaurację i nie mają klucza. Facet prowadzi mnie na górę do małej restauracji którą prowadzi pewna kobieta. Nie może natomiast gotować aktualnie bo ma złamaną rękę. Mówię że nie ma problemu ja sobie sam przyrządze posiłek. Idę po moją torbę z jedzeniem i kroję moją paprykę i cebulę, kupuję 4 jaja za 1,20$ i robię pyszną jajecznicę którą jem z moją bułką;). Kupuję jeszcze 2 duże piwka i wracam do mojego domku. Jutro pora wrócić do miasta Bańos a stamtąd pojadę chyba na wodospady i do miasta Tena.


las tropikalny na zboczu wulkanu Tungurahua

Opuszczone schronisko na wulkanie




Szczeniaczek w hostelu - Rex

Tymczasowe schronisko


poniedziałek, 24 listopada 2014

Autostop w Ekwadorze


17 listopad 2014 Poniedziałek

Wczoraj wieczorem pożegnałem się z wolontariuszami Shanettą, Andiranem i Paulem. Pojechali oni razem wieczornym busem do miasta Machala załatwiać wizę dla Paula. Niestety nie mogłem wyruszyć w wspólną autostopową podróż z moją koleżanką Shanettą bo ona udaje się do Peru a ja na północ Ekwadoru. Mamy nadzieje się zgadać i spotkać w którymś z krajów Ameryki południowej gdy wróci tu ponownie w październiku. Wieczorem szykuję tą kukurydzę smażąc na oleju.

Rankiem pakuję się, biorę trochę sera, pomidorów, ogórka, bloku cukrowego i owsianki. Żegnam się z moim przyjacielem pieskiem - Scottem za którym będę cholernie tęsknił po spędzeniu 8 tygodni i 4 dni w tym Wolontariacie w Malacatos. Również żegnam się z nowymi wolontariuszami Giacomo i jego dziewczyną Vicky. Jadę z naszym kierowcą do miasta ok 8.30, stamtąd płacę 1dolara za bilet do Loja. W trakcie jazdy uświadamiam sobie że zostawiłem mój szybkoschnący ręcznik z mikrofibry w wolontariacie. Szlag! Zatrzymuje autobus i wysiadam i autostopuje spowrotem do Malacatos. Z wylotu za miasto do wolontariatu i zabieram ręcznik. Mam farta bo przyjechała kolejna taksówka pod wolontariat i zabieram się z kierowcą do Malacatos i niestety płacę kolejnego dolara za autobus. Dojeżdzam do miasta Loja wysiadając na terminalu. Stąd mam zamiar autostopować przez góry do miasta Cuenca na północ. Na wylocie z miasta idę na stację benzynową. Zauważa mnie jakiś facet pytając gdzie się udaje? Mówię że do Cuenca. On tam właśnie jedzie i każe mi wsiadać! Super! Straciłem trochę czasu i jest już ok 12.00 jedziemy przez piękne zielone góry z sosnami i eukaliptusami. Z facetem gadka się klei, dodatkowo zaprasza mnie w jakiejś małej wiosce do restauracji na obiad. Tam dostaję smażone mięso -chicharon, bób-ava, mote- coś jak gotowana kukurydza oraz smażone platany do tego coca cola w dużej butelce. Obiadek jest pyszny. Ruszamy dalej i poleca mi odwiedzenie parku narodowego koło cuenca - park cajas z górskimi jeziorami. Poza tym ma tutaj córkę w cajas. On mieszka w Loja ale jedzie sprzedać swój samochód. Informuje mnie że w tym miejscu koło Cuenca rozegrała się bitwa -Batalia de Tarqui w 1820r. Była to bitwa pomiędzy Ekwadorczykami 2 tysiące żołnierzy i Peruwiańczykami 30 tysięcy. Wygrali Ekwadorczycy.Podjeżdzamy pod dom jego córki i zapoznaję się z jego ładną córką w ciąży o imieniu Ivanova. Ma Rosyjskie imię ale jest w pełni Ekwadoryjką. Korzystam u nich z neta i sprawdzam czy ktoś odpisał na couchsurfingu ale niestety nikt. A więc wypada na to że ruszam w górę drogą zobaczyć wyższe partie gór. Ruszam z Fredym i zawozi mnie jakieś 5km wyżej tam wysadza na drodzę. Dziękuję mu za genialnego stopa i próbuje złapac kolejnego. Po kilku nie udanych próbach zatrzymuję wóz policyjny. Pytam czy panowie jadą wyżej? Oni że tak i chętnie mnie zabierają. Gdy słyszą że jestem z Polski mówią "oo ziemia Papieża Jana Pawła II" No jak miło to słyszeć po raz kolejny. Wysadzają mnie wyżej już gdzie kończy się poziom drzew przy jakims hostalu. Nie mam mapy a więc przechodzę wyżej i jestem w ekskluzywnym hotelu. Wchodzę do środka i pytam o mapkę trekkingową. Facet przynosi mi ale tylko miasta. Pytam czy mają wifi? Dają mi bezproblemowo hasło i szukam mapki na necie znajduję jakąś bidną. Pytam pięknej recepcjonistki czy może mogła by mi wydrukować? Nie ma problemu najmniejszego. Jest już po 17.00 pora wracać na drogę bo do góry jeszcze z 10km. Przypadkiem usłyszałem że jedna noc tutaj to 200$ ponad. Masakra! W ogóle zauważyłem że Ekwador jest naprawdę piękny, nie widać biedy. Piękne budynki, pełno willi i nowe auta! Ten kraj przypomina Niemcy czystością i nowością a nie kraj Ameryki południowej. Tym bardziej cholernie biednie wyglądające Peru. Udaję mi się złapać stopa na przełęcz. Idę na jakieś zbocze góry po trawie i rozbijam tu mój pierwszy kemping w tym kraju;) w końcu zacząłem ponownie oddychać gdy tylko stanąłem przy drodze z kciukiem wystawionym ku górze;)
 
Pożegnanie z moim przyjacielem z Wolontariatu





Miasto Cuenca i autostop do Rio Bamba

18 listopad 2014 Wtorek

Bez budzika ani rusz, budzi mnie o 6.00  bo inaczej bym zaspał. Gdy otwieram namiot widok piękny z mnóstwem malutkich jeziorek. Chwilę tylko świeci słońce na horyzoncie bo ucieka w górę w chmury. Po spakowaniu namiotu ruszam na ten parking na przełęczy a stamtąd na górę. Są tutaj schody prowadzące do góry na punkt widokowy. Zostawiam tu plecak bo nie ma nikogo i ruszam w górę. Całe to miejsce to - tres cruses (3 krzyże). Gdy jestem na górze widać kolejne jeziora, zaraz nachodzi mgła, widać w niej tuż obok pasące się lamy. Potem po cichu podchodzę bliżej i robię zdjęcia.
 
park narodowy Cajas




Po obejrzeniu widoków i lam pora zejść na przełęcz i złapać stopa do miasta Cuenca. Po jakiś 5min oczekiwania łapię stopa z kobietą i dwoma chłopakami. Jedziemy w dół i opowiadam o podróży.Wysadzają mnie w centrum miasta przy jakimś małym parku. Widać już stąd z góry katedrę i kościoły. Jest wczesna godzina bo ok 8.30 ale Ekwadorskie słońce już mocno grzeje. Wykorzystuję okazję i rozkładam do wyschnięcia mój namiot na chodniku. Posilam się canchą z serem i pomidorem. Ruszam w kierunku Katedry jakimiś uliczkami z niesamowitymi malowidłami na murach. Jestem po chwili w centrum gdzie zwiedzam piękny kościół, następnie udaję się na plac główny z potężną Katedrą. Jest tutaj mały park z ogromnymi sosnami na środku. W centrum turystycznym biorę mapkę miasta i tej krainy tysiąca jezior - cajas, skąd właśnie przyjechałem. Muszę wybrać dolary z bankomatu bo mam ostatnie 10. Idę do jakiegoś banku -Banka Austro i wybieram w ratach 200$ bo limit to 100. Wybieram 40$ potem 100$ a na końcu 60$. Potem patrzę a bankomat mnie oszukał i wydał 50$ zamiast 60$. Wkurwiony z kwitkiem idę do banku i mówię o sytuacji.tam babka informuje mnie że mam się skontaktować ze swoim bankiem, oni nic nie mogą zrobić. Ja mówię że nie możliwe jest to bo nie będę tracił majątku na telefon do Polski. A poza tym to wina ich zasranego bankomatu, co ma do tego mój bank? Nic nie mogą zrobić, mówię więc "Adios" i wychodzę z tego złodziejskiego banku. Teraz wędruję do potężnej i pięknej katedry ze złotym ołtarzem i pięknymi kolorowymi witrażami, jest też rzeźba Jana Pawła II. Wychodze i chcę sprawdzić couchsurfing a więc w tym celu udaje się do pobliskiej biblioteki lecz internet nie działa. Pytam więc w pobliskiej restauracji czy mógłbym otrzymać hasło do wifi bo net w bibliotece nie działa. Dostaję je na kartce i siedzę na zewnątrz przy stoliku i sprawdzam couchsurfing. Jak na złość jest jakaś awaria tej strony i nie działa. Gdy siedzę i się obracam zauważam że jakieś młode dziewczyny się na mnie patrzą z chodnika i mnie malują. Pokazują mi abym się nie ruszał. Gdy kończą wołam je i pokazują mi mój portret. Jak się okazuje są studentkami achitektury i robią to na zajęcia. Jeden portret mnie siedzącego przy stoliku jest na prawdę niezły jak na 4min rysowania;). Na pamiątkę robię jego zdjęcie. Wracam po raz kolejny do katedry bo można tu kupić za dolara zwiedzenie krypty albo wejście na górę. Wybieram punkt widokowy i po wejściu z moim plecakiem po 130 schodach jestem na górze i oglądam piękne widoki miasta. Potem wracam do parku i dowiaduje się od pewnej kobiety że są niedaleko w mieście Cańar ruiny Inków. Ja mam teraz plan udać się wyżej na północ koło miasta Rio Bamba aby zdobyc najwyższy szczyt Ekwadoru. Jest to wulkan Chimborazo 6310m. . Idę więc na wylot z miasta wychodząc z centrum. Jem w przydrożnej restauracji tani obiadek w postaci zupki z fasoli, ryżu z mięsem i surówką i ananasowym napojem płacąc 1.80$. Posilony ruszam przez most.
 
suszymy namiot



street art / Cuenca


katedra Cuenca



Janusz Paweł drugi




widok z katedry

Tak mnie malują w 5 minut studenci architektury  :)





Na stacji benzynowej łapię krótkiego stopa z malżeństwem w niesamowitym starym busem VW.Podrzucają mnie na wylot w kierunku Azogues. Tutaj nie czekam długo bo jakieś 10 minut i zatrzymuje się facet białym busem dostawczym jadący do Cańar, tam gdzie są te ruiny Inków. Genialnie! Wsiadam i jedziemy najpierw tankując diesla. Tak w ogóle to sprzedaje się tu benzynę i ropę na galony. Jeden galon to 4 litry i kosztuje 1$!! Woda tutaj kosztuje drożej! Jedziemy do miasta Azogues gdzie facet podjeżdza do apteki i szpitala bo rozwozi sprzęt medyczny. Jedzie przed nami bus i jak się okazuje ma na szybie zdjęcie tych ruin, po jego zobaczeniu już wiem że nie interesują mnie. Jedziemy do Cańar i tam żegnam się z facetem, łapię stopa z dwoma kobietami na wylot miasta a stamtąd ładuję się na pakę pickupa wypełnioną mnóstwem napojów gazowanych. Wiatr we włosach a raczej w kapeluszu gdy jadę na pace;) Wysadzają mnie w miasteczku El Tambo, gdzie po skorzystaniu z neta idę na wylot. Udaje mi się zatrzymać ciężarówkę z jakimś dziadkiem. Zawozi mnie do kolejnej wioski jakieś 10km. Tam piszę mu na pożegnanie na jego życzenie po Polsku "dzień dobry i dobranoc". Jestem w jakiejś wiosce z zielonymi trawami i mnóstwem krów. Próbuję złapapć stopa jakieś 10min ale nikt się nie zatrzymuje. Patrzę jedzie ponownie dziadek ciężarówką, teraz ze swoją córką. Ponownie zaprasza mnie do kabiny i wysadza na przełęczy gdzie w dole widać morze białych chmur. Coś pięknego. Ustawiam się przy drodzę i po chwili mam kolejnego stopa z Ekwadorskim małżeństwem. Ładuje plecak na pakę czarnego pickupa. Okazuje się że jadą do stolicy kraju Quito przejeżdzając przez miasto Rio Bamba gdzie się udaję. Znów mam farta bo miasto jest oddalone o dobre 180km. Małżeństwo jest bardzo sympatyczne, opowiadam im o podróży gdy jedziemy przez piękne zielone góry z chmurami w dole <3. Zatrzymujemy się nawet przy jednym z punktów widokowych i oglądamy te chmury w dole po zachodzie słońca. Małżeństwo było odwiedzić swoją rodzinę w Malacatos gdzie byłem jako wolontariusz 2 miesiące. Jak to wszystko się genialnie ciągle układa, te wszystkie nieprzypadkowe osoby na mojej drodze w podróży. Wieczorem gdy jest już ciemno zapraszają mnie na kolację do restauracji. Do wyboru jedzenia jest mnóstwo. Wybieram chicken broaster czyli potężny kawał mięsa w chrupiącej panierce rodem z KFC. Do tego frytki, ryż, sałata i cola ;). Moi mili znajomi zapraszają mnie do siebie do domu do stolicy Ekwadoru gdy już tam dotrę. Najadam się do pełna tym smacznym kurczakiem. Ruszamy w dalszą drogę do Rio Bamba. Zostało ok 100km, oczywiście nie chcę wjeżdzać do miasta na noc, tak więc mówię im aby zatrzymali się przed nim. Wymieniamy się numerem telefonu i facebookiem. Wysiadam w jakiejś małej wiosce - Calpi. Jest już ok 20.20 i pora szukać miejsca na namiot, idę wzdłuż cmentarza ogrodzonego murem. Wędruje na jego tyły po ciemku i rozbijam namiot na jakiejś pylistej ziemi za murem cmentarnym;).
 
gdzieś tam w drodze do Rio Bamba



zaprosili autostopowiczna na kolację

Wulkan Chimborazo 6310m!

19 listopad 2014 środa

Rano gdy otwieram namiot okazuje się że spałem na polu z jakimś zbożem. Widać chadzających już drogą ludzi quechua idących na swoje pola. Jest kwadrans po 6 rano, po lewej stronie ukazuje mi się niesamowity widok. Najwyższy szczyt Ekwadoru, cały w śniegu i totalnie bez chmur - wulkan Chimborazo 6310m na który mam zamiar wejść. W tym celu chcę udać się stopem do miasta Rio Bamba i pozyskać darmowe mapki trekkingowe z centrum informacji turystycznej. Po spakowaniu mokrego namiotu i zjedzeniu owsianki ruszam na drogę. Łapię stopa z facetem i jego synkiem 4 letnim z wyżelowanymi włoskami i okularami przeciwsłonecznymi. Wysadzają mnie w centrum miasta i idę teraz szukać głównego placu z Katedrami i informacją. Pytam ludzi o centrum każą mi iść w dół, tam mijam park dla dzieci i jestem przy stacji kolejki -Tren Ecuador. Jest to legendarna linia kolejowa w tym kraju. W biurze pytam o mapki turystyczne. Facet mówi że nie jest to biuro informacji turystycznej. Kursuje za to jeden bardzo stary pociąg niebezpieczną, piękną górską trasą zwaną - Nariz del Diablo (nos diabła), bilet kosztuje 25$. Trasa z miasta Alausi z powrotem trwa 2,5h. Jest to polecana przez wszystkich trasa bardzo starym pociągiem. Ja udaję się w poszukiwaniu iformacji, przechodzę do pięknego parku - Parque Sucre. Potem zgodnie z tym co mi ludzie powiedzieli na plac czerwony - plaza roja gdzie podobno miała się znajdować informacja turystyczna. Takowej nie ma, zwiedzam kościół i wracam. Na ulicę daniel leon borja, na której wyżej ma się znajdować informacja. Pytam ludzi i zgodnie z tym co mi mówią jest jedno biuro - alta mońtana i wyżej podobno punkt informacji. Po przejściu w tą i spowrotem jestem koło biblioteki gdzie z ma być ta informacja. Jest tu kartka że przenieśli ją do budynku muncipalidad w parku maldonado. Wracać tam nie będę, wędruję kawałek spowrotem do biura Alta montana. Jest w środku młoda dziewczyna z małym chłopcem. Pytam jej o mapki, mówi że nie ma. Ma tylko duże mapki na stole, robię więc zdjęcie i proszę o wydrukowanie więc. Oni tu organizują wyprawy na wulkan Chimborazo gdzie chce się udać. Ładuję baterie u niej w biurze, potem pytam właściciela przez telefon ile kosztuje wyprawa dwu dniowa na wulkan. Mówi że 140$ za przewodnika plus 10$ za sprzęt. Jak dla mnie to jest cholernie drogo. Normalnie turyści płacą od 250-350$ a więc nie jest tak źle. Po podładowaniu baterii i konwersacji z ładną dziewczyną z dzieckiem pora ruszać na zakupy i wrócić do wioski w której dzis spałem, bo stąd biegnie droga do parku narodowego z wulkanem. Idę do supermarketu - Aki i tam kupuję tylko 2 paczki ciastek, 2l wody i 2 paczki najtańszych parówek. Teraz udaję się na ulicę Veloz skąd jedzie autobus do wioski Calpi za 25 centów. W warzywniaku kupuję 10 bananów za 50centów, pastę colgate za 1$, 3 serki białe.
Najwyższy szczyt Ekwadoru - Wulkan Chimborazo 6310m !



plac w Rio Bamba


Potem przed światłami zatrzymuje autobus lini nr 16. W nim cholerny ścisk więc zostaje na przodzie z zakupami i kładąc plecak koło kierowcy. Jest tu facet przy drzwiach który wpuszcza dzieciaki wracające ze szkoły. Płacę 25 centów i wysiadam przy tym cmentarzu za którym spałem. Łapię stopa pickupem, syn z ojcem jadą do wioski San Juan gdzie się mam udać, okazuje się że wejście do Parku z wulkanem jest o wiele wyżej. Postanawiam tam z nimi jechać, zatrzymujemy się tylko w wiosce San Juan gdzie wysiadam i kupuję 7 bułek, wracam do auta i jedziemy dalej. Droga pnie się do góry, potem zielone tereny znikają i zaczyna się potężna mgła. Wysadzają mnie przy wejściu do Parku, są tutaj kamienne budynki i biuro. Pytam w środku o to czy można wynająć przewodnika. Dziewczyna mówi że nie mają ale można zadzwonić od nich do agencji z przewodnikami, bo przed wejściem na wulkan trzeba się zarejestrować, a poza tym jest nielegalne wejście samemu. Są wyżej dwa schroniska jedno na 4800 m refugio hnos. Carrel oraz wyżej na 5000m - refugio Whymper. Oba jak narazie nie działają ze względu remontu. W pierwszym podobno działa mała restauracja i toalety. Postanawiam jutro zadzwonić do agencji i znaleźć przewodnika jak najniższym kosztem. Dziś mam zamiar dojść do pierwszego schroniską do którego stąd jest 8km. Tutaj są toalety o na prawdę eleganckim wyglądzie, korzystam z nich a potem na kamiennej ławce posilam się w postaci bułek z serem i ogórkiem. O 16.00 pora ruszać, jest taka cholerna mgła że widok ogranicza się do ok 15-20 metrów. Plecak z tym jedzeniem i bananami waży z dobre 26kg teraz. Droga szeroka dla samochodów pnie się do góry, widać niejednokrotnie pasające się we mgle lamy, które skubią jakieś małe krzewy i trawki na wulkanicznej ziemi. Droga biegnie spiralami do góry. Przez mgłę nic nie widać, o godzinie 18.00 ukazuje mi się w oddali mały budynek, przed nim dużo zielonych namiotów. Na pewno jest to obóz dla osób wchodzących na szczyt Chimborazo. Jest też mała drewniana chatka z napisem - restauracja i toalety. Do tego duża beczka z wodą. Wszystkie namioty pozamykane bo pewnie osoby śpią, wejście na wulkaz zaczyna się około 22.00 a docieram na szczyt ok 7 rano. Stoją tutaj 2 jeepy zapewne tych przewodników. Rozbijam swój namiot na wulkanicznej ale miękkiej ziemi. Jest już zimno. Włażę do namiotu i piszę pamiętnik potem jakoś ze zmęczenia zasypiam w moim ciepłym śpiworku.

20 listopad 2014  Czwartek

W nocy nie zmarzłem śpiąc na tych 4800m u stóp potężnego wulkanu Chimborazo 6310m. Zauważam że wewnętrzna ściana namiotu jest oszroniona. Musiało być w nocy cholernie zimno. Otwieram cały zamarznięty namiot i ukazuje mi się ten potężny, ośnieżony szczyt wulkanu. Nie ma ani jednej chmurki, ziemia jest zamarznięta jeszcze. Ludzie z namiotowego kempingu już powstawali, pytam się ich czy są przewodnikami? Oni natomiast że nie, pracują w tym schronisku które aktualnie to drewniana budka jako restauracja i toalety. Budynek jest w remoncie. Widać na górze idących na szczyt po lodowcu ludzi. Pytam o czas jaki zajmuje wejście. Poubierani w kurtki zimowe Indianie mówią że wychodzi się o godzinie 22.00 a na szczycie jest się ok 6-7 rano. Wulkan ten jest najwyższym szczytem Andów Ekwadorskim. Jednocześnie najwyższym szczytem mierzonym od środka ziemi, ponieważ mamy tutaj prawie równik, co oznacza że Ziemia w tym miejscu jest najbardziej wypukła. To sprawia że panują tutaj bardzo trudne warunki atmosferyczne, zbliżone do najwyższych szczytów świata. Mało tego ok 70% wypraw nie dociera na szczyt! Ludzie trenują na tym wulkanie przed zdobywaniem dachu świata czyli Mt. Everestu! Ja mam zamiar wejść na tą górę, ale potrzebuje przewodnika. Kupuję kubek kawy za dolara i piję ją spoglądając na szczyt Chimborazo. Widać że już nachodzą chmury. Indianie mówią że pare godzin od świtu tylko jest bezchmurne niebo, potem przychodzi ta mgła cholerna w której wczoraj wchodziłem na górę. Wracam do namiotu i jem owsiankę z bananami na śniadanie. Lód na namiocie topi się pomału pod wpływem grzejącego słońca.
Kemping pod Chimborazo na 4800m




Potem gdy całkowicie wysycha pakuję go i mam zamiar zejść teraz na dół do wejścia parku i tam skorzystać z telefonu który mają i zadzwonić w poszukiwaniu przewodnika. Wczoraj gdy rozmawiałem przez telefon z tym facetem Don Rodrigo powiedział mi 150$ łącznie. Wyruszam przed 9.00, wulkan jest już cały w chmurach. Schodzę drogą kawałek a potem na skróty prosto w dół po zboczu mijając stada pasących się - Vicuńi. Są to zwierzęta wyglądem przypominające lamy. Gdy schodzę niżej spotykam jakiegoś idącego do góry dziadka. Mówię mu że szukam przewodnika, on poleca mi dwie firmy - Incanian oraz Ivo Veloz. Dziękuję mu za pomoc i dochodzę do budynków przy wejściu. Wchodzę do biura i gadam z chłopakiem mówiąc że wczoraj jego koleżanka powiedziała mi że będę mógł zadzwonić i poszukać przewodnika. On mówi że nie ma problemu i zaprasza mnie do środka do biura. Dzwonimy do tej firmy Incanian. Facet mówi że przewodnik to koszt 120-140$, ale każe mi zadzwonic za jakiś czas bo musi się skontaktować z przewodnikami. Czekam ok 30min i ponownie dzwonie. Niestety narazie nic nie wie, muszę poczekać do ok 18.00 i ponownie wykonać telefon. Jak narazie jest 11.00 dopiero. Dzwonimy do innych firm niestety albo za drogo albo wszyscy przewodnicy zajęci. Muszę się skontaktować z tym Don Rodrigo z firmy Alta Montańa,ale mam tylko nr. Na komórkę a ten telefon w biurze ma zablokowane wykonywanie połączeń na komórki. Poza tym nie ma tutaj kompletnie zasięgu.Chłopak mówi że można tu złapać zasięg ale muszę pójść drogą do góry jakieś 200m i koło jakiejś tabliczki jest zasięg ale tylko dla sieci Claro. Ja taką właśnie posiadam. Gdy wychodzę z biura już naszła mgła, jest już zimno. Postanawiam zjeść obiad, gotuję ryż i jem go z parówkami i cebulą;). A wodę nabieram oczywiście z kranu jak to w górach. Nawet dowiedziałem się że ta woda którą mają w kranach to nic innego jak krystalicznie czysta woda z lodowca wulkanu! Lepiej być nie mogło, walić butelkowaną wodę z niewiadomego źrodła! Górska i lodowcowa woda to najlepsze co może być. Nabieram więc też całą moją 2l butelkę. Po obiedzie zostawiam mój plecak w biurze i idę teraz łapać sygnał. Za budynkiem stoi grupka pracowników w ciemnozielonych kurtkach. Wiedzą że szukam przewodnika, jeden z nich mówi mi że jego kuzyn jest przewodnikiem i możemy zadzwonić jak chce. Mówię że jak najbardziej, wsiadamy na maly czerwony motor hondy i jedziemy w górę drogą w totalnej mgle. Trzymam się żebym nie spadł. Dojeżdzamy do zakrętu z krzyżem, chłopak mówi "puta" co znaczy kurwa albo dziwka. Pytam o co chodzi? On że nie ma numeru i musi wrócić. Jedzie na dół a ja czekam. Potem wykonuje telefon do kuzyna, po rozmowie jednak się okazuje że ma zaklepany termin na wulkan. Nie da rady, no to lipa. Ja zostaję i dzwonie do tego całego Don Rodrigo. Mówi mi że muszę zadzwonić za ok 15min. Ja wracam do biura i zamierzam dać mu trochę czasu. Ogarniam mapki, piszę i oglądam serial - Skins na telefonie. O 16.00 następuje zmiana pracowników. Chłopak udaje się do domu a poznaje jego zmiennika czyli grubego faceta w średnim wieku. Dzwonię do tego biura co wcześniej teraz niby numer niedostępny. No to pozostał mi Don Rodrigo. Idę w potwornej mgle na ten zakręt z krzyżem i tam dzwonie. Facet mówi że na dziś nie da rady, na jutro ok. Mówię że ciuchy mam na wędrówkę, on tam coś sapie że nie lubi takich spraw załatwiać przez telefon ale przyśle przewodnika do mnie jutro o 14.00 pod wejście parku. Ja wracam do biura, pod biurem jest piękny, ogromny tropikalny motyl prawie jak cała moja dłoń! Zastanawiam się co taki motyl robi na wysokości 4300m. Mówię grubaskowi o sytuacji z przewodnikiem. Oraz że jutro będę musiał wrócić do miasteczka San Juan bo zjadłem już dużo jedzenia czekając tu, a muszę dokupić jeśli chcę wejść na wulkan.On proponuje mi nocleg w jednym domków dla pracowników. Genialnie! Idziemy do kamiennego domku, w środku jest kuchnia, salon z plazmą sony i kinem domowym. Pokazuje mi mój pokój z dwoma łóżkami piętrowymi i łazienką. Jest tu kilka budynków, w tym moim są cztery pokoje. Ja ten cały pokój mam dla siebie bo dziś śpią tu 3 osoby wraz ze mną. Idę do kuchni i robię sobie pyszne kanapeczki z serem, pomidorem i papryką do tego gorącą herbatą z koki;). Wracam do mojej sypialni i myję się w łazience. Potem włażę do śpiwora bo tu w środku jest zimno całkiem. Cały wieczorek w łóżku oglądając filmy i seriale ;) Potem po raz kolejny zasypiam na zboczu największego szczytu Ekwadoru - wulkanu Chimborazo 6310m, tym razem w łóżeczku w budynku kontroli parku narodowego ;)



To jest k...a Motyl !!!