17 września
przyjechałem z Camile do tego wolontariautu w miejscowości Malacatos. Jak mi
odpowiadała wcześniej to miejsce ma być ośrodkiem pomocy dla dzieci i kobiet,
które padły ofiarą gwałtów i przemocy seksualnej. Camile przyjeżdzając tutaj miała nadzieje
pracować z tymi poszkodowanymi osobami znajdując to miejsce na specjalnie do
ego stworzonych stronach internetowy na których możemy znaleźć różnego rodzaju
wolontariaty. Najbardziej popularne stronki to www.workaway.info oraz www.helpx.net .
Ja natomiast
dzięki niej trafiłem tutaj przypadkiem albo i nie, bo miałem zamiar szukać
pracy jako masażysta, ale zmieniłem zdanie i chciałem zostać i popracować 5
godzin dziennie i skonczyć mojego bloga którego zacząłem spisywać będąc w Peru.
Napiszę trochę o tym miejscu i osobach w wolontariacie.
Całe to miejsce
jest położone na wzgórzu nieopodal miasta Malacatos. Teren jest ogrodzony i
ogromny, należą do niego mały budynek po lewej stronie od wejścia gdzie
mieszkają nasi koordynatorzy z Dziecmi i psem labradorem – Scottem. Jest to
młode Ekwadorskie małżeństwo Maira z mężem i dzieci (Joseline lat 9, Melisa lat
7 oraz malutki Diego 20 miesięcy). Wolontariusze to Ja, Camile z Montrealu,
Jordon z Canady, Max z Rosyjskiej Syberii, Paul z USA który wygląda jak świr oraz
2 osoby z Norwegii Andiran oraz Sander 19 letni chłopak z objawami padaczki.
Tak wygląda nasza ekipa. Mieszkamy w budynku z dużym przestrzennym salonem,
kuchnią i sypialniami. Cały ten teren posiada potężny ogród, lecz wszystko jest
zarośnięte chaszczami. Miejscem zarządza Kobieta z Norwegii o imieniu Pearl
(perła). Pierwszego dnia gdy wieczorem przyjechałem rozmawiałem z nią i
dowiedziałem się że ma wiedzę na tematy spirytualne, medytacji, jogi jest ona
również bioenergoterapeutką ponieważ posiadza mistrza Reiki. Jak się okazuje
miejsce to ma zacząć funkcjonować od Grudnia tego roku. Należy więc je
przygotować do działania, przygotować ogród, pomalować itp.
W pierwszych dniach
pracy robimy na ogrodzie. Jest tutaj obok duży teren z chwastami i trawami Max
i Jordon są w tym miejscu jakoś od ok 2 tygodni. Max zaczął wycianie trawy
łopatą bo nie mamy narzędzi do pracy nawet. Ja mając kilof i grable oczyszczam
teren z kamieni który został uprzednio oczyszczony z traw z Maksem. Camile i
Sander pracują w drugiej części ogrodu bliżej wejścia sadząc jakieś rośliny.
Paul wpada na pomysł stworzenia sitka z drewna i metalu aby odzielać kamienie
od dobrej ziemi. Nasze godziny pracy to 8.00-13.00. Następnie Maira i Camile
gotują pyszny obiad który jemy wspólnie w kuchni. Właścicielka tego miejsca
jest wegetarianką a więc zasadą jest nie spożywanie mięsa w tym wolontariacie a
więc przyrządzają one wegetariańskie potrawy.Pierwszy dzień mija bardzo mile,
poznajemy się i wymieniamy wspólnymi historiami z podróży. Potem jak już
zaplanowałem wcześniej w godzinach wolnych spisuję z głowy moje wspomnienia z
podróży bo moim głównym celem jest teraz skończenie bloga i pomoc w
wolontariacie. Tak więc godziny wolne spędzam na jego spisywaniu. W niedzielę
mamy zbiórki darmowego jedzenia.
Mamy przygotowane
specjalne czarne koszulki z namalowanymi na przodzie sercami i nazwą naszej
fundacji na tyle „ Hearts for a new life”. Wyruszamy o 8.00 rano taksi pickupem
z naszym kierowcą Julio który zawozi nas do miasta Malacatos. Dziś jest targ na
ulicy i pełno straganów z różnego rodzaju jedzeniem, warzywami i owocami i
mnóstwem bananów bo Ekwador to kraina bananów! Właścicielka tego miejsca
dostała pozwolenie na te zbiórki poza tym ich organizatorką jest Maira czyli
nasza koordynatorka. Ona idzie pierwsza wzdłuż stoisk a my za nią. Maira wita
się ze sprzedawcami na straganach i dostajemy pierwsze darmowe jedzenie dla
naszej fundacji. Ludzie prawie z każdego straganu nasm coś wręczają są to np. (
Juka-coś jak ziemniak, pomidory,ogórki, cebule, ziemniaki, słodkie ziemniaki,
masę bananów i platanów, mandarynki,bloki cukrowe – panela, sałaty, fasole,
groch, kukurydze no dosłownie wszystko co można sobie wymarzyć!) Pakujemy to do
ogromnych worków i mamy je ponad 2. Jest to tak cholernie ciężkie że to jest
masakra w ciągu godziny zebraliśmy dobre 50kg darmowego jedzenia!! Ładujemy
wszystko na pickupa i zawozimy do wolontariatu. Dopiero po wypakowaniu
wszystkiego z worków widzimy ile na prawdę mamy jedzenia. Coś niesamowitego.
Znam bardzo dobrze tą sytuację z wysp Kanaryjskich gdzie po zapytaniu
właścicieli sklepików i restauracji dostawałem mnóstwo warzyw, owoców i
kanapeczek.
2 miesiące w zwariowanym wolontariacie! Cała prawda
Postanawiam
zostać na jakiś czas w tym miejscu aby skończyć mojego bloga. Sytuacja się
całkowicie zmienia na bardzo złą. Już podczas pracy w ogrodzie mój szalony
przyjaciel z Rosji – Max opowiada że Paul nic nie pracuje i nie pomaga. Poza
tym Sander również pracuje podobno kiedy chce. Dodatkowo nie mamy narzędzi do
pracy na ogrodzie. Pracujemy we dwoje a mamy do dyspozycji jedne grabie, kilof
i łopatę. Musimy się zmieniać, informujemy również koordynatorkę Mairę, że nie
możemy pracować w takich warunkach. Potrzebujemy narzędzi. Głównym
koordynatorem jest Roberto, on przekazuje instrukcje Mairze a ona nam. Lecz w
sumie żadnych instrukcji nie dostajemy, tylko mamy za zadanie oczyścić ten
teren z kamieni i przygotować bo oni chcą tutaj zasiać trawę i stworzyć ogród.
Pracujemy ciężko we dwójkę za to reszta się obija oprócz Jordona który maluje
napis z nazwą tego miejsca. Andiran pracuje w biurze bo pełni funcję
sekeretarki i ma za zadanie również pozyskiwanie sponsorów dla tego
miejsca.Poza tym Camile chciała porozmawiać z tą właścicielką po przeczytaniu
strony internetowej którą prowadzi oraz bloga. Gdy jemy śniadanie któregoś dnia
Jordon mówi mi że Camile opuściła to miejsce zaledwie po 6 dniach bo
dowiedziała się od właścicielki że nie ma ona żadnego wyksztacłenia w temacie
psychologa dziecięcego co podobno zawarła na stronie że takowe posiada. Również
wydało mi się dziwne to iż Camile opuściła to miejsce po niespełna tygodniu bo
planowała zostać na dłużej. Mieliśmy spotkanie z właścicielką jak co środę i
tym głównym koordynatorem, zachodzą zmiany w gotowaniu i zarządzaniu kuchnią.
Wcześniej była ona otwarta, każdy przyrządza posiłki według własnego uznania i
gotouje sobie kiedy chce. Teraz mają być o 7 rano śniadania, obiad po pracy
czyli ok 13.30 i kolacje o 19.00. Dochodzi do zmian, Paul przejmuję role
kucharza i wszystko się zmienia.
Przygotowuje on
śniadania raz to jajka smażone z opiekanym chlebem i kawałkami sera, a raz
owsiankę. Na stole jest jedynie woda do picia. Mówiłem mu żeby zagotował trochę
wody w garnku to każdy będzie mógł sobie przygotować kawę lub herbatę. Nie chcę
się posłuchać tej sugestii i dodatkowo bezczelnie odpowiada że „jeśli chcesz to
ssam to zrób ja nie mam zamiaru”. „Sory ale to ty zarządzasz kuchnią a nie ja i
gdy się szykuje śniadanie wypada chociaż przygotować dla każdego herbatę lub
kawę” – odpowiadam i dalej on się spiera.Facet ma 51 lat i wkurwia mnie
totalnie jak i Jordona i Maxa. Ponad to całe śniadanie to jest nic, ja z Maxem
pracując ciężko na ogrodzie potrzebujemy dużo energii do pracy. Jest tyle
jedzenia które mamy i tyle możliwości a on przyrządza porcję jak dla dziecka i
mało tego jajka i owsianka na zmianę. Co to ma być kurwa??! Wszyszcy jesteśmy
wkurzeni.
Gdy pracujemy na ogodznie z Maxem jest wesoło,
rozmawiamy po Polsku i Rosyjsku dużo zwrotów mamy takich samych lub podobnych
szczególnie przekleństw :). Oczywiście radość łączy się z dostrzeganiem
kolejnych spraw. Musimy dbać o psa Scotta bo ta rodzina w ogóle o nie go nie
dba. Max powiedział mi że jak tu przyjechał to Scott był samą skórą i kośćmi!
Zadbali o to żeby mu sie poprawiło i go dokarmili. Maira z mężem nie dają mu
prawie nic! Mało tego jej mąż wychodzi gdzieś rano i nie ma go cały dzień w
wolontariacie. Mało tego Maira również zostawia dzieci po południu i idzie
gdzieś na długie godziny. Trójka małych dzieci ciągle spędza czas z nami. Ze
mną mało bo ja siedzę w moich słuchawkach i słucham muzyki pisząc mojego bloga
gdy one hałasują u nas w budynku. To jest jakieś nieporozumienie Ci rodzice. A
najbardziej szkoda mi tego przecudownego psa, który jest moim przyjacielem i
ciągle się chce bawić. Biega, jest radosny i szczęśliwy ale wydaje mi się że
tylko dlatego że my tu jesteśmy i te dzieci. Jest on moim przyjacielem, kocham
go! Leży ze mną na fotelu i ciągle spędza ze mną czas.
Tak w ogóle to
Max opowiedział mi na samym początku że tu straszy. Całe to miejsce jakiś czas
temu było domem spokojnej starości i wiele osób tutaj umarło! Mało tego w moim
pokoju miałem obok jeszcze łożko szpitalne z materacem i 2 pierwsze noce
słyszałem jakieś skrzypienie! Potem je przemieściliśmy z trudem z mojego pokoju
bo zajmowało miejsce no i skrzypiało! Co
się zdarzyło potem. Gdy oglądałem z Maxem i dziećmi filmy cudotwórcy Stevena Frane’a
zwanego Dynamo którego polecam gorąco. Człowiek jest jak współczesny Houdini.
Topi szkło ręką, czyta w myślach, chodzi po Tamizie po wodzie, lata, wkłada
iphony do butelek, czyta w myślach i wiele innych. Jak dla mnie gość jest
mistrzem. Podróżuje po całym świecie czyniąc cuda!! A mało tego robi to również
dla bardzo ubogich i biednych ludzi. Nie ma w tym żadnej wkrętki. Polecam
ściągnięcie 4 sezonów torrentem bo na youtube są tylko kawałki. Ten cudotwórca
jest mistrzem i sprawia że pojawia Ci się uśmiech na twarzy i ogarnia szczęście
gdy to oglądasz. Nikt jeszcze nie wyajśnił jak on to robi. Bo prawdą jest że
chłopak potrafi łamać prawa fizyki, czasu i przestrzeni. Ma moc którą posiadają
niektórzy mnisi Buddyjscy. Poniżej link do youtube ale polecam całe sezony „Więcej Niż Magia / Dynamo:
Magician Impossible”https://www.youtube.com/watch?v=QFG9T4rpVdE&index=3&list=PLoviL6p3RAyNzcEdN7GQlWEDxatulObr5
Tak więc po obejrzeniu odcinków z jego nowych podóży po świecie
powiedziałem coś takiego „no to teraz walić duchy w tym wolontariacie mamy
dobrą energię bo obejrzeliśmy Dynamo” Co się dzieje tego samego dnia. Za około
godzinę idę smażyć frytki z juki. Po posiłku siedzę z Melisą i jej braciszkiem.
Ona nagle wstaje i idzie z nim do kuchni ja idę za nimi. Patrzę a ona
zahipnotyzowana idzie prosto do kuchenki i wyciąga rękę aby dotknąć mojej
patelnii!! Co jest kurwa!? Mówię Melisa nie !! Nigdy mi nie dotykaj kuchenki to
nie miejsce dla dzieci!! Naszczęście nie dochodzi do kontaktu z patelnią.
Sprawdzam olej i jest wciąż ciepły ale nie gorący. Gdyby to się zdarzyło 5
minut wcześniej i patelnia spadła na nią i jej bracisza to nawet nie chce
myśleć. Koniec z tym! Maira nie ma prawa zostawiać dzieci na całe popołudnia i
iść sobie nie wiadomo gdzie i nie wiadomo co robi! Nawet nie mówi nam że
wychodzi i nie poprosi o przypilnowanie dzieci. Gdyby coś się stało to potem ja
mogę za to odpowiadać i czuć się winny! Nie ma zostawiania dzieci. Poza tym te
dzieci mają 9, 7 i chłopczyk nie całe 2 latka! To jest kurwa jakieś
nieporozumienie z tymi rodzicami których oni tak na prawdę nie mają. Jak oni w
ogóle mogą być nadzorującymi?? Są nieodpowiedzialni, nie dbają o dzieci o psa.
Mało tego jej mąż jeszcze nam zabiera narzędzia do pracy na ogrodzie bo podobno
są jego. Nie dość że nie robią to jeszcze utrudniają nam pracę i zatruwają czas
wolny przez swoją nieodpowiedzialność. Wieczorem tego samego dnia gdy idę
podsmażyć ziemniaki o to co się dzieję. Odpalam palnik, nagle po jego odpaleniu
ogień znika robiąc „puffff” i przenosi się w moją stronę na zewnątrz kuchenki
paląc małym płomieniem tuż przy pokrętle!!! Szybko zakręcam to i odsuwam się
daleko bo za sciana mamy 4 butle gazowe! Jak to wybuchnie to po nas! Teraz to
się przestraszyłem ! Tu straszy na pewno i są tu jakieś nieczytste duchy!
Wszyscy są w szoku że to się stało. Max jeszcze straszy mnie bardziej. Potem
dochodzę do wniosku że to być moja wina za to co powiedziałem wcześniej „no to
teraz walić duchy w tym wolontariacie mamy dobrą energię bo obejrzeliśmy
Dynamo”. Jestem przerażony bo dzis była ta sytuacja z Melisą która jak
zahipnotyzowana przyszła do kuchni i chciała dotknąć patelnię i teraz ta z tym
ogniem który zniknął z palnika i przeniósł się w kierunku mojej dłoni na
zewnątrz kuchenki! Wieczorem przepraszam urażone dusze po tym co powiedziałem medytuje
w intencjji zagubionych dusz i nakłaniam do odnalezienia światła i udania się w
podróż do wiecznośći a zarazem opuszczenia tego miejsca. Jestem osobą która
głęboko wierzy w rzeczy spirutualne, medytację życie po śmierci i również
duchy. Po tym incydencie nie wydarzyło się już nic podobnego. Na spotkaniu z
koordynatorem i właścicielką wspólnie daliśmy do zrozumienia że takie sytuacje
się nie mogą powtarzać że ona zostawia znami dzieci na całe popołudnia i nawet
nas o tym nie informując.
Dalej pracujemy na ogrodzie z Maxem, Jordon maluje napis. Problemy już
zaczęły się w kuchni z Paulem. Gotuje ciągle fasole po której żołądek nie
pracuje najlepiej. Jedzenia jest od zarąbania, gdy chcę zmieszać makaron z
fasolą której jest pół wiadra on mówi „ proszę nie , bo to jest na kolacje”
Chyba Cię człowieku porąbało! Jest tyle jedzenia i to dla wszystkich że mam
prawo jeść co mi się podoba. Sytuacja się powtarza z Maxem i Jordoem którzy
odpowiadają mu ostrzej niż ja a ten wstaje od stołu i niczym dziecko wychodzi
na zewnątrz z płaczem i idzie gdzieś. Paul ma problemy psychiczne, żadnej
kontroli nad emocjami i do tego tworzy same konflikty. Nie rozumie nic co co
niego się mówi, poza tym nie gotuje za dobrze i jeszcze uważa się za wielkiego
szefa kuchni wyliczając jedzenie! O nie nie ! Następuje bunt wolontariuszy ja,
Max i Jordon zwołujemy specjalne spotkanie w jego sprawie. Przyjeżdza
właścicielka jak zwykle z dużym dekoltem eksponując swoje cycki i urodę w wieku
ponad 50 lat. Wielce uduchowiona osoba która dba tylko o swoją zewnętrzność jak
dla mnie. Nawet nie troszczy się o wolontariuszy, nie rozmawiałem z nią dłużej
niż 5 min. Przyjeżdza raz w tygodniu i zajmuje się swoimi sprawami i
przesiaduja w biurze. Nie pyta Cię o szczegóły skąd przybywasz, o to jak się
czujesz. Dba o pozyskiwanie sponsorów tylko przez internet. Sory ale jak dla
mnie na pierwszym miejscu powinna dbać o wolontariuszy! Ponieważ bez nich to
miejsce nie będzie funkcjonować. Nie rozumiem jak osoba podająca się za tak
wielce uduchowioną osobę, znająca filozofie Drunvalo Melchidezeka (którego
książki obowiązkowo polecam) medytację wschodu i po spędzeniu czasu w Indiach
tak traktuje wolontariuszy. Adrian i Paul tłumaczą że jest zapracowana, no ale
prawda jest taka że ma tutaj willę i mieszka w niej sobie cały tydzień
przyjeżdzając raz w tygodniu na obiadek który szykuje zapatrzony w nią jak w
obrazek Paul. Nie pyta się nic wolontariuszy. Doszło do tego spotkania,
wyrzucamy swoje żale na temat Paula z którym nie jest możliwe przebywanie.
Opowiadam o tym jak pewnego dnia chciałem obrać Jukę tym nożykiem do skórek a
Paul powiedział mi żebym tego nie używał. Zapytałem więc czemu? Używaliśmy tego
nie raz z Camile itp. „Bo to kupiłem i jest moje” – odpowiada. Chcę zapytać
„Używaliśmy tego wcześniej, więc czemu....” – on przerywa mi w tym momencie i
krzyczy mi w twarz po angielsku „shut the fuck up!!” co znaczy zamknij kurwa
ryj po Polsku. Szczerząc zęby i mając twarz diabła dosłownie. Pokazując mi przy
tym „Fuck You”.! Jestem w totalnym szoku.... Po chwili gdy jest w kuchni
obracam go i mówię „ Nigdy więcej mi kurwa nie krzycz bo tego nie nawidzę,
nigdy więcej”. Jestem bardzo spokojny ale jak ktoś rozdrażni smoka to mogę
urządzic mu piekło i po 1 dniu opuści to miejsce ten wariat! Powiedziałem o tym
incydencie właścicielce że jest on niebezpieczny nawet. Za dużej reakcji nie
było, przyjeli to z milczeniem. A Paul mówi że „ przecież Cię przeprosiłem”.
Wybacz ale nie wyobrażam sobie osoby niestabilnej emocjonalnie, niebezpiecznej
prawdopodobnie w wolontariacie który ma być ostoją dla kobiet i dzieci po
przejsciach na tle seksualnym! Paul sam potrzebuje pomocy a więc nie jeste to
miejsce dla niego, bo stwarza same problemy w kuchni i poza nią. Oni tylko
mówią że to problemy komunikacją między nami.Należy usiąść i porozmawiać i
rozwiązać problemy. Rozmawialiśmy już wiele razy ale on nie słucha nic totalnie
nic.
Teraz trochę pozytywnych rzeczy jakie zmieniliśmy w wolontariacie. Pewnego
dzionka dostaliśmy informację że dostaliśmy dotację i jedziemy przesadzić
drzewa bananowe . Jedziemy więc pickupem z maczetami, łopatami do miejsca koło
Malacatos. Tam jest teren poza właścicielem z którego mamy przesadzić
bananowce. Idziemy więc i wykopujemy małe drzewka i też duże z pomocą jakiegoś
ogrodnika który pracuje na tej willi u właścicielki. Wykopujemy mnóstwo drzewek
i ładujemy na pickupa. Potem ich część idzie do domu właścicielki. Resztę
przywozimy na teren naszej fundacji. Teraz mamy kolejny problem bo nie mamy
wykopanych dziur na ich posadzenie. Jak zwykle zaczynamy od dupy strony,
najpiejrw mogli nasz uprzedzić aby wykopać dziury a potem pojechać po
bananowce. Postanawiamy posadzic je w dwóch liniach wzdłuż ogrodzenia po lewej
stronie. Zauważamy coś niesamowitego, przez załadowaniem ucieliśmy maczetami
górę drzewa tą z liśćmi. Po upływie 2 godzin już wyrosła nowa łodyga na ok 3cm
z niektórych bananowców! To jest coś niesamowitego! Powiedzieli nam że rosną
one szybko ale niespodziewaliśmy się że aż tak szybko. Wykopujemy więc dziury w
ziemi, cześć sadzimy a część zostawiamy na posadzenie jutro. Sadzimy bananowce
i potem podlewamy, robię specjalne okręgi z ziemi które mają utrzymywać wodę.
Ziemia jest bardzo kamienista i sucha ale mamy nadzieję że przetrwają i za 9
miesięcy będą banany. Co do bananów to zerwaliśmy tam również ich dużo i
przywieźliśmy do nas. Pracujemy z Maxem na ogrodzie dalej. Ja oczyszczam ziemie
z kamieni a Max ścina trawę. Dostajemy w końcu po wielu prośbach nowe łopaty i
grabie. Któregoś dnia dostajemy kolejną dotację od ludzi dla naszej fundacji.
Tym razem jedziemy do miasteczka Malacatos i tam czekamy na ciężarówkę.
Podjeżdza mała z drewnianą otwartą paką, ładujemy się do środka i jedziemy za
miasto bezasfaltową drogą i zbieramy cegłówki od ludzi którzy je wytwarzają w
specjalnych piecach. Poza miastem jest mnóstwo takich miejsc. Oczywiście dają
nam takie gorsze lub te które są w ogóle poza użytkiem. Dostajemy też część
dobrych które oni chcą wykorzystać potem do budowy domku dla kurczaków. Na
terenie fundacji mamy jeden murowany budynek w którym rodzina Mairy trzyma
świnki morskie które jedzą. W drugiej części chcą mieć kurczaki i otrzymywać od
nich jaja. Jeździmy więc od miejsca do miejsca i zbieramy cegłówki ładując na
pakę. Nwet w kilku z nich z góry na samochód facet opuszcza specjalną drewnianą
rynnę i po niej spuszcza cegłowki które odbieramy i układamy. Po powrocie
wszystkie układamy pod budynkiem mieszkalnym rodziny Mairy.
Odwiedza nas również dużo pięknych stworzeń.Wlatują czasami do środka
budyku ptaki, jednym razem koliber, poteżny duży robal prawie jak jedna trzecia
mojej dłoni. Dodatkowo szalony nietoperz który nie chce wylecieć z jednego z
pomieszczeń.Piękna różowa ważka która jest jak dotąd najpiękniejszą ważką jaką
kiedykolwiek widziałem <3 ! Dodatkowo potężne Ekwadorskie mrówki z kolcami
na zewnątrz, rajskie kolorowe ptaki znajdujące się naszym ogrodzie które lubią
przylatywać rankiem.Pracujemy z Maxem przy zdejmowaniu krat z okien, odkręcamy
śruby i zdejmujemy kraty w nietypowy sposób.
Poniżej daję również linki do moich filmików na Youtube z tych wydarzeń:
Zapraszam więc do subskrybcji mojego kanału na Youtube :) Mam nadzieję
kręcić więcej filmów w Full HD z mojej podróży.
Przy zdejmowaniu krat następuje jedno wydarzenie. Ktoś przyspawał 2 potężne kraty ze sobą, mało tego spaw znajduje się przy ścianie jest w nią wtopiony lekko i nie możliwe jest jego przecięcie. Po usunięciu śrób planujemy więc zrzucić na raz 2 potężne kraty.Mówimy no to będzie kaboooom potężne gdy spadną. Następuje ten moment, krata od strony Maxa spada ale moja nie, obraca się lekko i uderza w jedno z okien rozwalając je na kawałki! Kurwa.... co się stało? Jak się okazuje w jednym miejscu u góry przy mojej kracie jakiś idiota przyspawał w środku sufitu wewnątz betonu metalem. Sprawdziliśmy to miejsce wcześniej i nic nie wskazywało na to że tak jest jakiś spaw ukryty! Co za ludzie idioci takie rzeczy robią! Poza tym z tej wysokości krat nie dało rady ściągnąć nawet w trzy osoby, są choernie ciężki i przywarły bo tylu latach do muru. Jedynym rozwiązaniem jest ich popychanie i spadek w dół. No to rozpierdzielilismy okno mamy nasze upragnione niespodziewane KABOOOOOM!!! Hahahah! W sumie po rozwaleniu okna jedyne co następuje to śmiechy których nie możemy powstrzymać z Maxem. Jordon przecina kratę którą kładziemy na ziemi. Ja z Maxem idę do środka dużego pomieszczenia pustego z łóżkami w którm teraz wszędzie pełno szkła. Sprzątamy wszystko dalej myśląc o tym idiocie który zrobił ukryty spaw w betonie!
Gdy otrzymujemy jedzenie każdej niedzieli po ok 50kg w tym bardzo duże
ilości juki też gotuję. W weekendy każdy ma swobodę przyrządzania posiłków dla
siebie. Więc ja robię frytki z juki, które kroję na cienkie paski i smażę na
oleju. Dodatkowo mam nawyk który przywiozłem z Peru a jest to jedzenie
pikantnego sosu z papryczek aji. Postanawiam zrobić własny, kupuję czerwone
mega pikatne papryczki aji, miksuje marchewki i dodaję mlek i papryczki. Sos
jest mega pikanty i idealny lecz nie dorównuje tym z Peru. Kocham jukę więc
przyrządzam z niej naleśniki, miksując ją i dolewając mleko i smażąc na patelni
i polewając kremem bananowym. Wszyscy podziwiają moje pomysły na wykorzystanie
juki której co niedzieli mamy aż po uszy. Gdy jesteśmy tam i zbieramy jedzenie
po zbiórce każdy ma czas wolny. Kupujemy dużo owoców 1 banan kosztuje tutaj 5
centów czyli jakieś 16gr. A np. Za dolara można kupić 25 bananów. Kupuję więc
cały pakiet, truskawki pół kilo to 1,25 $, owoce granadilla, jogurt owocowy 1 l
za 1,20$. W fundacji robię z tego milk shake. Miksuje owoce i dodaję mleko bądź
jogurt. Genialnie smakują i są bardzo energetyczne. Popatruję również pomysł od
Jordona który zamraża wszystk nawet owoce, tworzy lody z jogrutów. Ja
postanawiam część milk shaków również zamrozic i stworzyć lody. Spisuję
godzinami moje wspomnienia na moim telefonie. Zapytałem Paula który ma laptopa
czy będę mógł potem użyć jego kompa do skopiowania wszystkiego i ogarnięcia
mojej strony z blogiem. Mówi że jak najbardziej. Paul ma licze pytania i
problemy z kompem, na które zawsze chętnie odpowiadam i pomagam mu w
problemach. Pewnego dnia mówię że nie długo będę kończył pisanie na telefonie i
będe chciał użyć kompa. On odpowiada mi na to że „ miałem sen że ktoś zepsuł
mój komputer i przykro mi ale nie chcę żeby ktokolwiek z niego korzystał”.
Cooooo? Chyba Cię człowieku totalnie powaliło? Pomogłem Ci tyle razy w
problemach z komputerem,s kopiowałem filmy, muzykę a teraz ty mówisz mi że
miałeś jakiś pieprzony sen i nie mogę użyć komputera?? Co za idiota totalny. Co
za zła czarna energia!! Człowiek o anielskiej cierpliwości przy nim zamieni się
w diabła! Tak on działa na ludzi. Pieprzony sen miał jak dziecko 51 latek co za
...! To jestem w dupie teraz bo gdy prawie skonczyłem spisywanie wspomnień i
chcę użyć kompa ten mówi nie. Tym bardziej że mi obiecał i tyle razy mu
pomogłem. Jak można być takim chamem i idiotą i tak wkurzać każdego człowieka w
wolontariacie? Teraz będę chyba musiał chadzać do kafejki do miasta i płacic 1
dola za godzinę, a godzin potrzebuję wiele. Tak więc nie stać mnie na to. Myślę
żeby zapytać głównego koordynatora o pożyczenie komputera za opłatą może kogoś
zna. Opowiadam mu również o tym co tu się dzieje, że ten facet nie może tu
zostać. Są z nim same problemy i co będzie gdy tu trafią kobiety z dziećmi bo
on tu chce zostać jako wolontariusz na rok!! To jest niemożliwe, on zniszczy to
całe miejsce i wszyscy stąd pouciekają. Nowi wolontariusze nie wytrzymją tu z
nim dłużej niż tydzień i uciekną.Roberto da mi znać czy ktoś ma komputer do
pożyczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz