piątek, 14 listopada 2014

Jezioro Cuchilla i Paso Huapi 5050m!

29.08.2014 Piątek Dzień 113 

Ranko dźwięk mojego budzika - Super Mario przerywa mój błogi sen o godz. 6.30. Zaczynam pakowanie rzeczy i posilam się canchą z serem, po czym ubrany w jeansy, polar i zimową czapkę wychodzę z namiotu. Nie dość, że namiot cały oszroniony to jeszcze jest tu trochę śniegu na trawie. Po spakowaniu ruszam o 7.30, wchodzę na tą zygzakowatą ścieżkę która biegnie w górę pod kątem dobrych 75 stopni! Idąc wolno i robiąc odpoczynki, docieram do momentu gdzie odbija w lewo, tutaj przechodzę pomiędzy tymi kępami kłujących traw których nie znoszę i są moim najgorszym wrogiem na górskich szlakach. Dochodzę do rzeki płynącej z jeziora do którego zmierzam, ten teren jest porośnięty ok 3 metrowymi drzewkami, przechodzę ostrożnie przez rzekę i teraz żadnej ścieżki tu nie widzę. Zaczynam wspinaczkę po stromym zboczu z osuwiskiem z kamieni, które zarówno jak ziemia i trawa są bardzo mokre. Uważając pokonuje kolejne metry, wyżej zaczyna się się śnieg który spadł tej nocy, całe buty mam mokre, naszczęście tylko na zewnątrz bo gore-tex robi swoje. Dochodzę na płaski, ośnieżony teren z pięknym już widokiem. Po prawej widać piękną górę Chinchey z lodowcem, od jej lewej strony rozciąga się długi grzbiet górski równie pokryty śniegiem i lodowcem. Do tego przepiękna delikatna, warstwa śniegu na trawie sprawia,że widok jest jak z bajki ;). Po lewej stronie widać potężne zbocze porośnięte tymi żółtawymi trawami, tam zgodnie z mapą muszę się potem udać aby przejść na przełęcz i dostać się do doliny po drugiej stronie.

Po ulepieniu małego bałwanka ze śniego, wędruję pod kolejną górę tym razem widząc już malutką tamę jeziora. Po chwili ukazuje mi się malutkie zielone jeziorko a nad nim potężna góra Chinchey 6222m, z ogromnym lodowcem. Bezchmurne niebo i oświetlenie słońcem góry z wschodniej strony sprawia iż widok powala z nóg, mało tego to jez. Cuchillacocha leży na wysokości 4625m! Spędzam tu trochę czasu podziwiając widoki, medytując oraz cykając mnóstwo fotek. Następnie podgrzewam wodę i robię owsiankowy napój, który doprawiam kakao. Nie ma to jak być na takiej wysokości, siedząc nad jeziorem i oglądając tuż nad sobą majestatyczny sześciotysięcznik z lodowcem. Zdala od zgiełku miast, hałasu, spalin i panującej tam złej energii, człowiek jest w stanie totalnie się wyciszyć, pomyśleć nad sensem życia i tworzyć kolejne plany - marzenia dążąc do ich zrealizowania. Wszyscy dobrze wiemy, że w górach panuje dobra energia, każdy dla każdego stara się być miły, mówiąc "część" na szlaku. Relaksujemy się tu i nabieramy sił, pomimo długich wędrówek. Tylko jedno pytanie czemu tu jest taka poteżna pozytywna energia? Tak nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że może być to spowodowane stożkowym kształtem szczytów, a szczególnie tych wyglądających jak piramidy. Kształ właściwie wykonanej piramidy tak jak ta ogromna w Gizie emanuje ogromną energią. W jej środku działy się i dzieją do dziś zjawiska niewytłumaczalne. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem to poniżej przykładowe linki do poczytania i rozwinięcia tematu bo na internecie jest tego od groma.

zapoznania się z interesującym tematem piramid Mer-ka-ba,
Jest to stronka Polaka który buduje takie piramidy i wyjaśnia wszystkie ważne informacje związane z ich działaniem podczas medytacji itp.
Tak więc do takiego wniosku doszedłem. Po posiłku o 12.00 zbieram się stąd bo muszę walić na przełęcz teraz. Wchodzę po osuwisku kamiennym, w dole mała dolina, lecz ja idę wzdłuż tej góry a następnie chcę odbić w lewo gdy poziom tej góry się zrówna z moim tego grzbietu którym idę, bo nie mam zamiaru schodzić na dół i wchodzić męcząc się. Gdy to następuję ruszam teraz trawersem po właściwym zboczu ze ścieżką wydeptaną przez pasające się tutaj krowy. Mało tego nastąpiło załamanie pogody i jeszcze chwilę temu świeciło słońce a teraz pada śnieg. Przekraczam mały strumyk na płaskim podmokłym terenie wyżej i dochodzę do miejsca gdzie są malutkie wieżyczki z kamyczków ułożone w celu wskazania szlaku. Podążam w górę idąc i wypatrując kolejnych, wyżej niespodzianka, kolejne malutkie jeziorko, a raczej staw nadlatują i lądują na tafli stawu dwie kaczki, skąd one na takiej wysokości nie mam zielonego pojęcia. Za stawem widać górę Chinchey z lodowcem którego poziom już dawno przekroczyłem. Czekam mnie teraz wędrówka stromym zboczem na szczęście nie trwa długo i jestem na płaskim terenie z plamami wody i krowami które rozbiegają się gdy koło nich przechodzę. Po mojej prawej stronie jakiś kolejny ośnieżony szczyt.

Przede mną w oddali widać chyba tą przełęcz, ale droga przede mną to nie lada wyzwanie, bo drogi nie ma a jest całe to zbocze pokryte osuwiskiem kamieni i głazów. Jedynyną ścieżką to te poukładane kamyczki, które ją wyznaczają. Zawsze się zastanawiam jak te wieżyczki się nie zawalają przy tak silnych wiatrach w górach i zmiennych warunkach pogodowych;). Obracam się i oglądam drogę z której idę, ośnieżone szyty w oddali, na dole jezioro Tullpacocha koło którego wczoraj obozowałem jest teraz maluśieńkie, do tego widać grzbiet górski nad doliną którą szedłem rozciągający się na dobre 15km. Wchodzę na niestabilne kamienie i ostrożnie pnę się do góry, gdy jestem wyżej muszę zejść kawałek na dół aby przejść pod skalną ścianą. Tutaj już leżą duże płaty śniegu w cieniu skał. Widać już chyba szczyt przełęczy. Ostatni etap i jestem na górze, jest tu duża kamienna wieżyczka. Udało się jestem na przełęczy Paso Huapi 5050m. Tak sobie myślę "cholernie wysoko po raz kolejny, co tam Mont Blanc który chciałem zdobyć, teraz bujam się po przełęczach które są o wiele wyżej ;)".



















Widok jaki otrzymuje od tej przełęczy to na wprost mnie masyw góry Ocshapalca 5888m z jeziorkiem które znajduje się trochę poniżej poziomu tej przełęczy. Poniżej dolina Cojup do której mam zamiar zaraz schodzić. Po prawej śnieżno-lodowcowy szczyt Pucaraju 6274m z naprawdę ogromnym lodowcem. Chcę teraz ugotować obiad, chowam się od wiatru za skałą. Skończyła mi się woda w butelce, tak więc rezygnuję z gotowania i robię kanapki z żółtym serem i sałatą lodową z pomidorami i żodkiewką. Wychodzą pyszne wegetariańskie burgery, którymi się posilam i popijam w postaci śniegu który topi mi się w ustach. Zaczynam wędrówkę w dół, z tej strony więcej ziemi i jest mała wąska ścieżka prowadząca w dół, lecz jest tu bardzo stromo. Zaliczam poślizgi, w dole widać dno doliny z płynącą tam rzeką, widać też jakieś namioty rozbite na łące ale stąd jak narazie są to malutkie punkciki. Z odpoczynkami udaje mi się zejść do poziomu traw, pada znów zmrożony śnieg. Jest zródełko w końcu w którym nabieram wody do butelki. Spotykam faceta w krótkich spodenkach, mówi że idzie na przełęcz, a stamtąd chce przejść do doliny z której przyszedłem. Jak dla mnie to dziś zadanie już niewykonalne bo jest już jakoś przed 16.00 odradzam mu mówiąc, że za 2,5h ciemno, poza tym to sporo pod górę a tam śniej i te skalne osuwiska i mokre kamienie. Najlepiej jakby przenocował na przełęczy a ruszył jutro z rańca, ale on mówi że da radę, mówi że schodził już wszystkie góry świata, to tu też sobie poradzi. Facet okazuje się być górskim kozakiem z Australii.

Życzę mu powodzenia i ruszam w dół, jestem przy rzece, którą przekraczam drewnianym mostkiem. Koło skały po prawej stronie na tym płaskim polu, są dwa namioty, ktoś tam obozuje. Rozbijam mojego fjorda przy samej rzece bo ta krótko przycięta przez zęby krów trawa okazuje się być zdradliwa. To ten kłujący rodzaj, który przy nacisku wbija się w dłonie, tyłek lub sypialnie namiotu. Także nie chcac dziurawić swojej rozbijam na piaseczku mieszcząc się idealnie pomiędzy krzaczkami. Teraz mam czas na gotowanie, obieram marchewkę, kroję pomidory, dodaję przyprawę wojskową która znajduję w po wielu miesiącac. Wrzucam odrazu składniki i gotuję wraz z ryżem. Oczywiście nie ma posiłku bez tuńczyka, extra dodatkiem jest cancha którą wrzucam do środku po ugotowaniu i mieszam. Pyszny posiłek spożywam z widokiem na naprawdę masywne pole lodowcowe góry Palcaraju 6274m, gdyby teraz on się oderwał tak jak ten z Huascaranu to byłoby po mnie i zasypałoby całą dolinę. Tu w dole zamiast śniegu pada deszcz którego nie słyszę w sumie bo włożeniu zapasowej bateri do mojego samsunga rozkoszuję się moim serialem Shameless po całym dniu ciężkiej wędrówki;).

Powrót do Huaraz

30 sierpień 2014 Sobota

Wyruszam po zjedzeniu śniadania jakoś ok 8.00 pogoda zapowiada się bezchmurna. W dolinie jeszcze cień, za to góra Pulcaraju pięknie oświetlona. Przechodzę koło pakujących namiotu mówiąc "Hola". Jest jeszcze chłodno i wieje od pleców tak więc maszeruje w czapce i polarze. Spotykam pierwsze osoby na szlaku, są to pasterze jadący na swoich mułach. Niżej zaczynają się krzewy Quenual, które kwitną teraz i pachną niesamowicie silnie, jest identyczny jak zapach lipy. Wciągam głęboko ten aromat podążając ścieżką to w dół to w górę trochę. Dalej już tylko w dół, gdzie spotykam kolejnych pasterzy, ojciec z dwoma synkami. Pytają skąd wracam, tak więc opowiadam o wędrówce, o Polsce i o Janie Pawle II. Są zdumieni opowieściami o mojej Ojczyźnie. Wychodzę z tej pięknej doliny i staję na pylistej drodze, stoi tu jakiś 30letni facet, pytam go o drogę spowrotem do Pitec i Llupa, on informuje mnie że to ta droga do góry po lewej, ale odradza i poleca skierowanie się w dół na prawo i dostanie sie do wioski Marian jeśli chcę złapać busika do Huaraz. Ruszam więc, rośnie tu pełno sosen przy drodze, inhaluje się kolejnym intensywnym zapachem. Z dołu jedzie białe taksi - kombi a w nim piękna dziewczyna uśmiechająca się do mnie. Mam ochotę zawołać "stać!!" i pogadać z nią ale facet tylko kurzy i jest już w tyle. Szkoda, że auto nie jedzie z góry w kierunku w którym zmierzam. Jest już upalnie, na szczęście kapelusz nie pozwala na przegrzanie mojej mózgownicy. Po lewej w dolince płynie rzeka, i widać tam malutką ścieżkę, coś mi się wydaję, że powinienem tam zejść, bo ta droga bardziej biegnie poziomo niż w dół, mam nadzieje, że ta taksówka będzie wracać i zawiezie mnie do Marian na tego busa za 3 sole, bo nie mam zamiaru iść ok 20km do Huaraz.

Dookoła roztaczają się widoki na żółto- trawiaste łąki w dole, widać też przy strumyku jakąś Indiańską kobiete piorącą kolorowe stroje. W końcu jest malutka ścieżka, skrót przecinający biegnącą drogę. Gdy znajduje się niżej jak na zawołanie jedzie białe taksi, zatrzymuje go. W środku siedzi kierowca i jakiś chłopak na przodzie. Pytam faceta czy mnie zabierze do wioski Marian która znajduje się na drodze do Huaraz? Uprzedzam, że nie mam mu jak zapłacic bo zostały mi ostatnie 3 sole na bilet busikiem. On mówi że zapłace mu te 3 sole i zawiezie mnie do Huaraz;). Pakuję więc plecak do bagażnika, i jedymy! Gadam z tym chłopakiem na przodzie okazuje się, że pochodzi z Palestyny a teraz robi przy domkach w górach. Dojeżdzam ponownie do Huaraz położonego na 3090m. Wysiadam na placu głównym Plaza de Armas, teraz planem jest ogarnięcie się, podładowanie baterii, skorzystanie z neta. Jutro rano mam zamiar przejechać do miasta Yungay i stamtąd uderzyć do moich kolejnych punktów podróży ( jez. llanganuco, jez. 69, przedostanie się do przełęczy Punta Union, a następnie chcę zobaczyć sławną górę z filmów Paramount - Artesonraju 6025m. Podobno istnieje możliwość zobaczenia jej z identycznie jak na filmie;) Potem laguna Paron). Tak więc odrazu udaje się do Iperu w celu uzyskania informacji o hostalu za cenę 15-20 soli z wifi. Dziewczyna poleca 3 takie i zaznacza mi na mapie. Jeden z nich jest tuż obok placu, docieram tam i jak się tam okazuje w Amelita lodge facet mówi 35soli, whaaat? Pani z centrum informacji mówiła co innego. Oni tu chyba na prawdę szukają jakiś głupich Gringo w tym mieście. Najlepsze rozwiązanie to poszukać na własną rękę. Pytam więc ludzi gdzie znajdę hostal za 15-20 soli. Są niedaleko mercado, gdzie udaję się i znajduję na przeciwko supermarketu Trujillo koło ulicy Jiron Huascaran. Babka otwiera metalowe drzwi i dostaję pokoik z tv i łazienką na górze.

Zostawiam plecak i pierwsze co robię to kupuje sobie nagrodę za wędrówkę przez góry, mianowicie 2,25 l boskiego napoju Inków - Inca Kola ;) który kosztuje mnie fortune bo 6,5 sola. Ale co tam raz się żyje;). Jedyne co jest upierdliwe w tym hostalu to to, że za każdym razem przy wyjściu i wejściu do budynku muszę dzwonić dzwonkiem i czekać na tą otyłą dziewczyne ze śrubokrętem w ręce i otwierającą nim drzwi bo automat się popsuł. Ruszam na zakupy, muszę przygotować się na kolejną wędrówkę w góry. W mercado kupuję tą pyszną sałatę z rzodkiewką,4 pomidorki, 2 jabłka i granadille. Do tego 300g twardego żółtego sera za 6,5 sola. W sklepiku na zewnątrz 2 puszki tuńczyka, wchodzi tam pani niosąc obiad dla sprzedawczyni, pytam kucharki ile kosztuje obiad. Mówi, że 4 sole jedyne, no psze pani cena niesamowita;) idę za nią do Mercado na 1 piętro gdzie są te pseudo restauracje, na specjalnych stoiskach czasami tylko ze stołem. Ale to nie gra roli, bo ważne jak smakuje. A tu w Peru jeszcze ani razu się nie zawiodłem na tych pysznych domowych obiadkach za grosze! Siadam przy ladzie, pyszna zupka doprawiona pikantnym sosem z aji. Na drugie danie wybieram sobie z pięcio pozycyjnej listy spaghetti z mięskiem. Oczywiście w zestawie - refresco czyli napój. Tym razem lemoniada której pochłaniam 3 dolewki. Rozmawiam z obok jedzącymi lokalnymi ludźmi ,odpowiadając na ich pytania. Wracam do hostalu i zostawiam zakupy. Potem cisnę do kafejki internetowej, w której po 30min dziewczyna mówi, że nie można ściągać. To co to za kafejka? Płacę i wychodzę i szukam normalnej, znajduję na plaza de armas, nie ma nikogo a filmy torrentem ściągają się z prędkością 1mb/s co tu w Peru jest raczej niespotykane.

Gdy wracam zaopatrzam się w kalorie 3 czekoladki sublime, każda za sola i ciastka. Jak to w Peru, po zmroku na ulicach miasta pojawia się pełno jedzenia. Każdy kto chce zarobić rozstawia sprzęt na chodnikach czy ulicach w postaci grilla gdzie można kupić smażone mięsko niewiadomego pochodzenia z ziemniaczkiem na szaszłyku. Ja znajduję rozstawioną budkę gdzie facet sprzedaje kurzczaka z frytkami i warzywkami, kupuję na wynos za 5soli i udaje się do mojego hostalu gdzie przy pysznej kolacji oglądam serial The Strain;). Jutro wyruszam do Yungay a stamtąd w piękne góry z jeziorami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz