29.08.2014 Piątek Dzień 113
Ranko dźwięk mojego
budzika - Super Mario przerywa mój błogi sen o godz. 6.30. Zaczynam pakowanie
rzeczy i posilam się canchą z serem, po czym ubrany w jeansy, polar i zimową
czapkę wychodzę z namiotu. Nie dość, że namiot cały oszroniony to jeszcze jest
tu trochę śniegu na trawie. Po spakowaniu ruszam o 7.30, wchodzę na tą
zygzakowatą ścieżkę która biegnie w górę pod kątem dobrych 75 stopni! Idąc
wolno i robiąc odpoczynki, docieram do momentu gdzie odbija w lewo, tutaj
przechodzę pomiędzy tymi kępami kłujących traw których nie znoszę i są moim
najgorszym wrogiem na górskich szlakach. Dochodzę do rzeki płynącej z jeziora
do którego zmierzam, ten teren jest porośnięty ok 3 metrowymi drzewkami,
przechodzę ostrożnie przez rzekę i teraz żadnej ścieżki tu nie widzę. Zaczynam
wspinaczkę po stromym zboczu z osuwiskiem z kamieni, które zarówno jak ziemia i
trawa są bardzo mokre. Uważając pokonuje kolejne metry, wyżej zaczyna się się
śnieg który spadł tej nocy, całe buty mam mokre, naszczęście tylko na zewnątrz
bo gore-tex robi swoje. Dochodzę na płaski, ośnieżony teren z pięknym już
widokiem. Po prawej widać piękną górę Chinchey z lodowcem, od jej lewej strony
rozciąga się długi grzbiet górski równie pokryty śniegiem i lodowcem. Do tego
przepiękna delikatna, warstwa śniegu na trawie sprawia,że widok jest jak z
bajki ;). Po lewej stronie widać potężne zbocze porośnięte tymi żółtawymi
trawami, tam zgodnie z mapą muszę się potem udać aby przejść na przełęcz i
dostać się do doliny po drugiej stronie.
Po ulepieniu
małego bałwanka ze śniego, wędruję pod kolejną górę tym razem widząc już
malutką tamę jeziora. Po chwili ukazuje mi się malutkie zielone jeziorko a nad
nim potężna góra Chinchey 6222m, z ogromnym lodowcem. Bezchmurne niebo i
oświetlenie słońcem góry z wschodniej strony sprawia iż widok powala z nóg,
mało tego to jez. Cuchillacocha leży na wysokości 4625m! Spędzam tu trochę
czasu podziwiając widoki, medytując oraz cykając mnóstwo fotek. Następnie
podgrzewam wodę i robię owsiankowy napój, który doprawiam kakao. Nie ma to jak
być na takiej wysokości, siedząc nad jeziorem i oglądając tuż nad sobą
majestatyczny sześciotysięcznik z lodowcem. Zdala od zgiełku miast, hałasu,
spalin i panującej tam złej energii, człowiek jest w stanie totalnie się
wyciszyć, pomyśleć nad sensem życia i tworzyć kolejne plany - marzenia dążąc do
ich zrealizowania. Wszyscy dobrze wiemy, że w górach panuje dobra energia,
każdy dla każdego stara się być miły, mówiąc "część" na szlaku.
Relaksujemy się tu i nabieramy sił, pomimo długich wędrówek. Tylko jedno
pytanie czemu tu jest taka poteżna pozytywna energia? Tak nad tym myślałem i
doszedłem do wniosku, że może być to spowodowane stożkowym kształtem szczytów,
a szczególnie tych wyglądających jak piramidy. Kształ właściwie wykonanej
piramidy tak jak ta ogromna w Gizie emanuje ogromną energią. W jej środku
działy się i dzieją do dziś zjawiska niewytłumaczalne. Jeśli ktoś jest
zainteresowany tematem to poniżej przykładowe linki do poczytania i rozwinięcia
tematu bo na internecie jest tego od groma.
zapoznania się z interesującym tematem piramid Mer-ka-ba,
Jest to stronka
Polaka który buduje takie piramidy i wyjaśnia wszystkie ważne informacje
związane z ich działaniem podczas medytacji itp.
Tak więc do
takiego wniosku doszedłem. Po posiłku o 12.00 zbieram się stąd bo muszę walić
na przełęcz teraz. Wchodzę po osuwisku kamiennym, w dole mała dolina, lecz ja
idę wzdłuż tej góry a następnie chcę odbić w lewo gdy poziom tej góry się
zrówna z moim tego grzbietu którym idę, bo nie mam zamiaru schodzić na dół i
wchodzić męcząc się. Gdy to następuję ruszam teraz trawersem po właściwym
zboczu ze ścieżką wydeptaną przez pasające się tutaj krowy. Mało tego nastąpiło
załamanie pogody i jeszcze chwilę temu świeciło słońce a teraz pada śnieg.
Przekraczam mały strumyk na płaskim podmokłym terenie wyżej i dochodzę do
miejsca gdzie są malutkie wieżyczki z kamyczków ułożone w celu wskazania
szlaku. Podążam w górę idąc i wypatrując kolejnych, wyżej niespodzianka, kolejne
malutkie jeziorko, a raczej staw nadlatują i lądują na tafli stawu dwie kaczki,
skąd one na takiej wysokości nie mam zielonego pojęcia. Za stawem widać górę
Chinchey z lodowcem którego poziom już dawno przekroczyłem. Czekam mnie teraz
wędrówka stromym zboczem na szczęście nie trwa długo i jestem na płaskim
terenie z plamami wody i krowami które rozbiegają się gdy koło nich przechodzę.
Po mojej prawej stronie jakiś kolejny ośnieżony szczyt.
Przede mną w
oddali widać chyba tą przełęcz, ale droga przede mną to nie lada wyzwanie, bo
drogi nie ma a jest całe to zbocze pokryte osuwiskiem kamieni i głazów.
Jedynyną ścieżką to te poukładane kamyczki, które ją wyznaczają. Zawsze się
zastanawiam jak te wieżyczki się nie zawalają przy tak silnych wiatrach w górach
i zmiennych warunkach pogodowych;). Obracam się i oglądam drogę z której idę,
ośnieżone szyty w oddali, na dole jezioro Tullpacocha koło którego wczoraj
obozowałem jest teraz maluśieńkie, do tego widać grzbiet górski nad doliną
którą szedłem rozciągający się na dobre 15km. Wchodzę na niestabilne kamienie i
ostrożnie pnę się do góry, gdy jestem wyżej muszę zejść kawałek na dół aby
przejść pod skalną ścianą. Tutaj już leżą duże płaty śniegu w cieniu skał.
Widać już chyba szczyt przełęczy. Ostatni etap i jestem na górze, jest tu duża
kamienna wieżyczka. Udało się jestem na przełęczy Paso Huapi 5050m. Tak sobie
myślę "cholernie wysoko po raz kolejny, co tam Mont Blanc który chciałem
zdobyć, teraz bujam się po przełęczach które są o wiele wyżej ;)".
Widok jaki
otrzymuje od tej przełęczy to na wprost mnie masyw góry Ocshapalca 5888m z
jeziorkiem które znajduje się trochę poniżej poziomu tej przełęczy. Poniżej
dolina Cojup do której mam zamiar zaraz schodzić. Po prawej śnieżno-lodowcowy
szczyt Pucaraju 6274m z naprawdę ogromnym lodowcem. Chcę teraz ugotować obiad,
chowam się od wiatru za skałą. Skończyła mi się woda w butelce, tak więc
rezygnuję z gotowania i robię kanapki z żółtym serem i sałatą lodową z
pomidorami i żodkiewką. Wychodzą pyszne wegetariańskie burgery, którymi się
posilam i popijam w postaci śniegu który topi mi się w ustach. Zaczynam
wędrówkę w dół, z tej strony więcej ziemi i jest mała wąska ścieżka prowadząca
w dół, lecz jest tu bardzo stromo. Zaliczam poślizgi, w dole widać dno doliny z
płynącą tam rzeką, widać też jakieś namioty rozbite na łące ale stąd jak
narazie są to malutkie punkciki. Z odpoczynkami udaje mi się zejść do poziomu
traw, pada znów zmrożony śnieg. Jest zródełko w końcu w którym nabieram wody do
butelki. Spotykam faceta w krótkich spodenkach, mówi że idzie na przełęcz, a
stamtąd chce przejść do doliny z której przyszedłem. Jak dla mnie to dziś
zadanie już niewykonalne bo jest już jakoś przed 16.00 odradzam mu mówiąc, że
za 2,5h ciemno, poza tym to sporo pod górę a tam śniej i te skalne osuwiska i
mokre kamienie. Najlepiej jakby przenocował na przełęczy a ruszył jutro z
rańca, ale on mówi że da radę, mówi że schodził już wszystkie góry świata, to
tu też sobie poradzi. Facet okazuje się być górskim kozakiem z Australii.
Życzę mu
powodzenia i ruszam w dół, jestem przy rzece, którą przekraczam drewnianym
mostkiem. Koło skały po prawej stronie na tym płaskim polu, są dwa namioty,
ktoś tam obozuje. Rozbijam mojego fjorda przy samej rzece bo ta krótko
przycięta przez zęby krów trawa okazuje się być zdradliwa. To ten kłujący
rodzaj, który przy nacisku wbija się w dłonie, tyłek lub sypialnie namiotu.
Także nie chcac dziurawić swojej rozbijam na piaseczku mieszcząc się idealnie
pomiędzy krzaczkami. Teraz mam czas na gotowanie, obieram marchewkę, kroję
pomidory, dodaję przyprawę wojskową która znajduję w po wielu miesiącac.
Wrzucam odrazu składniki i gotuję wraz z ryżem. Oczywiście nie ma posiłku bez
tuńczyka, extra dodatkiem jest cancha którą wrzucam do środku po ugotowaniu i
mieszam. Pyszny posiłek spożywam z widokiem na naprawdę masywne pole lodowcowe
góry Palcaraju 6274m, gdyby teraz on się oderwał tak jak ten z Huascaranu to
byłoby po mnie i zasypałoby całą dolinę. Tu w dole zamiast śniegu pada deszcz
którego nie słyszę w sumie bo włożeniu zapasowej bateri do mojego samsunga
rozkoszuję się moim serialem Shameless po całym dniu ciężkiej wędrówki;).
Powrót do Huaraz
30 sierpień 2014 Sobota
30 sierpień 2014 Sobota
Wyruszam po
zjedzeniu śniadania jakoś ok 8.00 pogoda zapowiada się bezchmurna. W dolinie
jeszcze cień, za to góra Pulcaraju pięknie oświetlona. Przechodzę koło
pakujących namiotu mówiąc "Hola". Jest jeszcze chłodno i wieje od
pleców tak więc maszeruje w czapce i polarze. Spotykam pierwsze osoby na
szlaku, są to pasterze jadący na swoich mułach. Niżej zaczynają się krzewy Quenual,
które kwitną teraz i pachną niesamowicie silnie, jest identyczny jak zapach
lipy. Wciągam głęboko ten aromat podążając ścieżką to w dół to w górę trochę.
Dalej już tylko w dół, gdzie spotykam kolejnych pasterzy, ojciec z dwoma
synkami. Pytają skąd wracam, tak więc opowiadam o wędrówce, o Polsce i o Janie
Pawle II. Są zdumieni opowieściami o mojej Ojczyźnie. Wychodzę z tej pięknej
doliny i staję na pylistej drodze, stoi tu jakiś 30letni facet, pytam go o
drogę spowrotem do Pitec i Llupa, on informuje mnie że to ta droga do góry po
lewej, ale odradza i poleca skierowanie się w dół na prawo i dostanie sie do
wioski Marian jeśli chcę złapać busika do Huaraz. Ruszam więc, rośnie tu pełno
sosen przy drodze, inhaluje się kolejnym intensywnym zapachem. Z dołu jedzie
białe taksi - kombi a w nim piękna dziewczyna uśmiechająca się do mnie. Mam
ochotę zawołać "stać!!" i pogadać z nią ale facet tylko kurzy i jest
już w tyle. Szkoda, że auto nie jedzie z góry w kierunku w którym zmierzam.
Jest już upalnie, na szczęście kapelusz nie pozwala na przegrzanie mojej
mózgownicy. Po lewej w dolince płynie rzeka, i widać tam malutką ścieżkę, coś
mi się wydaję, że powinienem tam zejść, bo ta droga bardziej biegnie poziomo
niż w dół, mam nadzieje, że ta taksówka będzie wracać i zawiezie mnie do Marian
na tego busa za 3 sole, bo nie mam zamiaru iść ok 20km do Huaraz.
Dookoła
roztaczają się widoki na żółto- trawiaste łąki w dole, widać też przy strumyku
jakąś Indiańską kobiete piorącą kolorowe stroje. W końcu jest malutka ścieżka,
skrót przecinający biegnącą drogę. Gdy znajduje się niżej jak na zawołanie
jedzie białe taksi, zatrzymuje go. W środku siedzi kierowca i jakiś chłopak na
przodzie. Pytam faceta czy mnie zabierze do wioski Marian która znajduje się na
drodze do Huaraz? Uprzedzam, że nie mam mu jak zapłacic bo zostały mi ostatnie
3 sole na bilet busikiem. On mówi że zapłace mu te 3 sole i zawiezie mnie do
Huaraz;). Pakuję więc plecak do bagażnika, i jedymy! Gadam z tym chłopakiem na
przodzie okazuje się, że pochodzi z Palestyny a teraz robi przy domkach w
górach. Dojeżdzam ponownie do Huaraz położonego na 3090m. Wysiadam na placu
głównym Plaza de Armas, teraz planem jest ogarnięcie się, podładowanie baterii,
skorzystanie z neta. Jutro rano mam zamiar przejechać do miasta Yungay i
stamtąd uderzyć do moich kolejnych punktów podróży ( jez. llanganuco, jez. 69,
przedostanie się do przełęczy Punta Union, a następnie chcę zobaczyć sławną
górę z filmów Paramount - Artesonraju 6025m. Podobno istnieje możliwość
zobaczenia jej z identycznie jak na filmie;) Potem laguna Paron). Tak więc
odrazu udaje się do Iperu w celu uzyskania informacji o hostalu za cenę 15-20
soli z wifi. Dziewczyna poleca 3 takie i zaznacza mi na mapie. Jeden z nich
jest tuż obok placu, docieram tam i jak się tam okazuje w Amelita lodge facet
mówi 35soli, whaaat? Pani z centrum informacji mówiła co innego. Oni tu chyba
na prawdę szukają jakiś głupich Gringo w tym mieście. Najlepsze rozwiązanie to
poszukać na własną rękę. Pytam więc ludzi gdzie znajdę hostal za 15-20 soli. Są
niedaleko mercado, gdzie udaję się i znajduję na przeciwko supermarketu
Trujillo koło ulicy Jiron Huascaran. Babka otwiera metalowe drzwi i dostaję
pokoik z tv i łazienką na górze.
Zostawiam plecak
i pierwsze co robię to kupuje sobie nagrodę za wędrówkę przez góry, mianowicie
2,25 l boskiego napoju Inków - Inca Kola ;) który kosztuje mnie fortune bo 6,5
sola. Ale co tam raz się żyje;). Jedyne co jest upierdliwe w tym hostalu to to,
że za każdym razem przy wyjściu i wejściu do budynku muszę dzwonić dzwonkiem i
czekać na tą otyłą dziewczyne ze śrubokrętem w ręce i otwierającą nim drzwi bo
automat się popsuł. Ruszam na zakupy, muszę przygotować się na kolejną wędrówkę
w góry. W mercado kupuję tą pyszną sałatę z rzodkiewką,4 pomidorki, 2 jabłka i
granadille. Do tego 300g twardego żółtego sera za 6,5 sola. W sklepiku na
zewnątrz 2 puszki tuńczyka, wchodzi tam pani niosąc obiad dla sprzedawczyni,
pytam kucharki ile kosztuje obiad. Mówi, że 4 sole jedyne, no psze pani cena
niesamowita;) idę za nią do Mercado na 1 piętro gdzie są te pseudo restauracje,
na specjalnych stoiskach czasami tylko ze stołem. Ale to nie gra roli, bo ważne
jak smakuje. A tu w Peru jeszcze ani razu się nie zawiodłem na tych pysznych
domowych obiadkach za grosze! Siadam przy ladzie, pyszna zupka doprawiona
pikantnym sosem z aji. Na drugie danie wybieram sobie z pięcio pozycyjnej listy
spaghetti z mięskiem. Oczywiście w zestawie - refresco czyli napój. Tym razem
lemoniada której pochłaniam 3 dolewki. Rozmawiam z obok jedzącymi lokalnymi ludźmi
,odpowiadając na ich pytania. Wracam do hostalu i zostawiam zakupy. Potem cisnę
do kafejki internetowej, w której po 30min dziewczyna mówi, że nie można
ściągać. To co to za kafejka? Płacę i wychodzę i szukam normalnej, znajduję na
plaza de armas, nie ma nikogo a filmy torrentem ściągają się z prędkością 1mb/s
co tu w Peru jest raczej niespotykane.
Gdy wracam
zaopatrzam się w kalorie 3 czekoladki sublime, każda za sola i ciastka. Jak to
w Peru, po zmroku na ulicach miasta pojawia się pełno jedzenia. Każdy kto chce
zarobić rozstawia sprzęt na chodnikach czy ulicach w postaci grilla gdzie można
kupić smażone mięsko niewiadomego pochodzenia z ziemniaczkiem na szaszłyku. Ja
znajduję rozstawioną budkę gdzie facet sprzedaje kurzczaka z frytkami i
warzywkami, kupuję na wynos za 5soli i udaje się do mojego hostalu gdzie przy
pysznej kolacji oglądam serial The Strain;). Jutro wyruszam do Yungay a stamtąd
w piękne góry z jeziorami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz