23 marzec 2014 Niedziela
Po świetnym czasie z Karlą i jej rodziną wieczorem rozkładam się w fajnym miejscu, odsłonięty od wiatru. Nie ma to jak nocka na świerzym powietrzu. Rankiem ruszam, jest jak zwykle pochmurno i mega silny wiatr. Dochodzę ścieżką do ogromnego hotelu w Club La Santa. Położony jest na wysepce którą idę. Jestem na głownej drodze następnie wkraczam do wioski La Santa. Aktualnxm planem jest wędrówka samym brzegiem wyspy gdzie zgodnie z moją mapką biegnie ścieżka trekkinowa w kieunku plaży El Golfo do której jeszcze długa droga. Robię kolejne zakupy, kupuję kalmary w puszkach, musli i bułek oraz pomidorów. Do tego za 1€ w promocji jest 1,5 l fanta o smaku Ananasowym;). Jak zawsze pytam w restauracji obok o podładowanie baterii właściciel zarprasza mnie do środka, tam podpinam mój 3 wtykowy rozgałęźnik ładując telefon, aparat i Ebooka. Facet wypytuje mnie o podróż, dostaję od niego w białej filiżance czarne espresso. W telewizji trafiam na Mecz Polskiego Tenisisty Jerzego Janowicza. No to mi się udało kawka i mecz z Polakiem ;). Dziękuję pięknie za kawkę i prąd. Ruszam teraz ścieżką po pylistej drodze w kierunku wulkanów. Cała wyspa Lanzarote jest niesamowicie sucha do tego ten cholerny wiatr. Jest na niej mnóstwo wulkanów, szczególnie na jej południowo zachodniej części. Zastygnięte skały magmowe o czym potem się przekonam.
Wyruszam z wioski
La Santa. Idę wzdłuż klifów wiatr wieje od prawej strony czyli od oceanutak
silnie, że fale roztrzaskują się o klify z taką siłą, że woda leci na mnie. Do
tego wiatr miota mną na lewo lekko. Teraz cieszę się że mam na sobie mój ciężki
ok 22kg plecak, bo bez niego chyba bym odleciał razem z tym wiatrem. Ścieżka
jest przerąbana, ostre drobne kamyczki wulkanicze, z lewej strony kolejne
wulkany widnieją w oddali. Nade mną czarne chmury, chyba zbliża się jakiś
deszcz od strony La Graciosy. Potykam się ciągle na tych kamyczkach, ścieżka
biegnie przy samej krawędzi klifu na szczęście te są tylko ok 20metrowe. Nie ma
oprócz mnie tutaj zupełnie nikogo. Wspinam się na jedną górę gdzie prowadzi
mnie ścieżka, tam na jej szczycie gotuję ryż , następnie dodaje kalmary w sosie
własnym. Mam niesamowity widok na małą wioskę może 30 białych domków. Tam fale
są tak silne, że rozbijają się o skały i lecą na wysokość dobrych 10 metrów!
Schodzę w kierunku tej wioski, tam doznaje szoku, wioska jest zupełnie wymarła,
pozamykane okiennice, do tego szare mroczne niebo. Na uliczkach, pozostawiane
sieci, rozbite łodzie, jest też jakiś zardzewiały rowerek dla dzieci, Tak tu
smutno i szaro, że aż strach się bać. A ja muszę skołować jakoś wodę. Tutaj
wszechświat znów przychodzi mi z pomocą i to podwójną! Najpierw zauważam auto przed
jednym z budynków, tam ratuje mi życie napełniając mi całą butelkę wody.
Dziękuję mu niezmiernie. Stąd jeszcze kawał do El Golfo. Następnie patrzę
jedzie kamper, zatrzymuje się i pytają gdzie idę? Mówie, że klfiami wędruje do
El Gofo. Pytają czy mam jedzenie. Tak mam jedzenie ale mniej wody. Mam pustą
1,5 l butelkę po fancie. Napełniają mi ją , kokejne miłe osoby na mojej drodze.
Waga mojego plecaka zwiększyła się właśnie o 3kg, ale co tam będzie mi się lepiej chodzić przy tym wiejącym tu Halnym. Jest już późno, więc wracam do tego wymarłego miasteczka, idę sobie na taras jakiegoś domku , patrze tam na stoliku leży lekko nadpalone cygaro, którą może palił wcześniej jakiś duch. Wyciągam zapalniczkę i odpalam i palę sobie cygaro w mieście duchów, słysząc potężny dźwięk fal roztrzaskujących się o skały. Następnie idę szukać miejsca na noceg. Jest jakiś domek ze schodkami na piętro i zamkniety taras. Przechodzę nad drewnianymi małymi drzwiczkami, tam jest mały daszek. Idealne miejsce na kimę, rozkładam więc matę, śpiwór. Piszę mój pamiętnik o latarce, słucham muzy z telefonu. Potem trochę cieżko zasnąć bo huk fal jest potężny.
Waga mojego plecaka zwiększyła się właśnie o 3kg, ale co tam będzie mi się lepiej chodzić przy tym wiejącym tu Halnym. Jest już późno, więc wracam do tego wymarłego miasteczka, idę sobie na taras jakiegoś domku , patrze tam na stoliku leży lekko nadpalone cygaro, którą może palił wcześniej jakiś duch. Wyciągam zapalniczkę i odpalam i palę sobie cygaro w mieście duchów, słysząc potężny dźwięk fal roztrzaskujących się o skały. Następnie idę szukać miejsca na noceg. Jest jakiś domek ze schodkami na piętro i zamkniety taras. Przechodzę nad drewnianymi małymi drzwiczkami, tam jest mały daszek. Idealne miejsce na kimę, rozkładam więc matę, śpiwór. Piszę mój pamiętnik o latarce, słucham muzy z telefonu. Potem trochę cieżko zasnąć bo huk fal jest potężny.
Rankiem pakuje
się i wyruszam drogą dalej, w nocy na szczęście nie odwiedził mnie żaden duch
palący cygaro, chociaż i może szkoda, że nie bo zapaliłbym sobie z nim cygara
kolejne i może jakiś kapitańskim rumem poczestowałby;). Droga się urywa i
przechodzi w wąską ścieżke z tymi małymi zabójczymi kamyczkami magmowymi. Noga
leci mi niejednokrotnie na skręcenie kostki, ale moje górskie buty i moja
zwinność ratują z opresji. Przeklinam ten potężny wiatr wiejący od oceanu.
Ścieżka którą
krocze ma może szerokość 40cm. Po lewej stronie wszystkie śkały to ostre
zastygłe skały lawowe. W oddali widnieją stożki wielu wulkanów. Totalnie martwe
miejsce, żadnego życia. Po wielu godzinach wędrówki i przeprawie przez skały
magmowe gdy gubię ledwie widoczą ścieżkę, docieram do czarnej wulkanicznej
plaży. Coś dalego widnieje, podchodzę bliżej ukazuje mi się szałas zbudowany z
europalet, okryty z tyłu i na dachu folią. Po drugiej stronie jest wejście. W
środku totalny wypas, są tutaj naczynia, patelnie, olej, koce, buty nawet jest
zawieszony koszyk z ryżem i makaronem, jest też kakao. W środku stół z różnymi
muszlami. Na zewnątrz kamienne palenisko z kratami na grila.Łaaał istna chata
pustelnika! Któś tu mieszkał albo mieszka. Postanawiam spędzić dzisiejsze
popołudnie na totalnym pustkowiu. Widok jaki się roztacza to czarna plaża, w
oddali zastygnięte skały magmowe i wulkany. Jako Mistrz pustelnik postanawiam
przyrządzić posiłek. Mam ryż, mam pomidorki, mam też sól ale czegoś mi brakuje
- mięsa! Postanawiam wyruszyć na polowanie, idę nad brzeg oceanu. Tam w wodzie
widzę morskie ślimaki, zbieram je do plastykowej butelki, do tego moim nożem
odrywam od skał te muszle jakiś rodzaj szczeżuji, tam widnieje pod nimi
pomarańczowe mięsko. Mając moje owoce morza a raczej oceanu wracam do mojej
pustelniczej chaty.
Tam gotuję wodę w
moim garnku na palniku gazowym. Wrzucam wszystkie owoce morza do wrzątku. Od
muszli ładnie odchodzi mięsko, gorzej jest ze ślimaczkami które zostają w
środku. Robię więc drewnianą wykałaczkę i wyciągam je z ich domków. Mając już
oczyszczone mięsko bez oddchodów. Dodaje je do ryżu z pomidorami. Próbuję
mojego survivalowego posiłku. Pycha!! A ślimaczki smakują prawie jak te które
jadłem w Portugalii. Po zjedzeniu połowy jestem pęłny, ale wyciągam z tego
koszyka z jedzeniem kakao. Piję po posiłku gorące kakao. Takie pyszności i
smakołyki tylko w restauracji " Pustelnicza chata Jacka". Następnie
ebook, wiatr wieje tak silnie, że martwie się czy ta konstrukcja nie zawali mi
się na głowę dzisiejszej nocy. Po pięknym zachodzie słońca, rozkładam w chacie
na piasku moją matę, dodatkowo śpiwór, oraz przykrywam się trzema kocami z
chaty. Z powodu trzepoczącej foli na zewnątrz chatki, wkładam stopery do uszu i
zasypiam.
25 marzec 2014 Wtorek
Wstaję rano, chata się nie rozpadła na szczęście. Jem na śniadanie moje owoce morza z ryżem popijając kolejną porcją kakao. Wyruszam plażą z żalem opuszczając to cudowne miejsce. Znów wkraczam na wulkaniczną ścieżkę. W ogóle niektore magmowe skały po ich rozłupaniu zawierają piękne zielone kryształy - oliviny. Zbieram parę małych kryształów. Idę jak zwykle przy mocnym wietrze. Po paru godzinach wędrówki i oglądaniu rozbijających się o skał docieram do miasteczka El Golfo. Tam nie mając już wody pytam faceta o napełnienie butelki, zamiast tego zabiera mi ją i wręcza 1,5l nową zimną butelkę wody;) - "gracias Amigo!". Następnie idę na plażę się trochę powygrzewać na słońcu, napisałbym, że chmury ustąpiły lecz to ja przeszedłem z północy na południe wyspy która z reguły jest zawsze słoneczna. Rozkładam się na plaży, jem kanapki z kalmarami z puszki i pomidorem. Słucham muzy i wygrzewam kości na plaży. Po południu ruszam w górę mieściny. Kupuję tutaj pamiątki w postaci olivinowego naszyjnika i kolczyków dla mojej mamy i siostry. Zagaduje do mnie jakaś dziewczyna ze sklepu w którym sprzedaje się produkty z aloesu, mają nawet ulotki po Polsku, opowiadam jej o podróży i dostaje od niej gratisową aloesową pomatkę do ust. Przyda się, bo wyspa jest sucha niesamowicie. Stąd do punktu widokowego, widać stąd w dole czarną plaże z zielonym jeziorkiem na plaży. Nad nim jest wysoka skarpa. O tam właśnie chcę wejść, uciekam z tego tłumu tusystów. Dochodzę do drogi prowadzącej do Playa Blanca. Tutaj pomimo zakazu chodzenia po ziemi i wchodzeniu na to zboczę idę tam z moim plecakiem. Po chwili znajduję się na krawędzi przepaści, pode mną to zielone jeziorko na czarnej plaży z widokiem na ocean. To jest punkt widokowy! a nie jakiś śmieszny z barierką dla dziadków położony 30m nad jeziorkiem. To jednak mi nie starcza, jako nałogowiec pięknych miejsc pragnę więcej. Muszę wstrzyknąć sobie w mój krwioobieg kolejny piękny widok z potężną dawką endorfin podczas jego oglądania ;) Obok mnie znajduje się w miarę wysoki, czerwony stożek wulkaniczny.
Wstaję rano, chata się nie rozpadła na szczęście. Jem na śniadanie moje owoce morza z ryżem popijając kolejną porcją kakao. Wyruszam plażą z żalem opuszczając to cudowne miejsce. Znów wkraczam na wulkaniczną ścieżkę. W ogóle niektore magmowe skały po ich rozłupaniu zawierają piękne zielone kryształy - oliviny. Zbieram parę małych kryształów. Idę jak zwykle przy mocnym wietrze. Po paru godzinach wędrówki i oglądaniu rozbijających się o skał docieram do miasteczka El Golfo.
Ruszam po pylystym zboczu zupełnie bez ścieżki co niestanowi dla mnie żadnego problemu. Ściągam z pleców mój plecak, co nie jest dobrym pomysłem po na górze wieje tak mocno, że chyba po raz pierwszy w życiu oddczuwam tak silny wiatr. Z trudnością stoję na górze i wykonuje zdjęcia z widokiem na liczne odległe stożki wulkanicze oraz oddalony park narodowy z górą Montańa del fuego. Następnie wiatr jest tak silny, że popycha mnie do przodu i opadając w dół rozcinam sobie lewą łydkę o ostrą skałę. Jem owsiankę i oglądam z wulkanu zachód słońca, dodatkowo podziwiam długi cień wulkanu który rzuca na magmowe skały w dole. Zchodzę w dół po zachodzie słońca. Za zakrętem drogi wracam kawałem w stronę El Golfo i rozbijam mój namiot pod dużą skarpą.
Rankiem wracam na drogę, tam łapię stopa z
miłą ładną kobietą. Dojeżdzamy do Playa Blanca. Tak myśle że znów pora na
wypranie moich ciuchów. Idę więc na stację benzynową, mam swoje mydło. W dużej
umywalce piorę moją bieliznę, skarpety i 2 koszulki. Rozkładam do schnięcia a
ja posilam się owsiankowym śniadaníem z kako które jeszcze mam z pustelniczej
chaty.
Potem ruszam już
z buta do miasta. Tam na zakupy do superdino. Bułki, mortadela, ser,
owsianka,czekolada z migdałami,piwko i owoce i warzywa. Wędruję potem zajrzeć
do sklepu z elekroniką do Hindusów. Tam wypatruje słuchawki w kolorze rastafara
firmy skull candy, płacąc za nie jedyne 8€. Z nowym sprzętem udaję się do
portu, tam leżę w cieniu drewnianej łodzi, sluchając muzyki reggae popijając
zimne piwko patrząc na przypływające promy. Wieczorkiem gdy siedzę na ławce
zagaduje do mnie jakaś para podróżników, po akcencie już wiem, że to Polacy.
Tak więc gawędzimy trochę czasu. Przypłyneli tu z Fuerteventury i szukają
hotelu, niestety nie polece im bo nie stać mnie na takie luksusy. Poza tym
bardziej od 5 gwiazdkowego hotelu wolę mój hotel przy miliardach mrugających i
spadających gwiazd. A więc z o wiele większym gwiazdkowym standardem w o wiele
piękniejszych miejscach ;). Właśnie jest pora na kolejną noc w moim namiotowych
hotelu, gdy oni idą szukać, ja idę w moje sprawdzone miejsce pomiędzy bungalowami i po raz kolejny rozbijam tam mój namiot. Mam teraz plan aby przejść
przez góry, przez te dzikie plaże i odwiedzić moją Węgierską znajomą - Zsusę.
Odwiedzam moje nowe znajome Zsusę z Węgier i
Polkę Izę
27 marzec 2014 Czwartek
27 marzec 2014 Czwartek
Z miasta Playa
Blanca pora na trekking a więc do dzieła, rano dokupuję jedzenia i czekolad w
superdino. Kieruję się na wylot z miasta, tam udaję mi się pod palmami złapać
stopa do miasteczka Femes położonego u góry tych szczytów. Ideale miejsce do
rozpoczęcia trekkingu. No to wchodzę kawałek w górę, tam całe stado kóz.
Ścieżka pnie się wyżej na zbocze góry, tam widać w dole kanion do ktorego się
udaje. Góry mają piękny kremowo-piaskowy odcień. Schodzę w dół i pasię się
tutaj małe stado owiec, widok robi wrażenie z ciemnym błekitem oceanu w dole.
Jestem na mojej plaży z ogrodem i roślinami tutk postanawiam obozować, chcę
popływać ale fale są niebezpieczne a plaża kamienista. Rozkładam matę pod palmą
i czytam Taniec z Dragonami tom 1, oraz zapisuję wspomnienia w moim pamiętniku
przy szumie oceanu. Jem kanapki i rozbijam pod drzewkami mój namiot.
Następnego dnia
wyruszam w stronę wioski playa quemada. Dochodzę do Puerto Calero. Umawiam się
z Zsusą, spotykamy się koło portu. Tam pyta mnie gdzie się podziewałem przez
ten czas? Opowiadam jej o moich przygodach na wyspie. Jest w sumie już, późno a
więc ustawiamy się na kolejny dzień. Ona wraca do swojego hotelu gdzie pracuje.
Ja znajduję miejsce na kemping pod małymi palemkami. Pogoda załamuje się i
ledwie zdążam rozbić namiot przed burzą. Bezpiecznie siedzę już w moim domku
czytając ebooka. Rano spotykam się przed hotelem z Zsusą i idziemy się przejść,
wychodzimy za miasto, tam łapie nas deszcz, ona jest bez kurtki daję jej swoją
ale zaraz znajdujemy przystanek autobusowy i tam czekamy aż przestanie padaać.
Dowiaduje się, że chce zostać stewardessą. Dochodzimy aż do wioski Macher.Tutaj
chcę zrobić zakupy jest sklep Spar extra taki dwu piętrowy. Kupuję jakieś
owoce. Płatki podróbkę nesquika i mleko. Parę bułek i trochę miesa. Płacę ok
10€, no tom się wykosztował. Siadamy pod marketem i jemy pomarańcze. Opowiadam
o mojej podróży, ona nie może dać wiary w mój styl podróżowania. Boi się, że
stąd zgubimy drogę do jej miasteczka. "Spokojnie ja znam już wszystkie
droi na wyspie, poza tym mam moją niezawodną mapę z biura turystycznego, nie
zginiemy" od miasta chyba jesteśmy oddaleni zaledwie 5Km. No pomału wracamy,
finalnie dochodzimy cali i zdrowi po jakże długim trekkingu po obcym poza
miastowym terenie;). Ona ma obiad w hotelu, potem znów się spotykamy i
obdarowuje mnie Bułgaryjską biało-czerwoną materiałową opaską na nadgarstek. Ja
pojutrze mam wylot do Polski z lotniska przy Arrecife. Także po spędzeniu
wspólnego wieczoru, żegnam się z Zsusą.
Rozbijam namiot w
moim miejscu pod palmami i ruszam rankiem następnego dnia na piechotę w
kierunku Arrecife. Idę tym razem inną drogą nie brzegiem oceanu. Po 4h wędrówki
jestem w Arrecife i idę do sklepu ze słodyczami odwiedzić moją przyjaciółkę
Polkę - Izę. Ona bardzo cieszy się z mojej wizyty. Spędzamy trochę czasu w jej
sklepie. Znów zajadam się słodyczami które mi oferuje. Wymiatają migdały w
czekoladzie i cynamonie <3. Po zamknięciu sklepu jej bryką jedziemy do jej
wioski Maguez. Tam zarasza mnie do siebie. Wchodzę do jej magicznego
mieszkania. Jest całe przepełnione kolorami, Peuwiańskie dywaniki, do tego styl
orientalny, kamienne rzeźby. Sypialnie i łazienka pierwsza klasa.Coś
niesamowitego, miejsce emanuje tak pozytywną energią że chce się zostać tutaj
na zawsze;) jemy pyszną kolacje, następnie rozmowy przy winie. Do tego ta
przemiła kobieta ma identyczną filozowie spirytualno-poglądową co ja. Spędzamy
godziny na rozmowach. Słuchamy też muzyki orientalno - buddyjskiej którą chce
mieć na swoim telefonie a więc spisuję nazwy wszystkich zespołów. Potem dostaję
moją sypialnie z pięknymi kolorowymi dywanikami. Iza jest na prawdę przemiłą i sympatyczną kobietą poza tym nadajemy na tych samych falach.Jutro o 16.00 mam wylot z
Lanzarote. Na dobre opuszczam Kanary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz