środa, 5 listopada 2014

Grüner See - czyli pierwszy punkt docelowy


13 czerwiec 2013 Czwartek

Kolejnego ranka jem owsiankę  na śniadanie zbieram się z mojego miejsca kempingowego. Wracam do wioski na drogę, dolina w której ona się znajduje jest przepiękna, zielona i otoczona dookoła zalesionym zboczami gór. Na krzyżówce staję na przystanku i czekam na stopa. Po ok 20 min zatrzymuje się facet po trzydziestce, mowię mu że jadę nad jez. Gruner See. Dojeżdzam z nim do małego miasteczka Thörl. Facet informuje mnie, że przewiezie mnie przez przełęcz do tej doliny po drugiej stronie gdzie znajduje się jeziorko, ale musi coś załatwić i wróci po mnie za 20min. Idę do banku obok i wymieniam tam korony czeskie otrzymując z 30€ za nie. Potem do marketu idę po świeże pomidorki i bułki, które jem wraz z kabanosami Krakusa z Polski. Facet przyjeżdza akurat gdy się posilam, pakuję szybko to do plecaka i wbijam ponownie do auta. Jedziemy jakimś skrótem, górską stromą drogą po niedługim czasie jesteśmy już po drugiej stronie i ukazuje mi się ta dolina, zjeżdzamy do wioski Pichl-Grossdorf. Dziękuję serdecznie za podwózkę. Wysiadam idę kawałek tą drogą i ukazuje mi się zielony napis Grüner See 3km!



Ogarnia mnie niesamowite szczęście. Odkąd wyruszyłem z domu panuje ogromny upał, cieżko się idzie drogą. W oddali w głębi doliny widać skaliste szczyty, ze śniegiem na górze. Tak właśnie pod nimi znajduje się to jeziorko! Piękne zielone trawy z pasającymi się tutaj alpejskimi krowami sprawiają, że jest magicznie. Przejeżdza parę aut ale żadne się nie zatrzymuje. Po jakimś czasie jestem we właściwej wiosce - Tagross Oberort na końcu doliny. Małe miasteczko z domkami w alpejskim stylu i kwiatami na balkonach. Strzałka pokazuje w lewo do jeziora. Śmigając w sandałach, krótkich spodenkach, sportowej koszulce i kapeluszu który chroni mnie od palącego słońca  dochodzę do zalesionego terenu. Dochodzę do małego płytkiego jeziorka - Kreuzteich z krystaliczną wodą.
Widac wszystkie roślinki w nim i pływające ryby, mało tego jezioro odbija w tafli wody leżącą za nim górę prawie jak lustro! Odpoczywam tutaj, włażę do wody, ale jest lodowata! Zanurzam w niej koszulkę, wyciskam wodę i zakładam spowrotem na siebie co sprawia, że czuje się niesamowicie rześko.


Z przyjemnym chłodem idę kawałek dalej i oto i one! Przede mną jeziorko Grüner See przepięknym szmaragdowo-zielonym kolorze z przejrzystą jak kryształ wodą <3. Jezioro to osiąga maksymalną głębokość od połowy maja do czerwca która wynosi 12m. A w okresie zimowym spada do 1-2m można chodzić po jego dnie, siadać na ławkach i przechodzić po mostkach. Teraz to wszystko jest pod wodą! Na brzegu jest cała ekipa płetwonurków szykująca się do eksploracji podwodnej. Mówią mi że w okresie tej powodzi co miała miejsce niedawno było tu dobre 20m głębokości!! Teraz jest chyba te 12m. Jest tutaj już pełno turystów, są 3 różne ścieżki, o trzech różnych poziomach wysokości prowadzące wokół jeziora.Ludzie na mnie dziwnie patrzą, gdy wędruję z moim ogromnym plecakiem. Widok powala z nóg, widać pod wodą z góry te zatopione ławki, mostki a nawet całe drzewo! Pływają tam nurkowie, kurcze oddałbym wszystko aby też tu ponurkować. Siadam na brzegu jeziora i relaksuje się totalnie.Następnie rozkładam mój mokry namiot do wyschnięcia.









Tak myślę czy powiniendm rozbijać namiot tutaj i zostać kolejny dzień czy nie. Jakoś przeczucie mówi mi, że trzeba ruszać dalej. Postanawiam się zbierac i jechać moją ustaloną trasą do mojego kolejnego punktu, jeziora Zell am See, które leży po przeciwległej stronie najwyższego szczytu Alp Austryjackich -Grossglockner 3798m. Po wysuszeniu namiotu, żegnam się z moim pięknym jeziorkiem. Wędruję w dół ścieżką idąc na parking, tam udaję mi się złapać stopa busikiem przepełnionym turystami, który wypytują skąd przybywam. Jadę w dół doliny i dojeżdzam do Miasta Kapfenberg. Wysiadam na skrzyżowaniu, dziękuję za podwózkę, turyści mi machają i busik odjeżdza. Ja idę na pobliski przystanek autobusowy, wystawiam kciuka nie czekam dłużej niż 3 min, bo po chwili zatrzymuje się kolejny samochód z miłą kobietą w środku, okazuje się że jedzie w moim kierunku i podwozi mnie do mojej kolejnej miejscowości na liście - Judenburg (jak dla mnie to znaczy to - żydowska wioska). Wysadza mnie na samym wylocie gdzie znajduję się Mc Donalds. No to pora na kolację, pora na kurczakoburgery. Ładuję się z plecakiem, zamawiam 5 kurczakoburgerów i małe frytki z napojem bo jak się okazuje napój można dolewać bez limitu! Dostaję hasło do wifi i spędzam trochę czasu na fb. Po kolacji pora na namiot, patrzę że po przeciwnej stronide drogi jest jakieś pastwisko pod lasem. Idę w tym kierunku, nie mam pewności czy mnie ktoś widłami nie pogoni. Także dochodzę do budynku gospodarstwa rolnego. Tam pukam do drzwi, otwiera mi sympatyczna kobieta po 60tce.zgodnie z tym co przygotowałem sobie na telefonie czyli potrzebne zwroty w podróży, mówię po niemiecku że jestem podróżnikiem i pytam po czy mógłbym na ich polu rozbić mój namiot na jedną noc? Babka mówi mi że nie ma problemu. Proszę o napełnienie wodą mojego 20l prysznica polowego. Pokazuje mi miejce koło ich tartaku, dziękuję jej bardzo i zaczynam rozbijanie namiotu, słuchając obok ich dzwoniące dzwonkami krowy.Zapada już zmrok, gdy wbijam ostatniego śledzia lewą dłonią ześlizguje mi się ona po nim i rozcina głeboko nagarstek niedaleko tętnicy. Kurwa, krew leci mi mocno dosyć, ale się załatwiłem. Tamuję papierem toaletowym. Czemu nie użyłem latarki tylko wbijam śledzie po ciemku. Przez to mogłoby dojść do tragedii. Zawieszam wypełniony wodą prysznic, odkręcam zawór i myje się dokładnie. Włażę do namiotu i  tak sobie myśle kto by się spodziewał, że tak łatwo i przyjemnie pójdzie mi ten autostop i tak szybko bo już trzeciego dnia dotrę do mojego upragnionego jeziorka i dostanę miejsce na namiot w jakimś Judenburgu ;). Przejechałem od mojego punku startowego 640km!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz