13 czerwiec 2013 Czwartek
Kolejnego ranka jem owsiankę na śniadanie zbieram się z mojego miejsca kempingowego. Wracam do wioski na drogę, dolina w której ona się znajduje jest przepiękna, zielona i otoczona dookoła zalesionym zboczami gór. Na krzyżówce staję na przystanku i czekam na stopa. Po ok 20 min zatrzymuje się facet po trzydziestce, mowię mu że jadę nad jez. Gruner See. Dojeżdzam z nim do małego miasteczka Thörl. Facet informuje mnie, że przewiezie mnie przez przełęcz do tej doliny po drugiej stronie gdzie znajduje się jeziorko, ale musi coś załatwić i wróci po mnie za 20min. Idę do banku obok i wymieniam tam korony czeskie otrzymując z 30€ za nie. Potem do marketu idę po świeże pomidorki i bułki, które jem wraz z kabanosami Krakusa z Polski. Facet przyjeżdza akurat gdy się posilam, pakuję szybko to do plecaka i wbijam ponownie do auta. Jedziemy jakimś skrótem, górską stromą drogą po niedługim czasie jesteśmy już po drugiej stronie i ukazuje mi się ta dolina, zjeżdzamy do wioski Pichl-Grossdorf. Dziękuję serdecznie za podwózkę. Wysiadam idę kawałek tą drogą i ukazuje mi się zielony napis Grüner See 3km!
Ogarnia mnie
niesamowite szczęście. Odkąd wyruszyłem z domu panuje ogromny upał, cieżko się
idzie drogą. W oddali w głębi doliny widać skaliste szczyty, ze śniegiem na
górze. Tak właśnie pod nimi znajduje się to jeziorko! Piękne zielone trawy z
pasającymi się tutaj alpejskimi krowami sprawiają, że jest magicznie.
Przejeżdza parę aut ale żadne się nie zatrzymuje. Po jakimś czasie jestem we
właściwej wiosce - Tagross Oberort na końcu doliny. Małe miasteczko z domkami w
alpejskim stylu i kwiatami na balkonach. Strzałka pokazuje w lewo do jeziora.
Śmigając w sandałach, krótkich spodenkach, sportowej koszulce i kapeluszu który
chroni mnie od palącego słońca dochodzę
do zalesionego terenu. Dochodzę do małego płytkiego jeziorka - Kreuzteich z
krystaliczną wodą.
Widac wszystkie roślinki w nim i pływające
ryby, mało tego jezioro odbija w tafli wody leżącą za nim górę prawie jak
lustro! Odpoczywam tutaj, włażę do wody, ale jest lodowata! Zanurzam w niej
koszulkę, wyciskam wodę i zakładam spowrotem na siebie co sprawia, że czuje się
niesamowicie rześko.
Z przyjemnym chłodem idę kawałek dalej i oto i one! Przede
mną jeziorko Grüner See przepięknym szmaragdowo-zielonym kolorze z przejrzystą
jak kryształ wodą <3. Jezioro to osiąga maksymalną głębokość od połowy maja
do czerwca która wynosi 12m. A w okresie zimowym spada do 1-2m można chodzić po
jego dnie, siadać na ławkach i przechodzić po mostkach. Teraz to wszystko jest
pod wodą! Na brzegu jest cała ekipa płetwonurków szykująca się do eksploracji
podwodnej. Mówią mi że w okresie tej powodzi co miała miejsce niedawno było tu
dobre 20m głębokości!! Teraz jest chyba te 12m. Jest tutaj już pełno turystów,
są 3 różne ścieżki, o trzech różnych poziomach wysokości prowadzące wokół
jeziora.Ludzie na mnie
dziwnie patrzą, gdy wędruję z moim ogromnym plecakiem. Widok powala z nóg,
widać pod wodą z góry te zatopione ławki, mostki a nawet całe drzewo! Pływają
tam nurkowie, kurcze oddałbym wszystko aby też tu ponurkować. Siadam na brzegu
jeziora i relaksuje się totalnie.Następnie rozkładam mój mokry namiot do
wyschnięcia.
Tak myślę czy
powiniendm rozbijać namiot tutaj i zostać kolejny dzień czy nie. Jakoś
przeczucie mówi mi, że trzeba ruszać dalej. Postanawiam się zbierac i jechać
moją ustaloną trasą do mojego kolejnego punktu, jeziora Zell am See, które leży
po przeciwległej stronie najwyższego szczytu Alp Austryjackich -Grossglockner
3798m. Po wysuszeniu namiotu, żegnam się z moim pięknym jeziorkiem. Wędruję w
dół ścieżką idąc na parking, tam udaję mi się złapać stopa busikiem
przepełnionym turystami, który wypytują skąd przybywam. Jadę w dół doliny i
dojeżdzam do Miasta Kapfenberg. Wysiadam na skrzyżowaniu, dziękuję za podwózkę,
turyści mi machają i busik odjeżdza. Ja idę na pobliski przystanek autobusowy,
wystawiam kciuka nie czekam dłużej niż 3 min, bo po chwili zatrzymuje się
kolejny samochód z miłą kobietą w środku, okazuje się że jedzie w moim kierunku
i podwozi mnie do mojej kolejnej miejscowości na liście - Judenburg (jak dla
mnie to znaczy to - żydowska wioska). Wysadza mnie na samym wylocie gdzie
znajduję się Mc Donalds. No to pora na kolację, pora na kurczakoburgery. Ładuję
się z plecakiem, zamawiam 5 kurczakoburgerów i małe frytki z napojem bo jak się
okazuje napój można dolewać bez limitu! Dostaję hasło do wifi i spędzam trochę
czasu na fb. Po kolacji pora na namiot, patrzę że po przeciwnej stronide drogi
jest jakieś pastwisko pod lasem. Idę w tym kierunku, nie mam pewności czy mnie
ktoś widłami nie pogoni. Także dochodzę do budynku gospodarstwa rolnego. Tam
pukam do drzwi, otwiera mi sympatyczna kobieta po 60tce.zgodnie z tym co
przygotowałem sobie na telefonie czyli potrzebne zwroty w podróży, mówię po
niemiecku że jestem podróżnikiem i pytam po czy mógłbym na ich polu rozbić mój
namiot na jedną noc? Babka mówi mi że nie ma problemu. Proszę o napełnienie
wodą mojego 20l prysznica polowego. Pokazuje mi miejce koło ich tartaku,
dziękuję jej bardzo i zaczynam rozbijanie namiotu, słuchając obok ich dzwoniące
dzwonkami krowy.Zapada już zmrok, gdy wbijam ostatniego śledzia lewą dłonią
ześlizguje mi się ona po nim i rozcina głeboko nagarstek niedaleko tętnicy.
Kurwa, krew leci mi mocno dosyć, ale się załatwiłem. Tamuję papierem
toaletowym. Czemu nie użyłem latarki tylko wbijam śledzie po ciemku. Przez to
mogłoby dojść do tragedii. Zawieszam wypełniony wodą prysznic, odkręcam zawór i
myje się dokładnie. Włażę do namiotu i
tak sobie myśle kto by się spodziewał, że tak łatwo i przyjemnie pójdzie
mi ten autostop i tak szybko bo już trzeciego dnia dotrę do mojego upragnionego
jeziorka i dostanę miejsce na namiot w jakimś Judenburgu ;). Przejechałem od
mojego punku startowego 640km!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz