piątek, 14 listopada 2014

Potężny trekking – najpiękniejsze góry i jeziora !



31  Sierpień 2014 Niedziela

Rankiem szybko idę do mercado i kupuję świeże bułeczki oraz paczkę owsianki. Ryż jeszcze mam, wracam i pakuję się następnie ruszam na busika tzw. Combi na ulicę Jiron Comercio gdzie znajduje się placyk. Busik kosztuje 5 soli, ładuję się na sam tył kładąc plecak w przejściu. Ledwie się mieści, gdy wyjeżdzamy z Huaraz ukazuje się największa i najpoteżniejsza góra w Peru - Huascaran 6768m! Nawet z takiej odległości jest ogromna, najwyższa góra w moim życiu jaką dotąd udało mi się zobaczyć. Dojeżdzamy do Yungay, gdzie widać okrągłe wzgórze cmentarne na którym uratowały się zaledwie 62 osoby gdy to w 1970r po trześieniu ziemi lodowiec z Huascaranu zmiótł całe miasteczko z powierzchni ziemi zabijając 20tys osób, o czym już wcześniej pisałem.

Po wyjściu z busika już napadają mnie taksówkarze "gringo, laguna llanganuco?" proponując podwózkę za gruby hajs. Odpowiadam "si pero gusto caminar o mas barato con combi "że mam zamiar isć lub znaleźć kolejne tanie combi za 5 soli podobno. Idę w górę i zaraz przy terminalu na chodniku u babuszki sprzedającej słodycze kupuję 4 czekoladki sublime i 3 paczki ciastek, bo wczoraj wszystkie zjadłem;). Na głównej ulicy wylotowej z miasta kupuję wodę i pytam o te combi. Facet mówi, że 10soli kosztuje, no to po raz kolejny pięknie dziękuje i pytam ludzi o tego busa za 5 soli. Facet mówi, że jest ale przyjedzie dopiero o 10.00 czyli za godzinę. Słysząc to podchodzi kolejny Pan i mówi, że rusza w stronę jeziora i mnie zabierze, nie chcąc tracić czasu, zgadzam się i wsiadam do tego busika, w środku jest jego synek pilnujący skrzynek z owocami i warzywami, mówi że jadą do domu po drugiej stronie gór do miasta Yanama. Ruszamy po jakiś 10 min, droga oczywiście pylista i wyboista, mnóstwo zakrętów. Ukazuje mi się ponownie poteżny Huascaran z przeogromnym lodowcu, lśniącym w słońcu, widać jego 2 z 3 szczytów. Po lewej po drugiej stronie jest jeden z 4 szczytów Huandoy 6420m, wyglądający z tej strony dosłownie jak szpiczasta wieża. Widok tak niesamowity, że latam od okna do okna i robię zdjęcia.




Zgodnie z mapą dojeżdzamy do punktu kontrolnego ze szlabanem. No to pozamiatane będę musiał chyba zapłacić za wstęp do parku. Płacę kierowcy, dziękując za podwózkę. To teraz nie przejdę, przez tą kontrolę. Jest tu strażnik i jego budka, są taryfy wejściowe na tablicy. Do tego na górze ławki, idę tam i jest w okienku Peruwianka sprzedająca jedzenie. Pytam jej czy mają może canchę? Ona mówi, że jak najbardziej. Pytam o możliwość przygotowania dla mnie za zapłatą. Ona idzie do małego domku i jej córka rozpala palenisko w środku i szykują ją dla mnie, stoi tu również budynek gdzie trzeba się wpisać na listę, okazując swój bilet i paszport. Jeden ze strażników zagaduje i pyta się skąd jestem. Mówię również że jestem już w tym Parku Narodowym od 2 tygodni około, pyta czy mam bilet. Jak zwykle mówię, że niby mam ale na dnie plecaka;). Odbieram canchę, doprawiam solą i mam jej cały woreczek, dostaje też trochę pikantnego sosu aji do drugiego woreczka. Płacę uprzejmej Indiance 3 sole za wszystko. Jak się okazuje jeden strażnik jest w budynku bo rejestruje turystów, a drugi śpi w tej budce strażniczej. Teraz mam okazję! Zakładam plecak i mykam ścieżką i jestem na drodze już, przyśpieszam i znikam za pierwszym zakrętem, haha nie mogę uwierzyć, że udało mi się przejść po raz kolejny punkt kontrolny i nie płacąc nic;).

Llanganuco i laguna 69

Schodzę z drogi na wąską ścieżkę trekkingową, tutaj wkraczam w strefę zielonych drzew z poroślami i małymi lianami, do tego idę w cieniu i przy samej rwącej rzece. Mimi tropikalny klimat, do tego nie kurzą mi auta. Po ok 1,5h docieram do przepełnionego turystami jez. llanganuco. Wieje tutaj bardzo mocno, poza tym zrobiło się pochmurno. Podchodzę do murku i mam widok na duże piękne błękitne jezioro otoczone przez wysokie ściany tej doliny a jednocześnie będącymi masywami gór, od prawej masyw Huascaranu którego jakiś inny lodowiec widać z tej strony, po lewej masyw Huandoy. Przy brzegu zacumowane małe ciemnozielone łódki, jedna z nich płynie z turystami na środek jezioa. W oddali w głębi za jeziorem ośnieżone szczyty. Przychodzi kolejny strażnik i widząc mnie z dużym plecakiem pyta skąd jestem. Opowiadam mu, cyka mi również zdjęcia i opowiada, że wieczorkiem w tym jeziorze można łowić te rybki - Truche. Z tego jeziora mam zamiar dojść do kolejnego - laguna 69 położonego w głębi doliny.LLanganuco składa się z 2 jezior, to przy którym stoje - Chinancocha 3800m, i wyżej Orconcocha 3850m. 

Ruszam więc lewym brzegiem jeziora pylistą drogą która prowadzi w górę tej doliny. Słońce przebija się przez chmury rzucając jasno błękitne plamy na jezioro, dochodzę prawie do jego końca i jest stąd doskonały widok, poza tym rosną tutaj piękne rożowe kwiatki i drzewo z pniem pod kątem na którym można się położyć i obserwować ten piękny widok, bo wyszło znów słońce i Tak więc tutaj relaks i spożywanie kanapek i czekoladek. 








Przechodzę wyżej i idę wzdłóż kolejnego jeziora Orconcocha, niestety naszły znów chmury i wszędzie jest szaro, poza tym to jeziorko jest płytkie i woda ma równie szarawy odcień, mijają mnie kolejne busiki. Za jeziorkiem widzę małe, zwierzątko na kamieniach podobne do wiewiórki ale bardziej spasione i większe - vizcacha. Następnie wzdłuż rzeki dochodzę do kempingu z namiotami, jest tu tabliczka z kierunkiem do jeziora 69. Od razu ruszam w górę, mijając schodzących turystów. Widać już w głębi u góry ośnieżony szczyt Chacraraju 6112m pod którym znajduje się to jeziorko. Jest już 16.30 a więc muszę się śpieszyć się jeśli chcę zdążyć przed zmrokiem. Dolina tu jest płaska co ułatwia wędrówkę, schodzą kolejne tłumy turystów i dziwią się, że ja o tej porze woże się po dworze;).  

Wyżej widać po lewej stronie wysoki wodospad spadający z pionowej ściany, ja jestem po drugiej stronie rzeki pod przeciwległym zboczem, kolejny wodospad i muszę wchodzić zygzakowatą stromą ścieżką, gdzie potem ona zakręca i biegnie w stronę tego właśnie wodospadu. Widać stąd już od strony z której idę szczyt Huascaranu juz w kolorze pomarańczowym i chmurach.Koleje podejście po kamienistym zboczu, i jestem na płaskiej łące z mnóstwem pasających się krów pod górą Chacraraju 6112m. Rozbijam namiot z widokiem na najwyższy szczyt Andów Peruwiańskich - Huascaran 6768m. Krowy z zaciekawieniem przyglądają się na przybysza, oprócz ich nie ma tutaj zupełnie nikogo. Gdy już siedzę po zmroku w namiocie, krowy przychodzą i wąchają dookoła, słychać też że ocierają się o namiot, teraz mam obawę , że któraś z nich rogami może przebić mój namiot. Wyglądam o latarce i je przeganiam z dala od namiotu, gdy przychodzą poraz kolejny i dotykają namiot, idą kamienie w ruch i uciekają dalej. Potem jakoś udaje mi się zapaść w sen.




Rankiem śniadanko w postaci owsianki ciepłej słodzonej kakao, 2 bułki i wszystkie 3 czekoladki zapełniają mój żołądek i szykują moc na wędrówkę dla mojego organizmu. Pogoda idealna, pełne słońce które już powoli oświetla łąkę i ładnie Huascaran oraz ośnieżony łańcuch góry Chacraraju. Myję w pobliskim strumyku garnek i nabieram z niego wody do picia. Wyruszam ładnie udeptaną ścieżką, zaraz przebiega mi drogę te małe zwierzątko - vizcacha. Po godzinie wędrówki docieram do celu. Przede mną totalnie błekitna malutka laguna 69 4600m. Nad nią dookoła szare skały i schodzący masyw lodowca z Chacraraju który jest może z 50m wyżej. Nie ma tutaj turystów jak narazie, bo wszyscy muszą dojechać do kempingu i stamtąd zacząć wędrówkę. Genialnie i pięknie. Wspinam się wyżej po osuwisku z głazów i mam widok na jeziorko z góry i górę. Z drugiej strony widok na łąkę na której spałem widać już tam idące pierwsze osoby. Jak narazie jestem sam w ciszy i spokoju idealne warunki do medytacji. Schodzę ponownie do jeziora i stąd udaję się bardzo stromą ścieżką na przeciwległe zbocze. Wchodzę do góry dobre 200m, ukazuje mi się widok na małe jeziora wyżej nad doliną których wcześniej nie widziałem, no i ładnie widac Huascaran. Siadam koło kamienia i pod sobą mam jeziorko 69 które stąd przybrało intensywniejszy kolor ciemnego błękitu, ponad to widzę że przekroczyłem granice lodowca Chacraraju. W dole już dziesiątki turystów widać nad jeziorem, z jego poziomu gdy się tam stoi nie robi takiego wrażenia ani nie ma takiej barwy kolorów. Dlatego lepszym pomysłem jest wejście wyżej i podziwianie pięknych widoków.

















Robie pyszne kanapki z serem, tą sałatą, pomidorami i polewam pikantnym sosem aji. Następnie drzemka z kapeluszem na nosie, po pobudce patrzę na telefon, że już 13.40 muszę schodzić na dół. Wędruję spowrotem do jeziora i mijam schodzących ślimaczym turystów. Schodzę do płaskiej doliny i jestem na kempingu, tam stoi budka w której Indianie sprzedają słodycze i napoje, do tego obok ich namiot mieszkalny i jedna skalna chatka. U góry na poboczu pylistej drogi stoi autokar i wokół niego pełno turystów. Ja chcę złapać stopa do góry przez przełęcz i dotrzeć do wioski Vaqueria, bo stamtąd zgodnie z mapką wiedzie szlak na przełęcz Punta Union 4750m do której chcę dotrzeć. Ustawiam się przy drodze przed zakrętem i siadam na głazie czekając na stopa. Podchodzi do mnie facet w Kapeluszu i pyta dokąd się udaję, mówię więc że do Vaqueria a stamtąd do punta union. Mówi, że teraz już nic nie jedzie tam, lepiej jutro z samego rana ruszyć.Jest dopiero 16.00 mam zamiar poczekać, idzie kawałek dalej i wypatruje dla mnie auta. Wraca i mówi mi że coś jedzie do góry, jak się potem okazuje to tylko taksi z turystami, wysadza ich tutaj i zawraca spowrotem do Yungay. Siadam na kamieniu i jem chrupkie zboże - trigo, które dostałem od rodzinki z Macashca. Facet mówi, że jest tragarzem i wraz z osłami z tego kempingu prowadzi turystów, stromą drogą do schroniska Pisco Peru, które jest w zupełnie innym kierunku niż laguna 69. Czekam tam do 17.00 nic nie jedzie, tak więc wracam na kemping, czyli po prostu miejsce z trawą. Kierowca autobusu czeka tu na ostatnią dwójkę turystów którzy przyjeżdzają na mule, prowadzeni przez 2 ciemnoskórych Indian. Rozmawiam z nimi i pytam się ile kosztuje przejazd mówią, że 30 soli. Wypytują skąd jestem itp. Następnie zapraszają do drewnianego domku - kuchni na herbatę. Rozbijam namiot oni w tym czasie rozpalają ogień. Zostawiam wszystkie rzeczy w środku bo oprócz mnie i ich nie ma tu nikogo. Grzeje się przy palenisku opowiadając o sobie. Dostaję po chwili miętową herbatę z muńia - rośliny która tu wszędzie rośnie.

Do tego młodszy Peruwiańczyk szykuje zupę, najpierw jem trochę chleba z masłem. Następnie talerz, prostej, całkiem smacznej zupy warzywnej. Opowiadają że pracują tutaj na zmianę ze swoją rodziną, zmiany mają co 5 dni z innymi członkami rodziny. Mieszkają niedaleko bo w tej wiosce zaraz przed punktem kontrolnym w Huamachuco. Dolewka herbaty i zupy sprawia że napełniam swój żołądek. Dziękuję za kolacje, pytam czy nie mógłbym dostać trochę pikantnego sosu z paryczki Aji, który uwielbiam. Przygotowanie jest prostek, zmiksowane lub starte marchewki, mleko i poszatkowane paryczki aji. Jest to najbarziej ostra papryka jaką dotąd spróbowałem. Mówią, że nie ma problemu. Ja nie chcąc dziś zawracać im głowy, bo wszyscy jesteśmy zmęczeni, mówię iż jutro z rańca lepiej. Dziękuje za herbatę i kolację, następnie wracam do namiotu. Gdy wychodzę z kuchni, na niebie widać biliardy+ gwiazd na niebie, do tego księżyć świeci i oświetla górę Chacraraju. Robię zdjęcie z moim podświetlonym światłem latarki namiotem i nocnym widokiem. Jak się okazało po raz kolejny niespodzieane zaproszenie od lokalnych Autochtonów, którzy okazali się być przemiłymi ludźmi. No to "Buenas noches".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz