31 Sierpień 2014 Niedziela
Rankiem szybko idę do mercado i kupuję świeże bułeczki oraz paczkę owsianki. Ryż jeszcze mam, wracam i pakuję się następnie ruszam na busika tzw. Combi na ulicę Jiron Comercio gdzie znajduje się placyk. Busik kosztuje 5 soli, ładuję się na sam tył kładąc plecak w przejściu. Ledwie się mieści, gdy wyjeżdzamy z Huaraz ukazuje się największa i najpoteżniejsza góra w Peru - Huascaran 6768m! Nawet z takiej odległości jest ogromna, najwyższa góra w moim życiu jaką dotąd udało mi się zobaczyć. Dojeżdzamy do Yungay, gdzie widać okrągłe wzgórze cmentarne na którym uratowały się zaledwie 62 osoby gdy to w 1970r po trześieniu ziemi lodowiec z Huascaranu zmiótł całe miasteczko z powierzchni ziemi zabijając 20tys osób, o czym już wcześniej pisałem.
Po wyjściu z
busika już napadają mnie taksówkarze "gringo, laguna llanganuco?"
proponując podwózkę za gruby hajs. Odpowiadam "si pero gusto caminar o mas
barato con combi "że mam zamiar isć lub znaleźć kolejne tanie combi za 5
soli podobno. Idę w górę i zaraz przy terminalu na chodniku u babuszki sprzedającej
słodycze kupuję 4 czekoladki sublime i 3 paczki ciastek, bo wczoraj wszystkie
zjadłem;). Na głównej ulicy wylotowej z miasta kupuję wodę i pytam o te combi.
Facet mówi, że 10soli kosztuje, no to po raz kolejny pięknie dziękuje i pytam
ludzi o tego busa za 5 soli. Facet mówi, że jest ale przyjedzie dopiero o 10.00
czyli za godzinę. Słysząc to podchodzi kolejny Pan i mówi, że rusza w stronę
jeziora i mnie zabierze, nie chcąc tracić czasu, zgadzam się i wsiadam do tego
busika, w środku jest jego synek pilnujący skrzynek z owocami i warzywami, mówi
że jadą do domu po drugiej stronie gór do miasta Yanama. Ruszamy po jakiś 10
min, droga oczywiście pylista i wyboista, mnóstwo zakrętów. Ukazuje mi się
ponownie poteżny Huascaran z przeogromnym lodowcu, lśniącym w słońcu, widać
jego 2 z 3 szczytów. Po lewej po drugiej stronie jest jeden z 4 szczytów
Huandoy 6420m, wyglądający z tej strony dosłownie jak szpiczasta wieża. Widok
tak niesamowity, że latam od okna do okna i robię zdjęcia.
Zgodnie z mapą
dojeżdzamy do punktu kontrolnego ze szlabanem. No to pozamiatane będę musiał
chyba zapłacić za wstęp do parku. Płacę kierowcy, dziękując za podwózkę. To
teraz nie przejdę, przez tą kontrolę. Jest tu strażnik i jego budka, są taryfy
wejściowe na tablicy. Do tego na górze ławki, idę tam i jest w okienku
Peruwianka sprzedająca jedzenie. Pytam jej czy mają może canchę? Ona mówi, że
jak najbardziej. Pytam o możliwość przygotowania dla mnie za zapłatą. Ona idzie
do małego domku i jej córka rozpala palenisko w środku i szykują ją dla mnie,
stoi tu również budynek gdzie trzeba się wpisać na listę, okazując swój bilet i
paszport. Jeden ze strażników zagaduje i pyta się skąd jestem. Mówię również że
jestem już w tym Parku Narodowym od 2 tygodni około, pyta czy mam bilet. Jak
zwykle mówię, że niby mam ale na dnie plecaka;). Odbieram canchę, doprawiam
solą i mam jej cały woreczek, dostaje też trochę pikantnego sosu aji do
drugiego woreczka. Płacę uprzejmej Indiance 3 sole za wszystko. Jak się okazuje
jeden strażnik jest w budynku bo rejestruje turystów, a drugi śpi w tej budce
strażniczej. Teraz mam okazję! Zakładam plecak i mykam ścieżką i jestem na
drodze już, przyśpieszam i znikam za pierwszym zakrętem, haha nie mogę
uwierzyć, że udało mi się przejść po raz kolejny punkt kontrolny i nie płacąc
nic;).
Llanganuco i laguna 69
Schodzę z drogi
na wąską ścieżkę trekkingową, tutaj wkraczam w strefę zielonych drzew z
poroślami i małymi lianami, do tego idę w cieniu i przy samej rwącej rzece.
Mimi tropikalny klimat, do tego nie kurzą mi auta. Po ok 1,5h docieram do
przepełnionego turystami jez. llanganuco. Wieje tutaj bardzo mocno, poza tym
zrobiło się pochmurno. Podchodzę do murku i mam widok na duże piękne błękitne
jezioro otoczone przez wysokie ściany tej doliny a jednocześnie będącymi
masywami gór, od prawej masyw Huascaranu którego jakiś inny lodowiec widać z
tej strony, po lewej masyw Huandoy. Przy brzegu zacumowane małe ciemnozielone
łódki, jedna z nich płynie z turystami na środek jezioa. W oddali w głębi za
jeziorem ośnieżone szczyty. Przychodzi kolejny strażnik i widząc mnie z dużym
plecakiem pyta skąd jestem. Opowiadam mu, cyka mi również zdjęcia i opowiada,
że wieczorkiem w tym jeziorze można łowić te rybki - Truche. Z tego jeziora mam
zamiar dojść do kolejnego - laguna 69 położonego w głębi doliny.LLanganuco
składa się z 2 jezior, to przy którym stoje - Chinancocha 3800m, i wyżej
Orconcocha 3850m.
Ruszam więc lewym
brzegiem jeziora pylistą drogą która prowadzi w górę tej doliny. Słońce
przebija się przez chmury rzucając jasno błękitne plamy na jezioro, dochodzę
prawie do jego końca i jest stąd doskonały widok, poza tym rosną tutaj piękne
rożowe kwiatki i drzewo z pniem pod kątem na którym można się położyć i
obserwować ten piękny widok, bo wyszło znów słońce i Tak więc tutaj relaks i
spożywanie kanapek i czekoladek.
Przechodzę wyżej i idę wzdłóż kolejnego
jeziora Orconcocha, niestety naszły znów chmury i wszędzie jest szaro, poza tym
to jeziorko jest płytkie i woda ma równie szarawy odcień, mijają mnie kolejne
busiki. Za jeziorkiem widzę małe, zwierzątko na kamieniach podobne do wiewiórki
ale bardziej spasione i większe - vizcacha. Następnie wzdłuż rzeki dochodzę do
kempingu z namiotami, jest tu tabliczka z kierunkiem do jeziora 69. Od razu
ruszam w górę, mijając schodzących turystów. Widać już w głębi u góry ośnieżony
szczyt Chacraraju 6112m pod którym znajduje się to jeziorko. Jest już 16.30 a
więc muszę się śpieszyć się jeśli chcę zdążyć przed zmrokiem. Dolina tu jest
płaska co ułatwia wędrówkę, schodzą kolejne tłumy turystów i dziwią się, że ja
o tej porze woże się po dworze;).
Wyżej widać po
lewej stronie wysoki wodospad spadający z pionowej ściany, ja jestem po drugiej
stronie rzeki pod przeciwległym zboczem, kolejny wodospad i muszę wchodzić
zygzakowatą stromą ścieżką, gdzie potem ona zakręca i biegnie w stronę tego
właśnie wodospadu. Widać stąd już od strony z której idę szczyt Huascaranu juz
w kolorze pomarańczowym i chmurach.Koleje podejście po kamienistym zboczu, i
jestem na płaskiej łące z mnóstwem pasających się krów pod górą Chacraraju
6112m. Rozbijam namiot z widokiem na najwyższy szczyt Andów Peruwiańskich -
Huascaran 6768m. Krowy z zaciekawieniem przyglądają się na przybysza, oprócz
ich nie ma tutaj zupełnie nikogo. Gdy już siedzę po zmroku w namiocie, krowy
przychodzą i wąchają dookoła, słychać też że ocierają się o namiot, teraz mam
obawę , że któraś z nich rogami może przebić mój namiot. Wyglądam o latarce i
je przeganiam z dala od namiotu, gdy przychodzą poraz kolejny i dotykają
namiot, idą kamienie w ruch i uciekają dalej. Potem jakoś udaje mi się zapaść w
sen.
Rankiem śniadanko
w postaci owsianki ciepłej słodzonej kakao, 2 bułki i wszystkie 3 czekoladki
zapełniają mój żołądek i szykują moc na wędrówkę dla mojego organizmu. Pogoda
idealna, pełne słońce które już powoli oświetla łąkę i ładnie Huascaran oraz
ośnieżony łańcuch góry Chacraraju. Myję w pobliskim strumyku garnek i nabieram
z niego wody do picia. Wyruszam ładnie udeptaną ścieżką, zaraz przebiega mi
drogę te małe zwierzątko - vizcacha. Po godzinie wędrówki docieram do celu.
Przede mną totalnie błekitna malutka laguna 69 4600m. Nad nią dookoła szare
skały i schodzący masyw lodowca z Chacraraju który jest może z 50m wyżej. Nie
ma tutaj turystów jak narazie, bo wszyscy muszą dojechać do kempingu i stamtąd
zacząć wędrówkę. Genialnie i pięknie. Wspinam się wyżej po osuwisku z głazów i
mam widok na jeziorko z góry i górę. Z drugiej strony widok na łąkę na której
spałem widać już tam idące pierwsze osoby. Jak narazie jestem sam w ciszy i
spokoju idealne warunki do medytacji. Schodzę ponownie do jeziora i stąd udaję
się bardzo stromą ścieżką na przeciwległe zbocze. Wchodzę do góry dobre 200m,
ukazuje mi się widok na małe jeziora wyżej nad doliną których wcześniej nie
widziałem, no i ładnie widac Huascaran. Siadam koło kamienia i pod sobą mam
jeziorko 69 które stąd przybrało intensywniejszy kolor ciemnego błękitu, ponad
to widzę że przekroczyłem granice lodowca Chacraraju. W dole już dziesiątki
turystów widać nad jeziorem, z jego poziomu gdy się tam stoi nie robi takiego
wrażenia ani nie ma takiej barwy kolorów. Dlatego lepszym pomysłem jest wejście
wyżej i podziwianie pięknych widoków.
Robie pyszne
kanapki z serem, tą sałatą, pomidorami i polewam pikantnym sosem aji. Następnie
drzemka z kapeluszem na nosie, po pobudce patrzę na telefon, że już 13.40 muszę
schodzić na dół. Wędruję spowrotem do jeziora i mijam schodzących ślimaczym
turystów. Schodzę do płaskiej doliny i jestem na kempingu, tam stoi budka w
której Indianie sprzedają słodycze i napoje, do tego obok ich namiot mieszkalny
i jedna skalna chatka. U góry na poboczu pylistej drogi stoi autokar i wokół
niego pełno turystów. Ja chcę złapać stopa do góry przez przełęcz i dotrzeć do
wioski Vaqueria, bo stamtąd zgodnie z mapką wiedzie szlak na przełęcz Punta
Union 4750m do której chcę dotrzeć. Ustawiam się przy drodze przed zakrętem i
siadam na głazie czekając na stopa. Podchodzi do mnie facet w Kapeluszu i pyta
dokąd się udaję, mówię więc że do Vaqueria a stamtąd do punta union. Mówi, że
teraz już nic nie jedzie tam, lepiej jutro z samego rana ruszyć.Jest dopiero
16.00 mam zamiar poczekać, idzie kawałek dalej i wypatruje dla mnie auta. Wraca
i mówi mi że coś jedzie do góry, jak się potem okazuje to tylko taksi z
turystami, wysadza ich tutaj i zawraca spowrotem do Yungay. Siadam na kamieniu
i jem chrupkie zboże - trigo, które dostałem od rodzinki z Macashca. Facet
mówi, że jest tragarzem i wraz z osłami z tego kempingu prowadzi turystów,
stromą drogą do schroniska Pisco Peru, które jest w zupełnie innym kierunku niż
laguna 69. Czekam tam do 17.00 nic nie jedzie, tak więc wracam na kemping,
czyli po prostu miejsce z trawą. Kierowca autobusu czeka tu na ostatnią dwójkę
turystów którzy przyjeżdzają na mule, prowadzeni przez 2 ciemnoskórych Indian.
Rozmawiam z nimi i pytam się ile kosztuje przejazd mówią, że 30 soli. Wypytują
skąd jestem itp. Następnie zapraszają do drewnianego domku - kuchni na herbatę.
Rozbijam namiot oni w tym czasie rozpalają ogień. Zostawiam wszystkie rzeczy w
środku bo oprócz mnie i ich nie ma tu nikogo. Grzeje się przy palenisku
opowiadając o sobie. Dostaję po chwili miętową herbatę z muńia - rośliny która
tu wszędzie rośnie.
Do tego młodszy
Peruwiańczyk szykuje zupę, najpierw jem trochę chleba z masłem. Następnie
talerz, prostej, całkiem smacznej zupy warzywnej. Opowiadają że pracują tutaj na
zmianę ze swoją rodziną, zmiany mają co 5 dni z innymi członkami rodziny.
Mieszkają niedaleko bo w tej wiosce zaraz przed punktem kontrolnym w
Huamachuco. Dolewka herbaty i zupy sprawia że napełniam swój żołądek. Dziękuję
za kolacje, pytam czy nie mógłbym dostać trochę pikantnego sosu z paryczki Aji,
który uwielbiam. Przygotowanie jest prostek, zmiksowane lub starte marchewki,
mleko i poszatkowane paryczki aji. Jest to najbarziej ostra papryka jaką dotąd
spróbowałem. Mówią, że nie ma problemu. Ja nie chcąc dziś zawracać im głowy, bo
wszyscy jesteśmy zmęczeni, mówię iż jutro z rańca lepiej. Dziękuje za herbatę i
kolację, następnie wracam do namiotu. Gdy wychodzę z kuchni, na niebie widać
biliardy+ gwiazd na niebie, do tego księżyć świeci i oświetla górę Chacraraju.
Robię zdjęcie z moim podświetlonym światłem latarki namiotem i nocnym widokiem.
Jak się okazało po raz kolejny niespodzieane zaproszenie od lokalnych
Autochtonów, którzy okazali się być przemiłymi ludźmi. No to "Buenas
noches".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz