czwartek, 13 listopada 2014

Opuszczam Ayacucho

We wtorek 05.08.2014 dokładnie 89 dnia mojej podróży po Ameryce południowej przychodzi czas pożegnać moich przyjaciół i miasto Ayacucho.

Stąd z Ayacucho zostało mi do przejechania 860km dokładnie do mojego celu czyli Huaraz. Intuicja podpowiada, że koniec z obawami autostopu w Peru. Będę autostopował znów tak jak przez Argentyne i Chile. Wyplewiam z siebie wszelkie obawy, zapominam o ostrzeżeniach ludzi, którzy straszyli jak zawsze. Muszę wydostać się na wylot z miasta aby złapać stopa, Victoria poleca mi abym kupił busa do następnego małego miasteczka Huanta. Stamtąd łapać stopa, żegnam się z przyjaciółmi po nietypowym 2 tygodniowym couchsurfingu. Jimmy odprowadza mnie na przystanek z busikami, tam ładują mój plecak na górę i przywiązują. Wręczam Jimmiemu również w podziękowaniu monetę 1 groszową z Polski. Odjeżdzam z Ayacucho i po 40min jestem w miasteczku Huanta. Tutaj chyba po raz kolejny jestem jedynym Gringo bo raczej turystyczna miejscowość to nie jest. Pytam ludzi o wylot z miasta na kierunek Huancayo czyli kolejnej dużej miejscowości do której stąd jest 200km. Idę miasteczkiem główną drogą, zaopatrzam się w 2,5l butelkę wody. I jestem już na wylocie z miasta, tutaj wkraczam na drogę pylistą która nic nie jedzie, ale pewna Peruwianka informuje mnie, że to droga do Huancayo którą w większości jadą autobusy i tiry, auta osobowe jadą jakąś górną drogą. Idę nią dalej, jakieś chłopaki widząc mnie pytają się gdzie zmierzam? Mówię więc że do Huancayo. "Na piechotę ?" - pytają. "oczywiście" - odpowiadam z uśmiechem.

Jedzie w końcu jakieś auto, czerwony stary amerykański pickup forda, nie wystawiam kciuka tylko macham dłonią w górę i dół bo tu w Ameryce płd. Nie znają kciuka. Ten gest oznacza zawołanie kogoś lub zatrzymanie. Starszy Pan się zatrzymuje i ładuję się na pakę z tyłu, jest tam mały chłopczyk. Jedziemy tylko ok 4km, dobre i to, dziękuję za podwózkę. Przejeżdzają jakieś busy kurząc mi do oczu, upalna pogoda, widoki piękne bo po lewej stronie zielona dolina. Mijam jakieś domki z ogródkami, nic nie jedzie oprócz tych trójkołowych motorów. Do tego zaczyna się duży próblem, dopadają mnie jakieś małe muszki i gryzą pijąc krew. To chyba takie same jak występują w lecie na Syberii o których słyszałem. Kąsają mnie gdy tylko się zatrzymuje. Idę cały czas tą ścieżką, żadnego ruchu ani wiosek. Po ok godzie wędrówki widzę jadący z góry trójkołowy motor, macham i zatrzymuje się podbiegam i pytam czy mogę się zabrać, w środku na tyle jest jakaś kobieta która płaci za tą taksówkę, wsiadam i jedziemy. Opowiadam o podróży, znów autostop lub motorostop nie trwa długo bo przejeżdżamy może z 3km, tam dziękuję za przejazd. Ta pylista droga jest w budowie, jeździ w tym miejscu trochę ciężarówek. Dochodzę do skarpy, siedzi pod nią dziewczyna kierująca ruchem, którego tu brak, dziwi się i pyta co ja tu robię. Odpowiadam, że próbuje złapać stopa do Huancayo. Gdy jadą pracujące tu cieżarówki to wystawia znak zielony, że możliwy przejazd. Siadam w cieniu skarpy i walczę z tymi kąsającymi muszkami.

Mówię do mojej koleżanki, że musi złapać dla mnie stopa jadącego do mojej kolejnej miejscowości dużej Huancayo. Za jakieś 10min to właśnie następuje. Wystawia dla mnie czerwony znak Pare - stop zatrzymując ogromnego tira firmy International i pytając czy nie zabraliby Gringo w stronę tego miasta? Haha udaje się i  W środku tira wita mnie sympatyczna rodzinka - kierowca , jego żona - Luz i 9 letnia córeczka - Leslie. Kładę plecak na kanapie do spania i siedzę koło dziewczynki. Opowiadam o mojej długiej podróży, uczę trochę Polskiego, słuchamy muzyki i śpię. Podróż z nimi trwa ok 8h i dojeżdzamy do ich przydrożnej ręstauracji oddalonej ok 15Km od Huancayo. Zapraszają mnie na rybkę Trucha z frytkami i ryżem. Poznaję tam ich całą rodzinkę Gawędzimy i jak potem wychodzi, śpię u nich w restauracji po zamknięciu rozkładając matę i śpiwór na ziemi. Podziwiają mój ekwipunek tzn bardzo wygodny śpiwór i ciepły. Yeny się chcę zamienić nawet na łóżko a ona będzie spać w moim. Tutaj ludzie są totalnie zafascynowani technologią. W życiu nie widzieli takiego śpiwora jeszcze. Robim sesje zdjęciowe razem i chcą koniecznie na mojej macie i śpiworze ją wykonać :) Przytulają się do mnie jakbym był przybyszem z innej planety. Potem wszyscy idziemy spać.








Kolejnego dnia postanawiam zwiedzić miasto, zostawiam plecak w restauracji i po chwili łapię już stopa do miasta taksówką, siedzę na przednim fotelu koło faceta. Przejazd nie jest komfortowy ale za to darmowy. Tam wędruję na plac – plaza de la constitucion z pięknymi fontannami i duża katedrą, wędruję co centrum informacji turystycznej – budki z ogromnym kapeluszem koło biblioteki na placu Huamanmarca. Wędruję do operatora sieci komórkowej – Claro i kupuję sobie numer peruwiański płacąc 15 soli za numer i taka samą kwotę na koncie. Nąstępnie ruszam w górę miasta na piechotę wchodząc na góręz ogrodem zoologicznym z której widać większość miasta. Schodzę jakąś biedną ulicą na dół, tutaj pełno małych dzieciaków puszcza proste kolorowe latawce, coś niesamowitego. Myślę, że zwiedzając miasto warto zapuścić się czasem w jego uboższe rejony i zobaczyć jak na prawdę żyją ludzie i bawiący się dzieci. Wędruje teraz w kierunku przystanku i powrotu do restauracji, lecz po prawej w drzwiach widać jakąś impreze, wszytkie kobiety w kolorowych tradycyjnych strojach. wchodzę i dostaje cały talerz ryżu z ziemniakami i mięsem za darmo. To jest Fiesta Santiago i z reguły gdy są fiesty w Peru jedzenie i picie można dostać za darmo. Całe Peru to jedna wielka impreza, oczywiście z różnymi terminami dla danej prowincji i rejonu. Innymi słowy można podroźowć od fiesty do fiesty i jeśc za free ;). Rozmawiam również z jakimś dziadkiem i to po angielsku, potem wychodzi ze mną i prosi jednego ze stojących kierowców pod tym budynkiem o zawiezienie mnie na przystanek skąd mam colectivo – czyli taką tanią taksówkę do Restauracji. Wsiadam do samochodu i jadę z Peruwiańską rodzinką, całkiem przypadkowym miejskim autostopem. Tak sobie myśle kto z Europie w dużym mieście zabrałby Cię na stopa? Zapewne nikt i jeszcze by Cię zwyzywali:). Jak widać gościnność ludzi w Peru nie zna granic. Teraz żałuję, że nie autostopowałem od samej granicy z Chile.




Następnie wracam i jem kolacje z rodzinką. Następnie przyjeżdza cały autobus z ludźmi.Pomagam nosic zamówienia. Po kolacji przychodzi jakaś sąsiadka, starsza Pani, mówi iż nie ma latarki i prosi aby ją odprowadzić do domu. Zakładam swoją czołówkę i pomagam jej. Wędrujemy ciemną drogą w górę wioski, następnie atakują nas jakieś rozwścieczone psy, zaczynają szczekać i się zbliżać od jednego z tych budynków. Babuszka od razu zabiera się za działanie, podnosi kamień i trafia jedną z bestii, lecą kolejne kamienie z mojej ręki. Psy odpuszczają, wędrujemy dalej w górę rozmawiając. Mówi, że jeszcze nie miała tak okazji porozmawiać z Gringo, jest bardzo ucieszona gdy odprowadzam ją pod dom. Żegnam się z tą babcią i wracam do restauracji po drodze po raz kolejny przeganiając szczekające bestie. Potem po rozmowach z przyjaciółmi udaję się do spania bo jutro wyruszam dalej na północ w stronę Huaraz a zostało mi jeszcze 630km. W nocy budzę się przy ogromnym trzasku, wstaję zapalam światło a na ziemi niedaleko miejsca gdzie spałem leży cegłówka. Gdybym leżał na tym miejscu mogłoby być po mnie bo spadła ona z ok 4 metrowego muru, w miejscu gdzie blaszany dach łączy się z murem zbudowanym z takich właśnie cegłówek. Gdybym tam rozłożył matę i ona spadłaby mi na głowę to mogłoby być nieciekawie. Jestem totalnie zdezorientowany, jest druga w nocy i nie wiem co się stało, czy ktoś ją zepchnął żeby mnie ubić tutaj i okraść czy co! Sprawdzam drzwi pozamykane, wychodzę na zewnątrz, zaraz po tym zdarzeniu tam też nikogo nie ma. Idę spać dalej ale odsuwam o 3m moją matę od tego cholernego muru. W nocy zimno bo tu jestem na wysokości 3300m. Także nosem ze śpiwora czuję chłód, rankiem wstaję i od razu przebieram się w jeansu, polar i zimową czapkę. Na zewnątrz, szron na trawie, musiało być na na prawdę zimno w nocy. Luz i Jenny gdy opowiadam o cegłówkowym zamachu na moje życie mówią, że wałęsa się tutaj pełno kotów. Zapewne jeden z nich łaził po tym murze i zepchnął cegłówkę przez przypadek. Dla mnie i tak dalej to wydaję się co najmniej dziwne.

Mieszkam z Rodzinką Quechua :)

7 sierpień 2014 Czwartek

Pakuję plecak i po 2 dniowej gościnie żegnam się z moimi nowymi przyjaciółmi z restauracji w Pampa Cruz. Staję przy drodzę i po jakiś 20 min, łapię stopa. Facet okazuje się być policjantem i zaprasza mnie do swojego domu na śniadanie. Nie no nie wierzę autostop w Peru działa wyśmienicie. Tam poznaje jego żonę, pokazuję mi swojego policyjnego Glocka, oraz w prezencie dostaję od niego 4 monety o nominacji 1 sola ale w specjalnej edycji z przepięknymi symbolami starożytnych Inków. Następnie zawozi mnie na wylot miasta, niestetu nie ma tutaj warunków do łapania stopa, kupuję więc bilet do miasteczka Concepcion za 1,5 sola a stamtąd od razu kupuję busa za 3 sole do miasta Jauja, godzinę jazdy z Huancayo. Nie mam ochoty na zwiedzanie miasta i szybko przekraczam z buta tą mieścinę wychodząc na wylot, udaję mi się złapać auto – taksi i to znów darmowe. Ale nie jedzie daleko bo tylko 6km do miasteczka Acolla. W środku starsza kobieta i całkiem ładna Peruwianka, która gdy wysiada wręcza mi gruszkę. Żegnam się i z kierowcą jadę do centrum, tam jem obiad czyli zupę i drugie danie za 5soli. Gdy kończe jeść zjawia się w tej restauracji ta dziewczyna z mojej autostopowej taksówki i zaprasza do jej namiotu z jedzeniem który posiada.Łał co za miła niespodzianka:). Ma na imię Milagros i tam w namiocie z jedzeniem poznaję jej 2 siostry Shriley i Pati ze swoim niemowlakiem oraz ich ojca. Dostaję duży talerz ryżu z miesem. Najadam się do pełna, po tym podwójnym obiedzie, nie potrzebnie tylko płaciłem te 5 soli za obiad w restauracji. Może gdybym nie zapłacił za obiad pewnie nie doszłoby do ponownego spotkania. Jak zawsze kolejna osoba jest mi przeznaczona na mojej podróżniczej drodze. W miasteczku jest fiesta, na którą mnie zapraszają tak więc postanawiam zostać.

 Idę potem z Shirley i Milagros na plac, gra tu orkiestra, wszyscy tańczą w przepięknych kolorowych strojach. Shirley jest przebrana w jeden z nich. Stojąc w okręgu pijemy piwka Cusqueńa z plastykowego kubka przekazując go sobie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, tak schodzi pare butelek. Następnie wracamy do ich namiotu z jedzeniem i tam dostaję Picarony ( pyszne słodkie okręgi smażone na oleju i polewane gorącym miodem). Wieczorkiem pomagam rodzince w ich przygotowywaniu i podawaniu dla klientów w namiocie. Kończymy jakoś o 23.00 następnie śpię właśnie w tym kuchennym namiocie.
Kolejnego dnia uzyskuję informację ,że jest w wiosce obok ksiądz z Polski. Postanawiam go odwiedzić, jadę na rowerze z bratem dziewczyn – Miguelem do wioski Marco, wchodzimy do budynku do sekretariatu. Pani tam siedząca mówi do mnie po Polsku gdy mówię skąd jestem” dzień dobry, tak itp”. Widzę, że ją wyszkolili z Polskiego. Jak się potem okazuje wita mnie ksiądz Mariusz, po tym co mi mówi nie mogę w to uwierzyć mieszkał w Kamieńcu Ząbkowickim i uczył się w Dzierżoniowie! Jest tu już od 3 lat, rozmawiamy dobrych parę godzin. Wieczorkiem wracam do namiotu pomagać w przyrządzaniu picaronów. Nazywam je - Picarones a Gringito;) schodzi tak do północy przy rozmowach i żartach z dziewczynami . Następnie tylko 4 h snu w namiocie bo o 4.00 rano zaczynamy pakować namiot , przyjeżdża auto - taskii ładujemy rzecźy do środka i zawozimy do ich domu.

Spędzam z rodzinką, 4 siostrami i ich bratem Miguelem jeszcze kolejne 3 dni w ciągu których, poznaję kolejną z sióstr Miluscę oraz jej kuzynkę. Pomagam im w przyrządzaniu picaronów, gotowaniu w domu oraz opowiadam o moich wojażach, jedząc z nimi pyszne Peruwiańskie posiłki. Odwiedzam po raz kolejny księdza Mariusza. Jadę również z Milagros i jej braćmi do Jauja której nie miałem okazji zwiedzić. Małe miasteczko z ładnym placem i przepiekną Katedrą, w której zupełne inne wizerunki Świętych, Matek Boskich i Jezusa. Przede wszystkich typowo ciemna karnacja typowa dla Peruwiańskich Indian. 




















1 komentarz: