czwartek, 13 listopada 2014

Kemping na pustyni czyli Gigant Atacamy


16 czerwiec 2014 Poniedziałek

Po cudownie wygodnej nocy i gorącym prysznicu udaję się koło Mercado czyli lokalnego targu żywnościowego i czekam na otwarcie sklepu z airsoftgunem. Pytam miłej pani czy mają gaz pieprzowy, niestety nie. Poleca mi w Iquique największy bazar gdzie można kupić tanio elektronikę ale mają też militaria - Zona Franca. Biorę taksi które kosztuje 500peso, ale gdy opowiadam facetowi o podróży zawozi mnie tam za darmo;) taksówkowy autostop w mieście zaliczony. Wchodzę do ogromnej hali wypełnionej sklepami z elekrtroniką, znajduje mój sklep z militariami kupuję gaz za 4900 peso (6,5€) wychodzi tak jak w Polsce nawet taniej. Wypełniam dokumenty wpisując tam moje dane. Mam gaz pieprzowy za grosze, teraz czuję się o wiele bezpieczniej. Nie wiem czy w Peru jest nielegalny czy nie, nie dbam o to. Nawet jeśli jest zamierzam go przemycić przez granicę pomiędzy kosmetykami. Kupuję parówki które i tak są drogie i bułki. Na przystanku czekam na autobus do Alto Hospicio. Mam zamiar z Iquigue w stronę Peru. Najpierw zobaczyć na pustyni wizerunek starożytny - Gigant Atacamy (Gigante de Atacama). Żegnam więc to miasto z ogromną wydmą, w Alto Hospicjo przy palącym słońcu idę na wylot miasta. Tam koło stacji widzę jakiegoś podróżnika z dużym plecakiem. Ma na imię Eduardo i przyjechał tu z Brazylii z Sao Paulo gdzie wylądowałem 10 maja. Planujemy złapać wspólnie stopa do Giganta Atacamy, o którym mu opowiadam. Auta nie zatrzymują się tak więc idziemy na stację benzynową.

Łapiemy po chwili stopa pickupem. Plecaki na pakę i wsiadamy opowiadając miłym Chilijczykom o naszych podróżach. Edi jechał z Sao Paulo przez Boliwie i do San Pedro Atacama. Wysadzają nas w miasteczku Huara wokół którego totalna pustynia. Pytam policjanta "donde es gigante de Atacama?" Mówi, że stąd musimy udać się na wschód jakieś 15km, ustawiamy się na tej drodze po tym jak Edi robi jakieś zakupy. Szybko łapiemy bo pierwsze nadjeżdzające auto, facet zawozi nas pod samą górę z Gigantem. Pyta czy mamy jakieś monety z naszych krajów. Daję więc mu 1grosz. Wysiadamy i jesteśmy na totalnym pustkowiu. Na drodze skąd przyjechaliśmy żadnych aut, wokół pustynia. Dobrze, że miasto jest 15km stąd. Na pustynnym wzgorzu ukazuje nam się wizerunek jakiegoś starożytnego ludzika. Jest wysoki na ok 100m. Robi wrażenie. Obok tego miejsca jest tylko mała chatka ze sklejki z ogrodzeniem i kaskami w środku. Jakiś teren dla pracowników. Robimy foty z potężnym starożytnym strażnikiem Atacamy wspinając się na górę i stojąc mu na głowie kpiąc z niego;). Oglądamy zachód słońca, sprawdzamy małą budkę za ogrodzeniem, nie ma tu nikogo. Ładujemy się więc za ogrodzenie, w domku jest idealnie. Jest tu okno,nawet materac,pełno kurzu więc najpierw zamiatamy. Jesteśmy gdzieś na pustynnym pustkowiu a mamy miejsce tak genialne, które ochroni nas od wiatru i chłodu, że poraz kolejny nie mogę w to uwierzyć! 

Na stoliku na zewnątrz budynku znajdujemy trochę kawy i torebkę herbaty. Zamierzamy rozpalić ognisko, znajdujemy metalową dużą felgę od samochodu, zbieramy i wrzucamy tam drewno. Rozpalamy moje 1 w życiu ognisko w feldze, wszystko fajnie ale jak mamy zagotować w niej wodę w moim garnku? Znajdujemy dostłownie znaki metalowe drogowe z napisem - Pare (czyli znak Stopu) ustawiam nad ogniem blisko siebie dwa z nich, blokujemy kłodami i kładę na nich garnek z wodą. Hahaha lepiej być nie mogło. W plecaku mam trochę cukru , pijemy nasze napoje. Zapada wieczór, ognisko z felgi ogrzewa nas buchającymi płomieniami. Na niebie miliardy gwiazd, żadnych świateł w pobliżu co sprawia, że droga mleczna jest tak długa i ogromna, że takiej jej jeszcze nie widziałem. Gwiazdy nad Atacamą robią niesamowite wrażenie, takie że muszę uwiecznić naszą galaktykę moim aparatem. Ogień gaśnie, ja śpię na tym wygodnym materacu Edi na podłodze na macie. Rankiem owsianka z bananami dla naszej dwójki. 








Po wschodzie słońca pora ruszać w stronę miasta Arica przy granicy z Peru, Edi też się udaje do Peru. Stajemy na totalnie pustej drodze, wokół pustynne piaski. Czekamy chyba 30min na pierwsze auto, które nas olewa. Dopiero gdy postanawiamy iść w stronę miasta do którego stąd 15Km, po 10min wędrówki zatrzymuje się samochód i zabiera nas spowrotem na Panamericanę do Huara.

Po ok 20min, patrzę a zatrzymuje się ten samy biały, pusty tir Volkswagena którym przejechałem 850km z Adriano z Brazyli. Podbiegamy i oczywiście w Kabinie Brazylijczyk, Edi wita się z nim w jego ojczystym języku. Wsiadamy do kabiny ledwie mieszcząc się z naszymi plecakami na kolanach. Facet jedzie prosto do Arica! Opowiadam mu, że znam jego kolegę Adriana z którym pracuje. Następnie zatrzymuje się na poboczu i czekamy na jego kolegę jadącego z tyłu, z powodu ścisku w kabinie Edi idzie do identycznego auta kolegi ja zostaje w tym. Ruszamy, rozmawiam z kierowcą ale jego zmiksowany Hiszpański z Brazylijski jest cholernie ciężki do zrozumiania. 



Przemierzamy pustkowia Atacamy, przebijamy się kanionami jadac w dół i w potem w górę , kabina jedzie tylko 70km/h, więc po wielu godzinach jazdy docieramy do Arica. Po przejechaniu 234km jesteśmy u celu. Tutaj mamy zamiar dostać się na plaże na której można obozować, dowiedziałem się to z przewodnika lonely planet który okazuje się być na prawdę użyteczny. Płacimy więc jakieś 400peso do centrum, jesteśmy na głównej ulicy 21 mayo. Tam zakupy w markecie fanta, 2jabłka i banany, 2paczki ciastek płacę ponad 2tys peso. Idziemy w dół dreptakiem i mijamy McDonalds, ktoś mi powiedział, że Boliwia jest jedynym krajem w Ameryce Płd. wolnym od tej sieci fastfoodów.

Szał Mundialu czyli Chi-Chi-Chi Le-Le-Le !!

Przechodzimy przez park, za nim widnieje ogromna skalista skarpa przy brzegu oceanu z pomnikiem Jezusa na górze. Przechodzimy za nią i widoki na port, jesteśmy na plaży z palmowymi parasolami. Po prawej stronie chyba z 10 namiotów , potężny kemping. Zastanawiamy się czy dołączyć lecz ludzie wyglądają dla nas co najmniej dziwnie, więc idziemy na drugą stronę plaży. Oprócz obozujących nie ma tu prawie nikogo. Jest też mała budka z widokiem na ocean, siedzi tam dziewczyna z rowerem do której się przysiadamy. Jak się okazuje przyjechała tutaj do koleżanki ze stolicy Boliwi - miasta La Paz ( co oznacza Pokój). Oglądamy wspólnie piękny zachód słońca z pływającymi tam statkami. Koło plaży są też małe bungalowy z miejscami dla turystów. Rozbijamy nasze dwa namioty po tej stronie bungalowów. Nocka mija idealnie, żadnych hałasów, czy zakłócenia snu przez służby porządkowe.








 Dziś planem jest skorzystanie z internetu, oraz sprawdzenie pociągów lub autobusów kursujących do miejscowości Tacna w Peru. Pakujemy kemping, ja nie mając już wody posilam się owsianką z fantą i bananami;). W centrum spędzamy czas na internecie, ja ogarniam plan dotarcia wysoko w góry tutaj w Chile do parku narodowego Lauca na 4500m, z pięknymi jeziorami i wulkanami oraz pasącymi się tam stadami lam. Sprawdzam jaka tam panuje pogoda, w dzień zaledwie 12 stopni a w nocy -10. Edi słysząc to nie chce tam jechać, poza tym nie ma tak ciepłego śpiwora jak mój. W sumie mi też się odechciewa spać w tak dyskomfortowych warunkach. Zmieniamy plan na dotarcie do Peru. Idziemy więc gdzie jest dworzec autobusowy. Wędrujemy tam główną ulicą przy wybrzeżu oglądająć na światłach uliczną artystkę żonglującą ostrymi nożami przed stojącymi kierowcami i zbierając hajs. Dochodzimy do terminalu międzynarodowego. Autobus kosztute 2tys peso (2,90€) przejazd trwa godzinę.

Postanawiamy poobozować w tym ładnym i przyjaznym miasteczku Arica jeszcze z 2dni. Na ulicach Chilijczycy umalowani i poprzebierani na biało-czerwono."Polskaaaa! Biało-Czerwoniii!!" dosłownie wygląda to identycznie. Mają trochę tylko niebieskiego koloru niektórzy. A no tak przecież dziś Mundialowy mecz Chile-Hiszpania. Idziemy koło restauracji, zamawiamy 2litrowe heinekeny i oglądamy mecz jak Chile gromi Hiszpanię. Będąc tutaj w Ameryce kibicuje Chile, poza tym prawie jak Polska ze względu na barwy. Wynik - 2 do zera dla Chile!! Wszyscy się drą, na ulicach totalny szał. Auta z flagami Chile trąbią nie ustannie, wraz z tłumami ludzi idąc z plecakami krzyczymy "Chi chi Chi Le le le - viva Chile !!!" piękne Chilijki uśmiechają się do nas z samochodów. Na placu, wszyscy zgromadzeni śpiewają hymn Chile i inne pieśni. Potem huki i traski setek petard. Istne wariactwo panuje w teraz już biało-czerwonym mieście. Gdy Hiszpania odpada z mundialu wracając do domu, tak właśnie bawi się Chi Chi Chi Le Le Le;) - myślę sobie. My bawimy się razem z nimi. Potem wspinamy się po stromych schodach na ten klif z Jezusem z otwartymi ramionami, widać stąd całe miasto z Oceanem. W dole petardy, muzyka i śpiewy Chilijczków. Piękna dziewczyna na górze z umalowaną twarzą chce ze mną zdjęcie. Po miłej sesji zdjęciowej, kolejna z kolejną Chilijką pod pomnikiem  Chrystusa.Po przępięknych widokach i świętowaniu, wracamy na plażę i rozbijamy kemping. 











Rankiem pakujemy namioty i ruszamy dokupić jedzenia i picia, dziś cały dzień na plaży. Wracamy na naszą plażę, i gotujemy obiad. Gotuję na moim palniku gazowym makaron z pomidorami, cebulą. Na koniec wszystko doprawiamy 2 puszkami tuńczyka, plażowe gotowanie wymiata! Do tego smakuje niesamowicie smacznie. Potem tylko ebook przy szumie Atlantyku. Edi poszedł do sklepu po jakieś tam wino. Potem pogawędki do późnej nocy w której dowiaduje się, że mój skośnooki kolega z Brazyli ma w sobie Japońską krew i zna karate i kung-fu;). Jutro rankiem mamy przekroczyć granice z Peru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz