19 czerwiec 2013 Środa
Rano jak zwykle pobudka leniwie ok 9.00 chyba. Pakuję namiot po idealnej nocy. Myję się na zewnątrz i pukam do drzwi, otwierają mi mieszkający tu na dole Seniorzy, pytam czy mogę korzystać z Toalety. Po ogarnięciu się i zjedzeniu śniadania, ruszam kawałek drogą a potem wkraczam na leśną ścieżkę wskazującą drogę do wodospadów, po prawej mam rwącą rzekę. Przechodzę mostkiem przez nią i dochodzę do punktu kontrolnego gdzie już w kolejce czeka pełno turystów. No nie! Znów trzeba płacić za wstęp. Na szczęście tylko 2€ za wejście, dostaję mapkę z opisem i drogami. Wodospad ten jak się okazuje ma 380m wysokości, składa się z 3 progów. Idę w kierunku tego dolnego. Słychać już z oddali ogromny szum, ukazuje mi się poteżna bestia, wodospad jest tak duży tutaj że w ogległości dobrych 150m unoszą się wszędzie krople wody. Pod nim spacerują w strojach przeciwdeszczowych. Gdy podchodzę bliżej i próbuje zrobić zdjęcie jest to prawie nie możliwe bo ciągle muszę wycierać filtr uv, który co chwilę jest w kroplach wody. Jakoś gdy zmienia się wiatr proszę turystów jak się okazuje z Polski o foty. Potem bajerzymy trochę i ruszam przepełnioną turystami ścieżką w górę wodospadu, tutaj przepiękne kolorowe tęcze i piękna zielona doliną sprawiają, że jest to jeden z najpiękniejszych widoków ever <3.
Wyżej spotykam po
raz kolejny Seniorów z USA który mi wczoraj robili fotki nad jeziorkiem pod
Grossglocknerem;) oczywiście oni jak i ja jesteśmy zaskoczeni. Kondycję już
załapałem, bo pnę się w górę z moim 24kg plecakiem, pomykając w sandałach i
mijając kolejnych idących turystów. Jestem następnie przy całkiem dużej
dwukierunkowej środkowej części wodospadu. Niestety tutaj brak tęcz. Wyżej
dochodzę do punktu widokowego na cholernie wysoką górną część wodospadu. Stąd
napawam się widokami i to mi starcza, jakoś nie chcę iść mi się na samą górę.
Więc wracam spowrotem, na dół po zobaczeniu wodospadu w całej okazałości.
Wracam do punktu
kontrolnego mijając młodę małżeństwo ortodoksyjnych żydów. Facet z pejsami
prawie do kolan;) Pierwszy raz takowych widzę to cykam i fotę. Jestem na
parkingu przy wodospadach i tutaj próbuje złapać stopa w górę, jest tu zakręt a
więc nikt się nie zatrzymuje poza tym prawie nic nie jedzie. To ja idę sobię
drogą w górę dochodząc do jakiegoś placu, a dalej jest bramka kontrolna z
opłatami. Tutaj są ławeczki i stoliki i można zjeść, posilam się kanapkami i
snikersem. Kolejny dzień upału sprawia, że stoję w cieniu małej sosny, gdy
jedzie auto to wystawiam kciuka w górę i staję koło mojego plecaka, który stoi
na ulicy. Jedzie jakiś chłopak na rowerze, cały obładowany sakwami, widząc mnie
z plecakiem zatrzymuje się i bajerzymy. Dowiaduje się, że przejeżdza całe Alpy,
robi jakieś kółko i zmierza teraz do Szwajcarii. Podziwiam go bo obładowanym
jechać przez stome Alpejskie spirale i górskie drogi nie jest łatwo. A co
najbardziej mnie zaskakuje nie ma jakiegoś dobrego roweru! "good
luck" które odwzajemniam i znika za bramką. Ja czekam jeszcze z dobre
40min, zatrzymuje się w końcu mój wybawca i wiezie mnie z tej przełęczy na dół
do miasteczka Gerlos, gdzie wysiadam na stacji benzynowej, z toalety zabieram
sporo papieru toaletowego i pakuję do bagażnika. Nie ma tu zbyt wielu osób.
Teraz zmierzam do kolejnego punktu wyprawy jeziora - Achensee sprawdzając mapę
na noki. Idę ze stacji na rondo i zatrzymuję się zaraz gdy stoję z wystawioną
tabliczką "Jenbach" biały bus. W środku jakiś muzłumanin, ze
staruszkiem na przodzie i m o ciemnej karnacji. Wsiadam na tył z plecakiem
gdzie siedzi jego mały synek i bacznie się mi przyglada. Facet wypytuje mnie
skąd jestem. On pochodzi z Pakistanu... Tak sobie myślę czy nie trafiłem na
jakiegoś terorrystę z kałachem jednego tych z Al-kaidy wykonującego tu w
Europie jakąś misję dla nich, co czytam z wyglądu kierowcy. Jedziemy spory
kawałek, bo zawozi mnie do samego Jenbachu, mówi że tu mieszka ale zrobi
specjalnie dla mnie wyjątek i zawiezie mnie nad jezioro. Podwozi mnie nad sam
jego brzeg! Wysiadamy razem oni idą na spacerek, dziękuję mu serdecznie. Jak
się okazało kultura i uprzejmość tego człowieka nie zna granic. Przede mną
piękne, ogrome jezioro otoczone przez strome, zalesione zbocza gór. Na jeziorze
drewniana chatka, do ten widok wygląda dokładnie jak jakiś fjord w Norwegii!
Zachodzi już
słońce, spaceruję brzegiem jeziora i rozglądam się za miejscem na namiot. Za
kemping oczywiście nie mam zamiaru płacić tak więc, wypatruje jakiś teren
zielony pod lasem, idę przez drogę i potem polem wędruję w stronę lasu. Zaczyna
się strome zbocze, tam w środku pomiędzy sosnowymi drzewami, jest jakiś mały
park linowy, po lewej stronie rzeka z wodospadem, schodzę i nabieram wody do
butelki. Na drzewie jest jakaś platforma drewniana, zastanawiam się czy tutaj
nie rozłożyć mojej maty i śpiwora. Ale gdy patrzę na moją prawą łydkę zauważam
wspinającego się po niej kleszcza, zrucam z siebie te plugawe stworzenie i
wstaję. Tak to pomysł spania w śpiworze uległ całkowitej zmianie. Wyżej kawałek
dalej rozwiązanie samo przychodzi albo ja do niego jak kto woli. Jest tutaj
szeroka droga z drobnymi kamyczkami, która się kończy w tym miejscu. Jakby
wyrosła z podziemi i pojawiła się specjalnie dla mnie. No to z okazji płaskiego
terenu, rozbijam namiot. Teraz tylko kwestia jak się umyć, bo zasadą moją
świętą jest nie włażenie spoconym i brudnym do mojego pachnącego śpiworka. Do
mojego prysznica nie chce mi się nalewać wody więc starcza mi moje mydło i woda
znajdująca się w 1,5 l butelce. Od jeziora Zell am See do tego do którego
przyjechałem. Dziś przebyłem kolejne 125km co w sumie daje 965km. Gdy się kładę
w namiocie o ciepłym pomarańczowym wnętrzu które sprawia, że czuje się
przytulnie i bezpiecznie. Wiadomo nie można ufać, że to Cię ochroni, pomimo
ciemno-zielonego maskującego koloru tropiku (zewnętrznej przeciwdeszczowej
warstwy namiotu). Tak więc co nockę kładę po prawej stronie tuż nad głową moją
oślepiającą 75 lumenową latarkę, jakby ktoś przyszedł w nocy to po oczach i
oślepię totalnie, do tego mój scyzoryk w miarę masywny oraz gaz pieprzowy który
zamierzam użyć w razie konieczności. Kolejność użycia to latarka, gaz a w
ostateczności nóż. Nie to żebym każdej nocki zasypiał się bojąc, bo nie
odczuwam żadnego strachu w tym względzie, a może inaczej nie dopuszczam do
siebie takich myśli i nie wierzę w to. Dlatego to na wszelki wypadek, a po
takich przygodach, pięknych miejscach i spotkaniu tylu miłych osób zasypiam jak
najbardziej szczęśliwy i bez żadnych strachów;). Rankiem na palniku pogrzewam
wodę i jem besmakową prawie owsiankę. Pakuję namiot i ruszam na wąską ścieżkę
która jest wyżej. Tutaj po chwili przechodzę mostkiem i zaraz zanim jest piękny
mały wodospad, kocham wodospady <3. Jak się zaraz okazuje czeka na mnie niespodzianka, znak wskazuje drogę do kolejnego wodospadu - dalfazer wasserfall 1,5 km, no to idę do góry tą ścieżką w lesie na zboczu góry. To co mi się ukazuje zapiera dech w piersiach. Wysoki na 60m ogromny wodospad spadający z pionowej ściany, jest tu drewniana platforma a na niej drewniane ławko-leżaki skierowane w jego kierunku, kładę się więc na plecach na nim. Do tego cisza i spokój, jestem sam tylko z ogromnie głośnym szumem wodospadu. Po chwili patrzę a po tej pionowej ścianie przy samym wodospadzie ktoś się wspina do tego sam i bez żadnych lin i zabezpieczeń o gołych rękach. Jakiś wariat! Tylko robić fotki jak leci w dół. Obserwuję teraz tego wspinającego się śmiałka. Następnie wykorzystując okazję że jestem sam, biorę ręcznik idę w dół w kierunku wodospadu, zrzucam z siebie wszystko co na sobie mam i krople unoszące się w powietrzu z tego poteżnego wodospadu obmywają mnie jak szczotki na myjni samochodowej. To się nazywa kąpiel w powietrzu ! Uradowany i odświeżony wycieram się ręcznikiem, ubieram i rozwieszam ręcznik z tyłu plecaka do wyschnięcia. Stąd też widok na lazurowe jezioro Achensee z pływającymi po nim jachtami i łodziami.
Tam też się
kieruję teraz, zaczynam wędrówkę ścieżką w dół, dochodzę spowrotem do
miasteczka i tam przechodzę koło kempingu. Jestem po chwili przy brzegu jeziora
siedząc w cieniu drzew. Rozkładam się na trawie i oglądam pływające łodzie po
jeziorze wyglądającego jak fjord, bo jest cholernie długie i zakręcające za
górą, także jego końca nie widać. Kolejny dzień upału i bezchmurnego nieba.
Przebieram się w kąpielówki i wchodzę do wody, jest trochę chłodnawa ale nie za
zimna. Po raz pierwszy zaznaję kąpieli w Alpejskim jeziorze. Płynę kawałek a
potem wracam i wygrzewam i opalam się na słońcu zarzucając na twarz mój
kapelusz. Jest tak gorąco że pływam jeszcze pare razy. A potem piorę moje
skarpety, koszulkę i spodenki. Mydło mam biodegradowalne a więc bezpieczne dla
środowiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz