9 maja 2014 Niedziela
Co do planów w Ameryce
południowej to wiem tylko tyle, że chcę wyjechać jak najszybciej z
niebezpiecznego miasta Sao Paulo w Brazylii i dojechać do Argentyny do
najpiękniejszych na świeche Wodospadów Iguazu. Dalej non - plans. Coż nastał
ten dzień. 9 maja w piątek, po zabraniu leków, spakowaniu wszystkich rzeczy
wraz z Kindlem , dyskiem twardym itp. Rano żegnam się z siortrą i mamą, co
przychodzi mi ciężko. Z moim tatą jedziemy na lotnisko do Wrocławia. Tam
również cieżko mi się z nim żegnać, ale pocieszam go że widzimy się w krótce na
skypie;). Oglądam odjeżdzający samochód , machając na pożegnanie. No to jestem
na lotnisku wylot mam o 9.40. Czekam słuchając muzyki w telefonie, pora znów
pożegnać się z Krajem. Przede mną schodki na pokład ryanairowego samolotu, po
raz kolejny mam miejsce przy oknie. Odlatuję, podziwiam z góry piękny zielony
krajobraz Ziemi Polskiej. Następnie cudowny widok bo samolot leci wzdłuż
najwyższych Gór w Europie, przez które autostopowałem i trekkingowałem na samym
początku mojej podróży, przemierzając cale pasmo od początku do Końca. Teraz to
samo robie lecz samolotem, widać pięknie w Oddali Matterhorn oraz Mont Blanc.
Po jakimś czasie
kontynuacja mojej autostopowej drogi. Lecimy wzdłuż wybrzeża Francji.
Marseille, Montepelier, Sete, Perpignan. A dalej moje ukochane Góry Pireneje z
najwyższym szczytem Pico de Aneto 3404m, który zdobyłem. Gdzieś tam leży dolina
Ordessy z krainą wodospadów którą przemierzyłem. Potem już widać z góry
śródziemnomorskie wybrzeże z Malagą w dole. Wysiadam z samolotu w tropkalnej południowej
części Hiszpanii, ukazuje mi się mój dobrze znany klimat z palmami. Jest tutaj
strasznie ciepło, słońcę grzeje w moją ogoloną na krótko głowę. Dziś spotykam
sie z Michałem i Marie i razem ruszamy na Amerykę jutro z rana. Idę pod
lotnisko i na kamiennej ławce mając darmowe wifi wykonuję skypowe połączenia do
Polski. Następnie ebookuje wdychając zapach tropikalnych rożowych kwiatów które
rosną obok.
Michał dzwoni do
mnie i spotykamy się ponownie po krótkiej przerwie. Witam się z Marie, oni mają
plan zwiedzić trochę Malagę, jest koło 15.00 poza tym busy drogie. Chcą może
spędzić we dwójkę romantycznie czas , nie chcę im przeszkadzać, poza tym nawet
jakoś nie mam tam ochoty na targanie się z moim plecakiem na parę godzin.
Załatwiamy sobię najpierw bilety na jutro okazuję paszport, wybieram sobie
miejsce przy oknie na oba loty. Mając bilety wracam na ławkę i czytam ebooka.
Oni uderzają na Malagę. Oglądam piękny zachód słońca i spotykamy się wieczorem na terminalu. Idziemy ogarniać
miejsce na nocleg, znajdujemy je przy oknach na szerokim parapecie, nie ma tu
nikogo tylko nasza trójka. Oni z Sao Paulo mają lot potem do Chile. Ja wyruszam
na Podbój Argentyny. Posilamy się kanapkami, rozkładamy maty na parapecię, po
konwersacji do spania.
Lot Malaga-Madryt i Madryt-Sao Paulo (Brazylia)
10 maj 2014 Poniedziałek
Rankiem idziemy
na odprawę, wsiadamy do samolotu który mamy o 8.55. Gdy samolot jest pełny
lecimy z Malagi do Madrvtu. Tam szybko i prawie biegiem ruszamy na mini pociag
który ma nas zawieźć na inny terminal. Michał mówi, że mamy na to zaledwie
30min bo o 11.00 wpuszczają na pokład. Jak dla mnie to mamy więcej bo wylot do
Sao Paulo jest o 11.40. Idziemy w dół na pociag-Metro. Dojeżdzamy nim
ekspresowo na drugi terminal. Tam śpiesznie udajemy się do bramek kontrolnych,
bo nasze plecaki zostały automatycznie przetransferowane do następnego
samolotu. Biegniemy nad odprawę, tunnelem przechodzimy do naszego dużego
boingowego samolotu z Iberii. Trzy rzędy siedzeń, na środku tv. Gdy siadam
przysiada się jakiś facet i pyta czy nie zamieniłbym się na miejsca bo dostał
osobne ze swoją żoną. Mowi, że miejsce też przy oknie. Chill maan, zamieniam
się idę na prawą stronę samolotu, tutaj wita mnie śliczna dziewczyna. Jak się
okazuje jest z Francji i mieszka w Sao Paulo do którego zaraz mamy lecieć.
Samolot nabiera pędu, unosimy się, zawracamy nad Madrytem i lecimy. Z łezką w
oku żegnam mój kontynent Europę! Polska za mną już tysiące kilometrów, kolej na
zostawienie Europy oddalając się o następne tysiące. Mapa na ekranie pokazuję
mapkę toru lotu która pokazuję, że będziemy przelatywać nad Kanarami. Czas lotu
to 11h. Rozmawiam z moją nowo poznaną koleżanką, pracuje w restauracji w SP.
Następnie jemy obiad, jest gulasz z makaronem do tego mała plastykowa butelka z
całkiem niezłym czerwonym winem. Do tego pieczywo i ciastko oraz napój. Z okna
widać ostatni widok na Europę w dole. Potem już tylko błękit oceanu który w
końcu przemierzam nie jak to było w planie jachtospotem, a samolotem za grosze.
Pewnie jak zawsze tak mialo być. Na Karaibach na tej całej Gwandelupie mógłbym
być w dupie i utknąć tam bo pomiędzy wyspami ciężej z jachtostopem. Leci
jakiś film chyba Monuments Man. Ją idę
spać, następnie kolejny posiłek i kolejna butelka wina. No to pijemy "na
zdrowie" z moją koleżanką.
Wyglądam przez
okno bo mapa pokazuje, przelatujemy nad moimi ukochanymi wyspami - Kanarami. Widać
w dole potężny wulkan Teide na który wszedłem, miasto Los Cristianos w którym
mieszkałem 1,5 miesiąca ze Szwajcarską rodzinką. Widać również inne wyspy La
Palme, El Hierro oraz La Gomerę. Witam się i żegnam po raz kolejny z Kanarami.
Następnie ebook wypełnia czas, przelotu. Przy następnym wyglądaniu przez
okienko w dole widać już Brazylijską ziemię z jakimiś rzekami w dole. Kolejny
posiłek, tym razem zamiast wina zamawiam kawę. Zbliżamy się o Sao Paulo. Widać
już ogromne , największe w całej Ameryce płd. miasto! Zarazem chyba
najniebezpieczniejsze pełne faweli itp. Jest pochmurno akurat. Normalnie po 11
godzinach lotu powinna być 23.00 zgodnie z Polskim czasem ale, że mamy 5 godzin
różnicy to jest 18.00. A więc przeżywam tzw. Jetlaga. Ajajajaj załapałem laga z
pingiem 1000;) Dni tutaj w Ameryce płd z okolicy równika są bardzo krótkie. Już
robi się ciemno pomału. Koła samolotu dotykają ziemi, ostre hamowanie. Jestem w
Amerycę Południowej!! O mało nie wydzieram się ze szczęścia ;). Wysiadamy z
samolotu , moje stopy stają na Południowo Amerykańskiej ziemi. Idziemy na
terminal, tutaj już nie tak kolorowo jak w naszej gwieździstej Unii. Czeka nas
kontrola paszportowa, udaję się na nią z moją koleżanką z Francji. Tutaj
ogromna kolejka, do okienek, po jakimś czasie docieram tam i dostaję wejściową
pieczątkę z pobytem na 90dni. Następnie odbieram mój plecak na który wcześniej
założyłem duży czarny worek na śmieci. Żegnam się tutaj z Michałem i Marie,
którzy biegną na swój samolot do Chile.
Zgadamy się jakoś
jak wjadą do Argentyny potem. Zostaję sam na oromnym lotnisku, oraz w
największym mieście w Ameryce. Dobra zakładam plecak i idę do bankomatu
wybierając 200 tutejszych reali. Na autobus z Plumy, muszę miec 125. Cenę i
firmę sprawdziłem już w Polsce na necie. Na całym lotnisku jest wifi, podpinam
się moim bezprzewodowym kablem i wykonuję skypowe rozmowy do rodziny i Remika.
Jutro z rana będę ogarniał autobus, spędzam trochę czasu na internecie, potem
śpię na mojej macie na lotnisku w jakimś kącie przy drzwiach.
Autobusem w stronę Argentyny
11 maj 2014 Wtorek
Rankiem o 6
pobudka , ogarniam się i na lotnisku piszę do 9 pamiętnik. Potem idę na dół za
lotnisko i kupuję busa z lotniska na oddalony o wiele kilometrów dworzec
autobusowy terminal Rodoviaria. Ładuję plecak do autobusu, następnie oglądam
kawałek miasta. Poteżne budynki, mosty i widzę też już pierwsze ceglane fawele.
Dojeżdżam na terminal, tutaj odrazu płacę za mój autobuz do miasteczka Foz do
Iguacu. Mam odjazd o 16.00. Kupę czasu mam więc, wychodzę za terminal w celu
zrobienia zakupów w Carrefour. Na ulicy jest pełno biednych żebrających ludzi,
ta dzielnica jest bardzo biedna i obskórna, ciemnoskórzy Brazylijczycy patrzą
na mnie bardzo dziwnie. Pytam gdzie jest ten market chyba z 20min pieszej
wędrówki. Czując się nieswojo i przez wszystkich obserwowany moja intuicja mówi
mi że mam zawrócić. Wracam pod terminal i tutaj w lokalnym sklepie kupuje
tuńczyki, bułki, pomidory i ciastka. Sklep jest cały wystrojony w mundialowe
ozdoby i flagi. Mundial w Brazyli już tuż tuż.
Posilam się
kanapkami z mortadelą którą rownież kupiłem. Następnie czekam na mój autobus,
daję bilet do kontroli, wkladam plecak do bagażnika zabierając do torby
najcenniejsze rzeczy i jedzenie. W środku autobusu jest toaleta, koło niej
zafoliowane kubęczki z wodą w małej lodówce z lodem. Piję dwa kubki wody i czekam
na odjazd. Jedziemy przez miasta, poteżne wysokie budynki. Następnie po prawej
całe skupisko ceglanych fawel. Robię zdjęcia, po długim przejeździe przez
miasto w końcu z niego wyjeżdzamy. Następnie ukazują mi się jakieś tropikalne
małe laski przy drodze. Krajobraz jest totalnie zielony z bordowawą ziemią i
ścieżkami na polach, przy drodze widać też jakieś kopce duże jakby termitów.
Pasące się konie, teraz trochę żałuje, że nie autostopuje. W sumie nie znam
Brazylijskiego , nie wiem też jak tu ludzie do tego podchodzą. Zatrzymujemy się
przed zachodem słońca na jakimś parkingu z restauracją. Ludzie wychodzą jeść.
Przejeżdzamy potem już po zmroku przez kolejne miasta takie jak Campo Murao i
Cascavel w którym kolejny krótki postój.
Przed 5 rano jesteśmy w Foz do Iguacu. Tam wysiadam, plecak jest w środku nic się nie wydarzyło jest ok. Na terminalu siedzę i ogarniam mapę z mojego gpsa offline na telefonie. Spotykam tutaj podróżników z Francji, też się udają do wodospadów Iguazu. Idziemy razem na miejski autobus, płacąc 1,5 reala za przejazd do centrum miasta. W autobusie metalowa obrotowa bramka a po lewej żywa kasa, czyli babka koło bramki sprzedająca bilety. Jedziemy w strasznym ścisku. Przejżadzamy do kolejnego przystanku.Ukazuje mi się biedne miasteczko z obskórnymi budynkami, biedni Brazylijczycy o ciemnej skórze patrzą na nas kroczących po ulicy. Tam w centrum pytamy o autobus który jedzie do granicy z Argentyną. Kupujemy za 2reale tym razem u kierowcy i wsiadamy i jedziemy znów przez miasto. Ten autobus jest prawie pusty, wrażenie robi metalowa podłoga.
Przed 5 rano jesteśmy w Foz do Iguacu. Tam wysiadam, plecak jest w środku nic się nie wydarzyło jest ok. Na terminalu siedzę i ogarniam mapę z mojego gpsa offline na telefonie. Spotykam tutaj podróżników z Francji, też się udają do wodospadów Iguazu. Idziemy razem na miejski autobus, płacąc 1,5 reala za przejazd do centrum miasta. W autobusie metalowa obrotowa bramka a po lewej żywa kasa, czyli babka koło bramki sprzedająca bilety. Jedziemy w strasznym ścisku. Przejżadzamy do kolejnego przystanku.Ukazuje mi się biedne miasteczko z obskórnymi budynkami, biedni Brazylijczycy o ciemnej skórze patrzą na nas kroczących po ulicy. Tam w centrum pytamy o autobus który jedzie do granicy z Argentyną. Kupujemy za 2reale tym razem u kierowcy i wsiadamy i jedziemy znów przez miasto. Ten autobus jest prawie pusty, wrażenie robi metalowa podłoga.
Dojeżdzamy do
granicy, tutaj kontrola paszportów. Nartępnie oddaję karteczkę którą dostałem
na lotnisku w SP. Teraz kolejnym busem jedziemy do kontroli po Argentyńskiej
stronie. Tam dostaję pieczątkę z kolejnych 90 dniowym pobytem dla turystów.
Następnie przekraczamy rzekę Paranę dojeżdzając do miasta po jej drugiej
stronie. No to jestem w Argentynie. Tutaj na dworcu autobusowym, się
rozdzielamy. Muszę się stąd wydostać do wodospadów, ocziwiście autostopem. Pierwsze
co robie to idę i w Caja del Cambio wymieniam 100€ po oficjalnym kursie
otrzymując 1000 Argentyńskich peso. Można nielegalnie wymienić na ulicy dolary
lub euro po wiekszym kursie. Podobno za dolara można otrzymać 13 peso.
Normalnie 7peso jest. Gospodarka Argentyny jest totalnie załamana, brakuje
dolarów. Ludzie na ulicach gdy Cię widzą pytają ile chcesz u nich zamienić. Ta
cała sytuacja z czarną zamianą nazywa się Blue Dolarami tu w Argentynie. Ja
spotkałem na ulicy tylko jednego jakiegoś podejrzanego typa a więc zamieniłem
oficjalnie.
Teraz zakupy w
markecie, banany, owsianka, ciastka. Mięso i bułki oraz czerwona papryka. Z tym
żywnościowym ekwipunkiem , udaje się przez miasteczko, palmy, zielone drzewa,
stare amerykańskie pickupy i inne wozy. Naprawdę panuje tutaj nieporównywalna
bieda, warunki i miasta totalnie biedne i zniszczone budynki. Po prostu widać
wszechobecną tu biede.
Gdy wchodzę do
środka słyszę potem istny koncert dźwięków. Do tego słysze jakieś szeleszczące
krzaki i kroczące tam zwierzęta być może pumy, cholera wie. Potem uszy przyzwyczajają
się do dźwięków tu panujących i zasypiam.
Udaję się na piechotę na wylot z miasteczka. Nikt się nie chce zatrzymać, może za krótko czekam. Idę więc i obracam się z wystawionym kciukiem gdy słyszę nadjeżdzające auta. Nic! Dopiero potem zatrzymuje się facet który jedzie prosto do Parku Narodowego z wodospadami Iguazu. Pierwsza osoba w Ameryce złapana, do tego rozmawiamy po angielsku. Zawozi mnie pod samą bramę parku. Wstęp kosztuje 140 peso. Cały ten teren to Park Narodowy z gęstym dżunglijskim lasem z pumami, papugami, małpami i tysiącami innych tropikalnych gatunków zwierząt. Jest już po 17.00 a więc o wiele za późno na zwiedzanie parku, ogarne gń jutro. Wracam na asfaltową drogę tam wyżej znajduję jakąś błotną drogę w głąb lasu ze szlabanem i zakazem wstępu. Ze względu na to, że mnie zakazy nie dotyczą przekraczam szlaban i idę drogą szukając miejsca na namiot, co jest ciężkie bo nawet na poboczu las jest gęsty. Znajduję małe płaskie miejsce, ugniatam trochę teren i rozbijam namiot przy samej drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz