sobota, 8 listopada 2014

Miasto Vasco Da Gamy i Spotkanie podróżniczki

15 sierpień 2013 Czwartek

Po zwiedzeniu pomnika Chrystusa Króla i nieprzyjemnej nocy czas ruszać dalej na południe. Jestem w mieście Almada. Wyznaczam sobię drogę na mapię kierującą do wlotu na autostradę i obranie Kierunku do większego miasta Setubal. Idę przez miasto do jest tutaj sklep Pingo Doce. Kupuję tam sok w kartonie i zmierzam do miasta do centrum. Jest tutaj ulica prowadząca do autostrady. Stoję z kciukiem w górze i tabliczką Setubal. Nikt się nie chce zatrzymać. Przechodzę więc mostem nad drogą i jestem w zielonym parku - viveiro do Parque da Paz. Który biegnie przy samej autostradzie. Potem nawet na nią wchodzę i próbuje złapać stopa przed zjazdem do galerii handlowej. Wracam spowrotem na dół pod most i idę przez kolejną część parku dochodząc do jakiegoś miasta albo części tego w którym byłem. Idę główną narodową drogą, jedzie pełno aut ale nikt się nie chce zatrzymać gdy pokazuje karton z napisem kolejnej miejscowości - Amora. Dopiero jakiś facet się zatrzymuje jak już jestem po dłuższej wędrówce. Zawozi mnie do tej miejscowości na jej sam wylot. Tutaj zmieniam tabliczkę na - Setubal i czekam przy drodze przy jakiejś fabryce. Zatrzymuje się wytatuowany chłopak z dziewczyną, pytają mnie o podróż. Rozmawiamy również o Amerykańskich serialach które znają oni bardzo dobrze Typu The Walking Dead, Breaking Bad, Dexter, Californication. Wysadzają mnie w jakiejś wiosce przy głównej drodze z drzewami i zakrętem! Tam za chwilę zatrzymuje się ziomeczek i mówi że jedzie do Setubal - zajebiście! Wsiadam do auta po uprzednim upchaniu mojego ogromnego plecaka na tył. Chłopak ma na imię Luis i studiuje weterynarię. Dojeżdzamy do tej miescowości Setubal. Jak się dowiaduje jedzie dalej na południe jeszcze niedaleko portowej miejscowości Sines. Ok ciśniemy w tamtym kierunku. Dojeżdzamy do miasteczka w którym mieszka a mianowicie Santiago do Cacem. Zaprasza mnie na piwo do restauracji w miasteczku. Pytam czy wie może czy z Sines odpływają jakieś statki na Azory? On że jest tam duży port handlowy i musiałbym sprawdzić. Poza tym dziś w Sines jest jakaś fiesta wieczorem. Wymieniamy się numerami telefonów i da mi znać jak tam się zjawią. Dziękuję ziomeczkowi Luisowi za piwko. On wraca do domu bo musi pomóc rodzicom. Ja udaję się na wylot tego małego miasteczka i udaje mi się po jakiś 40min złapać stopa ze stacji benzynowej. Zatrzymuje się bus z dwoma facetami i jedną kobietą w środku. Wyglądają trochę podejrzanie jak dla mnie, ale co tam wsiadam. Jak się po chwili okazuje są z Rumunii. To już wiem dlaczego tak podejrzanie wyglądają. Droga przebiega bez kłopotów. Wjeżdzamy w strefę szarych chmur, a przed chwilą było tak pięknie i słonecznie. Dojeżdzamy do Sines i podjeżdzamy pod jakiś hotel, zabieramy siostrę tej kobiety która tam pracuje. Dojeżdzamy nad malutki jachtowy port, pełno tu lokalików i pubów. Miasto jest okropnie brzydkie i do tego ta pogoda. Dziękuje rodzince z Rumunii za autostop i idę nad brzeg oceanu. Jest paskudnie tutaj do tego pałęta się pełno wygłodniałych kotów na falochronie. Jem tylko kanapki i ciastka i udaję się do lokalnej restauracji. Pytam kelnerki czy mógłbym podładować baterie? Ona wskazuje mi stolik i kontakt. Pytam jeszcze o hasło do wifi jak zawsze po zapytaniu o podładowanie baterii  i jak zawsze bez problemu je otrzymuje;). Luiz przyjeżdza z kolegą ok 21.00 i pakujemy się do samochodu. Podjeżdzamy do portu na parking gdzie już stoi już pełno samochodów. Zostawiam plecak w bagażniku. Idziemy razem w strone straganów, sprzedaje się tutaj ręcznie wyszywane dywany, jedzenie. Próbujemy najpierw ślimaki! Wyglądają jak te które w Polsce łażą po ścianach i są malutkie. Biorę wykałaczkę i zjadam ślmaka po raz pierwszy w moim życiu. Byłem na początku przed spróbowaniem obrzydzony ale przełamałem się i jednak było warto bo ślimaczej przepyszny i smakuje jak grzybki marynowane. Następnie próbujemy fasolki - tremocho,które smakują jak żółty ser. Coś pysznego. Poza tym podaje się je gdy zamawiamy piwko w pubie. Tłumy ludzi tutaj są, Luiz wspomina że tutaj w tym mieście urodził się Portugalski znany odkrywca Vasco da Gama. Probujemy jakiś serów i potem przechodzimy dalej pod scenę gdzie gra muzyka i jakieś lokalne zespoły. Kupujemy piwko Sagres moje ulubione Portugalskie. Potem siadamy pod parasolami i zamawiamy cały woreczek fasolek tremocho do tego piwka. Po imprezce chłopaki pytają się czy zostaje tu dłużej w mieście. Sam nie wiem chyba ruszam dalej na południe jutro z rańca. Mówią mi że koniecznie muszę podróżować wybrzeżem bo od Sines zaczynają się przepiękne plaże. Podwożą mnie za miasto w stronę jakiś fabryk. Wysadzają w nocy tam bo jak dla mnie to miejsce jest idealne na nocleg. Po lewej stronie jest jakieś zbocze mam zamiar tam wejść. Żegnam się z moimi nowymi przyjaciółmi. Odjeżdzają do swojej miejscowości a ja wspinam się na to zbocze. Są tutaj jakieś krzaki i piasek. Rozkładam tylko matę i śpiwór i układam się do snu. Zasypiam jak dziecko na łonie natury. Nocka  była jak zawsze cieplutka i ani razu się nie obudziłem.




Rankiem wstaję i podziwiam stąd widok na ogromny port handlowy. Pakuję się po zjedzeniu śniadania. Idę nasypem wzdłuż drogi i spotykam potem schodzę na dół i spotykam na ulicy dziewczynę, wędrującą z plecakiem i kijkiem ma na imię Ana i robi Portugalską drogę świętego Jakuba, na dodatek sama! Idziemy razem opowiadam jej o mojej nietypowej drodze do Santiago de Compostela.

Idziemy razem do jakiegoś skrzyżowania, potem odbijamy w zwykłą drogę z tej narodowej. I jesteśmy po chwili już na plaży z mnóstwem turystów, są tutaj jakieś restauracyjki. Całe wybrzeże od Sines aż po Sagres czyli już południowe wybrzeże Portugalii. Planujemy iść teraz przy samym brzegu oceanu, idziemy więc po jakiś wydmach z roślinkami. Przepiękny widok z błękitem oceanu, potem wędrówka staje się trudna bo piasek utrudnia wędrówkę z cieżkimi plecakami bynajmniej moim. Ana zmierza do tej samej miescowości co ja Porto Covo. Wpadam na pomysł złapania stopa. Przy jakiejś kolejnej restauracji pare kilometrów dalej skręcamy i łapiemy już po chwili stopa. Podjeżdzamy z facetem daleko przed miastem i tu wysiadamy. To co tutaj się ukazuje to cudowny widok plaż, z pięknymi i kształtnymi skałami. Naprawdę coś niesamowitego, idziemy ścieżką wzdłuż. Ana podróżuje korzystając z couchsurfingu. W tym miasteczku ma się udać do jakiejś rodzinki na kemping. Przechodzimy piękne plaże i jesteśmy w miasteczku. Ja w pewnym momencie gdy idę odczuwam silny ból w prawej stopie i nie mogę dosłownie iść tak boli mnie. Muszę usiąść, zauważam że prawa stopa jest opuchnięta. Chyba uszkodziłem sobie ścięgno po grzbietowej stronie stopy. Zakładam plecak i jakoś kuśtykając dochodzę pod bramę kempingu. Ana idzie szukać tej kobiety.

Ja czekam i masuję stopę no to się załatwiłem. Tak sobie myśle że to przez to że nosiłem ten cholernie ciężki plecak i łaziłem cały czas w sandałach z cienką podeszwą. Ana mówi że weźmie mój plecak i mi poniesie.Przy jej wzroście z moim plecakiem wygląda istnie komicznie. Pełno tutaj przyczep kempingowych i namiotów. Keming jest ładny i zielony z mnóstwem drzew. Witam się ze starszym małżeństwem. Ana mnie przedstawia. Starsza para jest spoko i Hipi! Opowiada babka po angielsku jak to jeździli z dziadkiem po Europie za młodu.

Dostajemy trochę ciastek i bułek z czekoladą. Ana robi pranid w kempingowych łazienkach, następnie zostawiamy plecaki i idziemy w stronę oceanu. Jest tutaj pełno skałek w wodzie, małe plażowe jaskinie. Piękna błękitna woda i te różnokształtne skały to coś niesamowitego. Porto Covo - takie małe miasteczko a jakie piękne wybrzeże posiada.  uderzamy do miasteczka robie małe zakupy i idziemy na plażę. Piękne skały, piaseczek. Pływam pod tymi skałami w małej zatoczce. Ana przytargała ze sobą przewodnik Portugalii. Pokauzje mi plaże przepiękne ze skałami niesamowitymi, a wszystko to od tego punktu gdzie się spotkalismy czyli Sines aż na dół na południe do Sagres. Ana chce tam dojść na piechotę. Oglądam te piękne zdjęcia plaż i spisuje ich nazwy oraz zaznaczam na mojej mapie w telefonie. Potem pora coś zjeść.







 Wracamy do miasteczka i tam idziemy do jakiegoś baru, sprzedają też pizze. Zamawiamy więc jedną na pół i do tego colę. Po posiłku zwiedzamy centrum miasteczka. Z moją stopą narazie w porządku, jakoś się rozchodziło i mogę narazie chodzić normalnie. Wracamy na kemping. Po wspólnie spędzony wieczorze. Pytają się czy zostaję tu na noc. Trzeba płacić za miejsce w euro i to chyba z ponad 5€. Daję sobie spokój. Mówię że idę za kemping gdzieś rozbić namiot. Umawiam się z Aną na jutro jak coś, dziękując starszemu małżeństwu za gościnę. Wychodzę za kemping i drogą dochodzę na jego tył za ogrodzenie, jest tam jakieś pole koło małego Kościółka z cmentarzykiem, jest to idealne miejsce na namiot;). Rankiem stopa cholernie boli. Gdy staję nie mogę prawie chodzić jakoś dochodzę do kempingu i przychodzę po Annę. Mówi że dziś musi poszukać komputera z internetem aby skontaktować się i znaleźć nocleg w następnym miejscu. Ok ja więc ruszam kuśtykając na plażę rozkładam się tam i opalam się i pływam cały czas na zmianę. Idę do miasteczka i pytam w restauracji od podładowanie baterii, podpinam się do kontaktu i zamawiam Piwko Super Bock. Jutro mam zamiar stąd wyruszać. Wieczorem rozbijam namiot w moim miejscu Koło Kościoła. Smaruję na noc stopę żelem przeciw zapalnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz