wtorek, 11 listopada 2014

Udało się!! Mam bilet do Ameryki południowej!


16 marzec 2014 Niedziela

Rano jakoś koło dziesiątej zjawia się Michał w swoim kapeluszu i z plecakiem. Witamy się i ogarniamy trasę na trekking. Dwóch kapeluszników rusza w drogę :) Postanawiamy dojechać do La Hoya a stamtąd trekking do sławnej plaży El Golfo. Dojeżdzamy do tego miasteczka autobusem. Następnie idziemy drogą i wkraczamy na ścieżkę z ostrymi wulkanicznymi kamieniami, Michał się wkurza bo ma złe buty i nie jest pewny co do tej drogi. Postanawia sprawdzić GPSa na swoim Iphonie. Nagle krzyczy "kurwa!! Znów lecę do Ameryki!" co się okazuje ma dostęp do internetu i pojawiła się specjalna oferta na jakiejś Niemieckiej stronie. Lot kosztuje jedyne 200€ z Madrytu do Sao Paulo w Brazyli. Nie ma co się zastanawiać, przerywamy trekking i wracamy szybko do miasta kupić bilet przez internet, bo do końca dnia wykupią na pewno wszystkie!Udaje nam się złapać fartem stopa zważając na fakt, że tą drogą prawie nic nie jedzie. W Playa Blanca szukamy jakiejś kafejki z komputerami. Znajdujemy po jakiejś godzinie, Michał i jego dziewczyna kupili już bilety. Ja nie mogę, okazuje się, że moją kartą nie mogę płacić przez internet. No to sobie kupiłem bilet do upragnionej Ameryki:/ Znajdujemy rozwiązanie, ze względu na to, że promocja jest z Iberia Airlines może jest możliwość zakupu biletu na lotnisku tu na wyspie w Arrecife. Udaje się nam złapać ostatni autobus do tego miasta, dojeżdzamy na lotnisko już po zmroku. Nie ma tu biura z Iberii, ale jak się okazuje jest jej dziecko firma Binter Canarias. W okienku okazuje się, że mogę kupić bilet. Płacę o 50€ więcej a więc 250€. Ale co to jest 1000zł normalnie bilety są po ok 800-1000 euro (ok 4tys. złotych) Łaaał !!nie mogę uwierzyć, mam mój upragniony bilet do Ameryki Południowej z Terminem wylotu 10maja 2014r. Malaga - Madryt z przesiadką Madryt - Sao Paulo. No to pięknie wszechświat mi przysłał upragnioną podróż z Idealnym terminem bo po Świętach Wielkanocy. Wszystko się samo układa idealnie:) Cieszymy się ogromnie z Michałem. Plan z jachtostopem nie wyszedł, ale za to lecę tam samolotem za grosze;). Mój pomysł z wyjazdem do Norwegii będzie musiał jeszcze trochę zaczekać. 






Z lotniska wychodzimy zajebiście szcześliwi i idziemy szukać miejsca na nasze namioty. Znajdujemy i to na terenie lotniska, pod takimi małymi palemkami, obalamy butelkę wina snując plany podróży po Ameryce Południowej, ja chcę zwiedzić koniecznie Argentynę i pojechać do Patagonii totalnej dziczy z górami i jeziorami, podobno najpiękniejsze miejsce na świecie z największym na świecie lądolodem (Perito Moreno) oraz na koniec świata czyli miejscowośc wysunietej najbardziej na południe Ushuaia. Z tysiącem myśli o podróżach po Ameryce udaję się w błogi, szcześliwy sen. Rano wstajemy i pakujemy namioty, zabieram Michała w to miejsce gdzie samoloty przelatują dosłownie nad głową. Tam siadamy na piasku i gotujemy na mojej kuchence ryż z kalmarami i warzywami. Jemy obserwując samoloty przelatujące nad naszymi głowami. To mój pierwszy w życiu posiłek w tym stylu. Następnie idziemy wzdłuż lotniska na Playa Honda i tam kąpiemy się w oceanie. Następnie wracamy na lotnisko bo Michał ma lot spowrotem na Gran Canarię. Tu na lotnisku pijemy ostatnie piwko, żegnamy się, ale do zobaczenia niedługo w Maladze, lecimy do Ameryki ziooom ;)!! 








Dalszy trekking po wyspie

Ja jadę teraz do miasta Arrecife z którego chcę dostać się na północ wyspy. Na przejściu dla pieszych spotykam  pewną dziewczynę. Ona potem mówi mi, że ma znajomą z Polski. Prowadzi mnie do niej, wchodzimy do małej galerii handlowej tam wchodzimy do sklepu ze słodyczami. Ukazuje mi się bardzo miła kobieta w średnim wieku, ma na Imię Iza i prowadzi ten sklep. Bardzo cieszy się z mojej wizyty, ja również. Opowiadam jej o mojej autostopowej podróży. Częstuje mnie słodyczami, opowiada, że mieszka tutaj parę dobrych lat. Ma syna w Polsce, a co najważniejsze ma tą samą filozofie życia co ja. Rozmawia nam się idealnie, jak się doskonale składa mieszka na północy wyspy tam gdzie chcę się dostać w miasteczku Maguez.

Oferuje mi tam podwózkę po pracy. Idziemy do jej auta, zawozimy do domu moją nową koleżankę. Żegnamy się , my natomiast jedziemy po zmroku, do jej miasteczka rozmawiając całą drogę. Gdy tam jesteśmy mówi, ze zaprosiłaby mnie do siebie ale ma gościa. Ja że nie ma problemu bo jutro rano ruszam na trekking. Mówi żebym dał jej znać kiedy wróce do miasteczka. Zawozi mnie taką drogą, mam super miejsce na kemping. Mówię, że potem ją odwiedzę na pewno. Rankiem ruszam po zielonym zboczu do góry, nagle dochodzę do ogromnej przepaści, jestem na klifie pode mną 300m w dół, na dole fale rozbijają się o skały i latają tam wszech-srające mewy. Widok jest powalający, no może niedosłownie bo jakoś nie mam ochoty na lot w dół ;). No cóż w tak pięknym miejscu należy przyrządzić posiłek, tak więc sprawiam sobie ciepły obiad na mojej kuchence spożywając go i czytając ebooka na tym majestatycznym klifie.








 Następnie przy jego krawędzi ruszam dalej na północ wyspy. Przechodzę jakąś wioskę, Tu na klifie wieje tak mocno, że porównałbym to z maksymalnym wiatrem jaki wieje w miejscowości w której mieszkam - Bielawie. Po wędrówce następuje ukoronowanie mojego wysiłku. Dochodzę do miejsca z widokiem na malutką wyspę La Graciosa i za nią kolejną mniejszą Alegranza. No to rozbijam namiot jakieś 3 metry od krawędzi 300m klifu;). Następnego dnia przy pochmurnej pogodzie ruszam teraz na wschód wyspy, dochodzę do wioski Ye. Stamtąd idę w dół, ścieżka prowadzi mnie koło wulkanu Corona. Następnie dochodzę do głównej drogi i łapię krótkiego stopa do miasteczka Orzola. Tutaj kupuję tylko ciastka , teraz planem jest dojście do jaskini - Cueva de los Verde. 







Cueva de Los Verdes i magiczna dzika jaskinia

19 marzec 2014 Środa

Idę więc drogą teraz zmierzając już na południe, po lewej stronie jest plaża z totalnie białym piaskiem. Coś pięknego bo w tle jest piękny błękity ocean i jakaś mała skalna wyspa w oddali. Zabieram trochę tego piasku na pamiątkę do woreczka. Następnie dalej dochodzę do jakiegoś małego gospodarstwa, pytam tutaj o wodę. Przelewają mi do mojej butelki 1,5l. Ładuję tutaj też baterię do telefonu i aparatu. Rozmawiam z tą rodzinką kalecząc moim Hiszpańskim. Zostaję zaproszony do stołu na zupę z ośmiornicy, która jest przepyszna (caldo de pulpo). Senior mówi, że oprócz jaskini cueva de los verde są tutaj jeszcze inne dzikie. Opisuje mi jak tam dojść, że ja jaskinią trzeba udać się w górę drogi i tam za zakrętem po prawej stronie będą te dzikie. Dziękuję serdecznie za obiad, wodę i podładowanie baterii.






Ruszam dalej drogą i po przejściu jakiś 2km jestem pod jaskinią cueva de los verde. Kupuję bilet za 9€ i wchodzę z przewodnikiem i grupą turystów. Jaskinia jest wyżłobiona w wulkanicznych skałach, przechodzimy komnaty z piękną grą świateł, następnie do sali koncertowej w środku jaskini, jest tam fortepian i liczne krzesła. Robię mnóstwo zdjęć. Następnie dochodzimy do tego co chciałem zobaczyć, jest tafla krystalicznie czystej wody odbijająca idealnie sklepienie jaskini z kolorowymi barwami. Facet każe odsunąć się od krawędzi bo można spaść w dół, następnie wrzuca kamień do wody i dopiero ludzie widzą że to woda a nie przepaść. Haha nabrali się na trik przewodnika. Ja już wiedziałem wcześniej, że to tafla wody. Pare minut wędrówki i wychodzimy z jaskini. Mam swoje upragnione zdjęcia pięknej, kolorowej jaskini. Byłoby bardziej magicznie i kolorowo gdyby bylo w niej mnóstwo krasnoludów z Gimmlim na czele zamiast tłumów turystów no ale co zrobić ;). Wychodzę i idę szukać tej dzikiej.






Idę do zakrętu o którym wspominał dziadek. Po prawej ukazuje mi się ogromny dół a w nim dwa wejscia do jaskiń, jedno po prawej a drugie po lewej. Łaaał dwie jaskinie , hmmm od której zacząć? Wybieram tą po prawej, schodzę na dół i przed wejściem o mało nie dostaję zawału serca gdy wylatuje z niej stado gołebi. Zakładam moją 75 lumenową czołówkę z Black Diamonda, zostawiam tu mój plecak i wchodzę. W środku panuje totalna ciemność, pod nogami pył i kurz. Idę po kamieniach, w dole jakieś głębokie dziury, jak tam wpadne to po mnie. "szukajcie a i tak nie znajdziecie" myślę sobie. Przechodzę w głąb mam nadzieję, żadnego trzęsienia ziemi nie będzie w czasie mojej eksploracji, wspinam się na wyższy poziom bo w dole dziura. Tam dalej kolejny spadek a w górze kolejne piętro ale nie mam jak tam przejść więc zawracam. Wychodzę z jaskini i dopiero odczuwam jak było tam duszno i gorąco wdychając świeże powietrze. No to czas na eksplorację drugiej, mam nadzieję, że będzie dłuższa niż ta. Zostawiam plecak przy wejściu odpalam lighta i ruszam, w tej nie ma niebezpiecznych dołów, są tylko kamienie, przechodzę zakrętami dobre 300m. Na kamieniach poukładane jakieś wygasłe świece. Przede mną skalny zawał, no to dalej nie przejdę. Coś tam na końcu jest, podchodzę bliżej , patrzę a na kamieniu jest wygasła pochodnia, obok niej gruba księga w twardej,brązowej oprawie w foliowym worku. Wyciągam ją , otwieram a w środku są wpisy różnych osób z rożnych krajów, które dotarły na koniec tej jaskini. Zajebistość istna , czuję się jak w jakiejś baśni, pochodnia, księga. Sam w to nie mogę uwierzyć. Ostatni wpis jest sprzed 4dni. Wpisuję się jako ostatni, pisząc sentencję po angielsku i podpisując się. Wychodzę z jaskini , jest już ciemno na zewnątrz. Tak więc rozkładam pod jaskinią moją matę i wchodzę do śpiwora obserwując spadające gwiazdy na bezchmurnym niebie. Potem zasypiam w dole otoczony przez 2 magiczne jaskinie, które przebiły cueva de los verde;)








Rankiem po zjedzeniu owsiankowego śniadania wyruszam w górę drogą, dochodzę do miejscowości Haria. Piękne zielone miasteczko z palmami. Czekam na otwarcie małej biblioteki, tutaj drukuje moje bilety lotnicze do Polski. Są 2 z ryanaira. Pierwszy lot mam 1 kwietnia z Arrecife do Brukseli a potem następnego dnia z Brukseli do Warszawy. Kupuję również za 20zł, bilet Polskiegobusa Warszawa - Wrocław na 2 kwietnia na godz. 23.00. Drukuję odrazu sobie też bilet na ten autobus. Mając bilety ruszam potem w górę miasta, pytam o wodę w pewnym domku, miła Pani dodatkowo daje mi owoce nispero, cały worek pomarańczy i dwa jabłka. O to dowód jak uprzejmi są Kanaryjczycy. Postanawiam tu poczytać ebooka i obozować. Rozbijam namiot u góry miasteczka. Zajadam się otrzymanymi owocami, potem objedzony kładę się do snu. 


Rankiem ruszam bez ścieżki i wspinam się na górę po stromym zboczu po kamieniach i trawach. Jestem na górze z krzyżem nad miastem Haria. Jest pochmurno i wiatr tutaj to istny halny, nie wiem jak ludzie mogą żyć na tej wyspie znosząc go codziennie. Ruśzam górą w stronę punktu widokowego. Siadam na krawędzi 300m klifu i w dolę obserwuję potężną plaże dla surfurów - Playa Famara, gdzie chcę dojść. W oddali widać pęłno małych stożków wulkanów. Podziwiam widoki z potężnego klifu, następnie zaczynam schodzić w dół małym wąwozem. Po jakimś czasie jestem już na plaży Famara. Wieje tutaj tak mocno, że ulice są pozasypywane piaskiem z plaży. Gdy przechodzę pomiędzy miasteczkiem Urbanizacion famara a Caleta de Famara, piasek leci mi do oczu. Chowam się od wiatru za sklepem gdzie kupuję owsiankę, ciastka, bułki,  oraz tuńczyka i pomidory. Wędruję na plażę oglądając surferów i potężne klify z których właśnie przyszedłem. Następnie rozbijam namiot za miasteczkiem za jedną z wydm.













22 marca 2014 Sobota

Rano pakuję graty i ruszam przez miasteczko. Potem postanawiam zjeść owsiankę wieje tak mocno, że tragednia jest mały budyneczek za którym się chowam i odpalam palnik, owsiankę jem 3 bananami. Gdy rozkoszuję się moim posiłkiem jedzie z kolejnej wioski u góry czarny Mercedes, zatrzymuję się i coś z pretensjami do mnie że tu siedzę, babka coś tam krzyczy, że mam po sobie postrzątać. Macham im ręką niech spadają na drzewo zrywać Kanaryjskie daktyle. Już zepsuli mi moją pyszną owsianke. Głupota ludzka nie zna granic,zamiast życząc mi smacznego wiadząc podróżnika chowającego się przed wiatrem to wolą mi wysyłać swoją czarną energię. Odbijam ją jak piłkę i ruszam dalej. Mijam wulkan o prawie złotym kolorze. Jest niestety pochmurno i słońce przebija się tylko czasem. Udaję mi się dotrzeć do podnuża większego wullanu. Docieram zboczem na jego szczyt. Tutaj już w ogóle wieje tak mocno iż chowam się za jego szcytem za skałą wiadać stąd pustynny krajobraz w dole oraz liczne wioski i wulkany. Następnie czekam aż wyjdzie słońce i cykam panorame ze szczytu wulkanu. Następnie schodzę z drugiej strony wulkanu po bardzo stromym zboczu. Kieruję się nad wybrzeże do wioski Caleta de Caballo. Gdy tam dochodzę ukazują mi się białe domki, nie ma prawie nikogo. Jest tu mała zatoczka rybacka, nie mam wody w butelbe a sklepów nie ma. Wypatruję jakąś rudowłosą dziewczynę z facetem w średnim wieku.
Witam się i pytam o wodę, opowiadam o sobie gdy mnie pytają. Dziewczyna ma na imię Karla, a ten Pan to jej tato. Jest Hiszpanką i pracuje w Anglii w jakiejś fabryce żywności. Poza tym zajmuję się sztuką tzw. Collage czyli sklejaniem obrazów z różnego rodzaju fotografii. Dostaję napełnioną butelkę wody, dogaduję się z jej tatą po mojemu Hiiijeeszpańskiemu ;). Dostaje zaproszenie na grilla którego dziś wieczorkiem urządzają. No to już kolejny udany wieczór się szykuje, są tutaj na urlopie z jej bratem Hectorem i jego kolegą. Zostawiam u nich w wynajmowanym mieszkaniu mój ciężki plecak, następnie wędruję z Karlą na spacer. Wracamy i pomagamy szykować i kroić mieso i warzywa na grilla. Jej brat Hector dziś jest kucharzem. Popijamy już pierwsze piwko, gdy szykujemy jedzenie. Schodzimy na dół i rozpalamy, grilla prawie przypalam sobie moją brodę którą zapuściłem. Przyjeżdzają ich znajomi. Siadamy do stołu w salonie, kolejne piwka. Hektor z Ojcem przynoszą usmażoną ośmiosnicę, ha no to będzie uczta! Zajadamy się szaszłykami, ośmiornicą. Do tego pijemy rum tzw. Cubata. W ogóle mówią mi że w moich długich włosach wyglądam jak król Hiszpanii Juan Carlos II ;). Haha miło to słyszeć , jestem zaszczycony. Udzielam królewskiego pozwolenia na kontynuowanie domówki. Potem część ekipy idzie spać. Karla jutro rano o 6. Ma wylot do Londynu spowrotem. Zaprosiliby mnie na nockę, ale nie mają miejsca. Nie ma problemu , mam swój śpiwór, namiot itp. Od ojca Karli dostaję 20€ na jakieś tam piwko czy coś. Dziękuję za udaną imprezkę i żegnam się z moimi nowymi przyjaciółmi.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz