czwartek, 13 listopada 2014

Wędrówka na Wulkan Misti 5800m!


22 czerwiec 2014 Niedziela

Rankiem wstaję wcześniej, ogarniam się i pakuje. Żegnam z Edim po wspólnej podróży, on zostawia w hostelu swój plecak do przechowania i rusza na miasto. Ja wpadam na ten sam pomysł pozostawienia części rzeczy z mojego plecaka jeśli mam się wspinać na ten wulkan 5822m. Przepakowuję do torby część ubrań, elektronikę i większość kosmetyków zostawiając na gorze w bezpieczym pokoju gdzie mieszka właścicielka.

Muszę dostać się poza miastą do wioski położonej przy wulkanie czyli Chiguata. Pytam więc taksówkarza o drogę, muszę dostać się na ul. Avenida Jesus, idę więc na piechotę nie płacąc za transport po mieście. Po 35min wędrówki jestem na tej krzyżówce. O 10.40 mam tego mini busa. Wsiadam więc na tyle zajmując miejsce w środku z moim plecakiem. Wsiadają sami Peruwiańczycy, ruszamy. W mieście tutaj jest tragedia z tymi spalinami, totalnie ich nie znoszę. Jedziemy w górę poza miasto biedną dzielnicą, pełno tutaj tych nieskończonych budynków z cegieł i z talerzami tv na dachach. Droga pnie się do góry i miasto zostaje w tyle. Przed 12.00 busik dojeżdza do Chiguata. Jest tu malutki placyk i kościółek. Widać stąd potężny wulkan Misty który muszę zdobyć! Kupuję w sklepiku tylko parę bułek i banany. Mam jedną 2,5l butelkę wody. Mam też kolejną pustą. Idę za miasteczko. Jest tutaj ścieżka do góry, odsłania się piękny zielony widok, traw, drzew i roślin. Do tego w dole w dolinie mały wodospad i rzeka. Po prawej stronie w oddali jakieś inne szyty. Tym razem totalnie nie mam żadnej mapki darmowej ale wiem, że na wulkan są 3 różne drogi z różnych stron. Ja wybrałem tą z tej wioski. Dochodzę do kolejnej o nazwie Cachamarca. Tutaj pytam lokalnych Indian jak mam się jak na niego wejść. Informują, że mam dojść do kolejnej mini wioski i stamtąd będzie ścieżka. Czas to niby 8h na szczyt.




Mówi mi, że potrzebuje przewodnika żeby tam dojść. Ja że nie, bo mam swojego niezawodnego wewnętrznego przewodnika;). Babka jest tak miła iż i tak postanawia mi pomóc. Pakuje malutki plecak, wędrujemy drogą rozmawiając. Doprowadza mnie pod kolejną maleńką wioskę, tam się rozdzielamy, wręcza mi  jabłko i pomarańcza. Idę do małej wioski, posilam się orzechami w karmelu, następnie schodzę niżej w stronę chatek jest tam staruszka z laską, pytam jej o drogę na wulkan, mówi mi iż mam kontynuować wędrówkę tą drogą. Nabieram wody do drugiel butelki z malutkiego akweduktu. Schodzę do kanionu tam ścieżka prowadzi w górę ale w zupełnie innym kierunku co wulkan. Tak więc zawracam i rozbijam namiot ok 16.30 niedługo zapadnie zmrok. Postanawiam przełożyć start na jutro rano. W nocy wiatr wieje mocno, nad ranem słyszę czyjś głos, budzę się i przez namiot widzę światło latarki, facet przechodzi i mówi, "hola". Odpowiadam tym samym , czekam jakieś 10min i śpię dalej. Rano jem makaron z pomidorami który ugotowałem wczoraj, gdy pakuję namiot idzie z góry jakiś facet. To chyba ten sam co szedł wcześniej z latarką. Pytam gdzie jest droga na wulkan, on ponownie każe mi zejść do kanionu i tam koło dużego głazu ma być mała ścieżka prowadząca na górę. Dziękuję i schodzę na dół, tam gdy wkraczam na pylistą ścieżkę z minimalnymi śladami z pola woła do mnie jakiś facet.

Macha żebym zaczekał, przycgodzi do mnie pochwili mężczyzna typowy Indianin, odziany w zimową czapkę, dziurawe buty i podarte ubraniu. Chce mi wskazać drogę na wulkan, prowadzi mnie ścieżką jakieś 20min, potem chce wracać na swoje pole. Dziękuję mu bardzo za pomoc, i ruszam pylistą ścieżką w górę idąc po ledwie widocznych śladach mułów. Śłońce grzeje bardzo mocno, przede mną ogromny wulkan misti. Ścieżka doprowadza mnie do szarego wulkanicznego pyłu, z rosnącymi tu kłującymi żółtawymi trawami. Plecak ciąży więc siadam i odpoczywam. Droga się dłuży. W oddali widać zbocze pod samym stożkiem wulkanu, muszę tam dojść, męczę się bardzo idąc po tym pyle. Przebijam się przez te kłujące trawy, odpoczywając co jakiś czas. Po wspinaczce na tą górę padam na ziemię ze zmęczenia. Mam zamiar tu obozować, oglądam widoki stąd na jezioro w dole i ogległe wulkaniczne stożki. Planuję tutaj obozować, także kawałek wyżej znajduje kamienne schrony które chronią od wiatru. Tam jest ścięta ta kłująca trawa jako podłoże. Rozbijam namiot w schronie. Wydaje mi się, że jestem na jakiś 5tys metrów może poniżej. Jestem zmęczony totalnie więc po zachodzie słońca idę spać. Rankiem wstaję i widzę szron wewnątrz, łaał musiało być zimno. Ja na szczęście w moim śpiworze do -26 stopni śpiąc tylko w bieliźnie i żadnego chłodu nie poczułem. Pierwszy test śpiwora w ekstremalnie niskiej temperaturze zaliczony;)

Rankiem przed wschodem słońca o 5.40 ruszam po spakowaniu namiotu. Wędruję pod stożek z szarym pyłem wulkanicznym i kamieniami. Ostro góry, zboczem biegnie mała wydeptana ścieżka i tutaj zaczyna się tragedia, po przejściu może z 10-15m sapie jak koń, totalnie nie mam mocy i nie wiem co jest grane. Muszę odpoczywać, co chwilę oddychając bardzo głeboko i szybko. I tak cały czas, następnie próbuje podejść mniejszym nachyleniem idę zapadając się w pył, to nie był dobry pomysł bo trace totalnie siły, nie ma tu tej udeptanej ścieżki. Muszę wrócić na moją ścieżkę co przychodzi mi z trudem na tej wysokości i ciężkim plecakiem. Gdy tam w końcu dochodzę wędruję w góre nie gubiąc już i nie zmieniając podejścia lecz 10m, szybkie oddechy i 1minuta przerwy. Mam już wracać bo wiem, że nie mam totalnie energii. Lecz budzą się we mnie wewnętrzne spirytualne zapasy energii, muszę to zrobić, uda mi się! Kontynuję tempo 10-15 kroków i 1 min przerwy. Dochodzę do ostatniego etapu, bo widać zygzakowatą ścieżkę i na górze metalowy szczyt. Po ciężkim wejściu jestem na górze! Zdobyłem najwyższy szczyt w moim życiu - wulkan Misti 5822m w Peruwiańskich Andach!! Podziwiam przepiękny widok, jest godz 17.10 słońce chyli się ku zachodowi. W oddali widać jakiś inny potężny wulkan z którego wydobywają się kłęby dymu. Cholera mam nadzieje, że nie wybuchnie,  oraz zarówno ten na którym właśnie stoje bo moja podróż uległaby zakończeniu w tym właśnie miejscu. Widok roztacza się na setki kilometrów na wschód, na północy tuż obok ośnieżony 6 tysięcznik Chachani. Arequipy prawie nie widac ze wzgledu na panujący tam smog.   

Słońce jest co raz niżej , rzuca tak ogromny i długi cień na ziemię, że jeszcze w życiu takiego nie widziałem! Zapach siarki i ulatniające się kłęby pary wodnej z ogromnego krateru który znajduje się tuż pode mną. Jest w nim trochę śniegu, mało tego muszę rozbić tutaj namiot na szczycie pod dużym metalowym zielonym krzyżem. Nie mam zamiaru schodzić po ciemku do mojej bazy na dole. Mam farta bo koło krzyża jest płaski skrawek terenu, po walce z wiatrem udaje mi się rozbić namiot na 5822m, coś niesamowitego. Wypijam wodę z butelki i wcinam orzechy. Ładuję się do mojego super ciepłego śpiwora i zasypiam po jakimś czasie. Budzik dzwoni o 5, czas się zbierać, w nocy było tak zimno, że woda w butelce zamarzła zupełnie. Ja natomiast nie poczułem żadnego dyskomfortu;). Pakuję namiot, oglądam piękne widoki po spędzeniu nocy najwyżej w moim życiu. 
















Po wschodzie słońca czyli o 6 , czas ruszać spowrotem szczyt zdobyty! Zaczynam schodzić tą samą stroną z której przyszedłem. Zejście jest bardzo proste, bo zsuwam się po wulkanicznym pyle i kamieniach których nie ma zbyt wiele. W dole widać mój niżej położony obóz, znajduje wąską ścieżkę w kierunku cachamarca skąd przyszedłem. Zsuwam się dalej po stożku wulkanu, wody mam może z 200ml w postaci tego lodu. Wiatr wieje silnie utrudniając wędrówkę. Zaczyna mi się lekko kręcić w głowie, chyba się odwodniłem albo to z braku energii bo nie jadłem zbyt dużo. Jestem już na dole pod wulkanem gdzie zaczynam się przebijać przez te gęste kłujące trawy. Woda już się skończyła, totalnie bez siły, oraz z lekkim kręcącym się obrazem idę przed siebie w kierunku wioski. Za zdobycie Misti postanawiam wynagrodzić się w postaci zakupu całej dużej butelki 2,25l Inka Koli. Stawiam sobie ją teraz przed oczyma i nogi same prowadzą mnie powoli w doł.

Udało się! Dochodzę do tego małego akweduktu gdzie obozowałem koło wioski, zrzucam z siebie plecak i biegne po wodę, nabieram pół butelki i opróżniam ją w Szybkim tempie. Następnie idę do cienia pod eukaliptusowego drzewa, tam się kładę na polarze i śpię tam 2h odpoczywając. Nawet nie patrze na wulkan za plecami, który mnie totalnie zmasakrował, ale ja go bardziej pokonałem mojego potężnego przeciwnika - zwycięstwo!! O 14.00 ruszam w dół i idę powoli totalnie bez mocy, zjadłem już całe moje jedzenie. W Cachamarca jestem o 15.00 w tej wiosce nie ma żadnego sklepu, żadnych osób. Po chwili zauważam pracujących przy domkach 2 facetów. Padam na ziemie z plecakiem, mówię że wróciłem z Misti i pytam ich czy nie mają czegoś do jedzenia? Facet przychodzi i wręcza mi całą miskę ryżu, do tego w środku duże smażone jajko - omnomnom mega pyszne! Jedząc opowiadam o Misti i się dziwią, że nie miałem przewodnika i sam tam wszedłem z ciężkim plecakiem. Dziękuję za jedzenie. Mam zamiar rozbić tutaj gdzieś mój namiot i jutro z rana dostać się busikiem spowrotem do Arequipy i odebrać moje rzeczy z hostalu. Dziadek stojący obok sprzedaje mleko, kupuję od niego 1l i rozkoszuje się jego smakiem. Nowi znajomi z wioski mówią iż mogę rozbić namiot na małym terenie za jednym z domków. Tak też robię, wieczorem słyszę że koło mojego namiotu zjawia się jakiś facet, słyszę iż przyprowadza tu jakieś zwierzęta. Wychylam się i patrzę , 3 osły są przypinane łańcuchem koło mojego namiotu. Pytam czy jest ok żebym tu spał bo mam pozwolenie od innych osób, on tylko tyle odpowiada żebym przesunął namiot w stronę domku, ja że to problem bo jest już przymocowany śledziami i padam ze zmęczenia. Chowam się spowrotem i po obejrzeniu filmu idę spać.W nocy parę razy budzę się bo muły hałasują trochę.





26 czerwiec 2014 Czwartek

Rankiem gdy otwieram namiot ukazują mi się ich dwie głowy spoglądające na mnie ze zdziwieniem. Za nimi w tle Misti 5822m który został przeze mnie zdobyty przed wczoraj. Po spakowaniu namiotu idę do dziadka i kupuje od niego kolejny litr mleka za 1,5 sola. Wędruje na placyk i czekam na busa który ma przyjechać o 8.30. Gdy się zjawia wysiadają z niego Peruwiańczycy i pyta się część z nich skąd jestem. Mówię że z Polski. Pytam czy wiedzą gdzie to jest? Oni nie mają bladego pojęcia. Mówię więc, że ziemia Jana Pawła II. Dopiero wtedy kojarzą jakieś tam fakty. Wsiadam do busa, część wieśniaków przewozi jakieś duże torby wypełnione owocami i warzywami lub ziołami. Jadą do miasta je sprzedać. Jedziemy pylistą i wyboistą drogą. Dojeżdzamy do Chiguata, stąd ostatnie widoki z bliska na wulkan. Ok 10 jestem na tej ulicy gdzie wsiadałem wcześniej , stąd wędruje prosto do hostalu, tam zdziwiona babka otwiera drzwi. Mówi, że miała dzwonić na policje bo zostawiłem rzeczy a nie było mnie od Niedzieli. Mówię iż poinformowałem jej ojca że nie będzie mnie 3 dni gdy zostawiałem część rzeczy. Może ma jakieś zaniki pamięci i zapomniał jej powiedzieć. Odbieram część rzeczy i postanawiam zostać aby zregenerować moje siły. Pierwsze co robie to idę do supermarketu i za 6,50 sola kupuję upragnioną nagrodę - 2,25l Inka Koli i rozkoszuję się jej pysznym smakiem. Do tego pełno słodyczy. Postanowiłem zostać tutaj 3 dni w Arequipie, podczas których chadzam na targ kupując owoce i w budkach za sola mój przysmak, chrupiące bułeczki ziemniaczane wypełnione warzywami lub miesem - papas rellenas, które są przepysyne. 4-5 bułek i zapełniają Twój żołądek całkowicie, do tego podają do nich majonez, ketchup, musztardę i sos pikantny. Nalewasz ile chcesz, chyba najtańsze jedzenie w mieście. Oczywiście po tym trzeba się czegoś napić, sprzedaję się w środku mercado soki ze świeżo wyciskanych owoców. Najtańszy jest zmiksowany z wielu owoców - jugo surtido, który kosztuje 3sole/ponad 3zł za 2 duże szklany. Po takim jedzeniu bułeczek i soku nic tylko się kłaść i spać w parku;).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz