18 sierpień 2013 Niedziela
Rankiem wstaję i gdy staję to zaczyna się masakryczny bół. Po zjedzeniu owsianki i spakowaniu namiotu wyruszam w drogę ledwo co idąc. Wczoraj wieczorem pożegnałem się z Aną. Staję na drodze i udaje mi się złapać auto - zatrzymuje się stary pickup, w środku facet z małym synem mówią że jadą do mojej następnej miejscowości - Vila Nova de Milftones. Jedziemy najpierw na jakieś pole i facet uzgadnia coś z innym rolnikiem. Następnie zawożą mnie niedaleko tego miasteczka wysadzająć przy głównej drodze. Teraz pora na wędrówkę w stronę miasta. Przez miasteczko przebiega długa droga, kupuję tam sok w kartonie. Idę do starego miasta, znajduje się tam Kościółek i malutka forteca. Miasteczko leży przy ujściu brzegu rzeki Mira. Wędruję kawałek dalej drogą w kieunku plaży która kończy się rondem i znajdującym na nim pomniku. Na plaży rozkładam się koło jakiejś młodej pary i pytam czy nie popilnowaliby mi plecaka. Zaczynamy rozmowę i opowiadam im o podróży. Oni są z Hiszpanii, tak ps. To laseczka jest bez stanika i w ogóle nie przejmuje się moją obecnością. W tym miejscu jest akurat parę osób bo większość plażuje przy ujściu rzeki. Chłopak ma na imię Ander z laską podróżują autem przez całą Portugalię. Pływam i nurkuję z moją maską i rurką którą kupiłem na wyspach - Islas Cies w Hiszpanii. Niestety fale są tak silne że gdy czyszczę maskę to fala mi ją wciąga pod wodę i po zabawie. Nie mogę jej znaleźć, szukamy razem maski ale niestety. Została mi w ręce tylko rurka. Gramy razem potem w świetną grę. Oni mają plażowe, duże i ciężkie paletki oraz piłkę do tenisa. Odbijamy na duże i małe odległości. Zabawa jest przednia szczególnie z jego dziewczyną której nagie piersi skaczą na wszystkie strony gdy odbijamy. Przez to nie wiem na co patrzeć już na nie czy na piłkę ;). Opalamy się, jemy wspólnie ciastka. Tak się cieszę że jestem w tej Portugalii, w końcu jakiś relaks na tych pięknych plażach przy szumie oceanu mnóstwem nowych znajomych. Jak niedługo się okaże piękno Portugalii dopiero przede mną! Oni muszą się zbierać, żegnamy się więc. Za jakiś czas ja również ruszam. Zwiedzam trochę miasteczko i główną ulicą ruszam na wylot.
Pora zobaczyć
kolejne piękne plaże. Przechodze całe miasteczko, patrzę a w moją stronę idzie
Ana! Śmiga z kijkiem, równie zdumiona jak ja. Po raz kolejny się spotykamy.
Mówi mi że dziś ona przeszła na piechotę całą drogę z Porto Covo do tego
miasteczka. Ogarnęła jakiś nocleg z couchsurfingu. Rozmawiamy siedząc na
kamieniu, jesteśmy w kontakcie mamy numery telefony. Pora ponownie się rozstać.
Dochodzę do głównej drogi, tam nic się nie chce zatrzymać, przechodzę przez
most z rzeką. Dalej się nikt nie chcę zatrzymać, idę cały czas i obracam się
gdy słysze nadjeżdzające auta. Po przejściu dobrych 6km dochodzę jakiegoś
skrzyżowania, tam w końcu zatrzymuje się auto. Podbiegam szybko, bo stopa
bolała z rana tylko. No to mi się udało w samochodzie 3 laseczki, do tego 1 z
Francji i 2 z Niemiec w tym jedna ciemnoskóra. Siadam na przodzie. Ledwo co
zmieściliśmy mój plecak na tylyn siedzeniu. Opowiadam o mojej podróży,
dziewczyny jak się okazuje są tutaj na wolontariacie na jakiejś farmie w
miasteczku Odemira przy którym mnie wysadzają. Jest już wieczór a więc pora
ogarniać miejsce na namiot. Oddalam się od drogi i znajduje malutki
eukaliptusowy lasek w którym rozbijam namiot.
Rano ruszam na
drogę, ustawiam się i sterczę z kciukiem w górze, nie czekam długo. Zatrzymuje
się małe białe dostawcze auto. W nim facecik całkiem przyjazny z twarzy. Pytam
czy jedzie do Aljezur? Mówi że tak ale musi coś po drodze załatwić. Dojeżdzamy
do jakiegoś miasteczka pod firmę z panelami słonecznymi. Okazuje się że on
tutaj pracuje a tak w ogóle to jest Niemcem, zna też trochę Polskę. Mówi że
Kraków jest przepiękny. W tej firmie on tam coś załatwia a więc czekam chodząc
sobie po parkingu i pogwizdując. Facecik wraca i ruszamy, dowiaduje się że już
od 10lat pracuje tu w portugali jako monter paneli słonecznych. Podwozi mnie do
samego Aljezur, docelowego miasta skąd mam udać się na plażę Amoreira. Wysiadam
niedaleko marketu, dziękuje Niemcowi za podwózkę. Udaję się do marketu, kupuję
mięso, paprykę, bułki i sok oraz cały pakiet ciastek jak zwykle. Ruszam w górę,
widać tuż powyżej na wzgórzu ruiny zamku Maurów. Przechodzę polną drogą z
mnostwem trzcin, potem rzeczkę i jestem na drodze asfaltowej, po chwili łapie
auto. Jest to rodzinka która jedzie na plażę. Wysadzają mnie na parkingu, tutaj
po lewej stronie ta rzeczka którą przekraczałem teraz przy ujściu jest
niesamowicie szeroka. Schodzę na plażę, ukazuje mi się wysunięta w ocean na
skośna skała z pasiastymi wzorami. Coś przepięknego, poza tym są tutaj ogromne
skarpy. Idę pod jedną z nich na mniej zaludniony teren, rozkładam matę.
Przebieram się i idę do wody pływam i surfuję na falach na klatce piersiowej.
Totalny relaks na przepięknej plaży Amoreira. Po godzinach tu spędzonych mam
ochotę wejść nad tą skałę pochyłą. Wyruszam i wracam do parkingu, tam widać
jakąś wąską piaszczystą ścieżką która doprowadza mnie na samą górę skarpy.
Tutaj dopiero ukazują mi się widoki, błekit oceanu z przępięknymi skarpami i
skałami w dole w wodzie. Widok powala mnie na tyłek i sprawia że trzeba tu
trochę pomedytować. Nie mam pojęcia ile czasu tam siedzę. Jest przepięknie,
jest to jeden z najpiękniejszych widoków wybrzeża.
Udaje się na
parking i próbuję złapać kolejnego stopa. Zatrzymuje się małżeństwo w średnim
wieku. Mówią żebym wsiadał to mnie podrzucą. Facet to Chavet a kobieta to Beate.
Jak się okazuje są kolejnymi Niemcami. Jedziemy spowrotem do Aljezur. Wypytują
mnie o podróż, pytają gdzie śpię? Odpowiadam że w moim namiocie. Proponują mi
rozbicie go u nich na ogródku jeśli chce bo właśnie jadą do domu. Super pomysł!
Dojeżdzamy do jakiejś malutkiej wioski, tam polną drogą dojeżamy do ich
domeczku. Piękny mały domek, z zielonym trawnikiem. Jak się okazuje to jest ich
dacza wakacyjna i zimowa. Są nauczycielami w Niemczech, Chavet uczy wf-u a ona
Historii. Pomyśleć że nauczyciele w Niemczech mają dacze w Portugali. Muszą
ładnie zarabiać w Euro. I weź pracuj jako nauczyciel w Polce, napewno daczę w
Portugalii sobie kupisz! Siadam przy stoliku, pytają czy chcę coś do picia?
Sok, wodę albo piwko? Oczywiście zimne piwko Sagres, jest to tak w ogóle nazwa
tego miasta do którego zmierzam. Jem pyszną kolację z nimi na zewnątrz. Mówią
że muszą mnie zostawić bo mają imprezkę ze znajomymi. Pokazują mi prysznic na
zielonej trawce. Podłączam do ładowania baterie do aparatu i telefon. Do
zobaczenia jutro rano w takim razie. Ja odrazu gdy jadą biorę prysznic i
spłukuje się z tej słonej oceanicznej wody. Oglądając przy tym zachód słońca.
O świcie pakuję
od razu namiot i wszystkie rzeczy. Rankiem witam się z Chavet i Beate. Jemy
śniadanko, jest kawka, bułki i jeszcze jakaś pyszna szynka którą przywieźli z
Niemiec. Do tego ser, dżem. Okazuje się że znają tego Niemca z którym jechałem
co panele słoneczne zakłada, nich również montował a poza tym to ich sąsiad.
Opowiadam również o moim problemie z prawą stopą, którą całą mam spuchniętą.
Beate mówi że ma znajomą doktor w mieście i jak chce to pojedziemy do niej,
oczywiście koszty bierze na siebie. Mówię że nie trzeba, nie chce robić kłopotu
a poza tym nie jest tak tragicznie. Trochę boli i rankiem najwięcej. Ostatnio
gdy wstawałem nie mogłem chodzić prawie. Teraz mogę a więc jest ok, dam radę.
Po śniadanku pora się zbierać, oni też gdzieś tam jadą. Zabieram się razem z
nimi do głównej drogi. Tutaj pożegnanie z moimi znajomymi z Niemiec. Mówimy
sobie do zobaczenia. Teraz uderzam już na Sagres, idę drogą. Już po chwili
zatrzymuje się bus. W środku wytatuowana para. Pytam czy jadą w kierunku
Sagres? Jak najbardziej, bus jest nietypowy, bo środku jest normalna kuchnia i
mała sypialnia z tyłu. Okazuje się że to kolejna para Hiszpanów i jadą właśnie
na plażę, pytają czy chce z nimi jechać. Jasne , w między czasie opowiadam im.
Oni przejeżdzają tym busem przez całą Portugalię i też jechali i zaczynali tą
samą drogą co ja od Vigo, byli też w A Coruńa. A jak się okazuje jadą dziś do
Sagres! Genialnie!
Dojeżdzamy busem
do parkingu, tam zostawiam plecak, biorę tylko matę, torebkę z piciem ,
kąpielówki i ręcznik. Idziemy razem na plażę, kolejna piękna plaża z mnóstwem
surfurów i ludzi. Rozkładamy się, Teresa ściąga stanik nie krępując się. Poza
tym rozglądam się i widać że mnóstwo innych pięknych i młodych kobiet robi to
samo. Już wiem za co kocham Portugalię;). Z ziomeczkiem którego imię wyleciało
mi z głowy idziemy do wody. Są duże fale i rozpoczynamy zabawę bodysurfu czyli
surfowaniu na własnych ciałach leżąc na brzuchu. Udaje mi się złapać pare fal i
płynąć całkiem spory kawałek w stronę brzegu. Plażujemy, opalamy się i układamy
piramidki z kamieni. Teresa opowiada o swojej pracy i życiu w Barcelonie.
Spędzamy tu parę godzin, potem się zbieramy i wsiadamy do ich zajebistego
niebieskiego busa i jedziemy spowrotem na główną drogę, wjeżdzamy wyżej i na
małym dzikim parkingu zatrzymujemy się bo trzeba przyrządzić obiad. Na ich
kuchence gotujemy ryż, podsmażamy parówki z puszki, do tego smażymy jajko i
polewamy wszystko sosem pomidorowym. Tak oto mamy potrawę - Cuban Rice. Czyli
typową potrawę z Kuby. Do tego po puszcze zimnej coca coli i spożywamy obiad w
środku busa po zamontowaniu stolika. Próbowaliśmy zamontować dach na zewnatrz
ale nie mogliśmy wbić śledzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz