czwartek, 13 listopada 2014

W drodze do Machu Picchu


12 lipiec 2014 Sobota

Rankiem nastał dzień podróży do nasłynniejszego i najczęściej odwiedzanego miejsca w Ameryce płd. - Machu Picchu. Pobudka niestety o 5.40, ogarniam się i pakowanie plecaka. Z hostalu o 6.40 wychodzę, przechodzę plac ze złotym pomnikiem. Dochodzę do ulicy z terminalem, kupuję za sola 6 bananów oraz 3 granadille na podróż. Na terminalu przepakowuję część rzeczy do mojej torby z dinozaurowym Hiperdino którą mam jeszcze z Kanarów. Autokar rusza i oddalam się od Cusco, wjeżdzam wyżej i widać w oddali piękne oddalone szczyty w tym jeden dosłownie jak piramida. Przede mną potężny kanion w dole z który prowadzi do Machu Picchu. Dojeżdzam do miasta w dole - Urabamba. Gdy zatrzymuje się autokar oczywiście wchodzi jedna pani i próbuje sprzedać żelatyny i słodycze. Przejeżdzamy przez miasto Ollantaytambo, tutaj za nim zaczyna się ostra, kręta i niebezpieczna droga w górę. Skały są pionowe nade mną, w gorze wyżej potężna góra z lodowcem która jak się dowiaduje od siedzącej obok kobiety to nevado Veronica 5822m. Wjeżdzamy na przełęcz położoną bardzo wysoko, bo tutaj w górze już tylko kamienie i żółte trawy. Gdy wjeżdzamy wyżej pięknie widać tą potężną górę z lodowcem. Coś pięknego i niesamowitego. Turyści płacąc w setkach dolarów za pociąg z Cusco do Machu Picchu nawet nie zdają sobie sprawy jakie piękne widoki ich omijają. Na przełęczy jestem chyba najbliżej tej góry. Tutaj coś niesamowitego po drugiej stronie w dole piękne zielone lasy tropikalne, chmury w dole. Zupełnie inny krajobraz po tej stronie gór, pierwszy raz ukazuje mi się zielony klimat Peru, jest pięknie na tej przełęczy, dwa różne światy <3. 






Gdy zjeżdzam w stronę zielonej doliny babka obok częstuje mnie cukierkami, ja się odwdzięczam owocem Granadilli. Niżej autobus zatrzymuję się i mamy krótką przerwę koło małej restauracji. Kupuję 4 kanapki z serem za 4 sole i jem siedząc na kamieniu i czekając aż wyrówna mi się ciśnienie w uszach po zjeździe z 4500m. Po posiłku kolejne etapy zjazdy w dół, dojeżdzamy finalnie do malutkiego miasteczka Santa Maria. Tutaj pełno białych taksówek stoi i czeka na wysiadających turystów, ja przepakowuję rzeczy i facet proponuje mi taksi, pytam o cenę, mówi mi , że 15 soli. Co? To drugie tyle co zapłaciłem aby się tutaj dostać, myślę aby tam przejść na piechotę, ale podobno do Hydroelectrica jest stąd ponad 20km. Zaprasza mnie do taksi, że w środku już nie ma miejsca ładuję się do bagażnika tego kombi z moim plecakiem. Facet rusza i jedziemy pylistą drogą, w środku na siedzeniach kobiety w średnim wieku jak się okazuje Argentynki. Facet przyśpiesza i jedzie jak wariat po wyboistej drodze, rzuca mną jak workiem z ziemniakami w tym bagażniku, po za tym po lewej stronie jest przepaść a facet jedzie chyba z 70km/h tą wąską drogą i mijając auta z naprzeciwka. Babki w końcu nie wytrzymują i każą mu zwolnić bo to istna droga śmierci. 

Zatrzymujemy się na punkcie widokowym, w dole kanionu płynie rzeka, na dole są gorące źródła, podobno cały dzień kąpieli to jedyne 5 soli. Stąd jedziemy do kolejnego miasteczka - Santa Teresa, przejeżdzając je tylko. W końcu po ok 40 min, ścisku w babażniku z moim plecakiem który też już nie wytrzymał i przytulił się całkiem się do mnie w końcu jesteśmy w Hydroelectrica ;). Tutaj płacę za tą tragiczną podróż te 15 soli. Wysiadam, widok jaki mi się ukazuje to tłumy turystów z plecakami, stojący na torach niebieski pociąg który również stąd dowozi turystów.

 Ruszam wzdłuż torów, wszędzie pięknie zielono i tropikalnie, drzewa z małymi lianami, śpiewy tropikalnych ptaków i latające piękne małe kolibry! Klimat mini dżungli, do tego jest tutaj gorąco. Nie to co na górze i w Cusco. Idę sprintem, mijam jakąś parę Azjatów. Przechodzę przez metalowy most nad rzeką w tym kanionie. Wędruję z paroma odpoczynkami, podczas jednego z nich piorę moją koszulkę w rzecze, gdy ponownie jestem na torach z tyłu jedzie pociąg, trąbiąc. Schodzę mu z drogi lekko, mija mnie i jedzie dalej. Widać już w oddali jakieś budowle u góry, po drodzę mijam jakąś małą restaurację, jest też napis że jest tu kemping. Dalej jakieś 10min drogi stąd jest kolejny duży kemping, z dużym trawiastym polem, wieloma namiotami i łazienkami. Chcę dojść do Auquas Calientes w celu znalezienia hostalu, bo słyszałem od Przemka, że można znaleźć nawet za 10 soli. Zaraz będzie się ściemniać, decyduje się wrócić na kemping.

Przechodzę przez zielone pole kempingowe, dochodzę do toalet i tam rozmawiam z kobietą z kempingu. Pytam ile kosztuje noc za rozbicie namiotu, ona odpowiada mi, że 15soli! Co? Czy tutaj wszystko musi być tak cholernie drogie. Mówie, do niej że to chyba jakieś nieporozumienie bo najtańszy hostal w mieście kosztuje 10 soli. Czytałem na internecie, że jest o wiele taniej. Babka mówi, żebym postawił namiot a potem pogadamy o cenie. Znajduje miejsce pod drzewem, u góry nad kempingiem widać ruiny Machu Picchu. Gdy namiot już stoi, przychodzi babka i opuszcza mi cenę z 15 soli na 7 ;). No to ja rozumiem a nie wyzyskiwanie biednych podróżników, którzy muszą liczyć się z każdym centem. Trzeba się targować z ludźmi szczególnie tu w Ameryce płd. Gdy ludzie widząc Gringo chcą z Ciebię wyciągnąć wszystko aż do ostatniego centa. Myślą, że każdy to Amerykanin, nie każdy ma kupę forsy i sra dolarami. Gdy ludzie pytają się skąd jestem mówię, że z Polski ale również tłumaczę, że w moim kraju nie mamy € ani $. Jeden sol to równowartość jednej złotówki. Ludzie są zaskoczeni. Tak więc dla mnie jako podróżnika jest wszystko drogie.




Po idealnie przespanej nocy dziś muszę iść do Aquas Calientes i kupić bilet do Machu Picchu. Genialny Czeski plecak firmy Pinguin,który posiadam ma możliwość odczepienia, górnej komory czyli pojemnego komina, pas biodrowy jest również odpinany i na rzepa montowany do komina. Tym sposobem mam plecaczek biodrowy;). Pakuję tylko do niego całą moją elekronikę i dokumenty. Zamykam namiot i nitką spinam zamek, aby rozpoznać czy ktoś go otwierał czy nie. Wyruszam drodą w stronę miasta idąc wzdłuż rzeki. Jadą z naprzeciwka te drogie autobusy z turystami zawożące turystów z miasta w górę krętą drogą pod same wejście do ruin. Dochodzę do miasteczka, wszędzie pełno hoteli i restauracji. Jest tu mnóstwo mostków, rzeka płynąca z góry dzieli miasteczko na dwie części. Ja udaję się na plac główny - plaza principal ze złotym pomnikiem Inki oraz małym Kościółkiem. Idę do biura Iperu w którym zakupuje się bilety, trzeba mieć przy sobie paszport czy inny dokument. Ja jak zawsze okazuje mój Polski dowód osobisty, bo nie chcę wszędzie zostawiać dokładnych informacji osobie i podawać moim danych z odciskami palca w nowym paszporcie. Skąd mam wiedzieć gdzie one trafią i co z nimi bedzie robił? Jeśli mam okazywać swój paszport to niech to się dzieje tylko na granicy. Polecam tak więc używanie jakiegoś Polskiego dokumentu, którego nikt nie śmie odrzucić.  

Normalny bilet wejściowy kosztuje 128 soli do samych ruin, można wykupić opcję za 140 z wejściem na górę Machu Picchu. Jest jeszcze opcja z wejściem na górę Waynapicchu, która jest droższa o wiele i trzeba zrobić rezerwację nawet do miesiąca wcześniej czasami. Mając swój bilet, idę zwiedzić miasteczko, w którym nie ma nic poza uliczkami z restauracjami i licznymi sklepikami. Wyżej jest wejście na wody termalne jak sama nazwa mówi ciepłe wody czyli dokładnie - Aquas Calientes. Wstęp na cały dzień jest droższy niż w Santa Teresa bo kosztuje 10 soli. Odpuszczam sobie i przechodzę mostkiem na drugą stronę miasta, jest tutaj małe boisko piłkarskie, wzdluż niego stoliki i sprzedaje się jakieś słodkości w postaci gofrów z cukrem. Jest też tutaj mały targ - Mercado. Na dole sprzedaje się warzywa i owoce. Kupuję więc trochę bananów, na górze są stoiska z tymi malutkimi restauracjami, jedna koło drugiej. Można zjeść tutaj za 6soli tzw. completo czyli pierwsze danie w postaci zupy i drugie danie do wyboru z tego co mają. Do tego jak zawsze kompot lub sok, można liczyć na dolewkę a nawet dwie gdy ktoś jest spragniony nie dopłacając ani centa;). Ja będąc lekko głodnym siadam na placu i zajadam się moimi ciastkami. Następnie z moimi bananami ucieszony jak małpka wracam na kemping.







Spotkanie Polaka i finał Mundialu

Tam czeka na mnie miła niespodzianka. Przychodzi do mnie jakiś chłopak, zaczyna od razu rozmowę po Polsku. Ma na imię Kamil, mówi mi że poznał po namiocie Polskiej firmy Fjord Nansen, którą posiadam. Opowiada, że był też w Las Palmas na Gran Canarii i również szukał tak jak ja jachtostopu na Amerykę, mało tego poznał tego chłopaka Rolanda - Polaka który znalazł się na mojej łodzi która miałem płynąc do Ameryki !! Poznał go na Giblartarze skąd przypłynął na Kanary a stamtąd do Brazyli. Nie no nie mogę w to uwierzyć, że zna tego Polaka Rolanda, był w Las Palmas. Kurwa no coś przepięknie niesamowitego! Jak zwykle wszechświat zsyła kolejną Nieprzypadkową osobę, bo przypadki nie istnieją. Wszyscy jesteśmy jako ludzie połączeni nitkami energii, które pewnego dnia krzyżują się lub przecinają w pewnym punkche i w tym właśnie momencie spotykamy naszą przeznaczoną osobę. Alę nie zagłębiając się w moją spirytualno - poglądową filozofię którą wyznaję. Wracając do Kamila, mało tego jest tutaj 5 miesięcy i jak sam mówi włóczy się po Ameryce Południowej. Teraz aktualnie podróżuje aktualnie z dwunastoma podróżnikami z Argentyny, którzy mają backpakerowo-autostopowe podróże we krwi;). Mówię, że to ogromna ekipa. Dziś mamy Niedzielę 13 lipca 2014, a więc finał Mistrzostw Świata, który rozgrywa się po drugiej stronie Amazońskiej dżungli u wybrzeża Atlantyku w Rio de Janeiro. Mało tego gra jedna drużyna z Ameryki płd. - Argentyna i jedna z Europy - Niemcy. Nie można tego przegapić a więc zabieram mój biodrowy plecak i po zamknięciu namiotu ruszamy do miasteczka.

Idziemy więc do miasteczka, na placu jest duży telewizor z plastykowymi krzesłami. Ja niespodziewanie poczuwam nie opanowany głód. Muszę coś zjeść, także idę do jakiejś małej restauracji i za 10 soli zamawiam menu zupę i drugie danie , bo finał już się zaczął a więc nie mam czasu na jedzenie za 6 soli w Mercado. Jem oglądając mecz. Kibicuje całym sercem Argentynie, całe 90 min nikt nie strzela, nie no co za beznadziejny finał mistrzostw świata - karne , gorzej już chyba być nie mogło. Niestety w karnych Niemcy okazują się lepsi i wygrywają Mistrzostwa Świata. Moi faworyci przegrywają i z płaczem siedzą na boisku. Ja opuszczam restaurację, niepotrzebnie zakupiłem piwo na świętowanie zwycięstwa Argentyny. Cała ekipa Argentyńczyków z którymi podróżuje Kamil jest załamana. Na kempingu jestem tuż po zmroku, biorę zimny prysznic na otrząśnięcie się po porażce Argentyny, w sumie i tak nie mam wyjścia bo nie ma na kempingu ciepłej wody;).

Muszę iść spać dziś wcześnie spać bo jutro rankiem o latarce muszę wyruszyć i dojść do wejścia do parku Machu Picchu który jest otwierany o 6.00 a zamykany o 17.00. Chcę być tam przed tłumami turystów.

Machu Picchu

14 lipiec 2014 Poniedziałek

Rankiem budzik przerywa mój sen o 4.40. Zaczynam pakowanie rzeczy do mojej biodrowej niezawodnej torby, wkładam tam kanapki i cały litr kakaowego mleka które zakupiłem wczoraj w sklepie wraz z ciastkami na utrzymanie energii. Do tego 2,5l wody pitnej. Ogarniam się w łazience i w jeansach i polarze oraz zimowej czapce, bo rankiem jest chłodno. Ruszam w stronę mostu gdzie jest całodobowa budka strażnicza, tam strażnik prosi o mój dokument tożsamości i bilet , po sprawdzeniu przepuszcza mnie. Przechodzę mostem i jestem po drugiej stronie rzeki. (jest również sposób nielegalnego przedostania się do ruin, co np. Chce zrobić Kamil z tymi Argentyńczykami, ale problemem właśnie jest przedostanie się na drugą stronę rzeki, potem tylko krzakami przejść i obejść głowną bramę kontrolną). Podobno robi to wiele osób, ja tam wolałem tym razem zapłacić i nie praktykować tego ryzykownego planu, którzy inni podróżnicy realizują. Zaoszczędziłem przedwczoraj 70soli wchodząc do ruin w Cusco nielegalnie a więc jak narazie wystarczy. Jakby nie patrzeć to kupiłem bilet do Machu Picchu za połowę ceny bo kosztował mnie140 soli ;). 

Jestem na pylistej drodze, tutaj zaczynają się kamienne starożytne schody do Machu Picchu. O latarce idę w górę, są bardzo strome i nawet z tak małym plecaczkiem jest ciężko. A poza tym co do plecaków do parku z ruinami nie możemy mieć większego niż chyba 25l ! Jeśli mamy większy przed wejściem do parku jest specjalna przechowalnia. O świetle latarki wspinam się po niekończących się schodach. Mijam zmęczonych turystów z plecakami, potem gdy jest już jaśniej troszkę wyłączam latarkę. Sam też odpoczywam z 2 czy 3 razy gdzie ścieżka łączy się z drogą dla autobusów. W końcu udaję się dotrzeć na górę, droga wychodzi dokładnie w środku tu ogromnej kolejki ludzi który przyjechali autobusami. Widzę, że ludzie który szli przede mną wchodzą w jej środek, robię to samo. Przy bramce kontrola biletów i dokumentów. Jestem w środku pierwsze co mi się ukazuje to starożytny dom strażnika, stąd również piękny widok na leżące w dole zielone tarasy, oraz miasto Inków pod górą Waynapicchu. Coś niesamowitego, tuż przy ścieżce jest parę lam, z którymi Machu Picchu to coś przepięknego. Wchodzę następnie schodami kawałek do góry i dochodzę do miejsca z przepięknym widokiem na to starożytne miasto. Posilam się tam moimi bananami i jogurtem. Zaraz gdy schodzę niżej zza góry wschodzi słońce, witam je bardzo serdecznie. Może nie w taki sposób jak Inkowie ale przecież to miejsce właśnie było kultem słońca. Jestem po chwili przy Intihuatana - kamiennym zegarze słonecznym, kalendarzu astronomicznym. 

Nazywanym również instrumentem łapania słońca. Jest tu główna świątynia, oraz świątynia trzech okien. Schodzę niżej kierując się pod górę Waynapicchu, stąd udaję się do ruin które niegdyś były strefą przemysłową, stąd do więzień. Następnie do pałacu księżniczki, tu również znajduje się świątynia słońca. Nie śpiesząc się oglądam budowle, teraz mam zamiar wejść na górę Machu Picchu, tak więc ścieżką zgodnie ze znakiem podchodzę do drewnianej budki kontrolnej. Tutaj trzeba okazać dokument i wpisać się wraz z godziną wejścia, oraz co dla mnie jest głupotą totalną wypisać się do godziny 14.00. Ja zaczynam wędrówkę w górę ok 10.20. Schody wypompowują energię, do tego upał przy bezchmurnym niebie. Obracam się co chwile i podziwiam już w dole te magiczne ruiny. Po godzinie wspinaczki jestem na górze, jest tutaj może z 15 osób jak narazie, po lewej drewniana budka. Jestem właśnie na wysokości 3082m którą oferuje mi góra Machu Picchu. Coś przepięknego, w dole ruiny i teraz już miniaturka góry waynapichu. Dookoła widoki na zielone doliny, widać tam nawet kemping. Do tego w oddali ośnieżone szczyty gór. Zostaję tu jakiś czas robiąc zdjęcia i Medytując. Zaczynając moją podróż nigdy bym się nie spodziewał, że wyląduje na najsławniejszym miejscu w Ameryce Południowej i będzi mi dane oglądać te ruiny z tak pięknego miejsca;)

W parku jest pełno strażników, gdy ktoś wchodzi w niewłaściwe miejsce lub zbacza ze ścieżki zaczynają gwizdać gwizdkami. Nie przypuszczałem, że i tu znajdzie się jeden i zacznie zakłócać ciszę i spokój o godzinie 12.30 przypominając, że trzeba schodzić już na dół. Nie mogąc dłużej słuchać tego hałasu zaczynam wędrówkę w dół, wypisuję się i wychodzę. Odpoczywam po raz kolejny w cieniu bo jest straszny upał. Zagadują siedzący obok chłopacy, są z Chile a jeden z Costa Rica, ja uderzam teraz zwiedzić Most Inków, on się dołącza również i idziemy razem tam. Następnie wracamy i robimy ostatnią sesję zdjęć miasta Inków. Było na prawdę niesamowicie, szczególnie na tej górze. Szkoda tylko, że są tłumy turystów, niesamowicie byłoby być na tej górze już przed zachodem słońca i oglądać na niej wschód nad Machu Picchu. Postanowione, kiedyś następnym razem przedostaję się tam nielegalnie zrealizuje mój plan;).






















Po wyjściu z parku, kolejna wędrówka w dół schodami, po przekroczeniu mostu wracam na kemping,  widzę,że ktoś rozbił namiot tuż obok mojego. Sprawdzam czy jest moja nitka którą związałem zamek, widzę że nikt nie rozpinał namiotu i są moje rzeczy wszystkie. Zaraz po powrocie wita mnie Kamil i wypytuje jak było. Dosłownie za 5min, przychodzi 2 chłopaków do tego namiotu, który stoi obok mojego. Jak się niesamowicie okazuje to jest kolejny Polak - Tomek podróżuje z Francuzem z którym się zapoznajemy. No to zebrało się trzech Polaków pod Machu Picchu;).

Tomek opowiada o swojej podróży autostopowej z Polski na wschód przez kraje Arabskie, aż do Nepalu i wbrew wszystkim negatywnym opinią o Muzłumanach, że są to chyba najbardziej gościnni ludzie na świecie. Dotyczy to zarówno Pakistanu, Iraku, a autostop tam to bajka;). Wysłuchujemy jego historii i opowiadamy własne do późnej nocy. Tomek pożycza ode mnie telefon i ustawia sobie budzik na 5 chyba, bo wyruszają jutro z kolegą na Machu. Rankiem budzę się w tym momencie gdy oddaje mi mój telefon do spowrotem do namiotu. Ja oczywiście chcąc się wyspać przedłużam moje kolorowe sny, budząc się grubo po 7.00. Dziś ostatni dzień na kempingu zplanowałem, z rana robię pranie moich koszulek, skarpet oraz polara i rozwieszam na krzakach a część na bramce do piłki nożnej. Wyleguję się na macie wklepując wspomnienia w mój papierowy pamiętnik. W między czasie przychodzą Peruwiańscy faceci niosąc ogromne plecaki. Okazuje się, że to tragaże którzy obsługując bogatych turystów na specjalnym i cholernie drogim trekkingu - Inka Trail. Dziś dzień przygotowań, także idę po południu do Aquas Calientes i tam najpierw zjeść obiad za który płace jedyne 5 soli, jest zupką i kurczak z ryżem i podpiekanymi ziemniaczkami. W sklepie zaopatrzam się w 11 bułek, 2 paczki parówek i ciastek i banany i owsiankę. Wracając jedną z uliczek zaczepia mnie piękna Peruwianka, oferuje mi masaż za 25 soli, mówię jej że jest bardzo ładna i ma piękny uśmiech ale niestety jestem jednym z tych biedniejszym podróżników i nie mam kasy na takie przyjemności, a poza tym sam jestem fizjoterapeutą. Ona słysząc to uśmiecha się jeszcze piękniej i mówi, że w takim razie ona chce masaż ode mnie;). Mówi, że mi zapłaci za to,cena to 25 soli czyli tyle co w Polsce. Prowadzi mnie do miejsca gdzie pracuje, a tam jeszcze więcej pięknych Peruwianek, czy jestem w raju?  Chyba tak, zostawiam moje zakupy w szafce i wykonuję jej 30 min masaż pleców. 

Potem otrzymuję 25 soli od niej. Wracając na kemping niespodziewałem się takiej niespodzianki, do tego zwróciły mi się moję zakupy i jeszcze na piwa zostało;). Po powrocie rozmawiam z ekipą Argentyńczyków z którymi podróżuje Kamil, jego niestety nie ma a chciałem się pożegnać. Muszę iść wcześniej spać, aby wyruszyć jutro z rana na trekking torami kolejowymi z miasta w stronę Ollantaytambo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz