12 lipiec 2014 Sobota
Rankiem nastał dzień podróży do nasłynniejszego i najczęściej odwiedzanego miejsca w Ameryce płd. - Machu Picchu. Pobudka niestety o 5.40, ogarniam się i pakowanie plecaka. Z hostalu o 6.40 wychodzę, przechodzę plac ze złotym pomnikiem. Dochodzę do ulicy z terminalem, kupuję za sola 6 bananów oraz 3 granadille na podróż. Na terminalu przepakowuję część rzeczy do mojej torby z dinozaurowym Hiperdino którą mam jeszcze z Kanarów. Autokar rusza i oddalam się od Cusco, wjeżdzam wyżej i widać w oddali piękne oddalone szczyty w tym jeden dosłownie jak piramida. Przede mną potężny kanion w dole z który prowadzi do Machu Picchu. Dojeżdzam do miasta w dole - Urabamba. Gdy zatrzymuje się autokar oczywiście wchodzi jedna pani i próbuje sprzedać żelatyny i słodycze. Przejeżdzamy przez miasto Ollantaytambo, tutaj za nim zaczyna się ostra, kręta i niebezpieczna droga w górę. Skały są pionowe nade mną, w gorze wyżej potężna góra z lodowcem która jak się dowiaduje od siedzącej obok kobiety to nevado Veronica 5822m. Wjeżdzamy na przełęcz położoną bardzo wysoko, bo tutaj w górze już tylko kamienie i żółte trawy. Gdy wjeżdzamy wyżej pięknie widać tą potężną górę z lodowcem. Coś pięknego i niesamowitego. Turyści płacąc w setkach dolarów za pociąg z Cusco do Machu Picchu nawet nie zdają sobie sprawy jakie piękne widoki ich omijają. Na przełęczy jestem chyba najbliżej tej góry. Tutaj coś niesamowitego po drugiej stronie w dole piękne zielone lasy tropikalne, chmury w dole. Zupełnie inny krajobraz po tej stronie gór, pierwszy raz ukazuje mi się zielony klimat Peru, jest pięknie na tej przełęczy, dwa różne światy <3.
Gdy zjeżdzam w
stronę zielonej doliny babka obok częstuje mnie cukierkami, ja się odwdzięczam
owocem Granadilli. Niżej autobus zatrzymuję się i mamy krótką przerwę koło
małej restauracji. Kupuję 4 kanapki z serem za 4 sole i jem siedząc na kamieniu
i czekając aż wyrówna mi się ciśnienie w uszach po zjeździe z 4500m. Po posiłku
kolejne etapy zjazdy w dół, dojeżdzamy finalnie do malutkiego miasteczka Santa
Maria. Tutaj pełno białych taksówek stoi i czeka na wysiadających turystów, ja
przepakowuję rzeczy i facet proponuje mi taksi, pytam o cenę, mówi mi , że 15
soli. Co? To drugie tyle co zapłaciłem aby się tutaj dostać, myślę aby tam
przejść na piechotę, ale podobno do Hydroelectrica jest stąd ponad 20km.
Zaprasza mnie do taksi, że w środku już nie ma miejsca ładuję się do bagażnika
tego kombi z moim plecakiem. Facet rusza i jedziemy pylistą drogą, w środku na
siedzeniach kobiety w średnim wieku jak się okazuje Argentynki. Facet
przyśpiesza i jedzie jak wariat po wyboistej drodze, rzuca mną jak workiem z
ziemniakami w tym bagażniku, po za tym po lewej stronie jest przepaść a facet
jedzie chyba z 70km/h tą wąską drogą i mijając auta z naprzeciwka. Babki w
końcu nie wytrzymują i każą mu zwolnić bo to istna droga śmierci.
Zatrzymujemy się
na punkcie widokowym, w dole kanionu płynie rzeka, na dole są gorące źródła,
podobno cały dzień kąpieli to jedyne 5 soli. Stąd jedziemy do kolejnego
miasteczka - Santa Teresa, przejeżdzając je tylko. W końcu po ok 40 min, ścisku
w babażniku z moim plecakiem który też już nie wytrzymał i przytulił się
całkiem się do mnie w końcu jesteśmy w Hydroelectrica ;). Tutaj płacę za tą
tragiczną podróż te 15 soli. Wysiadam, widok jaki mi się ukazuje to tłumy
turystów z plecakami, stojący na torach niebieski pociąg który również stąd
dowozi turystów.
Ruszam wzdłuż torów, wszędzie pięknie zielono i tropikalnie,
drzewa z małymi lianami, śpiewy tropikalnych ptaków i latające piękne małe
kolibry! Klimat mini dżungli, do tego jest tutaj gorąco. Nie to co na górze i w
Cusco. Idę sprintem, mijam jakąś parę Azjatów. Przechodzę przez metalowy most
nad rzeką w tym kanionie. Wędruję z paroma odpoczynkami, podczas jednego z nich
piorę moją koszulkę w rzecze, gdy ponownie jestem na torach z tyłu jedzie
pociąg, trąbiąc. Schodzę mu z drogi lekko, mija mnie i jedzie dalej. Widać już
w oddali jakieś budowle u góry, po drodzę mijam jakąś małą restaurację, jest
też napis że jest tu kemping. Dalej jakieś 10min drogi stąd jest kolejny duży
kemping, z dużym trawiastym polem, wieloma namiotami i łazienkami. Chcę dojść
do Auquas Calientes w celu znalezienia hostalu, bo słyszałem od Przemka, że
można znaleźć nawet za 10 soli. Zaraz będzie się ściemniać, decyduje się wrócić
na kemping.
Przechodzę przez
zielone pole kempingowe, dochodzę do toalet i tam rozmawiam z kobietą z
kempingu. Pytam ile kosztuje noc za rozbicie namiotu, ona odpowiada mi, że
15soli! Co? Czy tutaj wszystko musi być tak cholernie drogie. Mówie, do niej że
to chyba jakieś nieporozumienie bo najtańszy hostal w mieście kosztuje 10 soli.
Czytałem na internecie, że jest o wiele taniej. Babka mówi, żebym postawił
namiot a potem pogadamy o cenie. Znajduje miejsce pod drzewem, u góry nad
kempingiem widać ruiny Machu Picchu. Gdy namiot już stoi, przychodzi babka i
opuszcza mi cenę z 15 soli na 7 ;). No to ja rozumiem a nie wyzyskiwanie
biednych podróżników, którzy muszą liczyć się z każdym centem. Trzeba się targować
z ludźmi szczególnie tu w Ameryce płd. Gdy ludzie widząc Gringo chcą z Ciebię
wyciągnąć wszystko aż do ostatniego centa. Myślą, że każdy to Amerykanin, nie
każdy ma kupę forsy i sra dolarami. Gdy ludzie pytają się skąd jestem mówię, że
z Polski ale również tłumaczę, że w moim kraju nie mamy € ani $. Jeden sol to
równowartość jednej złotówki. Ludzie są zaskoczeni. Tak więc dla mnie jako
podróżnika jest wszystko drogie.
Po idealnie
przespanej nocy dziś muszę iść do Aquas Calientes i kupić bilet do Machu Picchu.
Genialny Czeski plecak firmy Pinguin,który posiadam ma możliwość odczepienia,
górnej komory czyli pojemnego komina, pas biodrowy jest również odpinany i na
rzepa montowany do komina. Tym sposobem mam plecaczek biodrowy;). Pakuję tylko
do niego całą moją elekronikę i dokumenty. Zamykam namiot i nitką spinam zamek,
aby rozpoznać czy ktoś go otwierał czy nie. Wyruszam drodą w stronę miasta idąc
wzdłuż rzeki. Jadą z naprzeciwka te drogie autobusy z turystami zawożące
turystów z miasta w górę krętą drogą pod same wejście do ruin. Dochodzę do
miasteczka, wszędzie pełno hoteli i restauracji. Jest tu mnóstwo mostków, rzeka
płynąca z góry dzieli miasteczko na dwie części. Ja udaję się na plac główny -
plaza principal ze złotym pomnikiem Inki oraz małym Kościółkiem. Idę do biura
Iperu w którym zakupuje się bilety, trzeba mieć przy sobie paszport czy inny
dokument. Ja jak zawsze okazuje mój Polski dowód osobisty, bo nie chcę wszędzie
zostawiać dokładnych informacji osobie i podawać moim danych z odciskami palca w
nowym paszporcie. Skąd mam wiedzieć gdzie one trafią i co z nimi bedzie robił?
Jeśli mam okazywać swój paszport to niech to się dzieje tylko na granicy.
Polecam tak więc używanie jakiegoś Polskiego dokumentu, którego nikt nie śmie
odrzucić.
Normalny bilet
wejściowy kosztuje 128 soli do samych ruin, można wykupić opcję za 140 z
wejściem na górę Machu Picchu. Jest jeszcze opcja z wejściem na górę
Waynapicchu, która jest droższa o wiele i trzeba zrobić rezerwację nawet do
miesiąca wcześniej czasami. Mając swój bilet, idę zwiedzić miasteczko, w którym
nie ma nic poza uliczkami z restauracjami i licznymi sklepikami. Wyżej jest
wejście na wody termalne jak sama nazwa mówi ciepłe wody czyli dokładnie -
Aquas Calientes. Wstęp na cały dzień jest droższy niż w Santa Teresa bo
kosztuje 10 soli. Odpuszczam sobie i przechodzę mostkiem na drugą stronę
miasta, jest tutaj małe boisko piłkarskie, wzdluż niego stoliki i sprzedaje się
jakieś słodkości w postaci gofrów z cukrem. Jest też tutaj mały targ - Mercado.
Na dole sprzedaje się warzywa i owoce. Kupuję więc trochę bananów, na górze są
stoiska z tymi malutkimi restauracjami, jedna koło drugiej. Można zjeść tutaj
za 6soli tzw. completo czyli pierwsze danie w postaci zupy i drugie danie do
wyboru z tego co mają. Do tego jak zawsze kompot lub sok, można liczyć na
dolewkę a nawet dwie gdy ktoś jest spragniony nie dopłacając ani centa;). Ja
będąc lekko głodnym siadam na placu i zajadam się moimi ciastkami. Następnie z
moimi bananami ucieszony jak małpka wracam na kemping.
Spotkanie Polaka i finał Mundialu
Tam czeka na mnie
miła niespodzianka. Przychodzi do mnie jakiś chłopak, zaczyna od razu rozmowę
po Polsku. Ma na imię Kamil, mówi mi że poznał po namiocie Polskiej firmy Fjord
Nansen, którą posiadam. Opowiada, że był też w Las Palmas na Gran Canarii i
również szukał tak jak ja jachtostopu na Amerykę, mało tego poznał tego
chłopaka Rolanda - Polaka który znalazł się na mojej łodzi która miałem płynąc
do Ameryki !! Poznał go na Giblartarze skąd przypłynął na Kanary a stamtąd do
Brazyli. Nie no nie mogę w to uwierzyć, że zna tego Polaka Rolanda, był w Las
Palmas. Kurwa no coś przepięknie niesamowitego! Jak zwykle wszechświat zsyła
kolejną Nieprzypadkową osobę, bo przypadki nie istnieją. Wszyscy jesteśmy jako
ludzie połączeni nitkami energii, które pewnego dnia krzyżują się lub
przecinają w pewnym punkche i w tym właśnie momencie spotykamy naszą
przeznaczoną osobę. Alę nie zagłębiając się w moją spirytualno - poglądową
filozofię którą wyznaję. Wracając do Kamila, mało tego jest tutaj 5 miesięcy i
jak sam mówi włóczy się po Ameryce Południowej. Teraz aktualnie podróżuje
aktualnie z dwunastoma podróżnikami z Argentyny, którzy mają
backpakerowo-autostopowe podróże we krwi;). Mówię, że to ogromna ekipa. Dziś
mamy Niedzielę 13 lipca 2014, a więc finał Mistrzostw Świata, który rozgrywa
się po drugiej stronie Amazońskiej dżungli u wybrzeża Atlantyku w Rio de
Janeiro. Mało tego gra jedna drużyna z Ameryki płd. - Argentyna i jedna z
Europy - Niemcy. Nie można tego przegapić a więc zabieram mój biodrowy plecak i
po zamknięciu namiotu ruszamy do miasteczka.
Idziemy więc do
miasteczka, na placu jest duży telewizor z plastykowymi krzesłami. Ja
niespodziewanie poczuwam nie opanowany głód. Muszę coś zjeść, także idę do
jakiejś małej restauracji i za 10 soli zamawiam menu zupę i drugie danie , bo
finał już się zaczął a więc nie mam czasu na jedzenie za 6 soli w Mercado. Jem
oglądając mecz. Kibicuje całym sercem Argentynie, całe 90 min nikt nie strzela,
nie no co za beznadziejny finał mistrzostw świata - karne , gorzej już chyba
być nie mogło. Niestety w karnych Niemcy okazują się lepsi i wygrywają
Mistrzostwa Świata. Moi faworyci przegrywają i z płaczem siedzą na boisku. Ja
opuszczam restaurację, niepotrzebnie zakupiłem piwo na świętowanie zwycięstwa
Argentyny. Cała ekipa Argentyńczyków z którymi podróżuje Kamil jest załamana.
Na kempingu jestem tuż po zmroku, biorę zimny prysznic na otrząśnięcie się po
porażce Argentyny, w sumie i tak nie mam wyjścia bo nie ma na kempingu ciepłej
wody;).
Muszę iść spać
dziś wcześnie spać bo jutro rankiem o latarce muszę wyruszyć i dojść do wejścia
do parku Machu Picchu który jest otwierany o 6.00 a zamykany o 17.00. Chcę być
tam przed tłumami turystów.
Machu Picchu
14 lipiec 2014 Poniedziałek
Rankiem budzik
przerywa mój sen o 4.40. Zaczynam pakowanie rzeczy do mojej biodrowej
niezawodnej torby, wkładam tam kanapki i cały litr kakaowego mleka które
zakupiłem wczoraj w sklepie wraz z ciastkami na utrzymanie energii. Do tego
2,5l wody pitnej. Ogarniam się w łazience i w jeansach i polarze oraz zimowej
czapce, bo rankiem jest chłodno. Ruszam w stronę mostu gdzie jest całodobowa
budka strażnicza, tam strażnik prosi o mój dokument tożsamości i bilet , po
sprawdzeniu przepuszcza mnie. Przechodzę mostem i jestem po drugiej stronie
rzeki. (jest również sposób nielegalnego przedostania się do ruin, co np. Chce
zrobić Kamil z tymi Argentyńczykami, ale problemem właśnie jest przedostanie
się na drugą stronę rzeki, potem tylko krzakami przejść i obejść głowną bramę
kontrolną). Podobno robi to wiele osób, ja tam wolałem tym razem zapłacić i nie
praktykować tego ryzykownego planu, którzy inni podróżnicy realizują.
Zaoszczędziłem przedwczoraj 70soli wchodząc do ruin w Cusco nielegalnie a więc
jak narazie wystarczy. Jakby nie patrzeć to kupiłem bilet do Machu Picchu za
połowę ceny bo kosztował mnie140 soli ;).
Jestem na
pylistej drodze, tutaj zaczynają się kamienne starożytne schody do Machu
Picchu. O latarce idę w górę, są bardzo strome i nawet z tak małym plecaczkiem
jest ciężko. A poza tym co do plecaków do parku z ruinami nie możemy mieć
większego niż chyba 25l ! Jeśli mamy większy przed wejściem do parku jest
specjalna przechowalnia. O świetle latarki wspinam się po niekończących się
schodach. Mijam zmęczonych turystów z plecakami, potem gdy jest już jaśniej
troszkę wyłączam latarkę. Sam też odpoczywam z 2 czy 3 razy gdzie ścieżka łączy
się z drogą dla autobusów. W końcu udaję się dotrzeć na górę, droga wychodzi
dokładnie w środku tu ogromnej kolejki ludzi który przyjechali autobusami.
Widzę, że ludzie który szli przede mną wchodzą w jej środek, robię to samo.
Przy bramce kontrola biletów i dokumentów. Jestem w środku pierwsze co mi się
ukazuje to starożytny dom strażnika, stąd również piękny widok na leżące w dole
zielone tarasy, oraz miasto Inków pod górą Waynapicchu. Coś niesamowitego, tuż
przy ścieżce jest parę lam, z którymi Machu Picchu to coś przepięknego. Wchodzę
następnie schodami kawałek do góry i dochodzę do miejsca z przepięknym widokiem
na to starożytne miasto. Posilam się tam moimi bananami i jogurtem. Zaraz gdy
schodzę niżej zza góry wschodzi słońce, witam je bardzo serdecznie. Może nie w
taki sposób jak Inkowie ale przecież to miejsce właśnie było kultem słońca.
Jestem po chwili przy Intihuatana - kamiennym zegarze słonecznym, kalendarzu
astronomicznym.
Nazywanym również
instrumentem łapania słońca. Jest tu główna świątynia, oraz świątynia trzech
okien. Schodzę niżej kierując się pod górę Waynapicchu, stąd udaję się do ruin
które niegdyś były strefą przemysłową, stąd do więzień. Następnie do pałacu
księżniczki, tu również znajduje się świątynia słońca. Nie śpiesząc się oglądam
budowle, teraz mam zamiar wejść na górę Machu Picchu, tak więc ścieżką zgodnie
ze znakiem podchodzę do drewnianej budki kontrolnej. Tutaj trzeba okazać
dokument i wpisać się wraz z godziną wejścia, oraz co dla mnie jest głupotą
totalną wypisać się do godziny 14.00. Ja zaczynam wędrówkę w górę ok 10.20.
Schody wypompowują energię, do tego upał przy bezchmurnym niebie. Obracam się
co chwile i podziwiam już w dole te magiczne ruiny. Po godzinie wspinaczki
jestem na górze, jest tutaj może z 15 osób jak narazie, po lewej drewniana
budka. Jestem właśnie na wysokości 3082m którą oferuje mi góra Machu Picchu.
Coś przepięknego, w dole ruiny i teraz już miniaturka góry waynapichu. Dookoła
widoki na zielone doliny, widać tam nawet kemping. Do tego w oddali ośnieżone
szczyty gór. Zostaję tu jakiś czas robiąc zdjęcia i Medytując. Zaczynając moją
podróż nigdy bym się nie spodziewał, że wyląduje na najsławniejszym miejscu w
Ameryce Południowej i będzi mi dane oglądać te ruiny z tak pięknego miejsca;)
W parku jest
pełno strażników, gdy ktoś wchodzi w niewłaściwe miejsce lub zbacza ze ścieżki
zaczynają gwizdać gwizdkami. Nie przypuszczałem, że i tu znajdzie się jeden i
zacznie zakłócać ciszę i spokój o godzinie 12.30 przypominając, że trzeba
schodzić już na dół. Nie mogąc dłużej słuchać tego hałasu zaczynam wędrówkę w
dół, wypisuję się i wychodzę. Odpoczywam po raz kolejny w cieniu bo jest straszny
upał. Zagadują siedzący obok chłopacy, są z Chile a jeden z Costa Rica, ja
uderzam teraz zwiedzić Most Inków, on się dołącza również i idziemy razem tam.
Następnie wracamy i robimy ostatnią sesję zdjęć miasta Inków. Było na prawdę
niesamowicie, szczególnie na tej górze. Szkoda tylko, że są tłumy turystów,
niesamowicie byłoby być na tej górze już przed zachodem słońca i oglądać na
niej wschód nad Machu Picchu. Postanowione, kiedyś następnym razem przedostaję
się tam nielegalnie zrealizuje mój plan;).
Po wyjściu z parku, kolejna wędrówka w dół schodami, po przekroczeniu mostu wracam na kemping, widzę,że ktoś rozbił namiot tuż obok mojego. Sprawdzam czy jest moja nitka którą związałem zamek, widzę że nikt nie rozpinał namiotu i są moje rzeczy wszystkie. Zaraz po powrocie wita mnie Kamil i wypytuje jak było. Dosłownie za 5min, przychodzi 2 chłopaków do tego namiotu, który stoi obok mojego. Jak się niesamowicie okazuje to jest kolejny Polak - Tomek podróżuje z Francuzem z którym się zapoznajemy. No to zebrało się trzech Polaków pod Machu Picchu;).
Po wyjściu z parku, kolejna wędrówka w dół schodami, po przekroczeniu mostu wracam na kemping, widzę,że ktoś rozbił namiot tuż obok mojego. Sprawdzam czy jest moja nitka którą związałem zamek, widzę że nikt nie rozpinał namiotu i są moje rzeczy wszystkie. Zaraz po powrocie wita mnie Kamil i wypytuje jak było. Dosłownie za 5min, przychodzi 2 chłopaków do tego namiotu, który stoi obok mojego. Jak się niesamowicie okazuje to jest kolejny Polak - Tomek podróżuje z Francuzem z którym się zapoznajemy. No to zebrało się trzech Polaków pod Machu Picchu;).
Tomek opowiada o
swojej podróży autostopowej z Polski na wschód przez kraje Arabskie, aż do
Nepalu i wbrew wszystkim negatywnym opinią o Muzłumanach, że są to chyba
najbardziej gościnni ludzie na świecie. Dotyczy to zarówno Pakistanu, Iraku, a
autostop tam to bajka;). Wysłuchujemy jego historii i opowiadamy własne do
późnej nocy. Tomek pożycza ode mnie telefon i ustawia sobie budzik na 5 chyba,
bo wyruszają jutro z kolegą na Machu. Rankiem budzę się w tym momencie gdy
oddaje mi mój telefon do spowrotem do namiotu. Ja oczywiście chcąc się wyspać
przedłużam moje kolorowe sny, budząc się grubo po 7.00. Dziś ostatni dzień na
kempingu zplanowałem, z rana robię pranie moich koszulek, skarpet oraz polara i
rozwieszam na krzakach a część na bramce do piłki nożnej. Wyleguję się na macie
wklepując wspomnienia w mój papierowy pamiętnik. W między czasie przychodzą
Peruwiańscy faceci niosąc ogromne plecaki. Okazuje się, że to tragaże którzy
obsługując bogatych turystów na specjalnym i cholernie drogim trekkingu - Inka
Trail. Dziś dzień przygotowań, także idę po południu do Aquas Calientes i tam
najpierw zjeść obiad za który płace jedyne 5 soli, jest zupką i kurczak z ryżem
i podpiekanymi ziemniaczkami. W sklepie zaopatrzam się w 11 bułek, 2 paczki
parówek i ciastek i banany i owsiankę. Wracając jedną z uliczek zaczepia mnie
piękna Peruwianka, oferuje mi masaż za 25 soli, mówię jej że jest bardzo ładna
i ma piękny uśmiech ale niestety jestem jednym z tych biedniejszym podróżników
i nie mam kasy na takie przyjemności, a poza tym sam jestem fizjoterapeutą. Ona
słysząc to uśmiecha się jeszcze piękniej i mówi, że w takim razie ona chce
masaż ode mnie;). Mówi, że mi zapłaci za to,cena to 25 soli czyli tyle co w
Polsce. Prowadzi mnie do miejsca gdzie pracuje, a tam jeszcze więcej pięknych
Peruwianek, czy jestem w raju? Chyba
tak, zostawiam moje zakupy w szafce i wykonuję jej 30 min masaż pleców.
Potem otrzymuję
25 soli od niej. Wracając na kemping niespodziewałem się takiej niespodzianki,
do tego zwróciły mi się moję zakupy i jeszcze na piwa zostało;). Po powrocie
rozmawiam z ekipą Argentyńczyków z którymi podróżuje Kamil, jego niestety nie
ma a chciałem się pożegnać. Muszę iść wcześniej spać, aby wyruszyć jutro z rana
na trekking torami kolejowymi z miasta w stronę Ollantaytambo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz