czwartek, 6 listopada 2014

Schronisko i wędrówka w stronę góry Mont Blanc

3 lipiec 2013 Środa

Rankiem deszcz nie ustaje. Postanawiam poczekać i tak czękam do ok 13.00. Dalej pada z krótkimi przerwami. W tej przerwie pakuję namiot i postanawiam wracać na dół. Gdy rozpoczynam wędrówkę to zaczyna znów padać i schodzę z osłoniętym plecakiem. Jestem na dole cały przemoczony, plecak również cały przemoknął. Na jakimś murku wieszam mój namiot do wyschnięcia bo wyszło na chwilę słońce. Potem pytam o jakieś schronisko. Jest tuż obok na rogu. Idę do środka się wysuszyć, ściągam z siebie przemoczone ciuchy i wieszam na krześle, jem kanapki i rozmawiam z turystami, jednym z Norwegii i jakimiś kolegami ze Stanów. Potem postanawiam jednak wykupić nocleg który kosztuje w dzielonym pokoju z tego co pamiętam 15€. Rozwieszam ubrania na wieszaczkach. Wyciągam wszystko z plecaka który jest mokry, na szczęście elektronika się nie zalała. W pokoju spotykam 2 alpinistów. Jak się okazuje po angielskim początku rozmowy, chłopak jest Polakiem, ma na imię Sebastian, ale mieszka już od dobrych 8 lat w Hiszpani. Właśnie przyjechał ze swoim Hiszpańskim kolegą i będą się wspinać. Mają pełno sprzętu, lin i uprzęży. Następnie jest możliwość skorzystania z kuchni, gdzie robię owsiankę i herbatę, do tego mam tutaj cukier, roztapiam i tworzę karmel. Biorę gorący prysznic i włażę do śpiwora. Rozmawiam z Sebastianem,który chwali życie w Hiszpanii po mimo panującego tam "kryzysu". Rankiem rzeczy jeszcze mokre, więc wystawiam plecak na zewnątrz, skarpety na okno i suszę rzeczy jakoś do 12 czy 13.






Pora wyruszać dalej, idę spowrotem do miasteczka i tam przechodzę je całe aż na wylot, tutaj udaje mi się złapać stopa do następnej miejscowości Les Houches. Biorę mapkę trekkingową w tym malutkim miasteczku, ogarniam i planuję dojść wyżej do dolnego schroniska gdzie prowadzi trasa na Mont Blanc. Idę sporo w górę asfaltową drogą, słońce grzeje mocno. Następnie idę ścieżką trekkingową, która jest lekko zarośnięta. Nie ma na szlaku nikogo. Nabieram wody do butelki z wodospadu i dochodzę do łąki dużej. Widać stąd pięknie dolinę z Chamonix, i te skaliste szpice po stronie Augille du Midi. Gdy jestem w tym miejscu jest już przed zachodem słońca z godzinę. Dochodzę wyżej do jakiegoś budynku, okazuje się że jest to hotel i restauracja. Jest zamknięty, tutaj jem kolację i rozglądam się za miejscem na namiot. Całkiem przypadkowo ciągnę za klamkę do drzwi przedsionka restauracji i są otwartę, natomiast drzwi do lokalu zamknięte. Idealne miejsce na nocleg.Ładuję się do oszklonego przedsionka. Zastawiam plecakiem drzwi wejściowe, gaz pod ręką jak zawsze i układam się do spania po znalezieniu tego zarąbistego i ciepłego miejsca na nocleg.


Rankiem budzę się po idealnie przespanej nocy i jem owsiankę. Pogoda idealna, niebo bez chmurne. Idę kawałek wyżej i okazuje się tu jest ta stacja tego zabytkowego tramwaju który jedzie pod Mont Blanc. To miejsce nazywa się Bellevue. Przede mną dolina nad którą widać poteżną górę ośnieżoną i lowowcem. Na stacji siedzi dwóch facetów, po chwili okazuje się, że to Polacy. Gadamy chwilę i jak się okazuję mogę na górę iść również przy torach kolejowych, którę prowadzą w górę pomiędzy sosnami. Ruszam więc do góry, słyszę że z dołu jedzie ten tramwaj, jedzie on tak wolno, że jestem w stanie odpocząć, wyciągnąć aparat i zrobić zdjęcia. Następnie przede mną jakieś stare zniszczone budynki, to chyba jakaś stara stacja. Tutaj jestem pod pionową ścianą skalną, jadą kolejne tramwaje, tym razem z góry. Po prawej mam przepaść poteżną do tej doliny którą miałem iść. Wracają z góry torami pierwsze osoby. Widać stąd już niżej ten lodowiec. Przechodzę szybko tunelem w skale, na szczęście nie jedzie tramwaj. Wychodzę z niego i jestem na ostatniej najwyżej stacji tej kolejki-trawaju. Stacja to le nid d'aigle 2372m. Tutaj coś cudownego, wszystko u góry już pokrywa śnieg, są małe wydeptane ścieżki do góry.
Tuż powyżej lodowiec bionnassay a nad nim góra aiguille de Bionnassay 4041m!









Postanawiam iść wyżej pod ten lodowiec. Idę do góry po błotnistej ścieżce, potem już tylko po śniegu. Słońcę się odbija cholernie od tego śniegu. Wspinam się wyżej i jestem przy samym lodowcu, to zbocze jest bardzo strome. Wyżej u góry widać potężną górę Dome du Goúter 4304m od którego biegnie ten lodowioc. To miejsce to mała dolinka z tym lodowcem, siedzę tu na kamieniu i medytuję. Następnie z dołu widzę grupkę wchodzących turystów, mają raki i kijki trekkingowe, zgodnie z mapką wyżej jest schronisko Tete Rousse 3167m a nad nim ostatnie już miejsce przed wejściem na Mont Blanc czyli schronisko Le gouter 3817m pod górą o tej samej nazwie. Postanawiam tam wejść. Żeby było bezpieczniej chcę się dolączyć do tej grupki ludzi, pytam skąd są - "Poland" - haha witam! Dodatkowo facet pożycza mi kijek trekkingowy co ułatwia mi cholernie ciężką wędrówkę po tym śniegu. Zakładam te malutkie okulary przeciwsłoneczne, które znalazłem jeszcze w Austrii. Mam nadzieję, że mają filtr słoneczny, idziemy cały czas w górę lodowca tą śnieżną rynną, potem zaczyna się masakra, bo trzeba odbić w lewo pod bardzo strome zbocze. Tutaj już tempo wędrówki mamy wolne, ja ciągne się na końcu, zaliczam parę poślizgów, jak bym poleciał na dół po tym śniegu to nie wiem czy bym się zatrzymał. Wchodzę wyżej, tam odpoczynek. Robię parę fotek i ruszam dalej kawałek po płaskim i kolejne zbocze po którym wędruje. Buty które mam dają radę z tym bieżnikiem nawet po takim nachyleniu, do tego 23kg na plecach! Udało się! Po 2h wędrówki, jestem pod schroniskiem tete rousse 3167m! Haha widoki piękne, siadam ze zmęczenia na kamieniach, jest tutaj pełno ludzi z profesjonalnym sprzętem, wchodzących lub schodzących z Mont Blanc. Ja natomiast w materiałowych krótkich spodenkach, koszulce i kapeluszu. Ciekawie muszę wyglądać na ich tle. Wychodzi potem ta grupka Polaków z którymi wchodziłem, dziękuję pięknie za ten kijek trekkingowy. Dodatkowo dostaję od niego cały woreczek pięknych, dużych i błyszczących czereśni, 3 specjalne sportowe batoniki energetyczne i pare ciastek;).












Obracam się i u góry spoglądam na potężny szczyt Goúter 4304m i wcianam wszystkie czereśnie na 3200m delektując się smakiem każdej z nich. Tutaj nocka kosztuje chyba 100€, a butelka wody 5€ jak nie więcej. Ja na szczęście mam jeszczę wodę. Idę do środka, pełno ludzi tutaj je w tej restauracji, ja przechodzę przez nią i wychodzę po drugiej stronie, na skale stoi jakaś kozica brązowa, wygląda jak prawdziwa i to na tle lodowcowej góry co robi wrażenie. Siadam tutaj na skale i jedyne co robie to podziwiam widoki i ten lodowiec w dole koło którego niedawno szliśmy. Zbliża się wieczór, trzeba gdzieś tu spać. Okazuje się że nad schroniskiem jest pole kempingowe. Idę więc tam, jak się okazuje jest tutaj pełno kolorowych namiotów, co najmniej 30 rozbitych na śniegu!! Na takim kempingu jeszcze nie byłem, a leży on u stóp skalnej góry na której wierzchołku leży najwyże schronisko Gouter. Mało tego widać pod tą pionową, ośnieżoną skałą ludzi idących. Nagle z góry leci lawina kamieni, na szczęście nikomu się nic nie stało. Jak się dowiaduje od pewnego faceta ten właśnie odcinek do górnego schroniska jest najbardziej niebezpieczny na całej trasie na mont blanca!! Bo Mont Blanc to tak na prawdę żadne wyzwanie, jest to góra dla emerytów i rencistów dlatego że od schroniska Gouter już prawie po płaskim, stopniowo wysokość! Od jednego sąsiada pożyczam łopatę i okopuje namiot przysypując krawędzie śniegiem gdyby miało wiać w nocy. Następnie zachodzi słońce, ale to co mi się ukazuje to jest chyba najpiękniejszy zachód słońca w moim życiu!






Jestem na najwyższej wysokości w moim życiu 3200m!! I to na kempingu pod Mont Blanc na śniegu, pode mną białe chmury, dosłownie cały horyzont a nad nimi czerwone, duże zachodzące słońce dla którego linią horyzontu w tym przypadku są właśnie te chmury <3. Jest tutaj pełno Alpinistów z całego świata. Myję się śniegiem tak jak reszta obozowiczów i wchodzę do namiotu. Ubieram się w ciuchy termo, jeansy, koszulki i polar. Do tego zakładam czapkę. Po mimo tego w nocy i tak marznę. Rankiem budzę się i wciąż zimno jest,nie mam pojęcia ile stopni na minusie było w nocy i nie chcę wiedzieć! Rano gdy wstaję dużej części namiotów już nie ma, ludzie wyruszyli wcześniej do góry i widać ich wchodzących teraz pod tą ścianą śmierci. Patrzę a ten śnieg którym obsypałem namiot zamienił się w bryłę lodu, nie odkopie teraz namiotu! Ja pierdziele aż tak zimno było w nocy??Pożyczam więc od sąsiada czekan i nim delikatnie rozbijam bryły lodu uważając przy tym aby nie przedziurawić tropiku. Schodzi mi na to chyba z 20min, potem pakuję namiot i wracam kawałek niżej pod schronisko. Po chwili patrzę a tu idą z Mont Blanca Przemek, Ewa i Mirek, których spotkałem w Chamonix. Ooo "Jasiu wędrowniczek" - mówi Ewa. Nie możemy uwierzyć, że ponownie się spotykamy. Mało tego oni mówią, że jestem szalony że w ogóle udało mi się wejść tutaj z tak ciężkim i dużym plecakiem! Mówią, że było fantastycznie, zdobyli dach Europy, ale są teraz wykończeni! Jestem zazdrosny o tego Monta, ale mam nadzieje kiedyś go zdobyć. Następnie oni idą coś zjeść. Ja też idę, w środku jest kuchnia mają cukier i sól. Tak więc podgrzewam na moim palniku owsiankę i jem z cukrem. Następnie gadamy jeszcze trochę a potem pora na mnie trzeba schodzić na dół. Życzą mi udanej podróży, mam kontakt z Przemkiem. Ściskamy się mocno żegnając. Idę na zewnątrz, słońce jeszcze nie oświetla tego miejsca a więc śnieg jest zmrożony. Teraz będzie problem z zejściem bo kijka trekkingowego już nie mam, tym bardziej raków. Postanawiam odcinek od schroniska zjechać po śniegu na tyłku, tak jak widziałem wczoraj ludzi robiących to. Mam na sobie spodnie moje trekkingowe nieprzemakalne,polar, kurtkę,czapkę i  rękawiczki. Siadam na tyłku i jadę szybko w dół, hamuję nogami trochę, dupa mi się cała obija bo ten śnieg jest za twardy! Ałaaaa! Na szczęście się zatrzymuję. To był głupi pomysł. Mija mnie dwoch facetów i zagadują po angielsku. Po chwili że z Polski! Znowu?? Tu są sami Polacy! Masakra jakaś, mówię, że mam problem z zejściem na dół. Pytam czy mogę się przyłączyć bo oprócz mnie i ich nikt nie schodzi. On że nie ma problemu.Dostaję od faceta czekan w razie gdybym leciał na dół. Schodzimy pomału, tu zaczyna się te cholernie strome zbocze, poślizguję się na śniegu i wbijam zaraz czekan. Ufff nie poleciałem na dół, wczoraj po południu przy mokrym śniegu zjazd na dupie to zapewne mogłaby być fajna zabawa ale teraz gdy jest zmrożony to może być pozamiatane przy sturlaniu się w dół. Kolejny upadek, jadę w dół spory kawałek, wbijam dwukrotnie czekan i się zatrzymuję. Schodzę za nimi zygzakami w dół, potem już koniec stromizny, teraz idziemy w dół wzdłuż lodowca, widzę że oni też zaliczają jedno potknięcie. Ostatni etap od lodowca w dół i jesteśmy w dole przy stacji tramwajowej. Dziękuję serdecznie za czekan i zrobienie fotek moim aparatem. Tutaj nabieram z wodospadu zimnej wody do 1,5l butelki i piję jak słoń.








Gdy się relaksuje to zagadaują do mnie kolejne osoby, oczywiście skąd? Z Polski i to z Wrocławia. Tu jest jakaś Plaga Polaków normalnie! Rozpoczynam powrotną wędrówkę w dół przy torach. Patrzę a pociągu siedzą już Przemek, Ewa i Mirek, tutaj macham im i żegnam się z nimi po raz kolejny gdy jadą już pomału w dół;). Dochodzę torami do tego zrujnowanego budynku, jak się okazuje stąd można dojść też do Les Houches, mało tego ścieżka prowadzi trawersem i mam przepiękny widok na całą dolinę z Chamonix, i szpiczaste skalne szczyty po prawej stronie przy Aiguille du Midi 3842m. Potem wkraczam w zielony las i ponownie idę w dół zarośniętym szlakiem, mijając wodospady i przekraczając strumyki. Po godzinach wędrówki jestem na tej drodze asfaltowej, stąd jeszcze kawałek i jestem w miasteczku. Nogi mnie już cholernie bolą, idę do supermarketu i tam kupuję świeże bułeczki oraz 500g sera twarogu, ogórka oraz ciastka markizy 500g. Idę obok do małego parku i tam przy stoliku rozkoszuje się przepysznymi kanapkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz