14 maj 2014 Środa
Po nocy w mini dżungli i parku narodowym Iguazu budzę się cały i zdrowy. Żadnych pum i niebezpiecznych drapieżników nie było. Otwieram namiot patrzę w prawo , patrzę w lewo, patrzę za siebie i na wprost, cisza i spokój. Pierwszy keming w Ameryce płd. i to w mini dżungli uważam za udany. Zaczynam pakować mokry namiot ze względu panującej tu wilgoci. Ruszam pod wejście do parku. Czekam na jego otwarcie jedząc owsiankowo-bananowe śniadanko. Kupuje bilet, następnie o godzinie 8.00 wchodzę do parku, mam też mapkę z trasą i planem parku. Jest placyk z drogowskazami, moim planem jest najpierw dojechanie do największego wodospadu Garganto Del Diablo - gardło diabła. Idę ścieżką przez tropikalny lasek z lianami, widzę tutaj niesamowicie duże kolorowe motyle, robie zdjęcia jednemu z nim, następnie w krzakach po lewej jakieś duże zwierze tapir podobne do dzika. Dochodzę do stacji kolejki, tam czekam 30min na wejście z tłumami turystów. Kolejka rusza i jedziemy. Wysiadamy na kolejnej stacji tutaj wita mnie całe stado zwierzątek Coati . Coś jak szop tyllo szarawe.
Teraz wędrówka
drewnianymi mostami przez rzekę, coati idą w moją stronę i obwochują moją rękę.
Dalej w jednym miejscu z drzewami są piękne małe kolorowe rajskie ptaki żółto
niebieskie z niesamowitymi oczami. Kolejne pomosty prowadzą mnie do gardła
diabła. W powietrzu unoszą się miliardy kropel wody tworząc mały deszczyk to
jest właśnie potęga tego wodospadu. Zakładam przeciwdeszczowy pokrowiec na
plecak. Teraz wchodzę na platformę i widzę ogromny wodospad, woda leci w
niekończącą się przepaść. Wodospad jest w kształcie litery "U" a więc
woda spada ze wszystkich stron. Nad nim latają jakieś rajskie ptaki, ciagle
wycieram obiektyw aparatu, zrobienie zdjęc bez kropel wody graniczy z
niemożliwością. Po tym przeżyciu cały mokry wracam na most. Wracając nim na
stację po drodze na rzece na kamieniu widzę krokodyla, czekającego aż ktoś z
turystów wpadnie do wody. Potem będzie ucztował dzieląc się mięsem z
pływającymi tu piraniami o ile nie zostanie przez nie pożarty;). Na stacji
napada mnie stato Coati, jeden z nich sprawdza łapą moją butelkę z wodą.
Odjeżdzam stąd kolejką, teraz planuję zobaczyć kolejne wodospady które znajdują
się po przeciwległej stronie gardła diabła. Idę ścieżką w dół i ukazuje mi się
widok na rozległe potężne wodospady wsród zielonego dżunglowego lasu. Na rzece
w dole płynie łódz z bogatszymi turystami, pod te właśnie wodospady aby
wypłukać z nich kasę;). Ja wędruję wyżej na kolejne platwormy gdzie mam widok
na te same wodospady tym razem z góry pod zupełnie innym magicznym kątem o
nieznej wartości. Wodospady stąd widoczne to chyba najpiekniejszy jak dotąd
widok z wodospadowych krain.
Spędzam tutaj
trochę czasu. Jeden minus tylko nie ma słońca i jest pochmurnie, a więc nici z
przepięknych tęcz na wodospadach. Może innym razem się uda. Stąd ruszam do
kolejnych ale malutkich wodospadów. Wracam do wyjścia, ładuję baterie w takim
pomieszczeniu gdzie sprzedaje się bilety na autobus.Poniżej mój filmik w full hd z wodospadów Iguazu:
https://www.youtube.com/watch?v=vFXHwqi_JyA&list=UUwFpc0iBe6UlXZADcAL3R7A
https://www.youtube.com/watch?v=vFXHwqi_JyA&list=UUwFpc0iBe6UlXZADcAL3R7A
Spotykanie autostopowiczów i miasto Posadas
Następnie opuszczam teren parku narodowego i idę łapać stopa. Nie mam żadnego planu, nie wiem gdzie się udać, wiem tylko, że kierunek drogą przy granicy z Paragwajem. Udaje mi się złapać, krótkiego stopa na głowną drogę. Ściemnia się już Tutaj przechodzę kawałek a przy drodze z plecakami stoi chłopak z dziewczyną z Plecakami. Francuz Baptiste i dziewczyna Nadia z Bułgarii. Wracają właśnie z Paragwaju, łapiemy zaraz w trójkę stopa do miasta chyba z Polakami bo nazwa to Wanda. Po zakupie jedzenia w sklepie rozbijamy nasze namioty przy głównej drodze na trawie. W nocy leje potężny deszcz. Rankiem następnego dnia cały mój namiot jest mokry, więc po wchodzie słońca rozwieszam go na przydrożnej tablicy ogłoszeniowej; ). Potem wstaje Nadia i Bapt, pakują się. Stajemy przy drodze z czerwonawym błotem na poboczu, które włazi w głeboki bieżnik podeszewy moich trekkingowych butów. Stoimy tak długi czas , Bapt przypłynął tutaj z Kanarów z Las Palmas gdzie szukałem łodzi. Najpierw na Gujanę Francuską stamtąd w Brazyli przez Amazonkę i potem na paragwaj gdzie poznał Nadię. Łapanie stopa totalnie nam nie idzie. Oni udają się do dużego miasta gdzie mają jakiś nocleg z couchsurfingu. Postanawiamy się rozdzielić, żegnamy się. Ja schodzę niżej jakiś kilometr i tam udaje mi się już po chwili złapać stopa jak się okazuje z listonoszem który jeździ po miastach rozwożac korespondencje do banków.
Następnie opuszczam teren parku narodowego i idę łapać stopa. Nie mam żadnego planu, nie wiem gdzie się udać, wiem tylko, że kierunek drogą przy granicy z Paragwajem. Udaje mi się złapać, krótkiego stopa na głowną drogę. Ściemnia się już Tutaj przechodzę kawałek a przy drodze z plecakami stoi chłopak z dziewczyną z Plecakami. Francuz Baptiste i dziewczyna Nadia z Bułgarii. Wracają właśnie z Paragwaju, łapiemy zaraz w trójkę stopa do miasta chyba z Polakami bo nazwa to Wanda. Po zakupie jedzenia w sklepie rozbijamy nasze namioty przy głównej drodze na trawie. W nocy leje potężny deszcz. Rankiem następnego dnia cały mój namiot jest mokry, więc po wchodzie słońca rozwieszam go na przydrożnej tablicy ogłoszeniowej; ). Potem wstaje Nadia i Bapt, pakują się. Stajemy przy drodze z czerwonawym błotem na poboczu, które włazi w głeboki bieżnik podeszewy moich trekkingowych butów. Stoimy tak długi czas , Bapt przypłynął tutaj z Kanarów z Las Palmas gdzie szukałem łodzi. Najpierw na Gujanę Francuską stamtąd w Brazyli przez Amazonkę i potem na paragwaj gdzie poznał Nadię. Łapanie stopa totalnie nam nie idzie. Oni udają się do dużego miasta gdzie mają jakiś nocleg z couchsurfingu. Postanawiamy się rozdzielić, żegnamy się. Ja schodzę niżej jakiś kilometr i tam udaje mi się już po chwili złapać stopa jak się okazuje z listonoszem który jeździ po miastach rozwożac korespondencje do banków.
Do tego Posadas
które jest na mojej drodze ponad 200km. Jedziemy przez miasteczka ( Eldorado,
Montecarlo, San Ignacio i Candelaria) zatrzymując się pod bankami. Pomiędzy
nimi rozlegle lasy, oraz plantacje Yerba Mate, jadą też przed nami ciężarówki
wypełnione tą herbatą. Prowincja Argentyny którą obecnie przemierzamy to
Missiones. Następnie dojeżadzamy do dużego miasta Posadas, widać tutaj most na
rzece Parana. Jest ona granicą z Paragwajem do którego można się właśnie tym
mostem przedostać. Facet zawozi mnie do centrum na plac, tutaj jest mały park,
posilam się kanapkami. Potem pytam o informację turystyczną, tam od miłej
dziewczyny Anabel która obdarowuje mnie mapką miasta, następnie poleca mi
najtańszy hostel w mieście. Podinam się do wifi. Wychodzę z nią i gawędzimy
razem na ławce. Zaprasza mnie na domówkę którą robi za pare dni. Ja patrzę a
przede mną idą w moim kierunku Bapt i Nadia. Haha znów się spotykamy, oni
podłączają się pod wifi i kontaktują z tym Argentyńczykiem z couchsurfingu.
Następnie razem wędrujemy do sklepu meblowego który prowadzi, tam się
zapoznajemy z łysym facetem po 40tce. Dostajemy na powitanie yerba matę które
pijemy z drewnianego kubka metalową rurką. Opowiadamy jak tu dotarliśmy,
poznajemy jego żonę następnie. Po zamnięciu sklepu jedziemy jego czarnym dużym
pickupem do domu który znajduje się przy paranie.
Tam dostajemy
pokój na piętrze, oni mają łóżko, ja wygodny materac. Gorący prysznic,
następnie kolacja na dole. Jemy pyszne dania, do tego wino pijemy opowiadając o
naszych wojażach autostopowych przez świat. Po pogawędce do późnej nocy idziemy
spać, ale przedtem korzystam z wifi które mają w domu. Rankiem po pysznym
śniadaniu jedziemy do takiego ogrodu gdzie starszy pan oprowadza nas po nim
rozmawiając z nami po angielsku. Stąd nad rzekę, przechodząc koło pomarańczowej
plaży. W centrum udaje mi się kupić gaz za 10peso. Na mieście jemy małe
bułeczki z żółtym serem Chipy. Bapt kupuje mapę Argentyny i idzie do fryzjera
swoje włosy. My z Nadią idziemy w tym czasie do jednego z Parków. Wracamy
następnie na obiad do domu, jest pyszne spaghetti. Robimy pranie naszych
ciuchów. Nasi gospodarze mówią, że tu w prowincji Misiones jest pełno Polaków
co jest dla mnie ciekawą nowiną. Po odpoczęciu w pokoju ruszamy ponownie na
miasto do centrum. Potem idziemy do sklepu meblowego do naszego kolegi. Wracamy
na mieszkanie i tam kolejna kolacja przy winie i rozmowach. Jutro mamy udać się
w kierunku Corrientes kolejnego dużego miasta.
Bus z Into the Wild
16 maj 2014 Piątek
Rano Znajomy
zawozi nas po śniadaniu na wylot z miasta. Dojeżamy do głownej drogi, tam
kładziemy plecaki na ziemi i w trójkę próbujemy złapać stopa, co się po długim
czasie nie udaje. Ja gram na mojej drumli przy drodze w oczekiwaniu na stopa.
Ruszamy na piechotę i siadamy pod drzewem w cieniu oczekując na stopa. Do
późnego popołudnia nic nie łapiemy, ruszamy dalej z plecakami przy upalnym słońcu.
Jest już nisko słońce, patrzymy teraz na miejsce na kemping. Wędrujemy drogą po
obu stronach las, przechodzimy więc ogrodzenie, tam na trawie w lesie
rozkładamy nasze namioty. Jest tutaj obok ten wysoki kopiec ziemi, a z niego
wylatują setki jak nie wysiące latających mrówek. Podchodzę bliżej i robie
zdjęcia, mrówek wylatujących z wąskich szczelin. Następnie po zmroku rozmawiamy i oni po
dojechaniu do Corrientes chcą jechać w kierunku Buenos Aires, ja nie mam żadnego
planu. Rankiem po śniadaniu, ruszamy spowrotem na drogę. Jadą auta ale widząc
naszą trójkę nikt nie chce się zatrzymać. Dochodzimy pod jakieś drzewo, na
wprost jakaś brama na farmę, u góry piękne białe chmurki z totatnie niebieskim
czystym niebem, bez tych ciągle latających jak w Europie samolotów
"psujących" piękne niebo i hałasujących. Tutaj na szczęście niebo jak
z bajki.
Ja rozwieszam mój namiot na pobliskim drzewie, Nadia ma kobiecy problem i musi wracać do Posadas do apteki. Łapie sama zaraz bez problemu stopa. My z Baptem czekamy przy drodze, zszywam moją dziurę na kolanie w jeansach, która jest już ogromna. Wędruję na farmę tam w jakimś domku pytam faceta o wodę do picia. Nalewa mi do mojej butelki, wracając zrywam z drzewek parę małych pomarańczy. Gdy jestem na drodze jest i Nadia. Zrobiła też zakupy, z bułką zajadamy się słodkim kremem Dulce de Leche;). Wszyscy gotowi, ruszamy w dół, tam jest policyjna kontrola pojazdów. Tam przechodzimy przez kontrolę, za jego budynkiem jest drzewo z cieniem i szerokie pobocze, totalnie nikt nie chcę się zatrzymać. Odpalam moją rakietę - Kindle i zabieram się z nią do krainy ebooków. Zmieniamy się co jakiś czas, jedna osoba probuje łapać stopa reszta odpoczywa. Po paru godzinach oczekiwania nic. Robię za budynkiem pranie moich skarpet, potem suszę na asfalcie. Nareszcie! Zatrzymuje się srebrny pick-up. Ładujemy się szybko na pakę z plecakami. Udało się w końcu, z wiatrem we włosach ciśniemy ponad 120h przemierzając płaskie zielone tereny tej części Argentyny. Stop nie trwa długo, dojeżdzamy do miasta Ituzaingo. Wędrujemy do jego centrum w celu obozowania nad rzeką Paraną. Idziemy przez małe miasteczko z palmami, dochodzimy nad rzekę, po drugiej stronie to już Paragwaj. Jest tu bardzo zielono, piasek, małe drewniane łodzie i ubodzy ludzie. Idziemy na plażę bardziej na północ.
Tam odrazu się rozbieramy, idziemy sie kąpać, rzeka bardzo ciepła, piranii na szczęście też nie ma, nic mi nie odryza palców u stóp. Dzięki którym pływam sobie jakiś czas. Jest pięknie, pierwsza kąpiel w Ameryce płd. na łonie natury udana! Bapt ma kuchenkę na alkohol, ja mam ryż i tuńczyka. Więc zaczynamy gotowanie. Posilamy się kolacją na plaży, pijemy kartonowe winko. Zmieniamy miejsce na nie co dalej od zejścia na plażę, opowiadają mi o swoich wojażach przez Parawaj. Ubrani w ciuchy przeciwkomarowe, bo tną nas straszliwie. Rankiem namiot znów mokry, nie padało ale jest tutaj bardzo wilgotno. Rozkładam do wyschnięcia. Oglądam płynące rzeką małe drewniane łodzie. Piękny widok który uwieczniam fotografią. Z plaży do miasteczka, jest dziś Niedziela i jest msza w Kościele pod którym sprzedają mięso. My posilamy się naszymi bułeczkami Chipami z serem w środku. Ja dokupuję jakiś słodkich ciastek, następnie małe zakupy w supermarkecie. Kupuję cały kubek dulce de leche, jakies mięso i bułki. Ruszamy teraz na wylot z miasta na główną drogę z której przyszliśmy. Tam przy drodze, stoi cały obrośnięty trawą stary zniszczony bus rodem z filmu Into the wild. W środku jest pusty, idealne miejsce na kime gdy nie uda nam się złapać stopa.
Jakby specjalnie nic nie udaje nam się złapać stojąc przy drodze dobre 3h. Ok no to wychodzi na to że szykuje nam się nocka w busie. Nadia i Bapt idą kupić jakieś trunki. Ja pilnuję plecaków w środku busa. Będzie tutaj problem z komarami bo już zaczynają ciąc. Wracają z dużą colą, do tego wino - karton, oraz Rum. No to zapuszczamy muzykę i zaczynamy melanż w busie z Into the Wild ;). Trunek się kończy, nikomu nie chce iść się po więcej. Bapt z Nadią robia sobie moskitierę. Ja rozkładam się na macie i okrywam kurtką. W nocy z pobliskiego zakładu zaczyna cały czas ujadać jakiś głupi pies, wstaje i poganiam go na chwile. Potem znów mu się nie nudzi i zaczyna, Bapt również nie wytrzymuje i pogania go kamieniem. Za jakiś czaś to samo, dopiero potem nastaje pokój. Rankiem próbujemy złpać stopa, nic, idziemy koło stacji benzynowej. Po drugiej stronie rozkładamy się pod drzewem. Tutaj godzinami na zmiane próbujemy bezskutecznie złapać stopa. Wracamy na stację tam popytać ludzi, mają tutaj wifi. Dzwonie więc na skype do Polski, następnie udaje nam się złapać krótkiego stopa ze starszym facetem który wysadza nas na drodzę z laskiem, powoli trzeba szukać miejsca na namiot. Idziemy dalej, słońce już zachodzi. Wszędzie pod lasem podmokłe tereny a więc tutaj nici z kempingu. Mija nas pickup. Jest pusty nie zatrzymuje się, mówię "co za gość mógłby nas zabrać!" wszechświat odpowiada na moje wołanie, po chwili facet zawraca i nas zabiera. Chyba mam jakąś magiczną moc przywoływanha ludzi;) Plecaki na pakę z tyłu my do środka i jak się okazuje jedzię do skrzyżowania gdzie biegnie droga do tego parku narodowego do którego chcęmy się udać.
Jest już ciemno, jedziemy opowiadając o podróży. Facet mieszka i pracuje w Corrientes. Oglądam też przez szybę piękne gwieździste niebo. Zatrzymuje się na stacji benzynowej, pytamy gdzie ten zjazd na ten park, on mówi "o kurczę, zapomniałem się wcześniej zatrzymać". Jest podobo stąd jakaś inna droga ale bez asfaltu i nic tam nie jeździ. Decydujemy się jechać z nim do Corrientes. Tutaj dojeżdzamy ok 21.00 idziemy za stację benzynową szukać miejsca na kemping. Znajdujemy przy drodze za jakimis fabrykami, wchodzimy w głęboką trawę i tam rozbijamy nasze namioty będąc nie widoczni z drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz