17 lipiec 2014 Czwartek
Rankiem pakuję się i płacę Pani tym razem jeszcze mniej bo 5 soli za ostatnią noc zamiast 15;) Ponownie zakładam ciężki plecak wypełniony jedzeniem, butelka 2,5l wody w rękę i ruszam do Aguas Calientes. Miasteczko to leży na 110km (odległość mierzona od Cusco) ja muszę przejść torami do 82km gdzie zaczyna się 28km Inca Trail. Wchodzę na tory o 7.00 i zaczynam wędrówkę, dołącza się do mnie malutki piesek, mijają mnie pierwsze niebieskie, trąbiące pociągi wypchane turystami. Nie ma na torach nikogo, dobrze że jest koło nich mała udeptana ścieżka którą swobodnie się idzie nawet gdy mija Cię pociąg. Po prawej mam rzekę która przepływa przez Aquas Calientes czyli Urabamba. Więc mam w tą stronę pod górę co jest nieodczuwalne bo idzie się piękną zieloną doliną z gęstymi drzewami i zaroślami po płaskim tak naprawdę. Dalej liczne zakręty i pierwszy krótki tunel. Znajduję przepiękną łąkę z zieloną trawą i pasącymi się tam końmi. Tutaj długa przerwa na suszenie namiotu i drzemkę którą przerywa trąbiący pociąg. Po posiłku, spotykam parę z Argentyny którzy idą w przeciwnym kierunku, na trasie mijam też inne małe ruiny widoczne po drugiej stronie rzeki.
Przechodzę
kolejne tunele i zakręty, pociągi mijają mnie blisko wcześniej gdzieś tam z
oddali trąbiąc. Ścieżka przy torach znika, muszę iść po nich i po tych
kamieniach co jest ciężkie, chyba zgubiłem ją i biegnie teraz po mojej prawej
stronie. Przebijam się przez krzaki i kamienny murek i jestem na udeptanej
ścieżce. Po lewej stronie jakiś mały domek, wybiegają 3 kundle i otaczają mnie
dookoła i chcą ugryźć, wydzieram się wyklinając i macham butelką, noka wpada mi
do jakiejś wody płytkiej i mam mokro w prawym bucie. No to doigraliście się,
cisne prawie cała 2,5 l butelką w najbardziej agresywnego psa, dostaje
porządnie i wyje zaraz i ucieka razem z resztą. Ja siadam i wycieram buta od
środka bo jest cały mokry, następnie przebieram drugą parę suchych skarpet.
Słyszę , że psu się polepszyło chyba bo znów coś z daleka się rzuca do mnie. Ja
idę przed siebie, dochodząc spowrotem do torów z których chyba nie powinienem
schodzić. Dochodzę potem do doliny z eukaliptusami i jakimiś domkami, dalej
jest mała wioska z placykiem. Tutaj siadam koło trzech Peruwianek i spożywam
kolację. Tuż za wioską przy samych torach są malutkie zielone tarasy, tutaj
postanawiam rozbić namiot. Jakoś przed 18.00 minąłem 88km, a więc przeszedłem
22km. Nabieram wody ze źródełka i rozbijam namiot na małym tarasie z miękką
trawką zieloną. Przejeżdzają w tym czasie kolejne pociągi, jadac w stronę
Ollantaytambo. Cały dzień gdy szedłem je liczyłem i naliczyłem łącznie od godz.
7.00 do 20.00 dokładnie 27 przejeżdzających pociągów.
Pobudka zgodnie z
budzikiem jak zawsze, bo dni w Peru krótkie, nie ma co ich marnować na spanie.
O 6.30 wstaję i posilam się owsianką z bananami. Po spakowaniu namiotu i
pożegnaniu widoku z rzeką w dole i z pięknymi górami wysoko u góry wkraczam na
tory, nimi idę z tego 87km chyba. Zaraz mijam mały kompleks ruin z małymi
domkami. Za jakiś czas przy samych torach kolejne tym razem potężniejsze
budowle. Tu na górze jest ścieżka, na niej spotykam jakiegoś upośledzonego
wieśniaka, pyta mnie skąd jestem i takie tam. Dochodzę z nim do osady, tutaj
kawałek dalej jest most i widać turystów oraz niosących bagaże tragarzy. A więc
to tutaj zaczyna się Inca Trail miejsce to właśnie leży na 82km - Gare
Ollantaytambo. Jest tu również stacja kolejowa i wioska. Dochodzę do drogi w
tej wiosce i stąd zaraz łapie pustego minibusa za 3 sole do Ollantaytambo. Po ok
20min jazdy pylistą drogą jesteśmy na placu w tym mieście.
Miasto to jest
jedną z najlepiej zachowanych osad
Inków. Główną atrakcją jest dokładnie Inkaska Forteca, z nigdy nie
ukończoną świątynią słońca. Z placu widać górę z jakimiś ruinami na górze i pomykającymi
tam ludźmi. Biorę darmową mapkę z cetrum informacji turystycznej i ogarniam się
w terenie dzięki niej. Słyszałem, że stąd muszę kupić busa do miasta Urabamba a
stamtąd do Cusco. Postanawiam jechać tam jutro rano a dziś zwiedzić miasto.
Wędruje najpierw w dół do stacji kolejowej i terminalu autobusowego. Minibus
kosztuje 10soli do Cusco. Wracam więc na plac tam posilam się kanapkami z
parówkami i pomidorem, przychodzi jakiś dziadek brudny z równie brudną i
zasmarkaną małą dziewczynką. Pyta czy może dostać parówkę dla dziecka,
oczywiście że tak! Daję mu i bułkę, do tego potem gdy zaczynam jeść ciastka
zanoszę również tym biednym ludziom ciastka. Dziewczynka od razu otwiera je i
wyjada krem ze środka;) Następnie ruszam w górę miasteczka, widać stąd ładnie
po lewej stronie fortecę. Potem wracam wąskimi uliczkami i postanawiam zapytać
kogoś z prywatnych mieszkańców czy mógłbym rozbić mój namiot na ogrodzie u
nich.
Widzę na murze
napis "cactus san Pedro, spiritual ceremony" i telefon. Ten Kaktus
jest mi znany z Kanarów gdzie dowiedziałem się o nim po raz pierwszy. Ma on
działanie prawie identyczne jak używana w Amazońskiej Dżungli przez szamanów
Ayahuasca. Nazywana w języku Keczua (Yage, natema, caapi- liana duszy, pnącze
dusz) Jest on rytualnym psychodelikiem zażywanym w formie napoju zawierającą
DMT. Kaktus ma słabsze działanie i działa bardzo podobnie, używany od co
najmniej 3 tysięcy lat w celach religijnych i uzdrawiania przez rdzenną ludność
Peru i Ekwadoru. Tutaj zupełnie legalna roślina ponieważ nie jest ona
narkotykiem! Pomaga odkryć swoje wnętrze i pomóc w wielu sprawach. Oczywiście w
Polsce nielegalna. Jest to pierwsza posiadłość jaką sprawdzam,nie ma
właściciela tego hostalu. Idę do kolejnego domku obok, przechodzę do środka i
pytam miłej kobiety w średnim wieku, ona oferuje mi swój piękny zielony
ogródek, tam rozbijam od razu swój namiot. Następnie zostawiam tam większość
rzeczy i przemieniam plecak w torbę biodrową i idę na miasto. Do Fortecy się
nie wybieram bo wstęp to 70 soli, idę zjeść obiad do Mercado na pierwsze
piętro. Jem pyszną zupę i ryż z gotowanym mięsem z kurczaka za 5 soli czyli za
jedyne 5zł. Tak to ja mogę żyć tu w Peru za takie pieniądze przez cały rok a
może i dłużej ;).
Po obiadku
wspinam się na przeciwległą górę od fortecy, jest ona całkowicie darmowa, są na
niej również ruiny Inków.Do tego jest ona idealnym rozwiązaniem dla osób
niechcących płacić za oglądanie fortecy, którą z tej góry widać pięknie nad
leżącym w dole miastem. Jak dla mnie jest to lepsze rozwiązanie niż płacić 70
soli i przeciskać się przez tłumy turystów. Ollantaytambo ma również do zaoferowania piramidę Pkaritampu, ulicę stu okien, most Inków itp. Mało tego
przylukałem ogłoszenie na lokalnym słupie ze stronką www.naturavive.com jeśli
ktoś jest zainteresowany wspinaczką i spaniu na skalnej półce nad przepaścią w
specjalnej kabinie która przebija wszystko! Teraz taka sekretna informacja dla
wtajemniczonych. W Ollantaytambo jest możliwość zakupu tego magicznego kaktusa San
Pedro. Zaraz niedaleko mercado jest mały kemping, jest tam facecik z wąsem
który hoduje kaktusy, sprzedaje z nich sok w cenie 30 soli. Normalna cena to
40, lecz jak zawsze należy się targować. Za ceremoniał spirytualny zapłacimy u
niego o wiele więcej, oraz w tym hostalu gdzie byłem podobno cena to koszt 60$.
Może właśnie lepiej sprobować z przewodnikiem który przerowadzi taki właśnie
ceremoniał ;). Wracam do domku
na ogród, tam nocka w namiocie.
Rankiem pakuję namiot, dziękuję Pani za to, że mogłem obozować u niej na ogródku i chce jej zapłacić 2 sole, ona nie przyjmuję oferty. Teraz wędruję do Mercado gdzie znajduje się terminal z minibusami, pakuję mój plecak na górę, facet przywiązuje sznurkiem. Ruszam ok 7.30 do Urabamba w którym jestem po ok 25min na terminalu. Płacę za przejazd 1,5sola. Stąd teraz muszę dostać się do Cusco, autobus kosztuje jedyne 4 sole, ja wybieram drugą opcję kolejnego białeo minibusa za 6 soli, który ma o wiele szybszy czas przejazdu. Dojeżdzam do Cusco, tam jest malutki terminal tych busików, na tej samej ulicy znajduję Hospedaje, czyli hostal. Cena z wifi to 20 soli. Zostawiam plecak w pokoju i bujam się po mieście trochę. Teraz mam nowy plan, chcę udać się z Cusco do Huaraz i zwiedzić góry Cordillidra Blanca o których powiedział mi Tomek na kempingu pod Machu Picchu. Powodem jest to iż podobno jest tam 26 gór powyżej 6tys metrów, lodowce i pełno jezior, oraz najwyższy szczyt Andów Peruwiańskich! Postanowione więc, ogarniam trasę jak się tam dostać. Wybieram drogę przez góry do Ayacucho, Huancayo, Cerro de Pasco, Huanuco i Punta Union. Cała trasa z Cusco do Huaraz to 1436km!
Rankiem pakuję namiot, dziękuję Pani za to, że mogłem obozować u niej na ogródku i chce jej zapłacić 2 sole, ona nie przyjmuję oferty. Teraz wędruję do Mercado gdzie znajduje się terminal z minibusami, pakuję mój plecak na górę, facet przywiązuje sznurkiem. Ruszam ok 7.30 do Urabamba w którym jestem po ok 25min na terminalu. Płacę za przejazd 1,5sola. Stąd teraz muszę dostać się do Cusco, autobus kosztuje jedyne 4 sole, ja wybieram drugą opcję kolejnego białeo minibusa za 6 soli, który ma o wiele szybszy czas przejazdu. Dojeżdzam do Cusco, tam jest malutki terminal tych busików, na tej samej ulicy znajduję Hospedaje, czyli hostal. Cena z wifi to 20 soli. Zostawiam plecak w pokoju i bujam się po mieście trochę. Teraz mam nowy plan, chcę udać się z Cusco do Huaraz i zwiedzić góry Cordillidra Blanca o których powiedział mi Tomek na kempingu pod Machu Picchu. Powodem jest to iż podobno jest tam 26 gór powyżej 6tys metrów, lodowce i pełno jezior, oraz najwyższy szczyt Andów Peruwiańskich! Postanowione więc, ogarniam trasę jak się tam dostać. Wybieram drogę przez góry do Ayacucho, Huancayo, Cerro de Pasco, Huanuco i Punta Union. Cała trasa z Cusco do Huaraz to 1436km!
20 lipiec 2014 Niedziela
Po zaplanowaniu trasy rankiem pakuję plecak i wyruszam na piechotę na terminal autobusowy. Tam chyba tylko jedna firma sprzedaje bilety do Ayacucho, chcę tam dojechać też ponieważ dowiedziałem się, że przebywa tam Edi mój przyjaciel Brazylijczyk z którym stopowałem po Chile. Babka mi podaję cenę 60 soli za przejazd. Mówię oburzony, że to cholernie drogo, a do o wiele bardziej oddalonej Limy stolicy Peru bilety chodzą po 30 - 40 soli! Babka więc obniża mi cenę do 50soli czego się niespodziewałem. Jak widać targować się można i na terminalach autobusowych. Kupuję bilet na dziś na godzinę 19.30. Następnie z plecakiem wędruję na rondo wyżej terminala, są tutaj piękne malunki Machu Picchu na murze. Następnie wchodzę do restauracji i jak zwykle pytam o podładowanie moich baterii. Bez problemu dostaję dostęp do gniazdka, podłączam mój uniwersalny adapter i 3wtykową złodziejkę. Siadam przy stoliku i rozpoczynam zapisy w mojej księdzę wspomnień. Gdy piszę rozpoczyna się potężna ulewa, jak cudownie, to pierwszy deszcz od pobytu w Argentynie gdy byłem w San Salvador de Jujuy.
Po ok 2,5h pobytu
w restauracji idę na zewnątrz i wdycham świeże powietrze po małej ulewie.
Chadam po mieście, koło centrum za 18 soli kupuję jeden kartusz gazowy 225g. W
mercado obiadek za 5 soli owoce na podróż, oczywiście banany obowiązkowo.
Spędzam resztę czasu w kawiarence internetowej gdzie godzina kosztuje 1sola. Po
zmroku ruszam główną ulicą av. De sol w stronę terminalu spowrotem. Oczekuję na
autokar, opłatę terminalową dokonuję za 80centów. Znów facet sprawdza bilety i
filmuje kamerą w celach bezpieczeństwa. Tym razem ładuję bagaż na tył autobusu
na siedzenie obok, na tyle jest pełno innych bagaży, do tego przysiadają się
koło mnie 2 otyłe stare Peruwianki. Siadają na bagażu na przejścit. Autobus
odjeżdza o 19.30. Próbuje zasnąć w nocy, autokar jedzie przez tak wyboistą
drogę, że nie mogę spać w nocy prawie. Pomaga trochę muzyka releksacyjna, którą
zapuszczam z telefonu. Ok 5.00 budzi mnie facet i pyta się czy do Ayacucho?
Mówię, że tak. Każe mi się przesiąść do białego busa. Jestem w Andahuaylas, w
połowie drogi do Ayacucho. Wsiadam więc do busa z plecakiem są oprócz mnie
tylko 2 osoby, jedziemy ale po chwili na jakiejś ulicy w tym mieście facet się
zatrzymuje, tutaj kolejna zmiana busa z wiekszą ilością osób w środku.
Widocznie nie opłaca się im jechać z 4 osobami. Pakuje plecak do tylnego
bagażnika i idę na sam tył busa. Wszystkie miejsca zajęte i ruszamy. Droga pnie
się w górę, jest mglisto i deszczowo, gdy jedziemy tymi górską drogą.
Zatrzymujemy się po drodze w wioskach gdzie wysiadają osoby a kolejne wsiadają
w tym facet koło mnie. Teraz mam taki ścisk, że tragedia do tego na zakrętach
rzuca. Od samego początku ta podróż to tragedia!
W końcu po
przejechaniu 582km z tymi przesiadkami jakoś po 10.00 jestem nareszcie w
Ayacucho. Dochodzę do placu głównego - plaza sucre z pomnikiem faceta na koniu
i kościołem, biorę darmową mapkę miasta. Planuję użyć w końcu couchsurfingu,
aby znaleźć darmowy nocleg u jakiegoś hosta. Tak więc w kafejce internetowej
wysyłam zapytania, idę na miasto wędrując na ulicę Grau, tam pod straganem
łapie mnie jakaś Pani i oferuje hostal, w sumie czemu nie. Chcę zostawić tam
ciężki plecak i dopiero zwiedzić miasteczko. Oferuje mi za 25soli, ja dziękuję
pięknie i mówię, że w Cusco zapłaciłem 20 soli. A teraz szukam czegoś za 15
soli nie więcej. Ona dzwoni i pyta o taką cenę, tak jest możliwe. Przechodzimy
z tego miejsca dosłownie 20m i jesteśmy w hostalu, w recepcji wita mnie piękna
Peruwianką której wpisuję moje dane i nr dowodu osobistego którym posługuję się
tutaj w Ameryce płd. Dostaję piękny pokój z tv, wifi i ogromnymi 2 łożkami do
wyboru. Łazienka na zewnątrz się znajduję z ciepłą wodą oczywiście jak zawsze
podgrzewana specjalną głowicą na prąd. No to rozpakowuję się i ruszam na
miasto.
Zwiedzam plaza
Sucre następnie wędruję dalej dochodząc do małych kościółków. Na jednym z
placyków parque andres koło mercado magdalena. Zauważam jakąś młodzież z
flagami i napisami. Kupuję tu orzeszki w karmelu, owoce granadilli i pyszny
owoce chirimoya - flaszowiec peruwiański. Wędruję jedną z nieznanych ulic,
widać tutaj pełno osób jadących na pickupach z tymi flagami, do tego przy
jednym z budynków stoi ich mnóstwo, zaglądam do otwartych drzwi, widzę, że w
środku jeszcze ich więcej mało tego rozdają tu darmowe jedzenie. Wszyscy patrzą
na wchodzącego w kapeluszu do środka gringo. Dostaję napój z kukurydzy bordowej
- Api de maiz morado, do tego cały talerz makaronu z mięsem. Siadam koło dwóch
ładnych Peruwianek które wypytują skąd jestem. Następnie trzeba wychodzić bo
zamykają, zapraszają mnie na pochód po centrum miasta z flagami. Jak się
okazuję są to wybory samorządowe pod hasłem w języku Quechua - musuq ńan (nowa
droga). Od moich dwóch nowych pięknych koleżanek dostaję flagę, za nami
orkiestra gra na bębnach. Na ulicach pełno gapiów, ja idę jako jedyny Gringo w
całym pochodzie machając flagą i śpiewając z koleżankami. Idziemy ulicami
miasta, oczywiście cały ruch zablokowany, ludzie z chodników patrzą na mnie
pewnie zastanawiając się co robi jakiś gringo w środku pochodu wyborów
samorządowych. Finalnie dochodzimy na plac główny gdzie jadą potem za nami
traktory i na scenie rozpoczynają się koncerty. Wieczorem przed powrotem do hostalu
robię w supermarkecie robię zakupy, trochę ciastek , napój i zimne piwko
cristal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz