Jakoś w czwartek dostaliśmy informację od właścicielki i Roberto że w tą Niedziele jest wyjątkowy dzień dla Ekwadorzczyków, jest obchodzone święto zmarłych również. Mamy zatem piątek wolny bo w Niedzielę będziemy sprzedawać dla naszej organizacji na mieście.W sobotę dziewczyny i jedna kobieta przyszykowały cały gar gęstego napoju owocowego – Colada Morada (Naranjilla,Babaco,ananas,truskawki,jagody,jerzyny,cynamon, panela jako cukier) oraz bułeczki w kształcie zwierzątek. Tu w Ekwadorze jest tradycją w ciągu święta zmarłych na zaduszki spożywanie tego napoju. Właściciele chcą zorganizować sprzedaż tego napoju w specjalnych kubkach z logo fundacji oraz rozdać około 100 darmowych kubków dla tych ludzi z targu którzy nas sponsorują.Dzielimy na 2 grupy, ja, Andiran i Natalie taka dziewczyna pracująca u właścicielki oraz grupa druga Shanetta,Sander, Paul i Maira. Ja jestem liderem grupy 1 a Shanetta grupy drugiej. Będziemy sprzedawać kubki z Colada Morada za cenę 1 dolara a bułeczki za 25centów za sztukę które spakowane mamy po dwie w woreczkach.
2 listopad 2014 Niedziela
Niestety pobudka w środku nocy bo o godzinie 4.00. Jem parę bananów na śniadanie biorę butelkę wody. Pakujemy ten ogromny garnek na samochód, do tego plastykowy stół i krzesła. Stoły mamy dwa dla każdej z grup, bo rozdzielamy się. Grupa Shanetty będzie w mieście na ulicy gdzie będzie pełno ludzi z okazji targu. Moja grupa będzie przy cmentarzu i tam będziemy sprzedawać napój i bułki. O 5.00 rano wyruszamy ale tylko moja grupa bo drugi stół się nie zmieścił na pickupie i oni muszą pojechać drugim autem. Dojeżdzamy do Malacatos i już jest pełno ludzi przygotowujących stanowiska. Jest jeszcze ciemno i stoimy na ulicy przy światłach latarni czekając na drugą grupę. Gdy przyjeżdzają przelewamy część napoju Colada Morada do drugiego garnka mniejszego dla mojej grupy, bierzemy kubki dla nas, parasol na słońce i mały rozsuwany plakat z nazwą naszej fundacji. Potem szukamy miejsca gdzie można rozstawić ten plastykowy stół i krzesła oraz wielki garnek dla grupy nr 1. Znajdujemy koło miejsca gdzie pewien facet sprzedaje kapelusze. A właśnie jakiś czas temu u niego kupiłem nowy większy Indiana Jonesowy kapelusz prawie identyczny jak mam ten z quechua. Znisczył mi się tak więc zakupiłem nowszy model za jedyne 6 dolarów, facet chciał oczywiście za 8 dolców. Rozstawiamy stół dla nich i oni tu zostają. Ja wracam do Andirana i Natalie i jedziemy z Julio pod cmentarz. Wysiadamy i wypakowujemy wszystko, na ulicy już pełno innych osób mających własne namioty. Jest nawet mini restauracja w jednym z nich a więc spora konkurencja. Są nalmalowane białą farbą na ulicy stanowiska z numerami. Mamy stanowisko numer 4. Rozkładamy stół i układamy na nim bułki i kubki. Rozkładam również ten wysoki, rozsuwany plakat z nazwą naszej fundacji i podpieram kamieniami bo jest chwiejny. Zapomniałem mojej wody z chodnika gdzie ją zostawiłem w mieście. Mam krótkie spodenki i gryzą mnie te cholerne muszki jak zawsze. Jak narazie zero ruchu. Idę więc na cmentarz i podziwiam groby ze zkremowanymi ciałami, Jest też dość spora część grobów w ziemi ale są to tylko krzyże z imionami i nazwiskami nie ma żadnych nagrobków. Większość cmentarza to te grobowce ze skremowanymi ciałami, piękne motywy widnieją za szybką, kwiaty i napisy po hiszpańsku. Nie ma jak na razie nikogo. Ruch się zacznie gdy ludzie zaczną się schodzić na specjalną mszę na godzinę 9.00. Nie rozumiem więc czemu nasza grupa zaczęłą tak wcześnie rano. Siedzimy jakiś czas nie robiąc nic. Podjeżdza facet z lodami na czymś w stylu roweru i obok mamy wszędzie namioty gdzie również oferują Colada Morada. Normalnie ludzie płacą 50 centów za kubek. Po zastanowieniu nasza grupa obniżyła cenę do 75 centów bo nikt nie kupi płacąc podwójnie jeśli obok ma za 50 centów. Montuję parasol bo wychodzi słońce. Mamy tylko dwa krzesła więc Adrian siedzi na krawężniku. Gdy przechodzą pierwsi ludzie promujemy, nawołując do zakupu mówiąc „ Colada Morada, Figuras?”. Czuję się jak typowy uliczny sprzedawca który nawołuje do zakupu jego produktów. Pierwsze osoby kupują chyba z 2 kubki. Przed mszą schodzą się ludzie ale wszyscy niosą kwiaty i nie są zainteresowani zakupem. Na pewno po mszy bedzie lepiej, tak właśnie po mszy mamy dużo klientów którzy kupują napój dla swoich dzieci. Jest jeden facet nawet który mówi mi że pracował w Europie jako kierowca tira przez 15 lat. Zjeździł ją całą i zna również Polskę. Coś bardzo miłego bo normalnie ludzie z Ameryki południowej nie słyszeli nawet o moim kraju. Dziękuję serdecznie za Coladę których kupił aż 4 ze swoją staruszką matką. Czekamy i promujemy naszą sprzedaż, zmieniamy się wspólnie z Andiranem bo on jest łysy i nie ma nic na głowę, ja natomiast nie jestem łysy i mam również kapelusz. Tak więc robimy zmiany na zachęcamy ludzi do kupna. Gdy ponownie schodzą się tłumy na cmentarz kupują od nas coladę i bułeczki. Parę razy rozmieniam pieniądze w budce z lodami bo nie mamy z czego wydawać. Dowiedzieliśmy się że grupa Shanetty już skończyła ok godziny 11.00. Nam schodzi sprzedaż jakoś do 12.40. Wcześniej już złożyłem ten napis bo wiało i się wywracał. Podliczamy zarobek z ok 50 kubków i bułeczek zebraliśmy 41$. Pakujemy wszystko i przenosimy stół i rzeczy na dół ulicy, bo droga jest zamknięta dla aut. Przyjeżdza zaraz na skyrzowanie Julio i zabiera nas stąd. Dojeżdzamy do wolontariatu wypakowujemy rzeczy wczystkie. Widzę że grupa pierwsza już wróciła i zebrali darmowe jedzenie nawet jakis czas temu. Udało im się tak szybko bo na tym targu jest o wiele więcej osób.Teraz trzymamy pieniądze i przekażemy je w środę na spotkaniu gdy będzie właścicielka.
Na spotkaniu przekazujemy pieniądze i posilamy się obiadem który przygotował Paul. On gotuje za dużo jedzenia, mamy go tyle że nie jesteśmy tego w stanie przejeść i dużo się marnuje szczególnie gdy on szykuje na te spotkanie. Dba tylko o dogodzenie właścielce, wszystko ładnie przygotowane, nosi kawę do ich biura. Nigdy jeszcze ani razu nie zrobił tego dla nas. Podlizuje się facet jak tylko może i dla tych osób jest miły, a dla nas urządza piekło. Na spotkaniu powiedziano nam że przyjeżdza para wolontariuszy i chcą zostać na rok tutaj. Co się potem okaże to totalne nie porozumienie jakieś.
Na spotkaniu przekazujemy pieniądze i posilamy się obiadem który przygotował Paul. On gotuje za dużo jedzenia, mamy go tyle że nie jesteśmy tego w stanie przejeść i dużo się marnuje szczególnie gdy on szykuje na te spotkanie. Dba tylko o dogodzenie właścielce, wszystko ładnie przygotowane, nosi kawę do ich biura. Nigdy jeszcze ani razu nie zrobił tego dla nas. Podlizuje się facet jak tylko może i dla tych osób jest miły, a dla nas urządza piekło. Na spotkaniu powiedziano nam że przyjeżdza para wolontariuszy i chcą zostać na rok tutaj. Co się potem okaże to totalne nie porozumienie jakieś.
Ja 5 listopada zacząłem już albo dopiero pracę na komputerze Paula nad moim blogiem. Zaczeliśmy z Shanettą malować tą salę główną na koloro biały bo wsześniej był bardzo nieprzyjemny niebieski kolor. Dostaliśmy nowe wałki, tackę i farby. Trochę schodzi na to bo nie kupiono nam podkładu do malowania a więc nakładamy nową warstwę na starą niebieską. Pracujemy wewnątrz bo na dworze upał panuje poza tym to Shanetta dała taką genialną propozycję aby odmienić to miejsce.
8 listopad 2014 Sobota
Po południu przyjeżdzają nowi wolontariusze, jest to sympatyczna para chłopak Giacomo z Włoch i dziewczyna Vicky z Hiszpani. Przylecieli tutaj z Londynu gdzie pracowali. Rzucili pracę bo nie czuli się dobrze będąc niewolnikami społeczeństa i systemu. Jak się cieszę, że kolejni młodzi ludzie się budzą i zazczynają zauważać to co jest w życiu najważniejsze. Wolność,Czas i Zdrowie oraz podróżowanie i odkrywanie świata! Pytam od razu czy zostają na rok bo tak słyszeliśmy? Oni że „nie na rok na pewno nie ten cały główny koordynator Roboerto źle zrozumiał bo rozmawialiśmy o rocznej wizie na pobyt ale nie padło nic że zostajemy na rok”. Też sobie nie mogę wyobrazić że tacy młodzi ludzie-podróżnicy utkwią w wolontariacie na rok. Chcą zaacząć pracę z dziećmi 1 Grudnia gdy otworzą to miejsce. Jakoś w kuchni gdy rozmawiamy Andiran informuje ich że jednak to miejsce nie będzie funkcjonować od Grudnia tylko od lutego! Oni co???? Przylecieli tutaj do Ekwadoru prosto z Londynu specjalnie ze względu na to aby pracować z dziećmi bo Vicky ma wykształecenie w zakresie pomocy społecznej i uwielbia dzieci. Mieli lecieć do Argentyny ale przylecieli tutaj specjalnie. Ja łapię się za głowę i mówię „Fuck...” tak mi ich szkoda. Pierwszego dnia po przybyciu do wolontariatu dowiadują się że właścicielka tak ich potraktowała. Teraz to przegieła ona i ten Roberto. Andiran przeprasza, I kiedy on się o tym dowiedział? Mówi że pięć dni temu. A ja pytam go dlaczego ja się dopiero o tym dowiaduje? Oraz oni gdy już przylecieli. Ja nie mogę w to uwierzyć, mieli lecieć do Argentyny a są tu w miejscu które ma funkcjonować od lutego do którego jeszcze 3 miesiące! Mam nadzieje że to miejsce nie będzie funkcjonowało bo oszukuje się tu ludzi, dodatkowo nie możliwe jest przebywanie z tym Pajacem. Do tego dochodzą nieodpowiedzialni koordynatorzy zostawiający dzieci ciągle, ojciec chadza gdzieś na całe dni. Dobrze że jedyny powodem dla którego tu jestem jest skończenie tego bloga bo gdyby nie to już dawno bym się stąd wyniósł. Kurde tak mi szkoda ziomeczków, od razu im miny posmutniały i mówią że mają zamiar porozmawiać z właścicielką o tym w tą środę.
Jedziemy w Niedzielę razem zebrać jedzenie, oni bardzo nie lubią tak jak ja marnowania jedzenia. Mówią że to cholernie dużo jedzenia i aż nie chcą nawet zbierać dla naszej fundacji bo mówią że to za dużo. Mają rację bo mamy w domu jeszcze pełno jedzenia, ziemniaków itp. Potem wielki szef kuchni nie myślący ani trochę nie użyje wszystkiego i dobre jedzenie idzie na kompost lub psy jedzą. A no właśnie mamy nowego psa, jakaś krzyżówka pitbula, jest to suczka Felicia. Niestety wariuje cały czas ze Scottem skacząc i się bawiąc , ciągle skacze i chcę cię polizać. Jesto to pies właścielki która ze swojej willi postanowiła umieścić psa u nas. Dlaczego? Miała problem ze swoim psem bo ma jeszce 2 inne i strasznie walczyli. Zostawiła swojego psa u nas! Jak można w ogóle tak się pozbywać problemu i przenosić go na czyjąś głowę?? Poza tym nawet ona tu nie mieszka i odwiedza to miejsce raz w tygodniu.
Zauważyliśmy w lodówce że nie ma pomidorów a była cała dolna półka, mnóstwo. Jest wtorek a Paul zużył wszystkie pomidory krojąc je bo jutro szykuje na jakieś pieprzone calzone, Vicky i Giacomo są oburzeni i pytają czy na prawdę o to zrobił? Ostro mówią że nie ma prawa tego robić i jeszcze mówić co możemy jeść a co nie bo on to trzyma aby coś przyrządzić. Jedzenie jest wspólne i nie ma prawa. Tym bardziej mamy zamiar użyć pomidorów do śniadania a nie pozostał ani jeden bo ona szykuje pieprzony obiad na jutro aby się podlizać właścielce. Mamy zamiar o tym porozmawiać jutro z nimi co on wyprawia. Kolejny obiad w cholernie nieprzyjemnej atmosferze przez tego pajaca! Jak można zużyć wszystkie pomidory i jeszcze zrobić to w przed dzień gotowania??Ostatecznie część zabieramy z tej ogromnej miski i zostawiamy dla wszystkich.
12 listopada 2014 Środa
Dzień spotkania z właścicielami.
Paul przygotował jakieś spaghetti, ten sos z pomidorów i cały potężny gar zupy. Wszyscy patrzymy a stoi chyba największy jaki widziałem gar zupy! Oni mówią przecież to jest dla trzydziestu osób a nie dla 8 na obiad. Tak właśnie on marnuje jedzenie! Gdy przyjeżdzają Roberto i Perla siadamy do stołu i zaczynamy rozmowę po Hiszpańsku, najzabawniejsze jest to że właścicielka nie mówi po Hiszpańsku. Tak więc nie wyobrażam sobie w ogóle jak ona ma zamiar pomagać i komunikować się z dziećmi i tymi kobietami? Jak dla mnie to tu jest jakiś przekręt chcą pewnie pozyskać fundusze jakieś i zamknąć to miejsce i uciec z kasą. Nie mam pojęcia co tu się wyprawia ale
Poza tym dostaliśmy któregoś dnia rybę z targu. Postanowiłem przyszykować sobie z frytkami z juki na patelni. Na uprzednim spotkaniu ona powiedziała mi że słyszała że przygotowałem rybę? Oczywiście że tak bo dostaliśmy w darze a poza tym nie jestem wegetarianinem. Ona mówi że zakaz jest w tym domu. Myślę sobie że na prawdę babka mnie wkurza. Jedzenie to prywatna sprawa i nie wiem dlaczego się próbuje zmienić kogoś na siłę aby był wegetarianinem. Ona jest wegetarianinką i ten Andiran ale nie mogą zmieniać czyjejś diety. To jest dokładnie to samo jeżeli ona jest wegetarianką a ja w moim wolontariacie narzucam zasadę spożywania mięsa!! To jest jakieś chore, rozmawialiśmy już o tym z Maxem i Jordonem gdy tu jeszcze byli. Dlaczego niby nie możemy jeść tu mięsa. Ona odpowiada że mogę jeść mięso ale nie w tym budynku, na zewnątrz jest grill i poza nim jak najbardziej. Bo zapach zostaje w budynku i dla Andirana to nie jest dobre. Taaak? Ja jeszcze nie spotkałem się z tak idiotyczną zasadą poza tym znam mnóstwo osób i podróżników którzy jedzą przy wspólnym stole i jedni mięso i drudzy nie! A nie jakieś zapachy mi wymyśla. Totalny brak poszanowania dla wolontariuszy. Jak tak się ich traktuje nikt tu nie zostanie dłużej niż 2 tygodnie, a oni jeszcze kłamią i chcą żeby ktoś został tu na rok w takich warunkach?? Hahah marzenie ściętej głowy! Rozmawiamy o Paulu i problemie w kuchni. Po raz kolejny oni mówią jakąś głupotę usprawiedliwiając go „to problemy z komunikacją”. Ja mówię że nie ! Z nim nie da się komunikować, on nie słucha totalnie nic. A jak coś próbujesz rozmawiać czy sugerować to ma pretensje jeszcze i mówi „ pozwól mi to zrobić po mojemu” czy coś w tym stylu. Pokazujemy potężny gar jedzenia i mówimy o pomidorach które użył. Dochodzimy do rozwiązania że robimy totalną zmianę w kuchni, będą codzienne zmiany w gotowaniu. Nie będzie on szefem kuchni, ona w ogóle chcę zrobić listę z wpisanymi imionami osób danego dnia do gotowania potraw. Każe wyznaczyć jedną osobę odpowiedzialną za listę? Ja pytam że niby czemu jedną osobę skoro gotujemy wszyscy? Ona dalej się upiera. A ja z Giacomo mówimy jak ma być lista to wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za nią bo wszyscy w tym uczestniczymy. Co to za jakieś durne pomysły w ogóle?? Mało tego jeszcze ja krytykuje jej postępowanie, że nie dba o wolontariuszy totalnie. Jeszcze ani razu nie poświęciła mi czasu na rozmowe oraz innym wolontariuszom. Tłumaczą się że nie ma czasu, a w winnych wolontariatach w ogóle nie znasz właściciela. Odpowiadam że może i tak ale zawsze jest jakaś osoba jako koordynator która mieszka z wolontariuszami itp. Tu takiej osoby nie ma. Poza tym myślę sobie że ona mieszka w tej swojej willi, oddaje nam psa nawet aby się pozbyć problemu a na dodatek urządzają jakieś spotkania z ludźmi może tymi sponsorami. Mówię więc że jeśli tak się traktuje wolontariuszy to ludzie albo nie przyjadą tu albo opuszczą to miejsce zaraz nie długo po przybyciu.
Cała prawda została wyrzucona. Poza tym jak dla mnie to ona dba tylko o kasę, o pozyskiwanie sponsorów i o swój zewnętrzny wygląd. Nie dba o siłę napędową tego miejsca czyli o wolontariuszy.Czasem przychodzi z jakimiś ludźmi i nawet nie powie dzień dobry i nie przywita się z nami. Pierwsze co powinna zrobić to się znami przywitać, zapytać co słychać jak się czujemy i poświęcic czas na poznanie nas. Nigdy jeszcze to tego nie doszło.
Jakoś po spotkaniu wieczorem Vicky i Giacomo mówią nam że opuszczają to miejsce nidługo. Przyjeżdzają nowi ludzie, oczukuję się ich.
Kolejne dni malujemy razem tą salę na biało, słuchamy muzyki przy tym. Czasmi psy biegają i przeszkadzają nam w tym. Praca idzie w szybkim tempie bo 4 osoby malują, każdy ma wałek i jedzie z tą ścianą. Poza tym zapomniałem napisać że dach nam przecieka bo jest on zbudowany z plastyku. Są w nim dziury i podczas padających deszczy tutaj cieknie z niego i musimy podstawiać wiadra. Dodatkowo cieknie też woda z sufitu oraz w ścianach się gromadzi w innym miejscu w Sali, są na niej liczne pęknięcia. Giacomo bierze się za łatanie tych pęknięc szpachelką i tą substancją coś w rodzaju tynku. Malujemy potem tą powłokę. Kolejne problemy z Paulem w kuchni, Giacomo w ogóle jest tak na niego wkurzony że nie chce jeść tego co on przygotował.
14 listopada Piątek
Oragniam już końcówkę bloga. Planuję opuścić to miejsce w koncu po tak długim czasie po tej Niedzieli chyba w poniedziałek. Trzeba zobaczyć trochę Ekwadoru zanim skończy mi się pobyt tutaj :) Trzeba stanąć znów przy drodzę z kciukiem uniesionym w górę i zaczerpnąć świerzego oddechu i powrócić do normalności po pobycie w tym problematycznym miejscu. Osiągnąłem to co chiałem, chciałem założyć bloga i po ok 2 miesiącach udało się. Teraz gdy zrealizowałem ten plan ruszam dalej, dalej przez świat, dokładnych planów nie mam jak zawsze bo ulegają zmianom. Wielkim planem jest powrót do Argentyny do mojej upragnionej Patagonii :). Lecz kiedy to nastąpi i jakimi drogami i krajami to nawet ja tego nie wiem !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz