sobota, 25 kwietnia 2015

Wjazd do Krainy Kokainy - Kolumbia !


20 kwiecień 2015 Poniedziałek

Ze względu na to, że nikt się wczoraj nie chciał zatrzymać na tej drodze myślę, że dziś będzie tak samo więc postanawiam kupić busa do miasta Tulcan graniczącego z Kolumbią. Bilet kosztuje mnie 1,60$ ale lepsze to niż strata rana w oczekiwaniu na stopa. Już o 8.00 jestem w Tulcan gdzie na dworcu pełno facetów zamieniających dolary na peso Kolumbijskie (COP). Ja odpuszczam sobie tutaj zamianę i udaję się do centrum miasta i tam w parku kupuję busika za 0,75$ który zawozi mnie do granicy z Kolumbią. W migraciones po Ekwadorskiej stronie pani w okienku informuje mnie, że nie ma w komputerze mojej daty wyjścia z Ekwadoru gdy przekraczałem granice z Peru w dżungli w Nuevo Rocafuerte ale w paszporcie mam wszystkie pieczątki wyjścia i wejścia łącznie z tymi w Peru. Poza tym te ponowne pozwolenie na kolejne 90 dni które mi wbili w styczniu w Rocafuerte nie ma mocy prawnej i jest nielegalne bo legalnie można być w Ekwadorze 90 dni i po tej dacie trzeba czekać 9 miesięcy aby móc ponownie powrócić do tego kraju. Tak więc informacja o kolejnych 90 dniach legalnych w nowym roku którą mi przekazali nic niewiedzący policjanci jest fałszywa. Tak czy siak na dobre mi wyszło bo spędziłem tutaj niesamowite kolejne 3 miechy a zmartwieniem mogłoby być zapłacenie mandatu za przekroczenie legalnego terminu lecz mandaty zniesiono już jakiś czas temu tak więc jedyną rzeczą jest niemożność powrotu do Ekwadoru przez 9 miesięcy. Z powodu, że nie ma mnie w komputerze i każą mi zrobić trzykrotne kopie dwóch stron paszportu który potem zabierają i każą mi czekać. Czekam chyba z godzinę po której otrzymuje jakiś dokument którego kopie mam zrobić. W okienku nr. 10 otrzymuję certyfikat za 5$ udowodniający moje przekroczenie granicy z Peru ale tylko to wejściowe. Kolejne kopie i wracam do pani ze straży granicznej która w końcu wbija mi wyjściową pieczątkę a w migraciones po Kolumbijskiej stronie facet wbija mi 90 dni pobytu. Wita mnie napis "Bienvenidos Colombia " i robię pierwsze kroki po tej stronie. Próbuję złapać stopa do pierwszego Kolumbijskiego miasta - Ipiales. Nikt się nie chce zatrzymać tak więc idę z buta aż do samego centrum gdzie pierwsze co robię to idę wymienić dolary na peso ale dziwi mnie kurs bo 1$ = 2290 peso a gdy oglądałem kurs to było 2580 peso. W bankach nie chcą tutaj zamienić i każą mi iść do kantorów "casa de cambio" gdzie zamieniam 116$ na 265 tys peso. Potem idę na obiad do restauracyjki i płacę 3500 peso za zupę, drugie danie i napój co jest dla mnie zaskoczeniem bo cena grubo poniżej 2$ wychodzi a wszyscy mi gadali w Ekwadorze, że w Kolumbii drożej. Koło miasta Ipiales mam dwa punkty docelowe, pierwszym z nich jest to sanktuarium "Las Lajas" a druim wulkan Cumbal 4764m Znajdujący się po zachodniej stronie od Ipiales. Po podładowaniu baterii ruszam przez miasto w stronę sanktuarium a po drodze kupuję banany i biały ser za 3500 peso. Po wyjściu z miasta przekraczam główną drogę i idę we właściwym kierunku, wszyscy patrzą na mnię jak na kosmitę tak więc czuje się obserwowany i nie pewnie bo większość z tych ludzi są biedni. Dochodzę do jakiejś wioski gdzie schodzę z głównej droi w jakąś błotnistą prowadzącą w dół ponieważ czas na kemping. Widać stąd już w dole w głębi kanionu to sanktuarium a raczej jego część. Rozbijam namiot po cichu bo w dole jest jakiś domek a potem pastuch prowadzi w górę krowy, mam tylko nadzieję że nie tutaj i mnie nie zobaczy. W rezultacie jestem po chwiliw namiocie ze świetnym widokiem na rano i co najważniejsze w Kolumbii! Wieczorem słyszałem wielokrotne poteżne huki jakby wystrzały, mam nadzieję że się mylę co do tego i to było co innego bo jak na pierwszą noc w namiocie nie byłoby to fajne.

Na granicy

Plac w Ipiales

Plac nr 2 - Ipiales


21 kwiecień 2015 Wtorek

W nocy padało i teraz o 6.00 rano nadal pada tak więc czekam do 8.00 aż deszcz ustaje. Po otwarciu namiotu witają mnie pasterze prowadzący krowy drogą poniżej i facet z zaskoczeniem wymawia "Mister !!" bo jest to z reguły jedyne słowo jakie mieszkańcy Ameryki Południowej do Ciebie mówią nie znając Angielskiego. Ruszam spakowany w górę do głównej drogi gdzie pełno informacji "minutos" dla sieci komórkowych Claro, Movistar i dwóch innych. Ja będąc w Ekwadorze widziałem i korzystałem z "recargas" dla sieci Claro bo zakupiłem lokalny numer już na początku pobytu. Z ciekawości pytam pewnej kobiety o te "minutos" i okazuje się, że tak jak myślałem są to pakiety minut do danej sieci lub do wszystkich a nawet można wykupić minuty międzynarodowe. Pani poleca mi sieć Movistar aby zakupić tutaj w Kolumbii bo mają więcej promocji podobno. W brzuchu burczy tak więc pytam tej kobiety o wrzątek który bez problemu otrzymuje i to w małej miseczce do której wsypuje owsiankę i wrzucam banany doprawiając wszystko cukrem trzcinowym z Paneli. Po wypiciu herbaty z Boldo ruszam w drogę gdy deszcz znów ustaje jest tu na zakręcie punkt widokowy z którego widać w dolinie te Sanktuarium Las Lajas gdzie dochodzę po ok 30 min. Zaczyna się brukowana droga a z boku na skałach pełno tabliczek z podziękowaniami dla Matki Boskiej.

Legenda:

“Legenda głosi, że podczas szczególnie gwałtownej burzy w tutejszej okolicy zagubiła się matka z córką. Z nieba deszcz lał się strumieniami, wokół waliły pioruny zagłuszając wołanie o pomoc matki. Dziewczynka krzyczeć nie mogła – była głuchoniema. W okolicy nie było wtedy ani kościoła, ani też żadnego domu. Obie kobiety, szukając schronienia zeszły na samo dno kanionu rzeki Guáitara i tam, w jaskini postanowiły przeczekać nawałnicę. W pewnym momencie jakaś siła kazała im spojrzeć w górę, a tam, nad skałą, gdzie chowały się matka z córką pojawiła się postać Matki Boskiej. Wystarczyła chwila, aby dziewczynka odzyskała słuch i mowę – w jaskini, gdzie miało miejsce całe zdarzenie odkryto potem malowidło Matki Boskiej z dzieckiem na ręku. Wiadomość o cudzie obiegła okolicę. Z datków zebranych przez wierzących wzniesiono na miejscu objawienia neogotyckie Sanktuarium Matki Boskiej Różańcowej na Skałach w Ipiales (El Santuario de la Virgen del Rosario de Las Lajas en Ipiales). Jest ono o tyle niezwykłe, że odległość mięJak to możliwe? Otóż kościół wbudowano w bok kanionu i znajduje się dosłownie w połowie jego wysokości. Aby do niego dotrzeć, trzeba  przejechać most przerzucony nad kanionem na wysokości 50 metrów! Z daleka cała budowla przypomina więc raczej zamek obronny z bajki.dzy jego wieżą a dnem kanionu wynosi 100 metrów.”


Po chwili jestem już koło Sanktuarium o szarawym kolorze z białymi elementami i pięknymi witrarzami jest ono położone w środku doliny z przepływającą rzeką której brzegi spina most będący częścią Sanktuarium. W środku ołtarz jest wbudowany w skałę,kolorowe witrarze robią wrażenie i dodatkowo jest to miejsce cudów i uzdrowień. Po drugiej stronie rzeki idę pod wodospad który tutaj się znajduje i stąd mam genialny widok na Sanktuarium Las Lajas. Pogoda dalej zmienna bo raz kropi a raz ustaje i raz ściągam kurtkę a potem znów zakładam. 

Niesamowita Bazylijka !




Wnętrze Bazylijka Las Lajas


joł

Istny Zamek !



Teraz stąd chcę udać się w kierunku zachodnim od miasta Ipiales i zobaczyć znajdujący się w pobliżu wulkan Cumbal i jezioro. Wracam więc do głównej drogi i udaje mi się złapać stopa na pustej pace ciężarówki którą dojeżdzam do samego centrum Ipiales, które jak dla mnie jest cholernie brzydkie bo większość domów jest nie wykończona. Czerwona cegła bez elewacji świadczy o panującej tutaj biedzie i przypomina mi biedne miasta w Peru gdzie takich domów bylo pełno. Korzystam z neta gdzie za godzinkę płaci się 1tys peso a więc generalnie o ponad połowę taniej niż w Ekwadorze bo tam ok 0,75$ - 1$. Mam nadzieję, że takie ceny będą panować w całej Kolumbii a nie tylko na południu. Potem udaje się do biura Movistara gdzie kupuję Kolumbijski numer za 4tys peso z tysiącem na koncie. Doładowuję dodatkowo za 2tys i mam otrzymać 3tys w promocji. Przyzwyczaiłem się do sieci Claro z której korzystałem będąc w Peru i Ekwadorze ale trzeba spróbować teraz innej opci. Fajnie mieć lokalny numer bo można kontaktować się z nowo poznanymi znajomymi gdy nie ma neta a poza tym duża część osób go nie posiada. Jem obiad w tej samej restauracji co wczoraj i płacę 3,5 tys peso. Teraz z buta idę przez miasto w kierunku wylotu aby złapać stopa po drodzę wchodzę do sklepu aby zaopatrzyć się w przynajmniej 1,5 litrową butelkę wody. Pani mnie informuje,że są tylko małe i nie sprzedaje się o większych pojemnościach za to można kupić 3litry i więcej zapakowane fabrycznie Uwaga - w torebki foliowe!! Takiej sprzedaży wody jeszcze me oczy nie widziały i me usta nie smakowały. Z 5l torbą z wodą nie mam zamiaru paradować więc kupuję 1,5 oranżady. W kierunku miasta Cumbal prowadzą dwie drogi jedną z nich właśnie idę ale mi odradzono bo niby niebezpiecznie a po drugie widzę,że nic nie jedzie także odpuszczam i zostaję podwieziony przez dwójkę chłopaków do głównej drogi która prowadzi do lotniska i dalej tam gdzie zmierzam. Kolejny stop starym autem i facetem dowozi mnie do jakiejś wioski ale droga jest tak fatalna z tyloma dziurami, że wygląda ona chyba gorzej niż drogi u nas w Polsce po sezonie zimowym. Poza tym to jest droga do lotniska! Panie zmiłuj się. Na wiosce obieram wylot i wsiadam do kolejnego starego samochodu tym razem z dwójką pasażerów i kierowcą z którym dojeżdzam do miasta Cumbal wyglądającego bardzo biednie. Gdy wysiadam macha mi jakaś kobieta w średnim wieku i zagaduje po Angielsku "welcome in Cumbal, where are you from?" itp. Odpowiadam na pytania ale pierwsze wrażenie jest takie, że dopadają mnie myśli o tym iż kobieta chce mnie okraść czy zaoferować jakieś usługi. Nic bardziej mylnego! W piekarni kupuje mi 10 bułek za 2 tys peso gdy dowiaduje się że idę nad jezioro i w góry ;) To się nazywa powitanie w miasteczku gdzie jedynym Gringo jestem Ja. Z rozmowy dowiaduje się iż kobieta jest nauczycielką Angielskiego w tutejszej szkole i dlatego chce rozmawiać w tym języku aby praktykować. Kupuję w warzywniaku 4 banany i jestem gotów do drogi. Kobieta pyta kiedy wrócę do miasta bo chciałaby pogadać jeszcze tak więc po raz pierwszy korzystam z mojego nowo zakupionego numeru i wymieniam się z nią a następnie rozpoczynam wędrówkę w górę i po chwili jestem po za miastem. Są tutaj małe ubogie domki z ciemnoskórymi Indianami czyli ludźmi gór przypominających tych Kichwa z Ekwadoru. Jeździ tutaj trochę osób na motorach owiniętych w szare Ponczo a po bokach z metalowymi zbiorniczkami na mleko i gdy jedzie jeden taki z góry w ponczo kokoru czarnego które powiewa wygląda on dosłownie jak Batman na swoim motorze ;). Wyżej dostaję podwózkę motorem kawałek wyżej z dobre 4km a stamtąd już z buta do maleńkiej wioski gdzie na wejściu wita mnie jeden z mieszkańców i wlewa mi wody do butelki na moją prośbę. Jest już prawie zmrok a facet mówi mi o tym, że jest niby tutaj "zona roja" - czerwona strefa i panuje Guerrilla czyli te antyrządowe, powstańcze siły militarne zabijające osoby , porywające dla okupu, żądające haraczu od lokalnych osób itp. To wszystko o czym się słyszało zawsze w telewizji i to oczym mi mówiono przed wjazdem do Kolumbii. No to facet mnie teraz wystraszył! Pytam więc czy oni mają coś do turystów takich jak ja? On na to, że generalnie nie ale trzeba uważać i są oni gdzieś tam daleko wyżej w innej wiosce. Prowadzi mnie do boiska siatkówki gdzie lokalni ubrani w ponczo grają i patrzą na mnie "co on tu robi?". No właśnie co ja tu robię? Aha no przecież chcę zobaczyć wulkan Cumbal i to jezioro no ale jak miałbym to zobaczyć niby gdybym srał ze strachu przed Guerrillą? Pewnie nigdzie bym się nie ruszył i z obawy przed wszystkim nie mógłbym udać się w ukochane góry. Znak wskazuje mi 1km do jeziora tak więc idę już zupełnie po ciemku a latarki nie zapalam bo nie chce na siebie zwracać uwagi. Po chwili jestem nad jeziorem nie ma tutaj zupełnie nikogo, palą się tylko światła z dwóch domków a przede mną w mroku lekki blask wody. Miałem zamiar rozbić namiot koło jeziora ale teraz nic nie widać a nie chcę szukać po ciemku miejsca tak więc po chwili namysłu decyduje się zapukać do jednego z domków gdzie pali się światło i stoi samochód i zapytać czy mógłbym rozbić namiot, przenocować czy coś. Niestety nikt nie odpowiada a więc albo nie słyszą albo nikogo nie ma. Po zapukaniu do drzwi drugiego z domów otwiera okno mi młody chłopak i wyjaśniam mu, że jestem podróżnikiem i właśnie przyszedłem nad jezioro i szukam miejsca na noc. Chłopak mi mówi, że ma jedno pomieszczenie i po chwili wychodzi i prowadzi mnie wewnątrz gospodarstwa gdzie znajduje się mały budynek a w środku pomieszczenie ze stołami i siedziskami oraz obrazami Świętych. Mówi, że tutaj mogę przenocować po chwili poznaję babcię chłopaka która przynosi mi do środka materac wypchany sianem.  Pytają gdzie zmierzam jutro więc mówię, że chcę zobaczyć jezioro a potem wyżej w kierunku szczytu wulkanu Cumbal 4764m . Na zewnątrz mają oni toaletę tak więc można skorzystać i obmyć się wodą ze zbiornika gdzie robi się pranie. Obdarowują mnie wrzątkiem na herbatę z boldo którą popijam jedząc kanapki, tak więc spotkałem przyjaznych ludzi i mam miejsce na nocleg na grubym słomianym materacu i okryty moim śpiworem ;)



22 kwiecień 2015 Środa

Rano idę do kuchni i poznaję córkę tej kobiety którą zapoznałem wczoraj to ona jest matką tych dwóch chłopaków ten z którym rozmawiałem to Brayan 17 lat a drugi 14 letni to Ferney. W kuchni proszę tylko o wrzątek na owsiankę i herbatę i podczas spożywania śniadania opowiadam skąd jestem itp. Po spakowaniu plecaka idę nad jezioro zobaczyć ale jest pochmurnie i góry są we mgle na dodatek trochę kropi. Jezioro całkiem spore i przy brzegu zacumowanych jest pare łodzi a po drugiej stronie widać jakiś dom. Żegnam się z moimi znajomymi i powiadam,że mam zamiar iść w górę i wrócić może dziś wieczorem tak więc gdybym wrócił mogę przenocować. Ruszam drogą w dół spowrotem do tego boiska siatkówki i obieram inną drogę prowadzącą w górę, wyjeżdza jakiś stary niebieski jeep, macham aby się zatrzymał. Facet z dwoma kobietami jedzie właśnie w górę w strone wioski Milaflores zabieram się z nimi pakując na tył. Wysiadam po drugiej stronie góry bo oni mówią, że teraz wulkan jest we mgle i go nie widać. Podobno ścieżka na szczyt była bliżej tego miejsca skąd mnie zabrali ale stąd podobno też mogę się udać na górę. Jestem w miejscu gdzie znajduje się wokół zaledwie pare gospodarstw i jest droga prowadząca w kierunku trawiastego zbocza o słomianym kolorze. Tam więc idę a potem wkraczam na wydeptaną w trawie ścieżkę prowadzącą mnie wyżej jednak urywa mi się ona na podmokniętym terenie w zielonej dolinie tak więc teraz idę po trawie stromym zboczem i jest tu pełno dziwnych roślin wysokich z jasno zielonymi liśćmi które widziałem w toalecie w domu gdzie spałem używane jako papier toaletowy bo są one super miękkie. Roślina się nazywa - Frailejon i nigdy wcześniej jej nie widziałem a i są małe okazy lecz są i takie wysokie na ok 2m i więcej. Rocznie przybywa podobno 1cm co znaczy że te 2m mają 200 lat! Wieje tutaj cholernie gdy idę grzbietem tego wzgórza prawie pozbawionego ścieżki bo jedyną drogę wyznacza lekko udeptana trawa. 

jez. Cumbal




Panorama gór Kolumbii


dziwne rośliny - Frailejon i widok na jeziorko

jakiś wulkaniczny organizm
Potem jestem wyżej i ścieżka zakręca, zaczynają się jakieś krzewy i ścieżka staje się trochę bardziej błotnista i aż za bardzo bo w momencie gdy próbuje obejść miejsce gdzie stoi woda moja prawa noga wpada prawie po kolano w błoto - "kurwa!". Po 3 mocnych szarpnięciach udaje mi się ją wyciągnąć ale spodnie mokre na szczęście do buta nic się nie przedostało. Dochodzę do miejsca gdzie ścieżka się urywa i jest rura z wodą i mały wąwóz z wodospadem. Przechodzę na drugą stronę co mnie prowadzi do następnego teraz już jestem pewny że to nie jest droga na szczyt a ta właściwa była zupełnie gdzie indziej ale nie mam zamiaru się poddawać i kontynuję wędrówkę po mokrych trawach. Następnie jestem w miejscu gdzie zaczynają się miękkie mchy i ziemia po której stawia się ciężej kroki bo buty się w nie zapadają. Dalej już jest więcej skał i pomarańczowo-żółta ziemia i podejście staje się bardzo strome i osuwiste. Nagle wypada mi butelka z wodą i zjeżdza na dół do jednego z wąwozów a tu już nie ma wody w nich także muszę po nią wrócić co okazuje się cholernie niebezpieczne bo jest stromo i gdy zsuwam się w dół mam trudności z zatrzymaniem. Powoduję że pode mną schodzi lawina kamieni gdy idę w dół ale z ostrożnością udaje mi się zejść i zabrać moją butelkę z wodą. Przechodzę na drugą stronę wąwozu i jestem na bardziej kamienistym podłożu z głazami co jest lepsze niż męka po tym piachu. Nagle zauważam szczątki rozbitego samolotu! Teraz do mnie dociera gdy sprawdzałem na internecie informacje o wulkanie Cumbal wyskoczyła mi jakaś informacja o katastrofie lotniczej "TAME flight 120" boinga 727-134 który rozbił się 28 stycznia 2002r pochłaniając całą załogę samolotu czyli 94 ofiary!

Tak więc całkiem przypadkowo udało mi się dojść do miejsca katastrofy gdzie znajduje się na tych skałach pełno porozrzuconych części. Wyżej zauważam buty ofiar, torby, spodnie, tą żółtą kamizelkę ratunkową, części silnika. W pewnym momencie wstępuje we mnie smutek bo to co się stało to coś strasznego. Wyżej kolejne buty damskie i męskie nawet zauważam małe adidasy dziecięce - coś okropnego. Podarte spodnie i koszule które leżą tutaj lata, pełno powyginanych części metalu, powłok samolotu,części elekroniki ja nie mam nawet pojęcia do czego służyły. Gdy już jestem całkiem wyżej zauważam ludzką kość !! Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego, będąc po latach na miejscu tragedii samolotu po panuje tutaj niemiła i mistyczna atmosfera. Tym bardziej, że wędrujesz sobie zupełnie sam po zboczu wulkanu i nagle natrafiasz na takie cmentarzysko. Napływają obrazy jak to wyglądało zaraz po katastrofie gdy zapewne było tutaj pełno porozrzucanych ludzkich szczątek. No cóż pora ruszać wyżej w kierunku szczytu.  Odmawiam krótką intencję w imieniu dusz które może w skutek tragicznej śmierci tutaj utkwiły na tym cmentarzysku i nie potrafią odnaleźć drogi do wydostania się z tego wymiaru i przejścia do następnego. Tak więc idę w górę stromym podejściem w kierunku wysokich masywnych skał ze szczeliną w środku ale wieje tak mocno z boku że wędrówka to nie lada wysiłek. Jestem u wejścia do tego wąwozu z totalnie stromym bo prawie pionowym podejściem składającym się ze skał i ziemi. Teraz muszę uważam żebym nie spadł w dół bo może być po mnie tak więc ostrożnie łapiąc się skał wspinam w górę. Wyżej kolejna ziemia po której stąpam i kolejne wysokie skały jest tylko jeden problem nie ma przejścia! Można się wspinać co prawda po tej czarnej skale ale z tak ciężkim plecakiem nie ma co ryzykować po za tym jest już 18.00 a więc będzie zaraz ciemno. Odpuszczam sobie zdobywanie szczytu więc bo jest to zbyt niebezpieczne nawet jak na moje samotne wędrówki. Teraz cholernie ciężko mi jest zejść w dół tą samą drogą z powodu nachylenia, osuwających się skał i piasku a więc patrzę dokładnie i sprawdzam grunt i kamień przy każdym stąpnięciu aby mi się jakiś nie osunął bo polecę w dół i spotkam się z tymi ofiarami katastrofy lotniczej. Udaje mi się bezpiecznie zejść i wrócić do miejsca z dużą skałą za którą rozbijam namiot. Niestety potem tak wieje i mży że cały namiot telepie się na wszystkie strony a do tego zaczyna być mokro w środku bo mokry tropik dotyka sypialni. Jest pochyło tak więc zsuwam się na dół i nie jestem w stanie normalnie spać dobrze że moje stopery w uszach tłumią jakoś te odgłosy uderzającego płótna od namiotu.

części samolotu


buty ofiar katastrofy


kamizelki ratunkowe


bucik dziecka

kości ofiar.....


23 kwiecień 2015 Czwartek

Noc jakoś przetrwałem ale prawie wszystko w środku mokre spodnie też i buty, wiatr nieustaje w sile. Pakuję plecak i wychodzę z namiotu którego nie mogę spakować bo tak cholernie wieje a więc zwijam obie części i biorę pod pachę, dwa śledzie gdzieś wyrwało i nie mogę odnaleźć. Zaczynam wędrówkę w dół zsuwając się po zboczu ale wiatr wieje mi w plecy tak silnie że mi to utrudnia schodzenie dlatego że jest to niebezpieczne i trzeba schodzić pomału a wiatr mi chce nadać prędkości. Wywracam się na tyłek pare razy schodząc i wyklinam na ten wulkan! Przeklinam go tak strasznie jak tylko mogę odwracając się i wypowiadając mu to prosto w "twarz". Wiem że jest niebezpieczny i ma jakąś mistyczną siłę chłonięcia ofiar przez tą katastrofę lotniczą która tu miała miejsce muszę więc uważać abym nie stał się kolejną. Samotne wędrówki w górach to nie przelewki w szczególności gdy tak mocno wieje ale jak się zaraz okaże nie tak mocno jak myślałem. Niżej gdy schroniłem się w wąwozie udało mi się zwinąć namiot w rulon i przymocować go paskami u góry plecaka bo pokrowiec mi się podarł częściowo a więc będę go musiał potem zszyć. Niżej przekraczam kolejny wąwóz i udaję się na podłużne wzgórze którego grzbietem zaczynam schodzić po trawach i pomiędzy tymi dziwnymi roślinami - frailejon. Roztaczają się ładne widoki na góry poniżej okryte niższymi warstwami chmur. Wiatr wieje tu tak silnie że ledwo co jestem w stanie iść mało tego wielokrotnie znosi mnie na bok i nawet pare razy potykam się i upadam na trawę. Lecą kolejne przekleństwa w stronę wulkanu i panującego wiatru bo tak silnego jeszcze chyba nie doświadczyłem. Schodzę potem niżej jakoś po tych trawach przekraczam kolejne wzgórze ciesząc się będąc już w dole. Dochodzę zmęczony cholernie do jednej z błotnisto-kamienistych dróg i po jakimś czasie jestem w miejscu gdzie wczoraj zaczynałem podejście. Wulkan cały czas w chmurach także nie udało mi się zobaczyć szczytu ale myślę że te wysokie skały mogły nim być. Jestem już w tym rejonie z gospodarstwami cały brudny po licznych wywrotkach, namiot też cały zabrudzony, spodnie podarte w kroku i innych paru miejscach. Trzeba się udać nad jezioro zrobić pranie i odwiedzić moich znajomych. Tą drogą na której się znajduję prawie nic nie jeździ ale zbliża się motocykl zatrzymuję chłopaka owiniętego w ponczo i wsiadam z plecakiem na tył obejmując go w pasie. Motocykl ma dobre amortyzatory bo przy tak kamienistej i wyboistej drodze mój tyłek w ogóle tego nie odczuwa ale za to plecy tak z powodu mojego ciężkiego plecaka. Dojeżdzam moim motostopem do wioski z boiskiem do siatkówki tam dziękuję za podwózkę i idę wycieńczony nad jezioro. Zaglądam do domu gdzie spałem ale nie ma nikogo nad jeziorem to samo. Wygląda na to że jestem tu sam, przy jeziorze jest chatka z drewnianymi poprzecznymi palami nadającymi się doskonale na suszarkę, no tak ale najpierw trzeba zrobić pranie. Piorę więc wszystkie brudne rzeczy wraz z namiotem a potem rozwieszam do wyschnięcia. Za jakiś czas zaczyna kropić ja schraniam się na ganku malutkiego domeczku i ściągam rzeczy i tak na zmianę bo kropi i ustaje na przemian ale większość rzeczy wyschła. W międzyczasie przyjeżdzają jacyś lokalni odwiedzić jezioro i od jednych dowiaduje się że w tą sobotę utopił się tutaj właściciel jednej z łódek mieszkający po drugiej stronie jeziora i gdy przepływał przez nie spadł z łódki a że nie umiał pływać to utonął. Ok 17.00 pakuję wszystko i udaję się pod dom moich znajomych którzy jeszcze nie wrócili ale długo nie czekam bo zjawia się kobieta z wnukami którzy prowadzą z pola 3 dniowe cielę. Opowowiadam o mojej wyprawie na wulkan i znajdującej się tam strefie śmierci spowodowanej przez katastrofę samolotu. Oni mówią, że tuż po katastrofie dużo osób znalazło tam mnóstwo pieniędzy w dolarach za które potem kupili zwierzęta i założyli gospodarstwa. Ja gdy szedłem niestety nic nie znalazłem ani kasy, złota czy diamentów. Wprowadzamy ciele do specjalnej zagrody a potem w kuchni oni smażą ziemniaki i gotują ryż który potem wspólnie jemy. Pokazuję chłopakom foty z wyprawy na wulkan i z jeszcze paru innych miejsc. Ponownie dostaje słomiany materac tak więc będę mógł ponownie dobrze wypocząć przez noc. Miłym zaskoczeniem jest to, że mają oni na zewnątrz prysznic z ciepłą wodą podgrzewany elektrycznie! Tak więc zmęczony i spocony przed pójściem spać relaksuje się gorącym prysznicem co w podróży jest prawdziwym luksusem ;)

szczyt wulkany Cumbal pod którym spałem




ponownie nad jeziorem

Ponownie Quito i Wielkanoc

31 marzec - 14 kwiecień 2015
(Ponowny pobyt w Quito)

Rankiem we wtorek 31 marca po deszczowej nocy postanowiłem odpuścić sobie zwiedzanie Mindo a udać się spowrotem do stolicy Ekwadoru i odwiedzić moją przyjaciółkę Marię. Marszem dochodzę do centrum miasteczka i po chwili z wylotu łapię stopa, czarnego jeepa którego kierowcą jest przepiękna Ekwadorianka. Na tylnym siedzeniu koło mnie dziewczyna z Urugwaju która żyje tu w Mindo i pracuje przy rękodziełach. Jedziemy wspólnie przez cholernie krętą i pnącą się cały czas w górę drogą w stronę stolicy ale ja wysiadam w San Antonio koło Mitad del Mundo. Suszę mokre rzeczy i udaję się do sklepu do centrum i tam nabywam 3 torebki suszonych liści Boldo. Busem dojeżdzam do dworca Ofelia z którego już nie płacąc ponownie dostaje się do centrum koło ulicy Foch i witam z moją przyjaciółką ;)

Święta Wielkanocne

Z rana w Wielki Piątek doszły mnie słuchy iż dziś na starym mieście odbywa się droga krzyżowa w postaci marszu jedną z głównych ulic. Udaję się więc na plac główny gdzie już widać z daleka tłumy ludzi przy ulicy. Pojawiają sie osoby przebrane w purpurowe długie szaty a na głowie mają szpiczaste kaptury z dziurkami na oczy wyglądające niczym stroje satanistów ale niosą oni potężny drewniany krzyż także do tej sekty nie należą. Jestem zdumiony bo takiego czegoś jeszcze nie widziałem po chwili dowiaduje się że te osoby w tych strojach nazywane są "Cucurucho". Pojawiają się pierwsze osoby prezentujące Jezusa i niosące duże drewniane krzyże i pozbawione górnej części ubrań wokół których maszeruje Rzymska Straż z dzidami. Zmieniam miejsce widokowe i udaję się na schody jednego z budynków na placu. Maszeruje pełno tych Cucurucho a część z nich na pozbawionych ubrań plecach ma przywiązany krzyż z kaktusa!! Łaaał to musi boleć. Cała ta droga krzyżowa jest nazywana "Jesus de Gran Poder" i w tamtym roku brało w niej udział ponad 300 tysięcy osób. Jest jakaś przerwa chwilowa bo maszerujący Cucurucho stoją w miejscu ja więc korzystam z okazji i mykam pomiędzy pielgrzymujących w purpurowych dziwnych strojach. Prawie każdy z nich trzyma figurkę świętych lub obraz z którymi idzie w stronę Katedry. Niektórzy idą na boso inni się biczują czy to linami czy pokrzywami. Z tyłu pojawiają się kobiety w purpurach z okrytymi twarzami. Na skrzyżowaniu widać że tłum niesie figurę świętą okazuje się to być Matka Boska a na samym końcu Figura Jezusa niosącego krzyż która jest chroniona wewnętrznym kręgiem przez komandosów spiętych linami aby nikt się nie przedostał. Zewnętrzną linią obrony są policjanci trzymający się za ręce z każdej ze stron. Takiej obrony reliktów jeszcze moje oczy nie widziały, prezydenci różnych krajów takowej nawet nie posiadają!!
 
eeee??



nieś swój krzyżo-kaktus :D - ałaa !

chyba trochę przesadził z kalibrem bo krzyż poleciał na gapiów ale na szczęście nic się nie stało

ulica pełna Cucurucho



nie kumam tych strojów

modlący się Cucurucho


cucurucho z figurkami Świętych

Kobiety Cucurucho


tak się broni figurkę cierpiącego Jezusa - wewnętrzna linia obrony to komandosi spięci linami a zewnętrzna policja. Prezydenci mogą pozazdrościć :)


W Wielką Sobotę gotuję z Marią tradycyjną Wielkanocną zupę którą spożywa się wraz z Rodziną tutaj w Ekwadorze. Zupa nosi nazwę "Fanesca" i składa się z około 12 rodzajów roślin strączkowych takich jak fasola, bób, soczewica itp. W większości niedostępnych w Polsce. Dodaje się również słoną rybę którą należy wymoczyć w wodzie przez 24h zmieniając ją kilkakrotnie. Zupa jest potężna i jest to bomba energetyczna i gazowa czego efekty czuć po jej spożyciu ;).

W Wielką Niedzielę rankiem dzwonię do rodziny w Polsce i prowadzimy Świąteczną Konwersację przez Skype.Bardzo miło jest z nimi porozmawiać a w szczególności z Babciami i Dziadkiem z którymi nie mam okazji rozmawiać za często.

Na obiad spożywamy zupę Fanescę wraz z Marią jej bratem i jego córeczką którzy mieszkają na dole.

Tradycyjna Zupa Wielkanocna - Fanesca

no to jemy

Tak więc te Święta Wielkiej Nocy udało mi się spędzić w miłym towarzystwie jak zwykle niczego nie planowałem nie zastanawiałem się gdzie będę w tym roku na Święta, czy mnie ktoś zaprosi czy może nie. Wyszło bardzo pozytywnie no i udało mi się zobaczyć tą drogę krzyżową z udziałem przedziwnych Cucurucho.
Z tego co czytałem tą tradycję kultywuje się w zaledwie paru krajach Ameryki Południowej i Środkowej w tym w Gwatemali. Szukałem powodu dla którego oni przebierają się w te stroje ze szpiczastymi kapturami przypominające na prawdę stroje satanistów, ale nigdzie nie mogłem znaleźć informacji skąd to się wywodzi. Nie wiem może coś przeoczyłem ale skoro nie ma informacji to coś tu wygląda podejrzanie i może gdy Hiszpanie przybyli na podbój Ameryki Płd. Wraz z nimi przybyła sekta czczących diabła.Być może było tak, że komuś z rdzennych mieszkańców tego kontynentu stroje tak się spodobały, że po narzuceniu Katolicyzmu przez Hiszpanów głowa Kościoła Ekwadoru zarządziła użycie tych strojów po zmianie koloru na purpurowy ;). Jak ktoś coś znajdzie skąd wywodzą się te przedziwne stroje Cucurucho to pisać na maila chętnie się zapoznam z tematem.

Odnośnie kolejnych dni spędzonych z Marią to nie będę za dużo pisał bo nie działo się nic nadzwyczajnego. Generalnie wspólne spędzanie czasu w domu i poza nim. Czytanie, muzyka, oglądanie filmów na projektorze,rozmowy, gotowanie, bujanie się po mieście itp. Czyli takie codzienne typowe domowe życie. Niestety teraz Intuicja wzywa i pora ruszać w dalszą drogę ale muszę dodać, że było bardzo miło i słodko z Marią także czas spędzony w Quito będę zapewne bardzo długo i miło wspominał bo w końcu spędziliśmy razem w sumie jakieś 23 dni ;)

15 kwiecień 2015 Środa

Czas ruszać w drogę w kierunku Kolumbii. Rankiem idę z domu Marii na przystanek gdzie wsiadam do autobusu który zawozi mnie na terminal Ofelia a stamtąd za 0,50$ kupuję bilet do miasteczka Guayabamba gdzie mam zamiar zacząć autostop. Tak jak ostatnim razem ustawiam się za rondem gdzie udaje mi się złapać ciężarówkę i po pogawędce ze starszym kierowcą jestem w Tabacundo. Jak już wcześniej pisałem ten rejon słynie z ogromnych upraw róż w które jak się dowiaduje zaopatruje się całe Państwo Watykanu - tak Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat miał róże Ekwadorskie właśnie dokładnie stąd! Poza tym róże sprzedawane są do Niemiec, Rosji i Stanów Zjednoczonych nie wiem czy Polacy zakupują też róże z Ekwadoru ale bardzo w to wątpie. Wysiadam koło drogi prowadzącej do Cayambe bo umówiłem się z moją przyjaciółką Leslie, że ją odwiedzę zanim opuszczę Ekwador lecz niestety coś nie tak z jej telefonem bo babka w słuchawce gada że "numer zawieszony". Postanawiam więc udać się do Otavalo i dalej do Ibarra, łapię więc kolejnego stopa i z grubawym facetem jestem po raz drugi w Otavalo. Na miejscu udaję się do Mercado gdzie jem obiad za niecałe 2$ a następnie ogarniam internet i dokonuje zmian na blogu. Zeszło mi na tym trochę czasu i gdy udaje się na wylot łapać kolejnego stopa jest już po 17.00. Zatrzymuje się sympatyczna kobieta w średnim wieku, wsiadam więc do czarnego pickupa. Jest ona szefową fabryki jogurtów w Cayambe, a właśnie przypomniało mi się, że miałem odwiedzić Leslie i jak zwykle niespodzianka. Po tym jak powiedziałem, że mam przyjaciółkę w Cayambe moja nowa znajoma zaprosiła mnie do siebie do domu właśnie do tego miasta także jutro będę mógł się skontaktować z Leslie być może. Jedziemy razem do Ibarra do jednego z centr handlowych bo kobieta chce kupić jakieś płytki ceramiczne i plastykowe rurki. Towarzysze jej więc w markecie gdzie poznaje jej córkę - Sandy i razem wstępujemy jeszcze do paru sklepów gdzie udaje im się kupić te płytki. Wracamy wspólnie po zmroku do miasta Cayambe i podjeżdzamy pod ich dom. W mieszkaniu wita mnie partnej mojej znajomej która od jakiegoś czasu jest po rozwodzie i ma dwie córki z których jedną już poznałem. Zostaję zaproszony na kolację na którą składają się 3 potężne kawałki grillowanego mięsa z ziemniaczkami i surówką a do tego pyszny sok z jeżyn. Po opowieściach zostaje mi przydzielony pokoik w którym będę mógł nocować. Dostałem też hasło do wifi tak więc idę spać dopiero po długim czasie surfowania po necie.

16 kwiecień 2015 Czwartek

Probowałem skontaktować się z Leslie ale bez skutku bo dalej informacja o zawieszonym numerze. Sandy jedzie dziś na uczelnię do miasta Ibarra tak więc w alternatywie mam zamiar udać się z nią. Po godzinie 8.00 łapiemy busa do Tabacundo a stamtąd już do Ibarra. Jestem tam krótko w czasie oczekiwania na Sandy aż skończy zajęcia po których umawiamy się na głównej drodze i wracamy. Podjeżdza po nas jej mama i jedziemy razem aż pod same Quito bo oni muszą coś tam kupić w jakieś hurtownii tak więc dopiero na wieczór jesteśmy spowrotem w Cayambe. Odbieramy ze sklepu 400 sztuk "bizcocho" są to podłużne kruche ciastka które je się z kremem "dulce de leche" i są typowym tutejszym wyrobem. Po powrocie do ich mieszkania siadamy przy stole i pakujemy po 4 ciastka do każdej z papierowych torebeczek których wychodzi sto. Wszystkie te zapakowane częściowo przeze mnie ciastka trafią dziś w nocy do miasteczka Guyabamba dla setki biednych dzieci które jutro rano zjedzą bizcocho z porcją świeżego jogurtu prosto z fabryki mojej znajomej. Cieszy mnie fakt, że mogłem przyłożyć moją rękę do tego dobroczynnego gestu który jest ofiarowany dla tej fundacji.

tyyyyle bizcochos

pomagam przy pakowaniu ciastek dla biednych dzieci


17 kwiecień 2015 Piątek

Sandy jedzie ponownie do Ibarra a ja udaję się na plac i umawiam się z Leslie która podjeżdza po mnie samochodem, witamy się po mojej ponad miesięcznej nieobecności w Cayambe i podjeżdzamy pod jej dom. Wchodzimy przez bar na dole który prowadzą a teraz i również restaurację. Leslie zaczyna więc gotowanie, rozmawiamy o czasie podczas którego się nie widzieliśmy. Tak schodzi do wieczora i przed 21.00 moja przyjaciółka zawozi mnie pod dom w którym obecnie jestem goszczony. Żegnam się z nią po raz kolejny i mam nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć. Po powrocie biorę prysznic i odrazu udaję się pod kołdrę bo jakiś zmęczony jestem poza tym oni też już idą spać. Jutro obieram kierunek Ibarra i uderzam potem na Kolumbię.

18 kwiecień 2015 Sobota

O 7.00 rano jestem już na wylocie z Cayambe gdzie podwieźli mnie moi znajomi i podarowali mi 8 małych jogurtów z ich fabryki oraz 4 słodkie bułeczki. Po jakiś 30min zjawia się mój wybawca i dojeżdzamy do Ibarra na plac z fontannami zwany "ciudad blanca" tam przez wifi prowadzę rozmowę z moją rodziną na temat mojej działalności gospodarczej w Polsce. Okazuje się, że gdy jest ona obecnie zawieszona po upłynięciu dwóch lat automatycznie przechodzi ona w stan zamknięcia także nie muszę nic załatwiać w tym temacie. Potem dojeżdzam autobusem nad jezioro "Yahuarcocha" znajdujące się koło Ibarra. Miejsce w miarę spokojne z widokiem na górę nad jeziorem. Posilam się obiadem w lokalnej restauracji i po podładowaniu baterii ruszam brzegiem jeziora z zamiarem obejścia go dookoła lub do miejsca zdatnego na kemping. Po drodze zauważam faceta z dronem, podchodzę więc i zagaduję do niego on mówi mi , że skończył właśnie latać i filmować. Model jego drona to "phantom" z zamontowaną kamerką tak więc nie jest to go pro tak jak myślałem. Facet opowiada, że też podróżował autostopem tak jak ja ale tylko po Ekwadorze, po chwili poznaję jego znajomych - faceta z żoną i małą córeczką. Zapraszają mnie na wspólny przejazd na górę na punkt widokowy gdzie się udajemy ich autem. Teren na który wchodzimy to jest jego prywatny bo kupił tutaj działkę pod budowę domu a miejsce jest kosmiczne bo roztacza się stąd widok na całe jezioro w dole i tor wyścigowy, po lewej na tą górę nad którą lata pełno paralotniarzy no i na całe miasto Ibarra a mało tego na wprost na górę Imbabura i na prawo szczyt Cotacachi. Mój znajomy odpala drona i lata nim filmując i robiąc zdjęcia z tego niesamowitego miejsca. Dźwięk tego urządzenia jest niesamowity bo przypomina odgłos dużej pszczoły którą potem i ja mogę chwilę polatać i posterować co jest niesamowitym przeżyciem ;). Przydałby mi się taki dron w mojej podróży do miejsc do których nie jestem w stanie się dostać czy zobaczyć tak w ogóle to ostatnio czytałem artykuł o dronach które są tak małe że będą zastępowały zegarek i chyba już można je zakupić. Jest już wieczór i dostałem w prezencie idealne miejsce na nocleg bo na tym samym terenie znajduje się mały domek w konstrukcji gdzie będę mógł się przespać. Znajomi zapoznali mnie ze starszą kobietą mieszkającą obok i powiadomili, że będę tu nocować, potem oni odjeżdzają a ja zamykam bramę i oglądam moje miejsce na kimę. Jest to piętrowy domek z drewnianą podłogą na której siadam i jem jogurtową kolację. Potem w jednym z pomieszczeń rozkladam matę i śpiwór i próbuje zasnąć ale bez skutku bo gdzieś obok gra muzyka tak głośno że jest to niemożliwe, noc więc zupełnie nie przespana.

widok na wulkan Cayambe 5790m z miasta Ibarra



Panorama Yahuarcocha

spalam wzrokiem :)

Zielone ławki tylko w Ekwadorze 



kurdę przydałby mi się taki w podróży do kręcenia filmów , chyba muszę opublikować specjalny post "zbieram na drona" :)

zabawa z dronem na jeziorem

tor wyścigowy

omnomnomnom

nocy widok na jez. Yahuarcocha i miasto Ibarr


19 kwiecień 2015 Niedziela

W nocy spałem może z godzine z powodu tej muzyki którą do tej pory słychać ale za to widok na jezioro w dole ją wynagradza. Po spakowaniu rzeczy otwieram bramę i wita mnie facet który jest mężem tej kobiety zapoznanej wczoraj gdy była ona informowana o moim noclegu. U góry jest mały sklep gdzie na zewnątrz jest kuchnia gazowa i coś tam się gotuje, kupuję 4 banany i proszę o wrzątek miłej kobiety która mi go podaje w garnku. Zalewam owsiankę z bananami i do tego herbatę z boldo. W czasie rozmowy dowiaduje się że wczoraj było wesele i stąd ta głośna muzyka przez całą noc. Ruszam tą brukowaną drogą na dół bo chcę dojść do jeziora aby zobaczyć te zawody kajakowe które mają się dziś odbyć. Niżej gdy już schodzę w stronę toru wyścigowego pytam o drogę pewnego faceta biegającego tutaj i schodzi on wraz ze mną wskazując mi ścieżkę. Po dojściu do jeziora zanużam w wodzie moją matę samopompującą i patrze ulatniają się bomble a następnie taśmą izolacyjną i super glue łatam dziury. Gdy usiadłem pod drzewem w cieniu tak mnie wcieło na dobre 2,h i odpoczywałem po tej nie przespanej nocy. W oddali słychać jakieś krzyki i dopingi dla tych kajakarzy ale ja nie mam siły dupy ruszyć bo tak mi tu błogo. Dopiero gdy jakieś dzieciaki zaczynają grę w piłkę tuż pod moim nosem zbieram się stąd i idę brzegiem jeziora aż do drogi wjazdowej a stąmtąd na stację benzynową gdzie łapie stopa. Facet nowiótkim hyundaiem zawozi mnie na jakieś zadupie przy głownej drodze zwanego "salinas" jest to nic innego jak rozwidlenie dróg z małym sklepikiem i ludźmi sprzedającymi jakieś owoce. Po ok 20min oczekiwania zatrzymuje się kolejne auto a w środku sympatyczne małżeństwo z młodą i ładną córką na tyle koło której siadam wraz z mym plecakiem. Jadą oni odwiedzić rodzinę do miasteczka "El Angel" - anioł. W trakcie przejazdu opowiadam jak zawsze o podróży, potem rozpętuje się straszna ulewa a droga cały czas prowadzi do góry i przepełniona jest zakrętami. Gdy już jesteśmy w El Angel moi nowi znajomi zapraszają mnie na obiad którego jeszcze nie jadłem. Jedziemy stromą brukowaną drogą która w połowie zamieniona jest już w rzekę i podjeżdzamy pod skromny domek na zboczu góry w środku którego poznaję ich rodzinkę. Na wejściu zupą mnie częstują a potem ryżem z ziemniakami i lemoniadą. Przy posiłku oczywiście się nagadałem ale za to brzuch pełny. Moi nowi znajomi zawożą mnie potem spowrotem na dół do miasteczka i żegnamy się na przystanku autobusowym. Wciąż pada tak więc stoję pod dachem i jedyne co wystawiam poza niego to kciuk ale dużo osób się nie zatrzymuje dopiero potem za kałużą dwóch chłopaków jadących w stronę Miasta Tulkan. Wysadzają mnie na głównej drodze przy miasteczku Bolivar gdzie próbuję przez 1,5h złapać stopa i nikt się nie zatrzymuje. Udaję się na pole wyżej szukać miejsca na kemping bo zaraz zapadnie zmrok a ja kurczowo trzymam się mojej zasady i nie podróżuję gdy jest ciemno. Znajduje płaski skrawek z trawą i rozbijam namiot i widzę w oddali jakiś ośnieżony szczyt którego nazwy nie znam.