środa, 8 kwietnia 2015

Ostatnie dni koło Cayambe i powrót do Quito



5 marzec 2015 Czwartek

Dziś udałem się na plac w Cangahua z rana zaraz po przybyciu Dannego na gospodarstwo. Ogarniałem sprawy blogowe a po południu pojechałem do domu mojego przyjaciela. Przybyłem tutaj w celu wykonania masażu dla kuzynki Dannego - Leslie która wcześniej się zgłosiła, że bolą ją plecy i jest chętna na terapię. Mój znajomy jedzie wraz z żoną, małym, matką i siostrą Shirley do miasta Ibarra gdzie studiuje a przy okazji zawożą mnie pod dom Leslie. Klucze od gospodarstwa mam w kieszeni tak więc wrócić mogę spokojnie ale ostatni autobus odjeżdza o 18.00 teraz jest ok 16.30 tak więc dużo czasu nie ma. Jestem pod dużym piętrowym budynkiem z przesuwaną metalową bramą którą po chwili otwiera moja znajoma. Na dole jest piekarnia na pierwszym piętrze poznaję ojca i brata Leslie którzy właśnie robią ciasta tortowe. Na drugim piętrze znajduje się ich podłużne mieszkanie, zaraz po wejściu do niego poznaję kolejnych braci jednego śpiącego rocznego i starszego Reynaldo. Leslie kładzie się na kanapie w salonie a ja wykonuję masaż z olejkiem o zapachu Romero. Cenę ustaliliśmy już wcześniej na 10$ tak więc nie chcę zmieniać nic bo normalnie biorę 15$. Po masażu umawiamy się jutro rano na kolejną terapię przeciwbólową na jej odcinek lędźwiowy oraz dostaję zaproszenie na spędzenie z nią dzionka i udanie się na punkt widokowy nad miastem Cayambe. Zawozi mnie o 18.00 na terminal skąd łapię autobus i wracam do Cangahua na gospodarstwo.

6 marzec 2015 Piątek

Owsianka z miodem i bananami i jestem gotowy do opuszczenia domu i udania się do Cayambe w celu wykonania terapii dla Leslie. Gdy przyjeżdza Danny zabrawszy olejek do masażu o zapachu Romero wyruszam w drogę a raczej na drogę gdzie łapię stopa na plac w Cangahua a stąd do Cayambe. Do autobusu ładuje się pełno ludzi Kichwa w tradycyjnych strojach i dużo młodych ubranych nowocześnie. Bez problemu trafiam pod dom Leslie i dzwonię na komórkę w celu otwarcia bramy. Witam się z moją przyjaciółką i idziemy na górę gdzie śpi jej mały braciszek ale to nie trwa długo bo się budzi i zaczyna płakać. Z tego co zaobserwowałem jest on straszliwie nadpobudliwy i mało tego jest małym masochistą a to dlatego, że nagle bez powodu zaczyna się wyginać do tyłu i do przodu aż nie rąbnie głową o fotel albo podłogę. Takiego czegoś nie widziałem jeszcze! Dzieciak dosłownie zmusza się do płaczu po przez szukanie możliwości do rąbnięcia głową o coś. No cóż warunki do masażu nie sprzyjają zatem ale wykonuję go i tak bo drugi brat Leslie - Reynaldo w przerwie gry w Minecrafta zajmuje się teraz trochę tym maluchem Tomasem a więc chwilowo płacz ustaje. I tak poza tym to wczoraj gdy jechałem z Dannym do Cayambe to wystąpił jakiś błąd na mojej karcie od aparatu albo gdy byłem w kafejce przeszedł na nią wirus bo gdy włączyłem aparat było napisane " w pamięci nie ma żadnych zapisanych zdjęć". Szlag mnie trafił bo ponownie mi się to zdarzyło, że skasowały mi się fotki ale jak się okazało zostały one na karcie w folderze systemowym tak więc bez problemu kliknąłem "przenieś" i pojawiły się spowrotem na karcie. Naszczęście wszystkie inne foty mam zabezpieczone na dysku twardym i dysku w chmurze tą część też będe musiał zabezpieczyć. Po masażu, Leslie się pakuje i zakłada nosidełko w którym umieszcza braciszka i udajemy się do miasta na plac skąd łapiemy taksówkę na to wzgórze nad miastem. Punkt widokowy jest bardzo atrakcyjny jeszcze gdyby tylko pogoda dopisywała w pełni bo wieje wiatr i jest pochmurnie. Maluch zachowywał spokój dopóki się przemieszczał w nosidełku teraz po chwili chodzenia na czworaka po trawie znów zaczął się rzucać na plecach i walić o nią głową niczym osoby z atakami padaczki. Co za zwariowany dzieciak..! Po ataku "padaczki" zbieramy się więc spowrotem na plac tym razem z buta. Tu łapiemy kolejne taksi które zawozi nas pod dom. Teraz planem jest udanie się na jakiś obiadek więc ja proponuję tą pizzerię do której zostałem wcześniej zaproszony przez Dannego. Tam w środku posilamy się dwoma porcjami pizzy tzw. "personal" która składa się z 4 kawałków na normalnym talerzu. Finalnie zjadam i też pół porcji od Leslie bo już jest pełna. Dawno mi tak dobrze pizza nie smakowała szkoda tylko, że nie było sosu czosnkowego a może i dobrze bo jakby był to nie przestałbym jeść ;D. Muszę ogarnąć klucz na gospodarstwo w Cangahua aby potem się tam dostać, udajemy się więc spacerkiem do parku w Juan Montalvo ale gdy tam jesteśmy dzwonie do mojego kolegi i pytam kiedy będzie w parku? Za półtora godziny - Odpowiada. To przekazałem mu żeby zostawił klucz sąsiadce a ja go wieczorem odbiorę. Wracamy autobusem z Leslie do miasta ale idziemy po drodze i próbujemy jeszcze opiekane talarki ziemniaczane i jemy żelki. Z żelkami też mam frajdę bo cholernie dawno ich nie jadłem. Po powrocie do domu oglądamy film relaksując się a potem wykonuję kolejny masaż tym razem dla Mamy mojej przyjaciółki. Na autobus już za późno a więc ma ona ma zamiar podwieźć mnie na gospodarstwo ale przed tym jedziemy do pizzeri w której jedliśmy i ona zamawia kolejną pizzę ale tym razem dla swoich braci którym się zachciało jeść. Ja dostaję z tego dwa kawałki i 20$ za dzisiejsze dwa masaże. Yolanda mnie zabije bo jest przed 22.00 a ona ma klucze. Dojeżdzamy na gospodarstwo o 22.30 i światła pogaszone kurdę będę musiał ją obudzić. Po pożegnaniu z przyjaciółką tak też robię, otwiera mi zaspana Yolanda i podaje klucze. W ramach przeprosin wręczam jej od razu dużą pomarańczę którą dostałem od ojca Leslie. Teraz gdy wszyscy szczęśliwi można iść spać i to z nowym planem bo jutro miałem się udać spowrotem do Quito do muzeum Inti Nań i odwiedzić moich znajomych ale mam zamiar udać się nad jezioro "laguna San Marcos "a to za sprawą matki Leslie która poleciła mi to miejsce. Tak więc plan po raz kolejny uległ zmianie a ja wyruszam ponownie pod zbocze wulkanu Cayambe nad to górskie jezioro;)
 
gospodarstwo w Cangagua gdzie mieszkałem


są tu też i jaskinie


facet sprzedający soki na ulicy w Cayambe


Punkt Widokowy Cayambe


;D


Takie tam zabawy w kuchni w domu Leslie


7 marzec 2015 Sobota

Przyjeżdza wcześnie rano Danny z żonką więc się budzę i wstaję zaskoczony. Okazuje się mianowicie, że dziś mają przyjechać na gospodarstwo jakiś 4 mijsonarzy i zostaną na nockę więc trzeba wysprzątać chatę. Pomagam więc zamiatając podłogę i zmywając miotłą i nałożoną na nią mokrą szmatą. Ich synek z którym przyjechali miota się po salach bawiąc i rzucając jakimiś plastykami. Kolejne hiperaktywne dziecko jak widać nie tylko w Polsce co raz więcej dzieci jest nadpobudliwych ale prawda jest taka, że tu w Cayambe widziałem po raz pierwszy tak niespokojne dzieci. Podróżuje od maja 2014 po Ameryce Płd. I zawsze dzieciaczki które obserwowałem i w rodzinach z którymi mieszkałem są niesamowicie spokojne! Tak więc mogę rzec iż generalnie problemu z nadpobudliwością w Amerycę płd. nie ma a w szczególności dzieci Quechua istne anioły jeśli chodzi o spokój. Jest mnóstwo powodów za które kocham Amerykę Południową w tym ta spokojność dzieciaków. A inne powody to życie za grosze, bo ceny za wszystko to prawie jak darmo w szczególności Peru, Ekwador nieco droższy bo panuje tu waluta Dolara Amerykańskiego ale i tak jest w większości przypadków taniej niż w Polsce. Co do Argentyny to jeszcze nie zdążyłem jej poznać na tyle żeby się wypowiadać ale jest drożej niż w Ekwadorze a o Chile nie wspomne bo panują tam istnie Europejskie ceny i jak dla mnie jest cholernie drogo! Kolejnym powodem jest aturalna żywność w większości bez chemikaliów i konserwantów -  nieziemskie gatunki tropikalnych owoców i warzyw w tym ok tysiąca różnych gatunktów ziemniaków (Peru). Osoby są tutaj otwarte, pomocne w szczególności Quechua. Ludzie tu się nie obawiają kontaktu i chętnie nawiązują znajomości nie to co w Europie ludzie zamknięci i gdy z kimś gadasz to jesteś jakimś tam śmiesznym znajomym. Tu już jesteś po chwili "Amigo" jesteś przyjacielem i nie ma w tym nic dziwnego. Tak więc zapraszam serdecznie wszystkie nieśmiałe osoby z Europy które mają problem z nawiązywaniem znajomości  co jest zapewne wywołane przez tą naszą Europejską zamkniętość i wieczny konsumpcjonizm którym żyjemy już od wieków! Mamy więc obawy przed niewiadomo czym! Poza tym totalnie mniej lokomocji czy to w dużych miastach czy na prowincjach  w porównaniu do Europy. Gdy spoglądasz w niebo żadnych smug i zanieczyszczeń od latających samolotów i ich hałasu zakłócającego ciszę!A jeśli już się jakieś pojawią to tylko przy dużych miastach i to z bardzo małą częstotliwością.Po prostu czyste błękitne niebo ;)! Transport miejski w postaci jednorazowego przejazdu autobusem (tu w Ekwadorze to wydatek 0,25$, w Peru poniżej jednego sola co jest na równi) i każdy musi płacić bo nie ma tutaj czytników biletowych. Wchodzisz do autobusu i zawsze jest osoba która sprzedaje Ci bilet. Tak więc wszyscy muszą płacić i nie ma zasranego oszustwa i krętactwa, nie ma kanarów w autobusach. Z resztą przy tak niskiej cenie czemu miałbyś nie płacić? Przejazdy są więc spokojne i bezproblemowe jedynie czasami co jak dla mnie zakłóca spokój są osoby próbujące zarobić w autobusach. Są to zazwyczaj kobiety wchodzące chwilowo do środka i oferujące słodycze, lody, chipsy, owoce i cukierki.Mężczyźni też ale zazwyczaj oferują słodycze albo jakieś medykamenty lub są to śpiewacy z mikrofonem i głośnikiem ;) Obiadki które kosztują najtaniej zazwyczaj 2-2,5 $ a w Peru 5 soli ok 5,70zł! Piękne góry najdłuższego łańcucha - Andów. Gorący klimat (od Północy Chile w Górę ) czy to w górach, czy to dżungla Ekwadorska.  Dochodzą do tego Przepiękne kobiety o czarnych ochach czy to Indianki Quechua czy to Metyski z dużymi piersiami, te z małymi to tutaj zdecydowana mniejszość ;D Jest jeszcze wiele innych powodów które pewnie potem mi się przypomną.

Wracając do sprzątania gospodarstwa to po jego ogarnięciu wsiadamy o 9.00 do auta i jedziemy na plac do Cangahua gdzie zaopatrzam się w jedzenie na górską wyprawę i potem dojeżdzamy na malutki terminal autobusowy. Tu żegnam się z przyjaciółmi i jak ponownie wrocę z gór to się odezwę. Teraz czekam na autobus który ma mnie zawieźć w kierunku miasteczka Olmedo lecz nieco wyżej do La Chimba skad bliżej do jeziora San Marcos. W autobusie rozmawiam z lokalnymi którzy wypytują mnie o podróż oczywiście cała reszta z tyłu słucha;). Droga jest okropna bo poza miastem asfaltu brak i trzęsie jak cholera cały czas. Finalnie jestem w La Chimba a tutaj pogodna nie sprzyja bo w górze chmury deszczowe a w głębi doliny w kierunku której mam zamiar się udać jeszcze czarniej. Z nieba leci lekka mżawka tak więc obawiam się, że gdy udam się w kierunku jeziora może mnie zmoczyć. Wyżej łapię stopa w naczepie pickupa w środku 3 młode dziewczynki Quechua które wracają właśnie ze szkoły. Potem wędrówka w górę drogą nie ma tutaj już żadnych domów, sytuacja się pogarsza i zaczyna mocniej kropić, pokrowiec na plecak, kaptur na głowę i ruszam. Całe to jezioro "laguna san marcos" jest przejęte przez jakąś firmę tak więc zatrzymuje się przy szlabanie gdzie stoi budka w której siedzi strażnik. Pytam więc go "que tiempo a laguna" Odpowiada mi że ok 1,5h marszu ale wstęp jest wzbroniony i normalnie trzeba mieć pozwolenie. Wkręcam więc, że pytałem w biurze turystycznym i nic mi o tym nie wspomniano. Opowiadam też o tym, że podróżuje autostopem i rozbijam mój namiot zawsze gdzie mi się podoba i tym razem nad tym jeziorem mam zamiar. Ostatecznie Ekwadorczyk się zgadza, szlaban się podnosi i kontynuję wędrówkę. Droga kręta i lekko błotnista, cały czas pada i już mam przemoczoną kurtkę i krótkie spodenki. Z góry zjeżdzają dwa motory na których siedzą ludzie w płaszczach przeciwdeszczowych i pozdrawiających mnie skinieniem głowy z wielkim zdziwieniem. Za jakiś czas z dołu jedzie biały pickup, szybko więc ustawiam się na poboczu macham ręką w celu złapania stopa nad jezioro ale facet siedzący w kabinie z dwoma innymi pokazuje, że nie ma miejsca niby. Gdy auto przejeżdza okazuje się, że cała paka z tyłu jest wolna! Widząc przemokniętego wędrowca z ogromnym plecakiem i nie chcieć wspomóc i to przy tej paskudniej pogodzie -co za nieuprzejmość z jego strony... Klnę pod nosem wkurzony na gościa za totalną olewkę tym bardziej, że jedzie nad same jezioro. Mało tego wszędzie gęsta mgła,wieje piekielnie silny wiatr który aż znosi mnie lekko na boki! Z mgły wyłania się koń jadący w moim kierunku na nim siedzi dwóch chłopaków Quechua owiniętymi ciepłymi, wełnianymi kocami. Pytam ile stąd jeszcze do jeziora? "una hora, no mas amigo y facil porque te vas abajo" - odpowiadają. Czyli godzinka i droga biegnie w dół - świetnie. Jeźdźcy znikają we mgle a ja idę dalej już przemoczony na przełęczy wieje tak, że nie czuje dłoni. Za jakiś czas w dole pojawia się cięmny kolor jeziora ledwo widocznego we mgle, widać w dole małe baraki, samochody, pracujące koparki i słychać dźwięk jakiejś pompy wodnej. Niżej postanawiam rozbić namiot z widokiem na jezioro w nadziei ,że pogoda się poprawi dziś lub jutro z rana. Jestem oddalony od tej błotnistej drogi i po chwili siedzę już w namiocie i ściągam przemoczone ciuchy. Od 15.00 aż do 23.00 gdy kładę się spać siedzę w środku i czytam ebooka i oglądam film bo cały czas leje i wieje cholernie także nici z mojego kempingu który sobie wcześniej wyobrażałem przy cudownej słonecznej pogodzie i widokiem na wulkan Cayambe... .

8 marzec 2015 Niedziela

Całą noc padało i teraz rano też. Po otwarciu namiotu widać jeziora widać jeszcze mniej niż wczoraj więc nie pozostaje mi nic innego jak wracać spowrotem. Ubieram przeciwdeszczowe, długie spodnie i po spakowaniu ruszam. Gdy idę drogą w deszczu mija znów mnie ten biały pickup i ponownie nie zabiera na pakę pomimo wolnego na niej miejsca - "a jedź sobie i krzyż ci na drogę !!". Dopiero gdy już jestem cały mokry po ponad godzinie wędrówki z góry nadjeżdza wywrotka. W kabinie nie ma miejsca ale wchodzę po metalowych szczeblach i jestem na górze ubłoconej ciężarówki. Facet rusza i jedymy - takiego autostopu jeszcze nie było a poza tym nie jest łatwo stać bo trzęsie cholernie. Widać przepiękną tęczę bo wyjeżdzamy z tej strefy czarnych chmur i po chwili jestem już u góry wioski. Złażę z trudem z tej potężnej ciężarówki i wędruję w dół gdzie udaje mi się złapać pickupa który zawozi mnie do miasteczka Olmedo skąd kolejnym stopem dojeżam do Cayambe. Dzwoniłem do Dannego wcześniej ale był w Kościele teraz telefon nie odpowiada tak więc postanawiam zadzwonić do Leslie. Okazuje się, że jest w domu i mogę teraz przyjść. Witamy się i opowiadam że było okropnie nad tym jeziorem mam przemoczone rzeczy itp. Udajemy się na taras gdzie na sznurkach rozwieszam wszystkie moje mokre rzeczy i choć do plaży daleko to przebieram się w moje spodenki surfera i niebieską koszulkę a włosy mam już długie i z lokami jak na surfera przystało;) Spędzamy dzionek na rozmowach i oglądaniu tv w tym śmiesznych bajek dla dzieci wraz z maluchem. Ugotowaliśmy pyszny obiad kurczak z ziemniaczkami i z sosem serowym - palce lizać ;) Wieczorem dostałem swój pokoik na dachu gdzie nawet jest druga łazienka. Z Dannym wciąż nie mogę się skontaktować a chciałem się pożegnać bo jutro z rana wyruszam spowrotem do Quito a raczej do muzeum Inti Nań odwiedzić moich znajomych.



autostop na wywrotce przy deszczowej pogodzie


ale co tam, jest tęcza!!


9 marzec 2015 Poniedziałek

Pobudka na tarasie w moim pokoiku, ogarniam się i pakuję. Gdy schodzę na dół do mieszkania mojej przyjaciółki to wita mnie jej brat który właśnie szykuje się do szkoły. Po zagotowaniu wody na owsiankę i doprawieniu jej bananami dopiero zauważam śpiącego na kanapie tu w salonie ojca Leslie, która też jeszcze nie wstała. Dopiero za jakiś czas witamy się i szykujemy do wyjścia bo już jestem spakowany i gotowy do drogi powrotnej Quito - San Antonio do muzeum Iti-Nań. Leslie odprowadza mnie na skrzyżowanie gdzie się żegnamy i dziękujemy sobie wzajemnie za wspólnie spędzony czas. Chciałem też się pożegnać z Dannym i jego rodzinką lecz dalej nie ma sygnału gdy dzwonię. Na wylocie miasta łapię krótkiego stopa z kobietą, która ma plantację róż i wysyła je też do Rosji. Już po raz kolejny dowiaduje się o sprzedaży róż do Rosji ale dlaczego do Rosji a nie do Polski? To pozostaje zagadką. Ja osobiście uważam, że róże są bezpośrednio wysyłane do Putina który prowadzi wojnę z Ukrainą, zestrzeliwuje kolejne samoloty pasażerskie. Także chłopak musi mieć ich trochę w zapasie gdy będzie szedł na pogrzeby ofiar za których śmierć niby nie odpowiada tylko po to aby wyrazić swoje udawane składanie hołdu. Po może 10 minutowym oczekiwaniu przy głównej drodze trafia mi się kolejny autostop tym razem do samego Quito. Facet jedzie zawieźć swoją bardzo ładną córkę na studia, korzystam więc z okazji i wymieniam się z nią numerem telefonu ;) Autobusem z miejsca gdzie mnie wysadzają dojeżdzam do Dworca autobusowego "metro - terminal Ofelia" a stąd za 0,15$ do San Antonio. Po chwili jestem w muzeum Inti Nań gdzie witają mnie moi przyjaciele przewodnicy i pytają jak się czuję, bo wieść już się rozeszła o tym zjedzeniu jagód "shanshii". Przyjaciele cieszą się więc, że wciąż żyję i nic mi nie jest. Oglądamy  zdjęcia z mojej wyprawy nad jeziora i wulkan Cayambe oraz opowiadam im na wesoło moją przygodę z jagodami. Teraz tu w Quito mam pewną sprawę do załatwienia chodzi o sprzedaż elektroniki w Ekwadorze takiej jak telefony i tablety. Zaproponowałem to mojemu przyjacielowi Michałowi z którym rozmawiałem pewnego razu na skype. "Słuchaj tu w Ekwadorze elektronika jest tak droga w porównaniu do Europy, że można a nawet należy tu ją sprzedawać, tak więc gdy będziesz leciał do Ekwadoru to zabieraj pare samsungów z wyżej półki i sprzedamy je za dwukrotność cen w Polsce". Teraz Michał się ze mną skontaktował i powiadomił mnie o tym, że ma kontakt z Polską firmą która ma bezpośrednie kontrakty z firmą Samsung i LG. Tak więc fajnie byłoby gdybym ja znalazł kontakty w stolicy Ekwadoru którym możnaby sprzedawać owe telefony i tablety. Ma mi zostać potem odpalona prowizja od sprzedaży. Brzmi więc zachęcająco a więc warto spróbować a co z tego wyniknie to zobaczymy potem. Mam na to zamiar poświęcić jakieś 3-4 dni i potem udać się pod wulkan Cotopaxi i nad jezioro Quilotoa a stamtąd nad wybrzeże Ekwadoru. Jeden z moich przyjaciół przewodników - Ricardo zaoferował mi, że mogę zatrzymać się u niego na pare nocek. Tak więc z muzeum Inti Nań wyruszamy do drogi głównej gdzie zbiera nas jego żona i zawozi nas do małego baru gdzie Ricardo zaprasza mnie na Empanadę z serem. Potem podjeżdza ponownie jego żona ze swoją mamą i córeczką i jedziemy do miasteczka Calderon koło Quito. Dom znajduje się jego centrum i jest ogrodzony wysokim betonowym murem i całkiem prywatny ze sporym ogrodem. Zaraz na wejściu obszczekuje mnie ogromny labrador o imieniu "Kratos" czyli znanego bohatera seri gier "God of War" na playstation. Zapoznaje się z ojcem Ricardo którego ojciec też jest lekarzem. Biorę upragniony prysznic, wcinam kolację i dostaję pokój ich córki który wypełniony jest maskotkami i zabawkami a ściany pomalowane na kolorowo ;)

10 - 20 Marca 2015 (Pobyt w Quito)

Powiedziałem Ricardo, że mam zamiar zostać na 3 dni nie więcej w celu znalezienia tych kontaktów. Tak więc też robię i spędzam czas od Wtorku do Piątku w jego domu. W Ciągu tych dni wcześnie rano czyli ok 8.00 wyruszam autobusem z Calderon który zawozi mnie na terminal Ofelia za 0,25$ a stamtąd przesiadka do autobusu który jest już całkowicie darmowy i jedzie przez połowe miasta quito którego długość to ponad 50km dojeżdza on do terminala "Marina". Ja nie jadę na sam koniec a udaję się do parku Carolina gdzie wypatruję duże sklepy z elekroniką i małe punkty sprzedaży telefonów skryte w centrach handlowych. Pierwszego dnia ogarniam wszystkie centra handlowe w rejonie parku Carolina. Rozmawiam z szefami sklepów przedstawiając propozycję sprzedaży elekroniki o wiele taniej niż oni kupują. Gdy nie ma osób z którymi mam rozmawiać pracownicy podają mi adres i numery telefonów do siedzib firm bo w lokalach nie ma właściwych osób którym potem możnaby prezentować ofertę wraz z cennikiem. Kolejnego dnia udaję się na południe Quito do kolejnych centrów handlowych itp. Zbieram kontakty do osób mających lokale większe i mniejsze oraz gigantów elekroniki i sieci komórkowych. Część ma siedziby tutaj w Quito a część w Guayaquil np. Sieć komórkowa Claro. Dowiedziałem się, że Ekwadorczycy kupują elektronikę w Kolumbii bo jest taniej a duże sklepy bezpośrednio z Miami w USA. Chadzam więc i zbieram kontakty, a wieczorami wracam z Quito do Calderon do domu Ricardo. Tak zlatuję czas do piątku. W między czasie skontaktowałem się z jedną z pacjentek która była u mnie na masażu w muzeum Inti Nań. Zaproponowałem już wcześniej wizytę domową w Quito gdy już wrócę - wróciłem i udałem się pod wskazany adres na terapię. Moja znajoma otworzyła mi bramę i zaprosiła do piętrowego domu. Tam generalnie spędziliśmy czas na rozmowach i zaproponowała mi iż mogę zostać na pare nocek jeśli chcę bo ona jest couchsurferką i gości ludzi. Tak więc genialnie się złożyło bo w piątek opuszczam dom Ricardo i będę miał się gdzie zatrzymać i trochę więcej czasu na poszukiwanie kontaktów. W czwartek spotkałem się z nią w parku Carolina i zaprosiła mnie do ogrodu botanicznego znajdującego się w jej południowej części. Jedna z trzech małych dziewczynek które nam towarzyszyły to chrześnica mojej znajomej. Byliśmy więc razem zobaczyć rośliny które jedzą owady, nie pamiętam nazwy ale są to takie dzbaneczki wypełnione sokami trawiennymi. Zgodnie z tym co mi zaproponowała umówiłem się z Marią na jutro rano, że się przeprowadzę do niej od mojego znajomego u którego właśnie mieszkam w Calderon.
 
Widok z San Antonio na Stolicę Ekwadoru z wulkanem Cotopaxi 5897m wtle

W piątek rano z Ricardo jedziemy zawieźć jego córeczkę do przedszkola a potem do centrum Quito koło parku Carolina gdzie on oddaje samochód do przeglądu. Żegnam się z Ricardo dziękując za te 4 nocki spędzone u niego w domu i mamy nadzieję się zobaczyć gdzieś w trasie bo on chce też niedługo wyruszyć w podróż po Ameryce południowej. Dochodzę bez problemu na ulicę Pinto gdzie mieszka Maria, która wita mnie gorąco otwierając bramę. Maria jest 40 letnią aktorką ale wygląda na jakieś 31 lat ! Teraz niedługo w kwietniu leci do Argentyny na 3 miesiące aby kontynuować studia Dramaterapii. Okazuje się, że kiedyś też podróżowała jako backpackerka autostopem także te podróżnicze doświadczenia ma już za sobą.

Spędzam u niej (8 dni) od piątku do soboty kolejnego tygodnia podczas których rano wyruszam na poszukiwanie kontaktów tych firm i sklepów z elektroniką którym Michał ma zaproponować sprzedaż tych telefonów a mi odpalić prowizję. Maria zapoznaje mnie z tutejszymi biedronkami które przechodzą metamorfozy. Siedzą one na liściach i roślinach na zewnątrz i mają trzy stadia rozwoju, pierwsze coś w rodzaju larwy, druga zwana "pupa" to stadium w którym biedronka zaczyna zmieniać kolor ma już właściwą barwę udekorowaną w kropki. Rusza się, wygina staje robiąc gimnastykę po której nabiera kształtu i jest piekną mała biedronką;). Wracam generalnie po południu do domu Marii i jadamy wspólnie kolacje. Pewnego dnia dowiedziałem się, że ma ona projektor a więc możemy oglądnąć film. Problemem jest tylko to że ów projektor znajduje się w walizce z kłódką do której moja przyjaciółka zgubiła klucz. Proponuję jej, że możemy spróbować otworzyć kłódkę tą cienką spinką do włosów, zaczynam naciskanie pinów i próby otwarcia gdy robię sobie chwilę przerwy na dosłownie 2 minuty Maria zabiera się za próby otwarcia kłódki, która po ok 1,5 minuty zostaje przez nią otwarta!! Coś niesamowitego co za złodziejskie zdolności tej kobiety;) Jak więc widać otwarcie każdej kłódki czy zamka to nic trudnego wystarczy spinka do włosów i chwila cierpliwości. Udało się - mamy projektor! Ściągam od razu torrentem "Hobbit; Bitwa pięciu armii" w full HD i tego samego dnia wieczorkiem zapuszczamy filmik na ścianie w pokoju - co za jakość i dźwięk! Dawno nie byłem tak podjarany ;) Trzeba będzie ściągnąć i obejrzeć też film "Interstellar" bo czekam na wersję full hd która ma się ukazać na dniach bo jak narazie tylko kiczowata wersja kinowa widnieje na necie. Któregoś dnia postanawiamy iść do kina na film " Escobar" o pewnym Gringo który podczas pobytu w Kolumbii zakochuje się w pięknej dziewczynie o Imieniu Maria, następnie spotyka Escobara - handlarza Kokainy. Film to poważny dramat i jest to historia prawdziwa, po jego obejrzeniu mam teraz wątpliwości co do mojej podróży do Kolumbii. 


Pierwsze stadium Biedronki (hiszp. Mariquita )



macro !


robak z dziwną mordą


Hobbit - Bitwa pięciu armii na projektorze w domu Marii <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz