środa, 8 kwietnia 2015

Wulkan Cotopaxi i wybrzeże Ekwadoru




21 marca 2015 Sobota
  
Pora ruszać w drogę w kierunku wulkanu Cotopaxi. Po powrocie z wybrzeża obiecuję odwiedzić moją przyjaciółkę z którą spędziłem bardzo miło całe 8 dni ;). Ok 13.00 Ruszam na trolejbusa tu zwanego "Trole" którym dojeżdzam do terminala na południu koło centra handlowego " El recreo" gdzie mam przesiadkę na dworzec autobusowy "Quitumbe". Dodam, że przejażdżka w Quito na Trolu to wydatek również 0,25$ ;). Miałem łapać stopa z wylotu miasta ale Quito jest tak ogromne, że nie mam zamiaru go szukać i poza tym leży w niebezpiecznej zonie na południu miasta. Z terminała więc zakupiłem bilet za 0,45$ do miasteczka Machachi oddalonego kawałek od Quito a poza tym stąd biegnie droga na wulkan Cotopaxi gdzie się udaję. W miasteczku zakupuję 4 banany, 500g białego sera i kawałek bloku cukrowego (panela) w celu zapewnienia sobie energii. Babka w sklepiku nalewa mi wody z kranu do mojej plastykowej butelki i zaczynam wędrówkę aby złapać stopa który już po chwili mam. Siedzę w kabinie pickupa i opowiadam małżeństwu w średnim wieku o mojej podróży. Zawożą mnie sporo wyżej bo prawie do granicy Parku Narodowego. Gdzieś tam na wprost ma się znajdować stożek wulkanu Cotopaxi który teraz jest w chmurach i za cholerę go nie widać. Gdy idę w kierunku domku kontrolnego jedzie jakiś samochód który okazuje się być moim kolejnym autostopem. W środku czwórka Argentyńczyków dwie kobiety i dwóch mężczyzn wraz z małym psem rasy mops. Dojeżdzam z nimi do punktu kontrolnego gdzie strażnicy nie chcą nas początkowo wpuścić bo park już zamknięty od 9-15 godziny otwarcia teraz jest już ok 17.40. Finalnie wjeżdzamy i jedziemy po rozległym płaskim terenie na którym pełno pojedynczych kamieni wulkanicznych. Kolejny odcinek to podjazd już stożkiem wulkanu gdzie za chwilę witają nas białe plamy śniegu. Droga wiedzie w kierunku schroniska, za chwilę się kończy i parkujemy samochód. Wszystko tutaj już jest białe a w oddali u góry widać ten budynek schroniska do którego mam się zamiar teraz udać. Argentyńczycy wyciągają Yerba Mate i popijają łażąc koło samochodu. Ja zaczynam wędrówkę tym stromym i ośnieżonym zboczem. Idzie się wolno i ciężko ale po ok 40 min gdy już jest ciemno jestem na poziomie schroniska. Postanowiłem, że nie będę wchodził tam teraz bo i tak nie mógłbym spać za darmo na podłodze - to nie Polska gdzie miejsce w jakimś kącie z własną karimatą nic nie kosztuje. Tutaj już wszystko pokryte jest śniegiem ale znajduje w miarę płaskie miejsce i go ugniatam. Gdy zaczynam rozbijanie namiotu wieje tak cholernie, że łamie mi się jedna część od stelaża namiotu - Szlag by to. Wbijam szybko śledzie w prawie już zamarznięty śnieg i szybko ładuje się z plecakiem wraz do środka. Jest tak zimno, że nie czuje moich dłoni, mam nadzieje, że nie zejdzie jakaś lawina tylko czy też nie porwie mojego namiotu z uszkodzonym kijkiem z włókna węglowego. Mam nadzieję, że uda mi się to naprawić.


konie we mgle

22 Marzec 2015 Niedziela

Rankiem widać na górze sypialni na otworach wentylacyjnych pełno śniegu, jeden bok namiotu lekko przezeń przygnieciony. W nocy wiało tak cholernie, że widać teraz tego skutki ale namiot wytrzymał. W nocy musiało być spokojnie z -5 stopni.  Widoki za to niesamowite na ośnieżony wulkan Antisana i jakąś skalistą górę na wprost. Za mną widać potężny lodowiec i szczyt wulkanu Cotopaxi 5897m. Wieje tak, że mam problem ze spakowaniem namiotu, zauważam pękniętą część stelaża ale nie jest tak tragicznie jak myślałem i da radę to ogarnąć. Zwijam szybko namiot w rulon i udaję się do schroniska na 4880m gdzie w środku wita mnie ekipa przewodników i jacyś turyści. Pękniętą część stelaża sklejam super glue "la gotitta" którą jeszcze zakupiłem w Argentynie w maju 2014 a była używana nie raz.Tutaj w Ekwadorze kropelka nazywana jest „Brujita” tzn. Wiedźma :). Dodatkowo owijam mocno kijek taśmą izolacyjną - udało się namiot naprawiony ;). 
 
zimnooooo !

ale widok na wulkan Antisana jest!

nocleg pod szczytem Cotopaxi 5897m

snow camp! - dobrze że lawiny nie było

 W schronisku jem śniadanie i to ciepłą owsiankę bo pracownik zgodził się zaparzyć mi wrzątek jakże jestem w stanie zjeść na ciepło i wypić gorącą herbatę.Moje spodnie supertrampa znów pękły w kroku a więc po raz kolejny szlifuje moje zdolności krawieckie. Po śniadanku pora ruszać w dół zboczem wulkanu, jest tak zimno że nie ma co zostawać dłużej tutaj. Do góry też niebezpiecznie przy tej pogodzie poza tym nie mam raków na lód aby wchodzić wyżej. Tak więc zaczynam wędrówkę w dół, w górę w kierunku schroniska ciśnie pełno turystów bo dziś jest Niedziela i większość Ekwadorczyków ma wolne. Na dole na parkingu pełno aut, mijam go i wychodzę ze strefy śniegu a schodzę po pylistym, brązowym zboczu wulkanu. Daleko w dole widać tą drogę na płaskim terenie z tymi kamieniami wulkanicznymi gdzie mam zamiar dojść. Cały stożek wulkanu jest już odsłonięty także widok robi wrażenie szczególnie, że jest to drugi pod względem wysokości szczyt Ekwadoru. Jestem przy poziomie traw a potem idę przy jednej z rynien którymi kiedyś płyneła lawa. Na drodze udaje mi się złapać stopa, włażę więc na tył paki pickupa i jedziemy w dół, niżej  przez sosnowe lasy dojeżdżając do głównej drogi. Sprawdzam pozycję na GPS gdzie jestem i wychodzi że jakoś w połowie drogi z Quito do Latacunga gdzie teraz muszę zmierzać aby dostać się do jeziora Quilotoa.
 
Schronisko na Cotopaxi


spoglądając na szczyt

ziemia w 100% wulkaniczna

tak stopuje że aż się kurzy !!

Łapię stopa do miasta Latacunga gdzie jem obiad za 2$ i kupuje w supermarkecie czosnek bo coś boli mnie gardło tak więc bakterie zabić trzeba. Ruszam przez miasto we właściwym kierunku i kolejnym stopem udaje mi się z niego wydostać na rondo skąd zaczyna się droga w kierunku miasteczka Zumbagua skąd idzie się do jeziora Quilotoa. Czekam jakąś godzinę i nikt się nie zatrzymuje dopiero po ok godzinie zatrzymuje się mała furgonetka z plandeką na tyle, facet z żoną jedzie prosto do Zumbagua tak więc ładuje się na tył i siadam na skrzynce po piwach. Zaraz zaczyna potężnie lać gdy jadę krętą drogą przez zielone tereny górskie. Ok godziny 17.00 jestem w Zumbagua z miasteczka za dolara biorę pickupa i dojeżdzam do wioski Quilotoa. Tutaj jest punkt widokowy na samej krawędzi krateru wulkanu z którego widać to jezioro w dole. Widok zapiera dech w piersiach pomimo tego ,że woda w dole ma już ciemny kolor bo słońce jej nie oświetla a tylko wschodnią część krateru wulkanu. Kawałek dalej jest zielona ławka na której siadam i obserwuje przepiękne kolorowe chmury nad jeziorem Quilotoa położonym na wysokości 3914m, potem po drugiej stronie inne karmazynowe kolory i dziwne kształty chmur. Zauważam tuż obok mały domek koło którego jest rodzinka Kichwa, pytam ich czy mogę rozbić swój namiot na ich poletku bo tam wyżej koło tych eukaliptusów jest doskonały punkt widokowy. Facet prowadzi mnie w tą stronę i pokazuje w miare płaskie miejsce na samej krawędzi przepaści z widokiem na jezioro. Takie kempingi są właśnie najlepsze a szczególnie teraz to gdzie po rozbiciu namiotu od przepaści dzieli mnie może 50cm;). 
 
przepiękny zachód słońca nad Quilotoa

i karmazynowe niebo

23 Marzec 2015 Poniedziałek

Tuż po godzinie 6.00 słońce oświetla mój namiot, otwieram wejście i ukazuje mi się widok totalnie bez żadnej chmurki na niebie, na wprost ośnieżona góra prawdopodobnie Lliniza Sur. Pakuję namiot dopiero ok 9.00 gdy jest już ciepło, pięknie i słońce oświetla już prawie całe jezioro. Postanawiam obejść je całe idąc grzbietem krateru podobno wędrówka to ok 5h. Ruszam wąską ścieżką która to biegnie raz w górę a raz w dół bo grzbiet krateru jest poząbkowany wzgórzami. Pogoda jest tak piękna iż widok tego przepięknego jeziora nie pozwala oderwać od niego oczu. Jednak potem gdy już przeszedłem ponad połowę drogi zaczyna się chmurzyć a zaraz potem kropić gdy wchodzę na najwyższy szczyt krawędzi krateru. Miałem nadzieję zobaczyć jezioro z najwyższego punktu i cyknąć fotki z jego kolorami a niestety zamiast tego nad całym jeziorem pada deszcz i jest szaro i brzydko. Niżej jest kolejna platforma widokowa gdzie śpię chwilę. Potem ruszam pod kolejną górę już spowrotem w stronę wioski, znów zaczyna padać.


taki kemping na krawędzi przepaśći !!



a chmury tu pływają w jeziorze <3 !!!



idąc grzbietem krateru dookoła jeziora


Quilotoa - najlepsze kraterowe jezioro Ever !!

Przemoczony docieram do restauracji gdzie mam zamiar zjeść obiad, babka Kichwa mówi że 3,5$ kosztuje, ja że niby mam 3 ostatnie dolary i ona się zgadza na tą cenę. Siadam i jem zupkę z gotowanymi ziemniakami z dodatkiem awokado a na drugie danie gotowane mięso z ryżem i surówką. Czekam ok 2h gdy baterie się podładują i postanawiam wrócić do Zumbagua skąd muszę dojechać do miasta Quevedo skąd obiorę kierunek na wybrzeże. O 17.00 więc ruszam na wylot gdzie udaje mi się ogarnąć stopa na pace pickupa z ludźmi którzy wcześniej jedli w tej samej restauracji. Na drodze głównej łapię kolejnego stopa z facetem który jedzie stronę Quevedo. Opowiadam o podróży, oglądam cudowne widoki "morza chmur" znajdującego się na dole z pięknymi złotymi kolorami. Po zmroku jesteśmy w małej wiosce Macuchi po drugiej stronie gór. Tutaj mieszka mój kierowca Adres wraz ze swoją żoną Lolą i małym 3,5 rocznym synkiem. Zostaję zaproszony na kolację na którą składa się zupka ziemniaczana i smażone mięso z ryżem i pomidorami. Dostaję nawet hasło do wifi które znajduje się w domku kuzyna kawałek dalej. Wieczorem mam zamiar rozbijać namiot ale Lola prowadzi mnie do malutkiej szkoły dla dzieci zaraz przy boisku i kościółku. Poznaję woźnego-profesora który otwiera mi jedną z klas z ławeczkami i tablicą i to będzie moje miejsce na nocleg. Jestem zaproszony na rano do domu moich przyjaciół na śniadanie zanim wyruszę w kierunku Quevedo. Miejsce jest na totalnym wypasie tym bardziej, że w nie spałem jeszcze w szkolnej klasie. No może na lekcjach w gimnazjum czy liceum gdy umierało się z nudów lub nauczyciel nie widział ;). Na zewnątrz mam nawet duże umywalki gdzie mogę się umyć, potem rozkładam moją matę na ziemi, wyciągam śpiworek i prowadzę konwersację przez skype korzystając z okazji posiadania wifi.

Złote niebo gdy zjeżdżamy w dół
24 Marzec 2015 Wtorek

Rano z klasy szkolnej w której spałem idę do domu Loli i Andresa i posilam się pyszym mięsem z ryżem i omletem. Biorę prysznic i dostaje potem w prezencie na drogę cukier z paneli. Lola z jej synkiem zawożą mnie na dół na przystanek autobusowy do następnej wioski "La Esperanza". Tutaj żegnam się z moją znajomą która wraz z mężem okazali się być przemiłymi i pomocnymi ludźmi. 

nocleg w szkolnej klasie :)
z Lolą i Andresem i ich synkiem
 Na przystanku łapię stopa do miasteczka "La Mana" skąd idę na wylot tego ubogiego miasta i próbuję łapać stopa ale totalnie zero chętnych na zabranie autostopowicza. Gdy jedzie autobus z napisem "Quevedo" w jednej chwili podejmuję decyzję aby nim tam pojechać to tylko jakieś 30km i 1$ za przejazd. Pod wpyłzwem tak szybkiej decyzji zapomniałem mojej butelki z wodą a tu jest piekielnie gorąco. W Quevedo w jednym z małych sklepowych okienek proszę więc pewnego dziadka - albinosa (białego Ekwadorczyka) czy niemógłby mi napełnić mojej pustej butelki tą wodą pitną. Albinos ją napełnia i życzy miłej podróży. Dalej widzę, że droga na wylot jest cholernie długa a ja muszę złapać stopa i dziś być nad wybrzeżem na plażach Pacyfiku tak więc nie ma czasu do stracenia. Na przystanku grupka chłopaków mówi mi, że numer 13 zawiezie mnie poza miasto. Po zapłaceniu 0,25$ tam właśnie dojeżdżam i miejsce to pare domków, główna droga z 3 hopkami hamującymi a przy nich Ekwadorczycy korzystający z okazji i sprzedający zimną wodę do picia, ładowarki samochodowe i zasłony przeciwsłonecznd na szyby. Jest też facecik sprzedające te smocze owoce "Pitajaya" i nawet zrobił z nich zajebistą palmę. Ja również ustawiam się koło jednej z hopek hamujących i dopiero po ok 30 min zatrzymuje się mała ciężarówka. Pytam faceta czy jedzie w kierunku Manta? On na to,że kawałek ale potem odbija w inną stronę. Ładuje się z plecakiem do kabiny, już na wejściu facet proponuje mi zimną wodę bo wie że ta moja w butelce do orzeźwiających nie należy. Po chwili dowiaduje się że on jedzie w kierunku Guayaquil ale wjeżdza na drogę którą rownież dojadę do Parku Narodowego Machalilla z pięknymi plażami "Los Frailes i Tortuga". Zaczynają się lasy z drzewami "Teca" są one bardzo twarde i też nie są tanie. Potem mijamy potężne plantacje owoców Mango a niżej zaczynają się nieskończone, zielone horyzony pól ryżowych. Poczynając od małych  zielonych pędów w wodzie a kończąc na wyższych i żółtawych gotowych do zbioru. 


Drzewa owoców Mango a pod nimi pole ryżowe

Przejeżdzamy koło miasta Daule i tutaj facet wysadza mnie każe obrać kierunek na Jipijapa gdzie dotrę do tego parku narodowego, życzy powodzenia i odjeżdża. Po zaledwie 20 sekundach zatrzymuje się kolejne auto jest to tym razem czerwony, rozklekotany jeep a w środku lekko podejrzany facet. Zaprasza mnie i jedziemy, okazuje się on być sprzedawcą z Guayaquil który rozwozi jakieś Chińskie papierosy i sprzedaje ludziom po wioskach i miasteczkach. Jeżdzę więc z nim do paru klientów gdzie udaje mu się albo i nie opchnąć fajki z przemytu. Zachwala swoje miasto jakim jest Guayaquil wspominając o tym że jest to największe miasto Ekwadoru zarazem też najniebezpieczniejsze. Ciekawostką jest że woda rzeki Guayas która przecina to miasto biegnie również w górę ok 100km gdy zaczyna się przypływ. Facet zawozi też reklamówkę z mlekiem dla jakiegoś dziadka który pyta "a gdzie fajki??" fajki zaraz dostaje i do tego do smaku Chińsko-mentolowym ;). Przemytnik z tej kontrabandy okazuje się być spoko ziomkiem bo kupuje mi kawałek arbuza którego wcinam jadąc z nim do miasta Pedro Carbo gdzie zostaję zaproszony na obiado-kolację bo już po 16.00. Jest to pyszna smażona rybka z ryżem i surówką a do tego zimny napój. Potem on chce się koniecznie wymienić kontaktem więc podaje mu swój ekwadorski numer i na stacji benzynowej gdy już wysiadam z jego auta on łapie dla mnie kolejnego stopa zatrzymując jakiegoś pickupa. Plecak na pakę i przesiadam się z auta do auta żegnając z przemytnikiem. W środku na tyle siedzę koło kobiety z małą 3 letnią dziewczynką a z przodu dwóch facetów. Zawożą mnie prosto do miasta Jipijapa skąd już niedaleko do plaż. Łapię kolejnego stopa z jakimiś ziomkami którzy zawożą mnie prosto na plażę do miasteczka Puero Cayo. Mówią że jest tutaj tak spokojnie iż gdy będę spał na plaży to nie ma żadnego problemu. Właśnie zaszło słońce a ja po raz drugi zawitałem na plaże Pacyfiku!! Duże fale i ich poteżny szum sprawiają, że jestem na prawdę szczęśliwy. Po lewej stronie widać już światła wypływających na połów łodzi rybackich z drugiej cześci miasteczka. Idę kawałek plażą i zauważam jakiś ogrodzony niskim płotkiem wbity w piasek teren z palmami. Wygląda mi to na opuszczoną posiadłość, z tyłu co prawda jest jakiś domek ale nie wygląda na zamieszkały. Rozbijam namiot pod palmami dopiero potem wybiega jakiś piesek i zaczyna szczekać. Zapalają się światła i ktoś świeci latarką ."zachciało mi się kempingu pod palmami, zaraz mnie pogonią" - myślę sobie. Wychodzę z namiotu o swojej latarce i podchodzi facet z dzieckiem. Od razu przepraszam i mówię iż nie wiedziałem, że tu ktoś mieszka no i bramka byla uchylona a poza tym płot jest wyłamany. Facet którego twarzy nie widzę w tym mroku mówi, że nie ma najmniejszego problemu żebym został na noc, on zostawi włączone światło na zewnątrz i mówi że tu bezpiecznie mogę spać. Na jutro rano zaprasza mnie na kawę nawet. Jestem niesamowicie zakoczony i dziękuję mu za miejsce na kemping życząc dobrej nocki.Wieczorkiem idę jeszcze nad brzeg oceanu i dzwonię też do mojej przyjaciółki Marii. 


25 Marzec 2015 Środa

Rankiem pod palmami, na palmowych krzesłach i palmowym stoliku wcinam owsiankowo-bananowe śniadanko posłodzone cukrem z paneli. Gdy pakuje namiot to przychodzi mój znajomy i zaprasza mnie na śniadanie. Z plecakiem idę za dom gdzie w małym domeczku przy bramie mieszka ów facet. W środku dostaję kawę, bułkę i taki smażony krokiecik z platana. Opowiadam mu o podróży, po śniadaniu poznaję jego zieloną papugę która najwyraźniej mnie nie lubi bo próbuje mnie ugryźć. Mój znajomy wręcza mi dodatkowo 2$ abym sobie coś kupił i jakbym chciał zostać i obozować kolejną nockę to nie ma najmniejszego problemu. Wyruszam na plażę gdzie jest już słonecznie i są duże fale. Z piasku wyłazi i wystaje pełno krabów. Chowają się one w małych dziurkach w piasku gdy się bliżej podchodzi. Robię sesję fotograficzną i zauważam że mają one dziwne sterczące oczy. Potem przebieram moje gatki surfera i idę się kąpać, surfuje na falach na klatce piersiowej. Fale cofające są na prawdę silne i też znoszą szybko ale gdy jestem za daleko to wychodzę i wracam po plaży wchodząc ponownie i kontynując walkę z falami. Potem się opalam robiąc zapiski i o 14.00 idę szukać jakiegoś taniego obiadu. Gdy jestem na ulicy głównej z jakiegoś szarego domu w stanie surowym woła mnie koleś koło którego na małym wózku widnieje napis "pizza italiana". Pytam go tylko gdzie można zjeść tanio za 2-2,50$? On proponuje mi , że przygotuje mi pizzę za 2$ specjalnie dla mnie bo normalnie kosztuje 4$. Jak to się pięknie składa, że najpierw jeden człowiek wręcza mi 2$ i oferuje śniadanie a drugi proponuje pizzę za połowę ceny która akurat wynosi dwa dolary ;). Najpierw częstuje mnie "ceviche" przyprawione imbirem, potem dżemem bananowym. Okazuje się że facet mieszkał 7 lat we włoszech, teraz tutaj ma 3 kołowy rowerek i przenośny gazowy piecyk gdzie w parku po 17.00 sprzedaje pizzę. Dostaję ok 38cm pyszną pizzę na cienkim cieście posypaną oregano i z dużą ilością sera. Teraz wierzę, że facet był we Włoszech a nazwa "Pizza Italiana" to nie tylko nazwa ale i fakt ;). Ekwadorczyk z wąsikiem i w okularach opowiada o pobycie w Turynie i na Holenderskiej wyspie na Karaibach gdzie ostatnio pracował 5 lat. Kupuję jeszczę za dolara chyba z litr pysznej zimnej lemoniady którą on produkuje. Pokazuję mu trochę fotek z podróży a potem o 17.00 on zabiera piec i swój trójkołowy rowerek i śmiga do parku sprzedawać pizzę. Idę pomału w kierunku tego domku gdzie spałem, po drodze zauważam dwóch rowerzystów z bagażami. Okazują się być oni dwoma Argentyńczykami podróżującymi od niedawna na rowerach. Teraz też szukają miejsca na kemping a więc ja proponuję, że możemy zapytać tego faceta gdzie spałem na jego prywatnej plaży. Przy bramie jest jego żona ale wyraża zgodę na to abyśmy obozowali tutaj razem. Idziemy na tył gdzie ściągam plecak ale bolą mnie plecy i mam je całe czerwone, spiekłem je sobie na słońcu dziś, do tego mam problem z gardłem od kilku dni i kuruje się czosnkiem. Oglądamy piękny zachód słońca nad Pacyfikiem a potem przychodzi mój znajomy i wita nas na terenie którego pilnuje. Zostawiamy rzeczy i idziemy do miasteczka na zakupy tzn. Argentyńczycy bo ja tylko zaopatrzam się w dwa banany i coca colę. Gdy wracamy oni gotują wodę a potem przyrządzają z niej zupę którą mnie częstują. Mają teraz kierunek obrany w stronę Kolumbii i chcą to przejechać wybrzeżem czyli tzw. drogą "ruta del sol". Ja też chciałem właśnie wybrzeżem przejechać do Kolumbii ale nie ma za dużo czasu na to bo pozwolenie w Ekwadorze kończy mi się już 6 kwietnia. Finalnie nie rozbijamy kempingu na piasku a na posesji obok która wyłożona jest sztuczną trawą. Ja rozkładam się na małym ganku drewnianej chatki a oni pod dachem w namiocie. Zaczeło lekko padać teraz tak jak wczoraj gdy spałem w namiocie. W nocy rozpętuje się burza i muszę przenieść się na drugą stronę ganku bo deszcz zacina. Widać, że chłopaki zarzucają tropik na namiot pod tym dachem gdzie śpią.
 
dzieciaki bujające się na hamaku przy ulicy w mieście Jipijapa
Kemping nad Pacyfikiem

Pacific Watch !


kraby Pacyfiku

Prawdziwa włoska pizza na ulicy - tylko w Ekwadorze

Chillout !

Puerto Cayo Sunset

26 Marzec 2015 Czwartek

Z rańca gdy Argentyńczycy jeszcze śpią a ja idę się odlać zauważam małą sowę na płocie. Gdy odlatuje kawałek dalej na drzewo a ja za nią podążam udaje mi się odkryć, że jest ich tutaj więcej i gdy czują zagrożenie w postaci mnie zbliżającego się wydają dziwne piski. Ta część plaży jest porośnięta jakimiś roślinami i są małe wykopane doły przy których siedzą te małe sówki z żółtymi oczami a więc to na pewno ich kryjówki. Gdy wracam ogarniam pakowanie plecaka bo dziś chcę dotrzeć do tej sławnych plaż "Los Frailes i Tortuga". Przychodzi mój znajomy i znów zaskakuje bo przynosi śniadanie w postaci racuchów i kawy w plastykowym pudełku zaraz proponuje chłopakom ale nie są głodni i każą mi zjeść tak więc najadam się do pełna. Po śniadaniu żegnam z Argentyńczykami życząc powodzenia w dalszej drodze i może będziemy mieli okazje się spotkać gdzieś w Kolumbii. Na wylocie miasteczka łapię stopa do drogi która prowadzi do plaży Los Frailes. Wysiadam i idę do punktu kontrolnego gdzie muszę podać swoje dane a miła młoda dziewczyna informuje mnie o tym, że w parku narodowym można być do godziny 16.00 ja i tak wiem ,że jeśli spodoba mi się to zresztą jak zawsze przepisy i pozwolenia mam gdzieś gdy zachce mi się spać w urokliwym miejscu. Jedynym problemem jest to, że spiekłem sobie tak plecy i klatkę piersiową iż teraz nieść ciężki plecak to udręka... . Jest tutaj jakaś tabliczka ze szlakiem o długości ok 3km który prowadzi też do plaży los frailes a więc nie mam zamiaru iść drogą dla aut i wybieram szlak którym jest wąska ścieżka z jakimiś karłowatymi drzewkami i mnóstwem kaktusów. Jest gorąco cholernie ale udaje mi się dojść do pierwszego punktu widokowego gdzie pode mną jest przepaść i widok na miasteczko Machalilla. Lata tutaj pełno pelikanów i jakiś dziwnych ptaków z jakby krótkimi ogonami. Potem gdy odpoczywam w cieniu spotykam chłopaka z dziewczyną. Dochodzimy wspólnie na pierwszą z plaż ale ja jak tylko mogę unikam słońca. Spędzam tu chwilę bo oni idą się kąpać ja ruszam dalej i po chwili jestem na tej plaży "playa tortuga" która jest zajebista! W oceanie wystająca skała, otoczona błękitem Pacyfiku dalej jest ten punkt widokowy na górze tzw. "mirador los frailes". Siedzę tutaj w cieniu skarpy i podziwiam widoki do momentu gdy słońce wychodzi i mnie grzeje. Dalej pod kolejną skarpą siedzi ta para których wcześniej spotkałem i palą jointa. Zostaję zaproszony i siedzimy chwilę razem i potem mój znajomy wybawia mnie z opresji podarowując trochę tytoniu i bibułki bo mam w plecaku troszeczkę zielonego tak więc genialnie;). Oni mykają tym razem pierwsi ale potem znów się spotykamy na górze na drewnianym tarasie widokowym okrytym dachem. Oni śpią i ja potem też ale do momentu przyjścia turystów. Potem robi się tłoczno ale ja mam zamiar tutaj zostać na dłużej a dokładnie na noc i mieć widok na plażę Los Frailes po lewej i plażę Tortuga z tą skałą w wodzie po prawej. 
 
WHAAAT???

Machalilla National Park


pelikan <3 !


więcej pelikanów


playa tortuga (żółwia plaża) - tylko gdzie są zółwie?


playa los frailes


żółwia plaża ponownie


Przed godziną 16.00 przychodzi facet zbierający śmieci i mówi, że zamykają i trzeba się zbierać. Ja na to że zostaje tu na noc. "spanie tutaj w parku narodowym jest zabronione" - odpowiada. Ja że "i tak nie mogę wyjść bo mam całe czerwone plecy i nie mogę chodzić z plecakiem." facet grzecznie mówi; "ja tylko poinformowałem o tym,że wszyscy muszą wyjść bo potem ewentualnie policja się może zjawić". Potem gdy już nikogo nie ma odpalam święte ziele i podziwiam jaki tu panuje totalny spokój a jedynymi dźwiękami są śpiewy ptaków i huki fal roztrzaskujących się o dół skarpy. Lata koło punktu widokowego pełno pelikanów, mew i jaskółek.Medytuję i oglądam przepiękny zachód słońca a potem gdy się robi ciemno widać światła małych łodzi rybackich na horyzoncie które wypłyneły na nocny połów ryb z wioski Machalilla. Robię więc im foty i też wpadam na pomysł replikacji własnego ja również cykając foty. W takim miejscu jednak zapalić to jest coś, dobrze że spotkałem gościa mającego bibułki, zarówno jego jak i spotkałem już tysiące różnych ludzi na swojej podróżniczej drodze i teraz już wiem, że nie ma przypadku każdy człowiek którego spotykasz jest Tobie przeznaczony w danym miejscu, o danym czasie. Dopiero potem gdy zaczynasz o tym myśleć zaskakujesz, że tak miało być pod wpływem spotkania tej osoby zmieniłeś kierunek podróży czy działań albo nic nie zmieniłeś. Każda osoba spotkana na Twojej drodze w życiu, każda czegoś Cie uczy coś Ci przekazuje, chce Ci pomóc generalnie nawet gdy działa Ci na nerwy i nie chcesz jej słuchać bo Ty wiesz lepiej i nie chcesz nic zmieniać a ona Cię stara zmienić "rób tak, rob to a powinieneś to i tamto". Tak to działa na nerwy ale od każdej osoby się czegoś uczymy nawet wróg gdy nas skrzywdzi czy naszych bliskich dochodzi zazwyczaj do radykalnych zmian w naszym życiu. Nawet gdy jesteśmy wściekli i źli to tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, że przez krzywdę jaką wyrządził nam wróg np. Bardzo czesto stajemy się lepszymi ludźmi. Tak więc od każdego człowieka a nawet wroga czerpiemy po trochu ucząc się czy tez zmieniając kierunki w naszym życiu. Każdy człowiek więc powinien być doceniony za samo to że go spotkałeś i z nim rozmawiałeś być może tylko przez chwile ale mogła być to bardzo ważna chwila która wszystko zmienia. Każdy bliźni więc nas czegoś uczy i dokonuje w nas zmian tak więc trzeba szanować zarówno te osoby pomocne nam jak i wrogów. Na początku się tego nie zrozumie ale z czasem się do tego dojdzie myśląc "aha tak właśnie miało być co gdyby nie to nie byłbym w tym miejscu" itd. Więc winniśmy dziękować wszystkim osobom spotkanej w naszym życiu i życzyć jej dobrze bo od każdej z nich się czegoś nauczyliśmy. Jesteśmy połączeni z każdą osobą na całym świecie ale z kim i kiedy dane Ci się przyjdzie spotkać tego nie jesteś w stanie przewidzieć ale to właśnie jest chyba w tym najpiękniejsze ;)

a w ciemności światła łodzi rybackich na oceanie

po zapaleniu zielonego podzieliłem się na cztery lecz z ciemności po prawej stronie wyłazi jakiś szkielet czy kręgosłup jakiegoś stwora i trochę się przestraszyłem! A może to duch? (zdjęcie 100% naturalne - f 2.8, czas 40 sekund, iso 100).

27 Marzec 2015 Piątek

W nocy znów pada a deszcz zacina do środka tak więc rozbijam szybko namiot i chowam się do środka. Rańcem jest pochmurnie ale to dobrze bo moja skóra nie zniesie więcej słońca, schodzę na plażę Los Frailes nie ma zupełnie nikogo! Przy pustym parkingu są łazienki, biorę więc zimny prysznic. Gdy przyjeżdza piersze auto facet przychodzi i pyta zdziwiony "co ty tutaj robisz?". Mówię więc, że spałem na tym punkcie widokowym bo nie mogłem za bardzo chodzić iż mam spieczone plecy. Informuje go, że udaje się do miasta "Puerto Lopez", on tam właśnie jedzie, ale najpierw wyjeżdżamy z Parku a potem jesteśmy w tym mieście. Na ulicy za 1,50$ w jednym ze stoisk jem zupę rybną z dodatkiem chrupiących płatków z platanów. Z puerto Lopez można udać się na wycieczkę za ok 30-40$ na pobliską wyspę "isla de la plata" gdzie wypływa się ok 8 rano i wraca ok 17.00. Nie jest to Galapagos ale na wyspie można zobaczyć pare gatunków ptaków w tym jakieś z niebieskimi płetwami. W sezonie od czerwca do sierpnia zaobserwować można potężne walenie wyskakujące z wody przy dobrej pogodzie i szczęściu. Teraz ani sezonu ani pogody super nie ma więc wyspę sobie odpuszczam a udać się chcę do miasteczka "Ayampe" kawałek na południe z tego miasta. Robię mini zakupy i udaje się więc na wylot i dwomami stopami w mniej niż godzinę dojeżdzam do Ayampe. Mała wioska z mnóstwem restauracji, plaża okazuje się genialna i jest trochę palm przy hostelach. Na plaży która ma ok 7km długości stąd biegnąc w kierunku Puerto Lopez są małe bambusowe wiaty a pod nimi hamaki. Ocean tutaj w tym miejscu bardzo niespokojny i fale są wysokie i przybywają z dużą częstotliwością. Jest paru surfurów i podróżujących kamperami. Zakupiłem w końcu krem z filtrem który kosztował mnie majątek bo 10$ i to był najtańszy jaki był dostępny! Wysmarowany kremem i po założeniu koszulki idę się kąpać i walcze z falami pieniącymi się. Tu z nimi jest szaleństwo i biegną w różnych kierunkach szybko nie dając chwili wytchnienia. Powróciwszy do mojego bambusowego szałasu z hamakiem zauważam po raz kolejny tą Parę wczoraj którzy podarowali mi bletki. Wołam ich więc i po chwili są już na hamaku obok. Po południu przychodzą 3 fajne dziewczyny - Argentynki i okazuje się że autostopują w trójkę. Jedna z nich opowiada mi o Patagonii do której wciąż mam zamiar się udać i dalej nie wiem kiedy. Przydałoby się być gdy panuje tam lato a więc od Listopada do marca tak więc chciałbym na te tempo tam dotrzeć ale jak narazie jestem na Ekwadorskich plażach. Wieczorem przeżywam jeden z najpiękniejszych zachodów słońca ever. Na horyzoncie wzburzonego przez poteżne fale oceanu widnieją niedaleko dwie skały w lekkim odstępie, a teraz dokładnie pomiędzy nimi zachodzi z początku pomarańczowe a potem czerwone słońce!! Coś niestamowitego! Teraz trzeba coś zjeść ale jedzenie tu w Ayampe jest cholernie drogie ok 4-5$ za najtańszy posiłek trzeba zapłacić. W sklepie kupuję ryż, parówki i trzy jaja i na zewnątrz gotuję na moim palniku i posilam się kolacją. Potem rozbijam namiot na jakimś pustym terenie pomiędzy budynkami, niestety na plaży woda w nocy przypływa i mogłoby być nieciekawie.

plaża w Ayampe



taaaakie fale i taaaaakie słońce !!


chyba najpiękniejszy zachód słońca  w moim życiu !
28 Marzec 2015 Sobota

Rano idę na plażę i ponownie walczę z potężnymi falami Pacyfiku. Potem bujam się na hamaku i rozmawiam z kolejnymi trzema podróżniczkami w tym z tą z którą rozmawiałem wczoraj. Po ponownym wypiciu Yerba mate z Argentynkami pora ruszać w drogę. Teraz chcę udać się na północ na plażę Mompiche którą mi polecono w kierunku Esmeraldas skąd mam zamiar wrócić do stolicy Ekwadoru aby odwiedzić moją znajomą Isoldę. Przed udaniem się na wylot miasteczka wstępuję do restauracji w której wita mnie blond facet okazujący się być Francuzem mówiącym trochę po Polsku. Rodzice wyjechali do Francji
przed jego urodzeniem, on natomiast mieszka od 5 lat w Ekwadorze ze swoją piękną tutejszą żoną i dwójką uroczych córeczek. Przygotował mi makaron z mięsęm i śmietanowym sosem za 2,50$ które wynegocjowałem przez naszą Polską krew bo normalnie jest tu drogo i kosz dania to ok 4$ wzwyż. Z wylotu wioski udaje mi się złapać stopa którym dojeżdzam aż do miasta Porto Viejo niedaleko Manta. Stamtąd z wylotu wsiadam do pickupa w którym siedzi małżeństwo w średnim wieku i ich 20 letni sym koło mnie na tyle. Opowiadam jak to zawsze skąd jestem, co tu robie itp. A kierowca dzieli się ze mną, że jest uzależniony od kokainy potem puszcza muzykę i przemierzamy zielone tereny. Na krzyżówce wysiadam i już po chwili siedzę na pace kolejnego pickupa. Dojeżdzam do miejscowości "San Jacinto" czując się jak w domu bo moje imię w języku Hiszpańskim to właśnie Jacinto. W tym przypadku miejscowość to " Św. Jacek" na jej wylocie kolejne auto zawozi mnie do miasta Bahia de Caraquez i jest już ciemno. Mam zamiar przejechać most i być po jego drugiej stronie i szukać miejsca na namiot. Gdy kupowałem słodką bułkę miła pani poinformowała mnie,że za 50 centów mogę przedostać się tam autobusem kupując bilet do nastepnego miasteczka. Autobusem dojeżdzam na drugą stronę i przejeżdzam to miasto, nikt nie każe mi wysiadać to kij tam jadę dalej. Dopiero potem wysiadam na jakiejś stacji benzynowej zupełnie nie mając pojęcia gdzie się znajduję. Nie lubię jechać w nocy bo nie jestem w stanie podziwiać krajobrazu a więc teraz namiot a jutro z rańca łapię stopa. Na przeciwko stacji benzynowej są małe drzewka i zarośla w których rozbijam obóz.
 
kosmicznie kształtne i zielonokorowe drzewa
29 Marzec 2015 Niedziela

Po spakowaniu namiotu wyruszam do miasteczka którego teraz nazwę widzę jest to "Canoa" jedyną rzeczą jaką tutaj chcę ogarnąć to podładować baterie i wyruszać w stronę plaż w "Mompiche" które mi poleciły Argentynki. Po chwili jestem już w małej restauracji koło dworca autobusowego a raczej placu i po zapytaniu matki z synem którzy prowadzą tą knajpę dostaję pozwolenie na prąd. Podpinam ładowarki a na zewnątrz przy stole jem śniadanie ocziwiście wiadomo co ale na ciepło bo dostałem wrzątek. Byłem na chwilę na plaży ale totalnie mi się nie podobała bo pełno tutaj namiotów z leżakami w środku a więc jednym słowem tłok a poza tym nie ma tu nic pięknego i wartego uwagi. Po 9.00 ruszam przez miasto i cisnę na wylot do głównej drogi gdzie jeździ więcej aut. Zatrzymuje się bordowy pickup a w środku dwóch facetów i na tyle dwie kobiety w tym młoda i stara. Jadą oni do miejscowości "Mindo" zielonej krainy z wodospadami koło Quito. Facet z przodu zaczyna mówić trochę po Polsku i też przeklinać, okazuje się że był na Woodstock i to z jego dziewczyną Polką z którą mieszkał w Niemczech. Co do Niemiec to siedząca po mojej prawej stronie dziewczyna okazuje się być Niemką która w teraz jest na wolontariacie tu w Mindo i chce zostać na rok. Kobieta po mojej lewej z dużym nosem, po 50tce jest Francuską która produkuje rękodzieła w postaci naszyjników, opasek itp. I też jest z Mindo. Dojeżdzamy też do małej wioski rybackiej gdzie na piasku spoczywa masa niebieskich łodzi przy których pracują rybacy przeciągając sieci. 

 
rybacy



Żegnam się z nowo poznanymi znajomymi i wysiadam w mieście Perdenales gdzie przechodzę jedną ulicę i jestem na kolejnej głównej drodze. Zatrzymuje się rodzinka z czwórką dzieci z którymi siedzę na tyle. Wspólnie z nimi dojeżdzam pod sam wjazd prowadzący do miasteczka Mompiche. Stąd jadąc na kolejnej pace pickupa jestem po chwili w tym turystycznej miejscowości. Pogoda nie sprzyja bo jest pochmurnie ale za to plaża jest szeroka i położona w zielonej zatoce. W namiocie z jedzeniem kupuję empanadę z serem i 3 smażone bułki z platanem i rybą w środku. Po drugiej stronie plaży jest strefa z palmami i domkiem oraz hamakami gdzie można kupić kokosa za dolara. Kobieta maczetą odcina górę zielonego kokosa i wkłada do otworu rurkę. Siadam na hamaku pod palmami kokosowymi pijąc pyszny sok i odpływając w tropikalnym raju. Spędzam tutaj całe po południe od 14.00 do 18.00 w ciągu tego czasu jeszcze z jednego kokosa wypiłem sok i wyjadłem miąsz. Udaje się potem szukać miejsca na kemping i tak jak mi polecono rozbijam namiot na zielonym wzgórzu cmentarnym z widokiem na plażę na której niedawno bujałem się podpalmami.
Jutro wracam pomału do stolicy Ekwadoru aby odwiedzić moją przyjaciółkę Marię.




hamak, kokos za dolara, plamy i plaża :)

widok z miejsca kepingowego na cmentarzyku

gdzie jest woda ??

30 Marzec 2015 Poniedziałek

Nocka na cmentarzu przespana normalnie i bez obaw a jedynymi dźwiękami jakie słyszałem były to dźwięki cykad. Rankiem wyruszam z tego zielonego terenu spowrotem na plażę i udaje się przez miasteczko na jego wylot gdzie łapię stopa do głównej drogi. Tam ustawiam się zgodnie z kieunkiem północnym aby przejechać przez nadmorskie miasto - Esmeraldas a stamtąd udać się do Santo Domingo i spowrotem do Quito. Nikt się nie chce zatrzymać ale za to zatrzymuje się picku jadący na południe tą samą drogą którą przyjechałem. Widzę że do środka ładują się dwie dziewczyny natychmiastowo jakoś odechciewa mi się jechać na północ i postanawiam obrać kierunek południowy i dojechać inną drogą do Santo Domingo. Gdy pytam więc tego faceta bezproblemowo się zgadza zabrać i mnie tak więc po chwili siedzę już w środku z nim i dwoma kobietami którymi okazują się być dwie Argentynki przebywające na urlopie.Kierowca opowiada o tym, że będzie budował hotel na Kosta Ryce za 80mln $! Facet 36 lat żonaty z trójką dzieci, ale szykuje się do rozwodu bo ma teraz 27 dupencję pracującą w hotelu w Mompiche skąd właśnie wracamy. Okazuje się że jedzie do Quito i przejeżdza przez Santo Domingo. Dziewczyny wysiadają w Perdenales a ja przesiadam się do przodu i jadę z nim do Santo Domingo gdzie podjeżdzamy do warsztatu gdzie myją tego pickupa a my czekamy ok godziny. Potem zostaje zaproszony na pyszne chińskie jedzenie z sokiem z owocu Guanabana w jedym z centrów handlowych. Taki posiłek dla jednej osoby to wydatek 10$ a więc zabójczo drogi. Zaproponowałem mojemu znajomemu te sprawy związane z elektroniką że chcemy sprzedawać telefony marki samsung oraz iphone wraz z tabletami. Facet okazał się być zainteresowany ok 2 tysiącami sztuk od której mam nadzieje zostanie mi odpalona prowizja. Muszę dać znać Michałowi aby się więc z nim skontaktował i zaproponował ofertę sprzedaży. Po posiłku ruszamy w stronę Quito i Mindo ale jak narazie Maria nie odpisała na moje smsy ani brak też odpowiedzi na moje tak więc nie wiem co jest grane i nie wiem czy jechać z Alexem do Quito czy do Mindo - zielonej krainy wodospadów. Pogoda też nie sprzyja bo jest ulewa. Finalnie mój znajomy po przejechaniu krętych górskich dróg wysadza mnie przy zjeździe prowadzącym do Mindo. Deszcz przestał padać ale po chwili gdy idę z plecakiem zaraz znów zaczyna, na szczęście nadjeżdza auto które zabiera mnie do centrum miasta gdzie pytam w punkcie informacji o drogę na wodospady na jutro. Korzystam z możliwości podładowania baterii i wifi które tu posiadają i piszę na facebooku do Marii. Ona odpowiada że miała wyciszony telefon i nie słyszała jak dzwoniłem. Na zewnątrz pada i mówię jej że mógłbym już być u niej w Quito ale nie dawała znaków życia a więc zatrzymałem się w Mindo. Jutro mam zamiar wrócić do stolicy Ekwadoru po południu. Wieczorem zbieram się ogarniać miejsce na namiot i kieruje się w stronę tych wodospadów i rozbijam namiot przy rzece i moście będąc już cały mokry od tego deszczu. Jutro wyruszam więc ponownie do Quito aby odwiedzić moją przyjaciółkę której też się za mną teskni ;).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz