sobota, 25 kwietnia 2015

Ponownie Quito i Wielkanoc

31 marzec - 14 kwiecień 2015
(Ponowny pobyt w Quito)

Rankiem we wtorek 31 marca po deszczowej nocy postanowiłem odpuścić sobie zwiedzanie Mindo a udać się spowrotem do stolicy Ekwadoru i odwiedzić moją przyjaciółkę Marię. Marszem dochodzę do centrum miasteczka i po chwili z wylotu łapię stopa, czarnego jeepa którego kierowcą jest przepiękna Ekwadorianka. Na tylnym siedzeniu koło mnie dziewczyna z Urugwaju która żyje tu w Mindo i pracuje przy rękodziełach. Jedziemy wspólnie przez cholernie krętą i pnącą się cały czas w górę drogą w stronę stolicy ale ja wysiadam w San Antonio koło Mitad del Mundo. Suszę mokre rzeczy i udaję się do sklepu do centrum i tam nabywam 3 torebki suszonych liści Boldo. Busem dojeżdzam do dworca Ofelia z którego już nie płacąc ponownie dostaje się do centrum koło ulicy Foch i witam z moją przyjaciółką ;)

Święta Wielkanocne

Z rana w Wielki Piątek doszły mnie słuchy iż dziś na starym mieście odbywa się droga krzyżowa w postaci marszu jedną z głównych ulic. Udaję się więc na plac główny gdzie już widać z daleka tłumy ludzi przy ulicy. Pojawiają sie osoby przebrane w purpurowe długie szaty a na głowie mają szpiczaste kaptury z dziurkami na oczy wyglądające niczym stroje satanistów ale niosą oni potężny drewniany krzyż także do tej sekty nie należą. Jestem zdumiony bo takiego czegoś jeszcze nie widziałem po chwili dowiaduje się że te osoby w tych strojach nazywane są "Cucurucho". Pojawiają się pierwsze osoby prezentujące Jezusa i niosące duże drewniane krzyże i pozbawione górnej części ubrań wokół których maszeruje Rzymska Straż z dzidami. Zmieniam miejsce widokowe i udaję się na schody jednego z budynków na placu. Maszeruje pełno tych Cucurucho a część z nich na pozbawionych ubrań plecach ma przywiązany krzyż z kaktusa!! Łaaał to musi boleć. Cała ta droga krzyżowa jest nazywana "Jesus de Gran Poder" i w tamtym roku brało w niej udział ponad 300 tysięcy osób. Jest jakaś przerwa chwilowa bo maszerujący Cucurucho stoją w miejscu ja więc korzystam z okazji i mykam pomiędzy pielgrzymujących w purpurowych dziwnych strojach. Prawie każdy z nich trzyma figurkę świętych lub obraz z którymi idzie w stronę Katedry. Niektórzy idą na boso inni się biczują czy to linami czy pokrzywami. Z tyłu pojawiają się kobiety w purpurach z okrytymi twarzami. Na skrzyżowaniu widać że tłum niesie figurę świętą okazuje się to być Matka Boska a na samym końcu Figura Jezusa niosącego krzyż która jest chroniona wewnętrznym kręgiem przez komandosów spiętych linami aby nikt się nie przedostał. Zewnętrzną linią obrony są policjanci trzymający się za ręce z każdej ze stron. Takiej obrony reliktów jeszcze moje oczy nie widziały, prezydenci różnych krajów takowej nawet nie posiadają!!
 
eeee??



nieś swój krzyżo-kaktus :D - ałaa !

chyba trochę przesadził z kalibrem bo krzyż poleciał na gapiów ale na szczęście nic się nie stało

ulica pełna Cucurucho



nie kumam tych strojów

modlący się Cucurucho


cucurucho z figurkami Świętych

Kobiety Cucurucho


tak się broni figurkę cierpiącego Jezusa - wewnętrzna linia obrony to komandosi spięci linami a zewnętrzna policja. Prezydenci mogą pozazdrościć :)


W Wielką Sobotę gotuję z Marią tradycyjną Wielkanocną zupę którą spożywa się wraz z Rodziną tutaj w Ekwadorze. Zupa nosi nazwę "Fanesca" i składa się z około 12 rodzajów roślin strączkowych takich jak fasola, bób, soczewica itp. W większości niedostępnych w Polsce. Dodaje się również słoną rybę którą należy wymoczyć w wodzie przez 24h zmieniając ją kilkakrotnie. Zupa jest potężna i jest to bomba energetyczna i gazowa czego efekty czuć po jej spożyciu ;).

W Wielką Niedzielę rankiem dzwonię do rodziny w Polsce i prowadzimy Świąteczną Konwersację przez Skype.Bardzo miło jest z nimi porozmawiać a w szczególności z Babciami i Dziadkiem z którymi nie mam okazji rozmawiać za często.

Na obiad spożywamy zupę Fanescę wraz z Marią jej bratem i jego córeczką którzy mieszkają na dole.

Tradycyjna Zupa Wielkanocna - Fanesca

no to jemy

Tak więc te Święta Wielkiej Nocy udało mi się spędzić w miłym towarzystwie jak zwykle niczego nie planowałem nie zastanawiałem się gdzie będę w tym roku na Święta, czy mnie ktoś zaprosi czy może nie. Wyszło bardzo pozytywnie no i udało mi się zobaczyć tą drogę krzyżową z udziałem przedziwnych Cucurucho.
Z tego co czytałem tą tradycję kultywuje się w zaledwie paru krajach Ameryki Południowej i Środkowej w tym w Gwatemali. Szukałem powodu dla którego oni przebierają się w te stroje ze szpiczastymi kapturami przypominające na prawdę stroje satanistów, ale nigdzie nie mogłem znaleźć informacji skąd to się wywodzi. Nie wiem może coś przeoczyłem ale skoro nie ma informacji to coś tu wygląda podejrzanie i może gdy Hiszpanie przybyli na podbój Ameryki Płd. Wraz z nimi przybyła sekta czczących diabła.Być może było tak, że komuś z rdzennych mieszkańców tego kontynentu stroje tak się spodobały, że po narzuceniu Katolicyzmu przez Hiszpanów głowa Kościoła Ekwadoru zarządziła użycie tych strojów po zmianie koloru na purpurowy ;). Jak ktoś coś znajdzie skąd wywodzą się te przedziwne stroje Cucurucho to pisać na maila chętnie się zapoznam z tematem.

Odnośnie kolejnych dni spędzonych z Marią to nie będę za dużo pisał bo nie działo się nic nadzwyczajnego. Generalnie wspólne spędzanie czasu w domu i poza nim. Czytanie, muzyka, oglądanie filmów na projektorze,rozmowy, gotowanie, bujanie się po mieście itp. Czyli takie codzienne typowe domowe życie. Niestety teraz Intuicja wzywa i pora ruszać w dalszą drogę ale muszę dodać, że było bardzo miło i słodko z Marią także czas spędzony w Quito będę zapewne bardzo długo i miło wspominał bo w końcu spędziliśmy razem w sumie jakieś 23 dni ;)

15 kwiecień 2015 Środa

Czas ruszać w drogę w kierunku Kolumbii. Rankiem idę z domu Marii na przystanek gdzie wsiadam do autobusu który zawozi mnie na terminal Ofelia a stamtąd za 0,50$ kupuję bilet do miasteczka Guayabamba gdzie mam zamiar zacząć autostop. Tak jak ostatnim razem ustawiam się za rondem gdzie udaje mi się złapać ciężarówkę i po pogawędce ze starszym kierowcą jestem w Tabacundo. Jak już wcześniej pisałem ten rejon słynie z ogromnych upraw róż w które jak się dowiaduje zaopatruje się całe Państwo Watykanu - tak Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat miał róże Ekwadorskie właśnie dokładnie stąd! Poza tym róże sprzedawane są do Niemiec, Rosji i Stanów Zjednoczonych nie wiem czy Polacy zakupują też róże z Ekwadoru ale bardzo w to wątpie. Wysiadam koło drogi prowadzącej do Cayambe bo umówiłem się z moją przyjaciółką Leslie, że ją odwiedzę zanim opuszczę Ekwador lecz niestety coś nie tak z jej telefonem bo babka w słuchawce gada że "numer zawieszony". Postanawiam więc udać się do Otavalo i dalej do Ibarra, łapię więc kolejnego stopa i z grubawym facetem jestem po raz drugi w Otavalo. Na miejscu udaję się do Mercado gdzie jem obiad za niecałe 2$ a następnie ogarniam internet i dokonuje zmian na blogu. Zeszło mi na tym trochę czasu i gdy udaje się na wylot łapać kolejnego stopa jest już po 17.00. Zatrzymuje się sympatyczna kobieta w średnim wieku, wsiadam więc do czarnego pickupa. Jest ona szefową fabryki jogurtów w Cayambe, a właśnie przypomniało mi się, że miałem odwiedzić Leslie i jak zwykle niespodzianka. Po tym jak powiedziałem, że mam przyjaciółkę w Cayambe moja nowa znajoma zaprosiła mnie do siebie do domu właśnie do tego miasta także jutro będę mógł się skontaktować z Leslie być może. Jedziemy razem do Ibarra do jednego z centr handlowych bo kobieta chce kupić jakieś płytki ceramiczne i plastykowe rurki. Towarzysze jej więc w markecie gdzie poznaje jej córkę - Sandy i razem wstępujemy jeszcze do paru sklepów gdzie udaje im się kupić te płytki. Wracamy wspólnie po zmroku do miasta Cayambe i podjeżdzamy pod ich dom. W mieszkaniu wita mnie partnej mojej znajomej która od jakiegoś czasu jest po rozwodzie i ma dwie córki z których jedną już poznałem. Zostaję zaproszony na kolację na którą składają się 3 potężne kawałki grillowanego mięsa z ziemniaczkami i surówką a do tego pyszny sok z jeżyn. Po opowieściach zostaje mi przydzielony pokoik w którym będę mógł nocować. Dostałem też hasło do wifi tak więc idę spać dopiero po długim czasie surfowania po necie.

16 kwiecień 2015 Czwartek

Probowałem skontaktować się z Leslie ale bez skutku bo dalej informacja o zawieszonym numerze. Sandy jedzie dziś na uczelnię do miasta Ibarra tak więc w alternatywie mam zamiar udać się z nią. Po godzinie 8.00 łapiemy busa do Tabacundo a stamtąd już do Ibarra. Jestem tam krótko w czasie oczekiwania na Sandy aż skończy zajęcia po których umawiamy się na głównej drodze i wracamy. Podjeżdza po nas jej mama i jedziemy razem aż pod same Quito bo oni muszą coś tam kupić w jakieś hurtownii tak więc dopiero na wieczór jesteśmy spowrotem w Cayambe. Odbieramy ze sklepu 400 sztuk "bizcocho" są to podłużne kruche ciastka które je się z kremem "dulce de leche" i są typowym tutejszym wyrobem. Po powrocie do ich mieszkania siadamy przy stole i pakujemy po 4 ciastka do każdej z papierowych torebeczek których wychodzi sto. Wszystkie te zapakowane częściowo przeze mnie ciastka trafią dziś w nocy do miasteczka Guyabamba dla setki biednych dzieci które jutro rano zjedzą bizcocho z porcją świeżego jogurtu prosto z fabryki mojej znajomej. Cieszy mnie fakt, że mogłem przyłożyć moją rękę do tego dobroczynnego gestu który jest ofiarowany dla tej fundacji.

tyyyyle bizcochos

pomagam przy pakowaniu ciastek dla biednych dzieci


17 kwiecień 2015 Piątek

Sandy jedzie ponownie do Ibarra a ja udaję się na plac i umawiam się z Leslie która podjeżdza po mnie samochodem, witamy się po mojej ponad miesięcznej nieobecności w Cayambe i podjeżdzamy pod jej dom. Wchodzimy przez bar na dole który prowadzą a teraz i również restaurację. Leslie zaczyna więc gotowanie, rozmawiamy o czasie podczas którego się nie widzieliśmy. Tak schodzi do wieczora i przed 21.00 moja przyjaciółka zawozi mnie pod dom w którym obecnie jestem goszczony. Żegnam się z nią po raz kolejny i mam nadzieję jeszcze kiedyś zobaczyć. Po powrocie biorę prysznic i odrazu udaję się pod kołdrę bo jakiś zmęczony jestem poza tym oni też już idą spać. Jutro obieram kierunek Ibarra i uderzam potem na Kolumbię.

18 kwiecień 2015 Sobota

O 7.00 rano jestem już na wylocie z Cayambe gdzie podwieźli mnie moi znajomi i podarowali mi 8 małych jogurtów z ich fabryki oraz 4 słodkie bułeczki. Po jakiś 30min zjawia się mój wybawca i dojeżdzamy do Ibarra na plac z fontannami zwany "ciudad blanca" tam przez wifi prowadzę rozmowę z moją rodziną na temat mojej działalności gospodarczej w Polsce. Okazuje się, że gdy jest ona obecnie zawieszona po upłynięciu dwóch lat automatycznie przechodzi ona w stan zamknięcia także nie muszę nic załatwiać w tym temacie. Potem dojeżdzam autobusem nad jezioro "Yahuarcocha" znajdujące się koło Ibarra. Miejsce w miarę spokojne z widokiem na górę nad jeziorem. Posilam się obiadem w lokalnej restauracji i po podładowaniu baterii ruszam brzegiem jeziora z zamiarem obejścia go dookoła lub do miejsca zdatnego na kemping. Po drodze zauważam faceta z dronem, podchodzę więc i zagaduję do niego on mówi mi , że skończył właśnie latać i filmować. Model jego drona to "phantom" z zamontowaną kamerką tak więc nie jest to go pro tak jak myślałem. Facet opowiada, że też podróżował autostopem tak jak ja ale tylko po Ekwadorze, po chwili poznaję jego znajomych - faceta z żoną i małą córeczką. Zapraszają mnie na wspólny przejazd na górę na punkt widokowy gdzie się udajemy ich autem. Teren na który wchodzimy to jest jego prywatny bo kupił tutaj działkę pod budowę domu a miejsce jest kosmiczne bo roztacza się stąd widok na całe jezioro w dole i tor wyścigowy, po lewej na tą górę nad którą lata pełno paralotniarzy no i na całe miasto Ibarra a mało tego na wprost na górę Imbabura i na prawo szczyt Cotacachi. Mój znajomy odpala drona i lata nim filmując i robiąc zdjęcia z tego niesamowitego miejsca. Dźwięk tego urządzenia jest niesamowity bo przypomina odgłos dużej pszczoły którą potem i ja mogę chwilę polatać i posterować co jest niesamowitym przeżyciem ;). Przydałby mi się taki dron w mojej podróży do miejsc do których nie jestem w stanie się dostać czy zobaczyć tak w ogóle to ostatnio czytałem artykuł o dronach które są tak małe że będą zastępowały zegarek i chyba już można je zakupić. Jest już wieczór i dostałem w prezencie idealne miejsce na nocleg bo na tym samym terenie znajduje się mały domek w konstrukcji gdzie będę mógł się przespać. Znajomi zapoznali mnie ze starszą kobietą mieszkającą obok i powiadomili, że będę tu nocować, potem oni odjeżdzają a ja zamykam bramę i oglądam moje miejsce na kimę. Jest to piętrowy domek z drewnianą podłogą na której siadam i jem jogurtową kolację. Potem w jednym z pomieszczeń rozkladam matę i śpiwór i próbuje zasnąć ale bez skutku bo gdzieś obok gra muzyka tak głośno że jest to niemożliwe, noc więc zupełnie nie przespana.

widok na wulkan Cayambe 5790m z miasta Ibarra



Panorama Yahuarcocha

spalam wzrokiem :)

Zielone ławki tylko w Ekwadorze 



kurdę przydałby mi się taki w podróży do kręcenia filmów , chyba muszę opublikować specjalny post "zbieram na drona" :)

zabawa z dronem na jeziorem

tor wyścigowy

omnomnomnom

nocy widok na jez. Yahuarcocha i miasto Ibarr


19 kwiecień 2015 Niedziela

W nocy spałem może z godzine z powodu tej muzyki którą do tej pory słychać ale za to widok na jezioro w dole ją wynagradza. Po spakowaniu rzeczy otwieram bramę i wita mnie facet który jest mężem tej kobiety zapoznanej wczoraj gdy była ona informowana o moim noclegu. U góry jest mały sklep gdzie na zewnątrz jest kuchnia gazowa i coś tam się gotuje, kupuję 4 banany i proszę o wrzątek miłej kobiety która mi go podaje w garnku. Zalewam owsiankę z bananami i do tego herbatę z boldo. W czasie rozmowy dowiaduje się że wczoraj było wesele i stąd ta głośna muzyka przez całą noc. Ruszam tą brukowaną drogą na dół bo chcę dojść do jeziora aby zobaczyć te zawody kajakowe które mają się dziś odbyć. Niżej gdy już schodzę w stronę toru wyścigowego pytam o drogę pewnego faceta biegającego tutaj i schodzi on wraz ze mną wskazując mi ścieżkę. Po dojściu do jeziora zanużam w wodzie moją matę samopompującą i patrze ulatniają się bomble a następnie taśmą izolacyjną i super glue łatam dziury. Gdy usiadłem pod drzewem w cieniu tak mnie wcieło na dobre 2,h i odpoczywałem po tej nie przespanej nocy. W oddali słychać jakieś krzyki i dopingi dla tych kajakarzy ale ja nie mam siły dupy ruszyć bo tak mi tu błogo. Dopiero gdy jakieś dzieciaki zaczynają grę w piłkę tuż pod moim nosem zbieram się stąd i idę brzegiem jeziora aż do drogi wjazdowej a stąmtąd na stację benzynową gdzie łapie stopa. Facet nowiótkim hyundaiem zawozi mnie na jakieś zadupie przy głownej drodze zwanego "salinas" jest to nic innego jak rozwidlenie dróg z małym sklepikiem i ludźmi sprzedającymi jakieś owoce. Po ok 20min oczekiwania zatrzymuje się kolejne auto a w środku sympatyczne małżeństwo z młodą i ładną córką na tyle koło której siadam wraz z mym plecakiem. Jadą oni odwiedzić rodzinę do miasteczka "El Angel" - anioł. W trakcie przejazdu opowiadam jak zawsze o podróży, potem rozpętuje się straszna ulewa a droga cały czas prowadzi do góry i przepełniona jest zakrętami. Gdy już jesteśmy w El Angel moi nowi znajomi zapraszają mnie na obiad którego jeszcze nie jadłem. Jedziemy stromą brukowaną drogą która w połowie zamieniona jest już w rzekę i podjeżdzamy pod skromny domek na zboczu góry w środku którego poznaję ich rodzinkę. Na wejściu zupą mnie częstują a potem ryżem z ziemniakami i lemoniadą. Przy posiłku oczywiście się nagadałem ale za to brzuch pełny. Moi nowi znajomi zawożą mnie potem spowrotem na dół do miasteczka i żegnamy się na przystanku autobusowym. Wciąż pada tak więc stoję pod dachem i jedyne co wystawiam poza niego to kciuk ale dużo osób się nie zatrzymuje dopiero potem za kałużą dwóch chłopaków jadących w stronę Miasta Tulkan. Wysadzają mnie na głównej drodze przy miasteczku Bolivar gdzie próbuję przez 1,5h złapać stopa i nikt się nie zatrzymuje. Udaję się na pole wyżej szukać miejsca na kemping bo zaraz zapadnie zmrok a ja kurczowo trzymam się mojej zasady i nie podróżuję gdy jest ciemno. Znajduje płaski skrawek z trawą i rozbijam namiot i widzę w oddali jakiś ośnieżony szczyt którego nazwy nie znam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz