wtorek, 15 marca 2016

Górska wędrówka w stronę wulkanu Irazu



3 luty – 15 marzec 2016



Kolejny ponad miesięczny okres w Kostaryce jak zwykle mi zleciał niesamowicie szybko, czas tutaj upływa nie ubłaganie bo jak teraz na to sobie spojrzę to jestem tu już ponad 7 miesięcy. Bardzo się z tego powodu cieszę gdyż przez pobyt w tym kraju zmieniło się dużo w moim życiu. Co najważniejsze już od 28 września 2015  nie jem mięsa ani nie piję alkoholu czyli prawie pół roku. Mam czas na zwiększanie swojej wiedzy na różne tematy między innymi medycyny naturalnej, rozwoju duchowego i mogę przy tym sobie zarobkować grając na ulicy na okarynie. Jednak powoli zbliżam się do punktu w którym opuszczę stolicę Kostaryki jaką jest miasto San Jose jeszcze nie wiem kiedy ale pracy już mam dość. Nawet przy swojej własnej swobodzie pracowania bo chodzę grać kiedy chcę już jakoś mi się znudziło tutaj. Jak na razie opiszę wydarzenia z ostatniego okresu.


6 luty 2016 (górska wędrówka)



Wczoraj z moją przyjaciółką postanowiliśmy, że wybierzemy się w góry aby się oderwać od tego miasta i spraw z nim związanymi. Obraliśmy ponownie miejsce koło tej góry gdzie byliśmy na kempingu w sylwestrową noc lecz tym razem zaplanowaliśmy iż udamy się drogą prowadzącą jak nam powiedziano w stronę wulkanu Irazu której nie sprawdziliśmy poprzednim razem.

Zapakowawszy prowiant i śpiwory pojechaliśmy autobusem z małego terminala do Coronado stamtąd kolejnym w stronę Las Nubes i wysiedliśmy jak poprzednio na ostatnim przystanku. Pochmurnie jak ostatnim razem bo nawet sama nazwa Las Nubes mówi sama za siebie oznaczając „chmury”. Idziemy więc w górę drogą czując powiewy chłodnego i rześkiego powietrza i wdychając je z niesamowitym ucieszeniem bo jakże cudownie jest poczuć w końcu górskie i świeże powietrze. Słuchałem ostatnio taką muzyczną mantrę „Gayatri Mantra” świetnie wyciszającą i relaksującą którą polecam i teraz gdy idziemy mam ciągle ją w głowie i niesamowicie pozwala na skupienie i cieszyć się otaczającą wokół naturą.




Dochodzimy po jakimś czasie do jednego gospodarstwa gdzie rosną kwiaty i wszędzie jest pełno miejsca na wypasanie krów. Droga zaczyna stromo schodzić w dół i widać pięknie położone w dole kolejne gospodarstwa i drogę chowającą się przy jednym z nich. Nie wiemy czy to jej koniec czy prowadzi ona dalej. Po zejściu niżej przy jednym z domków pytam o drogę w stronę wulkanu Irazu. Facet mówi iż ona prowadzi daleko do ostatniego gospodarstwa ale do wulkanu się nie dojdzie tędy ale informuje nas że są tu jakieś gorące źródła właśnie za tym ostatnim gospodarstwem i Aby tam dojść jest ok 4 h wędrówki. Musimy iść ścieżką a potem odbić na prawo gdy będzie jakieś rozwidlenie. Dziękujemy za informacje i idziemy dalej ale dziś tam nie dojdziemy bo zaraz będzie ciemno tak więc zostawimy sobie to na jutro a teraz musimy znaleźć jakieś miejsce na rozbicie namiotu. Gdy idziemy drogą to jest miejsce gdzie przepływa przez nią rzeka a wody jest na tyle iż buty by nam się zamoczyły tak więc musimy je ściągnąć i przejść przez rzekę na boso. Potem jest kolejna ale jakoś dajemy radę po kamieniach przejść na drugi brzeg. Już ciemno się robi i postanawiamy iść wyżej kawałek do tego gospodarstwa na górze i zapytać o drogę i o wodę aby nam nalali do butelki. Gdy jesteśmy bliżej podbiega do nas parę psów szczekających ja mam gaz pieprzowy w pogotowiu oczywiście ale zaraz jak to zazwyczaj psy nic nam nie robią tylko szczekają i więcej hałasu niż agresji z ich strony. Okazuje się iż tutaj nikogo nie ma a zostały tylko te psy które już się uspokoiły oraz jest też tutaj parę kóz i miejsce dla krów. Zaczyna padać nie fortunnie i mówię Cinthi aby schroniła się pod dachem a ja idę pod drzwi wejściowe do domu i tam nabieram wody z kranu napełniając nasze butelki. Zastanawiamy się nawet czy nie spać tutaj na gospodarstwie w środku w pomieszczeniu ale może być dym gdy właściciele się zjawią także lepiej nie ryzykować. Postanawiamy zejść niżej i szukać tam miejsca bo tu u góry wieje wiatr za mocno. Deszczyk ustał także jest idealna okazja do rozbicia namiotu i idealne miejsce na ścieżce z zaschniętymi kupami krowimi za drutem na terenie pastwiska. Jest płasko także miejsce jak znalazł a krowie kupy będą robić za izolacje:). Wyścielamy podłogę materacem i śpiworem i po prysznicu z butelki wchodzimy do namiotu i sporządzamy kolację podczas gdy zaczyna znów padać. Zabrałem ze sobą ten tableto – laptop także mamy wieczorne kino na łonie natury i pastwisku:). Przejeżdżał też samochód i jechał w górę na gospodarstwo lecz chyba nas nie zauważono.

Rankiem podczas śniadania w postaci owsianki wychodzi słonko i grzeje nas po chłodnej nocy jednak nie długo bo po chwili znów nachodzą chmury i robi się chłodniej. Podczas pakowania  namiotu widzę tego faceta kroczącego drogą i pytam do o drogę do tych gorących źródeł. On nie wspomina słowem nawet o naszym kempingu także najwidoczniej mu to nie przeszkadza że spaliśmy na pastwisku i wyjaśnia drogę do źródeł. Ruszamy w drogę na farmę i tam ponownie wybiegają psy oraz wychodzą dwie dziewczyny oraz kobieta my pytamy o to czy możemy nabrać wody i jedna z dziewczyn jest tak uprzejma że sama napełnia i potem pokazuje nam ścieżkę którą mamy iść. Przechodzimy przez kolejny drut i schodzimy stromymi drewnianymi schodami całymi pokrytymi gównem krowim i to śliskim bo po deszczu także musimy uważać aby się nie wypierdzielić. 


Gospodarstwa z krowami

o poranku zawitał koło namiotu taki gość


ruszamy w drogę

bujna roślinność




dziwne osady wulkanicznej rzeki




OMMMMMMMM





Potem zacząłem nagrywać Film z tej części wyprawy także zapraszam poniżej do obejrzenia :

 


Po zobaczeniu odsłoniętego wierzchołka wulkanu zatrzymaliśmy się na zbieranie jeżyn na jutrzejsze śniadanie aby dodać je do owsianki. Nazbieraliśmy ich całe pudełeczko i zaczęliśmy powrót w stronę gospodarstwa bo jeszcze mieliśmy spory kawałek i musieliśmy przekroczyć ponownie tą rzekę. Od niej w górę wspinaczka i akurat jakoś doszliśmy na farmę zaraz gdy słońce schowało się za górę i tam facet powiedział nam że jutro rano o 7 jedzie samochód do tego miasta Coronado bo przyjeżdża na farmę tą wyżej a potem wraca. Po zastanowieniu się decydujemy że tam się rozbijemy gdzieś koło niej aby mieć bliżej jutro do powrotu bo Cinthia idzie na 14:00 do pracy także musimy wrócić. Szkoda, że nie dotarliśmy do tych gorących źródeł ale jednak było za daleko aby dojść tak i wrócić tego samego dnia. Udaliśmy się niżej przechodząc kolejną rzekę tym razem bez butów i zapadł zmrok. Włączyłem moją czołówkę i weszliśmy pomału do góry po drodze obserwując piękne gwieździste niebo. Zerwał się natomiast wiatr i jest teraz już zimno gdy dochodzimy do tej farmy z dużym domem. Nie pali się tam żadne światło ale za to gdzie są stajnie tam coś się świeci, idziemy więc na dół i ja pukam do okna i facet mi odpowiada „tak?” Pytam się go o ten samochód jutro rano czy przyjeżdża i wraca do Coronado ale on mówi iż nic nie wie. Pytam więc czy możemy się rozbić tu na terenie gospodarstwa bo wracamy od strony wulkanu Irazu. Odpowiada, że nie ma problemu przez szybę za zasłoną także nie widzę gościa ale słyszę. Dziękujemy i idziemy szukać miejsca na nocleg mając nadzieje, że się nie wydaliśmy i facet nie przyjdzie w nocy i coś nam zrobi. Znajdujemy miejsce za domkiem gdzie tak nie wieje strasznie i tam na świeżo skoszonej trawce rozbijamy namiot. Gwiazdy widać pięknie ale Cithia zmarzła i za długo nie oglądamy tylko przykrywamy się śpiworem i idziemy spać jakoś przed 23.

Kolejnego dnia rano budzimy się wcześnie i rozpoczynamy pakowania namiotu po zjedzeniu pysznej owsianki z jeżynami. Przyjechał jakiś samochód ale nie mamy zamiaru czekać i decydujemy, że zaczniemy iść w dół, bo  jest piękna pogoda i świeci słoneczko i jest rześko. 

Doszliśmy jakoś na 9:00 na przystanek autobusowy i akurat udało nam się bo stał tam autobus i zabrał nas do Coronado inaczej musielibyśmy czekać godzinę i następnie wróciliśmy do Stolicy Kostaryki po naszej wyprawie górskiej.





Nasze miejsce kempingowe po lewej stronie


F R E E D O M

Lewego noszą i w Kostaryce!

12 luty 2016 Wtorek



Dziś Cithi i Ja spotkaliśmy się z moją koleżanką Amirą która obiecała iż zrobi mi tymczasowy tatuaż z Henny. Amira gdy miała 15 lat wyjechała w podróż do Indii i spędziła tam ponad rok. Zafascynowała mnie swoim doświadczeniem na tematy związane z duchowieństwem oraz tymi tatuażami. Jest ona tutaj znana w stolicy Kostaryki bo ma swoje własne studia tatuażu gdzie ma zatrudnionych pracowników. Pierwszy raz spotkałem ją oczywiście na ulicy gdzie gram na okarynie tak podarowała mi pieniążki i zaczęliśmy rozmowy. Dziś obiecała iż wykona mi prototyp tatuażu symbolu kwiatu życia. Podczas jego wykonywania sama przyznała iż symbol ten jest kosmicznie trudny do wykonania. Uczyła również moją przyjaciółkę wykonywać tatuaże takie podstawy bo Cinthia się bardzo zaciekawiła tym tematem. Wykonała również swój pierwszy tatuaż malując na mojej ręce symbol OM w mandali. Także do domu wróciłem z dwoma tatuażami z Henny : Kwiatem Życia na plecach i symbolem OM na przedramieniu . Ommmmmmmmmm :)



Tatuaż Kwiatu Życia z Henny

Jest i OM


21 luty 2016 Niedziela



Od jakiegoś czasu co sobotę zaczęliśmy chodzić na taki targ „feria” gdzie można kupić taniej niż zwykle owoce. Jedna z nich jest między innymi organizowana 5 minut drogi zaledwie od naszego domu. Wyczaiłem tam bardzo tani owoc Guanabana z rodziny Graviola jest on super smaczny i ma ogromną ilość przeciwutleniaczy . Tutejsi ludzie i naukowcy polecają go przy nowotworach jako skuteczniejszy 10 tysięcy razy niż chemio terapia o czym można przeczytać na moim blogu w poniższym linku:

http://supertrampjack.blogspot.com/p/nie-wiem-oczywiscie-czy-liczba-10.html



Kupiliśmy też mandarynki za 1000CRC za 15 sztuk, szpinak, papryczki jalapeno, ziemniaki, marchewki, bakłażany. Gdy wracaliśmy z powrotem zauważyłem te drzewa o czerwonym zabarwieniu na odległej górze za miastem i powiedziałem że musimy się tam udać bo chcę zobaczyć te drzewa „Poro”. Polska nazwa to „Koralodrzew” łac. Erythrina poeppigiana
Mają one zamiast liści czerwone kwiaty o tej samej nazwie co się dowiedziałem po fakcie bycia tam te kwiaty można jeść!! Zawierają one w sobie w 100g:

energia (kcal)      48mg
białko                  4g
cukry                   10g
wapń                   108mg
fosfor                   80mg
żelazo                   2g
Witamina A        1mg
Witamina C         37mg


Tak więc w niedzielę rano po sprawdzeniu mapy wyruszyliśmy z małym plecaczkiem w kierunku tej góry idąc miastem. Zupełnie nie znaliśmy drogi ale ja patrzyłem na górę i podążałem drogą mniej więcej w tym kierunku docierając prawie do „Alajuelita” biednej dzielnicy miasta San Jose. Tam odnaleźliśmy jakąś ścieżkę prowadzącą w górę i znaleźliśmy się już po chwili nad stolicą Kostaryki gdzie było trochę tych drzew z czerwonymi kwiatami ale to nie te które widziałem na pewno także kontynuowaliśmy wędrówkę i wyszliśmy na drogę główną pokrytą asfaltem i zaraz ukazały nam się te piękne drzewa. Spędziliśmy tam chwilę i obrałem kolejny cel dzisiejszej wyprawy czyli górę z iglastymi drzewami kawałek dalej w celu relaksu i medytacji bo tu przy drodze lipa ze spokojem. Gdy weszliśmy nieco wyżej pojawiła się po lewej stronie jedna droga którą nie jeżdżą samochody i zaproponowałem abyśmy się tam skierowali. Przeszliśmy przez dziurę w ogrodzeniu i znaleźliśmy się w chaszczach z bananami i innymi roślinami i przedzieraliśmy się przez nie pomału i zaczęło się strome podejście po którym wyszliśmy na odsłonięty teren z suchą ziemią gdzie zastaliśmy jakiś prywatny teren. Rosła tam nie liczna roślinność ale spadek był tak silny iż musieliśmy uważać aby nie spaść. Przywitał nas zupełny brak osób w tym miejscu i nas z wodą którą się obmyliśmy z potu. Następnie znaleźliśmy super miejsce z widokiem na całą stolicę Kostaryki czyli miasto San Jose. Poza tym miejsce okazało się idealne do medytacji z wiejącym i rześkim wiatrem. W dole ukazały się te drzewa piękne z czerwonymi kwiatami. 


Jestę Indianinę




Widok na stolice Kostaryki


Mielona fasola i tacos czyli typowe przękąski Kostaryki

Ptasznikowy dom


film z tego pięknego miejsca:




Zjedliśmy na obiad fasole mielone z tymi chrupkami „tacos” w Aztekowym stylu. Potem jakoś przed 15:00 przeszliśmy pod drutem kolczastym na górze i okazało się, że była tam normalna ścieżka prowadząca w dół i wyszliśmy więc na tą drogę z której obrałem skrót przez chaszcze:P. Wróciliśmy do miasta i poszło dosłownie z górki i szybko nie to co w tamtą stronę. Spędziliśmy kolejny cudowny na łonie natury w pięknym i nietypowym miejscu z widokiem na całe miasto San Jose. 



22 luty – 15 marzec 2016 (Pora się obudzić !)



W tym okresie na pierwszym planie pojawiła się praca a więc chodzę na ulicę grać na okarynie od poniedziałku do piątku i w sobotę i niedzielę jak zazwyczaj lecz teraz bardziej skupiłem się na czytaniu książki „Ewangelia Jezusa – w poszukiwaniu jego prawdziwych nauk” która dosłownie rozwaliła system!! Jestem nią zafascynowany bo według mnie ukazuje całą mistyczną prawdę o naukach Jezusa i nie tylko. W reszcie zacząłem pojmować o co w tym wszystkim chodzi. Książka ta niestety nie jest dostępna w Polsce ale została przetłumaczona na Polski przez Polskiego pisarza mieszkającego w Australii. Polecam więc jego kanał youtube na którym można sobie obejrzeć i posłuchać jego wyjaśnienia odnośnie tej książki i zakupić ją w postaci Ebooka! 

Oczywiście nie jest to pozycja dla wszystkich a powiedziałbym, że jest ona dla ludzi którzy chcieliby w końcu zrozumieć prawdę i o czym tak naprawdę nauczał Jezus. Polecam ludziom zarówno przebudzonym jak i tym jeszcze nie przebudzonym. Polecam wszystkim poszukiwaczom prawdy i drogi do oświecenia.

 


link do księgarni:

http://studiozaprog.blogspot.com/p/ksiegarnia.html



Tak więc jak pisałem w ostatnich tygodniach cały swój wolny czas poświęcam na prace nad nowym działem mojego bloga, czytaniem książki oraz czasie z moją przyjaciółką Cinthią. 

Na ulicy spotykam kolejnych wspaniałych ludzi którzy rozmawiają ze mną zaciekawieni moją historią podróżniczą i pytają mnie dlaczego wyruszyłem, gdzie byłem, jaki jest tego cel.

Odpowiadam zawsze mniej więcej iż podróżuję bo chce być wolny, poznawać ludzi, kultury i przepiękne wspaniałe miejsca z naturą którą kocham. Opowiadam o życiu w iluzji wolności jaką jest życie w społeczeństwie gdy tylko pracujemy i tak naprawdę na nic nie mamy czasu. Myślimy tylko o przyszłości która tak na dobrą sprawę nie istnieje! Przeszłość i przyszłość nie istnieją także z psychologicznego punktu widzenia osoby wierzące w coś czego nie ma nazywa się przecież szaleńcami. Ludzie skupiają się za dużo na konsumpcji i gromadzeniu wszelkich dóbr materialnych. Poza tym dzielę się moją filozofią na tematy duchowe i opowiadam o tym jak złe jest zabijanie zwierząt i o medytacji itp. Co jest zaskakująco pozytywne to to że ludzie którzy mnie słuchają nie krytykują i nie wyzywają za odmienne poglądy i filozofie nie to co ma miejsce w Europie a już o Polsce nawet nie wspominając. Ludzie Kostaryki mają zupełnie otwarte umysły, chcą słuchać , chcą się uczyć chcą wiedzieć więcej i dużo młodszych osób mówi mi że chce podróżować tak jak ja. Daję im adres mojego bloga aby sobie więc trochę poczytali i obejrzeli o moich wyczynach. 

Polecam im też czasami taki film krótki na youtube o kłamstwie którym żyjemy. W wersji angielskiej ma ponad 16 milionów wyświetleń (the lie we live). Zapraszam do obejrzenia i refleksji:





Kolejne informacje z podróży wkrótce! Pozdro :)