27 maj 2014 Wtorek
Rankiem ok 7.00
wyruśzam na główną drogę, nic nie mogę złapać. Indianie o ciemnej karnacji
patrzą na mnie dziwnie. Więc nie mam zamiaru dłużej czekać i idę kilometry
drogą dochodząć do wioski Lozano. Słońce już grzeje mocno, pytam dziadka na
wiosce o napełnienie mojej butelki z wodą. Mając 1,5 l górskiej wody udaję się
na wylot z miasteczka. Tam po 20min zatrzymuje się w końcu auto, mały srebrny
chevrolet.
W środku wita
mnie facet ok 50tki wyglądający na turystę. Ma na imię Rene i przyleciał tutaj
ze Szwajcari do znajomego. Pracuje tam z osobami uzależnionymi od narkotyków.
Jedzie do miasta Tilcara potem Humahuaca a następnie do Purmarca tam gdzie chce
się udać. Pyta czy chce z nim jechać? Oczywiście, za chwile pejzaż z zielonych
lasów zamienia się w skalisto-pustynny. W ciągu jednej chwili zupełnie inna,
totalnie sucha kraina. Do tego jedziemy kanionem w górę, skały stają się
wrzorzyste i z różnymi odcieniami kolorów. Docieramy do małego pustynnego
miasta Tilcara. Pełno kaktusów, klimat jak gdzieś w Meksyku. Rysunki na
budynkach kaktusów z kapeluszami, małe domki, na ulicach sprzedaje się ubrania,
zawieszki i pełno tu turystów. Zwiedzamy miasteczko położone na 2461m. Dostaję
zaproszenie od Rene do restauracji.
Po posiłku udajemy się dalej w górę do
kolejnego miasta Humahuaca na 2936m. Tutaj malutki placyk , jakiś facet
sprzedaje bransolety na nadgarstek, pyta czy mam monete z Polski. Zabrałem
przed wyjazdem cały woreczek jednogroszówek. Tutaj w Ameryce płd. Obdarowanie
osoby monetą z Twojego kraju sprawia osobą wielką statysfakcję i bardzo to
doceniają. Tak więc wręczam mu, za to mogę wybrać sobie darmową pulserę na
nadgarstek. Wybieram czarną z kolorami Reggae. Wchodzimy po schodach nad pomnik
i mamy widok na całe miasto i piękne skaliste i faliste skały w kolorze
pomarańczowym.
Rankiem następnego dnia pakuję mój
plecak, ruszamy z Rene, odpalamy wypożyczonego chevroleta. Jedziemy i odbijamy
w lewo na skrzyżowania. Jesteśmy w Purmamarca, ukazuje nam się nad miasteczkiem
kolorowa ogromna skała. Ma kolory pomarańczowy, brązowy, różowawy, szary,
zielony i białawy. Coś przepięknego, istna skalna tęcza kolorów jeden obok
drugiego <3. Parkujemy brykę i walimy
na miasteczko.
Jest tutaj
mnóstwo małych domków, restauracji i sklepików zbudowanych z pomarańczowego
odcieniu błota. Mały placyk z kościołem i mnóstwem straganików z tekstyliami.
Oczywiście jak zwykle Rene szuka wybornej restauracji, do której mnie zaprasza
na mięso z frytkami i sałatą oraz deser. Posileni ruszamy teraz w górę kanionu
krętą drogą dojeżdzając do przełęczy 4170 tak więc w tym właśnie momencie
przekraczam próg najwyższej wysokości w moim życiu;). Jedziemy w kierunku
ogromnego jeziora soli bez wody - Salinas Grandes. Na zboczach zauważamy pasące
się lamy, również po raz pierwszy obserwuję te wiecznie uśmiechnięte
stworzenia;). Dojeżdzamy do solisk, jest tutaj tak dużo białej soli, że musze
mrużyć oczy bo tak razi. Wchodzimy i chodzimy po tym jeziorze soli, nie widać
końca tylko jakieś góry dookoła. Jest rzeźba małej lamy zrobiona z soli ,
siadam na nią gdy Rene robi fotki. Przychodzi potem jakaś rodzinka z otyła
starszą panią. Siada ona na lamie, w jednym momencie babka leci do tyłu razem z
lamą która się rozpada. Haha powinni wyrzeźbić też solną tablicę z limitem wagi
do 100kg. Mówię do Rene "no more lama here". Śmiejemy się i ucieszeni
że udało nam się zastać jeszcze stojącą i żyjącą łamę, z którą mamy nasze
fotki.
Wracamy do Purmamarca. Postanawiam tutaj zostać, żegnam się z moim
przyjacielem Rene, dziękując za zwiedzenie miejsc, nocleg i pyszne jedzenie w
restauracjach.
Zostaje w
miasteczku, robię zakupy w sklepiku i kupuję też pomatkę do ust bo prawie mi
odpadają z wyschnięcia. Rozmawiam z rodzinką na skype z telefonu. Pora na
kemping bo zmrok nadchodzi. Wchodzę do kanionu gdzie płynie mala rzeka, jest
tam płaski teren, rozbijam więc namiot w kanionie mając widok na piękną
kolorową i najpiękniejszą w moim życiu skałę widniejącą nad miastem. Zasypiam
przy szumie płynącej wody i odpływam razem z nią w mój błogi sen.
30 maj 2014 Piątek
Rankiem fotki z kempingu, dziś idę do miasteczka i zwiedzam też cmentarz, wyżej siadam pod drzewem i czytam ebooka, w porze obiadowej postanawiam spróbować wojskowego jedzenia. Wkładam z opakowania do mojego garnka 500g jedzenia pomidory, mieso, makaron. Gotuję i mam mój wojskowy obiad. Idę wyżej oglądać kolejne kolorowe pomarańczowe skały, wyżej z trójkątnymi wzorami i falą powalają na kolana. Pełno tutaj ogromnych 3 metrowych kaktusów. Widoki wymiatają, gdy wracam na dól spotykam Parę (pisząc parę mam na myśli chłopaka z dziewczyną) Argentyńczyków. Pijemy yerba matę którą mi oferują. Okazuje się, że mieszkają w Nowej Zelandii. Mam taki plan aby potem tam się przedostać, w końcu to moja upragniona kraina Władcy Pierścieni.
Rankiem fotki z kempingu, dziś idę do miasteczka i zwiedzam też cmentarz, wyżej siadam pod drzewem i czytam ebooka, w porze obiadowej postanawiam spróbować wojskowego jedzenia. Wkładam z opakowania do mojego garnka 500g jedzenia pomidory, mieso, makaron. Gotuję i mam mój wojskowy obiad. Idę wyżej oglądać kolejne kolorowe pomarańczowe skały, wyżej z trójkątnymi wzorami i falą powalają na kolana. Pełno tutaj ogromnych 3 metrowych kaktusów. Widoki wymiatają, gdy wracam na dól spotykam Parę (pisząc parę mam na myśli chłopaka z dziewczyną) Argentyńczyków. Pijemy yerba matę którą mi oferują. Okazuje się, że mieszkają w Nowej Zelandii. Mam taki plan aby potem tam się przedostać, w końcu to moja upragniona kraina Władcy Pierścieni.
Wspominają coś o
wizie pracowniczo-turystycznej którą można dostać z pobytem na rok. Fajnie
byłoby to ogarnąć po zwiedzeniu Ameryki południowej. Następnie oni idą w dół do
miasteczka, ja przez totalnie pomarańczowy kanion. Jest niżej zejscie ,
następnie jest mała górka z punktem widokowym , tutaj spotykam ludzi z
miasteczka które odwiedziłem z Rene. Wchodzę na sam szczyt tej górki i idealnie
widać stąd Purmamarcę oraz przepiękną barwę kolorów całej okolicy. Tam pytają
mnie po zejściu skąd jestem mówię, że z ziemi naszego Papieża Jana Pawła
II a więc z Polski. Stojący obok z plecakiem
chłopak mówi, "ja też jestem z Polski". Co za niespodzianka, pierwszy
Polak w Ameryce Południowej. Adam z Bytomia, opowiadam mu jak się tu znalazłem,
zaprasza mnie na piwko do restauracji, tam też płaci za pyszne empanady.
Pracuje po europie dla różnych firm w Europie i ma z tego niezły hajs. Idziemy
za rzekę na górę po przeciwnej stronie miasta z przepiękną multi-kolorową górę
nad miasteczkiem. Wracamy i obalamy po kolejnym piwku, miło słyszeć Śląski
akcent. Musi jechać wieczorem do miasta gdzie mieszka. Wymieniam się
facebookiem. Wieczorkiem darmowe wifi na rogu ulic. Jutro rano plan
przedostania się wyżej przez saliska w kierunku Paso Jama, wraz z przejściem
granicznym do Chile, pierwszy punkt to miasteczko San Pedro de Atacama, na
pustyni Atacama najbardziej suchym miejscu na świecie!!
Autostop do Chile i pustynia Atacama
1 czerwiec 2014 Niedziela
Rankiem po nocce
w tym samym miejscu czyli w kanionie, staję na drodze i probuję ogarnąć stopa.
Jedzie zaledwie
parę aut, żadne się nie zatrzymuję, idę więc wyżej wychodząc z Purmamarca. Jest
chłodno tak więc idę w jeansach w których zrobiła mi się wczoraj ponownie mega
dziura na prawym kolanie. Zza góry wychodzi słońce i trochę mnie ogrzewa. Kolejne
auta mnie mijają i nie zatrzymują, kawałek dalej jem przepyszną owsiankę z
bananami. Zaraz potem zatrzymuje się jakieś auto, podbiegam i pytam czy jadą w
górę do solisk? Mówią, że jadą więc biegne po mój plecak i ładuje do bagażnika.
Okazują się być turystami ze słonecznej Itali. Jedziemy spiralami zatrzymując
się co chwile na ich fotki. Stado lam pasie się na zboczu więc foty, do tego
dwa osły przekraczają całkowicie pustą drogę. Dojeżdzamy na soliska gdzie leży
death lama z soli;) tam ludzie typowi ciemnoskórzy Indianie malują wzory
kalendarza Inków itp. Sprzedając dla turystów. Ja suszę namiot , następnie w
palącym słońcu na 3600m siadam przy drodze, jadą tiry żaden się nie zatrzymuje.
O co chodzi w tej północnej części Argentyny. Taki problem ze stopem, że
zabierają mnie tylko turyści. A może to przez dziurę w spodniach nikt nie chcę
zabrać "wagabundy". Siadam dalej za znakiem. Jedzie niebieska Mazda i
mnie mija, ale pochwili cofa i wsiadam. Facet jest z Chile i jedzie stąd do
domu i będzie przejeżdzał przez San Pedro de Atacama. Poza tym to jedyna droga
do Chile z tego miejsca.
Wraca od
dziewczyny bo ma tutaj w Argentyninie. Mazda sportowa z jakimś specjalnym
trybem przyśpieszenia prawie jak nitro. Jedziemy przez suche górskie tereny,
mijamy jeziora na ok 4tys metrów. Gdy jedziemy dalej jest na drodze pełno lodu,
temperatura spada na zewnątrz do minus 5 stopni a świeci śłońce i mamy godzinę
14.00. Jesteśmy następnie przy granicy z Chile w Paso Jama. Widnieje flaga
Chile biało-czerwona a więc identyczna jak flaga Polski lecz z gwiazdką w lewym
rogu.Tam wypełniamy dokumenty, czy nie przewozimy żadnego jedzenia nie
dozwolonego. Czyli w tym przypadku żadnego mięsa, serów, warzyw i owoców. Ja
zaznaczam, że nie mam. A tak naprawdę w plecaku mam 1kg jedzenia dla żołnierzy,
warzywa i chleb. Nie mam zamiaru wyrzucać jedzenia i moim pieniędzy. Jak mnie
zatrzymają to trudno. Babka ze straży karze otworzyć mój wielki plecak, na
wierzchu mam trochę owsianki i kosmetyki. Mówię do Miłej pani "tutaj
owsianka, kosmetyki" pyta nic więcej? "oczywiście, że nie jak
widać". No to po kontroli, mam 90dni w Chile. Jedziemy dalej, dopiero po
chwili przypominam, że mam w plecaku pół torebki liści koki co w Chile jest
nielegalne. Haha przekroczyłem granice z koką i mnie nie zatrzymali, będę miał
w Chile na góry. Równie dobrze mógłbym mieć plecak wypakowany 15kg kokainy i
nikt by mnie nie zatrzymał, żadnych psów. Jedziemy wyżej i mijamy potem
wulkany, jeden jest blisko nas. Jest tutaj zaraz droga z granicą boliwi 1km,
mijamy zjazd i dojeżdzamy położonego niżej miasteczka jakże sławnego San Pedro
de Atacama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz