czwartek, 13 listopada 2014

Przekolorowa Prowincja Jujuy w Argentynie :)


27 maj 2014 Wtorek

Rankiem ok 7.00 wyruśzam na główną drogę, nic nie mogę złapać. Indianie o ciemnej karnacji patrzą na mnie dziwnie. Więc nie mam zamiaru dłużej czekać i idę kilometry drogą dochodząć do wioski Lozano. Słońce już grzeje mocno, pytam dziadka na wiosce o napełnienie mojej butelki z wodą. Mając 1,5 l górskiej wody udaję się na wylot z miasteczka. Tam po 20min zatrzymuje się w końcu auto, mały srebrny chevrolet.
W środku wita mnie facet ok 50tki wyglądający na turystę. Ma na imię Rene i przyleciał tutaj ze Szwajcari do znajomego. Pracuje tam z osobami uzależnionymi od narkotyków. Jedzie do miasta Tilcara potem Humahuaca a następnie do Purmarca tam gdzie chce się udać. Pyta czy chce z nim jechać? Oczywiście, za chwile pejzaż z zielonych lasów zamienia się w skalisto-pustynny. W ciągu jednej chwili zupełnie inna, totalnie sucha kraina. Do tego jedziemy kanionem w górę, skały stają się wrzorzyste i z różnymi odcieniami kolorów. Docieramy do małego pustynnego miasta Tilcara. Pełno kaktusów, klimat jak gdzieś w Meksyku. Rysunki na budynkach kaktusów z kapeluszami, małe domki, na ulicach sprzedaje się ubrania, zawieszki i pełno tu turystów. Zwiedzamy miasteczko położone na 2461m. Dostaję zaproszenie od Rene do restauracji. 





Po posiłku udajemy się dalej w górę do kolejnego miasta Humahuaca na 2936m. Tutaj malutki placyk , jakiś facet sprzedaje bransolety na nadgarstek, pyta czy mam monete z Polski. Zabrałem przed wyjazdem cały woreczek jednogroszówek. Tutaj w Ameryce płd. Obdarowanie osoby monetą z Twojego kraju sprawia osobą wielką statysfakcję i bardzo to doceniają. Tak więc wręczam mu, za to mogę wybrać sobie darmową pulserę na nadgarstek. Wybieram czarną z kolorami Reggae. Wchodzimy po schodach nad pomnik i mamy widok na całe miasto i piękne skaliste i faliste skały w kolorze pomarańczowym.





Następnie wracamy autem w dół kanionu, Rene proponuje mi rozbicie namiotu w Yala na ogrodzie u jego znajomego. Jedziemy więc spowrotem do Yala i po lewej stronie zaraz przy drodze mieszka jego kolega. Zapoznaje się z jego totalnie łysym przyjacielem. Tutaj miła niespodzianka bo jego kolega oferuje mi drewniany domek, który stoi na dużym ogrodzie. Mam tutaj ogromne łóżko, lampkę i kontakty. Podpinam mój adapter który mogę użyć w każdym gniazdku świata, 3 wtykowy europejski rozgałęźnik i ładuje baterie. Jemy pyszną kolację, zapiekankę z makaronem, słodki desert z ciastem do tego wino. Gorący prysznik i wędruje do mojego drewnianego domku. Rene wspomniał, że do Purmamarca jedzie pojutrze, a jego znajomy powiedział, iż mogę spokojnie mieszkać do tego czasu tutaj. Następnego dnia mleko z musli na śniadanie, wracam i piszę wsponnienia ok 13.00 Rene przychodzi i pyta czy jadę z nim do San Salvador bo jedzie zrobić pranie. Zbieramy się i jesteśmy w centrum. Fajny plac z fontanną i Kościołem. Idziemy do restauracji , gdzie mają wifi. Tutaj Rene zamawia jedzenie ja tylko herbatę. Następnie na te termy jedziemy, gdzie doszedłe po trekkingu, po raz kolejny oglądam uroki tej doliny, wchodzimy do hotelu i sprawdzamy ceny za kąpiel godzina 150 peso ok 1,5€. Wracamy z doliny do Yala. Kolejna pyszna kolacja którą przyrządza nasz łysy przyjaciel.








Rankiem następnego dnia pakuję mój plecak, ruszamy z Rene, odpalamy wypożyczonego chevroleta. Jedziemy i odbijamy w lewo na skrzyżowania. Jesteśmy w Purmamarca, ukazuje nam się nad miasteczkiem kolorowa ogromna skała. Ma kolory pomarańczowy, brązowy, różowawy, szary, zielony i białawy. Coś przepięknego, istna skalna tęcza kolorów jeden obok drugiego <3.  Parkujemy brykę i walimy na miasteczko.

Jest tutaj mnóstwo małych domków, restauracji i sklepików zbudowanych z pomarańczowego odcieniu błota. Mały placyk z kościołem i mnóstwem straganików z tekstyliami. Oczywiście jak zwykle Rene szuka wybornej restauracji, do której mnie zaprasza na mięso z frytkami i sałatą oraz deser. Posileni ruszamy teraz w górę kanionu krętą drogą dojeżdzając do przełęczy 4170 tak więc w tym właśnie momencie przekraczam próg najwyższej wysokości w moim życiu;). Jedziemy w kierunku ogromnego jeziora soli bez wody - Salinas Grandes. Na zboczach zauważamy pasące się lamy, również po raz pierwszy obserwuję te wiecznie uśmiechnięte stworzenia;). Dojeżdzamy do solisk, jest tutaj tak dużo białej soli, że musze mrużyć oczy bo tak razi. Wchodzimy i chodzimy po tym jeziorze soli, nie widać końca tylko jakieś góry dookoła. Jest rzeźba małej lamy zrobiona z soli , siadam na nią gdy Rene robi fotki. Przychodzi potem jakaś rodzinka z otyła starszą panią. Siada ona na lamie, w jednym momencie babka leci do tyłu razem z lamą która się rozpada. Haha powinni wyrzeźbić też solną tablicę z limitem wagi do 100kg. Mówię do Rene "no more lama here". Śmiejemy się i ucieszeni że udało nam się zastać jeszcze stojącą i żyjącą łamę, z którą mamy nasze fotki. 














Wracamy do Purmamarca. Postanawiam tutaj zostać, żegnam się z moim przyjacielem Rene, dziękując za zwiedzenie miejsc, nocleg i pyszne jedzenie w restauracjach.
 Zostaje w miasteczku, robię zakupy w sklepiku i kupuję też pomatkę do ust bo prawie mi odpadają z wyschnięcia. Rozmawiam z rodzinką na skype z telefonu. Pora na kemping bo zmrok nadchodzi. Wchodzę do kanionu gdzie płynie mala rzeka, jest tam płaski teren, rozbijam więc namiot w kanionie mając widok na piękną kolorową i najpiękniejszą w moim życiu skałę widniejącą nad miastem. Zasypiam przy szumie płynącej wody i odpływam razem z nią w mój błogi sen.

30 maj 2014 Piątek

Rankiem fotki z kempingu, dziś idę do miasteczka i zwiedzam też cmentarz, wyżej siadam pod drzewem i czytam ebooka, w porze obiadowej postanawiam spróbować wojskowego jedzenia. Wkładam z opakowania do mojego garnka 500g jedzenia pomidory, mieso, makaron. Gotuję i mam mój wojskowy obiad. Idę wyżej oglądać kolejne kolorowe pomarańczowe skały, wyżej z trójkątnymi wzorami i falą powalają na kolana. Pełno tutaj ogromnych 3 metrowych kaktusów. Widoki wymiatają, gdy wracam na dól spotykam Parę (pisząc parę mam na myśli chłopaka z dziewczyną) Argentyńczyków. Pijemy yerba matę którą mi oferują. Okazuje się, że mieszkają w Nowej Zelandii. Mam taki plan aby potem tam się przedostać, w końcu to moja upragniona kraina Władcy Pierścieni.  

Wspominają coś o wizie pracowniczo-turystycznej którą można dostać z pobytem na rok. Fajnie byłoby to ogarnąć po zwiedzeniu Ameryki południowej. Następnie oni idą w dół do miasteczka, ja przez totalnie pomarańczowy kanion. Jest niżej zejscie , następnie jest mała górka z punktem widokowym , tutaj spotykam ludzi z miasteczka które odwiedziłem z Rene. Wchodzę na sam szczyt tej górki i idealnie widać stąd Purmamarcę oraz przepiękną barwę kolorów całej okolicy. Tam pytają mnie po zejściu skąd jestem mówię, że z ziemi naszego Papieża Jana Pawła II  a więc z Polski. Stojący obok z plecakiem chłopak mówi, "ja też jestem z Polski". Co za niespodzianka, pierwszy Polak w Ameryce Południowej. Adam z Bytomia, opowiadam mu jak się tu znalazłem, zaprasza mnie na piwko do restauracji, tam też płaci za pyszne empanady. Pracuje po europie dla różnych firm w Europie i ma z tego niezły hajs. Idziemy za rzekę na górę po przeciwnej stronie miasta z przepiękną multi-kolorową górę nad miasteczkiem. Wracamy i obalamy po kolejnym piwku, miło słyszeć Śląski akcent. Musi jechać wieczorem do miasta gdzie mieszka. Wymieniam się facebookiem. Wieczorkiem darmowe wifi na rogu ulic. Jutro rano plan przedostania się wyżej przez saliska w kierunku Paso Jama, wraz z przejściem granicznym do Chile, pierwszy punkt to miasteczko San Pedro de Atacama, na pustyni Atacama najbardziej suchym miejscu na świecie!!
















Autostop do Chile i pustynia Atacama

1 czerwiec 2014 Niedziela

Rankiem po nocce w tym samym miejscu czyli w kanionie, staję na drodze i probuję ogarnąć stopa.
Jedzie zaledwie parę aut, żadne się nie zatrzymuję, idę więc wyżej wychodząc z Purmamarca. Jest chłodno tak więc idę w jeansach w których zrobiła mi się wczoraj ponownie mega dziura na prawym kolanie. Zza góry wychodzi słońce i trochę mnie ogrzewa. Kolejne auta mnie mijają i nie zatrzymują, kawałek dalej jem przepyszną owsiankę z bananami. Zaraz potem zatrzymuje się jakieś auto, podbiegam i pytam czy jadą w górę do solisk? Mówią, że jadą więc biegne po mój plecak i ładuje do bagażnika. Okazują się być turystami ze słonecznej Itali. Jedziemy spiralami zatrzymując się co chwile na ich fotki. Stado lam pasie się na zboczu więc foty, do tego dwa osły przekraczają całkowicie pustą drogę. Dojeżdzamy na soliska gdzie leży death lama z soli;) tam ludzie typowi ciemnoskórzy Indianie malują wzory kalendarza Inków itp. Sprzedając dla turystów. Ja suszę namiot , następnie w palącym słońcu na 3600m siadam przy drodze, jadą tiry żaden się nie zatrzymuje. O co chodzi w tej północnej części Argentyny. Taki problem ze stopem, że zabierają mnie tylko turyści. A może to przez dziurę w spodniach nikt nie chcę zabrać "wagabundy". Siadam dalej za znakiem. Jedzie niebieska Mazda i mnie mija, ale pochwili cofa i wsiadam. Facet jest z Chile i jedzie stąd do domu i będzie przejeżdzał przez San Pedro de Atacama. Poza tym to jedyna droga do Chile z tego miejsca.





Wraca od dziewczyny bo ma tutaj w Argentyninie. Mazda sportowa z jakimś specjalnym trybem przyśpieszenia prawie jak nitro. Jedziemy przez suche górskie tereny, mijamy jeziora na ok 4tys metrów. Gdy jedziemy dalej jest na drodze pełno lodu, temperatura spada na zewnątrz do minus 5 stopni a świeci śłońce i mamy godzinę 14.00. Jesteśmy następnie przy granicy z Chile w Paso Jama. Widnieje flaga Chile biało-czerwona a więc identyczna jak flaga Polski lecz z gwiazdką w lewym rogu.Tam wypełniamy dokumenty, czy nie przewozimy żadnego jedzenia nie dozwolonego. Czyli w tym przypadku żadnego mięsa, serów, warzyw i owoców. Ja zaznaczam, że nie mam. A tak naprawdę w plecaku mam 1kg jedzenia dla żołnierzy, warzywa i chleb. Nie mam zamiaru wyrzucać jedzenia i moim pieniędzy. Jak mnie zatrzymają to trudno. Babka ze straży karze otworzyć mój wielki plecak, na wierzchu mam trochę owsianki i kosmetyki. Mówię do Miłej pani "tutaj owsianka, kosmetyki" pyta nic więcej? "oczywiście, że nie jak widać". No to po kontroli, mam 90dni w Chile. Jedziemy dalej, dopiero po chwili przypominam, że mam w plecaku pół torebki liści koki co w Chile jest nielegalne. Haha przekroczyłem granice z koką i mnie nie zatrzymali, będę miał w Chile na góry. Równie dobrze mógłbym mieć plecak wypakowany 15kg kokainy i nikt by mnie nie zatrzymał, żadnych psów. Jedziemy wyżej i mijamy potem wulkany, jeden jest blisko nas. Jest tutaj zaraz droga z granicą boliwi 1km, mijamy zjazd i dojeżdzamy położonego niżej miasteczka jakże sławnego San Pedro de Atacama. 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz