26 lipca 2013 Piątek
Rano nie wiem o której godzinie pakuję namiot po doskonale przespanej nocy i udaję się na drogę główną, jestem za miasteczkiem i zatrzymuje się busem kurier z DHL, wsiadam więc uhahany że szybko auto mi się złapać. W mieście z auta podziwiam piękny pałacyk, pytam go czy jest tu coś ładnego do zobaczenia? On że poza tym pałacem i paroma kościołami nie za bardzo. Jestem finalnid w Ponferrada w centrum - paczka dostarczona;). Dziękuję ziomeczkowi i wysiadam na skrzyżowaniu na czerwonym. To już postanowione idę na wylot miasta aby dostać się teraz do autostrady i złapać stopa do Lugo kolejnego dużego miasta.
A Coruna
Ruszam zgodnie z
nokiową mapą. Główna droga doprowadza mnie do jakiegoś centrum handlowego gdzie
robię zakupy jedzenia w postaci bagietek,mortadelli ,czerwonej papryki, ciastek
i butelki wody.Wyruszam dalej na północ aż do wjazdu na autostradę. Tam
wystawiam kciuka i zatrzymuje się jakiś facecik w okularach w średnim wieku.
Mówi że jedzie w tym kierunku. Wsiadam więc i jedziemy autostradą. Mówię
facetowi że teraz jadę do Lugo a stamtąd dalej na Santiago de Compostela.
Dojeżdzamy do zjazdów na Lugo, on mija pierwszy zjazd, dobra to mówię że na
następnym niech zjedzie. Tak sobie myślę facet jedzie na samą północ Hiszpani
do miasta A Coruńa, jest to miasto portowe u wybrzeża Atlantyku w zatoce
Biskajskiej. Walić to jedziemy nad Ocean którego jeszcze moje oczy nie
widziały. Tak więc kolejny też mija i ciśniemy do A Coruńa. Zaczynają się w
końcu zielone tereny, rosną nawet Eukaliptusy. Jesteśmy w zielonej i bardziej
deszczowej części Hiszpanii w Galicji. Po paru dobrych godzinach jazdy autostradą
dojeżdzamy do tego miasta. Wysadza mnie pod autostradą gdzieś w centrum.
Dziękuję za stopa i ogarniam mapę na telefonie jak dojść do portu. Pare dni
temu gdy wędrowałem sobie szlakiem Jakuba zastanawiałem się przecież mój
ostatni punkt podróży to Santiago de Compostela ale co potem?Gdzie się udać?
Nie mam żadnego planu na dalszą podróż.
Otrzymałem odpowiedź gdy zrodził się kolejny pomysł. Chcę znaleźć jachtostopa na Amerykę czy Kanadę i przepłynąć Atlantyk;). Tak dokładnie złapać łódkę i przedostać się do Ameryki! Z tego powodu zastanawiam się że może uderzę do portu i popytam o jakieś potężne statki - kontenerowce które może płyną w tym kierunku. Po ogarnięciu mapy pora ruszać aby zobaczyć upragniony Atlantyk.
Otrzymałem odpowiedź gdy zrodził się kolejny pomysł. Chcę znaleźć jachtostopa na Amerykę czy Kanadę i przepłynąć Atlantyk;). Tak dokładnie złapać łódkę i przedostać się do Ameryki! Z tego powodu zastanawiam się że może uderzę do portu i popytam o jakieś potężne statki - kontenerowce które może płyną w tym kierunku. Po ogarnięciu mapy pora ruszać aby zobaczyć upragniony Atlantyk.
Ruszam gdzieś
przez miasto w kierunku wschodnim i jestem przy porcie, jest bardzo duży.
Najpierw oglądam ogromny port handlowy postanawiam iść cały czas wzdłuż portu.
Biorę darmową mapkę miasta z małej budki z informacją turystyczną. Mijam
potężny pasażerski statek potem dochodzę do jachtowego portu z jąkąś przepiękną
drewnianą galerą. Dalej jest mała forteca wysunięta w zatokę. Cały czas idę
dreptakiem jestem już przy otwartym oceanie. Siadam na skałach i witam po raz
pierwszy w życiu Ciemny błękit oceanu Atlantyckiego z falami rozbijającymi się
o skały <3. Wędruję dalej na trawiaste małe wzgórze gdzie postawiane są
kamienne bloki i wygłąda to jak stonehenge. Potem dochodzę do przepięknej
zabytkowej latarni morskiej wieży Herkulesa - torre de Hercules.wpisaną na
UNESCO wybudowaną w II wieku przez Rzymian chociaż legenda głosi że zbudował ją
Herkules ;). Wchodzę podejściem pod latarnię, pełno tutaj turystów. Z wieży
przepiękny widok na Ocean Atlantycki. Poniżej coś niesamowitego, piękny,
duży niebieski kompas namalowany nad
skalistym brzegiem. Jestem zafascynowany i zakochany w tym miejscu. Mało tego
słyszę dźwięk Handrumu czyli pięknie brzmiącego instumentu który widziałem i
słuchałem na youtube. Obracam się i pod latarnią siedzi chłopak i pięknie
wygrywa melodię na tym istnie kosmicznym instrumencie przypominającym ufo.
Zagaduję "Hola Amigo, hablas ingles" - odpowiada że tak mówi po
angielsku. Pytam go o ten instrument , mówi że jest wiele typów ale tem
pochodzi ze Szwajcarii i jest dosyć drogi. "Tak zarabiam na życie,
podróżuję i gram wszędzie gdzie mogę na tym instrumencie" - opowiada.
"do you want to try?" - ja jasne chcę spróbować. Siadam na jego
krzesełku i zaczynam walić w małe otworki w tym instrumencie, ale wychodzi z
tego gówno nie melodia. "Lepiej ty graj bo mi nie idzie, ja mogę pograć na
moim małym instrumencie który posiadam"- odpowiadam. On natomiast pyta co
to za instrument. "jaw harp" (drumla) - mówię. "to dawaj zagramy
razem" . "good bro!"- mówię. Wyciągam moją drumlę, władam
pomiędzy zęby i zaczynamy grać, staram się jakoś dopasować do jego brzmienia.
Sprzedaje płyty swoje też, ludzie przechodzą i wrzucają nam pieniążki. Jak
miło, gramy razem pod latarnią morską spoglądając na błękit Oceanu. Lepiej być
chyba nie może. A tu po raz kolejny suprise! Zatrzymuje się jakaś para i kupuję
od ziomeczka płytę;). Następnie przestaję grać i słucham jego niesamowitych
utworów odpływając totalnie. Diego bo tak ma na imię jest moim mistrzem
Hangdrum! Potem niestety kończy i się żegnamy. Ja zostaję pod latarnią i idę na
ten ogromny kompas i zastanawiam się gdzie teraz, ciągle ten pomysł Ameryka!
Czuje to wewnętrznie ze tego właśnie chce. Czy na prawdę obrałem nowy kierunek?
Bo taka decyzja jest cholernie poważna, opuścić Europę i udać się do tej Canady
czy do Stanów. Jestem cholernie szczęśliwy to przepiękne miejsce, ta latarnia,
ten ocean i zajebisty ogromny kompas to chyba najpiękniejsza chwila mojego
życia. Oglądam zachód słońca i siedzę tu do zmroku rozmyślając. Po rozmysłach
kolejny plan, rozbijam namiot tuż obok kompasu, za skałą pod latarnią;). Jestem
skryty tam i prawie mnie nie widać dzięki kolorze mojego namiotu. Dla takich
chwil właśnie żyje. Dla takich pięknych miejsc i tylu dobrych ludzi, nowych
genialnych znajomych właśnie podróżuje.Coż może być bardziej pięknego i
naturalnego niż życie w Harmonii z własnym sobą i wszystkimi i wszystkim
dookola? Myślę że chyba nic tego nie przebije. Zasypiam pod latarnią morską pod
tą skałą nad brzegiem Atlantyku z totalnym bananem na twarzy;). - "Buenas
Noches".
Pora ruszać do
Santiago de Compostela. Ruszam drogą gdzieś w górę, tam łapię krótkiego stopa
spowrotem do centrum miasta. Tam udaję się zgodnie z mapką szukać wylotu, w
mieście biegnie Autostrada, idę nią poboczem. Potem schodzę w jakąś inną główną
drogę i zatrzymuje sie chłopak troche dziwnie wyglądający w busie. Wsiadam i
udaje mi się z nim wyjechać z miasta, jedziemy do jakiejś wioski drogą narodową
tam staję i łapię samochód a dokładnie Tira którym dojeżdzam do santiago.
Naczekałem się trochę więc jest już chyba koło 19.00 gdy wędruję z ronda koło
autostrady w kierunku miasta. Dochodzę do jakiś restauracji, po chwili zaczyna
padać. A co tam, trzeba się zabawić. Wchodzę do tej restauracji i zamawiam
pizzę średnią do tego piwko w butelce - Estrella Galicia. Pizza to coś
niesamowitego, odkąd wyruszyłem z domu nie miałem usty pizzy. Człowiek na rawdę
zaczyna doceniać to czego mu brakuje. Po jedzeniu kanapek, owsianki i innych
rzeczy, taka pizza to na prawdę coś. Do tego pyszne piwo, w zestawie wifi
internet. Siędzę i popijam kolejne 2 czy 3 butelki zimnego bronka. Dotarłem do
Santiago de Compostela dokładnie po 9 dniach. To się nazywa tempo
pielgrzymowania ;) Chyba pobiłem rekord w szybkości przemierzania drogi św
Jakuba. Jutro ogarniam miasto, że teraz jestem po kilku piwkach i jest wieczór
to pora szukać miejsca na nocleg. Intuicja jak zawsze mnie prowadzi. Tuż na wprost
tej pizzeri, skręcam w drogę. Zaraz obok ukazuje mi się potężne pole z gęstymi
i wysokimi chyba na 2m parociami!Mało tego rosną one na placu pomiędzy
budynkami mieszkalnymi które rozmieszczone są dookoła tego placu. Genialne
miejsce, wchodzę w głąb ugniatając paprocie. Rozbijam tam namiot, jest tak
zbunkrowany że chyba to najbardziej fascynująca kryjówka odkąd wyruszyłem.
Do tego sasypiam jak niemowlę po wypiciu tych
bronków w pizzerii ;). Rankiem ogarniam się, pakuję namiot i ruszam w stronę
centrum idąc zgodnie z muszelkami i już teraz mając koło siebie wielu innych
Pielgrzymów idących z plecakami. Dochodzę do centrum, są piękne kościoły które
zwiedzam, pełno ludzi. Pałac i Katedra główna, wchodzę do środka i aktualnie
trwa msza, pełno pielgrzymów. Plecaki leżą pod ścianą, ludzie sie modlą
dziękując za przejście drogi świętego Jakuba. Pełno ochroniaży, jestem w
bocznym skrzydle. Księża mówią w różnych językach Hiszpańskim, Francuskim a
nawet w Polskim. Teraz już wiem że w Europie wszystkie drogi prowadzą do
Santiago de Copostela. Niektórzy są bardzo wzruszeni a nawet płaczą bo tu
dotarli. Dzieje się potem coś niesamowitego, chyba trzech czy czterech mnichów
podpala ogromne kadzidło, podciągają je na linie i zaczynają kołysać tak mocno
że buja się one od skrzydła do skrzydła wytwarzając potężne chmury kadzidła.
Coś niesamowitego. Po tej wspaniałej mszy ludzie się rozchodzą a ja zwiedzam tą
ogromną Katedrę św Jakuba. Tutaj spoczywają zwłoki a bardziej szczątki Jakuba
Starszego, męczennika i jednego z 12 Apostołów Jezusa! Zostały one tutaj
przeniesione w VII wieku z Jerozolimy. Po oblukaniu katedry wychodzę na ogromny
plac głównymi drzwiami. Pełno tutaj pielgrzymów z całego świata. Większość z
nich zapewne została zainspirowana tak jak ja filmem Droga - the way o tej
właśnie pielgrzymce. Tak mi się przypomniało jak to spotkałem 2 Polaków w
miasteczku Astorga. Był to jeden młodzieniec z USA który aktualnie przebywa tam
w seminarium i jakiś jego kolega z Polski. Było to dla mnie bardzo przyjemne
spotkać na szlaku rodaków z Polski. Oni oczywiście robili całą drogę na
piechotę, nie to co ja w 9 dni Autostopem. Tak jak pisałem chciałem po prostu
przebyć główne miasta i być tutaj w Santiago. Następnym razem zamierzam zrobić
cała drogę z buta lub na rowerze. Pora iść teraz do tego punktu gdzie odbiera
się certyfikat przebycia drogi św Jakuba, znajduje się ono tuż obok katedry.
Idę na pięterko i ustawiam się w kolejce na schodach, potem dochodzę do biurka
przy którym siędzi ładna kobieta daję jej moją książeczkę a ona pyta
"gdzie są pieczątki z trasy?", mówię że nie mam. Ona że "w takim
razie nie mogę Panu dać certifikatu, bo aby go uzyskać trzeba mieć pieczątki z
przynajmniej stu kilometrów, lub gdy jedziemy na rowerze z 200km. Mogę dać Panu
co najwyżej nasźą pieczątkę".
"Ok jak
najbardziej poproszę"- odpowiadam. Nie dbam o certyfikat co to jakiś
egzamin czy cos? Każdy po przejściu Drogi świetego Jakuba powinien nosić swój
certifikat we własnym wnętrzu w sobie. A nie mieć papier którym będzie
wymachiwał naokoło chwaląc się "Ty patrz jaki mam zajebisty certyfikat
przebycia Drogi Świętego Jakuba" stając się po tej pielgrzymce głupszą
aniżeli mądrzejszą osobą! Dla mnie jest to czysta komercja i głupota. Ja cieszę
się że udało mi się przebyć do Santiago de Compostela a książeczkę pielgrzyma
chciałem mieć po prostu na pamiątkę. Wychodzę zwiedzam jeszcze to miasto ale
zgodnie z moją mapą nad miastem jest góra na którą chce się dostać - Monte
Pedroso.
Ruszam wschodnią
częścią miasta, tam pytam o drogę na górę jakiejś starszej kobiety. Mówi że mam
przejść rzeczkę i iść drogą asfaltową kawałek a potem skręcić na prawo. Tak też
robię i jestem zaraz w zalesionym terenie,tam znajduję jakąś ścieżkę do góry,
podążam nią, jest dalej zbocze z trawą wspinam się nim i jestem już po chwili na
szczycie. Siadam tam na kamiennej skale. Coś pięknego widać z góry całe miasto
Santiago de Compostela, okoliczne wioski, jest pięknie i zielono w dole. Do
tego po chwili po drugiej stronie oglądam piękny zachód słońca. Potem pora na
kemping. Ustawiam więc mój namiot koło tej skały z widokiem na Santiago.
Całkiem fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń