piątek, 14 listopada 2014

Jezioro Querococha i towarzysz podróży



15 sierpień 2014 Piątek

Rano pakuję wszystko, od Mamity dostaje cały worek ryżu, owsianki a do tego kakao z cukrem. Przydał by też się szpinak na wędrówkę w góry ale niestety Poopey opróżnił wszystkie puszki przez noc i nic mi nie zostawił ;). Dziękuję za otrzymany suchy prowiant, żegnam się z rodzinką i ruszam ok 7.00 na wylot z miasteczka. Udaję mi się złapać darmowe taksi nad same jezioro Querococha. Jest bardzo duże i piękne, w oddali widać górskie szczyty, wieje tu mocno a nad górami czarne chmury. Tak więc  niestety pogoda wędrówce niesprzyja. W kurtce i zimowej czapce ruszam wąską ścieżką bokiem jeziora, przyłącza się do mnie jakiś mały piesek idąc przede mną i wskazując drogę.
Gdy stoje na ogromnym głazie zanurzonym w wodzie wychodzi słońce i oświetla ładnie jezioro z przejrzystą wodą, mój nowy towarzysz podróży, którego nazwałem Miśkiem stoi na ścieżce i cierpliwie czeka na mnie. Posilam się canchą z serem i ruszamy dalej, dochodząc do końca tego jeziora. Schodzę niżej do trzcin, tutaj ostrożnie uważając abym nie wdepnął w bagnisko, potem przechodzę ostrożnie przez strumień i jestem przy małym wodospadzie. Po chwili z góry widzę, że ktoś jedzie na koniu małą wąską ścieżką którą mam zamiar iść dalej. Okazuje się to być staruszka - Indianka. Pytam jej czy są tutaj wyżej jakieś jeziora, bo powiedziano mi, że tak. Ona informuje mnie, że są dwa wyżej, jakieś 2h drogi stąd. Koń obładowany jest jukami, pytam jej więc gdzie się udaje. Odpowiada mi, że do miasta sprzedać ser. Żegnamy się i kontynuję moją wędrówkę, idę już w kanionie z wysokimi po obu stronach szczytami. Jestem w sumie już bardzo wysoko bo jezioro Querococha leży na 3980m. Misiek biegnie przede mną czując jakiś trop i znika na chwilę, ja idę mijając kamienne murki. Wyżej w oddali widać jakieś małe szałasy w których mieszkają ludzie.

Teraz mam problem, bo urwała mi się ta ledwo widoczna ścieżka, a muszę przekroczyć rzekę. Wypatruję kamienie, stąpam na drugi z nich, nagle tracę równowagę i lecę do płytkiej wody. Plecak przeważa mnie gdy wpadam i jego góra dotyka wody a moja broda uderza o kamień. Obracam się na bok i udaje mi się wstać. Cholerny ciężki plecak! Na szczęście było na tyle płytko, że w moich goretexowych butach sucho, ale za to komin plecaka i jego bok, otwieram go szybko i wypakowuję rzeaczy z komina, wyciągam mój ręcznik z micro fibry i wycieram dokładnie. Elekronikę mam w worku, ale naszczęście tylko materiał mokry i nie ma wody w środku. Po upadku przebił się woreczek z moją zupą, a więc jestem zmuszony do zjedzenia jej teraz. Na palniku podgrzewam ją i dodaję do niej 3 bułki rozdzierając na kawałki, oraz kolejne 2 dostaje mój terierowaty przyjaciel - Misiek które je machając ogonem. Ruszamy dalej tym razem ścieżką, jesteśmy przy tych szałasach zbudowanych z ułożonych kamieni i słomianych dachów, są tu stada owiec i koni. Po chwili wybiegają 4 większe psy, szczekające i chcące nas zaatakować. Gdy podbiegają mój myśliwki pies atakuje je i przegania! Brawo Misiek, jesteś najlepszy! Jest szaro i brzydko, po godzinie wędrówki, jestem w przepięknym miejscu. Przede mną ogromny,płaski teren z żółtawymi trawami,w oddali pasące się krowy i kolejne szałasy. Otoczony jestem górami, po prawej widać potężną górę z lodowcem Yanamarey 5237m, po środku jest skalista góra, która przedziela tą część bo po jej lewej stronie kolejny ośnieżony szczyt Pucaraju 5322m.

Stoję i patrzę z Miśkiem ubrany w jeansy,kurtkę z kapturem i zimową Peruwiańską czapkę z wizerunkami lam, którą dostałem od moich przyjaciół w Acolla. Niestety żadnego jeziora nie widać, do tego nade mną czarne chmury z których zaczyna padać drobny śnieg. Mam więc dylemat dokąd się udać, jak zawsze otrzymuję szybką pomoc. Z tych szałasów na górze jedzie w moim kierunku ktoś na mule, gdy się zbliża do mnie podbiega kolejne stado psów w liczbie 3. Misiek zabiera się do ataku, ja mu pomagam również je przegonić trochę i trzymać od nas na dystans. Z muła zsiada staruszek, odziany w bardzo ubogi, szarawy strój. Mówię " Buenas Tardes" i pytam się go czy jak pojdę do góry w lewo w strone tej góry to dotrę do jeziora? On odpowiada, że tak i mówi, że wędrówka zajmie mi z 2h. Mówię, że pewna pani z koniem powiedziała, że 2h cała wędrówka a ja już idę z jakieś 2,5h dobre od momentu jej spotkania. Jak się okazuje to była jego żona, mieszkają na tym odludziu sami we dwójkę pasając owce i krowy. Miejsce mają przecudowne, ta wysokość i krajobraz w tej dolinie rodem z Władcy Pierścieni ! Dziękuję mu za informację i ruszam przechodząc przez te kępy kłujących, ostrych traw. Wyżej nachylenie zbocza to dobre 60 stopni i tu idzie się cieżko pod górę, Misiek ucieka na chwilę, gdy gwizdam zaraz pojawia się machając ogonem. Wyżej za zboczem widać już mój cel, u góry widać coś w rodzaju kamienistej tamy i małego kamiennego domku na niej. Wyżej ta poteżna góra z lodowcem. Misiek po raz kolejny widząc pasające się tu krowy biegnie i szczeka nieustannie poganiając je, typowy z niego pies pasterski. Po kolejnym etapie po cholernie stromym zboczu, udaje się i jestem u celu.

Stoję pod tym kamiennym budynkiem z blaszanym dachem hałasującym przy bardzo silnym wietrze. W dole droga którą przyszedłem i daleko daleko jezioro Querococha. Skoro one leży na 3980m to ja spokojnie jestem około kilometra wyżej a więc musi być tutaj ok 5000m! W nocy to będzie zapewne poteżny mróz, ściągam plecak i idę wyźej ukazuje mi się małe jeziorko z niebieską wodą, wyżej 30m schodzący prawie do samego jeziora lodowiec z góry   Pucaraju. Coś pięknego szkoda tylko, że szare niebo i brak słońca. Poza tym na takiej wysokości jezioro to wypas na maksa, w Europie mamy banalnie prosty Mont Blanc 4810m a ja tu w Andach mam jeziorko na ok 4900m hahaha coś nieprawdopodobnego;). Po medytacji i sesji fotograficzej, idę sprawdzić ten domek, otwieram drewniane drzwi, w środku drewniana podłoga ze starych desek, są okna. Miejsce idealne na nocleg, a myślałem że będę musiał rozbijać namiot.  Pora na obiad, idę za dom z widokiem na jez. Querococha bo tylko z tej strony nie wieje i gotuję ryż, dodaję pomidory, marchewkę oraz tuńczyka z puszki, do tego robię kakao z cukrem które dostałem dziś rano od Mamity w Catac. Na takiej wysokości to jeszcze nie gotowałem ani nie jadłem. Przeciąłem sobie palec wskazujący gdy kroiłem warzywa, teraz bardzo mocno krwawi i nie ustępuje po owinięciu papierem nawet. Daję dużą część jedzenia Miśkowi który zjada wszystko. Po zachodzie słońca za tą górę udaję się spowrotem do domku i przygotowuje już miejsce do spania, rozkładając matę i śpiwór. Już po zachodzie robi się zimno, Misiek nie chce wejść do środka, nie no nie zostawie go na zewnątrz bo w nocy mi zamarznie na śmierć. Temperatura spadnie ładnie poniżej zera. Biorę go więc na ręce i wnoszę do chatki, kamieniem blokuję drzwi. Włażę do mojego cieplutkiego śpiwora i czuję jak już jest chłodno i zimno w głowę. Krwawienie z palca ustąpiło po owinięciu go grubą warstwą papieru. Jedynym problemem teraz jest strasznie hałasująca blacha, wkładam do uszu moje słuchawki którę idealnie pełnią role stoperów, Misiek leży pod drzwiami, pilnując wejścia.













Powrót do Catac i odwiedzenie rodzinki

16 sierpień 2014 Sobota

Rankiem o 6.30 szybka owsianka słodzona kakao, wieje tak jak wiało, za to szykuje się słoneczna pogoda, szczyty bez żadnych chmur. Idę nad strumyk obok który spływa z tego jeziorka, tam myję garnki w lodowatej wodzie, woda po brzegach zamieniła się w bryły lodu. W nocy musiało być dobre -6 lub więcej. Po spakowaniu plecaka ruszamy z Miśkiem. Niżej jest kolejny mniejszy strumyczek który jest cały skuty lodem! Nawet gdy staję na lodzie i skacze to się nie łamie. Zza pleców wschód słońca, Misiek widząc pierwsze krowy się tu pasające od razu biegnie do ataku. Nawołuję go aby dał im spokój, wracamy do trawiastej doliny gdzie spotkałem dziadka na mule. Dziś wygląda przepięknie, cała w słońcu, do tego stoi tu jeden piękny brązowy koń, gdy się obracam widok na górę z lodowcem po prawej jest cudowny oraz na górę po lewej skąd właśnie przyszedłem z tym koniem dosłownie Rohan z Władcy Pierścieni;). Po godzinach wędrówki jestem spowrotem nad jeziorem, krowy pasające się w trzcinach nie mają spokoju mój przyjaciel sie pogania. Tym razem wracam brzegiem jeziora po plaży, jestem w miejscu gdzie jest małe molo i przycumowane do niego łodzie. Misiek w końcu wraca do miejsca gdzie zczeliśmy wędrówkę. Ja idę nad brzeg jeziora i robię pranie skarpet. 

Przychodzi facet w średnim wieku z jakąś babką. Pytają skąd jestem. Okazuje się, że był on przewodnikiem i zna prawie całe pasmo Cordilliera Blanca. Wypytuje go więc o te szczyty które widziałem wyżej. Pora złapać stopa koło tej restauracji z bambusowymi domkami. Staję więc przy znaku drogowym i czekam. Po chwili wraca do mnie Misiek i kładzie się koło mojego plecaka czekając wraz ze mną. Zatrzymuje się minibus za który trzeba zapłacić, ja w portfelu mam ostatnie 2 sole chyba z drobnych, pytam czy możliwa podwózka do miasta, z przodu facet pyta skąd jestem? Mówię, że z Polski, on "cześć, tak myślałem", no to po raz kolejny spotykam rodaka. Facet zgadza się mnie podrzucić, w środku pełno ludzi. Kolega z Polski jest Archeologiem, bo jak się okazuje w mieście - Chavin De Huantar po drugiej stronie gór jest duże stanowisko Archeologiczne, które zostało zapisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.










Po krótkiej rozmowie ja wysiadam w Catac odwiedzić moich znajomych a kolega udaje się do Huaraz. Jest ok 15.00 przychodzę pod ich salon gier, witam się z mamitą i dziećmi. Opowiadam o mojej 2 dniowej wędrówce z Miśkiem. Siadam w cieniu pod budynkiem, obok siedzi jakaś kobieta z kulami i starszy człowiek. Jak się okazuje jest ona siostrą Noela. Mają swój budynek tuż obok. Jak się okazuje kobieta choruje na Polio. Pyta mnie jakie temperatury panują w moim kraju, o przebieg podróży. Następnie pyta o różne zwroty i słówka w języku Polskim.

Prosi również o napisanie na kartce papieru Polskich imion kobiet i mężczyzn. Żeby ułatwić sobie zadanie, zaczynam przypominać sobie imiona w Kolejności Alfabetycznej, idzie bardzo łatwo. Następnie czytam jej imiona dziewczyn i słysząc imię - Agnieszka, jest zafascynowana. Mówi, że takie właśnie imie nada swojej córeczce gdy już się urodzi, bo właśnie jest w szóstym miesiącu ciąży. Jestem potężnie wzruszony i zadowolony, że pragnie nadać jej Polskie imię. W Peru bardzo często można spotkać się z nadawaniem dzieciom zagranicznych imion. W większości są to imiona Angielskie. Także teraz panuje jakaś moda, może ludzie czują wciąż urazę do Hiszpańskiej kultury. Przecież tak naprawdę niedawno bo w XVI wieku Hiszpańscy konkwistadorzy doprowadzili do upadku cywilizacje tubylcze. Ja z ich potomkami - ciemnoskórymi i jakże przemiłymi Indianami spędzam właśnie czas. Moim planem na jutro jest udanie się do mojego punktu numer dwa czyli jeziora Rajucolta na północ od Catac w kolejnęj dolinie. Moja nowa przyjaciółka słysząc to od razu proponuje mi nocleg u nich w mieszkaniu. 

Poznaję w środku jej ojca i matkę, dostaje malutki pokój z łóżkiem do którego dojście przechodzi przez pokój udekorowany obrazami mnóstwem Matek Boskich i zdjęciami wnucząt tychże seniorów. Przechodzę do kuchni, tam dostaję na kolację, zupę z owczym mięsem w środku, do tego herbata. W kuchni dzieciaczki się miotają i bawią. Babuszka szykuje dla mnie na jutrzejszą wyprawę cały worek canchy z solą;). Pokazuje całej rodzince zdjęcia z gór i z mojej podróży. Po długich rozmowach ok 21.00 wszyscy idą do spania, ja tam zapuszczam serial na telefonie dopiero potem błogi sen. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz