15 sierpień 2014 Piątek
Rano pakuję wszystko, od Mamity dostaje cały worek ryżu, owsianki a do tego kakao z cukrem. Przydał by też się szpinak na wędrówkę w góry ale niestety Poopey opróżnił wszystkie puszki przez noc i nic mi nie zostawił ;). Dziękuję za otrzymany suchy prowiant, żegnam się z rodzinką i ruszam ok 7.00 na wylot z miasteczka. Udaję mi się złapać darmowe taksi nad same jezioro Querococha. Jest bardzo duże i piękne, w oddali widać górskie szczyty, wieje tu mocno a nad górami czarne chmury. Tak więc niestety pogoda wędrówce niesprzyja. W kurtce i zimowej czapce ruszam wąską ścieżką bokiem jeziora, przyłącza się do mnie jakiś mały piesek idąc przede mną i wskazując drogę.
Gdy stoje na
ogromnym głazie zanurzonym w wodzie wychodzi słońce i oświetla ładnie jezioro z
przejrzystą wodą, mój nowy towarzysz podróży, którego nazwałem Miśkiem stoi na
ścieżce i cierpliwie czeka na mnie. Posilam się canchą z serem i ruszamy dalej,
dochodząc do końca tego jeziora. Schodzę niżej do trzcin, tutaj ostrożnie
uważając abym nie wdepnął w bagnisko, potem przechodzę ostrożnie przez strumień
i jestem przy małym wodospadzie. Po chwili z góry widzę, że ktoś jedzie na
koniu małą wąską ścieżką którą mam zamiar iść dalej. Okazuje się to być
staruszka - Indianka. Pytam jej czy są tutaj wyżej jakieś jeziora, bo
powiedziano mi, że tak. Ona informuje mnie, że są dwa wyżej, jakieś 2h drogi
stąd. Koń obładowany jest jukami, pytam jej więc gdzie się udaje. Odpowiada mi,
że do miasta sprzedać ser. Żegnamy się i kontynuję moją wędrówkę, idę już w
kanionie z wysokimi po obu stronach szczytami. Jestem w sumie już bardzo wysoko
bo jezioro Querococha leży na 3980m. Misiek biegnie przede mną czując jakiś
trop i znika na chwilę, ja idę mijając kamienne murki. Wyżej w oddali widać
jakieś małe szałasy w których mieszkają ludzie.
Teraz mam
problem, bo urwała mi się ta ledwo widoczna ścieżka, a muszę przekroczyć rzekę.
Wypatruję kamienie, stąpam na drugi z nich, nagle tracę równowagę i lecę do
płytkiej wody. Plecak przeważa mnie gdy wpadam i jego góra dotyka wody a moja
broda uderza o kamień. Obracam się na bok i udaje mi się wstać. Cholerny ciężki
plecak! Na szczęście było na tyle płytko, że w moich goretexowych butach sucho,
ale za to komin plecaka i jego bok, otwieram go szybko i wypakowuję rzeaczy z
komina, wyciągam mój ręcznik z micro fibry i wycieram dokładnie. Elekronikę mam
w worku, ale naszczęście tylko materiał mokry i nie ma wody w środku. Po upadku
przebił się woreczek z moją zupą, a więc jestem zmuszony do zjedzenia jej
teraz. Na palniku podgrzewam ją i dodaję do niej 3 bułki rozdzierając na
kawałki, oraz kolejne 2 dostaje mój terierowaty przyjaciel - Misiek które je
machając ogonem. Ruszamy dalej tym razem ścieżką, jesteśmy przy tych szałasach
zbudowanych z ułożonych kamieni i słomianych dachów, są tu stada owiec i koni.
Po chwili wybiegają 4 większe psy, szczekające i chcące nas zaatakować. Gdy
podbiegają mój myśliwki pies atakuje je i przegania! Brawo Misiek, jesteś
najlepszy! Jest szaro i brzydko, po godzinie wędrówki, jestem w przepięknym
miejscu. Przede mną ogromny,płaski teren z żółtawymi trawami,w oddali pasące
się krowy i kolejne szałasy. Otoczony jestem górami, po prawej widać potężną
górę z lodowcem Yanamarey 5237m, po środku jest skalista góra, która przedziela
tą część bo po jej lewej stronie kolejny ośnieżony szczyt Pucaraju 5322m.
Stoję i patrzę z
Miśkiem ubrany w jeansy,kurtkę z kapturem i zimową Peruwiańską czapkę z
wizerunkami lam, którą dostałem od moich przyjaciół w Acolla. Niestety żadnego
jeziora nie widać, do tego nade mną czarne chmury z których zaczyna padać
drobny śnieg. Mam więc dylemat dokąd się udać, jak zawsze otrzymuję szybką
pomoc. Z tych szałasów na górze jedzie w moim kierunku ktoś na mule, gdy się
zbliża do mnie podbiega kolejne stado psów w liczbie 3. Misiek zabiera się do
ataku, ja mu pomagam również je przegonić trochę i trzymać od nas na dystans. Z
muła zsiada staruszek, odziany w bardzo ubogi, szarawy strój. Mówię "
Buenas Tardes" i pytam się go czy jak pojdę do góry w lewo w strone tej
góry to dotrę do jeziora? On odpowiada, że tak i mówi, że wędrówka zajmie mi z
2h. Mówię, że pewna pani z koniem powiedziała, że 2h cała wędrówka a ja już idę
z jakieś 2,5h dobre od momentu jej spotkania. Jak się okazuje to była jego
żona, mieszkają na tym odludziu sami we dwójkę pasając owce i krowy. Miejsce
mają przecudowne, ta wysokość i krajobraz w tej dolinie rodem z Władcy
Pierścieni ! Dziękuję mu za informację i ruszam przechodząc przez te kępy
kłujących, ostrych traw. Wyżej nachylenie zbocza to dobre 60 stopni i tu idzie
się cieżko pod górę, Misiek ucieka na chwilę, gdy gwizdam zaraz pojawia się
machając ogonem. Wyżej za zboczem widać już mój cel, u góry widać coś w rodzaju
kamienistej tamy i małego kamiennego domku na niej. Wyżej ta poteżna góra z
lodowcem. Misiek po raz kolejny widząc pasające się tu krowy biegnie i szczeka
nieustannie poganiając je, typowy z niego pies pasterski. Po kolejnym etapie po
cholernie stromym zboczu, udaje się i jestem u celu.
Stoję pod tym
kamiennym budynkiem z blaszanym dachem hałasującym przy bardzo silnym wietrze.
W dole droga którą przyszedłem i daleko daleko jezioro Querococha. Skoro one
leży na 3980m to ja spokojnie jestem około kilometra wyżej a więc musi być
tutaj ok 5000m! W nocy to będzie zapewne poteżny mróz, ściągam plecak i idę
wyźej ukazuje mi się małe jeziorko z niebieską wodą, wyżej 30m schodzący prawie
do samego jeziora lodowiec z góry
Pucaraju. Coś pięknego szkoda tylko, że szare niebo i brak słońca. Poza
tym na takiej wysokości jezioro to wypas na maksa, w Europie mamy banalnie
prosty Mont Blanc 4810m a ja tu w Andach mam jeziorko na ok 4900m hahaha coś
nieprawdopodobnego;). Po medytacji i sesji fotograficzej, idę sprawdzić ten
domek, otwieram drewniane drzwi, w środku drewniana podłoga ze starych desek,
są okna. Miejsce idealne na nocleg, a myślałem że będę musiał rozbijać
namiot. Pora na obiad, idę za dom z
widokiem na jez. Querococha bo tylko z tej strony nie wieje i gotuję ryż,
dodaję pomidory, marchewkę oraz tuńczyka z puszki, do tego robię kakao z cukrem
które dostałem dziś rano od Mamity w Catac. Na takiej wysokości to jeszcze nie
gotowałem ani nie jadłem. Przeciąłem sobie palec wskazujący gdy kroiłem
warzywa, teraz bardzo mocno krwawi i nie ustępuje po owinięciu papierem nawet.
Daję dużą część jedzenia Miśkowi który zjada wszystko. Po zachodzie słońca za
tą górę udaję się spowrotem do domku i przygotowuje już miejsce do spania,
rozkładając matę i śpiwór. Już po zachodzie robi się zimno, Misiek nie chce
wejść do środka, nie no nie zostawie go na zewnątrz bo w nocy mi zamarznie na
śmierć. Temperatura spadnie ładnie poniżej zera. Biorę go więc na ręce i wnoszę
do chatki, kamieniem blokuję drzwi. Włażę do mojego cieplutkiego śpiwora i
czuję jak już jest chłodno i zimno w głowę. Krwawienie z palca ustąpiło po
owinięciu go grubą warstwą papieru. Jedynym problemem teraz jest strasznie
hałasująca blacha, wkładam do uszu moje słuchawki którę idealnie pełnią role
stoperów, Misiek leży pod drzwiami, pilnując wejścia.
Powrót do Catac i odwiedzenie rodzinki
16 sierpień 2014 Sobota
Rankiem o 6.30
szybka owsianka słodzona kakao, wieje tak jak wiało, za to szykuje się
słoneczna pogoda, szczyty bez żadnych chmur. Idę nad strumyk obok który spływa
z tego jeziorka, tam myję garnki w lodowatej wodzie, woda po brzegach zamieniła
się w bryły lodu. W nocy musiało być dobre -6 lub więcej. Po spakowaniu plecaka
ruszamy z Miśkiem. Niżej jest kolejny mniejszy strumyczek który jest cały skuty
lodem! Nawet gdy staję na lodzie i skacze to się nie łamie. Zza pleców wschód
słońca, Misiek widząc pierwsze krowy się tu pasające od razu biegnie do ataku.
Nawołuję go aby dał im spokój, wracamy do trawiastej doliny gdzie spotkałem
dziadka na mule. Dziś wygląda przepięknie, cała w słońcu, do tego stoi tu jeden
piękny brązowy koń, gdy się obracam widok na górę z lodowcem po prawej jest
cudowny oraz na górę po lewej skąd właśnie przyszedłem z tym koniem dosłownie
Rohan z Władcy Pierścieni;). Po godzinach wędrówki jestem spowrotem nad
jeziorem, krowy pasające się w trzcinach nie mają spokoju mój przyjaciel sie
pogania. Tym razem wracam brzegiem jeziora po plaży, jestem w miejscu gdzie
jest małe molo i przycumowane do niego łodzie. Misiek w końcu wraca do miejsca
gdzie zczeliśmy wędrówkę. Ja idę nad brzeg jeziora i robię pranie skarpet.
Przychodzi facet
w średnim wieku z jakąś babką. Pytają skąd jestem. Okazuje się, że był on
przewodnikiem i zna prawie całe pasmo Cordilliera Blanca. Wypytuje go więc o te
szczyty które widziałem wyżej. Pora złapać stopa koło tej restauracji z
bambusowymi domkami. Staję więc przy znaku drogowym i czekam. Po chwili wraca
do mnie Misiek i kładzie się koło mojego plecaka czekając wraz ze mną.
Zatrzymuje się minibus za który trzeba zapłacić, ja w portfelu mam ostatnie 2
sole chyba z drobnych, pytam czy możliwa podwózka do miasta, z przodu facet
pyta skąd jestem? Mówię, że z Polski, on "cześć, tak myślałem", no to
po raz kolejny spotykam rodaka. Facet zgadza się mnie podrzucić, w środku pełno
ludzi. Kolega z Polski jest Archeologiem, bo jak się okazuje w mieście - Chavin
De Huantar po drugiej stronie gór jest duże stanowisko Archeologiczne, które
zostało zapisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Po krótkiej
rozmowie ja wysiadam w Catac odwiedzić moich znajomych a kolega udaje się do
Huaraz. Jest ok 15.00 przychodzę pod ich salon gier, witam się z mamitą i
dziećmi. Opowiadam o mojej 2 dniowej wędrówce z Miśkiem. Siadam w cieniu pod
budynkiem, obok siedzi jakaś kobieta z kulami i starszy człowiek. Jak się
okazuje jest ona siostrą Noela. Mają swój budynek tuż obok. Jak się okazuje
kobieta choruje na Polio. Pyta mnie jakie temperatury panują w moim kraju, o
przebieg podróży. Następnie pyta o różne zwroty i słówka w języku Polskim.
Prosi również o
napisanie na kartce papieru Polskich imion kobiet i mężczyzn. Żeby ułatwić
sobie zadanie, zaczynam przypominać sobie imiona w Kolejności Alfabetycznej,
idzie bardzo łatwo. Następnie czytam jej imiona dziewczyn i słysząc imię -
Agnieszka, jest zafascynowana. Mówi, że takie właśnie imie nada swojej córeczce
gdy już się urodzi, bo właśnie jest w szóstym miesiącu ciąży. Jestem potężnie
wzruszony i zadowolony, że pragnie nadać jej Polskie imię. W Peru bardzo często
można spotkać się z nadawaniem dzieciom zagranicznych imion. W większości są to
imiona Angielskie. Także teraz panuje jakaś moda, może ludzie czują wciąż urazę
do Hiszpańskiej kultury. Przecież tak naprawdę niedawno bo w XVI wieku
Hiszpańscy konkwistadorzy doprowadzili do upadku cywilizacje tubylcze. Ja z ich
potomkami - ciemnoskórymi i jakże przemiłymi Indianami spędzam właśnie czas.
Moim planem na jutro jest udanie się do mojego punktu numer dwa czyli jeziora
Rajucolta na północ od Catac w kolejnęj dolinie. Moja nowa przyjaciółka słysząc
to od razu proponuje mi nocleg u nich w mieszkaniu.
Poznaję w środku
jej ojca i matkę, dostaje malutki pokój z łóżkiem do którego dojście przechodzi
przez pokój udekorowany obrazami mnóstwem Matek Boskich i zdjęciami wnucząt
tychże seniorów. Przechodzę do kuchni, tam dostaję na kolację, zupę z owczym
mięsem w środku, do tego herbata. W kuchni dzieciaczki się miotają i bawią.
Babuszka szykuje dla mnie na jutrzejszą wyprawę cały worek canchy z solą;).
Pokazuje całej rodzince zdjęcia z gór i z mojej podróży. Po długich rozmowach
ok 21.00 wszyscy idą do spania, ja tam zapuszczam serial na telefonie dopiero
potem błogi sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz