czwartek, 13 listopada 2014

San Pedro de Atacama - Chile


1 czerwiec 2014 Niedziela

Żegnam się z moim Chilijskim kolegą po przejechaniu ok 300km. Stąd cudowny widok na wulkany z gór z których właśnie przybyliśmy, do tego oświetlonych czerwono-różowym światłem zachodzącego już słońca. Tutaj zmiana czasu na godzinę wstecz a więc zamiast 20.20 mamy 19.20. Z 6 godzinną różnicą do czasu w Polsce a więc tam jest teraz 20min po pierwszej w nocy. Wszędzie koło drogi jest pustynny szary piasek, za parkingiem rozbijam namiot. Nie ma to jak nocka na pustyni Atacama;)


 Rankiem wędrówka w kierunku miasteczka, są małe drewniane domki otoczone piaskiem, wszędzie na domkach powiewają biało-czerwone flagi Chile. Jestem na głównej drodze dochodząc do targu, stamtąd do centrum. Jest mały placyk z Kościołem i drzewkami, domki uliczkami których szedlem to coś niesamowitego. Zbudowane są z brązowego błota! Ogrodzenia również, rzeźbione drewniane latarnie z wzorkami. W centrum informacji turystycznej biorę mapkę miasta. Pora wybrać pieniądze z bankomatu, najpierw używam wifi i sprawdzam kurs peso Chilijskiego, 1000peso to 5,55zł wybieram więc 80 tys peso. W miasteczku planuję udać i spróbować snowboardu na piaskach wydm czyli sandbordu;). Spędzam tutaj cały dzień, najpierw oglądając piękne uliczki, następnie korzystając z wifi i pijąc herbatę. Przychodzi czas na spanie, niechcąc płacić za hostal, idę za miasteczko i rozbijam namiot na jakimś piasku. Rankiem widać oświetlone porannym słońcem skaliste szczyty i jakieś piaski w oddali, to chyba te wydmy na których się sandboarduje. Dziś wędruję pod moją kawiarnię gdyż mam hasło do wifi. Mam okazję porozmawiać z babciami z którymi nieczęsto rozmawiam. Po chwili widzimy się na skypie rozmawiając.

Dziś w miasteczku totalny relaks w postaci ebooka i spisywania wspomnień. Po południu spotykam podróżnika z Argentyny, czestuje mnie pyszną sałatką z owoców i warzyw. Po całym leniwym dniu pora na obóz, tym razem idę pod drzewa koło rzeki ponieważ rano widziałem pijaków w miejscu gdzie obozowałem. Kolejny zachód słońca który oświetla na czerwono wulkany. 




















3 czerwiec 2014 Wtorek

Po spakowaniu namiotu dziś planem jest kupienie tego sandbordu, lecz najpierw muszę znaleźc hostal jakiś tani i zostawić tam mój plecak. Idę więc na poszukiwania. Mam jeden adres hostalu o nazwie "casa de los musicos". Wędruję poza centrum miasteczka szukać tego właśnie hostalu. Dochodzę pod wskazany adres, nie widać tu nic. Więc idę do innego ulicę obok, cena za pokój to 10tys peso czyli ponad 13€. Dzięki, wychodzę i jednak odnajduje ten adres ponownie. Otwiera mi miła pani w średnim wieku, w środku totalnie staromodnie. Mówi, że noc kosztuje 7tys peso, pokazuje mi pokój z piętrowymi łóżkami tam jest jakiś chłopak z USA. Rozmawiamy więc, mówi że nie długo jedzie do Santiago de Chile a stamtąd do Buenos Aires uczyć dzieci angielskiego. Postanawiamy iść razem na sandboard. Idziemy kupić na plac wycieczkę na jazdę, dostaniemy deskę,buty i nakręcą na film potem udamy się na zachód słońca. Koszt to 14tys, wyjazd o 14.00. Robimy zakupy jedzenia, wracamy do hostalu. Właścicielka tego miejsca jest Francuzką. Miała dziadka Polaka. Ruszamy z moim współlokatorem Casey do biura na plac.

Czemy tam na przewodnika który powinien się w krótce zjawić. Poznajemy dwie koleżanki z USA, oraz małżeństwo z Australi. Wraz z przewodnikiem wędrujemy do minibusa, z przypiętymi na górze deskami snowboardowymi. Jedziemy w stronę tych skał , dojeżdzamy do potężnej wydmy z dużym nachyleniem. Tutaj parkujemy auto, przymierzam buty i zakładam takie duże. Dostrajam położenie zapięć, wędruję ścieżką na górę wydmy i widoki stąd są piękne na wzorzyste w dole skały i wulkany w oddali. Facet w dole jest kamerzystą i będzie kręcił nam filmy, daję mu znak z góry wydzierając się "Ron!!" i ruszam . Nie ma co pierwszy raz w życiu jadę po piachu, ale że jeżdzę na desce chyba z 12lat to udaje mi się zjechać idealnie bez wywrotki. Daję kamerzyście mój aparat aby nakręcił zdjęcia moim. Po ciężkiem wędrówce na wydmę zakładam zimową czapkę aby poczuć się trochę jak w zimowych warunkach europejskich ;). Od przewodnika dostaję świecę którą nacieram deskę, no to będzie speed teraz. Ruszam w dół, wykonuję ładny 180stopniowy obrót ale łądowanie z trudem bo piach twardy. Pożyczam od Casey kamerkę go pro 3 i kręcę film. Poniżej linki do filmików w full hd:


Po 2h świetnej zabawy, jedziemy busem na górę gdzie jest pełno turystów, tutaj pijemy rum i wcinamy chipsy oczekując na zachód słońca nad Atacamą. Piękne widoki na całe pasmo górskie i faliste wzory skał z małymi plamami białej soli. Wracamy do miasteczka i umawiamy się na 20.00 całą ekipą na kolację do restauracji. Z Caseyem kupujemy zimne małe piwka, które wypijamy w szybkim tempie. Jesteśmy w restauracji, gdy przychodzi cała sandboardowa ekipa zamawiamy jedzenie, ja jakiegoś pizzo-naleśnika. Gawędzimy mnóstwo czasu. Wracamy do hostalu i ze zmęczenia padam na łóżko.  







Rano jest totalna tragednia, boli mnie lekko gardło i nie mogę nic mówić bo gdy coś próbuje to brzmię jak zombie "khaaaaaa". No to załatwiłem sobie gardło tym zimnym piwem. Totalnie nie mogę wydobyć z siebie głosu. Gospodyni robi mi herbatę z miodem. Postanawiam zostać w hostalu dłużej bo z takim gardłem stopem stąd nie wyruszę. Tak więc wracam do łóżka i ściągam przez wifi które tu mają Irlandzki świetny serial Love/Hate. Tak spędzam czas w tym właśnie hostalu prawie nic nie mówiąc. Kolejnego dnia jest trochę lepiej, dzis trzeba zrobić jakięś zakupy. Otwieram drzwi hostalu które mają świetny motyw. U góry nad futryną jest zamontowana mała gitara i gdy drzwi się zamykają lub otwierają patyczek gra na niej "drrrrę". Wracam z tuńczykiem i ryżem oraz warzywami. Do dospozycji mam kuchnie, tam więc z Caseyem przygotowujemy obiad. Następnie jemy ryż z tuńczykiem i warzywami. Wracam do łóżka kurować moje gardło i ogładam serial. Żegnam sie z moim znajomym bo ma autobus do Santiago de Chile. Wymieniam się muzyką z mojego dysku twardego z gospodynią. Rankiem opuszczam hostal płacąc 21 tys peso. Spędzam ostatni dzień w uroczym miasteczku San Pedro, obozuje w tym miejscu na piasku poza miastem.





Największa kopalnia miedzi na Świecie!

7 czerwiec 2014 Sobota

Rankiem ruszam łapać stopa, owsianka z bananami zasila mnie jak bateria i ustawiam pod pięknym kolorowym malowanym przystankiem autobusowym. Stoi on na pustyni poza miastem, do tego mam piękne widoki. Stoję chyba z 40min a nikt nie chcę się zatrzymać, stają niedaleko kolejni autostopowicze. Pickup ich mija a zatrzymuje się przy mnie;) Zgodnie z moim przewodnikiem z Lonely Planet celem jest teraz pustynne miasto Calama z największą i najgłębszą kopalnią miedzi na Świecie. Facet właśnie zmierza do tego miasta.




Po chwili podbiegają wszystkie 3 osoby do auta , jedna dziewczyna wchodzi na tył, a pozostała dwójka z plecakami na pakę. Jedziemy, zaczyna się właśnie Munial 2014 w Brazyli i pełno aut jedzie w przeciwnym kierunku, na autach widnieją ogromne biało-czerwone flagi. Czuję się jak w Polsce na tej drodze przemierzając pustynne tereny Atacamy. W oddali widac już kopalnie, i miasto Calama w dole. W miasteczku idę na plac do centrum, widnieje tam duży pomnik górnika wykonany cały z miedzi. Zwiedzam kolejny plac z parkiem i Kościołem. Zgodnie z przewodnikiem można załapać się na darmową wycieczkę do najgłebszej i największej kopalni miedzi Świecie - Chuquicamata. Wycieczka jest organizowana przez firmę Codelco, na krzyżówce ulic Granaderos i Central Sur. Idę do kafejki i sprawdzam na google adres tego miejsca, wygląda na to że jest w północnej częśch miasta. Wędruję więc w tym kierunku, zatrzumując się w jakiejś obskórnej knajpie i jedząc tanią ale dobrą zupę i drugie danie .Miasto Calama jest brzytkie i nie ma tu nic ciekawego. Mijam mnóstwo salonów samochodowych z Amerykańskimi markami, jest pełno znaków których nigdy nie widziałem. 







W północnej części miasta rozglądam się za miejscem na kemping. Jest tutaj jakieś gruzowisko za domkami ale widzę jakieś drewniane fawele w oddali , a więc nie chcę ryzykować rozbijania tu namiotu, w zabudowanym terenie również nie będę ryzykował tego, że rano mogę się już nie obudzić na tym świecie. Jak zwykle mój wewnętrzny przewodnik przychodzi mi z pomocą;) widzę niedaleko mały Kościółek, z dużym betonowym ogrodzeniem, postanawiam na jego terenie rozbić mój namiot. Dzwony akurat biją na mszę, rozmawiam potem z ojcem, mówie, że jestem podróżnikiem z Polski i chciałbym rozbić za Kościołem namiot. Wita mnie i mówi, że porozmawiamy po mszy. Siadam więc w środku małego nowoczesnego Kościoła. Uczestnicze w tej mszy do tego ojciec z ołtarza wita mnie i wszyscy zgromadzeni choć nie ma ich wielu biją mi brawo;). Po mszy ojciec mówi, że w nocy jest bardzo zimno w tej górskiej części Atacamy. Tu na 2200m temperatura spada w nocy poniżej zera. Dostaje zaproszenie do drugiej parafi gdzie mieszkają. Dojeżdzam tam autem i wypytuje o ojca Lorenzo. Czekam w sekretariacie gdy na zewnątrz jest już zupełnie ciemno.

Po chwili przychodzi łysy ojciec Lorenzo, opowiadam mu że przyjechałem tu tutaj z drugiej parafi i zostałem zaproszony na noc. Opowiadam mojej podróży i dostaję miejsce na 2 noclegi, w małej salce katechetycznej na piętrze. Są krzesła, stół , tablica i obraz z Jezusem. Rozkładam więc moją matę na podłodze i śpiwór i mam swoją noclegownie;). Dziś jest 07.06.2014 Sobota, muszę przeczekać do Poniedziałku aby dostać się do biura gdzie organizują wycieczkę. Mam dostęp do kuchni a więc zaparzam sobie herbatę i znajduje jakieś ciastka tam przy okazji. Oczywiście wieczorem film zapuszczam na telefonie i dopiero kima. Rano wyruszam do marketu tottus i kupuję trochę owoców i jedzenia. Następnie ebook na ławce na świeżym powietrzu. Gotuję w kuchni obiadek, czyli ryż z bananami. Dzień spędzam z ebookiem. 








9 czerwiec 2014 Poniedziałek

Rano o 9.00 ruszam do biura, co mi zajmuje 10min, tam ładna pani zapisuje mnie na godzinę 13.00 na darmową wycieczkę do kopalni Chuquicamata. Wracam do domu mieszkalnego Franciszkanów. Po zjedzeniu obfitej porcji ebooka i ryżu z bananami ruszam spowrotem do biura. Pojawiają się same kobiety w średnim wieku i jedna ładna dziewczyna, dostajemy kaski czerwone i pomarańczowe kamizelki. W autobusie jest przewodnik który mówi po Hiszpańsku i tłumaczy na Angielski. Dojeżdzamy do opuszczonego kopalnianego miasteczka Chuquicamata. Tutaj totalnie klimat jak z apokalipsy zombie. Całe miasteczko jest opuszczone. Na placu wchodzimy do budynku i prezentacja fotografii tego miejsa w przeszłości oraz miedzianej płyty 170kg której cena to tysiąc euro. Na placu jest opuszczony szpitalik, plac zabaw dla dzieci z pinokiem oraz mały teatr w oddali. Miasteczko jest totalnie wymarłe od 5 lat z powodu skażenia jakie tu panuje. Wsiadamy do autobusu i i mijamy potężną koparkę wysoką chyba na 40m, po odebraniu pozwolenia na wjazd wjazd do kopalni. Jedziemy na zewnątrz w górę, widać kursujące tu największe na świecie ciężarówki-wywrotki komatsu 960e! Są super potężne i wysokie oraz szerokie. Dojeżdzamy do punktu widokowego. Wchodzę na nią i mam niesamowity widok. W dole potężny otwór kopalni który jest szeroki na 4km długi na 2,5km a głęboki na 1km !! Na poteżnych spiralnych drogach jeżdzą te ogromne ciężarówki komatsu a z otworu wydobywa się pełno pyłu.
 Po sesji zdjęciowej autobus zabiera nas do fabryk gdzie topią miedź, niestety tylko z zewnątrz. Ogromne plątaniny rur i metali. Wracamy przez wymarłe miasteczko do Calamy. 




 








Tam możesz złożyć darowiznę jeśli chcesz. Ja jako ubogi podróżnik muszący oszczędzać na produkty żywnościowe dziękuję i wychodzę oraz Ja wracam do mojej salki katechetycznej. Dziękuję zakonnikom za pobyt u nich, następnie wieczorem gdy już się ściemnia ruszam na wylot miasta znajdując za nim miejsce na namiot na pustynnym piasku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz