wtorek, 11 listopada 2014

Ta wyspa jest cudowna!!


16 grudzień 2013 Poniedziałek

Rano ruszam stopem do Agaete, stamtąd kolejny stop z gościem Rastafara, jedziemy w górę poteżnymi klifami, dojeżdzamy do San Nicolas de Tolentino gdzie pełno jest pól z platanami. Idę z miasteczka w górę, nic nie jedzie w tą stronę. Kieruję się aby zobaczyć kolejne jeziora. Udaję mi się złapać stopa w górę, jacyś turyści z Norwegii. Jedziemy skalistym kanionem , skały są dosłownie pionowe, następnie widać po prawej stronie jeziorko (presa de siberio) wyżej jest tama i po lewej stronie większe jezioro (presa del parralillo) którą genialnie wiadać z góry koło takiej małej baszty gdzie się na chwilę zatrzymujemy. Wysadzają mnie w malutkiej wiosce Vega de Acusa. Są tutaj rozległę zielone trawy, widok na ropue nublo. Widok rodem z Władcy Pierścieni z krainy Roanu. Siadam na murku na nim są okrągłe niebieskie kamienie , siadam na nich. Ustawiłem aparat do zdjęcia. Nagle jeden kamień się wysuwa a ja lecę do tyłu , na szczęście udaję mi się w locie obrócić i amortyzuję upadek rękoma.Spadam i uderzam twarzą, obojczykiem i stopami. Boli jak cholera. Leżę na ziemi jakiś czas, chyba nic nie połamałem. Patrzę do góry, spadłem z dobrych 2m jak nie wyżej. Lewa stopa boli, koło obojczyka 10cm rozcięcie, pod lewym okiem otarcie i też krwawi. Koszulka uwalona cała, ale ok żyje jest dobrze. Akurat mam żelowy spirytus to odkarzam rany, przyklejam plaster koło obojczyka i finał.












Następnie gdy ból przechodzi podziwiam widoki, słońce akurat świeci jakimiś pomarańczowymi promieniami które pięknie lśnią z zielonym zboczem kanionu rodem jak gdzieś z Boliwi. Następnie oglądam zachód słońca i rozbijam mój namiot na samej krawdędzi przy przepaści. Widoki nieziemskie, właśnie dla takich pięknych miejsc, chwil oraz miłych ludzi i mnóstwa nowych znajomych, przemierzam ten świat! A bynajmniej mam zamiar go przemierzyć w mojej autostopowej podróży.




 Rano budzą mnie pasące się tutaj owce, coś pięknego. Bardziej naturalnego poranka nie mogło być;) pakuję namiot, focę i ruszam drogą w dół kanionu. Nic nie jedzie w dół, za to w górę sami kolarze. Robię trochę kilometrów, potem w końcu jedzie jakieś auto i się zatrzymuje. Podwożą mnie spowrotem do San Nicolas. Tam rozbijam namiot obok plantacji platanów, za białym płótnem i ogrodzeniem. Ruszam następnego ranka, stoje z kciukiem uniesionym ku górze i jadę z facetem do jakiejś małej restauracji przy drodze gdzie pracuje. Tam wręcza mi 3 potężne pomarańcze. Idę trochę na pieszo w górę drogi bo nie chce mi się sterczeć przy drodze jak ten kołek widząc, że aut w liczbie zero. Kawałek idę i z drogi zbiera mnie chyba 70 letnia Niemka odziana w rożowe ciuchy, wymalowana od stóp do głów po widocznej odmładzającej opęracji plastycznej Twarzy. Grrrr to Ci kocica! Haha.
Zawozi mnie do miasteczka Mogan. Stad muszę się dostać w góry na kolejne jeziora. Wrzucam w bibliotece trochę zdjęć na fb, następnie na wylot miasta wędruje, auta mnie mijają ale nikt nie chce zabrać autostopowicza z Polski. Co robic? Iść dalej w górę oczywiscie, taaak mam stopa. Wąska kręta droga z przepaściami trochę mnie przeraża, za zakrętem nie widać czy coś jedzie z góry czy nie , tak więc generalnie kierowcy trąbią przed zakrętami. Ja natomiast jadę z turystami tak więc uświadamiam ich, że lepiej powalić trochę w klakson zamiast wyżywać się w domu na żonie ;). No cóż jakoś żywi docieramy do pierwszego punktu widokowego.








Wyżej haltuje nas koleś w Sombrero i koniecznie ale to koniecznie trzeba nam coś kupić przed wjazdem na jeziora bo inaczej umrzemy z głodu. Kierowca otwiera szybę a tu nagle niespodzianka. Degustacja pomarańczy , również dla pasażera z tyłu czyli dla mnie. No to najedli się i pojechali nie płacąc nic;). Wysiadam z mojego autostopowego wozu dziękując jak zawsze serdecznie za podwózkę. W oddali przede mną widać już jeziorko (presa de las nińas) no to zacieram ręce, problem jest tylko to, że idę w dół po kamieniach i trawie bo nie ma żadnej ścieżki. Przebijam sie przez niegęsty las sosnowy. Co wychodzi mi na dobre bo potem wchodzę na taką wysoką skałę i stąd mam przepiękny widok na jeziorko pode mną na tle gór z pico de las nieves i roque nublo na którym straciłem moją lustrzankę. Relaks tutaj nieziemski, nie ma tu nikogo. Do medytacji miejsce idealne. Potem schodzę i wędruję na asfaltową drogę. Dochodzę do parkingu, jestem po drugiej stronie jeziora. Jest tutaj na małej górce potężna , rozłożysta sosna tak duża że takiej jeszcze nie widziałem. Dookoła obsadzona agawami.
Oczywiście namiot stawiam pod tym drzewem magicznym. Oglądam piękny zachód słońca i rozbijam namiot pod samym drzewem, nie ma totalnie nikogo. Po zmroku cykam fotki z gwiazdami i księżycem. Jednak jasność obiektywu robi swoje bo widać całe sklepienie w gwiazdach.






19 grudzień 2013 Czwartek

Rano ruszam ścieżką trekkingową w dół do innego jeziora (Soria). Tam wokół niego rosną palmy, kaktusy z owocami opuncji, które zrywam, usuwam małe kolce i jem pyszne darmowe owoce kaktusa, które podobno mają świetne właściwości odchudzające. Mi się akurat to nie przyda bo nie mam z czego. Przekraczam tamę i wchodzę na stromą ścieżkę w kierunku kolejnego jeziora ( Embalse de Chira). Po długiej wędrówce z ciężkim plecakiem jestem na kolejnej skałce z widokiem na całe jezioro, tutaj kanapki jem i czytam Ucztę dla Wron tom 2. Potem wędruję na plażę jeziora, nie jest w całości pełne. Oprócz mnie są w oddali tylko wędkarze. Totalna cisza i spokój. Rozbijam namiot pół metra od wody i po zachodzie słońca jedyną rzeczą jaką słyszę jest dźwięk wyskakujących z wody ryb. Rano postanawiam poobozować tutaj trochę, a więc udaję się do pobliskiej wioski zrywając wcześniej z drzewa cały worek pomarańczy. Wioska to Cercados de Arańa. Tutaj pytam o sklep bo żadnego nie widzę. Pewien dziadek ma u siebie w domu sklepik, kupuję bułki, pomidory, ser, 2 piwa w puszce i ciastka. Następnie w małej restauracji jem 3 bułki z jajkiem smażonym i popijam napojem. Wracam na moją plaże, kładę się na macie i czytam wcinając pomarańcze. Tak jakoś mija cały dzień na opalaniu i czytaniu nad pięknym górskim jeziorem. Dzień następny identycznie.










21 grudzień 2013 Sobota

Następnego dnia ruszam zgodnie z mapką górskim szlakiem od jeziora w dół, wędruję trawersem na południe w strone miasta Maspalomas. Po paru godzinach wędrówki jestem w jakiejś małej wiosce tam niedaleko obozuje. Rano ruszam w stronę Maspalomas, nie jadą żadne auta z góry tak więc dochodzę na pieszo do kolejnej mieściny i łapię stopa do El Tablero koło Maspalomas. Tam w centrum handlowym pytam o podładowanie baterii, dostaję też dostęp do neta wifi. Piszę z moją koleżanką z Polski Wiolą. Informuje mnie, że 1 stycznia wpada z chłopakiem do Maspalomas. Oferuje mi, że może z Polski zabrać dla mnie jakąś paczkę. Świętnie, dziękuje jej za to i zgadamy się na fejsie. Ruszam na zakupy do superdino. Udaje się na wylot miasteczka El Tablero w którym wszystkie ulice mają nazwy krajów z Ameryki płd i środkowej. Udaję mi się złapać stopa z bratem i siostrą i jedziemy do góry nad kolejne dwa jeziorka. 
Tam siadam i powyżej jednego z nich i totalny relaks w pięknym miejscu. Potem gdy idę ścieżką po raz kolejny doświadczam kanaryjskiej gościnności. Zagaduje do mnie jakiś facet z pobliskiego domku, jest tam ze znajomym. Opowiadam skąd jestem i zapraszają mnie do domku pod palmami na pyszną kolację, do tego obalamy butelkę drogiego wina. Jose przyleciał tu z Angli odwiedzić rodzinę i znajomych. Następnie oni wracają do Maspalomas ja obozuje nad jeziorkiem pod palmami.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz