17 listopad 2014 Poniedziałek
Wczoraj wieczorem pożegnałem się z
wolontariuszami Shanettą, Andiranem i Paulem. Pojechali oni razem wieczornym
busem do miasta Machala załatwiać wizę dla Paula. Niestety nie mogłem wyruszyć
w wspólną autostopową podróż z moją koleżanką Shanettą bo ona udaje się do Peru
a ja na północ Ekwadoru. Mamy nadzieje się zgadać i spotkać w którymś z krajów
Ameryki południowej gdy wróci tu ponownie w październiku. Wieczorem szykuję tą
kukurydzę smażąc na oleju.
Rankiem pakuję się, biorę trochę sera,
pomidorów, ogórka, bloku cukrowego i owsianki. Żegnam się z moim przyjacielem
pieskiem - Scottem za którym będę cholernie tęsknił po spędzeniu 8 tygodni i 4
dni w tym Wolontariacie w Malacatos. Również żegnam się z nowymi
wolontariuszami Giacomo i jego dziewczyną Vicky. Jadę z naszym kierowcą do
miasta ok 8.30, stamtąd płacę 1dolara za bilet do Loja. W trakcie jazdy
uświadamiam sobie że zostawiłem mój szybkoschnący ręcznik z mikrofibry w
wolontariacie. Szlag! Zatrzymuje autobus i wysiadam i autostopuje spowrotem do
Malacatos. Z wylotu za miasto do wolontariatu i zabieram ręcznik. Mam farta bo
przyjechała kolejna taksówka pod wolontariat i zabieram się z kierowcą do
Malacatos i niestety płacę kolejnego dolara za autobus. Dojeżdzam do miasta
Loja wysiadając na terminalu. Stąd mam zamiar autostopować przez góry do miasta
Cuenca na północ. Na wylocie z miasta idę na stację benzynową. Zauważa mnie
jakiś facet pytając gdzie się udaje? Mówię że do Cuenca. On tam właśnie jedzie
i każe mi wsiadać! Super! Straciłem trochę czasu i jest już ok 12.00 jedziemy
przez piękne zielone góry z sosnami i eukaliptusami. Z facetem gadka się klei,
dodatkowo zaprasza mnie w jakiejś małej wiosce do restauracji na obiad. Tam
dostaję smażone mięso -chicharon, bób-ava, mote- coś jak gotowana kukurydza
oraz smażone platany do tego coca cola w dużej butelce. Obiadek jest pyszny.
Ruszamy dalej i poleca mi odwiedzenie parku narodowego koło cuenca - park cajas
z górskimi jeziorami. Poza tym ma tutaj córkę w cajas. On mieszka w Loja ale
jedzie sprzedać swój samochód. Informuje
mnie że w tym miejscu koło Cuenca rozegrała się bitwa -Batalia de Tarqui w
1820r. Była to bitwa pomiędzy Ekwadorczykami 2 tysiące żołnierzy i
Peruwiańczykami 30 tysięcy. Wygrali Ekwadorczycy.Podjeżdzamy pod dom jego córki
i zapoznaję się z jego ładną córką w ciąży o imieniu Ivanova. Ma Rosyjskie imię
ale jest w pełni Ekwadoryjką. Korzystam u nich z neta i sprawdzam czy ktoś
odpisał na couchsurfingu ale niestety nikt. A więc wypada na to że ruszam w
górę drogą zobaczyć wyższe partie gór. Ruszam z Fredym i zawozi mnie jakieś 5km
wyżej tam wysadza na drodzę. Dziękuję mu za genialnego stopa i próbuje złapac
kolejnego. Po kilku nie udanych próbach zatrzymuję wóz policyjny. Pytam czy
panowie jadą wyżej? Oni że tak i chętnie mnie zabierają. Gdy słyszą że jestem z
Polski mówią "oo ziemia Papieża Jana Pawła II" No jak miło to słyszeć
po raz kolejny. Wysadzają mnie wyżej już gdzie kończy się poziom drzew przy
jakims hostalu. Nie mam mapy a więc przechodzę wyżej i
jestem w ekskluzywnym hotelu. Wchodzę do środka i pytam o mapkę trekkingową.
Facet przynosi mi ale tylko miasta. Pytam czy mają wifi? Dają mi bezproblemowo
hasło i szukam mapki na necie znajduję jakąś bidną. Pytam pięknej recepcjonistki
czy może mogła by mi wydrukować? Nie ma problemu najmniejszego. Jest już po
17.00 pora wracać na drogę bo do góry jeszcze z 10km. Przypadkiem usłyszałem że
jedna noc tutaj to 200$ ponad. Masakra! W ogóle zauważyłem że Ekwador jest
naprawdę piękny, nie widać biedy. Piękne budynki, pełno willi i nowe auta! Ten
kraj przypomina Niemcy czystością i nowością a nie kraj Ameryki południowej.
Tym bardziej cholernie biednie wyglądające Peru. Udaję mi się złapać stopa na
przełęcz. Idę na jakieś zbocze góry po trawie i rozbijam tu mój pierwszy
kemping w tym kraju;) w końcu zacząłem ponownie oddychać gdy tylko stanąłem
przy drodze z kciukiem wystawionym ku górze;)
Miasto Cuenca i autostop do Rio Bamba
18 listopad 2014 Wtorek
Bez budzika ani rusz, budzi mnie o 6.00 bo inaczej bym zaspał. Gdy otwieram namiot
widok piękny z mnóstwem malutkich jeziorek. Chwilę tylko świeci słońce na
horyzoncie bo ucieka w górę w chmury. Po spakowaniu namiotu ruszam na ten
parking na przełęczy a stamtąd na górę. Są tutaj schody prowadzące do góry na
punkt widokowy. Zostawiam tu plecak bo nie ma nikogo i ruszam w górę. Całe to
miejsce to - tres cruses (3 krzyże). Gdy jestem na górze widać kolejne jeziora,
zaraz nachodzi mgła, widać w niej tuż obok pasące się lamy. Potem po cichu podchodzę
bliżej i robię zdjęcia.
Po
obejrzeniu widoków i lam pora zejść na przełęcz i złapać stopa do miasta
Cuenca. Po jakiś 5min oczekiwania łapię stopa z kobietą i dwoma chłopakami.
Jedziemy w dół i opowiadam o podróży.Wysadzają mnie w centrum miasta przy
jakimś małym parku. Widać już stąd z góry katedrę i kościoły. Jest wczesna
godzina bo ok 8.30 ale Ekwadorskie słońce już mocno grzeje. Wykorzystuję okazję
i rozkładam do wyschnięcia mój namiot na chodniku. Posilam się canchą z serem i
pomidorem. Ruszam w kierunku Katedry jakimiś uliczkami z niesamowitymi
malowidłami na murach. Jestem po chwili w centrum gdzie zwiedzam piękny
kościół, następnie udaję się na plac główny z potężną Katedrą. Jest tutaj mały
park z ogromnymi sosnami na środku. W centrum turystycznym biorę mapkę miasta i
tej krainy tysiąca jezior - cajas, skąd właśnie przyjechałem. Muszę wybrać
dolary z bankomatu bo mam ostatnie 10. Idę do jakiegoś banku -Banka Austro i
wybieram w ratach 200$ bo limit to 100. Wybieram 40$ potem 100$ a na końcu 60$.
Potem patrzę a bankomat mnie oszukał i wydał 50$ zamiast 60$. Wkurwiony z
kwitkiem idę do banku i mówię o sytuacji.tam babka informuje mnie że mam się
skontaktować ze swoim bankiem, oni nic nie mogą zrobić. Ja mówię że nie możliwe
jest to bo nie będę tracił majątku na telefon do Polski. A poza tym to wina ich
zasranego bankomatu, co ma do tego mój bank? Nic nie mogą zrobić, mówię więc
"Adios" i wychodzę z tego złodziejskiego banku. Teraz wędruję do
potężnej i pięknej katedry ze złotym ołtarzem i pięknymi kolorowymi witrażami,
jest też rzeźba Jana Pawła II. Wychodze i chcę sprawdzić couchsurfing a więc w
tym celu udaje się do pobliskiej biblioteki lecz internet nie działa. Pytam
więc w pobliskiej restauracji czy mógłbym otrzymać hasło do wifi bo net w bibliotece
nie działa. Dostaję je na kartce i siedzę na zewnątrz przy stoliku i sprawdzam
couchsurfing. Jak na złość jest jakaś awaria tej strony i nie działa. Gdy
siedzę i się obracam zauważam że jakieś młode dziewczyny się na mnie patrzą z
chodnika i mnie malują. Pokazują mi abym się nie ruszał. Gdy kończą wołam je i
pokazują mi mój portret. Jak się okazuje są studentkami achitektury i robią to
na zajęcia. Jeden portret mnie siedzącego przy stoliku jest na prawdę niezły
jak na 4min rysowania;). Na pamiątkę robię jego zdjęcie. Wracam po raz kolejny
do katedry bo można tu kupić za dolara zwiedzenie krypty albo wejście na górę.
Wybieram punkt widokowy i po wejściu z moim plecakiem po 130 schodach jestem na
górze i oglądam piękne widoki miasta. Potem wracam do parku i dowiaduje się od
pewnej kobiety że są niedaleko w mieście Cańar ruiny Inków. Ja mam teraz plan
udać się wyżej na północ koło miasta Rio Bamba aby zdobyc najwyższy szczyt
Ekwadoru. Jest to wulkan Chimborazo 6310m. . Idę więc na wylot z miasta
wychodząc z centrum. Jem w przydrożnej restauracji tani obiadek w postaci zupki
z fasoli, ryżu z mięsem i surówką i ananasowym napojem płacąc 1.80$. Posilony
ruszam przez most.
street art / Cuenca |
katedra Cuenca |
Janusz Paweł drugi |
widok z katedry |
Tak mnie malują w 5 minut studenci architektury :) |
Na stacji benzynowej łapię krótkiego stopa
z malżeństwem w niesamowitym starym busem VW.Podrzucają mnie na wylot w
kierunku Azogues. Tutaj nie czekam długo bo jakieś 10 minut i zatrzymuje się
facet białym busem dostawczym jadący do Cańar, tam gdzie są te ruiny Inków.
Genialnie! Wsiadam i jedziemy najpierw tankując diesla. Tak w ogóle to sprzedaje
się tu benzynę i ropę na galony. Jeden galon to 4 litry i kosztuje 1$!! Woda
tutaj kosztuje drożej! Jedziemy do miasta Azogues gdzie facet podjeżdza do
apteki i szpitala bo rozwozi sprzęt medyczny. Jedzie przed nami bus i jak się
okazuje ma na szybie zdjęcie tych ruin, po jego zobaczeniu już wiem że nie
interesują mnie. Jedziemy do Cańar i tam żegnam się z facetem, łapię stopa z
dwoma kobietami na wylot miasta a stamtąd ładuję się na pakę pickupa wypełnioną
mnóstwem napojów gazowanych. Wiatr we włosach a raczej w kapeluszu gdy jadę na
pace;) Wysadzają mnie w miasteczku El Tambo, gdzie po skorzystaniu z neta idę
na wylot. Udaje mi się zatrzymać ciężarówkę z jakimś dziadkiem. Zawozi mnie do
kolejnej wioski jakieś 10km. Tam piszę mu na pożegnanie na jego życzenie po
Polsku "dzień dobry i dobranoc". Jestem w jakiejś wiosce z zielonymi
trawami i mnóstwem krów. Próbuję złapapć stopa jakieś 10min ale nikt się nie
zatrzymuje. Patrzę jedzie ponownie dziadek ciężarówką, teraz ze swoją córką.
Ponownie zaprasza mnie do kabiny i wysadza na przełęczy gdzie w dole widać
morze białych chmur. Coś pięknego. Ustawiam się przy drodzę i po chwili mam
kolejnego stopa z Ekwadorskim małżeństwem. Ładuje plecak na pakę czarnego
pickupa. Okazuje się że jadą do stolicy kraju Quito przejeżdzając przez miasto
Rio Bamba gdzie się udaję. Znów mam
farta bo miasto jest oddalone o dobre 180km. Małżeństwo jest bardzo
sympatyczne, opowiadam im o podróży gdy jedziemy przez piękne zielone góry z
chmurami w dole <3. Zatrzymujemy się nawet przy jednym z punktów widokowych
i oglądamy te chmury w dole po zachodzie słońca. Małżeństwo było odwiedzić
swoją rodzinę w Malacatos gdzie byłem jako wolontariusz 2 miesiące. Jak to
wszystko się genialnie ciągle układa, te wszystkie nieprzypadkowe osoby na mojej
drodze w podróży. Wieczorem gdy jest już ciemno zapraszają mnie na kolację do
restauracji. Do wyboru jedzenia jest mnóstwo. Wybieram chicken broaster czyli
potężny kawał mięsa w chrupiącej panierce rodem z KFC. Do tego frytki, ryż,
sałata i cola ;). Moi mili znajomi zapraszają mnie do siebie do domu do stolicy
Ekwadoru gdy już tam dotrę. Najadam się do pełna tym smacznym kurczakiem.
Ruszamy w dalszą drogę do Rio Bamba. Zostało ok 100km, oczywiście nie chcę
wjeżdzać do miasta na noc, tak więc mówię im aby zatrzymali się przed nim.
Wymieniamy się numerem telefonu i facebookiem. Wysiadam w jakiejś małej wiosce
- Calpi. Jest już ok 20.20 i pora szukać miejsca na namiot, idę wzdłuż
cmentarza ogrodzonego murem. Wędruje na jego tyły po ciemku i rozbijam namiot na
jakiejś pylistej ziemi za murem cmentarnym;).
zaprosili autostopowiczna na kolację |
Wulkan Chimborazo 6310m!
19 listopad 2014
środa
Rano gdy otwieram
namiot okazuje się że spałem na polu z jakimś zbożem. Widać chadzających już drogą ludzi quechua idących
na swoje pola. Jest kwadrans po 6 rano, po lewej stronie ukazuje mi się
niesamowity widok. Najwyższy szczyt Ekwadoru, cały w śniegu i totalnie bez
chmur - wulkan Chimborazo 6310m na który mam zamiar wejść. W tym celu chcę udać
się stopem do miasta Rio Bamba i pozyskać darmowe mapki trekkingowe z centrum
informacji turystycznej. Po spakowaniu mokrego namiotu i zjedzeniu owsianki
ruszam na drogę. Łapię stopa z facetem i jego synkiem 4 letnim z wyżelowanymi
włoskami i okularami przeciwsłonecznymi. Wysadzają mnie w centrum miasta i idę
teraz szukać głównego placu z Katedrami i informacją. Pytam ludzi o centrum
każą mi iść w dół, tam mijam park dla dzieci i jestem przy stacji kolejki -Tren
Ecuador. Jest to legendarna linia kolejowa w tym kraju.
W biurze pytam o mapki turystyczne. Facet mówi że nie jest to biuro informacji
turystycznej. Kursuje za to jeden bardzo stary pociąg niebezpieczną, piękną
górską trasą zwaną - Nariz del Diablo (nos diabła), bilet kosztuje 25$. Trasa z
miasta Alausi z powrotem trwa 2,5h. Jest to polecana przez wszystkich trasa
bardzo starym pociągiem. Ja udaję się w poszukiwaniu iformacji, przechodzę do
pięknego parku - Parque Sucre. Potem zgodnie z tym co mi ludzie powiedzieli na
plac czerwony - plaza roja gdzie podobno miała się znajdować informacja
turystyczna. Takowej nie ma, zwiedzam kościół i wracam. Na ulicę daniel leon
borja, na której wyżej ma się znajdować informacja. Pytam ludzi i zgodnie z tym
co mi mówią jest jedno biuro - alta mońtana i wyżej podobno punkt informacji.
Po przejściu w tą i spowrotem jestem koło biblioteki gdzie z ma być ta informacja.
Jest tu kartka że przenieśli ją do budynku muncipalidad w parku maldonado.
Wracać tam nie będę, wędruję kawałek spowrotem do biura Alta montana. Jest w
środku młoda dziewczyna z małym chłopcem. Pytam jej o mapki, mówi że nie ma. Ma
tylko duże mapki na stole, robię więc zdjęcie i proszę o wydrukowanie więc. Oni
tu organizują wyprawy na wulkan Chimborazo gdzie chce się udać. Ładuję baterie
u niej w biurze, potem pytam właściciela przez telefon ile kosztuje wyprawa dwu
dniowa na wulkan. Mówi że 140$ za przewodnika plus 10$ za sprzęt. Jak dla mnie
to jest cholernie drogo. Normalnie turyści płacą od 250-350$ a więc nie jest
tak źle. Po podładowaniu baterii i konwersacji z ładną dziewczyną z dzieckiem
pora ruszać na zakupy i wrócić do wioski w której dzis spałem, bo stąd biegnie
droga do parku narodowego z wulkanem. Idę do supermarketu - Aki i tam kupuję
tylko 2 paczki ciastek, 2l wody i 2 paczki najtańszych parówek. Teraz udaję się
na ulicę Veloz skąd jedzie autobus do wioski Calpi za 25 centów. W warzywniaku
kupuję 10 bananów za 50centów, pastę colgate za 1$, 3 serki białe.
Najwyższy szczyt Ekwadoru - Wulkan Chimborazo 6310m ! |
plac w Rio Bamba |
Potem przed
światłami zatrzymuje autobus lini nr 16. W nim cholerny ścisk więc zostaje na
przodzie z zakupami i kładąc plecak koło kierowcy. Jest tu facet przy drzwiach
który wpuszcza dzieciaki wracające ze szkoły. Płacę 25 centów i wysiadam przy
tym cmentarzu za którym spałem. Łapię stopa pickupem, syn z ojcem jadą do
wioski San Juan gdzie się mam udać, okazuje się że wejście do Parku z wulkanem
jest o wiele wyżej. Postanawiam tam z nimi jechać, zatrzymujemy się tylko w
wiosce San Juan gdzie wysiadam i kupuję 7 bułek, wracam do auta i jedziemy
dalej. Droga pnie się do góry, potem zielone tereny znikają i zaczyna się
potężna mgła. Wysadzają mnie przy wejściu do Parku, są tutaj kamienne budynki i
biuro. Pytam w środku o to czy można wynająć przewodnika. Dziewczyna mówi że
nie mają ale można zadzwonić od nich do agencji z przewodnikami, bo przed
wejściem na wulkan trzeba się zarejestrować, a poza tym jest nielegalne wejście
samemu. Są wyżej dwa schroniska jedno na 4800 m refugio hnos. Carrel oraz wyżej
na 5000m - refugio Whymper. Oba jak narazie nie działają ze względu remontu. W
pierwszym podobno działa mała restauracja i toalety. Postanawiam jutro
zadzwonić do agencji i znaleźć przewodnika jak najniższym kosztem. Dziś mam
zamiar dojść do pierwszego schroniską do którego stąd jest 8km. Tutaj są
toalety o na prawdę eleganckim wyglądzie, korzystam z nich a potem na kamiennej
ławce posilam się w postaci bułek z serem i ogórkiem. O 16.00 pora ruszać, jest
taka cholerna mgła że widok ogranicza się do ok 15-20 metrów. Plecak z tym
jedzeniem i bananami waży z dobre 26kg teraz. Droga szeroka dla samochodów pnie
się do góry, widać niejednokrotnie pasające się we mgle lamy, które skubią
jakieś małe krzewy i trawki na wulkanicznej ziemi. Droga biegnie spiralami do
góry. Przez mgłę nic nie widać, o godzinie 18.00 ukazuje mi się w oddali mały
budynek, przed nim dużo zielonych namiotów. Na pewno jest to obóz dla osób
wchodzących na szczyt Chimborazo. Jest też mała drewniana chatka z napisem -
restauracja i toalety. Do tego duża beczka z wodą. Wszystkie namioty pozamykane
bo pewnie osoby śpią, wejście na wulkaz zaczyna się około 22.00 a docieram na
szczyt ok 7 rano. Stoją tutaj 2 jeepy zapewne tych przewodników. Rozbijam swój
namiot na wulkanicznej ale miękkiej ziemi. Jest już zimno. Włażę do namiotu i
piszę pamiętnik potem jakoś ze zmęczenia zasypiam w moim ciepłym śpiworku.
20
listopad 2014 Czwartek
W nocy nie zmarzłem śpiąc na tych 4800m u
stóp potężnego wulkanu Chimborazo 6310m. Zauważam że wewnętrzna ściana namiotu
jest oszroniona. Musiało być w nocy cholernie zimno. Otwieram cały zamarznięty
namiot i ukazuje mi się ten potężny, ośnieżony szczyt wulkanu. Nie ma ani
jednej chmurki, ziemia jest zamarznięta jeszcze. Ludzie z namiotowego kempingu
już powstawali, pytam się ich czy są przewodnikami? Oni natomiast że nie,
pracują w tym schronisku które aktualnie to drewniana budka jako restauracja i
toalety. Budynek jest w remoncie. Widać na górze idących na szczyt po lodowcu
ludzi. Pytam o czas jaki zajmuje wejście. Poubierani w kurtki zimowe Indianie
mówią że wychodzi się o godzinie 22.00 a na szczycie jest się ok 6-7 rano.
Wulkan ten jest najwyższym szczytem Andów Ekwadorskim. Jednocześnie najwyższym
szczytem mierzonym od środka ziemi, ponieważ mamy tutaj prawie równik, co
oznacza że Ziemia w tym miejscu jest najbardziej wypukła. To sprawia że panują
tutaj bardzo trudne warunki atmosferyczne, zbliżone do najwyższych szczytów
świata. Mało tego ok 70% wypraw nie dociera na szczyt! Ludzie trenują na tym
wulkanie przed zdobywaniem dachu świata czyli Mt. Everestu! Ja mam zamiar wejść
na tą górę, ale potrzebuje przewodnika. Kupuję kubek kawy za dolara i piję ją
spoglądając na szczyt Chimborazo. Widać że już nachodzą chmury. Indianie mówią
że pare godzin od świtu tylko jest bezchmurne niebo, potem przychodzi ta mgła
cholerna w której wczoraj wchodziłem na górę. Wracam do namiotu i jem owsiankę
z bananami na śniadanie. Lód na namiocie topi się pomału pod wpływem grzejącego
słońca.
Kemping pod Chimborazo na 4800m |
Potem gdy całkowicie wysycha pakuję go i mam zamiar zejść teraz na dół
do wejścia parku i tam skorzystać z telefonu który mają i zadzwonić w
poszukiwaniu przewodnika. Wczoraj gdy rozmawiałem przez telefon z tym facetem
Don Rodrigo powiedział mi 150$ łącznie. Wyruszam przed 9.00, wulkan jest już
cały w chmurach. Schodzę drogą kawałek a potem na skróty prosto w dół po zboczu
mijając stada pasących się - Vicuńi. Są to zwierzęta wyglądem przypominające
lamy. Gdy schodzę niżej spotykam jakiegoś idącego do góry dziadka. Mówię mu że
szukam przewodnika, on poleca mi dwie firmy - Incanian oraz Ivo Veloz. Dziękuję
mu za pomoc i dochodzę do budynków przy wejściu. Wchodzę do biura i gadam z
chłopakiem mówiąc że wczoraj jego koleżanka powiedziała mi że będę mógł
zadzwonić i poszukać przewodnika. On mówi że nie ma problemu i zaprasza mnie do
środka do biura. Dzwonimy do tej firmy Incanian. Facet mówi że przewodnik to
koszt 120-140$, ale każe mi zadzwonic za jakiś czas bo musi się skontaktować z
przewodnikami. Czekam ok 30min i ponownie dzwonie. Niestety narazie nic nie
wie, muszę poczekać do ok 18.00 i ponownie wykonać telefon. Jak narazie jest
11.00 dopiero. Dzwonimy do innych firm niestety albo za drogo albo wszyscy
przewodnicy zajęci. Muszę się skontaktować z tym Don Rodrigo z firmy Alta
Montańa,ale mam tylko nr. Na komórkę a ten telefon w biurze ma zablokowane
wykonywanie połączeń na komórki. Poza tym nie ma tutaj kompletnie zasięgu.Chłopak
mówi że można tu złapać zasięg ale muszę pójść drogą do góry jakieś 200m i koło
jakiejś tabliczki jest zasięg ale tylko dla sieci Claro. Ja taką właśnie
posiadam. Gdy wychodzę z biura już naszła mgła, jest już zimno. Postanawiam
zjeść obiad, gotuję ryż i jem go z parówkami i cebulą;). A wodę nabieram
oczywiście z kranu jak to w górach. Nawet dowiedziałem się że ta woda którą
mają w kranach to nic innego jak krystalicznie czysta woda z lodowca wulkanu!
Lepiej być nie mogło, walić butelkowaną wodę z niewiadomego źrodła! Górska i
lodowcowa woda to najlepsze co może być. Nabieram więc też całą moją 2l
butelkę. Po obiedzie zostawiam mój plecak w biurze i idę teraz łapać sygnał. Za
budynkiem stoi grupka pracowników w ciemnozielonych kurtkach. Wiedzą że szukam
przewodnika, jeden z nich mówi mi że jego kuzyn jest przewodnikiem i możemy
zadzwonić jak chce. Mówię że jak najbardziej, wsiadamy na maly czerwony motor
hondy i jedziemy w górę drogą w totalnej mgle. Trzymam się żebym nie spadł.
Dojeżdzamy do zakrętu z krzyżem, chłopak mówi "puta" co znaczy kurwa
albo dziwka. Pytam o co chodzi? On że nie ma numeru i musi wrócić. Jedzie na
dół a ja czekam. Potem wykonuje telefon do kuzyna, po rozmowie jednak się
okazuje że ma zaklepany termin na wulkan. Nie da rady, no to lipa. Ja zostaję i dzwonie do tego całego Don Rodrigo.
Mówi mi że muszę zadzwonić za ok 15min. Ja wracam do biura i zamierzam dać mu
trochę czasu. Ogarniam mapki, piszę i oglądam serial - Skins na telefonie. O
16.00 następuje zmiana pracowników. Chłopak udaje się do domu a poznaje jego
zmiennika czyli grubego faceta w średnim wieku. Dzwonię do tego biura co
wcześniej teraz niby numer niedostępny. No to pozostał mi Don Rodrigo. Idę w
potwornej mgle na ten zakręt z krzyżem i tam dzwonie. Facet mówi że na dziś nie
da rady, na jutro ok. Mówię że ciuchy mam na wędrówkę, on tam coś sapie że nie
lubi takich spraw załatwiać przez telefon ale przyśle przewodnika do mnie jutro
o 14.00 pod wejście parku. Ja wracam do biura, pod biurem jest piękny, ogromny
tropikalny motyl prawie jak cała moja dłoń! Zastanawiam się co taki motyl robi
na wysokości 4300m. Mówię grubaskowi o sytuacji z przewodnikiem. Oraz że jutro
będę musiał wrócić do miasteczka San Juan bo zjadłem już dużo jedzenia czekając
tu, a muszę dokupić jeśli chcę wejść na wulkan.On proponuje mi nocleg w jednym
domków dla pracowników. Genialnie! Idziemy do kamiennego domku, w środku jest
kuchnia, salon z plazmą sony i kinem domowym. Pokazuje mi mój pokój z dwoma
łóżkami piętrowymi i łazienką. Jest tu kilka budynków,
w tym moim są cztery pokoje. Ja ten cały pokój mam dla siebie bo dziś śpią tu 3
osoby wraz ze mną. Idę do kuchni i robię sobie pyszne kanapeczki z serem,
pomidorem i papryką do tego gorącą herbatą z koki;). Wracam do mojej sypialni i
myję się w łazience. Potem włażę do śpiwora bo tu w środku jest zimno całkiem.
Cały wieczorek w łóżku oglądając filmy i seriale ;) Potem po raz kolejny
zasypiam na zboczu największego szczytu Ekwadoru - wulkanu Chimborazo 6310m,
tym razem w łóżeczku w budynku kontroli parku narodowego ;)
To jest k...a Motyl !!! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz