18 sierpień 2014 Poniedziałek
Rankiem wstaję i jem śniadanie z Kuzynem Noela i jego żoną w ich kuchni na pierwszym piętrze. Do dyspozycji pyszny ser, bułka i miętowa herbata. Śniadanie przerywa telefon od Milagros z miasta Acolla gdzie byłem gościem w ich domu przez 5 dni. Po miłej rozmowie z moją znajomą, kończę śniadanie. Idę do sklepu i kupuję puszkę tuńczyka i trochę pomidorów oraz sałatę. Wracam do domu i witam się z całą rodzinką. Pora się pakować i ruszać. Powiedzieli mi, że jak chcę dostać się do jeziora to przed Huaraz mam wysiąść w San Nicolas. Robimy pamiątkowe zdjęcie u nich na podwórku i żegnamy się po podaniu mojego numeru telefonu.
Rankiem wstaję i jem śniadanie z Kuzynem Noela i jego żoną w ich kuchni na pierwszym piętrze. Do dyspozycji pyszny ser, bułka i miętowa herbata. Śniadanie przerywa telefon od Milagros z miasta Acolla gdzie byłem gościem w ich domu przez 5 dni. Po miłej rozmowie z moją znajomą, kończę śniadanie. Idę do sklepu i kupuję puszkę tuńczyka i trochę pomidorów oraz sałatę. Wracam do domu i witam się z całą rodzinką. Pora się pakować i ruszać. Powiedzieli mi, że jak chcę dostać się do jeziora to przed Huaraz mam wysiąść w San Nicolas. Robimy pamiątkowe zdjęcie u nich na podwórku i żegnamy się po podaniu mojego numeru telefonu.
Pytają kiedy mam zamiar wrócić i ich odwiedzić? Mówię, że nie mam pojęcia ale jak będę przejeżdzał to dam znać na fb. To jest niesamowite, że Ci Indianie tak bardzo chcą Cię ugościć. Tak naprawdę większość z nich jeszcze nigdy nie miała okazji porozmawiać z Gringo. Jak sami mówią wszyscy turyści są tu przejazdem, a gdy przechodzą to nic nie zagadają, może to z braku znajomości języka, ale też pewnie z nieufności i obawy przed tymi Autochtonami. Życzą mi powodzenia w podróży i Synek Noela idzie odprowadzić mnie na wylot z miasta w poszukiwaniu stopa.
Przechodzę most z synkiem Noela, stąd widać poteżne ośnieżone szczyty w tym najwyższy szczyt Andów Peruwiańskich - Huascaran 6768m! Po chwili łapię stopa jakimś bardzo starym,niebieskim Amerykańskim pickupem. Starzec zawozi mnie tylko 10km do następnej wioski. Tam oczekuję na kolejnego stopa, lecz nikt się nie zatrzymuje z tej niewielkiej ilości przejeżdzających aut. Ludzie mówią, że niedługo będzie jechał ten busik do Huraz. Po chwili rzeczywiście zatrzymuje się przy drodze, facet wchodzi na dach i pakuje tam mój plecak, wchodzę do środka i jak zawsze w tym górskim rejonie Peru jestem sam z Indianami. Siedzę w ścisku niestety z powodu siedzącego koło mnie rozpychającego się grubasa.
Po przejechaniu
może 25km dojeżdzam do tej małej wioski
przy głównej drodze. Wysiadam i jestem po środku dwóch pasm górskich po lewej
stronie jest niższa skalno-trawiasta Cordilliera Negra(czarna) a tam gdzie
ponownie się udaję Cordilliera Blanca(biała). Najpiękniejsze i najpoteżniejsze
góry w Peru! Trochę o niej; rozciąga się ona z płn. Na płd. Na długość 180km.
Są tutaj 663 lodowce! A 29 z nich znajduje się powyżej 6 tysięcy metrów. Jest
to kraina 269 jezior i 41 rzek! W 1941r miała miejsce poteżna tragedia z powodu
wylewu wody z jeziora Pallqaqucha w dolinie Cojup. Woda w ciągu 15min dotarła
do miasta Huraz w skutek czego zgineło na miejscu 7 tysięcy osób! Kolejna
tragedia miała miejsce w 1970r w wyniku trzęsienia ziemi, niestabilna część
lodowca przepotężnej góry Huascaran o rozmiarze 800m i o masie ponad 50milionów
sześciennych zmiotła z powierzchni ziemi miasto Yunay zabijąc 20 tysięcy osób!
Przeżyło jedynie 92 osoby które uciekły na wyżej położone wzgórze cmentarne.
Cóż za ironia losu. Te przepoteżne góry są wraz z siłami natury potrafią być
przerażająco niebezpieczne. Mam nadzieję, że żadne trzęsienie ziemi nie nastąpi
podczas mojego pobytu tutaj. Tak więc muszę się mieć na baczności.
Idę więc z tej
drogi asfaltowej i wchodzę na pylisto-kamienistą drogę. Pytałem o drogę dwóch
osób i wskazali mi tą jeśli chcę dotrzeć do jeziora. Jest przed 11.00 upalne
słońce,ja idę z plecakiem i 2,5l butelką wody w dłoni, dużo tutaj drzewek
eukaliptusowych, mijam skromne wiejskie domki zbudowane z brązowych błotnych bloków
- adobe. Po ok 40min wędrówki jestem na zakręcie tej drogi, coś mi nie pasuje
bo zakręca ona w zupełnie innym kierunku. Pode mną przepaść, po lewej dolina z
kolejną drogą i wioskami. Zarówno kierowca busa i panowie z wioski wprowadzili
mnie w błąd. Pora na mojego najlepszego przewodnika - intuicję. Postanawiam
zejść do doliny z drogą, wracam kawałek i znajduje strome zejście po stromym
zboczu dochodząc do poletek uprawnych i domków, Indianie patrzą jakbym był
kosmitą gdy tędy schodzę, pytam więc jednych z nich czy ta droga prowadzi do
jeziora Rajucolta? Mówią, że tak ale jest tam cholernie daleko. Najpierw mam
dojść do wioski Macashca. Przechodzę mostkiem rzekę i idę pylistą drogę, dziś
jest Niedziela i zapomniałem kupić bułek, pytam w sklepiku malutkim ale Pani
już nie ma. Poleca udanie się na plac do Macashca. Idę drogą wciągając silny
zapach roznących przy niej eukaliptusów. Wracają wspomnienia z Wysp
Kanaryjskich, poza tutejszy suchy, górski klimat w tej części Peru idealnie
odwzorowuje ten z Kanarów(suche trawy, kaktusy i eukaliptusy) krajobraz wygląda
niemal identycznie.
Kolejną górską
przygodę czas zacząć. Jedzie z dołu stary minibus, zatrzymuje się gdy macham
dłonią w górę i w dół. Kierujący nim starzec, wysiada i ładuje mój plecak na
górę, wsiadam na przednie siedzenie i opowiadam o sobie jadąc tą wyboistą
drogą. W zasadzie są tam dwie drogi, jedna niżej ja jadę tą wyżej, pytam
dziadka gdzie można kupić bułki, on zatrzymuje się przy jedym z domków trąbiąc,
wychodzi mała dziewczynka. Dziadek pyta czy ma bułki? Ona, że tak. 8 za 1sola,
kupuję od niej płacąc jej przez okno. Dziadek rozmienił mi na szczęście 10
soli, daję mu więc 1sola za przejazd. Trasa kończy się nie co wyżej. Ściągam
plecak i idę w górę, po chwili po lewej stronie pod jednym z eukaliptusowych
drzew siędzą 2 kobiety w kolorowych tradycyjnych strojach, ładna dziewczyna z
matką. Postanawiam spytać czy nie mają tej kukurydzy - canchy i nie
przygotowaliby mi jej trochę na oleju? Okazuje się, że mają. Zapraszają mnie do
siebie na trawę gdzie jedzą jakiś posiłek z metalowych misek. Mówią, że mi
przygotują canchę, dziewczyna ma na imię Sara i idzie do domku ją szykować. Jej
mama zaprasza mnie do posiłku z nią i jej dwoma synami. Dostaję całą miskę ryżu
i ziemniakami z sosem - puka. Dziękuję serdecznie i zajadam się opowiadając
skąd przybyłem.
Wraca Sara z cała
miską, gorącej i doprawionej solą canchy. Dziękuję serdecznie i pytam ile się
należy za przygotowanie? One nie chcą żadnych pieniędzy, wpadam na pomysł, że
odwdzięcze się inaczej. Wyciągam z plecaka jedną czekoladkę z orzechami
-Sublime i wręczam Sandrze. Po ok 30min wspólnego czasu muszę ruszać gdy chcę
dojść dziś do jeziora bo jest już 14.30. Żegnam się i ruszam w górę, zaczyna
się lekko zalesiony teren z wąską trekkingową ścieżką. W oddali widać już coraz
bliżej wysokie ośnieżone szczyty. Po prawej stronie w dole jeszcze jakieś domki
ostatnie przy tej drugiej drodze. Następnie moja ścieżka się z nią łączy i
kontynuuję wędrówkę mając po prawej stronie w dole rzekę. Dalej pasą się konie
i krowy. Po lewej i prawej stronie jestem otoczony przez trawiaste ściany tego
kanionu. Widać przede mną już wejście do jego prawdziwego i poteżnego centrum
czyli kanionu którego ściany tworzą masywy gór Cashan 5716m z prawej i
Humashraju 5434m. Tak w ogóle cała Cordilliera Blanca to jest Park Narodowy
Huascaran, są przy wejściu punkty kontrolne w których sprawdza się bilety
wstępu które kosztują za 1 dzień 10 soli! Można kupić bilet za 65 soli na cały
miesiąc pobytu. Dla mnie to jest jakieś wariactwo, jeszcze nie płaciłem za
wstęp w góry ani w Europie ani tu w Ameryce płd. i nie ma mowy abym zapłacił!
Dochodzę do tego
potężnej doliny, są tu jakieś szałasy. Dalej jest wejściowa żelazna brama
wejściowa do Parku Narodowego. Jest zamknięta bo godziny otwarcia to 9-17.
Aktualnie słońce zachodzi za moimi plecami a więc jest przed 18.00. Przechodzę
po murze z kamieni i jestem w środku Parku. Nie ma tu totalnie nikogo, przede
mną ogromna góra Rurec 5700m z poteżnym lodowcem jakiego jeszcze nie widziałem!
Teraz cała oświetlona przez pomarańczowy kolor zachodzącego słońca <3! Po
lewej stronie na małej górce znajduje miejsce na namiot, niestety pełno tu
krowich kup. Teren jest płaski, wejście od namiotu ustawiam oczywiście z
widokiem na tą magiczną górę w głebi tej doliny.
Rankiem otwieram namiot i
podziwiam piękny widok, jest zimno na zewnątrz. Pakuję wszystko i ruszam nad
rzekę, tam nabieram z niej wody i zagotowuję. Tworzę owsiankę z kakao i cukrem
który otrzymałem. Po posiłku ruszam w górę, dochodzę do trawiastego i płaskiego
terenu z mnóstwem pasących się tu krów. Droga jest dla samochodów lecz żaden
nie jedzie, tym bardziej że o tej godzinie park jest zamknięty jeszcze.
Dochodzę do 2 małych górek, tutaj widać już mała tamę i znajdujący się pod nią
domek. Wchodzę i jestem na tej tamie, coś niesamowitego. Błękitne małe jeziorko
Rajucolta 4271m, do którego dosłownie wchodzi lodowiec! Nad jeziorem ta góra z
masywnym lodowcem, jeden duży kawał lodu pływa właśnie w wodzie. Jest dopiero
godzina 10.00 a ja jestem tutaj sam, w tak cudownym miejscu. Jest tak ciepło,
że ściągam z siebie ubrania piorąc je w jeziorku, nastepnie medytuję pod tą
majestatyczną górą oraz leżę i się opalam, słuchając trzaski pękającego
lodowca.
Gdy ubranie
wysycha idę na górkę po lewej i zbliżam się do tego lodowca wchodzącego do
jeziora. W cieniu obieram warzywa i gotuję ryż, robie sałatkę z pomidorami i
tuńczykiem. Zajadam się podziwiając widok i sluchając trzaski lodowca i
oglądając 2 małe lawiny z niego schodzące. Ok 13.30 ruszam spowrotem w dół i
wracam doliną do mojego miejsca kempingowego. Tam rozbijam namiot ponownie i
czytuje ebooka oraz na kolację pochłaniam pozostałą porcję ryżu z tuńczykiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz