19 sierpień 2014 Wtorek
Rano tym razem
namiot jest oszroniony po tej nocy. Pakuję się, w rzece myję tylko moje garnki
i rozpoczynam wędrówkę w dół. Potem w cieniu na kamieniu jem moje śniadanie
czyli canchę z serem. Po jakimś czasie dochodzę do tego punktu gdzie zaczeła
się ta ścieżka trekkingowa, jest tutaj poletko z trawą i pięknie pachnącymi
eukaliptusami, postanawiam tutaj wysuszyć mój namiot i popisać mój dziennik
podróży w tym czasie. Obok jest pole z roślinami z którego idzie w moim
kierunku jakiś chłopak w kapeluszu, pyta skąd jestem i skąd wracam. Odpowiadam
na pytania i podchodzę do faceta wyżej. Jak się okazuje ten chłopak Jhon u
niego pracuje. Opowiadam o Polce, że w lecie cały mój kraj jest zielony z
ogromną ilością lasów, traw, jezior. Jak to podczas jesieni drzewa zmieniają
kolory stając się jeszcze piękniejszymi. Natomiast w zimie jest cały kraj jest
biały, pokryty śniegiem. W ciągu jednej nocy może spaść nawet czasem pół metra
śniegu. Siedzą i słuchają moim opowieści z niedowierzaniem.
Po wysłuchaniu
opowieści, chłopak zaprasza mnie na połów ryb - trucha. Mówi, że po złowieniu
przygotujemy obiad u nich w domu. Zostawiam plecak na tym polu z roślinkami i
przechodzimy jakieś 50m wyżej gdzie znajdują się 3 małe zbiorniki z wodą, Jhon
ma wędkę zbudowaną z patyka, żyłki i haczyka. Wykopuje dżdżownicę i zarzuca do
stawiku pełnego ryb. Po ok 10 sekundach wyławia pierwszą rybę. Następnie po
znalezieniu kolejnego robaka ja próbuję, zanurzam wędkę i po chwili wyławiam
truchę z wody, Jhon ściąga z haczyka i mamy już druą skaczącą na ziemi.
Potrzebujemy 7 na obiad a więc jeszcze z 4 razy wyławiam te rybki. Nabijamy
wszystkie na patyk przez usta i skrzela i idziemy w dół drogą z kierunku jego
domu.
W między czasie
gdy idziemy Jhon uczy mnie quechua; Imanollatac keykanki - dzień dobry, alli
ampi - dobranoc, imatac jutikie ke ki cho ta kanki - jak się nazywasz?itp. Oraz
najważniejsze zwroty; ayapa shumakmi kanki - jesteś ładna, ayapam munac -
kocham Cię , musta rame - pocałować ;). Z głównej drogi schodzimy w dół i
jesteśmy przy jego domku zbudowanym z bloków błotnych, wokół poletka uprawne i
drewniane płotki je przedzielejące. Zapoznaję się z jego ojcem Raynaldo i
bratem Elmerem którzy właśnie zaczynają kopać i przygotowywać teren pod budowę
nowych ścian z bloków błotnych. Następnid poznaję jego matkę Cristine oraz 16
siostrę Yudi i 4 letniego zasmarkanego braciszka Miguela. Opowiadam skąd jestem
i następnie szykujemy rybki, w małej kuchni, trzymają oni masę świnek morskich
i królików które tutaj w Peru spożywa się tonami. Posiadają również 15 owiec, 2
byki oraz pole ze zbożem - trigo, pole z ziemniakami i z sałatą. Ich chacra -
ziemia w quechua leży nad miasteczkiem, wiadać stąd pięknie ośnieżone szczyty
spod których właśnie wróciłem. Miejsce przepiękne. Gdy rybka jest gotowa podają
mi ją z frytkami i zieloną sałatą. Siedzimy w kuchni w której sa jedynie 2
ławki po jej obu stronach, oraz ten kamienny piec w którym kładzie się drewno i
gotuje na ogniu. Rybka którą złowiliśmy smakuje przepysznie. Zajadam się
opowiadając o Polsce i ostatnich zwiedzonych miejscach w Peru.
Gdy rozmawiają
między sobą używają języka quechua i wtedy nie rozumiem kompletnie nic.
Informuję, żeby używali więcej Hiszpańskiego, ale na nic moje
"wołania", jest to podstawowy język jaki używają i na pewno
respektują swoją własną kulturę niż tą narzuconą przez Hiszpanów. Ok 17.00
idziemy poletkiem do położonego ok 100m niżej drugiego domku, gdzie mieszka
siostra Raynaldo a ciotka dzieciaków. Mieszka tu z mężem i 3ką dzieci, 2 małe
dziewczynki i mały chłopczyk.Ma na imię Maruja. Mamy zamiar na tej zielonej
trawie pograć w piłkę, więc zaczynam podania z Jhonem i Elmerem. Następnie
zabawa z dziećmi w wilka którym jest Jhon, my tworzymy koło w którego środku
maluch jest bezpieczny. Zabawa w zgadywanie owoców, każdy wybiera owoc jaki
chce zjeść, a jedna osoba musi zgadnąć jaki, gdy odgaduje Twój owoc to siadasz
koło niej i również odgadujesz owoce pozostałych osób. Gdy jest już całkiem
ciemno, wracamy do kuchni i spożywamy pyszną zupę na kolację. Po niej
oczywiście zapraszają mnie na noc. Idę z Jhonem na dół do drugiego domku, tam
David - kuzyn dzieciaków i pokazuje mi mój pokój z ogromnym łóżkiem. Wypakowuję
część rzeczy z plecaka i kładę się wchodząc do mojego ciepłego śpiworka. Jest
bardzo wygodne, także po chwili ze zmęczenia zapadam w sen.
Jak się okazuje
spędzam z tą rodzinką sporo czasu. Gdy się dowiedzieli, że niedługo obchodzę 26
urodziny zaprosili mnie abym został z nimi do tego czasu. Tak więc spędzam z
nimi cza od Wtorku do wtorku 19-26.08.2014. Teraz o tym jak mi się z nimi
mieszkało w tym czasie. Drugiego dnia rankiem wstaję jakoś o 6.30 i idę na
zewnątrz, do kuchni gdzie w malutkiej zagrodzie znajdują się świnki morskie,
witam się z Maruchą i dostaję na śniadanie zmielone zboże, coś jak bułka tarta
- machca w quechua. Do tego kawa zbożowa, która jest przygotowywana w banalny
sposób. Na patelni podsmażają żboże aż przybierze czarny kolor i zagotowują
potem w wodzie. Rankiem jest na tej wysokości przymrozek, tak więc siedzę w
jeansach, polarze i zimowej czapeczce. do kuchni w której jest tylko te
palenisko z drewnem przychodzą Jhon i David. Po śniadaniu wracamy to ich domku
na górze, witam się z Elmerem i jego rodzicami. Mały Miguel powtarza ciągle do
mnie "Gringo, Gringo". Jem z nimi 2 śniadanie w postaci frytek,
najadam się do pełna. Potem idę z nimi na ich pobliskie pole gdzie uprawiają
ziemniaki, podlewam je szlauchem z Jhonem. Panuje upał, także oboje pracujemy
na polu w kapeluszach. Szukamy również pod kamieniami skorpionów, znajdujemy
parę i robię zdjęcia. Na dodatek znajdujemy pod jednym z kamieni małego,
białawego pięknego ptasznika po wylince. Wracamy do domu i tam jemy pyszną
zupkę. Podczas wspólnego posiłku dowiaduje się że jakieś 7 lat temu mieli
również wizitę 2 Gringo w Domu. Od tej pory nikt oprócz mnie ich nie odwiedził.
Raynaldo mówi, że przechodzi tędy całkiem sporo turystów bo to droga do
jeziora, lecz wszyscy odrzucają jego zaproszenia. Ludzie są tutaj tak gościnni
a turyści tylko przechodzą jak duchy nawet nie zagadując do tych Indian. Wydaję
mi się, że są tego dwa powody, turyści się boją Indian, że ich okradną i
zabiją, a drugim powodem może być problem w komunikacji jeśli nie znają Hiszpańskiego.
Po posiłku Elmer z ojcem wracają do pracy na zewnątrz przy przygotowywaniu
fundamentu na budowę nowych ścian.
Postanawiam im w
tym pomóc, proszą mnie o znajdywanie kamieni które układamy potem wraz z błotem
które robimy z ziemi, mieszając z wodą. Kładziemy na ułożonym fundamencie
pierwszą warstwę twardych, suchych bloków błotnych. Po pracy idziemy z Elmerem
i Jhonem, ścieżką w doł nad rzekę, tam pod mostem kąpiemy się w niej, woda jest zimna a więc
nie trwa to długo. Następnie kolacja w gronie całej rodzinki o nazwisku de la
Cruz Sanchez. Pora iść na pole gdzie pasą się ich dwa byki i przyprowadzić je
do domu. Yudi właśnie też poszła po owce na inne pole. Idziemy więc, Jhon z
jego malutką kuzynką idziemy drogą. Zabieram dziewczynkę na barana i z ucieszeniem
wędrujemy na boisko piłkarskie gdzie pasają się byczki. Jhon prowadzi je
trzymając na sznurku, ja na plecach z dziewczynką. Przywiązujemy byki koło ich
domu koło miejsca gdzie w zagrodzie już są zamknięte owce. Yudi przyszykowała
pyszną chanchę w karmelu, bierzemy ją i wędrujemy wszyscy spowrotem na główną
drogę i idziemy do małej kapliczki, gdzie zbiera się ich cała rodzina. Mają
zebranie w sprawie przygotowań do fiesty w miasteczku i ustalają kto, co i ile
jedzenia ma przygotować. Trwa to długi czas a więc ja z Yudi i jej kuzynką
słuchamy muzyli Hiszpańskiego zespołu - Mana. Po powrocie schodzę do mojego
domku i idę spać.
Kolejnego ranka
śniadanko na górze ponownie Machca i kawa zbożowa - cafe de cebada. Potem na
zewnątrz wchodzę do dołu i kilofem uderzam w ziemie a następnie wyrzucam łopatą
ziemię z której będziemy robić błotną zaprawę. Układamy kolejne warstwy muru,
kładąc je na tej zarawie. Następnie wędrujemy na ich pole gdzie uprawiają
zboże, właśnie je skosili, poznaję tam dziadka chłopaków. Na ziemi leży płachta
plastykowa, na niej pełno ściętego żboża które młócą 2 muły. Dziadek pogania je
biczem aby chodziły w kółko i wypełniały swoje zadanie. Ja z Elmerem i jego
ojcem zbieramy z pola skoszone zboże, wiążemy liną, zarzucamy na plecy i zanosimy
do żywej młócarni. To jest niesamowite jak tu ludzie na wioskach pracują. W
Europie wszyscy mają maszyny które wykonują te zadania. Rodzinka zarżneła jedną
z owiec, a więc po pracy w polu dziś na obiad zupa z głowy owcy - caldo de
cabeza, która smakuje przepysznie. Po obiedzie gdy idę z Jhonem drogą wyżej w
kierunku jego miejsca pracy, pracuje przy zbiorniku z filtrem do oczyszczania
wody. Dochodzimy na wzgórze z małym eukaliptusowym laskiem. Tutaj jest trzech
Peruwiańczyków w średnim wieku, stojących przy ognisku i nadpalają plastykową
rurę. Jak się okazuje trzeba wymienić jedną bo pękła, dostarcza ona wode pitną,
odkopali tą starą i wymieniają, nagle gdy montują pęka ta na którą nakładają z
prawej strony, ale smarują specjalnym klejem i nie muszą wymieniać kolejnej.
Wracamy po skończonej pracy do domu w dół wioski. Tam Yudi mówi, żebym z nią
poszedł bo będziemy zbierać owoce Purush. Idziemy na dół kawałek i na jednym z
poletek rośnie rozłożyste drzewo. U góry widać zwisające na małych liankach
zielone owoce wyglądem przypominające ogórki;). Yudi ze specjalnym kijem wspina
się na drzewo i strąca pare, ja rzucam kamieniami i również spadają kolejne.
Jej malutka kuzynka zbiera i kładzie na płótno licząc ile już mamy. Sam również
wchodzę na drzewo i pomagam Yudi. Owoc ten po otwarciu posiada pomarańczowe
kwaśne lekko twardawe pestki, które należy zjeśc wraz z miąszem. Struktura jest
taka jak w owocu granadilla który jest antagonistą smakowym bo jest totalnie
słodki.
Wracamy z około
25 owocami do domu, ja podrodzę już się zajadam nimi. Jemy wspólną kolację,
jest również David który opowiada, że pracował jako przewodnik, opowiada mi o
cordilliera blanca i podoboo równie przepięknej kordylierze Huayhuash, którą
widziałem jadąc moim tirowym autostopem. Poleca mi góry a przede wszystkim
dowiaduję się od niego, że jest tutaj sławna góra z filmów. Gdy rozpoczyna się
film, przedstawiają zawsze producentów. Na starszych filmch wielokrotnie
oglądamy ośnieżoną górę z gwiazdami dookoła. Jak wszyscy zapewne kojarzymy jest
to Paramount Pictures. David mówi, że ta góra tutaj jest pod nazwą Artesonraju
6025m! No to koniecznie muszę ją zobaczyć. Mam problem z żołądkiem, boli mnie
brzuch bo tyle u nich jem, że to na pewno z przejedzenia. Także wracamy
wcześniej do domu na dole z Davidem i Jhonem i dają mi specjalny proszek z
gorącą wodą. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Rankiem jestem
jak nowo narodzony 2 saszetki magicznego proszku - dr. Andre pomogły;). Na
śniadanko kawka zbożowa oraz zupa warzywna z ziemniaczkami. Maruja mówi, że
jadą dziś z Raynaldo do jej rodziców na wioskę w Cordilliera Negra aby ściąc i
zebrać zboże. Ja zaczynam pomagać przy budowie domu z adobe. Idą kolejne
warstwy błota i bloków. Następnie Papito mówi, że wybywa z Marują i będzie
spowrotem jutro rano. Ja z Elmerem układam dalej. Na obiadek dziś zupa z
owczych serc, góra podsmażanych ziemniaczków oraz jak zwykle pyszna herbata
miętowa działająca świetnie na trawienie - yerba buena lub muńia. Po obiadku
idziemy na dół za ich pole z sałatą, bo musimy ściąć eukaliptusy. Tak więc
zabieramy się zabieramy się za machanie siekierą i pierwsze drzewo powalamy.
Kolejną rzeczą jest ściągnięcie kory, co z tego rodzaju drzewa jest banalnie
proste. Znajdujemy drugie, nie za małe, nie za duże nad samym brzegiem rzeki.
Drzewo pada w poprzek rzeki i mamy utrudnione zadanie w pozbawieniu jej kory,
na szczęście dajemy radę bo jest tu sporo kamieni na których można spokojnie
stać. Przychodzi Jhon z malutkim braciszkiem Miguelem i przynosi mi polar, bo
jest już po 18.00 i chłodno się zrobiło. Podnosimy wspólnie wcześniej ściętego
eukaliptusa. Wracamy do domu na kolację pyszne frytki z mięsem z krowy, do tego
pikanty sos z papryczki aji, oraz miętowa herbatka.
Poniżej link do filmiku z Peruwiańskim skorpionem:
https://www.youtube.com/watch?v=sPhl2jsYPLg&list=UUwFpc0iBe6UlXZADcAL3R7A
https://www.youtube.com/watch?v=sPhl2jsYPLg&list=UUwFpc0iBe6UlXZADcAL3R7A
Tragedia!!
23 sierpień 2014 Sobota
Rankiem z Yudi, Jhonem i ich mamą Cristine idziemy pasać owce. Zabieram aparat i na głównej drodze przed zrobieniem zdjęcia patrze na podląd,wyświetla mi się komunikat "w pamięci nie ma żadnych zapisanych zdjęć" Co jest kurwa? No nie wierze straciłem wszystkie zdjęcia z Ameryki płd.! Gdy otwierałem pokrowiec aparat był włożony w złej pozycji, przez ostatnie 3 noce był u nich w domu, teraz jestem pewien, że ktoś się nim bawił i skasował moje zdjęcia. Ja pierdole! No to pozamiatane. Ponad 3 miesiące w Ameryce płd. I szlag trafił moje zdjęcia.Jestem w takim szoku, że łapie się za głowe nie mogąc w to uwierzyć i kładę się pod budynkiem. Mówię o sytuacji Jhonowi i jego matce.
Zastanawiam się
co ja teraz zrobię, muszę użyć komputera i sprawdzić czy na karcie są zdjęcia.
Cristine mówi, że jej brat którego wcześniej poznałem ma pc. Postanawiam więc
wrócić do domu. Idę totalnie załamany wyklinając pod nosem. Elder pracuje przy
blokach błotnych, mówię mu o zaistniałej sytuacji. Wracam do domku na dole, ładuje
baterie bo wysiadła. Następnie sprawdzam, robie jedno zdjęcie. W pamięci jest
tylko to jedyne. No to jestem pewny, że to nie błąd aparatu a ktoś się z dzieci
nim bawił i skasował przez przypadek! Muszę jechać do Huaraz i znaleźć jakiś
serwis komputerowy i spróbować przywrócić dane. Przychodzi Cristine i mówi że
pojedzie ze mną do miasta, David tłumaczy gdzie w Huaraz znajdziemy serwis i
rysuje nam mapkę. Szykuje się do wyjścia, zabieram czytnik kart, kartę do
aparatu i 32gb pendriva. Teraz dociera do mnie moja bezmyślność względem tego
zdarzenia. Dlaczego nie skopiowałem wcześniej zdjęć mając pendriva i 1tb dysk
twardy?!! Poza tym popełniłem błąd i zostawiałem aparat na noc w drugim domku.
Mam pełne zaufanie do tych ludzi, że mnie nie okradną, ale nie spodziewałem
się, że ktoś może usunąć moje foty! Widzimy jadący samochód których tutaj brak,
Mamita woła i macha aby się zatrzymał, biegniemy szybko i wsiadamy do auta.
Jedziemy w dół i po ok 30min jesteśmy w Huaraz, w oddali widać ośnieżone
szczyty. Wysiadamy koło małego placyku i przechodzimy na ruchliwą ulicę jose de
san Martin.
Znajdujemy serwis
komputerowy, w środku jest sklep a w głębi za ladą na podwyższeniu jest serwis
który obsługuje 3 chłopaków. Wyjaśniam sytuację, mówią że jest duża szansa na
odzyskanie. Potrwa to ok 2h, Mamita idzie na miasto, ja czekam w sklepie. Jest
dopiero godzina 11.00, idę do Mercado ulicę niżej i kupuję tam 2 jabłka oraz
2,5l wodę która kosztuje 3sole. Wracam do serwisu, dzwoni akurat Milagros tak
więc odstresowuje się gdy mnie pociesza. Udało im się przywrócić zdjęcia, część
plików niestety jest uszkodzona i nie można wyświetlić obrazów. Teraz kolej na
filmy full hd, które również udaje się przywrócić. Każą mi wrócić o 16.00 bo teraz mają przerwę.
Czekam na Cristine i gdy wraca mówię iż proces odzysku potrwa trochę.Ona udaje
się do domu, ja wędruje z nią aby zobaczyć skąd mam busa powrotnego.Na placu
kawałek od centrum stoją busy. Ostatni odjeżdza o 19.00 i kosztuje 1,5 sola.
Idę więc na miasto, na plaza de Armas z brzydkim Kościołem. Wchodzę do centrum
inf. Turystyczej Iperu. Miła kobieta pozwala mi zrobić zdjęcie mapy gór
wiszącej na ścianie. Do tego dostaję jakby malowaną mapę całego pasma
górskiego. Pytam gdzie mogę kupić kartusz gazowy? Poleca mi 2 sklepy na tej
ulicy. Udaję się tam więc.
Na ulicach pełno
turystów, jest to najbardziej turystyczna miejscowość w tym rejonie Peru z
powodu najpiękniejszych i najpotężniejszych gór w tym kraju. Idę do wskazanego
sklepu, tam dziewczyna informuje mnie, że 225g gazu kosztuje 25 soli! Ja równie
uprzejmie dziękuję mówiąc że kupiłem za 18 soli w Cusco! Nie wiem skąd takie tu
ceny. Idę cały czas avenida Luzuriaga pod budynkami z kamiennymi łukami gdzie
ludzie sprzedają słodycze na swoich wózkach-stoiskach. Zgłodniałem więc
poszukuję jakieś taniej restauracji aby zjeść obiadek. Znajduję restaurację z
napisem - Menu 5 soli. Zamawiam zupkę warzywną a na drugie danie wybieram sobie
coś w rodzaju kotleta schabowego z pysznym sosem i ryżem. Do tego jak zawsze w
zestawie refresco czyli napój. A miłą niespodzianką jest deser - słodka
truskawkowa żelatyna. A to wszystko za niecałe 6zł! Jak dotąd w Peru spotkałem
się z najtańszą ceną za zupę i drugie danie które kupiłem gdzieś za 4 sole!
Także jedzenie w Peru za grosze, a w Boliwi podobno jeszcze taniej jest.
Wracając znajduję kartusz gazowy w innym sklepie za 20soli. Resztę czasu
spędzam w kawiarence internetowej. Gdy wracam do serwisu, jeszcze nie
ukończyli. Kopiowanie na mojego pendriva potrwa trochę, ale wtedy nie zdąże na
mojego powrotnego busa do Macashca. Postanawiam przyjechać jutro, poza tym
proszę o próbę naprawienia tych zdjęć które są uszkodzone. Umawiam się na jutro
na 13.00,
Wracam na placyk
i wsiadam do busika zadowolony, że będę miał odzyskane większość zdjęc;).
Wracam do Macashca i wysiadam na placu w miasteczku, pełno tutaj ludzi i patrzą
się na mnie jak na kosmitę. Spotykam tutaj Cristine, pyta jak poszło ze
zdjęciami? Odpowiadam że ok, ale muszę wrócić jutro. Oni tu mają spotkanie w
sprawie lokalnej imprezy. Jest już ciemno,idę drogą i za szkołą do której
uczęszcza Yudi odbijam w lewo, latarki nie mam więc oświetlam telefonem. Jestem
w domku w moim pokoju, tam po kąpieli na zewnątrz kładę się i piszę pamiętnik.
Potem wraca Mamita i zaprasza mnie do ich domu na górze na kolację, ale ja nie
jestem głodny i odmawiam. Poza tym chcę odpocząć po całym tym nerwowym dniu.
Rankiem udaję się na śniadanko, wypytują mnie o sytuację. Mówię więc, że udało
się przywrócić zdjęcia, ale czy wszystko to niewiadomo. Po pysznym śniadanku i
herbatce. Idę po mój pamiętnik i wędruje na ich poletko ze zbożem. Tam kładę
się na trawie i zapisuje wspomnienia. Jest tu również Yudi pasająca byki i
owce. Mamita powiedziała mi, że mam busika o 12. Szykuje się, tym razem biorąc
dysk 1tb, aparat, wodę , polar i latarkę. Mamita szykuje mi mini obiad w
postaci ryżu i dwóch jajek. Posilam się i idę na górę czekać na transport.
Podjeżdza bus z
tym facetem starszym który mnie podwiózł gdy zjawiłem się pierwszego dnia. Jadę
do miasta i wędruję do tego Serwisu - Data Center. Udało się przywrócić
większość zdjęć lecz ich spora część nie działa lub ma szare paski. Jestem
zadowolony ale nie do końca bo myślałem, że odzyskają wszystko nie uszkodzone,
ale lepsze to niż nic. Dziękuję serdecznie i zabieram mojego pendriva z odzyskanymi
zdjęciami i filmami full hd. Płacę za to 30 soli a więc tanio, bo myślałem iż
będzie o wiele drożej. Teraz idę do Mercado gdzie znajduję na 1 piętrze kafejkę
internetową. Tutaj przeglądam na pc, zdjęcia i większość jest ok. Porządkuje te
uszkodzone zdjęcia, zmieniam nazwy plików i ustawiam w kolejności wykonania
zdjęcia. Kopiuję również na dysk twardy. Ehh gdybym zrobił to wcześniej miałbym
wszystkie foty. Czas mi mija na ogarnianiu tego jakoś do 18.00 potem od razu
pośpiesznie idę na busa powrotnego i dojeżdzam do miasteczka. O latarce wracam
do mojego pokoju, wypakowuję rzeczy i idę do rodzinki. Raynaldo wrócił w końcu
po dwóch dniach. Opowiadam, że mam już zdjęcia na moim pendrive i udało się
większość odzyskać. Pokazuje Davidowi moją mapkę gór, a on mi poleca miejsca
które warto zobaczyć. Jeziora które już od dawna znajdują się na mojej liście.
Kolejnym punktem jest jezioro Churup, do którego droga prowadzi w górę od
Huraz. Wioską którą mam przekroczyć jest - Pitec a stamtąd ok 2h wędrówki nad
jezioro. Po kolacj wracam do pokoju.
Moje 26 urodziny z rodzinką Quechua :)
25.08.2014
Poniedziałek ( moje 26 urodziny )
Rankiem jem
śniadanie z Marują i jej dziewczynkami. Cafe de cebada i zupka. Robię z rana
pranie moich wszystkich ciuchów, a raczej przemiła Marucha widząc że mam zamiar
je robić, wyręcza mnie i dostaję od niej w urodzinowy prezencie profesjonalne
Indiańskie pranie;) Rozwieszam tylko je na sznurku, po ogarnięciu się
postanawiam popisać pamiętnik, tak więc wędruje do domu u góry i witam z chłopakami,
bo Yudi jest w szkole. Ja siadam z drugiej strony domu na krześle z widokiem na
ośnieżony szczyt Cashan i zaczynam spisywanie wspomnień. Dostaje pyszne frytki
z pikantnym sosem aji które przyrządził Jhon. Wraca potem z zakupami Cristine i
jemy wszyscy pyszne mandarynki. Raynaldo mówi, że dziś są moje urodziny a więc
jak to w Peruwiańskiej tradycji gdy ktoś ma urodziny przyrządza się dla niego
świnkę morską! Tak dokładnie świnkę morską - Cuy. Tutaj w Ameryce płd. Ludzie
jedzą je,tak w ogóle to świnki morskie orginalnie pochodzą z Andów. Zostały
sprowadzone do Europy i udomowione jako maskotki dla dzieci. Otóż nie, jest to
najzdrowsze mięso jakie można tu spożyć. Każdego roku w Peru zjada się 65
milionów świnek morskich! Generalnie każda rodzinja na wiosce ma swoją hodowlę
Cuy. Poza tym ludzie mówią gdy spożywa się mięso świnki morskiej ponieważ jest
ono zdrowe to jest smaczny przepis na długowieczność;).
Wybieramy 2
świnki z ich hodowli w kuchni, jedną szarą a drugą czarną, do tego białego
królika. Niestety przychodzi najgorszy dla mnie moment bo kres ich egzystencji
i mamita podżyna gardła zwierzaczką. Następnie proces przygotowania zwierząt
którego lepiej nie będę opisywał. Papito proponuje, że zjemy na zewnątrz,
specjanie dla mnie rozkładamy folię i robimy z niej niebieski dach montując do
3 uprzednio wbitych pali. Przynosimy okrągły stół i krzesła, dzieciaczki biją
się o miejsca dla siebie. Raynaldo przemawia, dziękując za to że z nimi spędzam
czas, zachwalając moją osobę, następnie składa mi życzenia mówiąc "feliz
cumpleańios" czyli wszystkiego najlepszego. Po nim ustawia się kolejka aby
mi złożyć życzenia. Mamita, Maruja, Jhon, Elmer, Yudi, dzieciaczki które
przytulam i na końcu Miguel. Dziękuję każdemu z osobna, zasiadamy do stołu i
wznosimy toast. Następnie dostaję upieczoną świnkę morską ź ziemniaczkami i
sosem. Danie smakuje przepysznie. Jem pierwszy raz te zwierzątko a już mi
smakuje. Oczywiście dokładka, a nawet głowę królika dostaję co jest zaszczytem.
Informuję również jak już wcześniej postanowiłem, że jutro wyruszam w strone
kolejnego jeziora. Muszę zwiedzić ten łańcuch górski a nie zostało mi dużo
czasu w Peru bo mam pobyt do 17 września. Oni są wszyscy zasmuceni, mówią że
chcieliby abym z nimi długo został. Tygodnie a nawet mięsiące.
Dowiedziałem się
wcześniej od nich, że w tej wiosce mają za darmo prąd i wodę z powodu stacji
hydroelektrycznej. Tak więc słysząc to pocieszam ich pół żartem pół serio, żeby
się nie martwili wybuduję tu może swój dom, bo o rachunki za prąd i wodę się nie
muszę martwić, a do tego dom który zbuduje również za darmo bo produkcja bloków
błotnych nie kosztuje nic. Miejce idealne na zamieszkanie, cisza i spokój, góry
i darmowe koszta. Dodaję więc Macashcę do mojej listy miejsc na budowę mojego
domu w przyszłości;). Po udanej imprezce urodzinowej idę z chłopakami na boisko
w celu pogrania w nogę. Niestety jest zajęte przez innych już tam grających.
Także pozostaje nam tylko obserwować grających młodych Indian.
Wracamy na
kolację, po raz kolejny uczę Jhona zwrotów po Polsku tym razem zapisując mu na
kartce."jesteś bardzo ładna, jesteś moim księżycem, kocham Cię " itp.
Rozmawiam z Davidem o górach i poleca mi abym udał się też do kordyliery
Huayhuash. Może gdy wrócę ponownie do Peru, bo teraz muszę udać się na północ,
aby przekroczyć granicę z Ekwadorem. Zapytałem wcześniej czy mogliby mi
przygotować canchę na podróż. Powiedzieli, że na jutro wszystko będę miał
gotowe. Dziękuję serdecznie za wspólne spędzone urodziny. To już tak w ogóle
moje drugie z kolei urodziny spędzone w podróży. Rok temu jakoś również tak się
szczęśliwie złożyło, że spędziłem je z rodzinką z Ukrainy, gdy byłem w
Portugalii. Wracam i idę spać bo jutro z rańca wyruszam dalej podbijać Świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz