Rankiem budzę się
koło 7.30 zgodnie z budzikiem, nocka przespana dobrze ale nawiedziły mnie
koszmarne sny, że ktoś mi się dobijał do namiotu itp. W nocy było ciepło mi i
nie zmarzłem w śpiworze. Składam namiot i się pakuję, wracam przez ten zalany
tunelik i na nim na drodze za rondem ustawiam się z kolejnym napisem " St.
Pölten". Po dobrych 20 min, zatrzymuje się minivan. Pytam "Faren
Sie.." i mówię czy mówi po angielsku bo ja po nie niecku ni chu chu.
Facet, że nie jedzie tam ale może podwieźć mnie w lepsze miejsce aby tam
dojechać. Jedziemy kawałek autostradą i zjeżdzamy z niej niedaleko miasta Tulln
an der Donau. Jestem pod autobahnem przy zjazdach. Stąd idę poboczem po prawej
stronie zalesionym terenem. Po 5 min gdy wystawiam kciuka zatrzymuje się młoda
Pani z niemowlakiem na tyle. Wsiadam i zawozi mnie do tej miejscowości. Wysadza
mnie przed szpitalem przy samym Dunaju. Tutaj jest piękny dreptak przy jego
brzegu, który prowadzi mnie do pięknej fontanny gdzie się obmywam i odświeżam,
na rzece są przycumowane łodzie, piękne kolorowe kwiaty.
Czysto, na
dreptaku nie ma ani jednego papierka na pięknych zielonych trawnikach. Idę na
rynek i tam wchodzę do centrum hadlowego i w supermarkecie kupuję jedynie
kolejną butelkę wody i paczkę snikersów.Siedzę chwile na ławce pod sklepem i
obserwuje tych schludnie ubranych ludzi w tym miasteczku. Pytam służb
sprzątających gdzie znajduje się droga na St. Pölten, tam wędruję niedaleko i
na zjeździe, przed wylotem z miasta w zatoczce łapię kolejnego stopa. Pan w
średnim wieku mówi po angielsku i jadę z nim do tego miasta. Wysadza mnie
zgodnie z życzeniem na wylocie tego miasta w strefie handlowej na stacji
benzynowej, mówię "Vielen dank" i wysiadam. Na stacji pytam po
Niemiecku czy ktoś jedzie na Turnitz i Mariazell. Po chwili się okazuje, że
kierowca cysterny jedzie do Turnitz, oferuje się mnie zabrać. Pakuję się do
kabiny z plecakiem. Miły, sympatyczny facet w okularach w średnim wieku.
Problemem jest komunikacja bo rozumie trochę po Angielsku. Coś tam po Niemiecku
gadam ale to pojedyncze słowa sklejam. Zaczynają się już górskie tereny,
zielona dolina z rzeką. Wysadza mnie na zajeździe z jakąś mała restauracją.
Tutaj czekam w zielonej dolinie przy pochmurnej już teraz pogodzie. Udaje mi
się złapać kolejny samochód gdy napisałem tabliczkę "Mariazell", tym
razem to auto osobowe. Jedziemy przez tą dolinę a następnie w górę do mieścinki
- Annaberg bei Mariazell położonej w pięknym punkcie widokowym, jest tu pełno
hotelików i restauracji i wyciąg narciarski w kierunku w kórym zmierzam ukazuje
mi się pierwsza ośnieżona góra w oddali.
Spędzam tutaj chwilkę na podziwianiu
widoków i idę na wylot kawałek niżej. Zatrzymuje się młode małżeństwo i wsiadam
na tył. Gdy im opowiadam, że przyjechałem tutaj stopem z Polski nie mogą
uwierzyć;). Zawoża mnie do samego Miasteczka Mariazell, jest ono bardzo sławne
z powodu ogromnej bazylijki, którą odwiedził nasz Papież Jan Paweł II. Jest ona
miejscem licznych pielgrzymek. W miasteczku, pełno turystów i sklepikarzy
sprzedających pamiątki. Jestem w tym miejscu po raz drugi, bo kiedyś gdy byłem
mały przejeżdzaliśmy tędy z rodzicami udając się na wakacje do Włoch. Nie pamiętam
zbytnio tego miejsca. Idę do ogromnej biało-różowej Bazylijki, w środku robi
ona naprawdę ogromne wrażenie.
Po zwiedzeniu, trzeba ruszać dalej, na wylocie z
miasta jakaś tragedia nikt się nie chce zatrzymać. Dopiero chyba po 1,5h
zatrzymuje się jakaś miła Pani i zawozi mnie jedynie do kolejnej wioski
Gusswerk. Tam idę do lokalnego marketu i pytam pani czy nie ma kartonów?
Dostaję jeden duży i tne go na kolejne paski,składam i chowam z boku plecaka.
Piszę nazwę kolejnej miejscowości "Bruck" koło miasta Kapfenberg do którego zgodnie z
moją nokiową mapą prowadzi ta droga.
Zatrzymuje się kolejne auto tym razem
facet z dzieckiem i zabierają mnie doliną i przez przełęcz do małej
miejscowości z lotniskiem -Thörl. Tutaj wysiadam i idę tą piękną wioską, z
pięknymi willami, jest tu kemping mały. Pytam w budynku o cenę za namiot, mówią
mi że ok 7€ z tego co pamiętam. Jak dla mnie to cholernie drogo, idę polną
drogą w stronę lasu i tam odbijam ze ścieżki i rozbijam swój namiot na płaskim
terenie pod jakąś mała skarpą kamienisto-błotną.
Jutro mam nadzieję dotrzeć do
tego upragnionego i magicznego jeziorka z krystalicznie czystą wodą - Grüner
See. Jeziorko te w sumie przysłał mi w linku Damian, bo jest ono niesamowite.
Dlaczego? Otóż od listopada do marca na jego dnie są ławki, ścieżki spacerowe.
Oraz porośla i krzewy. Wraz z przyjściem wiosny, z ośnieżonych gór z lodowcami
spływa krystalicznie czysta woda zalewając to miejsce. Wszystkie ławki i
ścieżki i drzewa znajdują się pod wodą. Nurkują tam płetwonurkowie z całej
Europy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz