czwartek, 13 listopada 2014

Wyjazd do Puno – Jezioro Titicaca


7 lipca 2014 Niedziela 

Po zostawieniu mojego plecaka w pokoju do przechowania W hostelu w którym spędziłem 3 nocki wyruszam na miasto.Spędzam czas do 18.00 na mieście chodząc po placach, do parku i zwiedzając jeszcze nie odkrytą przeze mnie część miasta. Wracam do hostalu i czekam tam w salonie na sofie oglądając filmy. O godzinie 21.00 ruszam żegnając się z właścicielem i idę na busika, dojeżdzam do dworca i tam czekam na mój autobus. Zabierają plecaki oznaczając je przypinanymi numerkami. Wsiadam na górę autobusu, zapuszczam muzykę i idę spać. Rankiem od 4.40 jestem już na dworcu w Puno. Tam śpię trochę, za oknem wschodzi już słońce, idę więc z dworca który znajduje się przy samym brzegu jeziora. Oglądam piękny wschód słońca nad jeziorem Titicaca leżącym na wysokości 3812m. Coś niesamowitego, spotykam tam Francuzów którzy jadą z Puno do Copacabana w Boliwii która również leży nad jeziorem i jest sławną plażą. Na kamiennej ławcę zjadam śniadanie czyli owsianka i banany. Wracam na dworzec i pytam o wycieczki na wyspy na jeziorze, facet oferuje mi dwudniową wycieczkę za 90soli z posiłkami i noclegiem na wyspie. Postanawiam z dworca iść do portu, bo tam również sprzedaje się owe wycieczki. Faceci łapią mnie na ulicy portowej i oferują tura. Koszt to 80 soli na 2 dni z posiłkami, najpierw płyniemy na wyspę Uros, która wykonana jest w całości z trzciny. Następnie mamy płynąć do dużej wyspy Amantani na której będą posiłki i nocleg. Rankiem następnego dnia płyniemy na kolejną wyspę Taquile, po wizycie na niej udajemy się spowrotem do Puno. Płacę 80 soli więc z ato, czekam do godziny 8.20 i wraz z turystami wędrujemy do portu. Pakujemy się na małą łódkę, można po drabinie wejść też na dach. Jest tutaj chyba ze dwadzieścia osób. Turyści z Kanady, USA i rodzeństwo z Belgii. Facet w środku czyli nasz przewodnik podaje trochę informacji o jeziorze, co ciekawe gdy odwróci się mapę z jeziorem ma ono kształt pumy. Płyniemy oddalając się od miasta, dopływamy do trzcin, za jakiś czas dopływamy do pierwszej malutkiej wysepki zbudowanej totalnie z trzciny, sa tutaj malutkie szałasy w liczbie 4. Kobiety odziane w kolorowe stroje, sprzedające tekstylia. Jedna mała dziewczynka i facet. Wysepka ma może 40 metrów średnicy. Grubość warstwy to położone na dole błotne bloki, na nich poziomo kładzie się trzcinę. Widok jest niesamowity. Schodzimy na nią pomału, gdy staję na nią trzcina się ugniata lekko. Ludzie żyją na tej wyspie całe swoje życie, zbudowanie takiej wysepki zajmuje ok 3 tygodni cieżkiej pracy. Zacumowane są też tutaj bambusowe łodzie w kształcie gondoli. Zwiedzam domek w środku w którym mają mały piecyk ale położony na kamieniach, bo może zapalić się trzcina przecież.Następnie wchodzę z trzema turystami na tą przepiękną gondolę i płyniemy kawałem z wodzem wysepki. Opowiada nam, że na wyspie żyją 4 rodziny. Gdy potrzebują jedzenia muszą popłynąć do Puno na zakupy i wydać zarobione pieniążki ze sprzedaży tekstyliów, które szyją na wysepce kobiety. Po krótkiej wycieczce łodzią wracamy na wysepkę. Przesiadamy się na dużą łajbę i żegnamy piękną wyspę.












 Nastepnie płyniemy statkiem na kolejną wyspę Amantani. Tam na brzegu witają nas rodziny Peruwiańskie w kolorowych strojach i z grupą 4 osób (Karu,Scottem i Danielle i jej bratem) prowadzą nas do domu i pokazują zakwaterowanie. Dochodzimy do małego domku z kompleksem pokoi na 1 piętrze, wejścia do pokoi są na zewnątrz z trasu. Następnie wspólnie jemy poyszny obiad a o 16 cała załoga ze statku spotyka się na placu w miasteczku. Stąd idziemy na najwyższy punkt wyspy górę quechua -  (pachamama) matka ziemia. Tutaj widać całe jez. Titicaca 3812m. Oglądamy stąd zachód słońca i następnie wracamy do wioski. Tam posilamy się kolacją i idziemy na małą potańcówkę do sali, jestem przebrany w poncho i czapkę zimową. Tańcujemy przy orkiestrze którą jest jakaś młodzież. Potem kolejnego dnia rano po śniadaniu Omlecie i herbatą z koki, pakujemy plecaki i wędrujemy do portu, czeka tu na nas nasza łódź. Robimy pamiątkowe zdjęcie i żegnamy się naszą gospodynią Olgą.














 Następną wyspą jest - Taquile. Dopływamy do portu, stąd cała grupą idziemy w górę, dochodząc do głównego placu z tablicą kierunkową z odległościami do różnych miejsc na świecie i malutkim kościółkiem. Na tej wyspie produkuje się mnóstwo tekstyli, kobiety tutaj muszą spędzać ok 6h w domu na wyszywaniu tekstyli dopiero potem mają czas wolny. Istne niewolnictwo jakieś. Przewodnik Alejandro prowadzi nas w górę wioski, tam mamy posiłek lecz tym razem trzeba za niego zapłacić! czysty biznes, pewnie mają umowy z tymi ludzmi. Głodny jestem a więc płacę majątek bo aż 15 soli za zupę i pyszną rybę. Następnie przechodzimy na drugą stronę wyspy do portu w dole. Z tego portu który opuściliśmy łódź przepłyneła do następnego z naszymi bagażami. Na dole kupuje 3 paczki małych ciastek na podróż powrotną. Wsiadamy na łódź i płyniemy spowrotem w stronę miasta Puno, ja całą drogę śpię prawie.








Dopływamy do Portu po godzinie 15.  Wysiadamy i mamy zapewniony transport do centrum miasta i na dworzec. Nikt z nas nie jedzie na termial autobusowy więc dojeżdzamy do cenrtum na plac główny. Tutaj żegnam się z całą ekipą moją, następnie nie mając już w portfelu ani sola udaję się do bankomatu i wybieram kolejne 450soli. Teraz mam gotówkę aby zjeść jakiś normalny posiłek. Wędruję z centrum i szukam jakiejś taniej restauracji. Znajduję za 7 soli ofertę czyli Menu. Siadam przy stole i akurat w telewizji leci mecz Niemcy – Brazylia. Widać że wynik to jakieś żarty 5:0 dla Niemców! Dostaję zupę i drugie danie z trochę przypalonym mięsem i ryżem. Obok siedzą jacyś pijący piwo faceci. Pytają skąd jestem, gdy mówię, że z Polski dostaję od jednego z nich całą butelkę piwa. Dziękuję za ten zaskakujący prezent, bo mam już z czym oglądać mecz. Gdy dopijam ostatnie krople piwa, Niemcy strzelają kolejną bramkę i mecz kończy się wynikiem 7:0 ! Nie mogę uwierzyć własnym oczom, oczywiście wolałbym, żeby wygrała Brazylia ale co mogę zrobić? Chyba jedynie wyjść z lokalu, tak więc zakładam plecak , płacę za obiad i dziękuje pijaczkom restauracyjnym za butelkę piwa. Pora znaleźć hostal bo już zaraz się ściemnia. Znajduję hostal na głównej ulicy avenida del puerto, pokój kosztuje 15 soli, otrzymuję klucz i hasło do wifi. Jutro chcę zakupić bilet na autobus do Cusco.


Wieczorem niestety głośno od ulicy zarówno jak i w tym hostelu, wkładam więc moje wszystko tłumiące słuchawki i zapadam w błogi sen. Rankiem po 11.00 wyruszam, zwracając klucz od pokoju. Idę przez to miasto w stronę terminalu, budynki z czerwonej cegły, wszystkie niedokończone. Tak brzydkiego miasta jeszcze niewidziałem, do tego idę jakąś uliczką która prowadzi mnie przez stragany z jakimiś rupieciami, następnie za skrzyżowaniem po prawej jest targowisko czyli Mercado, wpadnę tam coś zjeść ale najpierw bilet do Cusco muszę ogarnąć. Tak więc na terminalu kupuję bilet za jedyne 15 soli na godzinę 7.30 dnia jutrzejszego. Wracam do Mercado i siadam przy stole z obrusenm. Zamawiam taniutkie menu które kosztuje tutaj jedyne 4sole. Dostaję ogromny talerz pysznej zupy, na drugie danie ryż z makaronem, ziemniakami i dużym podsmażonym kawałkiem sera. Najadam się do pełna, w tej "restauracji". Tutaj w Ameryce w Mercado są stoiska ze stolikami na targu, można zjeść za grosze. Wiadomo, że nie ma jakiegoś komfortu, ale możemy spróbować prawdziwych lokalnych potraw. Drożej jest w normalnych restauracjach w których dużego luksusu nie zastaniemy. Ja jako podróżnik kocham jeść na ulicy w budkach i na straganach;). Kupuję na targu 6 bananów za sola , 2 paczki orzechów w karmelu za 2 sole. Mam już prowiant na przetrwanie. Po drodzę znajduję kafejkę internetową. O 13.40 postanawiam dziś wejść na górę za miastem i tam obozować. 

Przechodzę więc przez plac z katedrą, i stromą drogą rozpoczynam wędrówkę do góry, liczne odpoczynki, następnie wyżej totalnie stroma droga. Jestem już pod tą górą na górze widnieje mała kapliczka do której chcę dojść. Wspinaczka po trawie i kamieniach, doprowadza mnie do niej. Do tego są tutaj jakieś kolorowe chorągiewki powiewające na silnym wietrze. Widok stąd przepiękny, widać pięknie jezioro Titicaca, z trzcinowymi wyspami w oddali. Całe miasto pode mną i otaczające mnie wzgórza. No to już wiem, że tutaj dziś obozuje. Jest jeden mały domek z poletkiem uprawnym. Wyżej jakiś zrujnowany domek , idę tam i przy przepięknych widokach spisuje mój pamiętnik. Wieczorem po zachodzie słońca, na malutkim poletku rozbijam mój namiot, babka z dołu zauważa mnie i idzie coś tam wykrzykując. Mówi dlaczego tutaj rozbijam namiot, dlaczego nie zapłacę za hostel? Zakaś obłąkana chyba. Uprzejmię ją informuje , że spałem w hostalu wczoraj, a ze względu że kocham naturę chcę tutaj obozować. Pytam więc czy mogę tutaj obozować? Ona tylko burczy "porque i porque". A w dupie ją mam, idę i wypakowuje moje rzeczy do namiotu.

Babka zgrywa bohaterkę i idzie po pomoc krzycząc, że sprowadzi policję. Za to że sobie rozbiłem namiot na dzikiej górze za miastem?Czy jej na prawdę odbiło? Jeju jak ja nie lubię jak ludzie nie mają co robić i zakłócają innym spokój i utrudniają życie! Sprintem muszę pakować spowrotem moje rzeczy do plecaka, następnie na szybkiego namiot. Jest już ciemno, świeci tylko światło księżyca. Szybko mykam wkurzony w górę tego zbocza, przechodzę jakieś 300m i nie widać stąd tego domu, znajduję skrawek płaskiego terenu i rozbijam namiot tutaj uważając na te kłujące trawy. Oglądam na telefonie serial w słuchawkach , przed snem upewniam się czy nikogo nie ma koło namiotu. Poza tym mam pod ręką mój gaz, silną oślepiającą latarkę czołówkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz