12 sierpień 2014 Wtorek
Nastaje czas na ruszenie się w kierunku Huaraz, tak więc rano o poranku żegnam się z nimi dziękując za spędzone z nimi dni i tak ogromną gościnę. Oni pytają kiedy mam zamiar do nich wrócić, zapraszają mnie na święta Bożego Narodzenia nawet. Po wejściu do taksówki płacą mi za nią sola do centrum miasteczka, staję tam przy drodze i udaje mi się złapać stopa do kolejnej miejscowości na mojej drodzę- Tarma. Udaje mi się już fartem po 5 minutach złapać stopa z małżeństwem średnim wieku, jak się okazuje perfekcyjnie jadą właśnie do tej miejscowości. Jedziemy przez góry i przełęcze, na jednej z nich, kolejni ludzie chcą się załapać na stopa, wsiada do samochodu totalnie pijany facet z jakimś chłopakiem. Zaczyna coś do mnie gadać, śpiewa coś pod nosem. Potem otwiera swój gruby, wypchany portfel i próbuje mi wręczyć jako przyjaciel 100soli! Ja dziękuje mu i odmawiam chyba 5 razy bo nalega żebym wziął kasę od niego. Jest tak pijany, że chyba nie ma pojęcia co robi. Gdybym skusił się i wziął, pewnie gdyby wytrzeźwiał wkurzyłby się strasznie , że tak gruba gotówka mu zeszła. Ignoruje go przez dalszą cześć drogi, rozmawiając z kierowcą. Zastanawiam się po co brali takiego pijaka z przełęczy w ogóle. Jak się potem okazjue, już chyba znam powód. Po dojechaniu do celu, dziękuję facetowi za podwózkę. On chce żebym mu zapłacił za przejazd, ludzie uprzedzili mnie już wcześniej, że tu w Peru nie jest znany autostop. Gdy ludzie zatrzymują się aby zabrać Cię stojącego przy drodze, czy jesteś Peruwiańczykiem czy obcokrajowcem chcą zapłaty w postacji kilku soli i w zależności od dystansu. Facet wyskakuje z kwotą 10soli za przejechane zaledwie 50km! Mówię, że nie mam tyle kasy i to zdecydowanie za dużo za taki przejazd. Płacę mu połowę tej kwoty więc. Dziękuję za podwózkę, ehhh a miałbyć autostop. Tam idę odrazu na wylot miasta i udaje mi się po ok 30min złapać kolejnego stopa, widzę, że to auto to taksówka jakaś z pasażerami na tyle. Od razu uprzedzam kierowcę, że nie mam aby mu zapłacić za przejazd. Mówi, że za 5 soli zabierze mnie do drogi gdzie mogę złapać łatwo stopa w kierunku kolejnego punktu docelowego miasta Cerro de Pasco. Zgadzam się na tą ofertę, droga pnie się ostro w górę z licznymi zakrętami. Młody kierowca wysadza mnie na górskim skrzyżowaniu dróg. Teraz muszę dostać się do tego miasteczka górniczego a potem do dużego Huanuco. Po jakiś 10min zatrzymuje się tir i włącza światła awaryjne bo stoi przez zakrętem, wchodzę więc szybko do kabiny i witam się z kierowcą.. Facet jedzie do samego Huanuco,oddalonego stąd o dobre 200km. Podróż trwa z 4h jak nie dłużej bo tu w Peruwiańskich Andach wszystkie drogi są kręte i trzeba przębić się przez wysoko położone przełęcze. W trakcie podróży uczę go angielskiego, on zaprasza mnie do baru przy drodze w mieście Junin na pyszny owocowy sok. Przejeżdzamy koło wysoko położonego jeziora a następnie dojeżdzamy miasta Cerro de Pasco 4380m jednego z najwyżej położonych miast świata !! Miasto to 50 tys mieszkańców. Znajduje się tutaj ogromna kopalnia srebra, która była w 17 wieku najbogatszym rejonem jego wydobywania. Do tego w nocy temperatura spada spokojnie do -5 stopni Celcjusza! A więc warunki niekomfortowe na rozbijanie namiotu.
Po przejechaniu przez góry, w warunkach
deszczowych w wyższej partii i pięknie słonecznych w dolinach po 160km dojeżdzamy
do miasteczka San Rafael oddalonego 40km od Huanuco. Kierowca nie jedzie dalej,
tak więc tutaj się żegnamy. Ja idę kupic trochę bananów do mercado. Następnie
po zwiedzeniu miasteczka idę na górę nad miastem podziwiać widoki, szukam potem
na niej miejsca na namiot ale gdy zaczynam jego rozkładanie jakiś facet mówi,
że jest tu niebezpiecznie, przychodzi jakaś grupa ludzi i proponują abym spał
na posterunku policji. Prowadzą mnie na dół do miasteczka, na posterunku
okazuje się że nie mają miejsca ale policjant ma znajomego z którym się
zapoznaje, mówi że mogę rozbić mój namiot tam gdzie mieszka. Jedziemy więc jego
autem za miasteczko gdzie mieszka i ma swoją przydrożną restaurację za którą
wskazuje mi miejsce mna bezpieczny kemping.Rozijam więc namiot i idę spać.
Kolejni mili ludzie
Następnego ranka po bananowym śniadaniu
łapię stopa kolejnym tirem do miasteczka Ambo oddalonego z 30min jazdy stąd.
Tam czekam na stopa przy drodze ale widzę, że jedzie minubusik a więc płacę 2
sole za przejazd do Huanuco. Co do busów między miastowych to są bardzo tanie,
lecz z reguły panuje w nich ścisk, większość z nich jest bardzo stara , a gdy
przemierzamy pyliste drogi pełno w nich pyłu. Dojeżdzam do centrum miasta ,
pytam jakiejś dziewczyny z mamą która właśnie wysiadła z mojego busika, gdzie
jest wylot z miasta na Huaraz? Zamiast tego prodwadzą mnie do miejsca z prywatnymi
busami i koszt przejazdu to ponad 50soli. Mówię im, że nie płace za tak drogie
busy i jeżdzę stopem. Teraz pora kupić trochę jedzenia w mercado. Tak więc razem
tam idziemy, kupuję pare bułek i z 300g sera, chcę też kupić canche ( jest to
kukurydza którą przygotowuje się jak popcorn, doprawia solą, jest większa i
najlepiej smakuje z żółtym twardym serem). Słysząc to moi nowi znajomi
proponują mi że kupimy kukurydzę i przygotują mi u nich w domu:) Tak też
robimy, kupuję pół kilo canchy i następnie przez ruchliwą ulicę wędrujemy do
ich małego mieszkanka.Mama mojej nowej koleżanki odpala gaz i w garnku
rozbrzmiewa się odgłos smażącej się na oleju canchy. Nie mogę wręcz uwierzyć w
gościnność Peruwiańczyków. Doprawiamy ją solą, pakujemy do worka. Po dłuższej
rozmowie pora ruszać na wylot miasta i złapać stopa bo chce być jak najszybciej
w Huaraz i ruszać w piekne góry Cordilliera Blanca. Tak więc przemierzam miasto
z moim plecakiem i gdzieniegdzie słysząc jak zwykle „Gringo..”.
Po zakupie pomarańczy w budce w parku u
pewnej pięknej dziewczyny, i spędzeniu z nią czasu podczas jej pracy, dochodzę
na wylot miastai pytając kobiety o drogę
do Huaraz. Dostaję od niej zupę i sok w woreczku:) nie no nie wierzę po raz
kolejny! Teraz z zapasem jedzenia i picia idąc drogą łapię kolejną ciężarówkę, chłopak
podwozi mnie ok 10km za miasto, tam w zielonej dolinie przy drodze czekam
kolejnego stopa. Łapię za jakis czas pickupa i ładuję się na naczepę z moim
plecakiem, teraz z wiatrem we włosach jadę na pace z tyłu w górę ostrymi
spiralami. Zatrzymujemy się w jakiejś wiosce z trzema domami na krzyż. Po
zejściu z pickupa po dosłownie minucie kolejne auto się zatrzymuje. Tym razem
biały minibus tylko z kierowcą w środku. Muszę dostać się do miasta La Union,
tak się składa, że On jedzie w tym kierunku, jest w sumie tylko jedna droga, za
to bardzo wąska z przepaścią po lewej stronie.Facet ma to gdzieś i jedzie
bardzo szybko mijając auta z naprzeciwka. Słuchamy głośnej muzyki Peruwiańskiej
(Reggaeton i Cumbia) co pomaga w przemierzaniu tej cholernie niebezpiecznej
drogi. Kręcę również film z przejazdu z mnóstwem adrenaliny. Uczę go trochę Polskiego
i po raz kolejny słyszę, że Polski jest trochę podobny do Quechua ;). Jedziemy
ok 3h przez te góry i przebijając się przez wysoko położoną przełęcz na 4400m.
Dojeżdzamy po zmroku do małej wioski Tingo Chico. Nie chcąc łaźić po ciemku i
szukać miejsca na namiot, płacę za hostal 7 soli nad lokalną restauracją,
dostaję pokój z łożkiem i drzwiami na zasuwę z gwoździa:).
Góry co raz bliżej
14 sierpień 2014 Czwartek
14 sierpień 2014 Czwartek
Rano przed 7.00 ze względu iż tą drogą nie
jadą zupełnie żadne auta, płacę 5 soli za busa do miasta La Union.Przechodzę
miasteczko wzdłuż straganów i szkoły, pogoda jest piękna – słońce i upał. Wędruję
w górę drogą pięknym kanionem.Nagle zatrzymuje się facet motorem 3kołowym i
podrzuca mnie do pobliskiej wioski , tam ustawiam się za zakrętem , kładę
plecak i czekam na stopa z leżącymi w cieniu psami, w międzyczasie pytam ludzi
z jednego z domów czy nie nalaliby mi wody do mojej plastykowej butelki. Oczywiście
bezproblemowo pomagają Gringo i dostaję wody z ich kraniku na ogrodzie, bo tu w
górach woda jest krystalicznie czysta nawet ta z kranu no i darmowa i o niebo
lepsza niż ta butelkowana. Zatrzymuje się czerwony osobowy samochód, na
przednim siedzeniu siedzę ściskając się z jakimś dziadkiem bo auto już pęka w
szwach. Dojeżdzam do małego miasteczka – Huallanca, położonego w pięknej
zielonej górskiej dolinie. Tam idę do Mercado – budynku z targiem, owocami i
warzywami oraz obiadkami. Kupuję śniadanie czyli dziś zupę z pikantnym sosem
aji, na 2gie danie ryż z warzywami i mięsem, do tego 2 poteżne kawy. Najedzony
ruszam na wylot z miasteczka, po jakiejś godzinie łapię stopa nowiutką Kią
jeszcze bez tablic. Potem wyżej facet dojeżdża do kontroli policji i zawraca
kawałek zatrzymując się w zatoczce bo nie ma tablic rejestracyjnych w swoim
nowym wozie. Czekamy z jego siostrą i jej córeczką, podczas oczekiwania udaje
mi się złapać kolejnego stopa, zatrzymuje się tir. Żegnam się więc szybkko z
nowo poznanymi znajomymi i ładuję się z plecakiem do kabiny i witam z otyłym młodym
kierowcą tira, jedzie przez góry w stronę Huraz. Świetnie! Przebijamy się przez
przełęcz z widokiem na potężne ośnieżone szczyty a następnie po lewej stronie
widać inne pasmo górskie Cordilliera Huayhuash gdzie widać ościeżony,
przepotężny i najwyższy stożkowaty szczyt tego pasma górskiego. Jest to
Yerupaja osiągający wysokość 6635m!! Po ok 1,5h jazdy jesteśmy w jakimś małym
miasteczku położonym wysoko bo ponad 4tys metrów. Kierowca chce abym mu
zapłacił za przejazd. Jak widać niektórych nie obchodzi zupełnie, że w Europie
czy też Argentynie lub Chile za stopa nie zapłaciłem ani centa. Tu w Peru
bardziej to przypomina Europejski już nawet w Polsce Bla Bla Car. Czyli
zrzucanie się na paliwo wraz z innymi podróżnikami. Można bardzo tanio
przjechać płacąc grosze za paliwo. Mi jakoś od Ayacucho stopując z różnymi
ludzmi jakoś udało przejechać się w większości nie płacąc prawie nic;).
Mam jedyne 10 soli w bilonie ale ok
postanawiam rozmienić, stoi obok na skrzyżowaniu taksi. Proszę faceta i
rozmienia mi na 2x po 5 soli. Płacę kierowcy upragnine 5soli. Gdy wysiadam z
kabiny i gdy się odwracam ten taksówkarz pokazuje mi, że bilon jest lekko
naderwany i nie chce go przyjąć. Jak dobrze wiem, że banknot nie był naderwany
gdy go dostawał. Chyba ma mnie za jakiegoś głupiego i bogatego Gringo, mówię
mu, „no no no amigo, tu estas loco, adios!!” i gdy mu dawałem nie było nic a
jak ma problem to niech sobie sklei taśmą i odchodzę:). Haha co za oszust.
Siadam na kamieniu pod sklepikiem czekając
na stopa, pizga tu jak w Kieleckim, po mimo pełnego słońca na niebie. Na
szczeście ratuje mnie kolejny kierowca tira, po wejściu do kabiny rozmawiamy i
wręcza mi mandarynki;). Dodam, że wcześniej sprawdziłem na internecie jeziora i
piękne miejsca w Cordilliera Blanca i spisałem sobie kolejno miejsca które chce
odwiedzić. Pierwszym punktem jest miasteczko Catac następnie dotarcie w górę do
mojego pierwszego punktu - jeziora Querococha.
Miła rodzinka quechua i trekking
Dojeżam z kierowcą do miasteczka Catac. Tutaj chcę kupić trochę jedzenia. Zauważam na ulicy budynek z napisem „Internet” tak więc idę tam w celu skorzystania z niego. W środku okazuje się, że jest to jeden wielki konsolowo-komputerowy salon gier. Nie mają tu internetu. Ale jak to nie mają ?? :) Salon jest prowadzony przez małżeństwo którym opowiadam o podróży. Mówię, że jestem z Polski Normalnie większość osób nie wie gdzie on jest tak więc zawsze wspominam o Papieżu Janie Pawle II który był w Peru również, oraz że mamy granicę z Alemania i Ucrania( z Niemcami i Ukrainą) większość osób może kojarzyć lepiej z powodu problemów na Ukrainie o których się mówi na całym świecie. Następnie małżeńtwo zaprasza mnie na obiad do swojego mieszkania na górze nad tym salonem gier. Tam poznaję ich synka i córkę gdy spożywamy wspólny posiłek.Planuję jutro z rana uderzyć nad jezioro. Proponują mi więc nocleg u siebie w mieszkaniu. Zostawiam plecak u nich w mieszkaniu, po chwili schodzimy na dół do salonu gier, tam Papito ( w Peru bardzo popularne jest używanie zwrotów do osób Papito - tatusiek, Mamito- mamuśka, tio - wujek, tia-ciocia. używane głównie w mniejszych miastach i na wioskach). Także Peru to jedna wielka rodzina miłych osób czego dowód mam odkąd zacząłem autostopować. Mnie również nazywano niejednokrotnie Papito ;).
Dojeżam z kierowcą do miasteczka Catac. Tutaj chcę kupić trochę jedzenia. Zauważam na ulicy budynek z napisem „Internet” tak więc idę tam w celu skorzystania z niego. W środku okazuje się, że jest to jeden wielki konsolowo-komputerowy salon gier. Nie mają tu internetu. Ale jak to nie mają ?? :) Salon jest prowadzony przez małżeństwo którym opowiadam o podróży. Mówię, że jestem z Polski Normalnie większość osób nie wie gdzie on jest tak więc zawsze wspominam o Papieżu Janie Pawle II który był w Peru również, oraz że mamy granicę z Alemania i Ucrania( z Niemcami i Ukrainą) większość osób może kojarzyć lepiej z powodu problemów na Ukrainie o których się mówi na całym świecie. Następnie małżeńtwo zaprasza mnie na obiad do swojego mieszkania na górze nad tym salonem gier. Tam poznaję ich synka i córkę gdy spożywamy wspólny posiłek.Planuję jutro z rana uderzyć nad jezioro. Proponują mi więc nocleg u siebie w mieszkaniu. Zostawiam plecak u nich w mieszkaniu, po chwili schodzimy na dół do salonu gier, tam Papito ( w Peru bardzo popularne jest używanie zwrotów do osób Papito - tatusiek, Mamito- mamuśka, tio - wujek, tia-ciocia. używane głównie w mniejszych miastach i na wioskach). Także Peru to jedna wielka rodzina miłych osób czego dowód mam odkąd zacząłem autostopować. Mnie również nazywano niejednokrotnie Papito ;).
Więc Papito pyta mnie czy chcę pograć na
konsoli? - Cholera, oczywiście, że tak przecież tęskni mi się za moimi grami.
Pyta mnie czy lubię God of War 3? Cooo? Człowieku lepszej pozycji nie mogłeś mi
zaproponować:) Grałem w 2 części na moim playstation 2. On w ręce trzyma god of
war 3 w którą zawsze chciałem zagrać lecz z tego powodu, iż zakupiłem xboxa 360
jakoś nie miałem okazji. Odpalamy PS3 i gram dobre 3h w tą niesamowitą grę.
Następnie przerwa, idę na góre do mieszkania i tam postanawiam popisać trochę
mój dziennik podróży. Po 15min w całym miasteczku gaśnie prąd. Co się okazuje
to się dzieje codziennie. Pytam zdziwiony dlaczego? Papito mówi, że niedaleko
znajduje się kopalnia i odcinają prąd w miasteczku na potrzeby kopalni na ok
2h! No to mają przerąbane w tym Catac. Idę po moją latarkę - czołówkę i
ustawiam najmocniejszy tryb kierując promień światła na biały sufit i
odbijając. Robi się jasno w miarę w pokoju, siedzę z dziećmi, ich syn z
kolegami piszą coś do szkoły. Ja także wracam do zapisywania mojego dziennika z
podróży. Następnie kolacja, gorący prysznic , dostaję pokój z łóżkiem. Narzuta
z Popeyem i szpinakiem - najlepsze łóżko ever! Wracają wspomnienia z
dzieciństwa gdy ogladało się bajki z wszechmocnym Popeyem wpierdzielającym
niekończące się ilości puszek ze szpinakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz