czwartek, 13 listopada 2014

Kierunek – Andy ! Najdłuższe pasmo górskie świata


21 maj 2014 Środa

Rankiem w przydrożnym straganie kupujemy banany. Odpuszczamy sobie wracanie do parku Narodowego a idziemy na główną drogę z kierunkiem Buenos Aires. Tam ustawiamy się na pylistym poboczu za światłami. Niestety żadne z aut tych ciężarowych i tych osobowych ma nas gdzieś. Ja medytuję i wiem już gdzie mam się udać. Chcę dostać się w Andy, do wielkiego miasta Salta na północy Argentyny i zacząć moją przygodę z Andyjskimi Górami. Dostaję od Bapta fajny prezent w postaci przewodnika po wszystkich krajach Ameryki południowej, w formacie pdf. Kopiuje mi go ze swojego notebooka na mojego Kindla. Dziękuję mu, teraz czuję się o wiele raźniej z moim elektronicznym przewodnikiem.


Informuję Nadię i Bapta o moim planie, poza tym łatwiej im będzie złapać stopa. Po ok 10 dniach wspólnej autostopowej podróży żegnamy się po wspólnym 600km autostopie z chęcią zobaczenia potem gdzieś tutaj w Ameryce. Oni idą łapać stopa w inne miejsce, ja chcę teraz poczytać sobie ten przewodnik z Lonely Planet a więc przechodzę na drugą stronę drogi za jakiś zakład, tam pod trzcinami się układam na trawie. Po jakiś 2h zagaduje do mnie facet z tegoż zakładu, pyta skąd jestem i takie tam. Zarasza mnie na wodę z baniaka w jego biurze, napełniam sobie tą wodą także moją butelkę. Za zakładem po zmroku znajduje placyk na namiot , za nim jakieś mokradła i kumkające egzotyczne żaby. Potem widzę jakąś dużą sowę, ale gdy probuje zrobić zdjęcie. Zrywa się silny wiatr i jest burza z silnym deszczem , ja w moim namiotowym hotelu czytam przewodnik. Planem jest nie płacić za transport i przejść całe miasto na jego wylot i złapać stopa. Rankiem więc tak też robię, idę głowną ulicą miasta Corrientes. Amerykanie o ciemnej skórze patrzą na mnie kroczącego z plecakiem. Są tutaj budynki z wyblakłymi kolorami, stare auta. Ogólnie bardzo biednie. Po ok 2h wędrówki jestem na ogromnym moście nad mega szeroką w tym miejscu i brązową rzeką Paraną. Po drugiej stronie jest w oddali miasto Resistencia - San Fernando.
 Przechodzę mostem na drugą stronę rzeki, tutaj widać małe rybackie łodzie kolorowę i pięknie pomalowane. Po prawej stronie drogi, jest tutaj malutka rybacka wioska, z malunkami na domach w postaci ryb złapanych w sieć. Przychodzę do małego sklepu i dokupuję bułek i bananów oraz jabłka. Siadam na malutkim placu zabaw, ludzie tutaj - Nativo, czyli jak dla mnie Indianie o ciemnej skórze. Małe dzieci huśtają się tutaj, po zjedzeniu kanapek i jabłek, wychodzę z wioski mijajc przydrożny stragan z dużymi rzecznymi rybami. Idę dalej i z mostu widzę rzekę porośniętą mnóstwem ogromnych lili wodnych z ogromnymi zielonymi talerzami. Prawie jak Amazonka! Stąd do miejsca z bramką opłat. Tam suszę na poręczy mój namiot bo jest cały mokry po tej burzy. Ogarniam swoją twarz, goląc zarost i odświerzając się.












Za bramką płatniczą po chwili udaje mi się złapać stopa. Zatrzymuje się kierowca Volkswagenowego białego tira bez naczepy. Facet jest Brazylijczykiem i jedzie właśnie na kierunek Salta. Nie no nie mogę uwierzyć w moje szczęście. Jedziemy tylko jakieś 70-80/h tym autem ale mam mój transport. Facet mówi że te nowe ciężarówki jadą do Peru, on następnie mówi, że ma na swej drodze pare kobiet, pochodzi z Porto Alegre w Brazyli, ma 2kę dzieci. Przemierzamy zielone pustkowia strasznie dziurawą drogą nr.16. Na szczęście mam fotel amortyzowany. Dojeżdzamy po całym dniu jazdy do miasta Pampa. Tam on ma widzieć się z tą kobietą, ja idę szukać miejsca na namiot które znajduje przy drodze. W nocy wieje tak strasznie, że namiot ciężko zasnąć.





Rankiem przed 6.00 idę do mojego znajomego. Jem kanapki na stacji benzynowej. Ruszamy zaraz z parkingu, wyczuwaj wyraźny zapach kobiet po jego ubiegłej nocy. Jedziemy przez pustkowia z małymi domkami, wpasowanymi w drzewka i krzaki, ogromne pole z tysiącami krów, idących na rzeź. Potem śpię długo jedziemy. Przejeżdzamy przez miasteczka w jednym z nich produkuje się piękne wyroby z drewna i meble co oglądamy z ciężarówki. Dojeżdzamy do drogi na Salta, do której miałem się udać, lecz zmieniam zdanie, że jedzie na północ dalej do miasta San Salvador de Jujuj. W północnej prowincji Argentyny Jujuj. Jedziemy więc tam do tego miasta, zatrzymując się na parkingu stacji benzynowej poza centrum miasta.Adran mówi mi, że jutro z samego rana o 6, wyjeżdza w kierunku Peru, przez wysokie góry tutaj w Argentynie, jest przełęcz na 4500m Paso de Jama. Idę na stację, otrzymuje bezproblemowo hasło do wifi i korzystam z darmowego neta ładując baterie. Wieczorkiem, stawiam mój namiot na ścieżce za parkingiem dla kierowców. Jest miejsce za jakiś kolejnym zakładem. Rano dowiaduje się od Adriana, że on i jego koledzy nigdzie nie jadą bo na przełęczy granicznej spadł śnieg. Muszą czekać wraz z innymi tirami na poprawę warunków. Postanawiam więc zaczekać, na stacji spędzam prawie cały dzień na internecie. Dziewczyna która tam pracuje - Jesica, stawia mi obiad. Pyszne mięso z kurczaka,sałatą i frytkami. Do tego daje mi mała mapkę tej prowincji i poleca odwiedzenia Yala. Na trekking to idealne miejsce. Wcześniej byłem bez totalnych planów teraz mam plan. Pytam Adriana czy będą przjeżdzać przez przełęcz. Dostaję odpowiedź, że nie mają pojęcia kiedy.  



Pierwszy trekking w Andach

25 maj 2014 Niedziela

Żegnam się więc z moim kierowcą Adrianem z którym przemierzyłem w dwa dni 850km, a w sumie już tutaj w Ameryce płd. stopem 1450km. Robię tego samego dnia zakupy kupując mięso, ser, dulce de leche, ciastka i wodę oraz pomidorki. Płacac ok 30peso. Rankiem po spędzeniu nocki przy stacji benzynowej ruszam na głowną 4 pasmową drogę. Nikt się nie chce zatrzymać, na piechotę krocze przed siebie obracając się co chwilę probując złapać stopa. Koszmar jakiś, przejeżdza mnóstwo aut. Sami orginalni Argentyńczycy, którze mają Cię gdzieś gdy stoisz z kciukiem uniesionym w górę, dochodzę daleko za miasto, dopiero potem udaja mi się złapać stopa nowiutkim czarnym suvem. Facet wręcza mi kokę w torebce, oczywiście nie tą do wciągania tylko zielone liście koki, które wkłada się w ilości od 10-30 lub więcej za policzek. Pobudzają mocno i pomagają w wędrówce po górach dodając sporo energii. Dostaję połowę woreczka. Opowiada mi, że do produkcji jednego grama czystej kokainy potrzeba z 10kg liści. Wiezie mnie do mojego spotu wypadowego w góry, miasteczko Yala. Za mostem mam iść w górę i po jakimś czasie będę nad jeziorami - lagunas de Yala. Zwijam liście koki i wkładam za policzek, ssam lekko, mają smak zielonej herbaty ale nie jest gorzki.

Wyposażony w dopalacz wędruję drogą do góry przez zielony las, z tropikalnym klimatem, lianami i roślinami. Następnie są skróty pomiędzy drogą, należy iść po stromej ścieżce aby skrócić sobie drogę. Wyżej widać wyższe góry z mała warstwą śniegu. Słyszę nadjeżdzające z dołu auto, postanawiam złapać gorskiego stopa. Wsiadam po chwili do auta i jadę z parą do góry, dojeżdzamy do pierwszego z jezior. Piękny widok na trawiaste zbocza gór a pod nimi jeziorko. Przyjeżdza następnie na kremowym motorze obładowany sakwami, zarośnięty rudobrody facet. Dowiaduje się od Niego o jego niesamowitej podróży motorem, przyjechał tutaj aż z Kanady! Opowiada mi o swojej podróży, ma zamiar zrobić zakupy i obozować. Gdy odjeżdza ja idę w górę ścieżką tam widzę stojący samochód z którego wydobywa się głośna muzyka. Obok 2 chłopaków trzymających w ręce zakrwawione noże. Nie wiem czy mam uciekać czy co. Okazuje się, że zarżneli tylko krowę która leży na ziemi. Obok stoi kobieta z wiadrem gdzie spuszczają jej krew. Krowa zachorowała. No to po zrobieniu fotki ruszam spowrotem nad jeziorko. Tam relaksuje się trochę, następnie wracam i u brzegu jeziora spotykam ludzi których mijałem na ścieżce. Pytam jednego z nich gdzie jest droga do drugiego jeziora, chłopak okazuje się być przewodnikiem. Prowadzi mnie do jeziora i wypytuje o podróż. Jeziorko z góry wygląda ładnie, otoczone dookoła przez wzgórza. Chcę przejść jutro stąd do miejsca z wodami termalnymi - Thermas de Reyes oddalonych stąd o 18km. W oddali widnieją górskie szczyty, żegnam się z moim nowo poznanym przewodnikiem. Schodzę nad dół nad brzeg jeziora.















Niestety woda nie robi wrażenia bo jest brudna, jacyś rybacy łowią ryby i rodzinka z dzieckiem rozpala ognisko. Ja rozbijam mój namiot. Ebook pochłania mój wieczór. M nocy jest chłodno co czuje mój  wystawiony poza śpiwór nos. Rankiem budzę się, w namiocie para z moich ust zamieniła się w szron w namiocie w okolicy głowy. Po spakowaniu wszystkich rzeczy wychodząc z namiotu wszędzie dookoła szron , zarówno na moim namiocie który pod jego wpływem zmienił kolor z zielonego na szary. Ruszam drogą bezasfaltową na dół, za mną żadnych aut. Schodzę w dolinę z rzeką, tam nabieram wodę ze strumyka i gotuję moją owsiankę z bananami. Przekraczam z kolei most i tutaj droga pnie się znów w górę, odpoczywam co jakiś czas już będąc wyżej. Po przejściu wielu kilometrów i zakrętów przez zielony niegęsty las, docieram na przełęcz. Stąd widoki na dużą zieloną dolinę i szczyty. Schodzę w dół kolejnymi zakrętami mijając małe strumyki, nad lasem widać krążące w gorze sępy. Udaje mi się zejść też paroma skrótami. Podczas trekkingu nie ma tutaj zupełnie nikogo. Po długim schodzeniu w dół docieram do punktu widokowego nad termami i doliną o przepięknych kolorach z płynącą w dole rzeką. Suszę tutaj namiot i jedząc kanapki nad przepaścią. Potem niżej gdy schodzę jest malutki wodospad, tutaj pełna kąpiel. Sprawdzam kieszeń i zauważam że nie mam mojego noża! Już wiem, został ponad kilometr wyżej tam gdzie kroiłem kanapki.

Muszę wrócić stromą ścieżką w górę, jedzie jakieś auto. Łapię stopa z chłopakiem i dziewczyną o ciemnej barwie skóry. Opowiadam, że jadę znaleźć mój nóż. Dojeżdzamy do miradoru i znajduję mój nóż. Chłopak jest żołnieżem, jedziemy do Termów. Na moście oglądamy widoki, chce mi dać prezent. Jako żołnież ma zapasy jedzenia specjalnie dla wojska. Dostaję od niego 2 paczki jedzenia dla Argentyńskiej Armi, oraz paczkę jedzenia z USA o nazwie- MRE. Do tęgo naszywki Argentyny i specjalnej jednostki - a los bravos de Malvinas. Zawożą mnie do Yala skąd przyszedłem, miasteczko jest przy głównej drodzę skąd chcę autostopować do pięknego miasta Purmamarca o której mi powiedziano. Żegnam się z moimi nowimi znajomymi i dziękując za ok 1,5 kg wojskowego jedzenia. We wiosce za rzeką rozbijam namiot.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz