27 czerwiec 2013 Środa
Po zjedzeniu śniadanka pod Eigerem wracam spowrotem na stację kolejki, stąd udaję się w dół. Skontaktowałem się z Juttą i przyjedzie dziś po mnie, schodzę więc na stację i stamtąd zaczynam powrotną drogę, góry znów pokryły się chmurami. A więc to prawda "kto rano wstaje temu Pan Bóg daje" bo od 6.00 do 8.00 mogłem podziwiać doskonałe widoki. Teraz wracam po długiej wędrówce w dół do miasta Lauterbrunnen, stamtąd jadę do tego miasteczka Witerswill gdzie umawiam się z Juttą, jest tutaj market Migros zaopatrzam się w mięso, pieczywo, pomidory i kolejny pakiet snickersów za grosze. Siadam na krawężniku i przebieram moje buty trekkingowe na sandały wyciągając je z biedronkowej reklamówki którą mam z polski;). Siadam na ziemi pod marketem i robie kanapki. Ludzie patrzą na mnie i się uśmiechają, bo widać po mnie że z daleka przyjechał. Po południu przyjeżdza Jutta swoim busem. Witamy się, zaprasza mnie na kawkę mrożoną z bitą śmietaną do pobliskiej restauracji. Po zastrzyku kofeiny można ruszać w drogę;), gdy jedziemy mówi, że niedługo wyjeżdza do Australli, w ogóle kupiła wczęśniej jakiś bilet lotniczy dookola świata, można kupić to za nawet całkiem tanie pieniądze (jak dla kogo), i latać po świecie przez trzy miesiące. Fajna sprawa taki world-tour, ale ja wolę mój autostop darmowy zupełnie a jakże zajebisty. Nie wiadomo kogo spotka się na swojej drodze, co się wydarzy, ani nie wiadomo gdzie się trafi, nie wiesz gdzie będziesz spał. Totalny wypas i totalna wolność. Nie jestem ograniczony przez jakieś organizowane wycieczki gdzie wszystko jest zaplanowane i ustawione. Do tego płacisz za to gruby hajs. Ja co raz bardziej się przekonuje jak to ludzie są życzliwi i mili na świecie, bo prawda jest taka że większość ludzi jest dobra na świecie, tylko telewizja straszy ciągłymi informacjami o zabójstwach, gwałtach itp. Tym samym nas zastraszając i potem myślimy, że wszędzie gdzie się nie pojawimy chcą nas okraść, zabić i poddać torturom tak jak na tych porąbanych filmach horroru - Hostel. Jestem tak szczęśliwy iż wyruszyłem w podróż i spotykam na swojej drodze samych dobrych ludzi! Jedziemy ponownie przez tą przełęcz z zamarzniętym jeziorem. Po drugiej stronie jedziemy w dół doliną i wysadza mnie w jakimś malutkiej wiosce, tutaj się żegnamy po dwóch wspólnych przejazdach. Łapię kolejnego stopa może po 30min, do większego miasteczka Brig. Tutaj wędrówka wyżej poza teren zabudowany i szukam miejsca na namiot. Znajduję jakieś pole ze skoszoną trawą, obok są jakieś domki i stoi koło nich dwóch facetów. Może to pole właśnie do nich należy, tak więc postanawiam zapytać o możliwość rozbicia namiotu. Starszy pan odpowiada, że jak najbardziej i pyta czy lubię piwo? Oczywiście, że tak. Wręcza mi więc całą butelkę zimnego piwka! Rozkładam następnie namiot na polu tuż przed zmrokiem. Wcześnie rano ktoś mnie budzi wołając "guten morgen", ja zaspany otwieram namiot, wyglądam i idzie w moim kierunku ten sam Pan co go pytałem o rozbicie namiotu. W ręce niesie białą filiżankę kawy ze spodeczkiem!! Cooo? Życzy smacznego i wraca do swoich zajęć! Takiej obsługi hotelowej się nie spodziewałem, człowiek rozbija sobie namiot na jakimś polu, a rankiem ma przyniesioną filiżankę małej czarnej! Coś niesamowitego, tak to ja mogę zaczynać każdy dzionek ;). Jem więc kanapki i popijam kawką.
Po zjedzeniu śniadanka pod Eigerem wracam spowrotem na stację kolejki, stąd udaję się w dół. Skontaktowałem się z Juttą i przyjedzie dziś po mnie, schodzę więc na stację i stamtąd zaczynam powrotną drogę, góry znów pokryły się chmurami. A więc to prawda "kto rano wstaje temu Pan Bóg daje" bo od 6.00 do 8.00 mogłem podziwiać doskonałe widoki. Teraz wracam po długiej wędrówce w dół do miasta Lauterbrunnen, stamtąd jadę do tego miasteczka Witerswill gdzie umawiam się z Juttą, jest tutaj market Migros zaopatrzam się w mięso, pieczywo, pomidory i kolejny pakiet snickersów za grosze. Siadam na krawężniku i przebieram moje buty trekkingowe na sandały wyciągając je z biedronkowej reklamówki którą mam z polski;). Siadam na ziemi pod marketem i robie kanapki. Ludzie patrzą na mnie i się uśmiechają, bo widać po mnie że z daleka przyjechał. Po południu przyjeżdza Jutta swoim busem. Witamy się, zaprasza mnie na kawkę mrożoną z bitą śmietaną do pobliskiej restauracji. Po zastrzyku kofeiny można ruszać w drogę;), gdy jedziemy mówi, że niedługo wyjeżdza do Australli, w ogóle kupiła wczęśniej jakiś bilet lotniczy dookola świata, można kupić to za nawet całkiem tanie pieniądze (jak dla kogo), i latać po świecie przez trzy miesiące. Fajna sprawa taki world-tour, ale ja wolę mój autostop darmowy zupełnie a jakże zajebisty. Nie wiadomo kogo spotka się na swojej drodze, co się wydarzy, ani nie wiadomo gdzie się trafi, nie wiesz gdzie będziesz spał. Totalny wypas i totalna wolność. Nie jestem ograniczony przez jakieś organizowane wycieczki gdzie wszystko jest zaplanowane i ustawione. Do tego płacisz za to gruby hajs. Ja co raz bardziej się przekonuje jak to ludzie są życzliwi i mili na świecie, bo prawda jest taka że większość ludzi jest dobra na świecie, tylko telewizja straszy ciągłymi informacjami o zabójstwach, gwałtach itp. Tym samym nas zastraszając i potem myślimy, że wszędzie gdzie się nie pojawimy chcą nas okraść, zabić i poddać torturom tak jak na tych porąbanych filmach horroru - Hostel. Jestem tak szczęśliwy iż wyruszyłem w podróż i spotykam na swojej drodze samych dobrych ludzi! Jedziemy ponownie przez tą przełęcz z zamarzniętym jeziorem. Po drugiej stronie jedziemy w dół doliną i wysadza mnie w jakimś malutkiej wiosce, tutaj się żegnamy po dwóch wspólnych przejazdach. Łapię kolejnego stopa może po 30min, do większego miasteczka Brig. Tutaj wędrówka wyżej poza teren zabudowany i szukam miejsca na namiot. Znajduję jakieś pole ze skoszoną trawą, obok są jakieś domki i stoi koło nich dwóch facetów. Może to pole właśnie do nich należy, tak więc postanawiam zapytać o możliwość rozbicia namiotu. Starszy pan odpowiada, że jak najbardziej i pyta czy lubię piwo? Oczywiście, że tak. Wręcza mi więc całą butelkę zimnego piwka! Rozkładam następnie namiot na polu tuż przed zmrokiem. Wcześnie rano ktoś mnie budzi wołając "guten morgen", ja zaspany otwieram namiot, wyglądam i idzie w moim kierunku ten sam Pan co go pytałem o rozbicie namiotu. W ręce niesie białą filiżankę kawy ze spodeczkiem!! Cooo? Życzy smacznego i wraca do swoich zajęć! Takiej obsługi hotelowej się nie spodziewałem, człowiek rozbija sobie namiot na jakimś polu, a rankiem ma przyniesioną filiżankę małej czarnej! Coś niesamowitego, tak to ja mogę zaczynać każdy dzionek ;). Jem więc kanapki i popijam kawką.
Po spakowaniu
namiotu idę pod ten domek i dziękuje serdecznie temu facetowi. Poznaję jego
żonę i córkę, oni właśnie się pakują całą rodziną i jadą na wakacje do Włoch do
Verony. Pytam czy mógłbym skorzystać z ich węża ogrodowego i przeprać parę
rzeczy. Oni jak najbardziej, żegnam się z nimi gdy zostawiają mnie samego pod
ich domem. Ja piorę więc koszulkę i skarpety. Następnie rozwieszam na murku do
wysuszenia. Przyjeżdza jakaś kobieta z dzieckiem, jak się okazuje to jego
córka, zapoznaję się jej mężem, rosłym, łysym mężczyzną z brodą i tatuażami.
Opowiadam o mojej przebytej drodzę i że dziś mam zamiar dotrzeć do niedaleko
położonego miasta Zermatt a stamtąd trekkingować najbardziej niesamowitą górę w
całych Alpach - Matterhorn 4478m. On to słysząc mówi, że mnie podwiezie
kawałek, ale najpierw pojadę z nim na chwilę do pracy a potem pojezdziemy. Tak
więc wsiadam do jego busa i jedziemy do centrum miasta, zatrzymujemy się przed
jakimś 5 gwiazdkowym hotelem. Okazuje się, że jego praca polega na naprawie
wind. Idzie więc do hotelu ze swoimi narzędziami. Po powrocie mówi, że zepsuł
się przycisk. Jedziemy teraz do miasteczka Visp, z przepływającą tu rzeką.
Dostaje zaproszenie do pobliskiej kawiarni gdzie dostaję od niego kawę mrożoną
i cały puchar lodów. Jak mi opowiada grał kiedyś w zespole metalowym, to już
wiem skąd te tatuaże. Opowiada o jakimś podróżniku którego spotkał gdzieś w
Angli i dał mu swój adres. Pewnego dnia przyjechał, zapukał do jego domu po
chyba 2 latach. On podwiózł go również w stronę Matterhornu. Dostaje od niego
adres mailowy, żegnamy się i ustawiam się na rondzie.
Teraz muszę
pojechać w górę doliny. Udaje mi się złapapć auto ciężarowe, które wiezie mnie
w tym kierunku. Jesteśmy w małym miasteczku Täsch gdzie droga się kończy. Stąd
do Zermatt można przedostać się tylko na dwa sposoby; kolejką która jedzie do
tego miasteczka albo na piechotę. Ja jak zwykle mam szczęście, facet okazuje
się pracować w tym miasteczku i jedzie właśnie tam tą specjalną drogą. Tylko do
pewnego momentu, jest jakiś parking. Dalej auta nie mogą wjeżdzać, jak się
okazuje w miasteczku panuje całkowity zakaz przemieszczania się pojazdami
silnikowymi! Idę wyżej w kierunku wejścia do miasteczka i jeździ tutaj pełno
samochodów elektrycznych, małych pojazdów nie wytwarzających prawie żadnego
dźwięku. Do tego tłumy turystów, większość to Azjaci i Hindusi! Jestem w
Zermatt na 1620m które się okazuje być skupiskiem hoteli-ładnych drewnianych
domków. Jest to najdroższe miasteczko świata, na ulicach sklepy z najdroższymi
na świecie markami jakimi tylko można sobie wymarzyć. Pełno sklepów Rolexa, the
north face, Pierre Cardin, Dolce Gabana itp. A więc jeśli ktoś lubi wydawać
tysiące franków na zakup rzeczy najdroższych marek świata, to miejsce jest dla
niego idealne. Ja wędruję z dużym plecakiem, z przypiętymi z boku do niego
kartonami, ubrany w zwykłe ciuchy i sandały. Ludzie patrzą się na mnie jakbym
był jakimś kosmitą. Idę do centrum informacji turystycznej i biorę tradycyjnie
darmową mapkę trekkingową z nazwami gór, dolin itp. Potem wędruję na przeciwko
do marketu Coop i tam robię zakupy, bułki, pakiet snickersów, czerwoną paprykę,
mortadellę i trochę żółtego sera. Robię na zewnątrz kanapki i siedząc na jakimś
murku pod galerią handlową się nimi posilam. Korzystam z darmowego wifi przy
centrum informacji. Potem ruszam przez miasteczko mijając tłumy turystów i
mnóstwo tych cholernie drogich sklepów. Po prawej z miasteczka normalnie widać
już u góry daleko biały Szczyt Matterhornu lecz teraz są tutaj chmury.
Za miasteczkiem u góry biegnie kolejka linowa,
idę pod nią wzdłuż rzeki, słońce już zaszło a więc trzeba szukać miejsca na
namiot. Znajduję wyżej pole zielonej trawy, przy sosnach i jakiejś chatce.
Widać stąd w dole miasto Zermatt. Rozbijam tu obóz i jutro wędrówka pod
Matterhorn. W nocy zaczyna się poteżna ulewa, rano gdy się budzę to nie ustaje.
Nie no w deszczu nie będę trekkingował i moknąć. Poczekam jak ustatnie to wtedy
wyruszę. Cały czas leje, ja na mojej nokii mam zainstalowany emulator gameboy
advance i trochę romów. Tak więc odpalam Final Fantasy VI która jest
niesamowicie wciągającym rpgiem i gram na telefonie cały dzień, rozładowując
przy tym 1,5 baterii ;). Cały czas pada, namiot nie przecieka w ogóle a więc
jest idealnie bo nie moknę. Mam nadzieje, że jutro przestanie padać i wyruszę.
Rankiem moje prośby zostają wysłuchane i gdy otwieram namiot, ukazuje mi się
piękne bezchmurne niebo. Jem owsiankę i wyruszam ścieżką w lesie, widać śnieżny
szczyt po prawej. Następnie ścieżka pnie się zakrętami ostro w góre, miasteczko
Zermatt staje się co raz mniejsze widniejąc w dole. Na wprost cały łańcuch
górski z białymi szczytami.
Wyżej lasu
wodospad z rzeką której nabieram wody do mojej butelki. Tutaj obok biegnie
kolejka linowa. Wchodzę stromym zboczem i dochodzę do stacji kolejki, wyżej gdy
odpoczywam spotykam samotnie idącą do góry dziewczynę, pytam po angielsku czy
nie zrobiłaby mi zdjęcia? Ona, że jasne. Skąd jesteś pytam? - Z Polski ze
stolicy. Coś pięknego spotkać ma górskim szlaku w Alpach! Ma na imię Karolina i
jak się okazuje też idzie pod Matterhorn, rozdzieliła się ze swoimi znajomymi
którzy są teraz w jakiejś innej części gór tutaj. Idziemy razem w górę i cykamy
sobie fotki nad ogromną doliną stając na wysuniętym w przepaść kamieniu.
Opowiada mi o swoich podróżach, mówi że kocha Afrykę gdzie jak dobrze pamiętam
odwiedza mieszkających tam rodziców. Idziemy razem do góry i dochodzimy do
wyżej położonej restauracji Schwarzsee na 2583m.
Ukazuje nam się poteżne pionowe,oromne ściany
Matterhornu 4478m ,który jest dosłownie piramidą!! Jest częściowo w chmurach
przy jego wierzchołku. Widok piękny, który podziwiam z Caroline ;) Następnie ona planuje wejść wyżej na 2700m,
bliżej ścian Matterhornu. Ja zostaję tu w tym miejscu bo zmęczyła mnie wędrówka
z tym ciężkim plecakiem i oglądam piękną panoramę. Potem schodzę niżej do
jeziorka Schwarzsee. Tam spędzam trochę czasu. Wraca Caroline i mówi, że musi
wracać na dół aby spotkać się ze swoimi znajomymi. Dostaję od niej pół
tabliczki czekolady Goplany z Polski! Uwielbiam jej smak bo smakuje inaczej niż
wszystkie inne czekolady a poza tym wracają moje wspomnienia z Tatrów, bo tam
zajadałem się nią gdy wędrowałem po górach z siostrą i tatą. Także jest to moja
górska czekolada. Życzymy sobie powodzenia i do zobaczenia na fb, lub gdzieś na
świecie. Teraz ja ruszam tą ścieżką do góry w stronę Matterhornu. Następnie
ścieżka prowadzi do ogromnej stromej połaci śniegu. Widzę schodzących stąd
ludzi i postanawiam wejść tym stromym ośnieżonym zboczem. Idzie to całkiem
sprawnie, uważam żebym się tylko nie poślizgnął. Jestem na górze, ukazuje się
nade mną potężny Matterhorn, teraz już bez chmur. Jest ogromny idę kawałek
wyżej i dochodzę do jakiegoś małego, opuszczonego budynku. Jest to stara stacja
wyciągu. Tutaj podziwiam widoki na pasmo gór od północnej strony Ober Gabelhorn
4063, dalej na wschód od niego Wellenkuppe 3903m,Zinalrothorn 4221m, Weisshorn
4585m. Oraz od południa na wschód od Matterhorna; mały matterhorn 3883m, dalej
Breithorn 4167m, Liskamm 4527m i Monte Rosa 4634m. Następnie rozbieram się i
opalam na betonowej platformie będąc na wysokości 2700m i podziwiam
najpiękniejszą górę w moim życiu - Matterhorn <3!!
Są nawet teorie
że nie powstała ona w sposób naturalny! Wyżej jest też jakieś schronisko
Hörnlihütte 3260m pod samą podstawą Matterhornu. Relaksuje się przez długi czas
opalając i rozkoszując pobytem w tym kosmicznym miejscu.
Gdy się zbieram
aby zejść niżej tam koło restauracji aby rozbić tam namiot właśnie przychodzi
na górę jakiś brodaty facet z plecakiem w średnim wieku. Wygląda jak włóczykij.
Jest ubrany w zielonawe ciuchy, lecz brudne i podarte, na plecaku panelik
słoneczny. Wygląda co najmniej dziwnie. Ma na imię Reinhard czy jakoś tak, mówi
że też autostopuje i chodzi mnóstwo po górach. Ja cykam mu fotkę jego starą
komórką. Następnie daje mu tej Goplany co mi została. On bardzo dziękuję,
żegnam się z nim po rozmowię i zaczynam schodzić w dół. Słyszę wołanie
"Jaaacek, wait". Obracam się i idzie do mnie ten Reinhart, mówi mi że
dałem mu prezent w postaci czekolady a on mi nic nie podarował. Chce mi się
odwdzięczyć i wręcza mi za to mały, długi biały kieł ! Okazuje się że jest to
kieł świstaka, mówi że gdy chodzi po górach znajduję takich dużo. Zarąbisty
prezent! Mam kieł Alpejskiego świstaka, który wygląda jak miniaturka kła mamuta
;). Dziękuję mu bardzo.
Teraz pora zejść
po tym śliskim stromym zboczu. Śnieg jest mokry, to wpadam na genialny pomysł
kucam i zjeżdzam na butach w dół! Genialna zabawa. Następnie wracam pod tą
restaurację, oglądam zachód słonca i na zielonej trawce rozbiam namiot
ustawiając wejście na Matterhorn;). W nocy trochę zmarzły mi nogi, ale dałem
radę. Otwieram namiot i ukazuje mi się ta ośnieżona piramida, ani jednej
chmurki na niebie widok ostry jak żyleta. Dokoła widać wszystkie śnieżne góry,
najpiękniejszy widok na świecie. Mało tego jestem sam pierwsze kolejki linowe z
turystami jeszcze nie przyjechały. Gdy skladam namiot przychodzi do mnie stado
dzwoniących owiec. Pozują do zdjęcia na tle Matterhornu. Żeby mieć takie
zdjęcie musiałem spędzić noc w namiocie i wstać wcześnie rano. Pora podładować
baterie, idę do tego hotelu-restauracji Schwarzsee, tam pytam cycatej blondynki
o podładowanie baterii. Podpinam się pod kontakt, pytam o hasło do wifi które
dostaję bez problemu. Pytam co mają najtańszego w menu? Ona odpowiada, że nie
chcę abym płacił i oferuje mi darmowe śniadanie, ale jak już będę sławnym
podróżnikiem to mam napisać o tym miejscu;). Sławny nie jestem, ale zgodnie z
życzeniem piszę o tym miejscu jak widać. Dodatkowo obsługuję się sam, na stole
leżą, różnego rodzaju szynki, sery, dżemy, masło, ciasteczka. Biorę wszystkiego
po trochu i robię kanapki, ze świeżymi bułeczkami. Do tego moja znajoma
przynosi mi pyszną kawkę. Żyć nie umierać;) Poznaję też właściciela restauracji
Steve'a. Oni przygotowują to miejsce bo niedługo przyjadą turyści. Jak narazie
w drugim pomieszczeniu znajdują się nieliczni hotelowi goście. Zabrałem sobie
na drogę trochę tych malutkich dżemików. Po podładowaniu baterii i posileniu
się pysznym darmowym śniadankiem dziękuje właścicielom za gościnę. Pora
schodzić w dół, po raz ostatni z tego miejsca spodlądam na mistrzowski,
naturalny twór jakim jest Matterhorn.
Schodzę w dół i
ponownie jestem w lesie, spotykam na szlaku idące do góry dwie dziewczyny,
które są zafascynowane moją autostopową podróżą i nazywają mnie chłopakiem z
filmu "Into the Wild" który był moją ogromną inspiracją do wyruszenia
w podróż! Mają na imię Kailey i Hannah i zapraszają mnie do siebie do USA, do
stanu Washington z którego pochodzą ;). Schodzę szlakiem w dół, przekraczam
rzekę i ponownie jestem w Zermatt, idę na mały cmentarz, gdzie są nagrobki z
czekanami poległych alpinistów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz