czwartek, 13 listopada 2014

Najgłębszy kanion świata – kanion Colca


29 czerwiec 2014 Wtorek

Po 3 dniowym odpoczynku w Arequipie pora ruszać do najgłębszego kanionu  na świecie - kanionu Colca.Pakuję moje rzeczy, płacę za 2 ostatnie dni, które były dość uciążliwe ze względu na panujący na dole remont. Za to na oglądałem się na telefonie filmów w słuchawkach. Idę na dworzec autobusowy i płacę tam 17 soli za bilet firmy Reyna który mam mnie zawieść do miasteczka Cabanaconde. Dodatkowo 1 sol za opłatę terminal czego kompletnie nie rozumiem. Wychodzę na zewnątrz i widzę tam chłopaka z plecakiem, pytam skąd jest  “from Poland” - odpowiada. Haha “Siema” . Okazuje się że jedzie też do kanionu Colca.Jest Podróżnikiem z Polski, z Żor, ma na imię Przemek i jest tu w Ameryce płd. od 5 miesięcy.Jedziemy do Cabanaconde, w trakcie opowiada o swojej przebytej już podróży do Nepalu. “nie no jestem teraz zazdrosny” - mówię. Po 3h jazdy przez piękne wysokie góry i pustkowia dojeżdzamy na krawędź ogromnego kanionu Colca. Widać stąd w dole miasto Chivay w którym jesteśmy po zjechaniu wieloma serpentynami w dól dojeżdzamy do Tego miasta. Tam krótki postój na terminalu i ruszamy w stronę Cabanaconde. Zaczyna się pylista wyboista droga w górę, mam kanion po mojej prawej stronie. W dole przepaść i niżej rzeka, droga jest bardzo niebezpieczna, do tego za autobusem i wokół kurzy się niesamowicie. Widoki i kolory piękne, przejeżdzamy wąskimi tunelami bez świateł a auta jadą z naprzeciwka. Jest cholernie niebezpiecznie, mało tego tunele są poprostu wyryte w skale, żadnego betonu, świateł. Jeden zawał skalny i po nas! Mijamy sławny punkt widokowy i jesteśmy w Cabanaconde. Wysiadamy, na placu jest mały pomnik kondora, Kościółek i wokół pełno sklepików i małych knajpek. Wędruje pełno ludzi w kolorowych strojach poza plac, facet z centrum informacji turystycznej mówi nam, że dziś jest Fiesta z udziałem byków na arenie. Byków? Myślałem że to tradycja Hiszpańska a nie Peruwiańska. Jak widać Peruwiańczycy pochłoneli bez opamiętania całą kulturę Hiszpani. Idziemy więc za miasteczko i jest mnóstwo ludzi w pięknych ludowych strojach. Sprzedaje się pełno piwa i jedzenia. Kupuję jedno piwko i oglądamy zmagających się na arenie matadorów, przy dźwiękach orkiestry, choć byki bardzo leniwe. Powyżej jest małe wzgórze na które mamy zamiar wejść aby zobaczyć piękne widoki. Idziemy więc w tym kierunku, po drodze zatrzymują nas ludzie z orkiestry siedzący na ziemi i spożywający posiłek. Mówią że dziś jedzenie jest za darmo. Zapraszają nas abyśmy usiedli tak więc robimy i dostajemy talerz pysznej zupy do tego 2 porcje ryżu z mięsem z Alpaki i napój chicha. Najedzeni do pełna ruszamy na górę, ledwo co daję radę z tak pełnym żołądkiem. Na szyscie roztaczają się piękne widoki na całą okolice i góry nad kanionem. Rozbijamy po zachodzie słońca nasze namioty. Przemek idzie do sklepu, wraca po jakiś 40 min z winem i chipsami. Rozmawiamy przy świetle gwiazd i wyraźnej drodze mlecznej nad nami. Opowiada mi niesamowite historie z podróży do Nepalu.  










Poniżej link do filmiku na Youtube z tej imprezki w Cabanaconde:
https://www.youtube.com/watch?v=BHT3QUH9PLA&list=UUwFpc0iBe6UlXZADcAL3R7A

Następnego dnia ruszamy w dół kanionu, jest cholernie głeboki i stromy w dole rzeka, coś pięknego. Po paru godzinach schodzenia w dół, mijamy maszyny które pracują nad tą pylistą drogą. Jesteśmy na samym dnie kanionu w końcu, gdzie płynie rzeka, przechodzimy mostkiem i zaraz obok są jakieś małe buchające parą wodną miejsca. Wchodzimy pylistą drogą pod górę już po drugiej stronie kanionu.Dochodzimy do jakiejś wioski, z której musimy zejść na dół nad kolejną rzekę Huaruro która wpada do głównej. Kolejny wiszący most przekraczamy i jesteśmy w malutkiej wiosce LLahuar położonej na 2tys metrów. Tutaj dosłownie jest jedna restauracja do której wchodzimy, jest z balkonem na rzekę poniżej po lewej. Zamawiamy jedzenie, za 5 soli dostajemy talerz z surówką, ryżem i soczewicą. Następnie kupuję od Peruwiańskiej kelnerki 2 paczki ciastek, Przemek pyta czy możemy na ich kuchence sobie przygotować nasze jedzenie. Dostajemy dostęp do kuchni i gotujemy ryż następnie dodajemy do niego dużą porcję warzyw. Jest tutaj malutki kemping w tej wiosce my nie mamy zamiaru płacić oczywiście za kemping. Po ugotowaniu przekładamy ogromne porcje ryżu do naszych garnków. Gdy siedzimy na tarasie ogromnie się pyli ze skarpy, okazuje się że leci z niej lawina i to długi czas. Teraz gdy ktoś miałby spływać kajakiem to mogłoby być niebezpiecznie. Dziękujemy za ugotowanie jedzenia i idziemy niżej koło mostku. Tam mamy idealnie płaski teren na nasze namioty. Pierwsze co to biorę kąpiel w zimnej rzece. Wieczorem gdy siedzimy i rozmawiamy przychodzi do nas pies którego widzieliśmy w innej małej wiosce. Przemek na jego widok woła “Andrzeeeeeej”. Także pies nazwany Andrzejem zostaje jakiś czas z nami. Przed snem wieczorem mam problem, ponieważ dopada mnie ból brzucha. Wieczorem jeszcze siedzimy i gadamy ale potem gdy próbuje zasnąć to niestety nie udaje sie bo co chwile się budzę. Brzuch mam cały wzdęty, opuchnięty jakby.







Rankiem sytuacja się nie poprawia zbytnio. Mamy zamiar dojść do kolejnej wioski która leży u góry tutejszej doliny. Przed nami co najmniej 2 dni wędrówki spowrotem do Cabanaconde a ja mam ogromny problema. Co robić? Mam w plecaku węgiel aktywny to zażywam 2 tabletki oraz na bóle brzucha. Przemek postanawia pomóc mi i zabrać część moich rzeczy, daję mu elektronike, kosmetyki itp. Ruszamy idąc w górę wioski stromą ścieżką, następnie wyżej idziemy trawersem w kierunku kolejnej wioski LLatica. Dochodzimy tam po może 2 godzinach , odpoczywałem też pare razy. W tej wiosce nic ciekawego, nabieram tylko wody z kranu, która jest krystalicznie czysta. Przechodzimy po raz kolejny rzekę zmierzając do wioski Fure, z nią podobno jest jakiś piękny wodospad. Tutaj jest mi co raz ciężej wchodzić, upał totalny panuje. Problem z brzuchem nie ustaje. Ok godziny 14.00 jesteśmy w tej wiosce, dosłownie może z 10 domków, po prawej stronie jest jakis napis restauracja. Idziemy tam z tyłu budynku lecz nikogo nie ma. Przychodzi jakiś mały chłopczyk i widząc nas idzie po mamę. Przychodzi ta kobieta i pytamy co możemy zjeść. Dostajemy ryż z jajkiem za 5 soli, dla mnie herbata miętowa z Muńia na żołądek za 2 sole. Po posiłku, Przemek postanawia, że poniesie mój namiot i idziemy do tego wodospadu Huaruro. Dziękujemy kobiecie za obiad i wyruszamy jakoś ok 16.30. Wąska ścieżka prowadzi znów w górę, lecz nie tak ostro jak poprzednio. Poza tym jest mi o wiele łatwiej wędrować bez tych kilogramów które targa teraz na sobie Przemek. Za którymś z zakrętów widać już w oddali wodospad. Dochodzimy bliżej i jesteśmy bardzo blisko, wodospad mam może 40metrów ale robi wrażenie. Tutaj droga się kończy i trzeba rozbić namioty. Znajdujemy na tej ścieżce skrawki ziemi mniej więcej równe. Przemek pyta się czy nie zamieniłbym się na namioty, bo on ma śpiwór na lato, namiot niskiej jakości i zero ciepłych ciuchów. Ok wchodzę do jego niebieskiego ciasnego namiotu oraz pożyczam mu moje ciuchy termoaktywne i polar. Ja natomiast wchodzę jak zawsze w samej tylko bieliźnie do mojego ciepłego śpiwora. Zasypiam przy potężnym szumie spadającej wody, lecz nie na długo bo problema z brzuchem nie pozwala prawie przespać nocy. Nie wiem czy czasem jak tak dalej nie będzie nie będę musiał udać się do szpitala czy coś w tym stylu. 






Rankiem ogarniam się i medytuje trochę koło wodospadu, mieliśmy wyruszyć rankiem wczesnym ale chcemy pobyć trochę w tym totalnie odludnym i pięknym miejscu.Tak sobie myślę a nawet jestem pewny, że zaszkodziła mi ta chicha którą wypiłem.
Po zjedzeniu śniadania przy wodospadzie w postaci ryżu z sosem pomidorowym i spakowaniu namiotów wyruszamy spowrotem do wioski Fure. Na drodze gdy schodzimy tarasują nam przejście 3 czarne byczki. Musimy poczekać aż kawałek przejdą i dopiero potem gdy robi się na tyle szeroko abyśmy mogli je wyprzedzić, mijamy je. W wiosce wstępujemy ponownie do naszej restaturacji, tam poranna herbatka, kupuję 2 puszki tuńczyka, ciastka i pomidory. Za wszystko płacę majątek bo 12 soli. W portfelu mam 28 soli nie więcej, bilet powrotny do Arequipy będzie kosztował 17 soli a więc mam 11 soli na wydatki. Przemek ma o niewiele więcej i też musi trzymać kasę na bilet, bo w Cabanaconde nie mamy żadnej możliwości wybrania pieniążków, żadnego bankomatu czy też kantoru. Tak więc musimy liczyć się z każdym centem. Z wioski wyruszamy drogą w górę, kolejnym punktem na trekkingu w Kanionie Colca jest wioska Malata oddalona spory kawałek z tego miejsca. Wchodzimy stromą ścieżką potem mamy trochę wędrówki po płaskim gdzie podziwiamy mały kanion po prawej. Wyżej rosną tutaj kaktusy z owocami, zrywamy więc ich chyba z 12 uprzednio oczyszczając z małych kłujących kolców które są utrapieniem gdy wbiją się w dłonie lub usta. Objadamy się tymi zdrowymi i słodkimi, pysznymi owocami i zostawiamy część na później. Dziś również wędruję bez namiotu bo Przemek mi pomaga już w sumie 2 dzień. Dochodzimy do budki widokowej przy samej krawędzi kanionu po tej stronie. Widać stąd pięknie całą tą cześć kanionu i wioski na wprost do których się kierujemy. Niżej dochodzimy już do pylistej drogi dla samochodów, mamy farta bo nadjeżdza jakiś pickup jadąc w naszym kierunku, udaje nam się go zatrzymać i wchodzimy na pakę z plecakami. Jedziemy szybko pylistą drogą nad przepaścią kanionu. Dojeżdzamy do tej wioski Malata, pytamy Indian w sklepiku gdzie tu można coś zjeść, mówią iż mamy dojśc na placyk z Kościółkiem tam jedna Pani ma restaturację. No tak też robimy, wchodząc do zagrody z małym drewnianym domkiem. Zupaa i drugie danie będzie kosztowało 5 soli czyli ponad 5zł, totalnie za grosze. Dostajemy duży talerz pysznej zupy, na drugie danie makaron, ryż, warzywa i trochę mieska zmieszanego. Najadam się do pełna połową tej porcji, resztę wrzucam do mojego garnka i zostawiam na potem. Dostajemy również kompot do picia, potem po wypiciu 2 szklanki postanawiamy zapłacić i ruszać. W klatkach trzyma się tutaj mnóstwo świnek morskich które się je w Peru tonami. Podobno mięso jest bardzo smaczne i nie ma dużo tłuszczu. Ruszamy drogą, małe Peruwiańskie dzieci mówią do nas “Hola”. Idziemy za dwoma kobietami, które niosą na plecach uwiązane kolorowym płótnem małe dzieci. Świetny i piękny pomysł na noszenie swoich dzieci. Opuszczamy tą wioskę i przechodzimy do następnej Cosńiruha. Stamtąd stromą ścieżką w dół kolejnego małego kanionu wędrujemy w kierunku wioski San Juan. Po przekroczeniu rzeczki dochodzimy do zielonych pól z drzewami i trawą. Jest już około 17.00 tak więc pora na kemping bo niedługo będzie już ciemno. Znajdujemy idealny płaski taras zielonej trawy. Ja rozbijam namiot Przemka a on mój, wręczam mu mój polar i ciuchy aby nie zmarzł tak jak przez 2 pierwsze noce. Z brzuchem trochę lepiej dzis było podczas wędrówki ale tej nocy również średnio ze spaniem. 




Rankiem posilamy się ciastkami i po 4 owoce kaktusa, ruszamy w dół kamienista ścieżką, przechodzimy przez te zielone ogrody z drzewami i trawami. Kończy mi się woda w butelce tak więc mam zamiar zapytać kogoś z domków aby mi napełnił moją butelkę. Widzę u góry przy budynku jakąś kobietę i pytam jej o to. Ona woła męża i napełnia mi moją butelkę wodą. Następnie pyta czy mamy bilety wstępu do kanionu? Okazuje się, że jest on strażnikiem który je sprawdza. My kupiliśmy nasze bilety w Chivay w autobusie babka sprzedawała, udało nam się ją wykiwać bo normalny bilet kosztuje 70 soli dla turystów. Jest opcja dla Argentyńczyków za 40 soli która wybraliśmy :). Nie rozumiem tego wariactwa dlaczego dla lokalnych bilety wstępu są za grosze a dla turystów podwójna lub potrójna cena!! Czy na prawdę wszyscy uważają, że wszyscy turyści to bogacze i srają górami dolarów? Otóż nie, podróżnicy autostopowi muszą liczyć się z każdym groszem i unikać płacenia za bilety wstępu w naturalne rejony takie jak kaniony czy góry! Pokazujemy mu więc nasze bilety i idziemy dalej w dół. Przekraczamy po raz drugi rzękę Colca. Czeka nas teraz trudna wędrówka w górę, ok 5h na szczyt kanionu i dojście do wioski Cabanaconde. Siadam i jem bułkę i ryż z tuńczykiem i posiłkiem z wczoraj. Z jakieś małej ścieżki wychodzi staruszka odziana w kolorowe ubrania lecz całkiem brudne, pytam czy nie chce bułek ale ostrzegam, że są już twarde. Ona z checią je zabiera i chowa do kieszeni wręcza nam z zamian po jednej małej słodkiej cytrynie. Po pożegnaniu się ze stareńką Peruwianką ruszamy w górę, jeszcze jakiś czas jesteśmy w cieniu który rzuca przeciwległa ogromna ściana najgłębszego na świecie kanionu. Po wielu odpoczynkach jesteśmy gdzieś w połowie drogi lecz już słońce daje się mocno we znaki. Mamy z ato przepiękny widok na kanion z rzeką w dole, siadam na krawędzi jakiegoś głazu a Przemek robi mi fotografię. Ruszamy wyżej i chyba przechodzimy pod tym punktem widokowym Cruz del Condor bo nad nami widać piękny taniec kondorów. Czekam aż zlecą niżej i robię zdjęcia używając zooma w aparacie. Przemek zostaje z tyle, ja dzis się już dobrze czuje ale Przemek i tak zaoferował że zabierze mój namiot. Czekam na niego już na samej górze po wielu godzinach wędrówki i mijając się z turystami którzy zaczynali schodzenie w dół kanionu dopiero ok 10.30.





Powrót do Arequipy

Odpoczywamy w drewnanej chatce z widokiem na kaniom i ruszamy do miasta bo chcemy dostać się dziś spowrotem do Arequipy. Trekking przez najgłębszy kanion na świecie zaliczony! Jako pierwsi przepłyneli go Polacy jak już wcześniej pisałem. Teraz również Polacy go przeszli :).Dochodzimy szybko do asfaltowej głównej drogi, tutaj chcemy złapać stopa. Nadjeżdza samochód ciężarowy z plandeką. Zaprasza nas do tyłu, patrzymy a w środku chyba z 8 kobiet w kolorowych ludowych strojach takich jak na tej imprezie w której uczestniczyliśmy. Pytają gdy już jedziemy w plandece skąd jesteśmy itp. Gdy dojeżdzamy do miasteczka dają nam po 2 banany na drogę. My jesteśmy akurat pozbawieni jakiego kolwiek jedzenia. Wędrujemy na plac w Cabanaconde pytając o godzine powrotnego autobusu. Mamy go za 2h bo o 14.00. Pora coś zjeść a więc nie mając żadnych funduszy pytam w warzywniaku o darmowe owoce. Babka daje nam cały woreczek owoców 2 jabłka, 2 granadille (coś jak marakuja tylko że słodsze) oraz 3 pomarańcze! Wypas już nie jesteśmy głodni. Po chwili dowiadujemy się od faceta, że oferuje przewozy do Chivay za 5soli swoim busikiem. W chivay mają bankomaty a więc będziemy mogli wybrać i kupić bilet do Arequipy. No to że nie musimy wydawać 17soli idę do sklepu i kupuję ponad 2l upragnionej Inca Kola. Wypijamy z Przemkiem ponad połowę butli. Pakujemy się do busa z plecakami i jedziemy pylistą i niebezpieczną drogą do miasta Chivay. Na placu malutki park z Kościołem, pytamy o bankomat jakiś, jest on na placu wybieram z niego 300soli. Koło bazar una ulicy sprzedają jedzenie. Siadamy przy otwartym stoisku, za 4 sole dostaje porcję ryżu z kurczakiem, warzywami i sokiem. Po normalnym obiedzie za darmo prawie wyruszamy w stronę terminalu autobusowego. Po drodzę babka prowadzi Alpakę, która ucieka jej ze zmyczy. Łapiemy ją i robię sobie zdjęcie z tym słodkim zwierzęciem. Na dworcu płacimy za bilet do Arequipy 13 soli który będziemy mieć o 16.00. Jest też tutaj coś niesamowitego, mała kapliczka z Jezusem i klęcznikiem, czyli jeśli chcesz się pomodlić przez podróżą przez tą niebezpieczną drogą tymi tunelami chyba. Jeszcze nie widziałem nigdy kapliczki z klęcznikiem na dworcu autobusowym, zwłaszcza w Polsce. 



Ładujemy nasze plecaki do luku bagażowego i wyruszamy w drogę. Mając cały rząd foteli wolny kładę się i próbuje zasnąć po ostatnio nie przespanych nocach i trekkingu w kanionie. W autobusie tak trzęsie że to tragedia ale trochę udało mi się pospać. Na dworcu w Arequipie jesteśmy dopiero o 19.00. Przemek mówi, że zostawił w swoim hostalu część rzeczy, tak więc bierzemy taksi do centrum dzieląc się kosztami, z Plaza de Armas idziemy kawałek w górę wzdłuż ogromnego zakonu. Przy ruchliwej ulicy Przemek ma swój hostal. Pukamy, do drzwi ale nikt nie odpowiada. Dzwonek nie działa, planujemy wrócić za jakiś czas, idziemy na miasto do centrum i wędrujemy do chińskiej restauracji zjeść coś, zamawiamy za 5 soli chifę, do pifia sok z Api czyli bordowej kukurydzy która występuje tu w Peru. Ok 21.00 wracamy do hostalu i znów sie dobijamy, ja tym razem wale bardzo moco i w koncu otwierają się drzwi. Wita nas właściciel tego miejca w okularach, spuszcza nam z 20 soli na 15 za nocleg co jest bardzo tanie. Do tego łazienka z ciepłą wodą i oczywiście wifi. Przygotowuje nam pokój, potem zostawiam plecak i idę się kąpać, po ukochanym prysznicu pora na film na telefonie:). Kolejny dzień to poranne śniadanie w Mercado w postaci ziemniaczanych bułeczek z sosem i porcji soku z owoców. Przemek jutro chce wejść tak jak ja na wulkan Misti. Nie ma żadnych butów do tego bo chodzi w sandałach, trekkingowych butów nie chce kupić bo niedługo wraca do Polski i nie chce tracić tutaj pieniędzy na to. Przemek idzie szukać sklepu w którym wypozyczają ciepłe śpiwory, ja natomiast w hostalu oglądam mecz mundialowy Francja - Niemcy. Wieczorem idziemy do centrum i pytamy o sklepy obównicze tanie, polecają mały bazar z obówiem.Przemek decyduje się na zakup trampek za 6 soli, co dla mnie jest istnym wariactwem iść na 5800m w sandałach czy też trampkach! Rankiem następnego dnia żegnamy się po wspólnej wędrówce w kanionie Colca, dziękuję mu za pomoc w odciążeniu mnie z kilogramów. Do zobaczenia w Polsce czy gdzieś w innym miejscu na świecie. Ja postanawiam zapłacić za jeszcze jedną noc w hostalu, czyli wyjdzie mi w sumie 45soli. Wyruszam rano busikiem za 80 centów na terminal autobusowy, kupuję tam bilet do Puno za 20 soli na jutro na godzinę 22.15. Pora wyryszać z Arequipy nad jezioro Titicaca. Wracam do hostalu, następnie wędruję na miasto, robie zakupy w markecie już na jutro. Dokupuje owsianki i bananów, ciastek i wodę. Wieczorkiem jem na mieście za 3 sole, duży talerz makaronu z mięsem i pikantnym sosem z potężnej papryczki Aji. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz