26 sierpień 2014 Wtorek
Rankiem pobudka o godzinie 5.40 ogarniam się i pakuję, przychodzi Maru i wręcza mi na drogę cały kilogram ryżu. Idę do góry, do domku jest przed 7.00 a ja po tej godzinie mam busa do Huaraz. Jem szybkie śniadanie w postaci frytek z pikantnym sosem, kawy zbożowej i machca. Dostaję cały woreczek canchy z solą, oraz z cukrem. Do tego owsiankę. Idę szybko pakować plecak który teraz po włożeniu jedzenia jest niesamowicie Ciężki.
Żegnam się z Maru
i wracam do rodzinki, tam żegnam się z chłopakami, Miguelem, Cristine i Raynaldo,
dziękuję za wszystko. Yudi już przebrana w szkolny mundurek czeka na mnie.
Mamita wręcza mi na drogę 10 soli. Kontakt mamy bo mam fb Davida a oni mój nr.
Peruwiański. Macham i schodzę z Yudi kamienną ścieżką pod jej szkołę, tam
żegnam się i z nią. Po jakiś 10 min przyjeżdza busik, ładuję plecak na dach i
wsiadam do środka. Zasuwne drzwi prawie nie działają, gdy facet zatrzymuję się
aby zabrać kolejne osoby to otwieram im drzwi i zamykam. W Huaraz idę odrazu w
stronę Mercado, mówiąc po drodzę do dwóch policjantek, że olśniewają urodą ;).
Idę do Mercado gdzie kupuję 4 pomidory, sałatkę w worku i marchewkę i cebule.
Do tego 300g twardego sera żółtego, puszkę tuńczyka. Wybieram kolejne 200 soli
z bankomatu. Następnie chcę przed wypadem w góry dodać zdjęcia na fb, a więc
idę do kafejki która jeszcze zamknięta jest. Muszę iść kupić nowe bokserki,
David polecił mi tani sklep. Mega plaza Ancash i jest on po drugiej stronie
Mercado. Jak się okazuje jest to 6 piętrowy dom towarowy, wdrapuję się po
schodach na ostatnie piętro gdzie wita mnie kraina bokserek. Kupuję za 12 soli.
Miały być za 5 max, ale za tą cenę nie kupię bawełny. Wracam do mercado i tam
wrzucam fotki, następnie udaje się na ulicę Gamarra gdzie tak jak mi powiedział
David odjeżdzają busy do tej malutkiej wioski Llupa skąd mam iść do kolejnej
Pitec.
Jak się okazuje
jest jeden bus na dzień tylko i to dopiero o 13.00 z wracająymi ze szkoły
dziećmi. Postanawiam nie czekać tylko iść w górę w stronę wylotu z miasta i
złapać jakiegoś stopa. Przechodzę właśnie koło jakiejś szkoły gdzie w
mundurkach chodzi pełno dzieci. Na skrzyżowaniu pytam faceta sprzedającego lody
o tego busa do Llupa, mówi że tą drogą będzie przejeżdzał. Jadą same busiki
linia nr. 15. Po pół godzinie oczekiwania jak zwykle mam farta, zatrzymuje się
na światłach auto osobowe i facet pyta gdzie jadę? Mówię że do Llupa, a on że
mam szczęście bo on tam mieszka. Wraca do domu ze swoją córeczką. Jedziemy
krętą, pylistą drogą, nic tu nie jedzie. Wysadza mnie w tym miasteczku przy
drodze prowadzącą do Pitec. Płacę mu za podwózkę 2 sole, normalnie za busika
zapłaciłbym 5 soli. Dziękuję i ruszam pod górę, w lokalnym sklepiku kupuję parę
bułek i słodkich bułeczek płacąc 1,40 sola. Mijam kolejne domki, kobiety piorą
w swoich kolorowych ludowych strojach. Wyżej po raz pierwszy od pobytu w
tutejszych górach widzę turystów. Ścieżka trekkingowa przecina tą dla aut
tworząc skrót.
Idę w górę i
schodzą kolejni turyści, jak widać ta część gór nie jest ich tak pozbawiona jak
dwa ostatnie jeziora które ostatnio zwiedziłem. Jestem w końcu na płaskim
terenie i kontynuuję wędrówkę, dochodzę do znaku kierunkowego - laguna churup,
który wskazuję w lewo i do góry. Żadnej wioski Pitec nie było nie licząc 3
domków które mijałem. Widać w górze stromą kamienistą ścieżkę w kierunku doliny
i szczytów u góry. Do tego pogoda nie sprzyja bo jest pochmurno nad górami. Co
innego w dole w mieście. Zaczynam wędrówkę w górę, następnie po jakiejś
godzinie docieram do momentu gdzie jest skalna ścianka na którą muszę się
wdrapać z moim plecakiem aby prźejść. Wyżej znów ostro pod górę, robię
odpoczynki. Za jakiś czas widać już naturalną tamę z wodospadem. Pozostało
tylko wejść w górę wodospadu i będf nad jeziorem. Posilam się canchą i serem,
gdy końce idzie z góry 2 facetów, po strojach rozpoznaje, że są oni strażnikami
parku. Gdy podchodzą do mnie pytam czy daleko jeszcze? Oni że jakieś 20min,
pytają czy mam bilet wstępu. Mówię więc "tak oczywiście, że mam kupiłem na
cały miesiąc za 65soli". A prawda jest taka, że nie mam bo nie będę płacił
za wstęp w moje ukochane góry. On chce zobaczyć bilet. Mówię więc " Amigo, tengo pero muy abajo en me mochila ,
ahora no se donde" tzn. Mam gdzieś na dole mojego plecaka. On widząc mój
ogromny 100l plecak daje sobie spokój. Mówi
że najwyżej jutro gdy będę schodził mnie zarejestrują.
Idę ostatni
odcinek, tutaj jest bardzo stromo, do tego 2 kolejne pionowe skały po których
ledwie mi się udaje wejść z moim 24kg plecakiem. Ostatnia stromizna i jestem
nad jeziorem ukazuje mi się potężna góra Churup 5495m, pod nią jeziorko z
błekitnawą wodą i drewnianym napisem laguna churup 4450m, jeziorko jest
otoczone prawie dookoła wysokimi skałami. Zostawiam plecak i idę na głazy i
obserwuję ten piękny widok, pełno tu na wodzie jakiś skrzeczących białych
ptaków. Jest godzina 18.00 pora szukać miejsca na namiot, po lewej stronie
zauważam dwójkę obozujących osób, oprócz nich nie ma tu nikogo. Idę wyżej i
znajduję tam skrawek płaskiego terenu z pięknym widokiem. Rozbijam tu namiot,
następnie idę się umyć w krystalicznie czystej wodzie. Po zmroku w namiocie
zapuszczam jeden z moich ulubionych seriali Californication. Jutro zamierzam
spędzić tu cały dzionek.
Rankiem budzik
dzwoni koło 7.00 ogarniam się i robię owsiankę z kakao ktorego jeszcze mam
prawie cały woreczek. W tym czasie przychodzi ten facet, zaczynamy rozmowę gdy
jem śniadanie. Dowiaduje się, że przyleciał tu z Australii a w samolocie poznał
Peruwiankę 40 letnią która dołączyła do niego na czas podróży. Opowiadam o moim
planie dzisiejszym którego celem jest dojście do jeziorka Churupita, które
znajduje się powyżej tego. Zmywam garnki i gdy pakuję namiot obieram nowy cel,
po lewej stronie bardzo blisko lodowca góry Churup jest spiczasta skała na
którą mam zamiar wejść. Ruszam o godzinie 8.40 wchodzę na zbocze jest tu jakaś
wąska ścieżka, do pewnego momentu bo potem idę tylko po ziemi pomiędzy trawami,
żadnego jeziorka nie widać. Wchodzę wyżej zboczem, po kamieniach , zaskakują
mnie tu pasające się krowy. Muszę wejść wyżej na skalisty grzbiet który
prowadzi na upragnioną górę. Plecak ciąży ale i tak mam powera idąc z nim po ok
60stopniowym nachyleniu. Dochodzę na grzbiet, jak się okazuje jestem na
krawędzi, bo pode mną dolina Cojup, potężne ośnieżone szczyty w oddali i na
końcu doliny blękitne jezioro, wyszło słońce a więc widok nieziemski. Teraz
czeka mnie trudna wędrówka w górę po skalistym osuwisku. Stąpam ostrożnie po
kamieniach idąc w górę zygzakiem bo kąt nachylenia się zwiększa a do tego
wiadomo że na tej wysokości się szybko męcze. Jest płaski teren, tutaj kolejne
podejście z poteżnymi kamieniami.
Po ciężkiej
wspinaczce jestem w końcu na górze, która ma 2 szyty, widac mały krzyż po
drugiej stronie. Zchodzę niżej i wspinam się na drugi. Ukazuje mi się
prześliczny widok , jestem powyżej lodowca góry Churup, jej szczyt znajduje się
nie tak wysoko, a więc muszę być na ok 5 tysiącach metrów. W dole piękne 2
błękitne jeziora Churup i Churupita, których kolor jest niesamowity. Widoków
dziś nie ma przejrzystych na tą część kordyliery bo są nade mną czarne chmury i
mgiełka w oddali. Wydzieram się "uuuuuuuu!!" echo odbija się chyba
przez 10 sekund pomiędy dolinami. Jest przepięknie, w dole przy jeziorze widać
pierwszych turystów małych jak główki od szpilki, a jeszcze nie dawno sam byłem
przy jeziorze. Opoczywam po intensywnym wysiłku drzemiąc na głazach. Widzę, że
od strony doliny Cojup zbliża się jakaś śnieżyca w moim kierunku. Robi się w
dolinie totalnie szaro. Ja przed zejściem postanawiam się posilić. Więc obieram
marchewkę, kroję pomidory, i dodaję sałatę lodową. W tym czasie gotuję ryż,
dodaję wszystkie składniki i mieszam z tuńczykiem. Na tej wysokości jeszcze nie
gotowałem, tym bardziej, że jem obiad przy padającym śniegu, siedząc w czapce i
kurtce z kapturem i polarowych rękawicach. Następnie po pysznym obiadku pora
ruszać, bo nie chcę wracać przy całkowitym załamaniu pogody. Zakładam plecak i
ruszam, ale mam cholerny problem, nie wejdę na tą górę z której zszedłem po
pionowej ścianie. Gorzej wejśc z ciężkim plecakiem.
Po prawej jest
mała wnęka do której wchodzę z plecakiem lecz przeciąża mnie i zsuwam się
niekontrolowanie. Patrzę a jestem na krawędzi gdzie jest pionowa przepaść,
przynajmniej kilometr w dół tej doliny! Jak spadne to po mnie. Odpinam ten
cholerny i ciężki plecak. Mogę tędy przejść, podnoszę plecak i stojąc na
krawędzi tej przepaści wkładam go do góry do szczeliny. Teraz robię duży krok
nad przepaścią i jestem przy plecaku. Ufff udało się, teraz jestem na siebie
zły, że zlazłem tam z tym plecakiem, mogłem go zostawić tutaj na tej skale a
nie pchać się z nim tam. Udało się nie spaść w przepaść a więc jest dobrze. No
to teraz już z górki i to dosłownie, ale muszę uważać bo pada śnieg i kamienie
są teraz mokrę a ja mam do zejścia dobre 600m jak nie więcej. Schodzę zygzakiem
i staram mniej więcej schodzić tą samą drogą którą zapamiętałem. Po odpoczynkach
i wielokrotnych skrętach mojej stopy lecącej na skręcenie kostki do której jak
zwykle nie dopuszczam jestem na dole przy jeziorze. Jest po 16.00 a więc
zejście zajeło mi ponad 2h bo zacząłem o 14.00. Tak więc udało się! Skalisty
szczyt który chciałem zdobyć - zdobyłem, może nie tak wysoko jak szczyt Churup
ale prawie ;). Nabieram wody z jeziorka do mojej 2,5 l butli i rozbijam namiot
w tym samym miejscu, dziś nie ma tu totalnie nikogo, nie licząc wydzierających
się ptaszysk.
28 sierpień 2014 Czwartek
Po idealnie
przespanej nocy, pora dziś podbijac kolejne punkty podróźy. Mam zamiar zejść
spowrotem i wejść do długiej doliny Quilcayhuanca, która prowadzi do kolejnych
jezior Tullpacocha i Cuchillacocha. Zbieram namiot po zjedzeniu śniadania i
ruszam wcześnie bo o 6.40 schodzę w dół rzeki i pierwszą skalną ścianę pokonuje
bez problemu, potem mam problem, bo kolejna skała jest totalnie pionowa i
zsuwam się po niej jakoś, na szczęście plecak nie przeciąża i daję radę jakoś
zejść. Dochodzę do drogi, stąd w kierunku tej doliny. Ok 9.00 jestem jakieś
100m przed bramą kontrolną. Widzę tam przy niej jakiegoś faceta. No to
pozamiatane pewnie będę musiał płacić za wstęp. Podchodzę bliżej do tego bunku
z bramą, leży tu tylko plecak. Patrzę a pies zagląda do innego budynku i chyba
czeka na kogoś znajdującego się w środku. Widzę że w murze jest mały wyłam z
kamieni, po cichu wspinam się po nim i schodzę po drabinie i mykam szybko dalej
od tego miejsca. Hahaha udało się po raz kolejny przejść kontrolę;). Dolina
jest piękna,ale jak narazie czarne chmury panują na górze. Po jakiś 30min
wędrówki spotykam na swojej drodzę chłopaka z dziewczyną, którzy idą z góry. Po
wyglądzie coś czuję, że chyba Polacy. Pytam po angielsku skąd są "from
Polad", "haha wiedziałem Siemanko - Jacek jestem". Witam się z
Hanią i Maciejem.
Pijemy wspólnie
Yerba Matę i rozmawiamy. Jak się okazuje są z Wrocławia i podróżują po świecie,
mówią że wyruszyli większą Ekipą ale się rozdzielili. Aktualnie zmierzają do
Peruwiańskiej dżungli. Są studentami i podróżują prawie rok. Wracają niedługo
do Polski ze swojej roczej podróży dookoła świata. Pytam czy mają jakiegoś
bloga, mówią że tak www.przez-kontynenty.pl coo?? No przecież ja znam tą stronę
i czytałem trochę ich bloga. Dlaczego ich nie skojarzyłem. Są zadowoleni, że o
nich słyszałem. Nie ma to jak spotkać na górskim szlaku Polaków, będąc na końcu
świata w Peru. Po raz kolejny mam dowód jaki ten świat jest mały;) Wracają z
doliny po drugiej stronie bo za jeziorami jest przejście paso huapi 5050m, a
więc można przedostać się z jednej doliny do drugiej. Polecają mi wędrówkę tą
przełęczą. Słońce już wyszło i zrobiło się ładnie, pogadałbym dłużej ale muszę
dojść do jeziora. Żegnamy się więc i do zobaczenia w Polsce lub gdzieś na
świecie.
Idę piękną doliną
podziwiając o widoki i łąkę z pasającymi się krowami którą przechodzę. Mam w
prawej ręce bambusowy kij który pomaga mi w wędrówce. Widzę, że za mną idą
jacyś turyści, a za nimi tragarze z osłami. Jam jest sam sobie tragarzem i
dobrze mi z tym. Gdy potem mnie mijają są wielce zmęczeni po wędrówce z 15
litrowymi plecaczkami. Chyba nie wiedzą co to zdrowy i męczący wysiłek. Nawet
gdybym miał kasę na muły i tak nie chciałbym płacić. Dochodzę do rozwidlenia
turyści skręcają w Prawo w dolinę z Górą Cayesh 5721m. Ja idę tą na lewo w
stronę moich jezior, wchodzę wyżej i ukazuje mi się płaska dolina a w głębi
potężne ośnieżone szczyty - Tullparaju 5787m po prawej i na lewo Chinchey 6222m
z ogromnym lodowcem. Widok zapiera dech w piersi, czuje się jakbym był gdzieś w
Tybecie. Następnie odpoczywam drzemiąc w cieniu niskich drzewek, schodzi
kolejna dwójka turystów tym razem Francuzów, pytam o drogę do jeziora
Tullpacocha, około godzinki drogi stąd. Następnie ruszam tą ledwo widoczną
ścieżką, która potem gdzieś mi się urywa i wchodzę stromym zboczem
przedzierając się przez krzaki jakieś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz