piątek, 14 listopada 2014

Kolejne trekkingi w Cordilliera Blanca



26 sierpień 2014 Wtorek

Rankiem pobudka o godzinie 5.40 ogarniam się i pakuję, przychodzi Maru i wręcza mi na drogę cały kilogram ryżu. Idę do góry, do domku jest przed 7.00 a ja po tej godzinie mam busa do Huaraz. Jem szybkie śniadanie w postaci frytek z pikantnym sosem, kawy zbożowej i machca. Dostaję cały woreczek canchy z solą, oraz z cukrem. Do tego owsiankę. Idę szybko pakować plecak który teraz po włożeniu jedzenia jest niesamowicie Ciężki.

Żegnam się z Maru i wracam do rodzinki, tam żegnam się z chłopakami, Miguelem, Cristine i Raynaldo, dziękuję za wszystko. Yudi już przebrana w szkolny mundurek czeka na mnie. Mamita wręcza mi na drogę 10 soli. Kontakt mamy bo mam fb Davida a oni mój nr. Peruwiański. Macham i schodzę z Yudi kamienną ścieżką pod jej szkołę, tam żegnam się i z nią. Po jakiś 10 min przyjeżdza busik, ładuję plecak na dach i wsiadam do środka. Zasuwne drzwi prawie nie działają, gdy facet zatrzymuję się aby zabrać kolejne osoby to otwieram im drzwi i zamykam. W Huaraz idę odrazu w stronę Mercado, mówiąc po drodzę do dwóch policjantek, że olśniewają urodą ;). Idę do Mercado gdzie kupuję 4 pomidory, sałatkę w worku i marchewkę i cebule. Do tego 300g twardego sera żółtego, puszkę tuńczyka. Wybieram kolejne 200 soli z bankomatu. Następnie chcę przed wypadem w góry dodać zdjęcia na fb, a więc idę do kafejki która jeszcze zamknięta jest. Muszę iść kupić nowe bokserki, David polecił mi tani sklep. Mega plaza Ancash i jest on po drugiej stronie Mercado. Jak się okazuje jest to 6 piętrowy dom towarowy, wdrapuję się po schodach na ostatnie piętro gdzie wita mnie kraina bokserek. Kupuję za 12 soli. Miały być za 5 max, ale za tą cenę nie kupię bawełny. Wracam do mercado i tam wrzucam fotki, następnie udaje się na ulicę Gamarra gdzie tak jak mi powiedział David odjeżdzają busy do tej malutkiej wioski Llupa skąd mam iść do kolejnej Pitec.

Jak się okazuje jest jeden bus na dzień tylko i to dopiero o 13.00 z wracająymi ze szkoły dziećmi. Postanawiam nie czekać tylko iść w górę w stronę wylotu z miasta i złapać jakiegoś stopa. Przechodzę właśnie koło jakiejś szkoły gdzie w mundurkach chodzi pełno dzieci. Na skrzyżowaniu pytam faceta sprzedającego lody o tego busa do Llupa, mówi że tą drogą będzie przejeżdzał. Jadą same busiki linia nr. 15. Po pół godzinie oczekiwania jak zwykle mam farta, zatrzymuje się na światłach auto osobowe i facet pyta gdzie jadę? Mówię że do Llupa, a on że mam szczęście bo on tam mieszka. Wraca do domu ze swoją córeczką. Jedziemy krętą, pylistą drogą, nic tu nie jedzie. Wysadza mnie w tym miasteczku przy drodze prowadzącą do Pitec. Płacę mu za podwózkę 2 sole, normalnie za busika zapłaciłbym 5 soli. Dziękuję i ruszam pod górę, w lokalnym sklepiku kupuję parę bułek i słodkich bułeczek płacąc 1,40 sola. Mijam kolejne domki, kobiety piorą w swoich kolorowych ludowych strojach. Wyżej po raz pierwszy od pobytu w tutejszych górach widzę turystów. Ścieżka trekkingowa przecina tą dla aut tworząc skrót.

Idę w górę i schodzą kolejni turyści, jak widać ta część gór nie jest ich tak pozbawiona jak dwa ostatnie jeziora które ostatnio zwiedziłem. Jestem w końcu na płaskim terenie i kontynuuję wędrówkę, dochodzę do znaku kierunkowego - laguna churup, który wskazuję w lewo i do góry. Żadnej wioski Pitec nie było nie licząc 3 domków które mijałem. Widać w górze stromą kamienistą ścieżkę w kierunku doliny i szczytów u góry. Do tego pogoda nie sprzyja bo jest pochmurno nad górami. Co innego w dole w mieście. Zaczynam wędrówkę w górę, następnie po jakiejś godzinie docieram do momentu gdzie jest skalna ścianka na którą muszę się wdrapać z moim plecakiem aby prźejść. Wyżej znów ostro pod górę, robię odpoczynki. Za jakiś czas widać już naturalną tamę z wodospadem. Pozostało tylko wejść w górę wodospadu i będf nad jeziorem. Posilam się canchą i serem, gdy końce idzie z góry 2 facetów, po strojach rozpoznaje, że są oni strażnikami parku. Gdy podchodzą do mnie pytam czy daleko jeszcze? Oni że jakieś 20min, pytają czy mam bilet wstępu. Mówię więc "tak oczywiście, że mam kupiłem na cały miesiąc za 65soli". A prawda jest taka, że nie mam bo nie będę płacił za wstęp w moje ukochane góry. On chce zobaczyć bilet. Mówię więc "  Amigo, tengo pero muy abajo en me mochila , ahora no se donde" tzn. Mam gdzieś na dole mojego plecaka. On widząc mój ogromny  100l plecak daje sobie spokój. Mówi że najwyżej jutro gdy będę schodził mnie zarejestrują.

Idę ostatni odcinek, tutaj jest bardzo stromo, do tego 2 kolejne pionowe skały po których ledwie mi się udaje wejść z moim 24kg plecakiem. Ostatnia stromizna i jestem nad jeziorem ukazuje mi się potężna góra Churup 5495m, pod nią jeziorko z błekitnawą wodą i drewnianym napisem laguna churup 4450m, jeziorko jest otoczone prawie dookoła wysokimi skałami. Zostawiam plecak i idę na głazy i obserwuję ten piękny widok, pełno tu na wodzie jakiś skrzeczących białych ptaków. Jest godzina 18.00 pora szukać miejsca na namiot, po lewej stronie zauważam dwójkę obozujących osób, oprócz nich nie ma tu nikogo. Idę wyżej i znajduję tam skrawek płaskiego terenu z pięknym widokiem. Rozbijam tu namiot, następnie idę się umyć w krystalicznie czystej wodzie. Po zmroku w namiocie zapuszczam jeden z moich ulubionych seriali Californication. Jutro zamierzam spędzić tu cały dzionek.



Rankiem budzik dzwoni koło 7.00 ogarniam się i robię owsiankę z kakao ktorego jeszcze mam prawie cały woreczek. W tym czasie przychodzi ten facet, zaczynamy rozmowę gdy jem śniadanie. Dowiaduje się, że przyleciał tu z Australii a w samolocie poznał Peruwiankę 40 letnią która dołączyła do niego na czas podróży. Opowiadam o moim planie dzisiejszym którego celem jest dojście do jeziorka Churupita, które znajduje się powyżej tego. Zmywam garnki i gdy pakuję namiot obieram nowy cel, po lewej stronie bardzo blisko lodowca góry Churup jest spiczasta skała na którą mam zamiar wejść. Ruszam o godzinie 8.40 wchodzę na zbocze jest tu jakaś wąska ścieżka, do pewnego momentu bo potem idę tylko po ziemi pomiędzy trawami, żadnego jeziorka nie widać. Wchodzę wyżej zboczem, po kamieniach , zaskakują mnie tu pasające się krowy. Muszę wejść wyżej na skalisty grzbiet który prowadzi na upragnioną górę. Plecak ciąży ale i tak mam powera idąc z nim po ok 60stopniowym nachyleniu. Dochodzę na grzbiet, jak się okazuje jestem na krawędzi, bo pode mną dolina Cojup, potężne ośnieżone szczyty w oddali i na końcu doliny blękitne jezioro, wyszło słońce a więc widok nieziemski. Teraz czeka mnie trudna wędrówka w górę po skalistym osuwisku. Stąpam ostrożnie po kamieniach idąc w górę zygzakiem bo kąt nachylenia się zwiększa a do tego wiadomo że na tej wysokości się szybko męcze. Jest płaski teren, tutaj kolejne podejście z poteżnymi kamieniami. 

Po ciężkiej wspinaczce jestem w końcu na górze, która ma 2 szyty, widac mały krzyż po drugiej stronie. Zchodzę niżej i wspinam się na drugi. Ukazuje mi się prześliczny widok , jestem powyżej lodowca góry Churup, jej szczyt znajduje się nie tak wysoko, a więc muszę być na ok 5 tysiącach metrów. W dole piękne 2 błękitne jeziora Churup i Churupita, których kolor jest niesamowity. Widoków dziś nie ma przejrzystych na tą część kordyliery bo są nade mną czarne chmury i mgiełka w oddali. Wydzieram się "uuuuuuuu!!" echo odbija się chyba przez 10 sekund pomiędy dolinami. Jest przepięknie, w dole przy jeziorze widać pierwszych turystów małych jak główki od szpilki, a jeszcze nie dawno sam byłem przy jeziorze. Opoczywam po intensywnym wysiłku drzemiąc na głazach. Widzę, że od strony doliny Cojup zbliża się jakaś śnieżyca w moim kierunku. Robi się w dolinie totalnie szaro. Ja przed zejściem postanawiam się posilić. Więc obieram marchewkę, kroję pomidory, i dodaję sałatę lodową. W tym czasie gotuję ryż, dodaję wszystkie składniki i mieszam z tuńczykiem. Na tej wysokości jeszcze nie gotowałem, tym bardziej, że jem obiad przy padającym śniegu, siedząc w czapce i kurtce z kapturem i polarowych rękawicach. Następnie po pysznym obiadku pora ruszać, bo nie chcę wracać przy całkowitym załamaniu pogody. Zakładam plecak i ruszam, ale mam cholerny problem, nie wejdę na tą górę z której zszedłem po pionowej ścianie. Gorzej wejśc z ciężkim plecakiem.

Po prawej jest mała wnęka do której wchodzę z plecakiem lecz przeciąża mnie i zsuwam się niekontrolowanie. Patrzę a jestem na krawędzi gdzie jest pionowa przepaść, przynajmniej kilometr w dół tej doliny! Jak spadne to po mnie. Odpinam ten cholerny i ciężki plecak. Mogę tędy przejść, podnoszę plecak i stojąc na krawędzi tej przepaści wkładam go do góry do szczeliny. Teraz robię duży krok nad przepaścią i jestem przy plecaku. Ufff udało się, teraz jestem na siebie zły, że zlazłem tam z tym plecakiem, mogłem go zostawić tutaj na tej skale a nie pchać się z nim tam. Udało się nie spaść w przepaść a więc jest dobrze. No to teraz już z górki i to dosłownie, ale muszę uważać bo pada śnieg i kamienie są teraz mokrę a ja mam do zejścia dobre 600m jak nie więcej. Schodzę zygzakiem i staram mniej więcej schodzić tą samą drogą którą zapamiętałem. Po odpoczynkach i wielokrotnych skrętach mojej stopy lecącej na skręcenie kostki do której jak zwykle nie dopuszczam jestem na dole przy jeziorze. Jest po 16.00 a więc zejście zajeło mi ponad 2h bo zacząłem o 14.00. Tak więc udało się! Skalisty szczyt który chciałem zdobyć - zdobyłem, może nie tak wysoko jak szczyt Churup ale prawie ;). Nabieram wody z jeziorka do mojej 2,5 l butli i rozbijam namiot w tym samym miejscu, dziś nie ma tu totalnie nikogo, nie licząc wydzierających się ptaszysk.













Wędrówka doliną i spotkanie Polaków

28 sierpień 2014 Czwartek

Po idealnie przespanej nocy, pora dziś podbijac kolejne punkty podróźy. Mam zamiar zejść spowrotem i wejść do długiej doliny Quilcayhuanca, która prowadzi do kolejnych jezior Tullpacocha i Cuchillacocha. Zbieram namiot po zjedzeniu śniadania i ruszam wcześnie bo o 6.40 schodzę w dół rzeki i pierwszą skalną ścianę pokonuje bez problemu, potem mam problem, bo kolejna skała jest totalnie pionowa i zsuwam się po niej jakoś, na szczęście plecak nie przeciąża i daję radę jakoś zejść. Dochodzę do drogi, stąd w kierunku tej doliny. Ok 9.00 jestem jakieś 100m przed bramą kontrolną. Widzę tam przy niej jakiegoś faceta. No to pozamiatane pewnie będę musiał płacić za wstęp. Podchodzę bliżej do tego bunku z bramą, leży tu tylko plecak. Patrzę a pies zagląda do innego budynku i chyba czeka na kogoś znajdującego się w środku. Widzę że w murze jest mały wyłam z kamieni, po cichu wspinam się po nim i schodzę po drabinie i mykam szybko dalej od tego miejsca. Hahaha udało się po raz kolejny przejść kontrolę;). Dolina jest piękna,ale jak narazie czarne chmury panują na górze. Po jakiś 30min wędrówki spotykam na swojej drodzę chłopaka z dziewczyną, którzy idą z góry. Po wyglądzie coś czuję, że chyba Polacy. Pytam po angielsku skąd są "from Polad", "haha wiedziałem Siemanko - Jacek jestem". Witam się z Hanią i Maciejem.

Pijemy wspólnie Yerba Matę i rozmawiamy. Jak się okazuje są z Wrocławia i podróżują po świecie, mówią że wyruszyli większą Ekipą ale się rozdzielili. Aktualnie zmierzają do Peruwiańskiej dżungli. Są studentami i podróżują prawie rok. Wracają niedługo do Polski ze swojej roczej podróży dookoła świata. Pytam czy mają jakiegoś bloga, mówią że tak www.przez-kontynenty.pl coo?? No przecież ja znam tą stronę i czytałem trochę ich bloga. Dlaczego ich nie skojarzyłem. Są zadowoleni, że o nich słyszałem. Nie ma to jak spotkać na górskim szlaku Polaków, będąc na końcu świata w Peru. Po raz kolejny mam dowód jaki ten świat jest mały;) Wracają z doliny po drugiej stronie bo za jeziorami jest przejście paso huapi 5050m, a więc można przedostać się z jednej doliny do drugiej. Polecają mi wędrówkę tą przełęczą. Słońce już wyszło i zrobiło się ładnie, pogadałbym dłużej ale muszę dojść do jeziora. Żegnamy się więc i do zobaczenia w Polsce lub gdzieś na świecie.

Idę piękną doliną podziwiając o widoki i łąkę z pasającymi się krowami którą przechodzę. Mam w prawej ręce bambusowy kij który pomaga mi w wędrówce. Widzę, że za mną idą jacyś turyści, a za nimi tragarze z osłami. Jam jest sam sobie tragarzem i dobrze mi z tym. Gdy potem mnie mijają są wielce zmęczeni po wędrówce z 15 litrowymi plecaczkami. Chyba nie wiedzą co to zdrowy i męczący wysiłek. Nawet gdybym miał kasę na muły i tak nie chciałbym płacić. Dochodzę do rozwidlenia turyści skręcają w Prawo w dolinę z Górą Cayesh 5721m. Ja idę tą na lewo w stronę moich jezior, wchodzę wyżej i ukazuje mi się płaska dolina a w głębi potężne ośnieżone szczyty - Tullparaju 5787m po prawej i na lewo Chinchey 6222m z ogromnym lodowcem. Widok zapiera dech w piersi, czuje się jakbym był gdzieś w Tybecie. Następnie odpoczywam drzemiąc w cieniu niskich drzewek, schodzi kolejna dwójka turystów tym razem Francuzów, pytam o drogę do jeziora Tullpacocha, około godzinki drogi stąd. Następnie ruszam tą ledwo widoczną ścieżką, która potem gdzieś mi się urywa i wchodzę stromym zboczem przedzierając się przez krzaki jakieś.

Jak się okazuje wychodzi to na dobre, bo na samym szczycie tego wzgórza, ukazuje mi się góra Tullparaju z ogromnym rozłożystym lodowcem, z którego spływa wodospad do położonego pode mną dużego i długiego błekitnego jeziora Tullpacocha 4300m. Widok przepiękny, siadam na samej krawędzi przepaści co uwielbiam i podziwiam ten widok. Bardzo dobrze, że zgubiłem tą ścieżkę bo tak to nie wiem czy bym dotarł do tego magicznego miejsca. Jedynymi minusami są bardzo silny wiatr i czarne chmury. Jutro muszę przedostać się przez przełecz. Z miejsca w którym stoję, na zboczu widać bardzo stromą zygzakowatą ścieżkę do góry. Tymczasem schodzę niżej na płaski teren krowimi kupami i tam rozbijam namiot na tej suchej żółtawej i wygryzionej trawie. Obmywam się po całym dniu wędrówki w pobliskim strumyku, gdy nie mam dostępu do takiego luksusu jak woda z jeziora czy z rzeki, musi starczyć mi ok pół butelki (750ml) na całkowite umycie się. Tym razem mam strumyk w pobliżu. Podziwiam mój obóz, jestem otoczony przez potężne szczyty. Andavite 5518m, Tullparaju 5787m oraz Chinchey 6222 pod którym zgodnie z mapką znajduję się kolejne jeziorko Cuchillacocha gdzie jutro z rańca uderzam. Wieczorkiem pada śnieg i to zmrożony, dźwięk stukających śnieżnych kuleczek robi dziś za ukołysywanie mnie do snu.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz